Rafał Kosik's Blog, page 99
May 10, 2011
Spotkanie w Pradze
Jadę do Pragi wziąć udział w polskim programie na Międzynarodowych Targach Książki i Festiwalu Literatury "Svět knihy". Spotkanie ze mną odbędzie się w sobotę (14 maja) w godz. 10.00-10.50. W programie czytanie fragmentów książki "Felix, Net i Nika" oraz "Gang Niewidzialnych Ludzi" przez aktora Teatru ABC, Jana Szymika; rozdawanie autografów, program dla dzieci i młodzieży. Sala "Rosteme s knihou" - prawy pawilon. Výstaviště Praha - Holešovice. Jeśli ktoś będzie przejazdem, to może wpaść.
May 9, 2011
Felix, Net i Nika po węgiersku
Pierwszy tom serii, czyli Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi, został właśnie opublikowany po węgiersku. Wydawnictwo Pongrác pisze o książce tak:
A feltalálópalánta Félix, a számítógépzseni Net és a könyvmoly Nika kalandjainak első kötetét tartod a kezedben: egy lehetetlen történet barátságról, kincsekről, kísértetekről, őrült találmányokról, mesterséges intelligenciáról, robotokról, ufókról és – nem utolsósorban – három tinédzser fantasztikus hétköznapjairól. Ez a könyv megmutatja: igenis mi alakítjuk a sorsunkat. Hogy érdekesen élünk-e, mindenekelőtt csakis rajtunk múlik.
May 6, 2011
Targi książki w Warszawie
Jasne, będę. Niedziela, 15 maja godz. 12.00 PKiN, stoisko FK Olesiejuk (A 124). Raczej będzie jak zwykle, czyli będę podpisywał, choć może uda się przedtem zorganizować małą konferencję na kwadrans, żebym odpowiedział na wszystkie pytania.
May 4, 2011
Nova Swing
Kryminał noir umieszczony świecie bliżej nieokreślonej przyszłości na bliżej nieokreślonej planecie typu ziemskiego. Taki opis to spore uproszczenie, jednak trudno tę powieść opisać jednoznacznie. W portowym (chodzi o port kosmiczny) mieście Saudade wszystko dzieje się w cieniu Strefy, w której nieprawdopodobne staje się niemal pewnym. Do tej Stefy, miejsca raczej nieprzyjaznego, licznych nielegalnych turystów prowadzą przewodnicy zwani entradystami. No nie da się uniknąć skojarzeń z Piknikiem na skraju drogi Strugackich (na jej podstawie powstał film Stalker).
Właściwie ze Strefą, która pożarła spory obszar miasta, dałoby się żyć. A nawet dałoby się żyć z niej, z pieniędzy turystów. Dałoby się, gdyby Strefa nie zaczęła produkować fałszywych ludzi i wypuszczać ich na „naszą" stronę. Wraz z tymi ludźmi i z wynoszonymi ze Strefy artefaktami na zewnątrz przedostaje się obcy kod. W świecie, gdzie dzięki nanotechnologii każdy może dowolnie modyfikować swoje ciało i umysł, obcy kod jest jak średniowieczna zaraza.
Nova Swing M. Johna Harrisona to science fiction półgębkiem, no może trzyczwartogębkiem. Rakiety z mądrze nazywającymi się napędami startują gdzieś tam za oknem baru, przecinając niebo świetlistymi brzytwami; fizyka Strefy, a raczej jej paradoksy, są nadmienione mimochodem; zasady modyfikacji ciała są opisane raczej oszczędnie. I tak dalej. Jednak powieść otrzymała nagrodę imienia Arthura C. Clarka, więc na pewno nie jest banalnym czytadłem. Miałem z nią jednak pewien kłopot – nie jest to ten rodzaj fantastyki, a którym przepadam. Wprawdzie Nova Swing to kontynuacja Światła tego samego autora, jednak czytanie ich w kolejności nie jest konieczne. Kłopot sprawiało mi to, że właściwie nie sposób stwierdzić, kiedy autor celowo pomija istotne – zdawałoby się – opisy, a kiedy nie ma na nie pomysłu.
Akcja sennie toczy się od baru do baru, popija kolejne drinki i coraz bardziej się plącze. Jest detektyw, który prowadzi coś jakby śledztwo; jest entradysta, który niespecjalnie chce wprowadzać turystów do Strefy; jest gangster, który nikogo nie zastrasza; barmanka pijąca z klientami i jeszcze parę podobnych postaci. Każda z osobna jest zupełnie nie na swoim miejscu i sprzeczna wewnętrznie. Razem tworzą… sprzeczną wewnętrznie grupę postaci. Ale to zabieg celowy.
