Rafał Kosik's Blog, page 80

July 6, 2012

Profilowany product placement

Nowa Fantastyka 07/2012 - okładka Marketing to wynalazek socjopatów, którzy widzą w innych ludziach wyłącznie narzędzia. Marketing nie uznaje tabu i wciąż próbuje naginać normy do swoich potrzeb. Jeżeli nie przekracza przemocą pewnych granic, to tylko dlatego, że jest to albo zbyt drogie, albo za mało skuteczne. Ostatecznie osiągnie jednak swój cel. Nie teraz, to za trochę; nie od razu, to etapami; nie na wprost, to opłotkami. Bo skoro coś jest opłacalne, trzeba to zrobić. (więcej w lipcowym wydaniu Nowej Fantastyki…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 06, 2012 17:10

July 4, 2012

Kamienny Kasztel w Parku Chorzowskim

Kamienny KasztelPark Chorzowski (znany też pod chwytliwą poetycko-urzędniczą nazwą WPKiW lub marketingową Park Śląski) to miejsce magiczne. W samym środku brudnego (przynajmniej tak myśli większość Polaków) Śląska trafiamy nagle na kilka kilometrów lasu-parku z jeziorami, alejkami, wzgórzami, polanami, łąkami, ruinami (sztucznymi), lunaparkami i knajpami oczywiście. To miejsce, gdzie rozgrywa się akcja młodzieżowej powieści Miłek z Czarnego Lasu Romka Pawlaka. Jakby się głębiej wkopać w archiwa, jest to również miejsce, w którym rozegrało się wiele kryminałów i to zupełnie niefikcyjnych. W dalszej części tego wpisu zajmę się jednak kulinarną częścią tej enklawy z naciskiem na jedną knajpę – Kamienny Kasztel, gdzie żem był ucztował.


Park Chorzowski to obszar, przy którym nadgryzane przez chciwych developerów budowlanych (kill’em all) warszawskie Pola Mokotowskie jawią się raptem skwerem osiedlowym. Park ten jest na pewno pięknym przykładem na to, jak w PRL-u uprawiano papierowy Matrix, czyli fikcję statystyczną. Chorzów był jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast Polski, więc teren zielony, który należał do Katowic, włączono do Chorzowa i tadam! Chorzów przestał być jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast Polski. Tak przynajmniej głosi legenda.


Ale do brzegu; miało być o knajpach. Park jest ostoją dla wielu knajp, lepszych lub gorszych, z naciskiem na te drugie. Jadłem tam już cheeseburgera, który nadawałby się na łatkę wulkanizacyjną, frytki, przy produkcji których nie ucierpiał żaden ziemniak, oraz spaghetti przygotowane z makaronu pennoni (czyli z rurek). Ale są tam też knajpy, które serio traktują klienta. Jedną z nich jest Kamienny Kasztel.


Menu nie jest przesadnie rozbudowane, raptem kilkanaście pozycji. Wbrew temu, co by się mogło wydawać, to dobrze świadczy o kuchni. Jeśli menu jest epickie, a przez oświetloną neonami witrynę nie widzimy odwróconego lustrzanie napisu „Savoy”, to może sugerować tylko jedno – kolejne wcielenie nieśmiertelnego duetu Zamrażarka & Mikrofalówka. No więc nie, w Kamiennym Kasztelu menu jest zwięzłe, ale zwięzłe w sposób słuszny. Jako wiecznie się odchudzający pasibrzuch zamówiłem roladę z kluskami śląskimi i modrą kapuchą, bo co ma zamówić Warszawiak weekendowo wrzucony towarzysko-zawodowym wezwaniem w środek Śląska? No nie panierowaną flądrę przecież. I odkryłem na nowo kluski śląskie, które znałem z dzieciństwa po postacią rozmrożonej wersji mącznej meduzy, rozpływającej się na talerzu, nie w ustach. Śląskie z Kamiennego Kasztelu były, że użyję softowego… zresztą powiem po prostu – były dobre. Bardzo dobre (nawet jeśli mrożone). Sos też idealny, bez turbopolepszaczy smaku. Sam zraz również w sam raz. I bez wykałaczek, które musimy wydłubywać z mięcha.


