Rafał Kosik's Blog, page 81
June 10, 2012
Kameleon - Co warto czytać?
Fikcyjne światy i fabuła pozwalają nam wczuć się w nową sytuację i spojrzeć na nasz świat z oddalenia. Później jednak okazuje się, że wcale nie jest to duża odległość. Trochę tak jakbyśmy przeglądali się w krzywym zwierciadle, pewne rzeczy są wyolbrzymione, inne pomniejszone, ale sprawiają, że patrzymy na siebie z ciekawością i dokładnością. (więcej na cowartoprzeczytac.blox.pl…)
June 7, 2012
Men in Black 3
Faceci w Czerni po raz trzeci. Jeśli oglądaliście poprzednie dwie części, wiecie, czego się spodziewać. Nowa część jest mniej więcej o tyle gorsza od drugiej, o ile druga była gorsza od pierwszej. To wciąż o poziom wyżej, niż średnia współczesnego kina.
Film o dziwo ma sensowną fabułę i konsekwentnie prowadzoną akcję. Zaczyna się od brawurowej ucieczki Borisa, hipergroźnego galaktycznego przestępcy, z księżycowego więzienia. Boris odsiadywał tam wyrok za próbę przeprowadzenia ataku swoich pobratymców na Ziemię. Uniemożliwił mu to agent K (Tommy Lee Jones), który nie dość, że aresztował Borisa, to jeszcze umieścił na orbicie ziemskiej osłonę, która przekreśliła plany ataku. Stało się to ponad czterdzieści lat temu, dokładnie 16 lipca 1969 roku, w dniu startu statku Apollo 11, co ma spore znaczenie dla akcji. Pierwszym, co robi Boris, jest odnalezienie wehikułu czasu i cofnięcie się do owego dnia, by zmienić bieg historii. Pierwszym, co robi Agent J (Will Smith), by do tego nie dopuścić, jest cofnięcie się o dzień wcześniej.
MiB3 oglądałem w 3D, czego nie lubię. Na szczęście wygląda na to, że producenci już przestali się zachłystywać możliwościami technicznymi, przy których obok popcornu i coli w bufecie trzeba się było zaopatrywać w torebki chorobowe. Tutaj 3D jest kolejnym elementem sztuki a nie wodotryskiem. Jednak w tym filmie wszystko jest podporządkowane efektownym pomysłom. Cofnięcie się w czasie wymaga na przykład skoku z wieżowca, a pościg za groźnym przestępcą najlepiej przeprowadzić na jednokołowych motocyklach. Nie pytajcie, dlaczego.
Fajny film akcji, z inteligentnymi dialogami, licznymi nawiązaniami do popkultury, pomysłowymi scenkami, zabawnymi gagami. Słowem, przyzwoita rozrywka, o której zapomina się zaraz po wyjściu z kina.
June 1, 2012
Teaser filmu Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa
Oto mały prezent z okazji dnia dziecka - teaser filmu dla młodego widza Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa na podstawie powieści Rafała Kosika (czyli mojej) pod tym samym tytułem. Kinowa premiera filmu przewidziana jest na jesień 2012.
May 31, 2012
Bull Pub w Krakowie
Pub to najwyższa forma knajpy. Ma w sobie elementy kawiarni, restauracji, klubu towarzyskiego, dyskoteki, no i co najważniejsze, podstawowym napojem jest tam piwo. Wystrój jest tam przytulny, angielski, kolory stonowane i raczej ciemne. Prócz stolików są też kanapy, czasem loże. Jest to miejsce, które z założenia ma człowieka przygarnąć i zaopiekować się nim na kilka godzin. A podopieczny ma być tak ukontentowany, żeby chciał tam wrócić. Tak właśnie wygląda Bull Pub przy Małym Rynku w Krakowie.
