Rafał Kosik's Blog, page 93
October 24, 2011
Wenecja (2/3)
Przewodnik Wiedzy i Życia podaje, że najwyższa wenecka wieża ma 262 metry i jest to kampanila kościoła Santa Maria Gloriosa dei Frari. Raczej kłamią – na oko nie ma więcej niż 60 metrów, czyli tłumacz znów pomylił stopy z metrami i średnią temperaturą zacnie przygotowanego espresso. Naprawdę najwyższa jest kampanila św. Marka, która do samego czubka ma 98 metrów.
Ciekawe jest to, że owa niemal stumetrowa kamienna wieża, podobnie jak i większość weneckich budynków, stoi na wbitych w dno laguny jodłowych i dębowych palach. Dopiero na nich są postawione fundamenty. Niektóre z tych pali mają ponad tysiąc lat. Nie gniją ani nie butwieją z powodu braku tlenu w gliniastym gruncie. Ciężko uwierzyć, ale to naprawdę solidna technologia. Wybudowana w 1173 roku kampanila św. Marka wprawdzie zawaliła się w roku 1902, ale szybko ją odbudowano, więc ta mała wpadka się nie liczy.
Wenecja tonie. Nie jest to efektem zapadania się miasta, ani globalnego ocieplenia (sorry, ekolodzy), lecz wynika z innych zmian klimatycznych. W ostatnich kilkudziesięciu latach różnica między najwyższym i najniższym poziomem wody wynosiła grubo ponad dwa metry. Główną przyczyną nie są nieznaczne pływy Adriatyku (kilkadziesiąt centymetrów), lecz wiatry wiejącego od morza. Tak czy inaczej, zjawiska te nasilają się o połowy XX wieku, szczególnie w zimniejszych miesiącach.
Być może jedynym sensownym sposobem ratowania miasta, czy raczej przedłużenia jego istnienia o kilkadziesiąt-sto lat jest poświęcenie parterów i podniesienie poziomu niektórych ulic i mostów. Nie wyobrażam sobie takiej operacji, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie również tłumów turystów, z których żyje Wenecja, przedzierających się przez miasto w woderach. Już teraz sporo domów ma partery praktycznie nie do użytku, bo przez większą część dnia stoi w nich woda. Wysoki poziom wody utrudnia też lub wręcz uniemożliwia żeglugę kanałami – łódki nie mieszczą się pod mostkami. Plan budowy tamy na wodach laguny jest technicznie wykonalny, choć jego skala sprawia, że raczej nie doczeka się realizacji.
Nie chcę Was ponaglać, ale za kilkadziesiąt lat może już nie być czego zwiedzać. Z kilku przyczyn, w tym najważniejszej, o której napiszę w następnym weneckim wpisie, warto się pospieszyć. Poniżej parę zdjątek nocnej Wenecji poza sezonem. Wy, którzy tam byliście w środku lata, przedzieraliście się przez tłumy podobnych Wam i kosmicznie przepłacaliście, gryźcie paznokcie.
[image error]
[image error]
[image error]
[image error]
[image error]
[image error]
[image error]
[image error]
[image error]
October 20, 2011
Walka o ogień
Wychodząc z domu, nawet do kiosku na dole, każdy powinien mieć przy sobie nóż (choćby mały scyzoryk), latarkę i zapalniczkę. Dziś parę słów o tych ostatnich. Nie piszę o zapalniczkach pod kątem nałogu tytoniowego. Chodzi o sytuacje, w których od umiejętności rozpalenia ognia może zależeć przetrwanie… lub zwykły komfort. Dlatego też opisałem zapalniczki warte uwagi pod tym kątem; zapalniczki, które sam używałem, więc co nie co o nich wiem. Dodatkowo przetestowałem wszystkie poniższe modele poprzez krótkie zanurzenie ich w wodzie i próbę odpalenia. Ogień zwykle jest potrzebny dokładnie wtedy, kiedy najtrudniej go rozpalić.
