Rafał Kosik's Blog, page 88

January 18, 2012

Jajka w galarecie

Jajka w galarecieDanie to nie jest może specjalnie fotogeniczne, trudno je też uznać za wykwintne. Wady te nadrabia smakiem. Jest też dietetyczne, jeśli potrafimy zrezygnować z majonezu i chleba. Cóż, szczerze mówiąc, zwykle nie potrafimy.





Składniki na 0.75 litra wody:
8-10 jajek

Jajka w galarecie


1/4 puszki kukurydzy
1/4 puszki groszku
1-2 marchewki
1/2 szklanki białego wina
żelatyna spożywcza
kostka rosołowa
ewentualnie majonez
Przyprawy: sól, cukier, pieprz, sos sojowy, ocet balsamiczny

Czas przygotowania: 30 minut + min. godzina na ścięcie galaretki


Można eksperymentować z innymi przyprawami, np. zielem angielskim i liściem laurowym.






Jajka w galarecie Zaczynamy od ugotowania jajek na twardo. Tradycyjnie wrzuca się je go wrzącej wody, gotuje 10 minut i zalewa zimną wodą. Jeśli nie ma pośpiechu, a w tym wypadku nie ma, lepiej jest to zrobić inaczej. Wkładamy jajka do zimnej wody, doprowadzamy do wrzenia, gotujemy 2 minuty i odstawiamy wraz z wodą do wystygnięcia.




Jajka w galarecie Równocześnie w 0.75 litra wody gotujemy do miękkości pokrojoną w plasterki marchewkę w towarzystwie kostki rosołowej, łyżeczki cukru, łyżki sosu sojowego i pieprzu. Rzecz jasna lepszy byłby bulion z kury. Wtedy być może nawet nie byłoby konieczne użycie żelatyny.




Jajka w galarecie Gdy marchewka zmięknie, co nastąpi po jakimś kwadransie, dodajemy łyżkę octu balsamicznego i wino. Gotujemy chwilę i wyłączamy gaz. To dobry moment by wywar dosmaczyć wedle uznania.




Jajka w galarecie Dodajemy żelatynę w ilości podanej na opakowaniu i dokładnie mieszamy.




Jajka w galarecie Wrzucamy groszek i kukurydzę. Można dodać również zalewę - wbrew pozorom poprawia smak. Jeśli kukurydza i groszek są surowe a nie z puszki, to oczywiście warto je wrzucić 2-3 minuty przed zakończeniem gotowania.

Odstawiamy na kilkanaście minut do przestygnięcia.






Jajka w galarecie Czas pokroić jajka. Jeśli przedtem przejedziemy nożem po maśle, krojenie pójdzie łatwiej (w sensie, że żółtko nie zamieni się bezkształtną masę).




Jajka w galarecie Można kroić jak się chce: na połówki lub w plasterki. Ja wybrałem grube plasterki.




Jajka w galarecie Jajka układamy na dnie półmiska lub innego naczynia z płaskim dnem. Jak widać, pozbyłem się (doustnie) wszystkich kawałków nie zawierających żółtka. Rzecz gustu.




Jajka w galarecie Gdy wywar przestygnie, ale jeszcze nie zacznie gęstnieć, ostrożnie przelewamy go do półmiska. Warto równo rozprowadzić warzywa. Najlepiej, jeśli jajka będą nakryte wywarem.




Jajka w galarecie Odstawiamy do lodówki, by żelatyna się zżelowała.




Jajka w galarecie Podajemy z majonezem i chlebem. Smacznego!
 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 18, 2012 15:23

January 17, 2012

Wysuwany kubeł na śmiecie

Wysuwany kubeł na śmiecieNasza cywilizacja istnieje dzięki wielu drobnym wynalazkom. Ktoś kiedyś odkrył, że zamiast ciągnąć ładunek na związanych badylach, lepiej użyć koła. Wyobraźcie sobie Astona Martina DB9 w świecie, w którym nie wynaleziono koła. Głupio by wyglądał na zawieszeniu badylowym. Równie przełomowym wynalazkiem jest wysuwany kubeł na śmiecie.


Po tym, jak piętnasta czy dwudziesta osoba poprosiła mnie o wyjaśnienie zasady działania systemu wysuwającego kubeł w mojej kuchni, uznałem, że nie mogę dłużej ukrywać przed światem dzieła mojego geniuszu. Nie będę pokazywał procesu produkcyjnego, bo został on przeprowadzony przeze mnie kilka lat temu. Są za to zdjęcia i filmik ukazujące stan obecny. To drobna modyfikacja środowiska, która w równie drobny sposób ułatwia życie.