Pełno tu niedopowiedzeń. Momentami trudno znaleźć logikę w postępowania, czy nawet w wypowiedziach bohaterów, ale to też jest zabieg celowy. Nie ma dynamicznych scen. Jeśli policja ma zrobić nalot na lokal gangstera, to najpierw obserwujemy przygotowania, a potem dymiące dziury w ścianach już po akcji. Scena walki ulicznej z użyciem superbroni, superbohaterów a nawet statków kosmicznych sprawia wrażenie relacjonowanej zza okna kawiarni przez narratora skupionego bardziej na piciu kawy niż odległej o sto metrów jatce. Może to wyglądać na błąd w sztuce pisarskiej, a jednak i to jest zabieg celowy.
Mam nadzieję.
Białystok po raz pierwszy
Po raz pierwszy odwiedzę Białystok, którego nie miałem jakoś okazji zobaczyć własnosensorycznie, ale o którym wiele słyszałem. Pochodzi stamtąd między innymi pierwszy polski realny superbohater, Conon.
Będę gościem konwentu Fantastyczny Białystok i wspólnie z Kasią Sienkiewicz-Kosik i Marcinem Przybyłkiem wezmę udział w jednym punkcie programu tyczącym e-booków „Papier w starciu z tranzystorem". Spotkanie odbędzie się w sobotę 7 maja o godzinie 13:00 w Centrum im. Ludwika Zamenhofa, ul. Warszawska 19. Zapraszam.
May 2, 2011
May 1, 2011
Nagroda im. Janusza A. Zajdla
Zapraszam do zgłaszania nominacji do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla - swoje typy na najlepsze polskie powieści i opowiadania ubiegłego roku można nadsyłać do 15 czerwca. (Pomocnicza) lista utworów, które mogą być nominowane, znajduje się tutaj. Gdyby ktoś próbował szukać tam nazwiska „Kosik", to pragnę uprzedzić, że go tam nie ma.
Każdy czytelnik fantastyki może wybrać od jednego do pięciu utworów w każdej z dwóch kategorii (powieść i opowiadanie), wydanych w zeszłym roku. Utwory, które zbiorą najwięcej głosów, znajdą się na liście nominacji do Nagrody. Swój głos należy nadesłać do 15 czerwca 2011 r. pocztą elektroniczną na adres: zajdel@fandom.art.pl
April 29, 2011
A wszystkiemu winni cykliści
Miałem napisać o masie krytycznej, która wczoraj po raz kolejny przejechała przez Warszawę, blokując ruch dokładnie w momencie, gdy spora część ludzi wyjeżdżała na długi weekend. Impreza i tak złagodniała, bo pamiętam edycje, kiedy to cykliści jeździli np. w kółko po rondzie Dmowskiego, blokując na długo główne skrzyżowanie Warszawy i korkując pół miasta. To jest zwykłe chamstwo i nic więcej. Jeżeli ktoś to robi z premedytacją, to przestają mnie interesować jego pobudki. Zbyt często ktoś w tym mieście przeciw czemuś protestuje, żebym czytał napisy na transparentach.
Rowerzyści, zapewne jadący na tę imprezę, w większości nie korzystali ze ścieżek, tylko przemykali między samochodami nawet na czteropasmowej Trasie Toruńskiej. Oczywiście wiem dlaczego, bo sam jeżdżę na rowerze: jazda ścieżką jest mniej wygodna, bo są krawężniki, bo kostka brukowa, bo zakręty, bo starsza pani z jamnikiem, bo pełzającą środkiem na rowerze holenderskim dziewczynę ze słuchawkami w uszach można wyminąć tylko po trawniku. Znam punkt widzenia obu stron konfliktu samochodowo-rowerowego, więc znam powody konfliktu. A najważniejszym jest różnica prędkości i gabarytów.
Wzajemna niechęć kierowców i rowerzystów bierze się z nieznajomości realiów drugiej strony i podejście do tematu staje się tradycyjnie polskie – moja racja jest mojsza, a twoja racja mnie nie interesuje. Rozwiązaniem większości problemów jest empatia, czyli spróbuj człowieku wczuć się w czyjąś rolę, zanim zaczniesz go krytykować. Jak chwilę pomyślisz, być może go zrozumiesz. Wiem, trudne. Znacznie trudniejsze i mniej przyjemne od narzekania i wygrażania sobie nawzajem pięściami.
