Rafał Kosik's Blog, page 100

April 27, 2011

April 26, 2011

Marsjańska afera

MarsRafał Kosik podchodzi do Marsa bardzo pieszczotliwie. Nie mamy trudności w poruszaniu się po obcej Planecie – autor starannie wszystko wyjaśnia, szczegółowo opisując wygląd, warunki, sposób życia na nowej Ziemi. Jako czytelnicy szybko zadamawiamy się w tej scenerii. Jest nam o tyle łatwiej, że charaktery ludzi decydujących o losach Marsa, nie są obce, „marsjańskie" – a dobitnie ludzkie. Ich niedbałość, egoistyczne mechanizmy polityczne i niezbyt uczciwe gierki, manipulacja i kłamstwa – wszystko to prowadzi do przesilenia. Na nowo układany świat zaczyna się walić gorzej, niż ten na prawdziwej Ziemi. (więcej na Experyment…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 26, 2011 15:29

April 25, 2011

Maxpedition Jumbo Versipack

Maxpedition JumboTorba dobra do użytku EDC (Every Day Carry), czyli do noszenia codziennego szpeju. Nie jest zbyt pojemna, ale nie o to w niej chodzi. Jumbo ma uporządkować przedmioty i zapewniać do nich łatwy dostęp. Jest na świecie parę kultowych firm produkujących torby, że wymienię chociażby Crumplera czy Timbuk2, ale w tym przypadku kultowość jest aż podwójna, bo dotyczy nie tylko producenta, ale i konkretnego modelu.


Jumbo powstało w wyniku licznych próśb użytkowników torby Fat Boy, która była dla nich za mała. Maxpedition zaczął konstruowanie Jumbo poprzez powiększenie wymiarów Fat Boya o 50%. Gdy torba Jumbo znalazła się w sprzedaży, momentalnie stała się przebojem, ale za chwilę znów okazało się, że jest za mała. Wtedy Maxpedition stworzył torbę Mungo (powiększając Jumbo o kolejne 50%). Zapewne już pracują nad jeszcze większą. Zaczekam, aż wyprodukują torbę wielkości kontenerowca, a na razie zostanę przy Jumbo. Mieści się w niej bowiem akurat tyle, ile potrzeba, a torba ma akuratną wielkość, by nosić ją jednocześnie np. z dużym plecakiem turystycznym.


Wersji Jumbo jest 8, a właściwie 4, z czego każda w odmianach do noszenia z prawej lub lewej strony. Oczywiście prawostronną można nosić z lewej strony a lewostronną (w nazwie odnaczoną lirerą „S") z prawej. Jednak wygodniej używać ich zgodnie z oznaczeniami. Podstawowa wersja, ta którą mam, jest wykonana z grubej cordury, co czyni torbę niemal niezniszczalną, ale też bardzo sztywną. Dopóki się trochę nie zużyje będzie przypominała pudełko:) Jumbo E.D.C. jest wykonana z miększego nylonu, posiada mniejsze klamry, większą kieszeń boczną i uchwyt na górze klapy zamiast na tylnym „placku". Taki sam uchwyt doszyłem własnoręcznie do mojej torby, bo zwyczajnie jest wygodniejszy. Jumbo L.E.O. jest przeznaczona dla służb mundurowych i zamiast kieszeni bocznej ma ładownicę na zapasowe magazynki. Jumbo K.I.S.S. to już typowa torba miejska pozbawiona większości cech militarnych.


Wersja podstawowa występuje w piętnastu odmianach kolorystycznych i kamuflażowych, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Wersja ta jako jedyna ma zaciągany „komin" na głównej komorze, który zabezpiecza małe przedmioty przed wypadaniem a całą komorę główną przed deszczem. Jeżeli komuś komin przeszkadza, może go wepchnąć do wnętrza torby i zapomnieć o jego istnieniu. Jednak uważam, że czasem się przydaje, umożliwia bowiem w razie czego załadowanie torby znacznie powyżej jej nominalnej pojemności.


System nośny rozwiązany jest inaczej niż w zwykłych torbach na ramię. Tutaj pasek przyczepiony jest do wyprofilowanego „placka" do którego dopiero doszyta jest torba. To rozwiązanie sprawia, że Jumbo w doskonały sposób przylega do ciała. Po zapięciu pasa biodrowego z torbą można biegać, skakać a ona pozostanie na swoim miejscu.