Oczywiście możliwości rozpalenia ognia jest więcej: lupa, potłuczony reflektor, akumulator samochodowy, krzemień, patyk i deska, czy wkurzona chmura burzowa. Nie będę ich teraz opisywał; skupię się na metodach bardziej cywilizowanych.
.
-
Zippo
Zippo to pierwsza zapalniczka, która przychodzi mi do głowy, gdy myślę o ogniu. Fajny gadżet, który bardzo lubię, ale który okazuje się niespodziewanie mało praktyczny. Zippo jest wprawdzie wiatroodporne (w sensowych granicach), ale zanurzone na chwilę w wodzie wymaga co najmniej kilkuminutowego suszenia, nim da się odpalić. Oczywiście w warunkach wysokiej wilgotności (las w deszczu) Zippo wysuszyć nie da się w ogóle. Jego przydatność w survivalu, podobnie jak większości zapalniczek benzynowych, jest więc mizerna. Jest za to dobre do wzniecania pożarów, bo wypuszczone z ręki upadnie na dywan, nie gasnąc po drodze.
Niektórym palaczom papierosów przeszkadza posmak benzyny przy pierwszym machu. Nie rozumiem, jak jakikolwiek zapach, niechby i sfermentowanego krowiego łajna, może śmierdzieć gorzej niż same papierosy. Próbowałem ładować Zippo rozpuszczalnikiem do farb, żeby zredukować koszty paliwa. Działa bez problemu, ale śmierdzi trzy razy bardziej. Da się tam wlać benzynę samochodową (wszystkie rodzaje) a być może nawet naftę, choć tego nie sprawdzałem. Warto dodać, że dla hardcorowych fanów marki jest to profanacja.
Z nieużywanego przez dwa tygodnie Zippo na pewno odparuje cała benzyna. O zapalniczkę tę trzeba więc ogólnie dbać: skracać i wymieniać knot, wymieniać kamienie, czyścić obudowę z osadu benzynowo-kamienno-bawełniano-kurzowego, wymieniać wewnętrzne waciki (według jedynego słusznego schematu) i pamiętać o regularnym tankowaniu. Zippo to wydatek minimum 100 PLN, ale dobrze traktowane przetrwa wieki. I chyba o to w tym chodzi, żeby mieć gadżet, któremu trzeba poświęcić trochę czasu, jak staremu samochodowi. Dlatego bardzo lubię Zippo.
-
Stara zapalniczka benzynowa
Zabytkowa zapalniczka benzynowa to gadżet chyba jeszcze fajniejszy od Zippo, ale jeszcze mniej przydatny w sytuacjach ekstremalnych. Jedynym plusem w przypadku prezentowanego modelu jest to, że benzyna wolniej paruje.
.
-
Micro blazer
[image error]Micro Blazer to ciekawy przypadek przyzwoitej jakości za niską cenę (jakieś 15 PLN). Oczywiście jest to noname więc nie ma gwarancji, że kupiona po roku identyczna zapalniczka będzie identycznie działać. Zapalniczka jest doskonała do zapalania tea-lightów, świeczek w głębokich świecznikach i zniczy. Jak we wszystkich zapalniczkach żarowych, płomień można skierować w dół. Dla zabawy można wytapiać dziury w puszkach aluminiowych.
Chociaż nie wygląda, jest to zapalniczka mocna i trwała. Po zanurzeniu w wodzie wystarczy dmuchnąć w dyszę, by przywrócić jej ogniodajność. Po dłuższym leżeniu w wodzie być może konieczne byłoby również suszenie mechanizmu zapłonowego.
To dosyć popularny typ zapalniczki, więc występuje ona w wielu odmianach, w tym również w postaci ręcznego palnika, doskonałego do odpalania grilla.
