Rafał Kosik's Blog, page 89

January 6, 2012

Sos pieczeniowy bez pieczeni

Sos pieczeniowy bez pieczeniPrzygotować sos pieczeniowy przy okazji robienia samej pieczeni to każdy głupi umie. Sztuką jest wykonać ten sos bez bazy smakowej powstającej podczas pieczenia mięsa. Po kilku próbach udało mi się uzyskać smak najbardziej zbliżony do oryginału. Jest z tym trochę roboty, ale efekt jest wart wysiłku.





Składniki na 0.75 litra wody:
100g boczku
włoszczyzna (3 średnie marchewki, pora, 1/4 selera, pietruszka i ewentualnie kawałek kapusty)
2 duże cebule
kilka ząbków czosnku
łyżka przecieru pomidorowego lub ketchupu
oliwa (jeśli tłuszczu wytopionego z boczku jest za mało)
opcjonalnie łyżka mąki i/lub ziemniak do zagęszczenia
Przyprawy: sól, pieprz, sos sojowy, ziele angielskie (allspice), liść laurowy, odrobina tymianku

Czas przygotowania: 45 minut






Sos pieczeniowy bez pieczeni Pokrojony w drobne plastry boczek podsmażamy aż wytopi się tłuszcz.




Sos pieczeniowy bez pieczeni Warzywa kroimy raczej cienko.




Sos pieczeniowy bez pieczeni Warzywa (bez kapusty i czosnku) dorzucamy do boczku. Jeżeli chcemy, by sos był gęściejszy, dodajemy również pokrojony ziemniak.




Sos pieczeniowy bez pieczeni Po pewnym czasie dodajemy posiekany czosnek.

Hint: czosnek długo smażony gorzknieje.






Sos pieczeniowy bez pieczeni Głowna część smaku tego sosu powstaje w wyniku mocnego zesmażenia warzyw. Należy je więc smażyć na złoty kolor, często mieszając, by się nie przypaliły. Im mocniej przypieczone warzywa, tym ciemniejszy i smaczniejszy wyjdzie sos. Dla większego podbicia smaku można dosypać łyżkę mąki i podsmażyć jeszcze kilka minut. Mąkę można też dodać później.




Sos pieczeniowy bez pieczeni Zalewamy wodą. Jeśli mamy pod ręką bulion, tym lepiej. Ja użyłem wody po gotowaniu pulpetów. Jeśli włoszczyzna zawierała kapustę, to teraz jest dobry moment, by ją dodać. Można również dodać łyżkę przecieru pomidorowego lub ketchupu.




Sos pieczeniowy bez pieczeni Dodajemy przyprawy i gotujemy pod przykryciem 20-30 minut, dolewając wody, jeśli odparuje. Że trzeba co jakiś czas mieszac, to chyba oczywiste.




Sos pieczeniowy bez pieczeni W sąsiednich garnkach gotuje się kasza, pulpety i kalafior (na parze).




Sos pieczeniowy bez pieczeni Pora, by pobrudzić kolejny garnek. Stawiamy na nim sitko o w miarę drobnych otworach (durszlak do makaronu się nie nadaje) i przelewamy przez nie zawartość patelni.




Sos pieczeniowy bez pieczeni Teraz czeka nas trochę pracy fizycznej. Warzywa trzeba przetrzeć przez sitko. Można to robić etapami, wrzucając z patelni mniejsze porcje. Im dokładniej przetrzemy, tym gęściejszy będzie sos. Oczywiście wszystkiego przetrzeć się nie da. Jeśli wyszedł za gęsty, można dodać przegotowanej wody lub bulionu. Jest ot te dobry moment, by sos dosmaczyć.

Alternatywnie można wszystko przerzucić do garnka bez sitka i użyć ręcznego blendera. Wówczas sos będzie bardzo gęsty. Moim zdaniem za gęsty - lepiej jednak przecierać.








Sos pieczeniowy bez pieczeni Jeżeli wcześniej nie dodaliśmy mąki, a sos jest za rzadki, można ją dodać teraz. Trzeba najpierw rozmieszać ją z małą ilością zimnej wody, dodać do sosu i przegotować.




Sos pieczeniowy bez pieczeni Gotowe. Tutaj przykład sosu jaśniejszego, z mniej obsmażonych warzyw, bez ziemniaka i z mąką dodaną pod koniec.




