Rafał Kosik's Blog, page 102
April 8, 2011
Nastolatkowie i roboty
W najnowszej części przygód paczki dzielnych nastolatków autor odwołuje się do trzech praw robotyki opracowanych przez Isaaca Asimova, które stanowią głównie o tym, iż żaden robot nie może skrzywdzić swego „białkowego" stworzyciela. Polski pisarz podejmuje tę problematykę z iście badawczym zacięciem i po raz kolejny wychodzi z tych rozważań zwycięsko. (więcej na gildia.pl…)
April 6, 2011
Donnie Darko
Film, który zrzuca Cię z fotela, przewraca Tobą stolik z colą i słonymi paluszkami, obija Cię o ściany, zwalając zdjęcia prababci, a na koniec ciska z powrotem na foteli i patrzy czy równo puchniesz. Rzeczywiście, nie znam nikogo, kto pozostałby po tym filmie obojętny. Nie znam też nikogo, kto by ten film do końca zrozumiał. Zapewne tyczy się to również jego twórców.
Oto Magia Kina przez wielkie „M" i wielkie „K". Gdyby próbować streścić akcję, wyszłoby z tego coś nieprzyswajalnego. Oto wielki wyimaginowany królik nocą wywabia z domu bohatera i oświadcza, że za 28 dni, 6 godzin, 42 minuty i 12 sekund nastąpi koniec świata. Chwilę później na dom spada oderwany silnik odrzutowca. Problem w tym, że nie wiadomo skąd ów silnik się wziął. Jeszcze większy problem, że to dopiero wstęp do akcji. A potem zaczyna się jazda.
Miałeś kiedyś sen, w którym o poranku zbierałeś z drzew różowe ziemniaki z mówiącymi po norwesku pulsującymi diodami? Ten film jest o tym właśnie, tyle że bez diod, bez pulsowania, bez Norwegii, no i bez poranka. Reszta się zgadza. Nie potrafię więcej napisać. Po prostu to obejrzyjcie. Łatwo tego nie zapomnicie.
April 5, 2011
Listowny kontakt ze sztuczną inteligencją
Jakiś czas temu dostałem groźnie wyglądające pismo z wydziału karnego pewnego warszawskiego sądu. Listonosz pytał dwa razy, czy na pewno chcę to odebrać. Oczywiście odebrałem, bo nic mi nie było wiadomo o tym, żeby toczyło się przeciwko mnie jakiekolwiek postępowanie. W jakże głębokim byłem w błędzie. Sprawa nie dość, że się toczyła, to nawet zakończyła się wyrokiem. Z trzech stron bełkotu prawniczego, którego nawet ja – człowiek obeznany ze zdaniami wielokrotnie złożonymi jak na przykład to właśnie, które teraz czytacie – nie byłem w stanie niczego rozkminić. Zrozumiałem tylko tyle, że ową sprawę wygrałem.
Dla ścisłości list był skierowany do wydawnictwa Powergraph, a sprawa dotyczyła parkowania firmowego samochodu w Warszawie bez wymaganej opłaty. Zwykle płacę za parkowanie. Jeśli zdarzy mi się nie płacić, to tylko dlatego, że zapomniałem. OK, zdarza mi się też przekroczyć czas wydrukowany na świstku, bo to niekulturalnie wychodzić ze spotkania, które się przypadkiem przeciągnęło. (Już widzę szydercze wpisy „Aha! Spotkanie ważniejsze od przestrzegania prawa").
Moją firmę pozwała straż miejska, której chodziło o ustalenie, kto prowadził samochód, kiedy doszło do wykroczenia – tę informację z trudem rozkodowałem z prawniczego bełkotu po trzecim czytaniu. Z bełkotu wynikło dalej, że straż miejska nie ma prawa żądać ode mnie takich informacji. Nie pamiętam, żebym znalazł za wycieraczką mandat. Nie pamiętam też, żeby ktokolwiek próbował uzyskiwać ode mnie informacje, kto tym samochodem i kiedy jechał (pewnie byłem to ja sam). Nie pamiętam też, żeby ktokolwiek informował mnie o tym, że toczy się jakaś sprawa sądowa. Może i lepiej, że to wszytko działo się głęboko w trzewiach urzędów, bo jeszcze by się okazało, że udzielenie straży miejskiej żądanych informacji czyni ze mnie przestępcę.