Dania pubowe są proste, szybkie w przygotowaniu i mają pasować do piwa. Grillowany kurczak z frytkami i sałatą w Bull Pubie był zjadliwy, choć bez szaleństw, jak to kurczak. Frytki banalne, a przygotowanie kurczaka ograniczyło się do poprawnego termicznego skoagulowania białek. Nikt nie oczekuje, że pub dostarczy wybitnych doznań podniebieniu, ale, kurka wodna, nie przesadzajmy z tą przaśnością – mógłby dostarczyć chociaż czyste sztućce. Wyczyściłem sam. Po raz pierwszy widziałem też chłodnik, w którym jedynymi składnikami stałymi były grudki zwarzonej śmietany. W pierwszej chwili pomyślałem, że to czosnek, no ale niestety… Zresztą to naprawdę trudne – zwarzyć śmietanę w zimnej zupie. Cóż, mimo to chłodnik smakował nieźle. Możemy więc chyba na potrzeby tej sytuacji przyjąć, że był to pierwszy na świecie chłodnik z kluseczkami śmietanowymi. Menu w Bull Pubie jest skromne, co mogło by być uciążliwe, jeśli mielibyśmy się tam stołować częściej, ale raz na jakiś czas jest akurat i daje nadzieję, że nie przesadzają tam z mrożonkami.
Mimo wspomnianych niedociągnięć kulinarnych, jakość podawanego Guinessa skłoni mnie zapewne do ponownej wizyty w tym pubie. Guiness był dobry, ale… Tajemnicą jest dla mnie, czemu Guiness z kija nie może w Polsce smakować tak jak w Dublinie, Cork czy Londynie. Czy ów szlachetny trunek doznaje wytrząsów i szoków temicznych podczas transportu, czy jest od razu produkowany w innej wersji na ten rejon Europy, czy też zwyczajnie warzą go gdzieś w Żywcu ze składników „identycznych z oryginalnymi”? Nie wiem, ale efekt jest jaki jest. Nie zmienia to faktu, że nawet taki Guiness nadal jest znacznie lepszy od polskich porterów. Guiness serwowany w Bull Pub utrzymuje się w górnej strefie smakowej Guinessów, które piłem w Polsce. Czyli podstawowa funkcja pubu – podanie dobrego piwa – został spełniona.
Częstym problemem pubów jest wielki telewizor emitujący transmisję z meczu i tłum ryczących kibiców. No ale tu jestem w zdecydowanej mniejszości. I jako ta mniejszość musiałem przedterminowo opuścić pub pod wpływem większości dopingującej niezidentyfikowanej drużynie.
May 30, 2012
Vertical - Co warto czytać?
Kosikowi udało się połączyć dwa zupełnie różne, niesamowite światy, a później kolejne i kolejne. Czułam się jakbym czytała przygody Dorotki z książki Czarnoksiężnik z Krainy Oz. Nie mogłam się doczekać, żeby się dowiedzieć, co będzie dalej. (więcej na cowartoprzeczytac.blox.pl…)
May 29, 2012
Mroczne cienie
Baśń o wampirach, ale nie tylko. Mroczne cienie to czarna komedia, przestylizowana, jak to u Burtona, pod każdym względem, z naciskiem na wzgląd wizualny. W zasadzie jest to pastisz. Film jedzie po schematach, w zasadzie wszystko to było, w zasadzie reżyser zrobił film podobny do poprzednich, a Depp wykreował to samo, co poprzednio. Cóż z tego, skoro jakimś cudem całość gra! Jest klimat - często budowany muzyką, również szlagierami ze słodkich lat siedemdziesiątych. A klimat to podstawa.
Jest przystojny młodzieniec (Johny Depp pod mocną tapetą) i jego lekko anemiczna wybranka. No i jest zła czarownica (Eva Green - czemu w blond włosach?!), która zakochała się w tym akurat młodzieńcu. Bez wzajemności. Jest więc konflikt, który czarownica rozwiązuje na swój sposób, tym łatwiejszy, że akcja startuje w XVIII wieku. Wybranka ląduje w morzu, a młodzieniec ulega wypadkowi, w którego wyniku staje się wampirem. Nadal jednak nie kocha czarownicy, ba, teraz wręcz jej nienawidzi. Czarownica buntuje więc lokalsów, którzy zamykają młodzieńca-wampira w trumnie i zakopują głęboko. Dwa stulecia później, w latach siedemdziesiątych XX wieku koparka remontująca drogę trafia na dziwny przedmiot pod ziemią… Akcja start.