Sos pieczeniowy bez pieczeni A oto sos ciemniejszy i gęściejszy. Warzywa obsmażyłem mocniej i dodałem mąkę na patelni. Większą gęstość sos zawdzięcza dodanemu ziemniakowi.



I proszę, można zrobić sos bez torebek Knorra, czy Winiary? Można. Smacznego!

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 06, 2012 07:28

January 4, 2012

Lem dla dzieciaków

Newsweek


„Felix, Net i Nika" to nie tylko pierwsza rodzima fantastyczna seria dla dzieci od czasów „Akademii Pana Kleksa". To przede wszystkim sprawna, dowcipna literatura, która nie tylko dostarcza czytelnikom rozrywki, ale także uczy. Kosik świetnie rozłożył proporcje między akcją (która musi gnać na złamanie karku), edukacją (bo dzieci nie wolno ogłupiać) i humorem" - pisze Robert Ziębiński o książkach Rafała Kosika w najnowszym „Newsweeku" w artykule „Lem dla dzieciaków".

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 04, 2012 15:53

January 3, 2012

Dumanowski

Wit Szostak - DumanowskiDumanowski prezentuje sobą ten rodzaj humoru, za który królewski błazen płaci głową. Mowa o humorze wysublimowanym. Trudno tę książkę jednoznacznie spozycjonować. Czy jest to alternatywna historia Polski, fikcyjna biografia, filozoficzna rozprawa o polskości – każde z tych określeń będzie równie prawdziwe co mylące. Być może lepiej powiedzieć, że jest to powieść migawkowa, składa się bowiem z kilkuset wyrywków opisujących życie tytułowego Dumanowskiego. To książka, w której forma jest równie ważna, co treść. I nie jest to książka dla każdego.


Dumanowski ma osobliwą konstrukcję. Obserwujemy w kolejnych migawkach narodziny bohatera, przypadające w dniu upadku I Rzeczpospolitej, jego dorastanie, dziwną służbę wojskową, tułaczkę po świecie, kolejne romanse, przypadkową karierę polityczną, emeryturę i wreszcie śmierć w dniu proklamowania II Rzeczpospolitej. Jednocześnie przeplatają się jego losy z losami postaci autentycznych: Mickiewicza, Słowackiego, Piłsudskiego i kilku innych. Każda z tych postaci jest mniej lub bardziej kim innym niż była w rzeczywistości.


Rzecz dzieje się w Krakowie, w fikcyjnej Republice Krakowskiej, szczątkowej Polsce, która przetrwała w półśnie zabory i zawieruchy wojenne. Ceną za bezpieczeństwo jest usunięcie miasta i idei polskości na margines Europy i świata. Dumanowski to bohater z przypadku, alegoria polskiej niemocy, dryfowania z biegiem dziejów. Jest uczciwy i prostolinijnie mądry, ale z góry wie, że niczego wielkiego nie dokona i całym swoim życiem udowadnia, jak bardzo miał rację. I choć, już jako wybrany przez naród przywódca, podejmuje kolejne próby przywrócenia miastu dawnej świetności, zawsze kończy się na niemrawych rozważaniach.


Wit Szostak już Oberkami do końca świata zaczął odchodzić od fantastyki, ale na szczęście całkiem odejść mu się nie udało. Dumanowski jest powieścią fantastyczną i ta jej fantastyczność sięga dalej niż druk i papier. Myślę, że autor nieźle się bawił, pisząc ją. Wydaje mi się też, że jeszcze lepiej bawi się, czytając próby jej recenzowania.


Książkę oczywiście polecam.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 03, 2012 19:27

Uderz w stół, a piła łańcuchowa sama się włączy

Już sam tytuł Feministki mnie zabiją sugerował, że Ilona Łepkowska zdawała sobie sprawę, że zwarte szeregi feministek wystąpią przeciwko niej – kobiecie, która jest antytezą feminizmu. Łepkowska zaszła tam gdzie zaszła bez pomocy parytetów, wsparcia jakichkolwiek organizacji kobiecych, udowodniła, że szklany sufit jest fikcją. O ile do głosów, że feminizm jest szkodliwy, feministki już się przyzwyczaiły; o tyle sugestii, że jest zbędny, tolerować nie mogą.