-
Hermetyczna zapalniczka żarowa
Taka zapalniczka nie jest na pewno wzorem ergonomii, ale zamknięta może leżeć pod wodą godzinami i do środka nie dostanie się ani kropelka. [image error]Jeśli po otwarciu klapki zostanie zamoczony delikatny żarnik, to oczywiście trzeba będzie go wysuszyć przed odpaleniem. Zapalniczkę tę mam od dziesięciu lat; działa bez problemu, nie straciła również hermetyczności. Kosztowała 10 PLN w sklepie Campusa. Oczywiście to też jest noname, co oznacza, że jakość zależy od szczęścia.
-
Swiss Military
Zapalniczka Swiss Military nie była tania, ale podczas zwiedzania domów towarowych Zurichu urzekł mnie jej design rodem z Kosmosu 1999 zmieszanego z Mad Maxem. Swiss Military to marka, która jedzie na podobieństwie do Swiss Army czyli ma się kojarzyć z Victorinoxem. O jakości wykonania tej zapalniczki niech świadczy to, że po pierwszym dniu noszenia w kieszeni odpadła tabliczka z logo producenta, a po drugim dniu – ozdobny kapsel z klapki. Po tygodniu na rantach starła się farba. Jednak i mimo to po roku zapalniczka działa i to działa całkiem nieźle – zanurzona w wodzie i przedmuchana dała ognia.
-
Zapalniczka jednorazowa
Jednorazówka jest dobra dla tandeciarzy albo ludzi nieprzywiązujących wagi do przedmiotów. Większość palących papierosy przypala je takimi właśnie groszowymi zapalniczkami – tandetny nałóg doskonale koresponduje z tandetnymi gadżetami. Bardziej zaawansowane modele mogą mieć odpalanie piezoelektryczne, latareczkę lub diodę wyświetlającą na ścianie obrazek Hello Kitty. Czyli nadają się do szpanowania na imprezach. No i zgubienie takiej nie boli.
Przydatność takich zapalniczek w survivalu może być całkiem spora. Zapakowane w szczelną torebkę strunową trzy zapalniczki mogą być dobrą alternatywą dla jednej wypasionej. Pytacie, dlaczego akurat trzy? Trzecia jest na wypadek, gdyby zepsuła się druga. Pierwsza zepsuje się na pewno.
-
Zapalniczka fajkowa
Zapalniczka fajkowa w zasadzie nie jest wybitnie przydatna w survivalu. Wrzucam kilka fotek, żebyście wiedzieli, że coś takiego istnieje. Również zapalniczki Zippo występują w wersji fajkowej.
.
.
-
Peanut lighter
Peanut lighter to prosta zapalniczka benzynowa zamknięta w niezniszczalnej i hermetycznej obudowie ze stali. Jest najmniej wygodna ze wszystkich, ale też jest pomyślana jako typowy backup. Można ją nosić jako breloczek. Jeśli jest szczelnie zakręcona, benzyna nie powinna wyparować przez bardzo długo.
.
-
Zapałki
To najtańsze i najprostsze rozwiązanie. Należy jednak pamiętać, że zwykłe zapałki z hipermarketu nawet lekko zawilgocone stają się całkowicie nieprzydatne. Tak samo w przypadku wiatru, bądź braku właściwej rozpałki. Są oczywiście zapałki sztormowe, fosforowe, woskowane etc. ale wszystkie je łączy jedno – prób rozpalenia ognia może być tylko tyle, ile mamy zapałek. OK, można zapałkę dzielić na dwoje, ale wtedy dwa razy szybciej gaśnie.
Mimo to zapałki mogą być tanim backupem zapalniczki. Co więcej, domowym sposobem łatwo można te zapałki podrasować. Stara skautowska metoda jest ładnie opisana tutaj, natomiast nie-maniakom partyzantki może wystarczyć metoda prostsza: zapalany grubą świecę, ciasno owijamy watą zapałki do połowy długości (zostawiając 2/3 łebka odsłoniętego). Gdy w świecy roztopi się znaczna ilość wosku, gasimy płomień i maczamy kolejno zapałki przez kilka sekund, by wata nasiąkła. Odkładamy zapałki do wyschnięta. Przed użyciem wystarczy oskrobać paznokciem wosk z główki i potrzeć o draskę. Trzeba do tego celu użyć lepszych zapałek i lepszej draski, kupionych w trafice (sklepie z fajkami i cygarami).