Zabawne jest przede wszystkim zderzenie mentalności i języka osiemnastowiecznego nawet nie człowieka, bo przecież wampira, z bardziej od niego samego zdziwaczałymi krewniakami czy napalonymi wszystkim, co można spalić, hippisami. Z tego zderzenia dwóch zabytkowych kultur nie wynika żadna obserwacja, bo i nie o to w tym filmie chodzi. Ma być zabawnie i ładnie. Zabawne i ładne jest tu niemal wszystko i tym się należy cieszyć. Fabuła jest w sumie szczątkowa, a intryga prosta jak ułożenie jednej ścianki kostki Rubika.
Tim Burton potrafi być wkurzający, jak w Charlie i fabryka czekolady, że aż posłużę się klasykiem literatury „Tu nie było nawet pilota, żeby przewinąć na podglądzie te idiotyczne fragmenty, gdzie wszyscy śpiewają i tańczą. Przez dwie godziny ci straszni ludzie na ekranie tańczyli i śpiewali aż dwanaście razy”. No więc w Mrocznych cieniach śpiewa tylko jeden straszny człowiek i robi to tylko dwa razy. Ale że jest nim Alice Cooper, można to Burtonowi wybaczyć. Trudniej wybaczyć to, że w połowie filmu siada napięcie.
To nie jest wybitny film, właściwie to (jak na Burtona) jest całkiem przeciętny. Niczego więcej mi nie obiecywano i niczego więcej się nie spodziewałem. Przyzwoite widowisko, zabawne, sensacyjne, wciągające, trochę nawet wzruszające. Słowem, warto obejrzeć w kinie. Tylko ten wątek anemicznej i nijakiej wybranki bohatera… W tej baśni, chyba wbrew zamierzeniom twórców, dylemat, czy wybrać królewnę, czy czarownicę, jest dla mnie prosty – brałbym czarownicę.
May 28, 2012
Bóg Monitoring
Wiara we Wszechmogącego, który widzi i ocenia wszystkie nasze uczynki, przeżywa ostatnio kryzys. Przybywa ludzi, którzy w żadne grzechy nie wierzą i żyją w zgodzie z zasadą „Żyj i daj żyć innym”. No dobrze, ale gdzie jest sankcja za złamanie tej zasady? Skoro Wielkie Oko nie patrzy z Nieba, to mottem życiowym równie dobrze może być „Żyj i nie daj się złapać”. Innymi słowy „Hulaj dusza, piekła nie ma”.
Co tak naprawdę sprawia, że jeden człowiek nie zabija drugiego, aby odebrać mu portfel pełen pieniędzy? Oczywiście świadomość konsekwencji, w końcu za to idzie się do więzienia. No dobrze, ale co jeśli potencjalny morderca wierzy, że nikt się nie dowie o jego czynie? Wtedy zabezpieczeniem jest tylko jego sumienie. Odzywa się ono, kiedy nasze postępowanie odbiega od wpojonych nam norm zachowania. Zabijać ani kraść przecież nie wolno, bo… tak nas wychowano. Gdzieś tam w górze jest Bóg, który ostatecznie nas rozliczy z całego życia. Ale jeśli Boga nie ma, to znika też kalibrująca sumienie nieuchronność kary.
Skoro naczelny konstrukt się sypie, do pilnowania przestrzegania dziesięciu boskich przykazań i tysięcy ludzkich paragrafów musimy zaprząc technologię. A to oznacza, że nie stwórca będzie nas oceniał, tylko inni ludzie i… algorytmy. Dowodami w sądach mogą być zapisy z kamer, billingi telefoniczne, nagrania z dyktafonów, logi serwerów, etc. Już teraz w sposób nieunikniony zostawiamy za sobą cyfrowy ślad w postaci transakcji kartą, logowań naszej komórki do kolejnych BTS-ów, a nawet zapisu naszej twarzy w alejkach supermarketu czy numeru samochodu podczas przejazdu przez kolejne miasta. A wszystko to może stać się dowodem w sądzie.
Na razie Bóg Monitoring działa bardzo wyrywkowo, bo nie wyrabia się nawet z tą skromną ilością danych. Jeśli ze sklepu zginie batonik, nikt nie będzie szukał winnego, bo to wymagałoby przeglądania wielu godzin nagrań z kamer. Dopiero jeśli w okolicy będzie miało miejsce morderstwo, wszystkie dostępne środki zostaną użyte, by zidentyfikować sprawcę.