Nie trzeba przetestować całego menu knajpy, by poznać klasę kucharza. Wystarczy wybrać najbardziej ryzykowne potrawy. Drugą potrawą było carpaccio z łososia. Carpaccio łatwo skopać i to na wiele sposobów, a pierwszym z nich jest przygotowanie go na zaś. To carpaccio nie było skopane. Gdzie miało być balsamico, było balsamico, a nie maggi. Gdzie miała być cytryna, była cytryna, zamiast identycznego z naturalnym koncentratu z żółtej buteleczki. Do tego kapary i parmezan. Dużo parmezanu.


Innymi słowy jednoznaczna okejka. Mam tylko obawy, że tak dobry kucharz siedzi tam gdzieś samotnie w tej ich podziemnej kuchni przykuty do ściany łańcuchem na tyle długim, by sięgnąć do palników, ale zbyt krótkim, by sięgać do mikrofalówki. Szkoda mi go, ale odwiedzę Kamienny Kasztel ponownie, tym bardziej, że knajpa posiada przyjemny ogródek. Może kucharz będzie ten sam, jeśli kajdany nie nawalą.


Kamienny Kasztel Kamienny Kasztel Kamienny Kasztel Kamienny Kasztel

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 04, 2012 17:41

July 2, 2012

Zestaw mały wulkanizator

Zestaw naprawczy do oponZestaw naprawczy do opon kosztuje zdecydowanie mniej niż jednorazowa wizyta w warsztacie wulkanizacyjnym. Wprawdzie rozwiązanie jest doraźne i obarczone licznymi ograniczeniami (np. prędkość jazdy), jednak w praktyce pozwala na w miarę normalną eksploatację opony przez dłuższy czas.


Na pewno w sytuacji awaryjnej zastosowanie zestawu naprawczego jest łatwiejsze i szybsze od wymiany koła. Nie wymaga użycia lewarka ani klucza do kół. Wizyta u oponiarza nas nie ominie, ale będziemy ją mogli odbyć w dogodnym dla nas terminie.


Wiem, że dzięki feministkom rośnie cała klasa społeczna mężczyzn, którzy nie potrafią się podrapać po plecach bez odpowiedniej aplikacji z Apple Store, ale, na miłość [cenzura politycznie poprawna], użycie tego zestawu nie przysporzyłoby trudności wytresowanemu szympansowi. O ile byłby dostatecznie silny. No niestety – w związku z tym użycie zestawu może sprawić sporą trudność przeciętnej kobiecie.


99% wszystkich uszkodzeń opon w zwykłym użytkowaniu to dziury po przedmiocie typu gwóźdź. No chyba, że masz wrednych sąsiadów, wtedy w grę wchodzą również rany postrzałowe (w odwecie za pocięcie opony obieraczką do marchewki). Odkąd mam opony bezdętkowe, częstotliwość uszkodzeń ogumienia spadła do jednego na rok. I każdy bez wyjątku przypadek uszkodzenia, dałby się naprawić omawianym zestawem. Oznacza to, że od piętnastu lat wożę w bagażniku dodatkowe 20 kg zbędnego balastu w postaci koła zapasowego.


Zestaw przetestowałem, sprawdził się lepiej niż można by przypuszczać. Co więcej, nadaje się on do wielokrotnego użytku, zawiera bowiem 10 klinów z lepiszczem. Same kliny można zresztą dokupić osobno. Podobne zestawy różnią się między sobą nieznacznie. Ja kupiłem swój w sklep4×4.pl i jedyną jego wadą jest przerost formy nad treścią w postaci nieproporcjonalnie dużego pudełka. Jest ono wprawdzie bardzo wygodne, ale zajmuje sporo miejsca.