Po odrzuceniu rozwiązań elektrycznych i pneumatycznych, postawiłem na prostą mechanikę. Do wykonania systemu wysuwania kubła potrzebny jest kawałek płaskownika aluminiowego, dwa małe zawiasy, kilka śrub z nakrętkami i kilka wkrętów do drewna. Żeby uniknąć konstruowania szyn dla kubła, wykorzystałem gotowe rozwiązanie z Ikei.


Kluczowe dla powodzenia całej akcji jest dobranie punktów mocowania popychacza i jego długość. To zależy od wielkości drzwiczek i umiejscowieniu szyn kubła. W moim przypadku odległość między osiami zawiasów wynosi 22.5 cm. Długość można ustalić przy pomocy paska tektury i taśmy Duct Tape (lub zwykłej taśmy izolacyjnej). Chodzi o to, by w jak największym zakresie pracy kąt między popychaczem a przednią ścianą kubła był jak najbliższy 90°. Maksymalnie wsunięty kubeł powinien zachować odstęp od zamkniętych drzwiczek min. 1 cm, by zmieścił się cały płaskownik wraz ze śrubami.


Wysuwany kubeł na śmiecie Wysuwany kubeł na śmiecie Wysuwany kubeł na śmiecie Wysuwany kubeł na śmiecie Wysuwany kubeł na śmiecie


Wysuwany kubeł na śmiecie Wysuwany kubeł na śmiecie Wysuwany kubeł na śmiecie



A jeśli komuś nie chce się konstruować takiego systemu, może po prostu przykręcić kubeł do drzwiczek.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 17, 2012 17:06

Świat Zero - recenzja portalu Uroda i Zdrowie

Felix Net i Nika oraz Świat Zero - okładkaJeżeli już sięgać po książkę z nurtu polskiej młodzieżowej fantastyki, koniecznie musi to być Rafał Kosik. I oczywiście jego seria „Felix, Net i Nika". Myli się od razu ten, który klasyfikuje powieści w grupy wiekowe. Tutaj na nic taka klasyfikacja przydać się nie może, bo bywają ludzie dorośli, którym też książki te przypaść do gustu mogą i co więcej, mogą się podobać. I to bardzo. (więcej na urodaizdrowie.pl…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 17, 2012 05:18

January 15, 2012

Coś (The Thing)

Coś (The Thing)Żadna tajemnica, że Coś z roku 2011 to prequel filmu Johna Carpentera z 1982 roku. Ale lepiej nie porównywać tego filmu do starego Cosia, bo wypadałoby stwierdzić, że to mało wyrafinowana próba podpięcia się pod legendę. Nowy film takiego porównania zwyczajnie nie wytrzyma. Jeśli jednak zapomnimy o Carpenterze, okaże się, że Eric Heisserer (scenariusz) i Matthijs van Heijningen Jr. (reżyseria) zrobili kawał porządnego kina rozrywkowego. A co najważniejsze, powstrzymali się od kręcenia remake'u.


To horror na granicy gore. Grupa norweskich polarników odkrywa pod lodem wielki statek pozaziemski. Zdają sobie sprawę z tego, że to historyczne znalezisko. Wzywają na pomoc posiłki złożone z naukowców, wśród których jest pani paleontolog Kate Lloyd. Wydaje się być najrozsądniejsza z całej ekipy, ale trudno nazwać ją sympatyczną. Jej zadaniem jest wydobycie spod lodu zamarzniętych szczątków jednego z pasażerów statku. Operacja udaje się połowicznie, gdyż szczątki okazują się nie być szczątkami a całkiem żywym i zwinnym obcym. Co będzie dalej, można się domyśleć.


Trzeba przyznać, że twórcy mieli trudne zadanie. Nie dość, że widz domyśla się, jak będzie przebiegała akcja, to jeszcze zna zakończenie. To też przyczyna, dla której fabuła jest mocno sztampowa i to sztampowa podwójnie, bo pełnymi garściami czerpie z pierwowzoru. Nie przeszkadza to w oglądaniu, bo do sztampy przecież się już przyzwyczailiśmy. Naprawdę rzadko powstaje film oryginalny. Sztampę można jednak wykorzystać twórczo i wycisnąć z niej więcej, niż udaje się zwykle. Tak jest w tym przypadku.