W praktyce z wyroku tego sądu wynika, że od tej pory w strefie płatnego parkowania mogę parkować za free. Spokojnie, nie zamierzam. Z długiego i bełkotliwego listu nie sposób dowiedzieć się niczego konkretnego, więc mogę się tylko domyślać, o co poszło. Poszło najpewniej o to, że zapłaciłem za mało o jakieś 50 groszy. Maszyna Urzędowa przemieliła tę sprawę w swoim wielotrybie, mieląc przy okazji jakieś 1000 PLN z kasy publicznej, a na końcu wypluła error i wysłała do mnie, żeby się pochwalić. Bo też i język prawniczy wygląda dla mnie jak błąd post scriptu, który wywala moja stara drukarka, kiedy wymagam od niej zbyt wiele.
Maszyna Urzędowa, podobnie jak korporacja, spełnia definicję sztucznej inteligencji, choć testu Turinga nie przechodzi. Komunikacja z nią przypomina rozmowę z opóźnionym w rozwoju autystycznym dwulatkiem, posługującym się obcym językiem. Nie znaczy to oczywiście, że Maszyna Urzędowa jest głupia. Swoje cele realizuje, tyle że nie bardzo przejmuje się obywatelami. Nie wiem zresztą skąd przekonanie, że owa maszyna, jako byt wyższy, miałaby służyć nam – bytom niższym. Nie wiem nawet czemu miałaby choćby starać się mówić do nas naszym językiem.
List gdzieś zaginął, możliwe, że w moim kominku, ale znalazłem w internecie bardzo zbliżony w swej bełkotliwości przykład wyroku w pewnej sprawie z Kluczborka. Przeczytajcie poniższy fragment i sami oceńcie, czy to jest język polski:
„(…) kierowanie pojazdami mechanicznymi jednośladowymi i rowerami na okres 3 lat, sygn. akt VII K 521/07 z dnia 27.11.2007r. i wbrew orzeczonemu przez Sąd Rejonowy w Kluczborku Sąd Grodzki w Namysłowie środkowi karnemu zakazującemu kierowanie wszelkimi pojazdami mechanicznymi w ruchu lądowym i wodnym i rowerami na okres 3 lat, sygn. akt VII K 632/07 z dnia 06.02.2008r. oraz wbrew orzeczonemu przez Sąd Rejonowy w Kluczborku Sąd Grodzki w Namysłowie środkowi karnemu zakazującemu kierowanie wszelkimi pojazdami mechanicznymi w ruchu lądowymi wodnym i rowerami na okres 3 lat, sygn. akt. VII K 14/08 z dnia 12.03.2008r. przy czym zarzucanego czynu dopuścił się w ciągu 5 lat po odbyciu co najmniej sześciu miesięcy kary pozbawienia wolności za przestępstwo z art. 178 a § 2 kk, którą odbywał od 11 marca 2009r. do 17 listopada 2009r. orzeczoną wyrokiem Sądu Rejonowego w Kluczborku Sąd Grodzki w Namysłowie, sygn. akt VII K 521/07 z dnia 27.11.2007r. i wyrokiem sygn. akt VII K 632/07 z dnia 06.02.2008r. (…)"
Zauważcie, że cały cytowany fragment jest niewielką częścią jednego wielokrotnie złożonego zdania, które każdy szanujący się redaktor rozbiłby na co najmniej kilkanaście zdań prostszych. Ja mam z tym problem, a w obecnym brzmieniu bełkot ten jest absolutnie nie do ogarnięcia przez człowieka nie czytającego książek. Sztuczna inteligencja już została wynaleziona i komunikuje się z nami ustami tłumaczy szamanów-prawników.
April 4, 2011
Prażonka chłopska
Proste i tradycyjne danie ludowe, które powoli odchodzi w zapomnienie. Potrafi je przyrządzić każdy i to ze składników prawie na pewno dostępnych non-stop w domu. Nie mówię, że prażonka jest dietetyczna, ale nie jest też bombą kaloryczną. Nasi przodkowie na wsiach żywili się tym w czasach biedy, czyli… często.
Składniki:

ziemniaki
boczek wędzony
kiełbasa (np. podwawelska lub zwyczajna)
cebula
jajka
opcjonalnie: żółty ser, papryka, pieczarki, marchewka…
Przyprawy: sól, pieprz
Czas przygotowania: 30 minut
Wersji tej potrawy jest dużo. Czasem przyrządza się ją na liściu kapusty, czasem dodaje paprykę, pieczarki lub marchewkę. Na pewno jednak niezastąpione składniki to: ziemniaki, cebula i jajka. Do tego powinno się tam znaleźć jakieś mięso, najlepiej kiełbasa lub boczek. Proporcji celowo nie podaję, bo to rzecz zależna od gustu i kończących się dat przydatności konkretnych produktów w lodówce. Zdecydowanie jednak ziemniaków powinno być więcej, niż wszystkich pozostałych składników razem wziętych. W niektórych wersjach ziemniaki są zgniecione, ale ja w tym konkretnym przypadku wolę je w kostkach.
Weźcie tylko poprawkę na to, że podczas przygotowywania tej sesji przesadziłem z serem. Tak ze dwa razy przesadziłem.





Jeśli przyjdzie nam ochota dodać marchewkę, trzeba ją najpierw ugotować.





Alternatywna wersja tego dania polega na zapieczeniu go w piekarniku w rondlu pod przykryciem. Wówczas po wrzuceniu ziemniaków, dodajemy od razu wszystkie składniki (bez jajka i sera), mieszamy i wstawiamy na 20 minut do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni. Ser i jajko pojawia się na prażonce tuż przed podaniem. Wersja jeszcze bardziej chłopska zakłada zapiekanie dania 45-60 minut z surowych początkowo składników. Nie próbowałem tego sposobu, ale podejrzewam, że warunki fizyczne panujące w rondlu nie dopuszczą do wytopienia się tłuszczu z boczku.
April 2, 2011
Napad na Babkę
Kiedy prababcia Kasi wróciła po Powstaniu Warszawskim do domu, ucieszyła się, bo kamienica przetrwała w całkiem dobrym stanie. Chwilę później jej optymizm zgasł, mieszkanie było bowiem zajęte przez milicjanta wraz z rodziną. Okna, drzwi, obrazki na ścianach, meble należały już do przedstawiciela władzy ludowej. W tamtych realiach ta sytuacja była nie do przeskoczenia, bo stara własność nic nie znaczyła wobec urzędowego przydziału.
To dosyć brzydki polski zwyczaj, to zawłaszczanie rzeczywistości, kiedy ma się chwilową przewagę, albo kiedy nikt nie patrzy. Po wyborach parlamentarnych w firmach państwowych następuje wymiana personelu niemal do sprzątaczek. Znam człowieka, który od wielu lat pracuje w dużej firmie państwowej. Potrafi przetrwać burze polityczne tylko dlatego, że udaje mu się uniknąć awansu. Jest pracownikiem szeregowym, a wszyscy którzy go wyprzedzili w karierze, tracili stanowiska najdalej w kilka miesięcy po wymianie prezesa. To taki karłowaty system oligarchiczny. W Rosji to norma, na zachodzie kryminał, a u nas wstydliwy relatywizm moralny.
Przyzwyczailiśmy się przez pokolenia, że jak jest okazja, to należy korzystać, bo się nie powtórzy. Na tej zasadzie jedne wspólnoty mieszkańców grodziły parkingi publiczne, by inne wspólnoty nie mogły tam parkować; albo budowały szlabany na drogach osiedlowych, by dana droga należała tylko do nich. To dysfunkcja społeczeństwa obywatelskiego, bo horyzont wspólnoty interesów wyznaczany jest z perspektywy quasi plemiennej. Bez demontażu takiego sposobu myślenia niemożliwy jest dalszy rozwój społeczeństwa.