Miałem napisać o masie krytycznej, ale tak naprawdę to chcę napisać o bezpieczeństwie. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że pojazd poruszający się z prędkością 20 km/h słabo koreluje z ruchem ulicznym, gdzie średnia prędkość to 60 km/h, a poza miastem znacznie więcej. Zdarzyło mi się kilka razy robić karkołomne manewry, żeby ominąć nieoświetlonego rowerzystę nocą, lub pijanego rowerzystę wyjeżdżającą z podporządkowanej ulicy wprost przed moją maskę. Zdarzyło mi się też cudem ominąć rowerzystę na trzecim pasie wspomnianej Trasy Toruńskiej (jeżeli jedziesz w takim miejscu 20 km/h, to równie dobrze możesz tam usiąść). Z drugiej strony, jako rowerzysta miałem do czynienia z bezmyślnymi zachowaniami kierowców, a to traktujących ścieżki jak parkingi, a to mijającymi mnie w odległości 10 cm. Przestałem jeździć rowerem po ulicach i tak planuję trasę, by nadłożyć, ale jechać ścieżką. A jeśli nie ma ścieżki, to chodnikiem, ale z minimalną prędkością.
Szybko jadący rower na chodniku to jeszcze większe zagrożenie niż rower na jezdni. I oczywiście tu też króluje polska zasada mojej mojszości. Jak widzę śmigającego zygzakiem miedzy przechodniami rozpędzonego rowerzystę, to kusi mnie, by go zatrzymać plecakiem i mu wytłumaczyć, że jego wizja rzeczywistości nie zgadza się z praktyką. Traktuje on bowiem ludzi jak obiekty poruszające się ruchem jednostajnym prostoliniowym. Dziecko, które nagle skręci, żeby obejrzeć wystawę, nie jest brane pod uwagę.
Kiedy się ożeniłem i dorobiłem syna zacząłem patrzeć na rzeczywistość nieco inaczej: Narażam przecież własne życie, żeby nie zrobić krzywdy jakiemuś głupkowi. Nie to, żeby mi się zrobiło szkoda mnie samego, ale poczułem, że to nieuczciwe. Mogę zginąć ( zostawić rodzinę) bo chronię kretyna, któremu szkoda 30 zł na lampkę do roweru, albo celowo jej nie zakłada w ramach zmniejszania wagi sprzętu. Nigdy w życiu więcej. Jak ktoś postawi mnie przed wyborem: nieoświetlony pijak czy drzewo to rozjadę pijaka. Znajomi mają do mnie pretensję, że, jadąc samochodem wieczorem, obtrąbiam każdego nieoświetlonego rowerzystę, a jadąc na rowerze, zwracam mu uwagę. Nie uważam, żebym robił źle. Ten rowerzysta może zabić kogoś, kto, próbując go wyminąć, uderzy w drzewo albo w samochód z przeciwka.
Śmierć, koniec życia, koniec świadomości, nicość. Dlaczego? Bo ktoś oszczędził 30 zeta na lampce do roweru, albo stwierdził, że łatwiej będzie mu jechać środkiem Trasy Toruńskiej, albo po ośmiu piwach dosiadł roweru, zamiast użyć go jako pomocy zmęczonego pieszego.
Nasza planeta cztery miliardy lat temu miała optymalną średnicę i obiegała Słońce w optymalnej odległo-ści. Słońce było przypadkiem optymalnej wielkości, dawało akurat tyle energii, i było na tyle stabilne, by utrzymać powierzchnię naszej planety w wąskim przedziale temperatur, by woda nie zamarzała, ani nie wrzała. Szczęście, że w ogóle była tu woda, a zupełnie przypadkiem pływało w niej kilka prostych związków chemicznych, które za sprawą dziwnego zbiegu okoliczności oraz odpowiedniego składu atmosfery połączyły się w nieco bardziej skomplikowane cząstki potrafiące się powielać. Podstawowe prawa obowiązujące w naszym wszechświecie umożliwiły występowanie drobnych błędów przy powielaniu – to był początek ewolucji. Dzięki Bogu mieliśmy księżyc, który przypływami i odpływami mórz zmusił życie do wyjścia na ląd. Zupełnie niechcący powstały organizmy potrafiące wytwarzać tlen, który zmienił atmosferę na tyle, by umożliwić powstawanie bardziej skomplikowanych organizmów. Wiele razy różnego rodzaju katastrofy zmieniały bieg życia gotując hekatobombę pierdyliardom istnień. Na ich miejsce pojawiały się nowe, doskonalsze formy. Wystarczyłoby, żeby jeden z niezliczonej ilości meteorytów, jakie spadły na Ziemię, miał nieco inną masę, lub uderzył pod nieco innym kątem i nie doszłoby nigdy do powstania ssaków. Wystarczyłoby, żeby pra-małpy nie kryły się na drzewach przed drapieżnikami, by nie wykształciły się im chwytne palce. Wystarczyłoby, żeby głód nie zmusił ich do ponownego zejścia na ziemię, by nie zaczęły chodzić w pozycji wyprostowanej. Wystarczyłoby, żeby zlodowacenie, które akurat wtedy zmroziło planetę nie nastąpiło, by nasi przodkowie nie zaczęli wysilać mózgu w celu zdobycia pożywienia. Wystarczyłoby, żeby nagły przybór rzek 40 tysięcy lat temu, nie zmusił ludzi do migracji, i nie byłoby Europy jaką znamy. Jeden, nieco inny edykt Władysława Jagiełły sprawiłby, że w miejsce 99.999 % populacji dzisiejszej Polski urodziliby się zupełnie inni ludzie. Gdyby ojciec Hitlera nabił sobie guza o stolik idąc do łóżka swoje żony, to zamiast Hitlera narodziłby się kto inny i druga wojna światowa przebiegałaby inaczej.