Jumbo nadaje się również na torbę fotograficzno-podróżniczą. Nie ma wprawdzie usztywnianych ścianek, ani ruchomych przegródek, ale bez trudu pomieści podręczne drobiazgi, półtoralitrową butelkę z wodą, pelerynę przeciwdeszczową, kanapki i sporą lustrzankę z obiektywem 200. Czyli to, co jest potrzebne podczas zwiedzania Paryża. W płaską kieszeń na suwak wchodzi iPad, choć akurat mnie to specjalnie nie rusza. Netbook 10'' mieści się do głównej komory (wtedy lustrzanka już nie wejdzie) – w tym przypadku przydaje się ów zaciągany komin, gdyż bez niego netbook byłby widoczny z zewnątrz. Do Jumbo zmieściły by się też trzy kamienie, które Indiana Jones zabrał ze świątyni Kali. Minimaliści nieraz używają tę torbę do dwudniowych wypraw terenowych. Chyba tylko po to, żeby dodatkowo zmobilizować się do zabrania ze sobą jak najmniejszej liczby przedmiotów.


Dużo tu małych pomysłowych rozwiązań w postaci przegródek, ukrytych kieszonek i dokupowanych akcesoriów, a taśmy molle w trzech miejscach umożliwiają doczepianie dodatkowego oporządzenia. Największą wątpliwość, co konstruktorzy mieli na myśli, wzbudza umieszczenia karabińczyka na klucze z tyłu torby. Oczywiście przypinanie tam kluczy nie ma najmniejszego sensu, lepiej od razu je wyrzucić.


Cena jest odstraszająca, producent krzyczy za nią 90 dolarów, ale w zamian jednak dostajemy produkt, który prędzej się nam znudzi niż zepsuje. Większość wersji można kupić na stronie producenta w USA, ale chyba wygodniej w Polsce u oficjalnych przedstawicieli: Taktyczni.pl lub Military.pl. Przed zakupem jednak radzę się upewnić, jaką wersję torby kupujemy.


Komora główna zapinana na dwucalową klamrę fastex Maxpedition Jumbo Dodatkowy uchwyt, doszyty przeze mnie - standard w innych wersjach. W tej uchyt znajduje się na tylnej ściance Maxpedition Jumbo Dodatkowy pas biodrowy Maxpedition Jumbo Spód torby Maxpedition Jumbo Komin wyciągnięty Komin zaciągnięty Komin wsunięty do środka Kieszeń przednia Kieszeń boczna Płaska kieszeń tylna jest od wewnątrz pokryta rzepem velcro Kieszeń górna Płaska kieszeń tylna może służyć do noszenia broni:) Bidon Sigg 0.5l wraz z kubkiem w kieszeni na butelkę Litrowa manierka LC2 US Army wchodzi na wcisk Woda mineralna 1.5l Złożona kieszeń na butelkę Złożona kieszeń na butelkę Regulacja kieszeni na wodę wewnątrz komory głównej Netbook 10'' w Jumbo Netbook 10'' w Jumbo Lustrzanka w Jumbo Lustrzanka w Jumbo W Maxpedition Jumbo swobodnie mieści się 11 puszek piwa Maxpedition Jumbo

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 25, 2011 15:42

April 23, 2011

Święconka

Święconka

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 23, 2011 07:59

April 21, 2011

Kociołek góralski

Kociołek góralskiKolejne danie ludowe. Można by w sporym uproszczeniu powiedzieć, że jest to połączenie gulaszu i bigosu, jednak kociołek góralski prezentuje smakową niezależność od tamtych dwóch dań. Wersji tej potrawy jest dużo, więc darujmy sobie analizę ewentualnych nieścisłości i po prostu przyjmijmy, że moja wersja jest najlepsza.





Składniki:
0.5-0.75 kg mięsa wieprzowego
0.2 kg kiszonej kapusty
3 cebule
czosnek
0.75 kg ziemniaków
krojone pomidory
włoszczyzna
papryka
200 g wędzonego boczku
ev. pieczarki i/lub grzyby suszone
ev. łyżka mąki
ev. łyżka konfitury, najlepiej wiśniowej

Przyprawy: tymianek, słodka papryka w proszku, ziele ang., liść laurowy, ev. kminek


Marynata: czerwone wino, oliwa, sos sojowy, tymianek, czosnek, ev. ocet balsamiczny


Czas przygotowania: 3 godziny, z czego 2 na duszenie






Kociołek góralski Z czerwonego wina, oliwy, sosu sojowego, tymianku, czosnku przygotowujemy marynatę. Zamiast wina można ewentualnie użyć octu balsamicznego. Sos sojowy jest dodatkiem niekanonicznym.




Kociołek góralski Mięso myjemy i kroimy w plastry o grubości 1-2 cm.




Kociołek góralski A następnie owe plastry kroimy w kostkę.