I choć Łepkowska zdawała sobie sprawę, że mówiąc prawdę, rozwścieczy to środowisko, to chyba nie sądziła, że aż tak. Nie śledzę sprawy, a jednak mimowolnie zarejestrowałem już kilka mniej lub bardziej zjadliwych odpowiedzi. Cóż, napiszę coś i ja.


Poszło głównie, choć nie tylko, o zdanie wypowiedziane przez Łepkowską podczas wywiadu dla Gazety Wyborczej: „Gdyby moja córka urodziła dziecko i nawet gdybym ja była mniej aktywna zawodowo i była dobrą babcią zakochaną we wnuku, a ona by musiała wstawać o piątej rano do pracy, to ja bym jej powiedziała: daruj sobie tę pracę!"


Zdanie jak zdanie, mądre i zawiera prawdę życiową, że dzieci dla matki są najważniejsze. Otóż nie, nie są. Najważniejsza jest samorealizacja, kariera i ogólnie dążenie do wypełnienia ideologicznego obowiązku – przyczynienia się do obsadzenia kobietami wszystkiego co najmniej po połowie, czyli spełnienia snu siedzących nad tabelami statystycznymi feministek. W tym kontekście dzieci są démodé, a wręcz ich istnienie szkodzi.


Atak czasem nadchodzi z zupełnie nieoczekiwanej strony. Ja na przykład interesuję się kulinariami, lubię gotować i staram się gotować zdrowo. Jedną z podstawowych zasad zdrowego gotowania jest korzystanie z jak najmniej przetworzonych produktów. Znaczy to na przykład, że zamiast sosu pomidorowego z paczki lepiej ten sos przygotować samemu z włoszczyzny, boczku i pomidorów. Owszem, trwa to dłużej, ale nie ładujesz w siebie połowy tablicy Mendelejewa, no i w trakcie przygotowywania możesz poczytać książkę. Staram się wzorce moim zdaniem pozytywne promować w książkach. Tak więc w jednym z tomów „Felixa, Neta i Niki" przedstawiam zalety naturalnego żywienia i opisuję w skrócie proces gotowania bez użycia produktów wysoko przetworzonych.


I do czego tu się można przyczepić? Koncerny spożywcze mogłyby mieć pretensję, ze im zmniejszam zyski, ale przecież one nawet tego nie zauważą. No więc co? Proponuję usunięcie z jadłospisu tłuszczy trans, konserwantów, sztucznych barwników, glutaminianu sodu, przeciwzbrylacza etc. Cóż w tym złego? Okazuje się, że zdrowe żywienie jest seksistowskie, bo gotowanie zwykle spada na kobiety. Kobiety, jak wiadomo, są stworzone do innych celów, do kariery i władzy, a rodzina i dzieci to dla nich kula u nogi. Niech więc te dzieci w imię równości żrą mrożoną pizzę, chipsy, hamburgery i konserwy.


Nie oglądam telenowel, chyba że jestem w gościach w domu, gdzie telewizor robi za kominek i grzmi na okrągło. I rzeczywiście w TV kobiety częściej gotują i generalnie częściej zajmują się domem i dziećmi. A dlaczego? Bo telenowela z założenia ma pokazywać zwykłe życie ludzi. Gdyby akcję telenoweli umieścić w kołchozie, zaraz spadałby z anteny, bo nikt nie chciałby tego oglądać. No więc w telenowelach kobiety mieszkają w domach z mężami i dziećmi i gotują. Czyli nie ma równości? Nie ma, bo niby czemu miałaby być?! Czemu dwa fizycznie i psychicznie odmienne gatunki, mężczyzna i kobieta, miałby być tresowane do identycznych zachowań, skoro w ich naturze leży co innego? Dzielenie ludzi procentowo, stosowanie odpowiedzialności zbiorowej i wciskanie w nienaturalne wzorce to głupota.


Wmawianie kobietom, że celem ich życia jest udawanie mężczyzn, a mężczyznom udawanie kobiet, to przedkładanie wydumanej ideologii nad rozsądek. Człowiek jest programowalny. Można go nauczyć wielu zachowań, nawet bardzo głupich. Wystarczy często powtarzać i karać, jeśli nie będzie postępował zgodnie z oczekiwaniami. Można wsadzić facetów w kapcie, kazać im opiekować się noworodkiem (oczywiście karmionym sztucznym mlekiem) tak samo jak można zamienić kobiety w wyzute z uczuć cyborgi zasuwające od rana do nocy w korpo. Tylko po co to robić, poza chęcią udowodnienia, że to możliwe?