Zmiana nazwy ronda Babka na rondo im. Zgrupowanie Armii Krajowej „Radosław" to właśnie przykład niedorozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Czyli moja racja jest mojsza, a jak ktoś myśli inaczej to wróg. Rondo zostało przemianowane z zaskoczenia, bez konsultacji społecznych. Decyzja została podjęta w ten sam sposób, w jaki mieszkańcy bloku A po kryjomu kupują siatkę, bramę i kłódkę, po czym wielkim wysiłkiem w jedno popołudnie grodzą parking, by „tamci" z bloku B już nie zajmowali im miejsc. W myśl tej zasady, jeśli do władzy doszliby samorządowcy z lewicy, nazwa powinna zostać zmieniona ponownie. I pewnego ranka, jadąc tramwajem z Żoliborza, zatrzymalibyśmy się na rondzie Trockiego.
Czasem trzeba zmienić nazwę, bo trudno sobie wyobrazić pozostawienia nazwy np. skweru im. Lenina. Jednak należy robić to tylko wtedy, kiedy istniejąca nazwa jest niewłaściwa, a nie wtedy, kiedy jakaś nazwa wydaje się lepsza od obecnej, dobrej. W Nidzicy była ulica XXX lecia PRL. Przemianowano ją na ulicę XXX lecia, dzięki czemu mieszkańcy mieli najmniej kłopotów. Podstawową funkcją nazw ulic jest bowiem funkcja informacyjna. Kilka lat temu jakiś „geniusz inaczej" wpadł na pomysł przemianowywanie kawałka ulicy Marszałkowskiej na ulicę imienia… nie pamiętam nawet kogo. Nie udało się na szczęście, ale argumentacja owego „geniusza inaczej" oddawała doskonale małość myślenia polskiego polityka. Nieważne, że taka zmiana kosztuje miasto dużo pieniędzy; nieważne, że firmy i mieszkańcy będą mieli przerąbane przez pół roku. Liczy się tylko upamiętnienie wielkiego człowieka, a musi on zostać upamiętniony w centrum nie na jakimś tam Ursynowie.
Mam problem ze rozumiem powszechnego u małych polityków przeświadczenia, że są nieomylni. Nie wiem, być może ta niezachwianość poglądów i brak samokrytyki to cechy konieczne do uprawiania małej polityki. Jednak tak sobie kombinuję, że działając dla społeczności złożonej z ludzi o różnych poglądach, wypada szanować wszystkie te poglądy zamiast forsować swoją rację, jako tę naturalnie słuszną i wyższą moralnie. Drugi mały polityk z drugiej strony stołu też ma swoje słuszne i wyższe moralnie poglądy. Strach iść do toalety, by tamten nie wykorzystał okazji do przeforsowania jakiejś uchwały.
Sprawa jest o tyle przykra, że Zgrupowanie AK „Radosław" to jeden z bardziej zasłużonych oddziałów z Powstania Warszawskiego. Pośmiertne wciąganie bohaterów w taki konflikt jest moim zdaniem niewłaściwe. Nazwy narzucone nie przyjmują się, nawet jeśli stoi za nimi potężna siła. W 1953 roku Katowice zostały przemianowane na Stalinogród. Mimo oczywistej sytuacji politycznej tamtych czasów stara nazwa wróciła zaledwie po trzech latach. Część ulicy Chmielnej nosiła miano Rutkowskiego przez prawie czterdzieści lat, nim przywrócono prawidłową nazwę. Od napadu na Babkę minęło niemal dziesięć lat. Nie mam najmniejszego zamiaru zaakceptować nowej nazwy.
To rondo nazywa się Babka.
April 1, 2011
Ewa Białołęcka o Buncie Maszyn na empik.com
Kosik w mistrzowski sposób łączy powagę z humorem, jego książki są jednocześnie poważne i niewymownie zabawne. Przygody Felixa, Neta i Niki cieszą się popularnością równą Jeżycjadzie i doganiają powoli Harry'ego Pottera. (więcej na empik.com…)
March 31, 2011
Premiery wydawnicze kwiecień 2011
Kwiecień na rynku książki jak co roku obfituje w niespodzianki. Wydawnictwa lubią nas zaskakiwać wiosną jak, nie przymierzając, przebiśniegi. Zaskoczyły nas i tym razem.
W tej obszernej kolekcji prozy Dukaj jak zawsze oczarowuje: pomysłem, rozmachem kreacji, nowatorską formą i brakiem literówek. Oto opowieść o ostatnim przedstawicielu jamochłona gatunku cthulhu, który widzi nieuchronny kres swojej egzystencji. Jego tragedia polega na tym, że zdaje sobie sprawę z beznadziejności własnego zrywu, ale mimo to nie poddaje się i staje do nierównej walki w bitwie pod Bouillabaise.