-
Krzesiwo magnezowe
[image error]Krzesiwo magnezowe to ostatni cywilizowany sposób rozpalania ognia, o jakim napiszę. Kiedy oglądałem programy Beara Gryllsa, zauważyłem, że między pocieraniem magnezu a pojawieniem się płomienia realizator zawsze robi cięcie. Wzbudziło to we mnie podejrzenie, że między ujęciami pojawiał się ktoś z benzyną i miotaczem płomieni. Dopiero testy praktyczne pokazały, że to naprawdę działa.
Pręt magnezowy jest wykonany z tego samego materiału co kamienie w tradycyjnych zapalniczkach i działa na tej samej zasadzie – pocieractwa ogniogennego. Zestaw składa się z dwóch elementów: magnezowego pręta i ostrej blaszki stalowej. Mocno naciskając i szybko przesuwając ostrą stroną blaszki po pręcie, wytwarzamy iskry o temperaturze prawie 3 tys. st. Celsjusza. To wystarcza, by zapalić watę bądź suche wióry. Iskry z pręta można krzesać również tylną krawędzią noża, jeśli nie jest obła. A same iskry mogą być również źródłem sygnału świetlnego nocą, gdyż są bardzo jasne.
Testowałem dwa krzesiwa: Light My Fire oraz Gerber z serii sygnowanej Bear Grylls. Technicznie nie ma między nimi niemal żadnej różnicy, ale różnią się obudową. Gerber z pewnością jest wygodniejszy i ma hermetyczny schowek na watę. Jednakże jest dwukrotnie droższy, dwukrotnie cięższy i wielokrotnie większy. Oba są wyposażone w gwizdek. Do stałego zestawu survivalowego EDC dołączyłem więc Ligh My Fire, a Gerber BG będzie miał zaszczyt uczestniczyć w dłuższych wyprawach.
Główną zaletą krzesiwa w porównaniu do wszystkich wymienionych wyżej rozwiązań jest jego stuprocentowa wodoodporność. Wystarczy strząsnąć krople wody i krzesiwo działa nawet w wysokiej wilgotności. By wzmocnić efekt ogniotwórczy, można najpierw wolnym ruchem zeskrobać trochę wiórek magnezowych i dopiero je podpalić iskrami. Oczywiście tak czy inaczej musi być też coś, co przejmie płomień przed zajęciem się grubszych drewien (z braku odpadów cywilizacji przyda się kora brzozowa, pocięty drobno korzeń sosny lub jakikolwiek patyk ponacinany tak, by powstały spiralne wióry).
-
Podsumowując, wbrew pierwszemu wrażeniu krzesiwo wydaje się być rozwiązaniem ultymatywnym z powodu swej bezawaryjności. W końcu można je zepsuć tylko w jeden sposób – gubiąc je. Nawet jeśli komuś jakimś cudem uda się złamać pręt, to on i tak będzie działał. Z drugiej strony ogień znacznie łatwiej rozpalić zapalniczką. Z trzeciej jednak strony zapalniczka może się zepsuć na wiele sposobów. IMHO najrozsądniejsza strategia powinna wyglądać następująco: mamy ze sobą zapalniczkę w jakikolwiek sposób zabezpieczoną przed wilgocią, a krzesiwo jest backupem podczas poważniejszych wypraw.