Rozwój technologiczny sprawi, że w miarę upływu czasu, zakres i precyzja kontroli znacznie się poprawią. Rozbudowany system monitoringu będzie jednak wymagał zatrudnienia programu AI. Żaden człowiek, ani nawet armia ludzi, nie zdoła analizować działań wszystkich monitorowanych osób, cierpliwie łączyć przeplatających się wątków ani śledzić skomplikowanych interakcji. Dzieli nas kilka, może kilkanaście lat, nim postać seryjnego mordercy zniknie z podręczników kryminalistyki. Stanie się tak dzięki olbrzymiej mocy obliczeniowej i niedostępnej dla policyjnych detektywów zdolności kojarzenia miliardów faktów i przewidywania kolejnego kroku przestępcy, lub… zwykłego obywatela, który potencjalnie może się stać przestępcą. Gdzieś po drodze przekształci się to w system totalnej inwigilacji wszystkich.
Możliwość prowadzenia totalnej inwigilacji może oznaczać tylko jedno – prowadzenie totalnej inwigilacji. Oczywiście najbardziej ucierpią ludzie odstający od przeciętności, bo wszelkie systemy bezpieczeństwa więcej uwagi poświęcają zachowaniom niestatystycznym. Podczas wycieku (a właściwie kontrolowanego ujawnienia) danych z wyszukiwarki AOL sprzed kilku lat, sporo ludzi miało poważne kłopoty. Okazało się, że wpisanie do wyszukiwarki sformułowania „jak zamordować żonę?” niebezpiecznie zbliża się do usiłowania morderstwa. A tego typu dane już wkrótce będą podlegały stałej, dyskretnej kontroli. I co ma powiedzieć np. pisarz SF, któremu często zdarza się szukać informacji o konstrukcji bomb, metodach ukrywania zwłok czy strategiach ataków terrorystycznych?
Skutkiem ubocznym będzie radykalny wzrost wykrywalności przestępstw pospolitych, które będą wychwytywane przy okazji, dzięki nadwyżce mocy obliczeniowych. A drobne grzeszki ma przecież na sumieniu każdy. Trzeba się więc będzie zachowywać tak, jakby nasze postępowanie było stale rejestrowane i analizowane. Będzie to dotyczyło nie tylko łamania prawa, lecz również łamania obyczaju czy nawet tzw. chwil słabości. Ponieważ komórkę z aparatem ma każdy, to np. zdjęcia z suto zakrapianej imprezy i tańczenia na stole łatwo mogą trafić do sieci. Potencjalny pracodawca przed przyjęciem nas na poważne stanowisko prawie na pewno przeczesze sieć w poszukiwaniu podobnych ekscesów. Chcąc nie chcąc, będziemy musieli zacząć żyć ze świadomością, że każdy nasz czyn, każde słowo może zostać upublicznione.
Gdy na poważnie oddamy się pod opiekę Boga Monitoringu, poczujemy się bezpieczniej, ale już stale będzie nam towarzyszył nieprzyjemny oddech na karku. Nietrudno się domyślić, że wciąż rosnące możliwości systemów inwigilacji zostaną szybko zaprzęgnięte do pracy w mniej poważnych sprawach. Mikrokamera z układem przetwarzania dziś obrazu mieści się na paznokciu małego palca. Za kilka lat osiągnie rozmiary ziarenka piasku i będzie ją trudno dostrzec gołym okiem. Podsłuchanie lub podejrzenie dowolnej osoby nie będzie problemem technicznym nawet dla zwykłego człowieka. Może więc w dalszej przyszłości najlepszą strategią okaże się całkowity ekshibicjonizm, rezygnacja z ochrony własnej prywatności i zastąpienie jest statystyczną nijakością, by nikomu nawet nie chciało się poznawać naszych banalnych tajemnic. Albo wręcz, żeby te tajemnice zwyczajnie nie istniały.
Sami rezygnujemy z coraz większych obszarów prywatności, ujawniając dane o naszych zainteresowaniach i zarobkach podczas rejestracji na wszelakich serwisach, czy chociażby umieszczając zdjęcia i zdradzając poglądy na Facebooku. Każdy stara się kreować swój image człowieka interesującego i wyjątkowego, chociaż może już teraz powinniśmy robić wszystko, by sprawiać wrażenie pustych, nudnych i prostych?