Kociołek góralski Mięso wrzucamy do marynaty i mieszamy. Najlepsze do marynowania są szczelne torebki, ale akurat nie miałem. Mięso powinno w marynacie leżeć co najmniej godzinę, a nie więcej niż dobę. Warto co jakiś czas je przemieszać.




Kociołek góralski Jeśli używamy suszonych grzybów, musimy je połamać i moczyć w zimnej wodzie co najmnej pół godziny. Świeże grzyby wystarczy umyć i pokroić.




Kociołek góralski Boczek kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na patelni.




Kociołek góralski Gdy z boczku wytopi się tłuszcz, dorzucamy mięso. Dobrze jest to zrobić łyżką z otworami, żeby na patelnię nie trafiła marynata.




Kociołek góralski Gdy mięso się podsmaży, możemy dosypać łyżkę mąki. To zagęści finalny sos.




Kociołek góralski Do garnka nalewamy ponad litr wody, marynatę i podpalamy gaz.




Kociołek góralski Gdy woda zacznie wrzeć, przerzucamy do niej zawartość patelni, pilnując, by zostało na niej jak najwięcej tłuszczu. Znów przyda się dziurawa łyżka.




Kociołek góralski Na patelnię trafia pokrojona cebula i papryka (bez pestek). Mają się podsmażyć, ale nie przypalić.




Kociołek góralski Grzyby wrzucamy do garnka.




Kociołek góralski Marchewkę, pietruszkę i seler kroimy i również wrzucamy do garnka. Marchewki powinno być 2-3 razy więcej niż pietruszki i selera razem wziętych.




Kociołek góralski Jeśli udało się nam nie spalić cebuli i papryki, to wrzucamy je do garnka.




Kociołek góralski Jeśli zdecydowaliśmy się dodać do dania pieczarki, trzeba je wyszorować, pokroić w plasterki i podsmażyć. Najlepiej na resztce tłuszczu po cebuli, jeśli jakiś został.




Kociołek góralski Wrzucamy podsmażone pieczarki do garnka.




Kociołek góralski Jeśli mięso jest już miękkie, do garnka trafiają również pokrojone w kostkę ziemniaki.




Kociołek góralski Dla poprawy smaku możemy dodać łyżkę konfitury wiśniowej.




Kociołek góralski Widelcem sprawdzamy, czy ziemniaki się ugotowały. Jeśli ziemniak pęka bez oporu, możemy przejść do następnego punktu.




Kociołek góralski Siekamy kapustę kiszoną. Najpierw wzdłuż, potem wszerz, by żadne włókno nie było dłuższe niż 3 cm. Potem wrzucamy je do garnka.

Hint: dodanie kapusty wcześniej wydłuży proces gotowania, który w środowisku kwaśnym przebiega znacznie wolniej.






Kociołek góralski Dodajemy krojone pomidory z puszki. Możemy oczywiście użyć świeżych (po obraniu). Od tej chwili gotujemy ok. pół godziny. Ilość płynu finalnie nie powinna zakrywać całej potrawy.




Kociołek góralski Podajemy z chlebem. Jemy łyżką. Smacznego!



To danie w wersji wegetariańskiej nie ma sensu. Ale można spróbować zrobić wersję dietetyczną poprzez usunięcie ze składników boczku i pominięcie etapu smażenia.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 21, 2011 15:12

Czarny Łabędź

Czarny Łabędź (Black swan)Określenie „rola życia" nabiera tu nowego znaczenia. Nina (Natalie Portman) to balerina jednego z najlepszych nowojorskich baletów. Robi wszystko, by osiągnąć perfekcję w premierowym spektaklu Jezioro Łabędzie, w którym dostała główną rolę. Traktuje tę perfekcję dosłownie, gubi się w niej, wręcz staje się własną rolą. Jednak supernova nie tylko świeci bardzo jasno, świeci też bardzo krótko.


Ani na chwilę nie tracimy bohaterki z kadru, bo tak jak ona jest podporządkowana swojej roli, tak sposób filmowania jest podporządkowany jej. To, co dostajemy na ekranie, nie jest obiektywną obserwacją; widzimy świat takim, jakim widzi go Nina. A nie da się ukryć, że Nina zaczyna świrować. Presja bowiem rośnie, a apodyktyczna matka tylko pogarsza sytuację, widząc w karierze córki namiastkę spełnienia po własnej karierze, zdecydowanie nieudanej. Nina żyje więc w sztucznym świecie, gdzie nie ma miejsca na nic poza samodoskonaleniem się. Zdecydowanie jest za słaba psychicznie i zbyt wrażliwa, by wytrzymać twardą walkę o wpływy w zaskakująco bezwzględnym jak na artystyczne, środowisku zespołu baletowego.