October 17, 2011
Krótka historia przyszłości
Jacques Attali nie jest pisarzem science fiction, lecz ekonomistą. Wybitnym ekonomistą, warto dodać. Przez wiele lat był doradcą prezydentów Francji François Mitterranda oraz Nicolasa Sarkozy'ego. Pełnił też wiele ważnych funkcji, których nie zamierzam tu wymieniać. Warta uwagi jest książka, jedna z wielu przez niego napisanych – Krótka historia przyszłości. Książka jest potencjalnie fantastyczna, choć w tym wypadku, im mniej fantastyczna się okaże, tym lepiej dla autora.
Futurologia to bardzo niewdzięczna nauka, jeśli w ogóle można ją określić mianem nauki. Krótka historia przyszłości analizuje zdarzenia z naszej historii i na ich podstawie prognozuje przyszłość. Ta banalna umiejętność (której większa część polskiej klasy politycznej wydaje się być całkowicie pozbawiona) poparta wiedzą ekonomiczną i doświadczeniem autora pozwala wierzyć, że prognozy spełnią się w stopniu większym niż wynikający ze statystyki.
Książka nie jest na szczęście nudnym ekonomiczno-historycznym wywodem. Attali postarał się, by opowieść była wciągająca. Nie trzeba mieć więc wykształcenia ekonomicznego, aby zrozumieć przewidywania Krótkiej historii przyszłości. Założenia wstępne są proste: światem rządzi Ład Rynkowy, którego sercem na pewien czas zostają kolejne miasta. One rządzą światem, rosną w potęgę, przy okazji obrastając w tłuszcz. W końcu koszty utrzymania zaczynają przekraczać możliwości ekonomiczne i kolejny ośrodek przejmuje pałeczkę. Przy czym każde z kolejnych serc jest zlokalizowane bardziej na zachód od poprzedniego. W okresie międzywojennym środek ciężkości świata zaczął się przemieszczać z Londynu do Nowego Yorku, a pod koniec XX wieku na zachodnie wybrzeże, do Kalifornii. Dalej na zachód jest już Azja.
Kończy się era życia osiadłego. Przyszłość znów będzie należeć do nomadów, do ponadnarodowych organizacji posiadających własne armie i siłę ekonomiczną większą od państw, na których terenie zadecydują działać. Rola państwa, narodu, wyznawanej religii będzie nieuchronnie maleć na rzecz korporacji. Wszystko to dzięki technologiom mobilnym niwelującym problem odległości. Ludzie będą musieli się pogodzić z coraz potężniejszą i wszechobecną inwigilacją. I choć znikną granice, nie przybędzie nam wolności.
Jeśli wierzyć tym prognozom, czekają nas trzy zasadnicze etapy rozwoju. Pierwszy objawi się w pelnej krasie już za kilka-kilkanaście lat – to hiperimperium korporacji, które doprowadzi to potężnego rozwarstwienia społecznego i międzynarodowego. To z kolei zaowocuje hiperkonfliktem, który może się zakończyć wojną światową lub opamiętaniem i hiperdemokracją. Która droga jest bardziej prawdopodobna? Zainteresowanych odsyłam do Krótkiej historii przyszłości.
Miłym dodatkiem do wydania polskiego jest napisany przez autora krótki rozdzialik poświęcony Polsce. Attalii wytyka w nim największe błędy naszego kraju, których skutki odczuwamy i będziemy odczuwać zapewne jeszcze silniej w przyszłości. Te akurat warto przytoczyć:
1. Wspieranie rolnictwa kosztem przemysłu oraz konserwacja przestarzałego modelu społecznego.
2. Zaniedbanie budowy i utrzymania floty handlowej (i wojennej) oraz portów, co czyni z nas europejską prowincję.
3. Niezdolność do stworzenia i zatrzymania u siebie solidnej klasy twórczej (naukowców, inżynierów, przedsiębiorców, artystów).