Jest też oczywiście druga strona medalu. Totalna inwigilacja będzie oznaczać totalne uzależnienie od systemu, którym będzie zarządzała maszyna. Maszyna będzie nas oceniać i wydawać wyroki. Więc stworzymy sobie nowego boga. I to boga, który w sposób bezpośredni i namacalny będzie ingerował w nasze życie. Ubocznym efektem powołania do życia Boga Monitoringu będzie całkowita jawność i zatarcie granicy między sferą prywatną i publiczną naszego życia oraz wytworzenie zupełnie nowych, asekuracyjnych do potęgi norm postępowania.
A jeśli kiedyś dojdzie do tego rejestracja myśli, gdy każdy nasz krok będzie śledzony przez wszczepiony do mózgu komplant, znów staniemy się nie tylko ludźmi religijnymi, ale wręcz gorliwie wierzącymi. I historia zatoczy koło.
Artykuł ukazał się w Nowej Fantastyce 10/2011
May 19, 2012
Maxpedition Octa
Octa to torba typu nerka. Banał, jednym słowem. Pozornie. Firma Maxpedition, czego można się było spodziewać, stworzyła nerkę taktyczną. Wygląda na większą, niż jest w rzeczywistości, co w sumie należy uznać za wadę. Niestety nerki tak mają, że dostosowują się do kształtu ciała kosztem swojej pojemności – człowiek to obły przedmiot jest.
Konstruktor Octy stanął więc przed wyborem, czy torba ma być wygodna i mała, czy pojemna ale majtająca się przy każdym ruchu jak bochen chleba na sznurku. Konstruktor podjął więc odważną decyzję i poszedł w trzecią stronę – torba jest jednocześnie i niewygodna i mała. Czyli źle? Pozornie. Octa na pewno się nie majta – można z nią biegać, skakać, napadać staruszki, a torba stabilnie bedzie przylegać do ciała. Podobnie jak w przypadku większości tego rodzaju toreb, pozorna pojemność, którą możemy ujrzeć, zaglądając do środka torby nie przypiętej do niczyjego ciała, jest trzykrotnie większa od pojemności tej samej torby wygiętej na biodrze.
Takie skrótowe opisanie tej torby byłoby wielce niewiarygodne. Octa wszak ma wiele zalet, których pozbawione są inne nerki. Jest tak mocna, że pewnie można by jej używać jako elementu uprzęży alpinistycznej; ma również paski (1 i 2-calowe) do montażu oporządzenia, czyli wszelakich dodatków zarówno w systemie molle jak i alice.
Prócz jednej komory głównej (zawierającej dwie mniejsze przestrzenie oddzielone przegródkami) posiada kieszeń przednią, kieszonkę jeszcze przedniejszą oraz ukrytą tylną kieszeń blisko ciała. Ta ostatnia nadaje się np. do przechowywania dokumentów podczas podróży zagranicznej. Ma tę wadę/zaletę (zależy jak na to patrzeć), że żeby dostać się do niej, całą torbę trzeba zdjąć.
Jest również szlufka na górze, przeznaczona do przenoszenia latarki (z braku odpowiedniej latarki w trakcie tej sesji zastępuje ją nóż Walther). Nad szlufką producent omotał Octę elastyczną linką, która może się przydać do umocowania np. parasolki lub butelki z wodą. Ja osobiście szybko ową linkę usunąłem.
Zalety Octy jako torby zaprojektowanej w konwencji taktycznej zaczynają cieszyć, gdy trzeba do niej doczepić dodatkowe oporządzenie. Bez trudu można zatknąć za któryś z paseczków długopis, przypiąć klipsami alice etui na okulary, uchwyt telefonu, czy dowolne niewielkie akcesorium zgodne z systemem molle, lub (mniej stabilnie) każde akcesorium z klipsem, karabińczykiem lub dowolnym sensownym mocowaniem.
Torba jest zaprojektowana do noszenia na pasie, ale można ją również założyć jak torbę naramienną. Doczepić do niej samej, jak i do jej paska 5 cm można naprawdę wiele, choć w pewnym momencie użytkownik zaczyna wyglądać jak kosmita.
Na poniższych zdjęciach pokazuję kilka przykładów rozbudowy Octy. Dodanie torby Crumpler Jimmy Bo zamieniło Octę w element systemu oporządzenia fotograficznego. I jest to bardzo wygodne w użyciu, tylko… użytkownik naprawdę wygląda w tym jak kosmita.