Naukowość i logika momentami kuleje. Mamy znane ze starego filmu sceny palenia obcych miotaczami płomieni (skąd miotacze na stacji arktycznej?). Jest to całkiem skuteczna metoda ich zabijania. Czemu jednak natychmiast po tym, gdy obcy przestaje się ruszać, w ruch idą gaśnice? Przecież bohaterowie wiedzą już, że obcy jest niebezpieczny również na poziomie komórkowym. Dlaczego naukowcy pobierają próbki obcego z jawnym pogwałceniem wszelkich możliwych zasad bezpieczeństwa? Czemu unieruchomienie łazików śniegowych odbywa się w ten sposób, by udało się je ponownie uruchomić w minutę? Lepiej się nad tym zbyt intensywnie nie zastanawiać, bo to może popsuć przyjemność z oglądania. Trzeba przyznać, że mimo wad na tle współczesnych filmów podobnych gatunkowo Coś wypada dobrze.


Klimat paranoicznego zagrożenia, które może nadejść z każdej strony, budowany jest w ten sam sposób, co u Carpentera, choć tutaj akcja wyraźnie wygrywa z nastrojem. Jednak nie udało mi się uniknąć porównań… Podobna jest muzyka, podobny sposób filmowania. Co więcej, bardzo wiernie odtworzono wnętrza norweskiej bazy, które w starym filmie widzieliśmy już spalone. Niestety, o ile u Carpentera, każda postać była dopracowana i widz mógł się z nią zżyć, o tyle tutaj z krwi i kości jest dwóch, może trzech bohaterów. Reszta to papierowi statyści, których trudno spamiętać. Pojawiają się tylko po to, żeby obcy mógł ich w widowiskowy sposób uśmiercić. Końcówka jest mocno nagięta chałupniczą metodą, by pasowała do początku filmu Carpentera. Nie jest chyba tajemnicą, że wszyscy, z wyjątkiem kolesia strzelającego w 1982 roku z helikoptera, muszą zginąć. Cóż zatem scenarzysta miał zrobić z główną bohaterką, która musiała być tak bardzo główna, żeby nawet nie imali się jej obcy? Hm… Zobaczcie sami.


Gdybym miał wybór: obejrzeć ten film po raz drugi, albo film Carpentera po raz dwudziesty, wahałbym się. Źle brzmi, ale nie zmienia to faktu, że fani starego Cosia powinni być ukontentowani.



 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 15, 2012 16:53

January 13, 2012

Kolejna recenzja Obywatela na Katedrze

Obywatel, który się zawiesiłEwidentnie jest […] w Kosiku gen klasycznej science fiction – są wizje przyszłości, technologiczne gadżety i paradoksy rodem z Lema, są też socjologiczne refleksje i elementy antyutopii niczym u Zajdla. Wszystko zamknięte w fabule, która często pełni rolę służebną wobec pomysłu i nierzadko zaskakuje czytelnika nieprzewidywalnym zakończeniem. (więcej na katedra.nast.pl…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 13, 2012 15:05

January 10, 2012

Wenecja (4/3)



Oto czwarta z trzech części relacji z wyprawy do Wenecji. Tym razem film. Nieco chaotycznie nagrany i zmontowany, ale to były pierwsze dni z nowym sprzętem. Lepiej obejrzeć na cały ekran.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 10, 2012 15:35

Recenzja na Fantasta.pl

Science FictionW posłowiu analizującym science fiction jako literacką (i nie tylko) konwencję Tomasz Kołodziejczak zwrócił uwagę, że literatura tego typu, jakkolwiek często złożona i trudna w odbiorze, niejednokrotnie sprawia swoim odbiorcom po prostu sporą frajdę – odkrywania, zaglądania, przewidywania czy spekulowania. Antologia Powergraphu robi to bardzo skutecznie. (więcej na fantasta.pl…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 10, 2012 06:37

January 8, 2012

Wenecja (3/3)

WenecjaWenecja jest droga. Drogie są hotele i drogie knajpy. Drogie jest wszystko i na każdym kroku. Tylko ceny w sklepach AGD są przystępne, co skrzętnie wykorzystałem, kupując zestaw kluczy imbusowych i przedłużacz. Jeżeli chcecie tam pojechać, to lepiej poza sezonem. Niestety zasada, żeby nie jeść w knajpach blisko głównych atrakcji turystycznych, tutaj jest nie do zastosowania – całe miasto jest atrakcją turystyczną.