4. Brak pomysłów na walkę z niżem demograficznym.
Od pierwszego wydania książki minęło pięć lat, a to za krótko, by ocenić na ile trafne okazały się zawarte w niej prognozy. Ostatni kryzys już zdążył podważyć część z tych bardziej szczegółowych. Ale te ogólne, długoterminowe wydają się mieć sens. Nawet, jeśli sprawdzą się ledwie w części, i tak warto je poznać. Wizja Attali nie napawa optymizmem, choć daje nadzieję. Najważniejsze to być świadomym nadchodzących możliwych zmian i nie dać się im zaskoczyć z głową schowaną w piasku.
October 12, 2011
Antologia Science Fiction - zapowiedź
Skończyłem prace nad okładką długo oczekiwanej antologii Science Fiction. Antologia ukaże się w listopadzie, a znajdą się w niej teksty następujących autorów: Cezary Zbierzchowski, Rafał Kosik, Paweł Majka, Michał Protasiuk, Alex Gütsche, Andrzej Miszczak, Błażej Jaworowski, Marcin Przybyłek, Wojciech Szyda, Michał Cetnarowski, Jakub Nowak, Jacek Dukaj, Tomasz Kołodziejczak (posłowie).
Będzie to najobszerniejsza książka, wydana do tej pory przez Powergraph - prawie półtora miliona znaków, upakowane na ponad ośmiuset stronach w twardej oprawie. To połowa objętości Lodu :)
October 10, 2011
Katowickie Targi Książki
Wybieram się do Katowic na targi książki. Targi będą trwać od czwartku 20 października do niedzieli 23. Wezmę udział w czterech punktach programu:
• Spotkanie autorskie - Rafał Kosik (sobota, 12:00, sala 60)
• Kawa z pisarzem (o cokolwiek w tym tytule chodzi…) - Rafał Kosik, Łukasz Orbitowski (sobota, 13:00, kawiarnia)
• Fantasy kontra Science Fiction – dwie twarze baśni? - Andrzej Ziemiański, Jakub Ćwiek, Anna Kańtoch, Rafał Kosik (sobota 15:00, scena)
• Czym literatura dla dzieci różni się od literatury dla dorosłych? - Rafał Kosik, Łukasz Orbitowski, Romuald Pawlak (niedziela, 13:00, scena)
Powyższa lista nie jest ostateczna, więc stay tuned. Chętnych serdecznie zapraszam.
October 7, 2011
Obywatel, który się zawiesił - zapowiedź
Oficjalnie mogę potwierdzić, że w listopadzie ukaże się zbiór moich opowiadań. Wszystkie były już kiedyś gdzieś publikowane. Doszedłem jednak do wniosku, że znakomita większość czytelników miała okazję natknąć się na mniej niż jedną trzecią z nich. Zebrałem je więc razem, dokonałem kosmetycznych poprawek i ponownie wyprawiam w świat. Podobieństwo z okładką Świata Zero jest nieprzypadkowe.
October 5, 2011
Wenecja (1/3)
Wenecja to miasto magiczne i to magiczne bez marketingowej przesady. W podobny sposób magiczne są miasta wykute w skałach, czy też zawieszone na drzewach w dżungli. Nawet gdyby Wenecja się starała udawać normalne miasto, nie udałoby się jej. Gdy zamiast ulic są kanały, nic nie może wyglądać normalnie.
Trzy dni, które spędziłem w Wenecji to zdecydowanie za mało, by ją zwiedzić. Miasto podzielone jest na sześć dzielnic, z których każda ma inny charakter. Właściwie dzień na każdą dzielnicę to minimum, żeby choć pobieżnie ją poznać. Cóż, będę musiał tam wrócić.
Tuż przy Piazzale Roma znajduje się główny węzeł komunikacyjny i punkt startu do zwiedzania miasta. Obok jest dworzec autobusowy, kolejowy i wielopoziomowe parkingi. W Wenecji „właściwej" nie ma samochodów, skuterów ani nawet rowerów. Komunikacja odbywa się po wodzie. Są wodne autobusy (vaporetto), wodne taksówki i turystyczne gondole, koszmarnie drogie. Bilet trzydniowy na wszystkie linie vaporetto kosztuje 33 euro. Też drogo. Nie przetestowałem rozwiązania z podobnym cenowo dmuchanym pontonem z supermarketu, ale przeczuwam, że policja mogłaby mieć coś naprzeciwko. Paczki kurierskie i zaopatrzenie do sklepów dowozi się również łódkami, a dopiero ostatni etap odbywa się na dwukołowym wózku.