Oko jelenia
Pilipiuk jest z tego znany, że nie cofnie się przed niczym i z każdego tematu wyciśnie, ile się da, by stworzyć wciągającą historię. Na tę historię zużył cztery i pół jelenia.

Śnięty Wacław
Horror-ballada o Polsce śpiochów, leni i somnambulików, o mieście pierwszych chrapnięć, o nieprzyjemnie chropowatej pościeli i o zbliżającym się przebudzeniu. Przebudzeniu, które jest też ontologicznym wybawieniem z koszmaru. Budzik jako Chrystus.

Już w księgarniach.

Venus
Tego jeszcze nie było! Osadnicy przybywający na Wenus przez stulecia, stworzyli tu miasta, zbudowali cywilizację. Emigrowali z przeludnionej Ziemi szukając nowego, lepszego świata, przestrzeni i pracy. Dokładnie w trzysta lat po rozpoczęciu procesu terraformowania żółtej planety, na pustyni ma miejsce przerażające odkrycie, które stawia w zupełnie innym świetle historię Wenus. Tę dawną i tę zupełnie nową.

Wieśniak. Pryta przeznaczenia
Wielopoziomowa proza zachwyci każdego, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie: wyszukany archaiczny świat, brawurową przygodę, humor, szaloną miłość, meandry przeznaczenia i przepis na domowy bimber. Tytułowy Wieśniak to filozof oscylujący w stronę menela, dziwaka, geniusza, rycerza i dowcipnisia. Z przynależnych konwencji fantasy potworów, duchów, elfów, gnomów i ingerencji tajnych mocy autor wyciska tyle, ile Umberto Eco z kryminału w Imieniu róży a Polmos Poznań z ziemniaków w Wyborowej.

Tania
Piękna i zabawna opowieść o przygodach autostopowiczki Tani. Lektura łatwa, prosta i przyjemna, w sam raz na wiosenne popołudnie.

Groniec
Władzę w Warszawie przejmuje straszliwy Groniec-Walec i Partia Odnowa. Rodzice Adasia nieopatrznie wchodzą na stację drugiej linii metra i znikają w innej czasoprzestrzeni. Chłopiec rozpoczyna wędrówkę po mieście, w poszukiwaniu mitycznej drugiej linii. By ją odnaleźć musi się przemieścić w czasie do roku 2034, kiedy to feralna stacja zostanie wreszcie oddana do użytku.

Biblia żywych trupów
Ta książka powstała z głębokiej wiary i potrzeby zjednoczenia się z Bogiem. Autor tak bardzo zbliżył się do Boga, że można powiedzieć, iż się zakumplowali. Kamil zaproponował Bogu dokonanie kilku poprawek w jego nieco już trącącym myszką dziele. Uwspółcześnienie Biblii miało na celu pogodzenie wielkiego dzieła ze zdobywającą coraz większe rzesze wyznawców cywilizacją śmierci. Autor ma świadomość ryzyka, że nie uda mu się przekonać do pomysłu wszystkich fanów starej wersji.