Wiele kobiet przedkłada karierę nad rodzinę i jeśli nie jest to koniecznością, nie ma w tym niczego chwalebnego. Tak samo jak wielu facetów za główny cel uznaje wychowywanie dzieci – z różnych przyczyn, również z takich, że zajęta karierą matka je zaniedbuje. Więc jest to możliwe. Zostało udowodnione, że można się zamienić rolami. Po co więc udowadniać to jeszcze bardziej, czy wręcz czynić z tego normę? Wiadomo, że niedźwiedzia da się nauczyć jeździć na rowerze, sam widziałem. Nie wiem, czy był z tego powodu szczęśliwy – miał łańcuch na szyi, żeby nie uciekł. Powiedzmy jednak, że jestem w stanie zaakceptować misia jeżdżącego na rowerze. Ale to nie powód, żeby wszystkie niedźwiedzie tresować na kolarzy.


Łepkowska wypowiedziała mądre zdanie i za to została zaatakowana z wielu stron. Teraz czekam na spontaniczną i „oddolną" akcję, której zadaniem będzie wprowadzenie parytetu gotowania w telenowelach. Tym razem oczywiście parytet będzie dotyczył mężczyzn, a udział w nim będzie obowiązkowy.


Za sto lat na lekcjach historii feminizm przełomu wieków będzie opisywany jako przejściowa społeczna aberracja obok komunizmu w Rosji Radzieckiej czy politycznej hiperpoprawności w sporej części państw Zachodu. Gorzej, że jeżeli obecna tendencja się utrzyma, to historii będzie wtedy uczył zupełnie kto inny, niż byśmy chcieli.


Jest też wymiar jednostkowy stosowania feministycznej inżynierii społecznej. Przeciętna wyznawczyni idei feministycznej w czystej formie obudzi się pewnego ranka, gdzieś po czterdziestce i stwierdzi, że przerżnęła życie, że zamiast dorastających dzieci ma dziesięć specjalizacji, kilka dyplomów i głowę pełną haseł o samorealizacji, o wyścigu wzwyż, o przebijaniu mitycznego szklanego sufitu. I pusty dom.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 03, 2012 06:59

Konkurs Katedry i Powergraphu

Obywatel, który się zawiesiłZapraszam do wzięcia udziału w konkursie na stronach Katedry. Do wygrania są trzy egzemplarze zbioru opowiadań Obywatel, który się zawiesił. Aby wygrać jeden z nich, wystarczy poprawnie odpowiedzieć na zestaw pięciu pytań i mieć szczęście w losowaniu. Konkurs zakończy się 3 stycznia (dziś) o północy.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 03, 2012 04:28

January 1, 2012

Pasek stabilizujący plecak na jednym ramieniu

Zsuwająca się szelka plecaka na jednym ramieniuPlecak wygodnie rozkłada ciężar na oba ramiona. Jeśli jeszcze zapnie się pas biodrowy, ciężaru prawie nie czuć. W mieście większość ludzi nosi plecak na jednym ramieniu, gdyż ściąganie go co chwilę w sklepie, windzie, kawiarni czy tramwaju jest niewygodne. Niestety plecak zawsze ma tendencję do zsuwania się, co szybko robi się irytujące.


W warunkach miejskich lepiej sprawdza się torba na ramię, bo łatwo można ją przesunąć, by zmieścić się w ciasnym przejściu, a w metrze wystarczy ją przesunąć do przodu, by uniknąć przygody z kieszonkowcem lub zwyczajnie wyjąć książkę. Jednak noszenie ciężkiej torby wiąże się z dyskomfortem już po kilku minutach. Z dobrym plecakiem można z tym samym ciężarem maszerować godzinami, ale częste zdejmowanie i zakładanie go jest niewygodne. Zwykle więc kończy się to noszeniem plecaka na jednym ramieniu, a wtedy plecak powoli się zsuwa.


OK, można trzymać ręką za szelkę, można nienaturalnie podnosić jedno ramię, można co kilka kroków poprawiać. Tak czy inaczej jest to niewygodne. Choć wydaje się to zabawne, problem ten narasta w wyniku częstych wizyt na siłowni - pasek nie trzyma się już na wystających kościach. Zastanowiłem się chwilę i wymyśliłem rozwiązanie problemu.