Maxpedition Octa sama może być doczepiana jako kieszeń do plecaków systemu molle.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie zaczął dostosowywać Octy do własnych potrzeb. Być może marnuję czas, ale z drugiej strony nie robię masy innych rzeczy, które innym ludziom zabierają ich czas.
Cóż takiego zrobiłem? Na początek podzieliłem przednią wewnętrzną przegródkę komory głównej na pół i doszyłem pasek z karabińczykiem na klucze. Stwierdziłem też, że zamontowana centralnie klamra paska jest bez sensu, jeśli noszę torbę wyłącznie z tyłu, lub z prawej strony. Wymieniłem więc paski i przeszyłem je tak (same paski są demontowalne), by klamerka była jak najbliżej samej torby. Wymieniłem również klamerkę na taką, która trzyma w trzech punktach, by utrudnić pracę potencjalnego złodzieja. By tę pracę utrudnić dalej, ukryłem klamerkę pod elastyczną opaską.
Czy Octa jest warta polecenia? Zależy, czego kto potrzebuje. Efekt używania Octy podczas kilku dni podróży samochodowej ukazuje ostatni obrazek. Nie jest to więc torba, którą można mieć cały czas na sobie. Ale na pewno można mieć ją na sobie w większości tych sytuacji, w których zdejmuje się torbę naramienną lub plecak. Warta jest więc uwagi. Można w niej trzymać najważniejsze i najcenniejsze przedmioty podczas dłuższych podróży. W razie czego, zwyczajnie można ją przypiąć do plecaka, jako dodatkową kieszeń. Sprawdza się również jako mała torba miejska na najpotrzebniejsze przedmioty, jako torba na rower etc. W zależności od potrzeb można ją nosić z tyłu, z boku, a jedną z jej zalet jest możliwość swobodnego obracania jej wokół pasa: czyli możemy ją nosić z tyłu, a w razie konieczności sięgnięcia do niej, łatwo przesunąć ją do przodu. Mnie tam się podoba.
Wywiad w RMF Classic
W najbliższy poniedziałek, czyli 2012/05/21 w radiu RMF Classic, a dokładniej w audycji Między Słowami, będzie można usłyszeć wywiad z moją przeskromną osobą. Wydarzy się to jakoś z grubsza po godzinie 17:00.
May 15, 2012
Myślniki i inne
Kilka razy proszono mnie o wytłumaczenie zasad stosowania myślników w tekście. Mogę wyjaśnić, jak robię to ja, z góry zaznaczając, że nie wszyscy robią to tak samo. Stosuję trzy rodzaje myślników:
- (dywiz) kiedy piszę biało-czerwony (np. sztandar). Jeśli białoczerwony jest pisany bez dywizu, to oznacza zmieszanie kolorów, czyli tyle co jednolicie jasnoczerwony.
– (półpałza) na przykład we wtrąceniach lub gdy chcę podkreślić, że zdanie wynika z poprzedniego: „Miała jakieś trzy metry średnicy – z ulicy nie wydawała się taka duża”.
— (pauza) tylko w dialogach, do oddzielenia tekstu dialogu od narracyjnego.
Szczerze mówiąc, używanie obu rodzajów pauzy to mój pomysł i standard w Powergraphie. Puryści językowi uznają to za błąd, gdyż formalnie powinno się w całym tekście stosować konsekwentnie albo pauzę, albo półpauzę. Purystom językowym mówię to samo, co w przypadku innych kwestii spornych, np. pisania nazw samochodów wielką literą. A mówię im… Zresztą nieważne, co im mówię, ważne, że mam rację.
Standard pauzy i półpauzy wymyśliłem po tym, gdy kilka razy w książce napotkałem skomplikowane zdanie zawierające w sobie wtrącenia, dialogi i tekst narracyjny. Nie było oczywiste, co jest czym. Stosowanie różnych myślników jest wiec udoskonaleniem normy. Oto przykładowe zdanie ze Świata Zero 2:
— Nie szliśmy tędy ostatnio — mruknął i spojrzał w stronę, w którą prowadziły ślady – między ułożone dziesięć metrów dalej na wysokich stertach materace.