Kiedyś woziłem ze sobą piankę w sprayu i znam jej zalety – najważniejsza to brak konieczności użycia siły fizycznej. Nie pozwólmy jednak by zalety przesłoniły nam wady. Przewaga opisywanego zestawu nad pianką jest oczywista – pianka w połowie przypadków zwyczajnie nie działa z powodu zbyt dużej średnicy dziury, a w drugiej połowie zapiankowana opona nie nadaje się do późniejszej naprawy w serwisie oponiarskim. Spray generalnie źle działa w niskich temperaturach, a przecież na mrozie najbardziej nam zależy na szybkim załatwieniu sprawy. Tak więc piance mówi stanowcze chyba nie.


Reasumując, zestaw naprawczy do opon to bardzo przydatny gadżet. Opis użycia przy obrazkach poniżej.


Gwóźdź programu


Zestaw naprawczy do opon


Usuwamy ciało obce z opony


Oto statystyczny gwóźdź


Świderkiem rozwiercamy otwór


Szydło maczamy w wazelinie. Ja nie maczam, wazelina jest dla mięczaków


Wyciągamy jeden klin


Klin wsuwamy w szczelinę szydła


Do połowy wsuwamy


Szydło z klinem wpychamy jak najgłębiej w dziurę. To etap wymagający siły


Wyciągamy szydło, przytrzymując obręcz szydła. To również etap wymagający siły


Szydło wyciągnięte. Dzięki frędzlom można poznać, jak głęboko wszedł klin


Frędzle odcinamy


Opona naprawiona (tymczasowo) Kompresor bardzo ułatwia zadanie dopompowania koła


Zestaw naprawczy do opon czeka, aż znów będzie potrzebny

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 02, 2012 16:03

June 30, 2012

Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya

Jacek Dehnel - SaturnNa pewno Saturn ma niewiele wspólnego z biografią Francisca Goi. Zbyt wiele tu szczegółów i ryzykownych pomysłów, które w czasach współczesnych malarzowi, uznane by zostały za oszczerstwa. Nie jest łatwo sprawdzić, ile tez postawionych przez Jacka Dehnela zostało opartych na faktach, a ile wyłącznie na wyobraźni. Ale, szczerze mówiąc, ma to znaczenie tylko dla miłośników Goi. Dla całej reszty powieść będzie wciągającym opisem relacji silnego ojca i dorastającego w jego duszącym cieniu syna.


Powieść zupełnie spoza fantastyki, ale tak pięknie napisana, że ten brak fantastyczności mogę jej wybaczyć. W przeciwieństwie do większości książek niefantastycznych, które ostatnio wpadły mi w ręce, tu jest coś poza ładnym stylem służącym opisywaniu wielkiego niczego. Saturn to powieść, w której wypełnione są wszystkie warstwy, na jakich powinna funkcjonować dobra literatura. Oznacza to, że można ją czytać na wiele sposobów, a dwaj różni czytelnicy znajdą w niej inne wartości, być może nawet nie zahaczające o siebie.


Na przemian narratorem jest ojciec, Francisco Goya, i jego syn, Javier. Ojciec, szanowany malarz, charyzmatyczny geniusz, wielki kochanek – w swoim mniemaniu, bo widziany oczami syna jest raczej perwersyjnym satyrem pozbawionym moralności. Javier to słaby psychicznie i fizycznie, chorowity, cierpiący na wieczne depresje delikatny wrażliwiec. Zdaniem Francisca jest zaś po prostu gnuśnym beztalenciem. Pod koniec do tego duetu dołącza jeszcze syn Javiera, bardziej podobny do dziadka, niż do ojca. Cała historia opowiedziana takimi slajdami różnych punktów widzenia jest przygnębiająca, ale też i w pewien sposób zabawna – szczególnie, gdy kolejni narratorzy opisują to samo wydarzenie, które rozumieją w totalnie inny sposób. Dobre intencje są odbierane jako niegodziwość, a drobne złośliwości jako wyrazy sympatii. Jedno łączy bohaterów: niechęć do pozostałych. Jeżeli można się tu doszukać śladowych pozytywnych uczuć, to tylko na linii dziadek-wnuk, ale one też wynikają jedynie z pogardy dla ogniwa pośredniego.