Powstanie naszego gatunku, narodu i Ciebie, drogi czytelniku to wynik serii niewyobrażalnej ilości szczęśliwych zbiegów okoliczności. Prościej mówiąc, masz niesamowitego farta, że się w ogóle urodziłeś. Pomyśl o tym, oszczędzając 30 zeta na lampce rowerowej.
April 28, 2011
Surogaci
Całkiem niezły pomysł, całkiem nieźle skopany. Coś jak Demolition man, gdzie cytaty z Huxleya utopiono w podwójnym sosie serowym. Surogaci to powtórka z tego schematu, czyli bierzemy na warsztat niegłupi temat, kombinujemy, jak go mądrze obrobić, przeanalizować i ekstrapolować skutki. No i niestety na koniec zatrudniamy rodzinę szympansów z maszyną do pisania, by przetworzyła film na papkę zrozumiałą dla każdego.
W efekcie dostajemy to samo co w Ja, robot, gdzie światem rządzi jedna korporacja z jednego budynku. Czyli przed globalną katastrofą ochroni nas jeden genialny informatyk, któremu refleks pozwala złapać przewracający się kubek z kawą na mikrosekundę, nim ta kawa zafunduje ludzkości Amrageddon w postaci zwarcia w zasilaczu migającego setkami diodek komputera od wszystkiego. Na szczęście informatyk nie śpi, nie chadza do kibla, tylko naklawisza przez 24 godziny na dobę. Niestety napotka na swej drodze wirusa, który jest tak doskonały, że potrafi wszystko, co tylko scenarzysta sobie wyśni.
Mam nadzieję że albo już obejrzeliście Surogatów, albo nie zamierzacie ich oglądać wcale, bo zaraz będę spojlował. Motyw przewodni filmu jest prosty i już parę razy przez kino wykorzystany, choć nie tak dogłębnie jak tutaj. Po wynalezieniu tytułowych surogatów, czyli mechanicznych zdalnie sterowanych… avatarów, ludzie dla wygody i bezpieczeństwa nie ruszają się z domów, tylko wysyłają do pracy swoje avatary. Sterują nimi, leżąc bezpiecznie w specjalnych… nazwijmy je: łóżkach. Efektem tego skokonienia jest nieuchronny strach przed osobistym angażowaniem się w cokolwiek, co wymaga opuszczenia własnej twierdzy. Osobiste wyjście z domu do sklepu na rogu, jawi się jak wyprawa do puszczy amazońskiej podczas migracji mrówek. Surogaci są wygodni, bo nie trzeba się osobiście męczyć; są też bezpieczni, bo uszkodzonego czy zniszczonego surogata można wymienić.
Mamy tu kilka całkiem trafnych spostrzeżeń, jakie ta sytuacja będzie miała skutki psychologiczne, socjologiczne i polityczne. I koniec radochy dla ludzi z IQ powyżej 75. Ci mogą tylko podziwiać jakość efektów komputerowych. Głębia postaci jest budowana scenami rodem z brazylijskich telenowel. Naprawdę, aż żal o tym pisać. Gdyby nie sceny akcji, zaznajamianie się z filmem można by zakończyć na przeczytaniu recenzji i obejrzeniu trailera. Dla przykładu, spojlująć dalej, w finałowej scenie bohater staje przed bardzo trudnym wyborem. Jeśli chce ocalić ludzkość, musi wciśnąć „Yes", jeśli nie chce ocalić ludzkości, musi wcisnąć „No". Jakie to głębokie.
Bruce Willis ma tendencję do ładowania się w tak tandetne filmy, że jego talent aktorski nie może się w pełni rozwinąć. A to jest naprawdę trudne.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