Pomysł jest prosty i polega na przyczepieniu do plecaka dodatkowego paska stabilizującego, który przypomina podobny pasek z toreb kurierskich. Można użyć gotowy pasek, jeśli ktoś znajdzie. Ja wykonałem go od zera i zajęło to jakieś 10 minut.


Potrzebne będą:
60-70cm taśmy o szerokości 25mm
klamerka fastex 25mm
regulator (triglide) 25mm
Grimlock lub inny karabińczyk

Jakkolwiek dziwnie brzmią te nazwy, na zdjęciach poniżej zobaczycie, o co chodzi. Pasek stabilizujący współpracuje z pasem piersiowym plecaka, więc klamra i szerokość pasa powinny być dopasowane. W przypadku większości dobrych plecaków będzie to klamra 20 lub 25mm Duraflex firmy National Molding. Od tanich klamerek różni się na przykład tym, że nie pęka na mrozie. Jeśli plecak nie ma pasa piersiowego, można go dokupić.


Poniżej w opisach zdjęć przedstawiam sposób wykonania paska na przykładzie plecaka Maxpedition Falcon II.

Potrzebne elementyKlamra Duraflex firmy National MoldingPrzymierzamy długość paska, dodajemy ze 30 cm zapasu i odcinamy. W większości przypadków będzie to 60-70cmKońcówki taśmy nadtapiamy, żeby się nie prułaJeden koniec podwijamy i zaszywamyWkładamy regulator i GrimlockZ drugiej strony pasek przepuszczamy przez obie części klamryZaszywamy pasek tak, by zachować spory luz przy klamerkachGotowy pasek stabilizującyGrimlock zaczepiamy o pas molle (lub inny element plecaka) z lewej stronyKlamrę fastex wpinamy w klamrę pasa piersiowego z prawej stronyJeżeli chcemy nosić plecak na lewym ramieniu, pasek przypinamy odwrotnie. Po to jest wszyta męska i żeńska końcówka klamry


I już, wystarczy wyregulować długość paska i gotowe. Dzięki temu rozwiązaniu plecak nie będzie się zsuwał z jednego ramienia, a zdjęcie go będzie bardzo proste - klamrę można odpiąć jednym ruchem. Jednocześnie nie przeszkadza to w noszeniu plecaka na oba ramiona. Wówczas pasek stabilizujący po prostu wisi z boku plecaka, albo jest gdzieś przepleciony, żeby się nie plątał.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 01, 2012 09:12

December 31, 2011

Recenzja Marsa na Katedrze

MarsJeśli ktokolwiek potrzebował ostatecznego dowodu pisarskiego talentu Rafała Kosika, winien sięgnąć po wydany w 2009 roku „Mars". Debiutancka powieść warszawskiego pisarza dowodzi, że z polotem i wyobraźnią pisał od zawsze, a nieudanych utworów – jeśli takowe kiedykolwiek stworzył – szukać można co najwyżej w zamkniętych przed szerszą publiką szufladach pisarza. (więcej na Katedrze…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 31, 2011 06:22

December 28, 2011

Recenzja Świata Zero na Amica-Libri

Felix Net i Nika oraz Świat Zero - okładkaŚwiat Zero to już 9 tom serii, a wedle słów autora będzie on pisał „dopóki starczy mu pomysłów". Fani więc wierzą, że będzie trwało to długo, a czy powinien to robić - odpowiedź znajdziemy w tym tomie i bezsprzecznie brzmi ona - tak. (więcej na Amica-Libri…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 28, 2011 08:57

December 27, 2011

Skyline

SkylineKolejny film o inwazji Obcych na Ziemię. Jedynym powodem, dla którego warto go obejrzeć jest… niech no chwilę pomyślę. Dajcie mi minutkę. A, już wiem! Lepiej obejrzeć Skyline po raz pierwszy, niż ponownie poprzedni film o inwazji Obcych.