W knajpach jest coś co się nazywa coperto (cover charge), czyli opłata za nakrycie stołu. To włoski sposób na naciąganie klienta na kilka euro. W połowie knajp serwis jest wliczony w rachunek. Podstawowa zasada w knajpach: nie wchodzimy tam, gdzie pracują Azjaci. Oni nie czają kuchni włoskiej i robią ją po swojemu. Zamówiłem w takiej knajpie spaghetti z klopsikami, czyli klasyczne włoskie danie, a dostałem kupę rozgotowanego makaronu z dwiema małymi kuleczkami, które w dodatku składały się z bułki z śladowym dodatkiem mięsa (zdjęcie gdzieś poniżej). Kiedy kolejnego dnia w innej knajpie przywitała nas ta sama Chinka, ciut tylko bardziej obita na twarzy, podziękowaliśmy i poszliśmy do prowadzonej przez Włochów. Niby to samo w menu, ceny minimalnie wyższe, ale smak i wrażenie zupełnie inne. Knajpa była bowiem prowadzona przez ludzi, nie przez roboty.


Azjatyccy wyrobnicy knajpiani są wyzbyci indywidualności i zwyczajnie nie potrafią stworzyć miłej atmosfery. Sami ani jej nie potrzebują, ani nie rozumieją. Przecież wszystko jest jak powinno: jest kawa, jest szarlotka, muzyka, utarg. Bilans kaloryczny u klienta się zgadza, również dźwiękowo goście powinni być zaspokojeni Shakirą. Czegóż chcieć więcej? Ano właśnie po to coś więcej niż napchanie brzucha w wietnamskim barze tłukę się samochodem te 1300 km. Może niepotrzebnie mądre głowy inżynierów tworzą wyrafinowane i drogie koncepcje ratowania miasta przed zalaniem? Po co budować za miliardy euro tamy i zapory, skoro Wenecja zginie kulturowo szybciej niż pochłoną ją wody laguny? Jeśli za parę lat coś zostanie do uratowania poza starymi budynkami, to chyba tylko sieć śmierdzących tanim olejem barów azjatyckich sprzedających sajgonki bolognese.


Na wymarciu są knajpki typu wine bar. Można w nich wypić tanie i dobre, choć nie markowe wino, zjeść kanapki i proste przegryzki. Piwo i kawa też oczywiście są. Szkoda ich, bo to chyba najfajniejsze i najbardziej klimatyczne miejsca do posiedzenia w Wenecji. Tandeta wygrywa, bo minimalnie tańsze od włoskich knajp, knajpy azjatyckie zgarniają większość turystów. Dotychczas najbardziej expansywna, bo prosta i smaczna, kuchnia włoska przegrywa na własnym terytorium z chińskimi podróbkami. Nie rozumiem ludzi. Wenecja nie jest tania, więc jeżeli ktoś wywala kupę kasy na podróż i hotel, to czemu sępi potem tych kilka euro na to, po co do tej Wenecji w ogóle przyjechał?


Przykrym dodatkiem do Wenecji są nieco bardziej opaleni goście z południa sprzedający na ulicach wszelkie drobiazgi od świecących rzutek po zwykłe kwiatki. W sezonie są nieznośni, poza sezonem stanowią tylko drobną upierdliwość. Nachalni jak komary nie przyjmują do wiadomości, że powiedziałeś „nie":

– Kwiatek? Pan kupić kwiatek.

– Dziękuję, nie chcę kwiatka.

– Może kwiatek?

– Naprawdę dziękuję.

– Ładny kwiatek.

– Ale ja nie chcę kwiatka.

– Kwiatek? Może pan kupi?

– Nie. Jestem już zdecydowany. Nie chcę żadnego kwiatka!

– To może kwiatek?

– Wpadłeś kiedyś do kanału?

– Może kupi pan kwiatek?

Praktycznie rzecz biorąc, sposobem na zakończenie tego dialogu jest tylko wrzucenie go do kanału lub oddalenie się. Z przykrością wybierałem to drugie. Na rozwiązanie pod tytułem „kupno kwiatka" oczywiście nie pozwala mi szeroko pojęta solidarność społeczna. To jak z karmieniem psa przy stole – raz mu dasz, potem za każdym razem będzie siedział i się ślinił.


Zobaczcie to miasto, zanim utonie. Kulturowo.