Darren Aronofsky to mój ulubiony reżyser. Po wybitnych Pi, Requiem dla snu i Źródle nakręcił jednak całkiem przeciętnego Wrestlera. Czarny Łabędź jest drugą połówką Wrestlera, choć w pierwotnym zamyśle oba filmy miały stanowić nierozłączną całość. Chyba lepiej, że tak się nie stało, bo Czarny Łabędź to film bez skuchy, doskonały, skończony jak klasyczna tragedia. Choć bardziej zaskakujący.


Podsumowanie może być tylko jedno: Darren Aronofsky to genialny reżyser, a Natalie Portman to genialna aktorka i jedna z jaśniejszych gwiazd tego pokolenia. Oklaski!


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 21, 2011 04:37

April 20, 2011

April 19, 2011

April 18, 2011

Radio Darwina

[image error]Oto w wielu miejscach na świecie niezależnie pojawiają się ogniska bliżej niezidentyfikowanej choroby, powodującej deformacje twarzy, ale nade wszystko atakującej ciężarne kobiety. Wygląda na to, że mamy do czynienia z wirusem endogennym, który był przez tysiąclecia częścią ludzkiego DNA i przebywał w stanie uśpienia, a teraz ten nieszczęśliwy fragment odłączył się i aktywizował, atakując dotychczasowych nosicieli. W książce jest to oczywiście opisane bardziej fachowym językiem.


Radio Darwina to science-fiction, w którym dominuje science. To klasyczna literatura dla nerdów. Jest tu dużo naukowego wymądrzania się w tematach ewolucji, socjologii i biologii molekularnej, a mało akcji. Jak dla mnie OK.


Rząd USA powołuje sztab kryzysowy, którego zadaniem jest zapobieżenie katastrofie na skalę globalną. Zespół koncentruje się na znalezieniu szczepionki. Pojawiają się jednak głosy mówiące, że to wcale nie jest choroba, tylko kolejny etap ewolucji. Ewolucji nie postępującej liniowo, ale w sposób skokowy i można by rzec – przemyślany. Innymi słowy, właśnie powstaje nowy gatunek człowieka, inteligentniejszy, lepiej przystosowany do warunków środowiska.


Naturalną reakcją pospólstwa jest dyskryminacja, jeśli nie wręcz eliminacja: rodziców i dziecka. Dzieci „nowego gatunku" są inne, inteligentniejsze i wyposażone w nowe, niedostępne dla nas zmysły. Jesteśmy więc gatunkiem ginącym, rozsadzanym od wewnątrz przez algorytm zapisany w naszych własnych genach. Co więcej, badania archeologiczne dowodzą, że powstanie nagiej małpy Homo sapiens przebiegało w ten sam sposób. Cóż wobec tego należy robić: walczyć z nieznaną chorobą, czy uwierzyć, że mamy do czynienia ze zjawiskiem naturalnym i nieuniknionym?


Pokazane są tutaj również mechanizmy biurokratyczne, których sensem istnienia jest zabezpieczenie własnego… istnienia, bez oglądania się na cele, dla których dana struktura została w ogóle powołana. Skala katastrofy powoduje wzmocnienie znanych powszechnie zjawisk. Politycy kalkulują, co się bardziej spodoba demonstrującej tłuszczy i wywierają naciski na naukowców, by wyniki ich badań odpowiadały konkretnym oczekiwaniom. Niewygodni badacze są usuwani przez odcięcie od źródeł finansowania.


Wady są, całkiem spore. Najważniejsza jest taka, że akcja momentami utyka w nic nie wnoszących detalach, jak choćby to nieznośne szczegółowe opisywanie codziennych czynności, kiedy to bohater wstał rano z łóżka, poszedł do łazienki, nałożył pastę na włosie szczoteczki, umieścił ją w ustach i ruchem posuwisto-okrężnym umył zęby. I dalej opis przygotowywania śniadania. Kurde, po co to? Po co opisywać takie rzeczy? Istotne dla akcji jest tylko to, że wstał. Momentami niedomaga tłumaczenie (choć może lepiej powiedzieć – redakcja), ale i tak jest powyżej średniej krajowej. Dla tłumacza była to, podejrzewam, droga krzyżowa, bo tłumaczyć nomenklaturę medyczno-genetyczną nie jest łatwo. Są tu całe strony monologów, w których bohaterowie wyłuszczają swoje teorie. Mimo umieszczonego na końcu książki słowniczka, nie jest łatwo to zrozumieć. Część tych wypowiedzi można by spokojnie pominąć z korzyścią dla przejrzystości


Bear dostał za tę książkę Nebulę, a to ucina wszelkie złośliwe docinki. Bo faktem jest, że Radio Darwina to powieść naprawdę wizjonerska.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 18, 2011 15:41

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.