Bójki robotów
Podobnie jak Braci Grimm, Lema też nie ominęła cenzura obyczajowa. Bójkom robotów wytykano zbytnią brutalność i drastyczność pewnych scen. Ostatecznie ukazała się okrojona i mocno przepracowana wersja pod tytułem Bajki robotów. Dziś po raz pierwszy mamy możliwość zapoznania się z wersją pierwotną, zgodną z zamierzeniami autora. Na kanwie oryginalnych Bójek robotów powstał ostatnio film Transformers IV. Trzej elektdresiarze.

Gamedec. Pancerny kogut
Przybyłek miał problem z wymyśleniem kolejnych przygód Gamedeka, gierczany detektyw przeżył już bowiem wszystkie możliwe przygody. Czyli sytuacja pozornie bez wyjścia. Autor zdecydował się więc na śmiały eksperyment formalny. Poprosił ilustratora, by ten przygotował jakąkolwiek okładkę, tak z czapki. Powstała okładka przedstawiająca kuromecha, do której autor już bez trudu dopisał opowieść o przygodach bohatera zwanego Pancernym Kogutem.

Dom na przeręblach
Życie za kręgiem polarnym to nie idylla. Przekonują się o tym bohaterowie Domu na przeręblach. Skuszeni niską ceną gruntu wyemigrowali z małej podlubelskiej wsi na Antarktydę. Niestety pośrednik był nieuczciwy i na miejscu okazało się, że zostali na lodzie. Wyobraź sobie, że jesteś na ich miejscu. Co robić, kiedy znów zamarznie spłuczka w iglo? Jak złowić bażanta pod lodem? Jak znaleźć osiemnaście określeń na odcienie pomarańczu? Jak rozgrzać oziębłą żonę? Poruszająca opowieść o Eskimosach takich jak my.