Być może za sławę i wielkość despotycznego geniusza zawsze muszą płacić najbliżsi? Może z tego rodzaju ludźmi jedyna możliwa relacja to poddaństwo, nawet jeśli podszyte uwielbieniem przemieszanym z odrazą? Może zawiść to najbardziej uniwersalne uczucie, a pozostałe to tylko nadbudowa? Te pytania są aktualne dla każdych czasów.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 30, 2012 17:04

June 27, 2012

Zupa kalafiorowa z koperkiem

Zupa kalafiorowa z koperkiemTen wpis na moim blogu nie jest żadnym komentarzem do aktualnych wydarzeń, ani nie jest alegorią przygnębiającej rzeczywistości drugiej dekady XXI wieku. Nie jest również krytyką freudowskiej analizy genezy współczesnych działań wojennych. Ten wpis jest przepisem kulinarnym na zupę kalafiorową z koperkiem i niczym więcej.


Oczywiście wiem, że można taką zupę kupić w postaci mrożonki. I sam czasem ją kupuję. Ale różnica w smaku jest naprawdę spora.


Teraz wkleję kilka promocyjnych tagów: wegetarianizm, wegetarianie, wegetarianin, wegetarianka, wegetarianiątko.





Składniki:
kalarior

Zupa kalafiorowa z koperkiem


ziemniaki
marchewka
por, seler, pietruszka
śmietana do zup
świeży koperek
przyprawy: pieprz, sól, liść laurowy, kostka rosołowa

Czas przygotowania: 30 minut


Celowo nie podaję dokładnych proporcji składników. Istotne jest, żeby najwięcej było kalafiora, nieco mniej ziemniaków i marchewki, a reszty jeszcze mniej.




Zupa kalafiorowa z koperkiemKalafiora rozdrabniamy na części, które zmieszczą się na raz na łyżkę i myjemy; pora najpierw myjemy, potem usuwamy wierzchnią warstwę, odkrawamy zeschłe końcówki, a to, co zostanie, kroimy na plasterki.




Zupa kalafiorowa z koperkiemPozostałe warzywa również myjemy i kroimy. Ziemniaki kroimy na zdecydowanie większe kawałki.




Zupa kalafiorowa z koperkiemWszystko to z kostką rosołową (lub lepiej bulionem) oraz przyprawami wrzucamy do garnka i uzupełniamy wodą, tak by warzywa były przykryte. Jeśli ktoś lubi rzadszą zupę, może dolać tej wody więcej.


Z solą ostrożnie. Dosolić potem można, odsolić nie.




Zupa kalafiorowa z koperkiemGotujemy, aż warzywa zmiękną, co od początku wrzenia powinno zająć 10-15 minut. Sztuka polega na tym, by nie rozgotować ich na papkę. Podczas jedzenia powinny stawiać pewien opór.


To dobry moment, by dosolić, jeśli komuś spieszno do zawału.




Zupa kalafiorowa z koperkiemWyłączamy gaz. W osobnym naczyniu mieszamy śmietanę z gorącą zupą. Dzięki temu etapowi procesu znacznie spada ryzyko zwarzenia się śmietany w zupie (czyli powstania grudek).




Zupa kalafiorowa z koperkiemTrzepaczka do białek to niekanoniczne ale bardzo przydatne narzędzie.




Zupa kalafiorowa z koperkiemDodajemy wymieszaną śmietanę i posiekany koperek. Duuużo koperku.




Zupa kalafiorowa z koperkiemI zupa gotowa.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 27, 2012 19:17

June 23, 2012

Recka Marsa na Kronikach Nomady

MarsW społeczeństwie tak łatwo poddającym się manipulacji dziecinnie prostym staje się ukrycie niewygodnych faktów, i z tej możliwości z powodzeniem korzystają ziemscy i marsjańscy politycy. Mars okazuje się być książką, która pod powłoczką thrillera politycznego osadzonego w realiach SF serwuje nam sporą dawkę zadumy nad ludzką naturą i zdolnością człowieka do popełniania bestialskich czynów w imię hipotetycznego wyższego dobra. (więcej na Kroniki Nomady…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 23, 2012 12:37

June 22, 2012

Rzeczywistość rozszerzona

Rzeczywistość rozszerzonaJeżeli zobaczysz kogoś, kto idzie przez miasto z uniesionym tabletem, jakby się zasłaniał nim przed słońcem, to prawdopodobnie ów ktoś korzysta z raczkującej rzeczywistości rozszerzonej. Kamera filmuje otoczenie, a na ekranie wyświetla się obraz rzeczywistości ubogaconej np. o nieistniejące już historyczne budynki, bądź o opisy usług znajdujących się w zasięgu widzenia urządzeń.