Obcy pojawiają się w pierwszym momencie pod postacią błękitnego światła. Kto spojrzy w światło, ten zahipnotyzowany idzie w jego kierunku i znika. Pech chce, że grupka bohaterów odsypia kaca po solidnej imprezie na wysokim piętrze całkowicie przeszklonego apartamentowca. Oczywiście jeden z nich musi zginąć od razu (i nie jest to murzyn), żeby widz zorientował się, że sprawa jest poważna. Potem następuje kilkuminutowa retrospekcja, którą można sobie darować, bo nic nie wnosi a jest nudna, i wracamy do akcji. Bohaterowie przytomnie zauważają, że lepiej zasłonić okna. Punkt dla nich, bo już nie spojrzą w błękitne światło. Przynajmniej nie przez najbliższe kilka minut. Potem tandetne rolety zaczną nawalać i kolejno lądować na podłodze. Zgodnie z logiką amerykańskiego filmu dla prostych ludzi, rolet, które opadły, nie wolno wieszać ponownie.


Dopóki Obcy są tylko światłem, nie jest nawet tak źle. Potem niestety poznajemy ich w pełnej krasie, pod kilkoma postaciami, które spokojnie nadałyby się do gry komputerowej, ale do filmu trochę mniej. Szybko orientujemy się, że celem Obcych jest porwanie jak największej liczby ludzi. Bohaterowie orientują się razem z nami i konstatują, że lepiej się nie wychylać. Jednak po kilku dniach sytuacja robi się nieciekawa. Przecież trzeba coś jeść, a Obcy najwyraźniej nie zamierzają się szybko wynieść. Wśród ocalałych tworzą się dwie frakcje: jedni chcą uciekać, drudzy przeczekać. Te dwie frakcje będą się spierać już do końca filmu.


Wprawdzie bohaterowie na potrzeby scenariusza mają obniżone IQ do jakiś osiemdziesięciu, jednak mimo to zauważają, że statki Obcych trzymają się daleko od wody. Czyli wystarczy dostać się do portu, odpalić jacht i wypłynąć na pełne morze. Dobra, spróbujmy więc. Tylko jak to zrobić, skoro do portu jest kawałek drogi a Obcy całkowicie panują na niebie i wyłapują wszystko, co się rusza? Zgadnijcie, jaki pojazd wybierają bohaterowie do tego zadania. Kabriolet oczywiście.


I tyle w zasadzie wystarczyłoby do opisania poziomu fabularnego tego filmu. Do połowy oczekiwałem pomysłu, niespodziewanego zwrotu akcji, jakiejkolwiek oryginalności. Potem niestety, straciłem nadzieję. Sama końcówka jest z tego wszystkiego najlepsza. Nie mylić z „najmądrzejsza", bo inteligencja widza cierpi w każdym momencie filmu. Najbardziej chyba wtedy, gdy kilometr od apartamentowca wybucha głowica nuklearna. Na szczęście szyby i pozostałe na swoich miejscach rolety okazują się być wybuchoatomowoodporne.


Efekty specjalne są… takie sobie, aktorstwo jest raczej złe, scenariusz i reżyseria nie lepsze, muzyka takoż. W sumie wypada przyznać, że to po całości kiepski film jest. Zastanawiam się, po co takie filmy robić? Odpowiedź jest chyba prosta – dla kasy. Choć trudno w to uwierzyć, producenci finansowo wyszli na tym całkiem nieźle. Nie dziwi więc, choć martwi, że planowany jest sequel.


Jakby tu ładnie podsumować temat? Jeżeli urządziłeś przyjęcie, a nie masz już o czym gadać ze znajomymi, odpal piwo i ten film. Temat do rozmowy zaraz się znajdzie.


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 27, 2011 11:36

December 25, 2011

Poglądy alternatywne

Nowa Fantastyka 01/2012 - okładka Weźmy pierwszą lepszą dziedzinę życia – niech będzie motoryzacja. Wyobraź sobie, że możesz porozmawiać ze swoim alterbliźniakiem, z którym rozgałęziłeś się, powiedzmy, miesiąc temu. Załóżmy, że w twoim samochodzie coś stuka w silniku i nie wiesz, czy to coś poważnego. Możesz zapytać swojego alterbliźniaka, czy zepsuł mu się ostatnio samochód. Jeżeli mu się zepsuł, to lepiej od razu jedź do warsztatu, zanim i twój rozkraczy się na środku ulicy. (więcej w styczniowym wydaniu Nowej Fantastyki…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 25, 2011 03:37

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.