Miasto nie jest duże, główna część ma mniej niż 5 km w najszerszym miejscu, a obecnie mieszka tu na stałe mniej niż 60 tysięcy mieszkańców. Co najmniej drugie tyle dojeżdża do pracy z okolicznych miejscowości. Wszędzie da się dopłynąć wpław lub dojść piechotą, choć pierwszy sposób w praktyce nie jest stosowany od kilkuset lat. Zostaje więc starożytna metoda per pedes. Plątanina uliczek i kanałów jest na tyle chaotyczna, że łatwo się zgubić. Na szczęście górujące nad zabudową kampanile mogą służyć za punkty orientacyjne.
Przed przyjazdem do Wenecji warto zaopatrzyć się w kalosze. Dobowe wahania poziomu wody rzędu metra są tu normalne, szczególnie jesienią, a od kilkudziesięciu lat zalewanie wielu ulic i placów zdarza się na tyle często, że służby miejskie nawet nie demontują tymczasowych pomostów. Podczas mojej wizyty w Wenecji poziom wody na Placu Św. Marka koło południa sięgnął prawie 40 cm, a starczyło kilka godzin, by opadł pół metra poniżej nabrzeża. Bardzo źle to wróży przyszłości miasta. Architekci sprzed kilkuset lat z pewnością nie zakładali, że zmiany klimatyczne uczynią poziom morza czymś niestałym.
Wenecję najlepiej zwiedzać poza sezonem, na przykład w listopadzie, głównie z powodu mniejszej niż latem liczby turystów. O brzasku mgły snują się kanałami a na oddalonych od centrum nabrzeżach nie ma żywego ducha. Podobno. Z oczywistych przyczyn nie mogłem tego zweryfikować.
Poniżej pierwsza część zdjęć z Wenecji.
October 2, 2011
Śląkfa dla Powergraphu odebrana
W ten weekend w Katowicach odebraliśmy przyznaną wydawnictwu Powergraph Śląkfę. Śląkfa jest istniejącą od 1984r. nagrodą, przyznawaną przez Śląski Klub Fantastyki. Laureaci wybierani są w trzech kategoriach: Twórca, Wydawca, Fan. Wyboru dokonuje jury, w skład którego wchodzą członkowie zarządu Klubu oraz inne zaproszone osoby. W imieniu całego Powergraphu dziękuję za docenienie naszego wkładu w promocję czytelnictwa, a szczególnie czytelnictwa fantastki wśród młodzieży.
September 28, 2011
Okładka Świata Zero
Oto okładka książki Felix, Net i Nika oraz Świat Zero. Premiera odbędzie się 9 listopada. Niektórych z Was ucieszy a innych być może zmartwi informacja, że Świat Zero, podobnie jak Orbitalny Spisek, ze względu na znaczą objętość musiał zostać podzielony na dwa tomy. Drugi ukaże się w przyszłym roku.
Bóg Monitoring
Co sprawia, że jeden człowiek nie zabija drugiego, aby odebrać mu portfel pełen pieniędzy? Oczywiście świadomość konsekwencji. Ale co jeśli potencjalny morderca wierzy, że nikt się nie dowie o jego czynie? Wtedy zabezpieczeniem jest tylko jego sumienie. Zabijać ani kraść przecież nie wolno, bo… tak nas wychowano. Gdzieś tam w górze jest Bóg, który ostatecznie nas rozliczy z całego życia. Ale jeśli Boga nie ma, to znika też kalibrująca sumienie nieuchronność kary. (więcej w październikowym wydaniu Nowej Fantastyki…)
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