Gdyby wszystkie trzy myślniki były takie same, nie byłoby sposobu, żeby stwierdzić, czy zdanie „między ułożone…” jest dialogiem czy tekstem narracyjnym. W przypadku większości języków, włącznie z angielskim, dialogi są oznaczane cudzysłowem i tam ów problem nie istnieje. Pojawiają się za to inne, ale to nie nasz kłopot. A przy okazji, polski cudzysłów wygląda „tak” a nie “tak”.
Stosowane przeze mnie (co nie znaczy powszechnie) spacje przy myślnikach w zdaniach dialogowych w składzie DTP (czyli programie do składu książek) wyglądają następująco:
— (tabulator) Pocieszę was (spacja) — (spacja) powiedział Felix. (spacja) — (spacja) Pod łóżko nikt nie wszedł.
Przed pierwszym myślnikiem nie ma ani tabulatora, ani spacji. Niczego tam nie ma. Wcięcie akapitowe reguluje się tą małą strzałką u góry rulera (linijki) nad okienkiem tekstowym (oczywiście po zaznaczeniu całego tekstu, którego zmiana ma dotyczyć).
Niestosowanie się do tych zasad nie przekreśla szansna publikację, może jednak w pewnym stopniu wpływać na ocenę tekstu w wydawnictwie. Na pewno dokłada to pracy redaktorowi i składaczowi. W praktyce najważniejsze jest rozróżnienie myślników dialogowych (półpauz) od zwykłych (pauz) – ponieważ redaktor również może nie odgadnąć, co autor miał na myśli – oraz prawidłowe używanie spacji. Wstawienie tabulatora za pierwszym myślnikiem dialogowym można zostawić składaczowi (ja zostawiam), gdyż da się to łatwo zrobić automatycznie. Tabulator ten się przydaje, by odstęp między myślnikiem a początkiem pierwszego wyrazu był taki sam, niezależnie od rozstrzelenia reszty wiersza. W przeciwnym razie skład książki po prostu źle wygląda i źle się czyta. Oczywiście można to osiągnąć w inny sposób, ale to już temat do osobnej dyskusji na temat składu.
Edytory tekstu zwykle same potrafią zamieniać cudzysłowy angielskie na polskie oraz mają więcej przydatnych narzędzi do prostej automatyzacji. Do opcji autokorekty (w menu Narzędzia) w Wordzie do tabelki „zmieniaj tekst podczas pisania” można dodać polecenie zamiany „-” na „—”. W ten sposób każdy wpisany myślnik zamieni się w pauzę dialogową. Ponieważ w przeciętnym tekście literackim 99% myślników to myślniki dialogowe, dobrze jeśli będzie się to działo automatycznie. A jeśli pojawi się potrzeba wstawienia półpauzy, wystarczy wpisać „-”, który oczywiście zamieni się na „—”, ale po wciśnięciu CTRL + Z powróci do postaci „-”.Brzmi to może nieco dziwnie, ale po chwili zastanowienia daje się ogarnąć. Rolą redakcji pozostaje zamiana odpowiednich dywizów na pauzy. Ja to robię nieco inaczej, ale nie będę Wam mącił w głowach.
Kolejna sprawa to znaki przestankowe i wielkie litery. Wtrącenie narracyjne zastępuje przecinek. Weźmy zdanie:
Jeśli to jeszcze raz powtórzysz, to uwierzę, że chcesz tu zostać.
I zamieńmy je na zdanie dialogowe:
— Jeśli to jeszcze raz powtórzysz — powiedział Net — to uwierzę, że chcesz tu zostać.
Jak widać, przecinek zniknął. Oczywiście wtrącenie narracyjne możemy umieścić na końcu, jeśli tylko całość będzie dobrze brzmiała:
— Jeśli to jeszcze raz powtórzysz, to uwierzę, że chcesz tu zostać — powiedział Net.
Kropka przeszła na koniec, gdyż „powiedział Net” jest częścią zdania złożonego. Teraz przeróbmy to zdanie na dwa osobne o tym samym znaczeniu:
Powtórz to jeszcze raz. Wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać.
I znów zamieńmy je na zdanie dialogowe:
— Powtórz to jeszcze raz — powiedział Net. — Wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać.
Wtrącenie „powiedział Net” jest pisane małą literą, gdyż tutaj też jest to część zdania złożonego, podobnie jak w następującym przypadku:
— Powtórz to jeszcze raz! — krzyknął zdenerwowany Net. — Wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać.