Ofensywa Szulerów
Akcja ksiązki rozpoczyna się w okupowanej Francji podczas egzekucji rodziny Shosanny Dreyfus, której dziewczyna jest świadkiem. Egzekucji dokonuje nazistowski pułkownik Hans Landa. Shosannie udaje się uciec i wyjechać do Paryża, gdzie, jako właścicielka kina, przyjmuje nową tożsamość.
P.S. Zanim potraktujesz poważnie powyższy wpis, sprawdź datę publikacji.
March 30, 2011
Dlaczego nikt nie lubi SF
Literatura science fiction w drugim dziesięcioleciu XXI wieku nie jest ani łatwa do pisania, ani do czytania. Pierwotnym zadaniem, jeśli o sztuce można w ogóle mówić w kategoriach zadaniowości, było popularyzowanie nauki. A konkretnie chodziło o pisanie o skomplikowanych wynalazkach i odkryciach językiem zrozumiałym i interesującym dla przeciętnego czytelnika. Innymi słowy miała to być wciągająca historia, która uczy i bawi. Nie zmieniło się to do dziś, tyle że dziś jest to trudniejsze, a SF wolno ale systematycznie traci odbiorców. Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka:
• Nauka staje się coraz mniej intuicyjna, więc coraz mniej zrozumiała dla przeciętnego człowieka. Zdolny technicznie i niegłupi mechanik samochodowy potrafiłby w roku 1941 rozłożyć na części pierwsze samolot Spitfire, rozkminić, co do czego służy, i złożyć to na powrót w działającą czyli latającą maszynę. Nikomu nie uda się tego zrobić ze współczesnym myśliwcem Eurofighter, gdyż wiedza intuicyjna jest na nic wobec małego czarnego pudełka z komputerem pokładowym. Autor SF nie może więc opisać działania maszyny tak, jak robił to Jules Verne, bo czytelnik umarłby z nudów. Autor musi się mocno ograniczać i traktować opis techniczny gadżetu w powieści bardzo pobieżnie. Jeśli więc chce trafić do szerszej publiki, musi zredukować science na korzyść fiction.
• Nauka ulega segmentacji i specjalizacji. Wspomniany Eurofighter jest dziełem co najmniej kilku tysięcy specjalistów wąskich dziedzin. Jest bardzo prawdopodobne, że facet projektujący mały kawałek małego procesorka nawet nie wie, czy jego dzieło zostanie wykorzystane w myśliwcu czy w lampce nocnej. Autor SF powinien posiadać wiedzę ogólną (czym jest Eurofighter i z jakich z grubsza elementów się składa) oraz umiejętność znajdywania w razie konieczności bardziej szczegółowych informacji (czyli np. z jakich DOKŁADNIE elementów ów myśliwiec się składa). Jednakże nie ma sensu przekazywanie czytelnikowi dokładnej informacji na temat działania małego fragmentu małego procesorka, jakich setki są w tym samolocie. To również będzie nudne. Tak więc strawna może być tylko literatura powierzchownie muskająca wiele dziedzin nauki i delikatnie wskazująca wzajemne ich powiązania.
• W Polsce mało kto pisze SF. Ludzie, którzy są zdolni do pisania fantastyki naukowej muszą mieć pewien zespół cech, który to zespół jest bardzo poszukiwany również w innych zawodach, z prywatnym przedsiębiorcą na czele. Wszystkie te zawody łączy wspólna cecha – są zdecydowanie bardziej opłacalne niż pisanie SF. Jeśli więc ktoś w Polsce pisze SF, to robi to albo hobbystycznie, albo powoduje nim naprawdę wielka determinacja i poczucie misji. W przypadku pisarzy anglojęzycznych sytuacja jest inna – tamten rynek jest większy niż wszystkie pozostałe rynki razem wzięte. Na pisaniu dobrej SF po angielsku da się więc nieźle zarobić. No i autor może poświęcić na przygotowanie i napisanie powieści dwa-trzy lata bez ekonomicznego samobójstwa.
• Ludzie przytłoczeni bodźcami są coraz mniej ciekawi obrazu prawdziwego świata, jaki (paradoksalnie) odkrywała przed nimi fikcja naukowa. Fabularyzowana instrukcja obsługi kuchenki mikrofalowej nie ma szans na miejsce na listach bestsellerów. Coraz więcej ludzi nie wie i nie chce wiedzieć, jak działa otaczający ich świat. W końcu kuchenka ma podgrzewać potrawy, a nie być przedmiotem zmartwień użytkownika. To cook or not to cook. Pani domu jest zbyt zajęta ciekawszymi sprawami, by zgłębiać sposób, w jaki zupa robi się ciepła. Kuchenka mikrofalowa, dopóki działa, jest tan samo interesująca jak ściana za nią. Dobrowolnie zanurzamy się w matrixie niepojętego świata, a SF w niemiły sposób próbuje nam w tym przeszkodzić.