Wine bar Wine bar Wine bar Wine bar Wine bar Wine bar Wine bar Wine bar Nasi tu byli Wenecja Witryna restauracji Ten napis znaczy zawróć Tak Azjaci wyobrażają sobie pulpety mięsne Acqua alta zamienia mostki w podwodne przepusty San Polo San Polo San Polo San Polo Campo San Polo Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Kampanila kościoła Santa Maria Gloriosa dei Frari Wenecja Wenecja San Rocco Wenecja Wenecja Wenecja Zapora przeciwpowodziowa

Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Santa Maria della Salute

San Marco Santa Maria della Grazia San Giorgio Maggiore Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Vaporetto Wenecja to róznież port Santa Maria della Visitazione Vaporetto

Wenecja Wenecja Wenecja Wenecja Węzeł komunikacyjny przy Piazzale Roma Węzeł komunikacyjny przy Piazzale Roma Ponte della Libera Ponte della Libera Posterunek policji Postój taxi Oczywiście pracowałem Klamra wzmacniająca rozjeżdżający się budynek Wyspa cmentarz San Michele Cmentarz San Michele Cmentarz San Michele Cmentarz San Michele Cmentarz San Michele Cmentarz San Michele Cmentarz San Michele Wenecja Martens Wenecja

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 08, 2012 16:14

January 7, 2012

Darkest Hour (Najczarniejsza godzina)

Darkest HourKolejny film o inwazji obcych. Na szczęście jest lepszy od poprzedniego (Skyline), choć w wielu miejscach mocno go przypomina, i wizualnie i fabularnie. I choć jest zdecydowanie lepszy, to należy pamiętać, że film lepszy od złego nie znaczy zaraz wybitny.


Tym razem miejscem akcji jest Moskwa. W końcu tyle razy burzone Nowy York, Los Angeles i Londyn zasługują na urlop. Grupa młodych ludzi, amerykańskich turystów, wybiera się na dyskotekę. W najlepszym momencie zabawy nagle gaśnie światło, by już więcej się nie zapalić (o czym bohaterowie jeszcze nie wiedzą). Na miasto zaczynają opadać osobliwe, nawet dosyć ładne, twory. Początkowe wrażenie, że to jest po prostu piękne zjawisko, które umili wszystkim oczekiwanie na przywrócenie zasilania, znika, gdy owe twory pokazują swoją prawdziwą naturę. Zabójczą, jak się można domyśleć, bo to przecież nie melodramat.


Tym razem dla odmiany bohaterowie nie zachowują się jak banda kretynów. Ich działania przynajmniej w większości przypadków są sensowne. Obcy również nie przypominają cthulhopodobnych jamochłonów skrzyżowanych z latającymi czołgami. Praktycznie rzecz biorąc są niewidzialni, lub bardzo starają się takimi być. To zawsze buduje atmosferę. Nie zdradzę chyba za wiele, jeśli powiem, że celem obcych jest rozniesienie w drobny mak wszystkiego co żywe. Wszystko co żywe nie chce być rozniesione w drobny mak, czyli mamy już konflikt przewodni filmu.


Ale nie łudźmy się. Filmy tego typu tworzy się i ogląda głównie dla efektów specjalnych i szybkiej akcji. Obcy są pretekstowi, ich natura służy budowaniu napięcia i jest mocno naciągana. Skoro domorosły konstruktor i grupka przypadkowych ludzi potrafią znaleźć metodę na obcych, to trudno uwierzyć, by cała Armia Czerwona na to nie wpadła. Logika działania obcych kuleje. Ta słabość została kiedyś przekuta w sukces Predatora, tam bowiem obcy przybywali na Ziemię dla sportu. No i już nie można było krytykować ich nieudolności, bo to byli myśliwi grający fair ze zwierzyną. W Darkest Hour trafiają się niestety momenty, kiedy logika musi polec w starciu z atrakcyjnością akcji.


Podsumowując, jest to po prostu przyzwoity film rozrywkowy, lepszy niż gorszy, nie obrażający specjalnie inteligencji widza. Kultowości brak.



Polska premiera kinowa będzie miała miejsce 27 stycznia 2012.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 07, 2012 15:36

January 6, 2012

Dziewczyna z Alaski i Świat Zero

Felix Net i Nika oraz Świat Zero - okładkaDzięki tej […] książce Warszawa zaczęła się odmieniać w moich oczach. Przestałam widzieć ją tylko jednostronnie jako tylko i wyłącznie brzydkie blokowisko. Nagle przypomniano mi wszystkie ulubione, tajemnicze legendy z dzieciństwa, którymi zaczytywałam się do cna- o złotej kaczce, czy o Bazyliszku. Pokazano mi to miasto od zupełnie innej strony i chyba z tego powodu zaczęłam mieć nieco bardziej pozytywny stosunek do tego trudnego miasta, choć skłamałbym mówiąc, że zaczęłam jakoś bardzo lubić Warszawę. Przestałam jednak tak jej nienawidzić, a to naprawdę dużo. (więcej na Dziewczyna z Alaski…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 06, 2012 17:09

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.