Rzeczywistość rozszerzona znana jest od dawna, a jako pierwsza została wykorzystana oczywiście przez wojsko. Najlepszym przykładem może być przezroczysty ekran przed pilotem myśliwca. Tam od lat sprawdza się doskonale. Podobne zastosowanie trafiło do luksusowych samochodów, ale do tańszych jakoś nie może się przebić. Powodem jest oczywiście cena, głownie cena sensorów, które na bieżąco miałyby „rozszerzać” rzeczywistość np. o obiekty ukryte we mgle, bądź poza zasięgiem reflektorów.


Czy AR sprawdzi się na dłuższą metę, czy też umrze jak wiele wcześniejszych ciekawostek? Wszystko wskazuje na to, że augmented reality jest skazana na sukces i czeka jedynie na odpowiedni hardware, który uczyni technologię bardziej osobistą. Łażenie po mieście z tabletem w uniesionej ręce jest niewygodne i ciut głupio wygląda. Ale już specjalne okulary mogłyby się sprawdzić. Po rozwiązaniu kilku problemów technologicznych to właśnie okulary będą pierwszymi nadającymi się do powszechnego zastosowania urządzeniami rzeczywistości rozszerzonej.


Miniaturyzacja szybko upodobni je do zwykłych okularów i uzupełni o funkcje znane z dzisiejszych smartfonów. Tak więc za dziesięć–piętnaście lat na ulicach przybędzie okularników z pustymi kieszeniami. W dosłownym znaczeniu pustych kieszeni, okulary AR staną się bowiem kombajnem zawierającym w sobie np. portfel i kody konieczne do uruchomienia samochodu bądź dostania się do domu. Pozwolą również wyszukać znajomych na zatłoczonym placu, przypomną imię i nazwisko przypadkiem spotkanej a niewidzianej od dawna osoby. Pomogą również uniknąć spotkania z kimś nielubianym.


Można przypuszczać, że powstanie cała gama akcesoriów np. wspomagających widzenie w ciemności lub ostrzegających przed możliwością potknięcia się. Sytuacja utrzyma się przez jakiś czas, po czym okulary zostaną zastąpione kolejną generacją urządzeń. Być może będą to soczewki kontaktowe, być może rzutniki wyświetlające obraz na siatkówce oka. Nadal jednak będą to urządzenia zewnętrzne, zdejmowane, kiedy nie będą potrzebne.


Potem nadejdzie czas na urządzenia wewnątrzustrojowe. Nastąpi era masowej cyborgizacji, a opór przed tą ryzykowną symbiozą zostanie złamany presją ekonomiczną – żeby dostać pracę, będziesz musiał dokonać kilku operacji polegających na umieszczeniu wewnątrz twojego ciała komplanta – milimetrowego komputera i podłączeniu jego interfejsów do zmysłów. AR stanie się codziennym, nieodłącznym elementem życia całej klasy ludzi.


Gdy już do tego dojdzie, AR szybko przestanie być dodatkiem, nakładką ułatwiającą pracę. Stanie się standardem, do którego zostaną dostosowane wszystkie dziedziny życia. Człowiek bez komplanta będzie jak analfabeta w bibliotece, istotna część rzeczywistości pozostanie dla niego niewidzialna: wyświetlane w powietrzu menu w restauracji, opisy przycisków windy, panele sterujący wszelkimi, urządzeniami, ceny w sklepach, sygnalizacja świetlna… można by wyliczać w nieskończoność. Rozwiązania te z pewnością wejdą w życie, ponieważ będą wielokrotnie tańsze od swoich fizycznych odpowiedników.