• By analizować podstawy swojego świata, człowiek musi być z natury ciekawy, z grubsza wszechstronnie wykształcony i mieć dużo czasu na rozmyślania. Te trzy warunki ciężko spełnić w społeczeństwie ludzi przytłoczonych trudami dnia codziennego lub (co gorsza) trudami własnych ograniczeń. Wyobraźnia jest rzadkim darem, co oznacza, że powieści SF są skazane na niskie nakłady. To jak z produkcją butów o dużych rozmiarach – tylko część populacji będzie je kupować i żadne kampanie reklamowe tego nie zmienią.
Widać jednak wzrost popularności SF socjologicznej, gdyż nauki humanistyczne nie przeżywają takiego bumu jak nauki ścisłe. Coraz częściej autorzy skupiają się na zjawiskach społecznych, ale też na człowieku i jego świecie wewnętrznym. Tam zasady zmieniają się wolno. Nasza wiedza z gatunku psychologii i socjologii daje się ogarnąć umysłem inteligentnemu człowiekowi nawet bez doświadczenia w tych dziedzinach. O często przytaczanej w takich przypadkach fizycznej teorii strun nie da się tego powiedzieć. Innym pomysłem jest grzebanie na strychu gatunku, czego najlepszym przykładem może być trwająca od kilkunastu lat moda na steampunk. To cofnięcie się do źródeł SF jest w sumie ucieczką od konfrontacji ze współczesnością. To fantastyka wewnątrz fantastyki, podwójny sen. Skoro nie nadążamy za światem, to próbujemy sobie wmówić, że warto go gonić.
Zresztą, czy jest co opisywać? Obecnie ilość wiedzy generowanej i gromadzonej przez ludzkość podwaja się co kilka lat. Jednak spektakularne odkrycia zdarzają się coraz rzadziej, dominuje raczej systematyczny proces doskonalenia już istniejących rozwiązań. Przełomy są małe i dotyczą wąskich dziedzin. Mimo pozorów postępu i rozwoju, to w sumie jest marazm, bo zmiany naruszające obecny stan rzeczy są niekorzystne dla „grupy trzymającej władzę". Potrzeba chyba dużej wojny (niechby i zimnej), by to zmienić.
Autorzy czekają więc na naukowców i zajawkę zupełnie nowej technologii, na tyle spójnej z obecnym porządkiem świata, by mogła ujrzeć światło dzienne. Boję się, że taka zajawka, jeśli nadejdzie, i tak nikogo specjalnie nie zainteresuje, bo jej natura pozostanie ukryta w głębszych warstwach rzeczywistości. Cóż obchodzi przeciętnego użytkownika, że procesor w jego komputerze będzie oparty na nanorurkach węglowych a nie na kwarcu? Działa szybciej? Żre mniej prądu? Wystarczy. Resztę załatwi nazwa handlowa, a mózg użytkownika nie będzie obciążany informacjami z dziedziny inżynierii molekularnej.
Jak sprzedać naukę w powieści (lub filmie), by wypełnić definicję SF, zamiast popadać w new weird? Jak sprzedać np. wspomniane nanorurki węglowe? Chyba tylko jako narzędzie mordu, z racji ich wytrzymałości i małych wymiarów. Zresztą pisał o tym Ted Kosmatka. Jak sprzedać wyniki prac CERN-u, bez wizji katastroficznych? Jak sprzedać szczepionkę na AIDS bez posługiwania się thrillerem medycznym?
SF jest niestety zagrożonym gatunkiem. I chyba nawet nie z powodu braku zainteresowania, tylko z powodu zainteresowania nadmiernego. Jak wiadomo, masa ciągnie w dół. Większość czytelników i widzów w kinach nie chce nauki, chce pozorów nauki. Filmy, które są zaliczane do gatunku SF, de facto do niego nie należą. Ostatni megahit Avatar zawiera kilkuprocentowy wyciąg z science, a reszta to przecież pożywna pulpa ala Disney. Nie inaczej jest w literaturze, choć tu proces jest trudniejszy do wychwycenia.
Masa ciągnie w dół, a obserwator wpływa na obserwowany obiekt. Twórcy wiedzą, co się sprzeda, i tak naginają swoją twórczość, by nie wypaść z rynku. Pozostaną jednak zapaleńcy, którzy nie będą potrafili „zmięknąć". Twarda SF przetrwa, tak jak żaglowce przetrwały erę pary i mają się dobrze w erze diesla i atomu. Prawdziwa SF staje się sztuką niszową dla wąskiego kręgu odbiorów. Cóż więc robić, by to zmieniać? Proste odpowiedzi są najlepsze – trzeba pozyskiwać nowych odbiorców. Co ja, nie chwaląc się, czynię.
March 28, 2011
FNiN oraz Bunt Maszyn bestsellerem po kilku dniach sprzedaży
Bunt Maszyn wszedł na sam szczyt listy bestsellerów sklepu internetowego Empik.com. To aktualny numer jeden w kategorii „książki". W sklepie Merlin.pl Bunt Maszyn wylądował na pierwszym miejscu listy bestsellerów młodzieżowych. To miła motywacja do dalszej pracy.
March 25, 2011
FNiN BM w sklepie Powergraphu
Jeżeli w Twojej księgarni nie ma Buntu Maszyn, zawsze możesz go kupić w sklepie Powergraphu.
Dochodzi koszt wysyłki, ale dzięki 20% rabatowi nie jest to tak bolesne. No i książka sama do Ciebie przyjeżdża, więc możesz się poczuć jak panisko.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