Inaczej będzie w następującym przypadku:
— Powtórz to jeszcze raz. — Zdenerwowany Net wstał i wyjrzał przez okno. — Wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać.
A dzieje się tak dlatego, że „Zdenerwowany Net wstał i wyjrzał przez okno.” jest osobnym zdaniem. Natomiast w poniższym przypadku jest inaczej:
— Powtórz to jeszcze raz. — Zdenerwowany Net wstał, wyjrzał przez okno i dodał — wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać.
Zdanie złożone to „Zdenerwowany Net wstał, wyjrzał przez okno i dodał — wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać”. Zapis będzie jeszcze inny jeżeli wywalimy z początku „Powtórz to jeszcze raz”:
Zdenerwowany Net wstał, wyjrzał przez okno i powiedział:
— Powtórz to jeszcze raz. Wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać.
Skomplikowane, co? Kwestia ćwiczeń. Na szczęście zawsze jest redaktor i korekta. W przeciwnym razie większości książek nie dałoby się czytać. Jednak nikt nie zastąpi samego autora w poprawnym komponowaniu zdań. Na przykład wtrącenie narratora dobrze jest umieszczać w miejscu, gdzie występuje naturalna pauza w czytaniu. Czyli:
— Powtórz to jeszcze raz — powiedział Net. — Wtedy uwierzę, że chcesz tu zostać.
A nie:
— Powtórz to jeszcze raz. Wtedy uwierzę — powiedział Net — że chcesz tu zostać.
Bo coś tu zgrzyta, prawda?
Oprócz dialogów są jeszcze myśli. Tu nie ma jasno sprecyzowanego standardu. Dawno temu zapisałbym myśl w sposób następujący:
„Taka podróż potrwa dłużej” – pomyślała Nika.
Dziś raczej tak:
Taka podróż potrwa dłużej, pomyślała Nika.
W przypadku narratora pierwszoosobowego (czyli opowiadam ja) zapis jest o tyle łatwiejszy, że cały tekst narracyjny zwykle jest relacją z procesów myślowych narratora. Jeśli mamy do czynienia z narratorem trzecioosobowym i wszechwiedzącym (czyli opowiada on) zwykle narrator zna myśli postaci, które są oddzielone od głównej linii opowieści. Jednak w obu przypadkach myśl nie musi być ubrana w konkretne słowa i najczęściej tak właśnie się dzieje. Wówczas można napisać tak:
Nika pomyślała, że podróż potrwa dłużej.
Ten sposób podaje ogólny proces myślowy, który najpewniej obył się bez formułowania słów w głowie bohaterki.
Zdarza mi się również używać nawiasów i średników, choć one wielu ludziom przeszkadzają w tekście literackim. Nawiasy przydają się do niektórych rodzajów wtrąceń, a średnik (;) jako coś pośredniego miedzy przecinkiem a kropką, co pozwala uczytelnić bardziej skomplikowane zdania.
Na koniec uwaga praktyczna. Dowolny znak, którego brakuje na klawiaturze, można wstawić z tablicy znaków – znajduje się ona w systemowych akcesoriach, ale jeszcze prościej jest to zrobić z klawiatury. Wystarczy nacisnąć lewy ALT i wpisać kod znaku na klawiaturze numerycznej (to ten „kalkulator” po prawej). Jeśli klawiatura jest kompaktowa, czyli bez „kalkulatora”, jak to ma miejsce w mniejszych laptopach, należy najpierw włączyć NumLock i wpisać kod znaku, używając klawiszy, na których naniesiono mniejsze cyferki. Zwykle są to okolice środka klawiatury. Czasem zamiast samego ALT + kod trzeba nacisnąć ALT + FN + kod. Czasem może się to przydać. Poniżej tabelka niektórych kodów:
– - ALT + 0150
— - ALT + 0151
„ - ALT + 0132
” - ALT + 0148
Pisanie w ten sposób dłuższego tekstu byłoby upiorne, ale może się przydać do poprawek. Ja cudzysłów wpisałem sobie do pliku tekstowego
„”
by go stamtąd kopiować, gdy muszę go użyć np. w komentarzach na własnym blogu, gdzie nie ma przecież autokorekty.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