Tak jak ekrany dotykowe wypierają fizyczne przyciski, tak wirtualne interfejsy wszelkich urządzeń wyprą jakiekolwiek inne formy komunikacji człowieka z maszyną. Momentalnie zniknie bariera językowa, bo np. tablica odlotów na lotnisku będzie wyświetlana dla każdego w jego własnym języku, a nawet z wyselekcjonowanymi dla niego informacjami. Potem wyświetloną na podłodze linią AR zaprowadzi najbardziej roztargnionego pasażera wprost do właściwego gate’u. Pilot samolotu wsiądzie do pustego kokpitu, a wszystkie przyrządy wyświetlą się w sposób nieodróżnialny od rzeczywistego, włącznie z wrażeniem chropowatego dotyku gałki zerowania wysokościomierza.


Samo lotnisko nie będzie musiało być cudem architektury. Wystarczy szklano-metalowa buda, coś jak Terminal 2 warszawskiego Okęcia, a rendering w czasie rzeczywistym zrobi z niego dzieło sztuki. Nie trzeba się będzie już ubierać elegancko, bo odpowiednie ubranie zostanie nałożone przez system i widoczne dla wszystkich. Nasza twarz i ciało – młodsze, szczuplejsze, lepiej umięśnione – również będzie można nałożyć online na prawdziwy obraz. To samo z zapachem. A jeśli tak, to udawać będzie można mimikę, gesty, nastroje. Wtedy używanie AR prawdopodobnie w pewnych miejscach stanie się wręcz obowiązkowe.


Nieunikniony jest też dryf w stronę VR. Z każdą kolejną generacją rzeczywistości rozszerzonej, rzeczywistości będzie w niej coraz mniej. W końcu fizyczna obecność w danym miejscu przestanie być konieczna, skoro i tak wszystko będzie udawane. Na niemiłe spotkanie rodzinne będzie można wysłać wstępnie zaprogramowanego avatara i sterować nim z domu, lub nawet puścić go na autopilocie. I nikt się nie zorientuje. Jedynie technicy, których praca będzie niezbędna, będą musieli czasem trudzić się osobiście w świecie częściowo odartym z iluzji.


A w końcu, jeśli ktoś przypadkiem zniknie, nikt tego nie zauważy, wciąż widząc jego zaawansowaną symulację.


Artykuł ukazał się w Nowej Fantastyce 11/2011

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 22, 2012 05:09

June 19, 2012

Nieuchronność pomysłu

Nowa Fantastyka 06/2012 - okładka Postęp przyspiesza. O ile sto lat temu usunięcie Einsteina opóźniłoby rozwój fizyki o dziesięciolecie, o tyle dziś zrównanie z ziemią całego laboratorium wraz z personelem zmieniłoby niewiele. W sumie można na upartego wskazać koordynatora projektu, w wyniku którego powstał standard USB, co nie zmienia faktu, że pracowały nad nim tysiące osób w kilkunastu ośrodkach badawczych finansowanych przez kilka korporacji. Jeżeli coś mogło opóźnić projekt to tylko poważny kryzys gospodarczy w skali światowej. Opóźnić, nie odwołać, ewentualnie oddać pole konkurencji, która stworzyłaby produkt bardzo podobny. (więcej w czerwcowym wydaniu Nowej Fantastyki…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 19, 2012 15:42

June 17, 2012

I po emocjach

Miałeś wrócić za dwa tygodnie


Obejrzałem w życiu trzy mecze, wszystkie w przeciągu ostatniego tygodnia. Jeden mecz był dobry. Przekonałem się, że to nie jest emocjonujący sport, to jest sport denerwujący. Przynajmniej w takim wydaniu. W efekcie wystarczy mi piłki nożnej na dłużej.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 17, 2012 17:55

June 12, 2012

Krótki wywiad na Bookjob.pl

Udzieliłem krótkiego wywiadu serwisowi Bookjob.pl. Zainteresowanych odsyłam tutaj.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 12, 2012 16:43

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.