Skyline
Kolejny film o inwazji Obcych na Ziemię. Jedynym powodem, dla którego warto go obejrzeć jest… niech no chwilę pomyślę. Dajcie mi minutkę. A, już wiem! Lepiej obejrzeć Skyline po raz pierwszy, niż ponownie poprzedni film o inwazji Obcych.
Obcy pojawiają się w pierwszym momencie pod postacią błękitnego światła. Kto spojrzy w światło, ten zahipnotyzowany idzie w jego kierunku i znika. Pech chce, że grupka bohaterów odsypia kaca po solidnej imprezie na wysokim piętrze całkowicie przeszklonego apartamentowca. Oczywiście jeden z nich musi zginąć od razu (i nie jest to murzyn), żeby widz zorientował się, że sprawa jest poważna. Potem następuje kilkuminutowa retrospekcja, którą można sobie darować, bo nic nie wnosi a jest nudna, i wracamy do akcji. Bohaterowie przytomnie zauważają, że lepiej zasłonić okna. Punkt dla nich, bo już nie spojrzą w błękitne światło. Przynajmniej nie przez najbliższe kilka minut. Potem tandetne rolety zaczną nawalać i kolejno lądować na podłodze. Zgodnie z logiką amerykańskiego filmu dla prostych ludzi, rolet, które opadły, nie wolno wieszać ponownie.
Dopóki Obcy są tylko światłem, nie jest nawet tak źle. Potem niestety poznajemy ich w pełnej krasie, pod kilkoma postaciami, które spokojnie nadałyby się do gry komputerowej, ale do filmu trochę mniej. Szybko orientujemy się, że celem Obcych jest porwanie jak największej liczby ludzi. Bohaterowie orientują się razem z nami i konstatują, że lepiej się nie wychylać. Jednak po kilku dniach sytuacja robi się nieciekawa. Przecież trzeba coś jeść, a Obcy najwyraźniej nie zamierzają się szybko wynieść. Wśród ocalałych tworzą się dwie frakcje: jedni chcą uciekać, drudzy przeczekać. Te dwie frakcje będą się spierać już do końca filmu.
Wprawdzie bohaterowie na potrzeby scenariusza mają obniżone IQ do jakiś osiemdziesięciu, jednak mimo to zauważają, że statki Obcych trzymają się daleko od wody. Czyli wystarczy dostać się do portu, odpalić jacht i wypłynąć na pełne morze. Dobra, spróbujmy więc. Tylko jak to zrobić, skoro do portu jest kawałek drogi a Obcy całkowicie panują na niebie i wyłapują wszystko, co się rusza? Zgadnijcie, jaki pojazd wybierają bohaterowie do tego zadania. Kabriolet oczywiście.
I tyle w zasadzie wystarczyłoby do opisania poziomu fabularnego tego filmu. Do połowy oczekiwałem pomysłu, niespodziewanego zwrotu akcji, jakiejkolwiek oryginalności. Potem niestety, straciłem nadzieję. Sama końcówka jest z tego wszystkiego najlepsza. Nie mylić z „najmądrzejsza", bo inteligencja widza cierpi w każdym momencie filmu. Najbardziej chyba wtedy, gdy kilometr od apartamentowca wybucha głowica nuklearna. Na szczęście szyby i pozostałe na swoich miejscach rolety okazują się być wybuchoatomowoodporne.
Efekty specjalne są… takie sobie, aktorstwo jest raczej złe, scenariusz i reżyseria nie lepsze, muzyka takoż. W sumie wypada przyznać, że to po całości kiepski film jest. Zastanawiam się, po co takie filmy robić? Odpowiedź jest chyba prosta – dla kasy. Choć trudno w to uwierzyć, producenci finansowo wyszli na tym całkiem nieźle. Nie dziwi więc, choć martwi, że planowany jest sequel.
Jakby tu ładnie podsumować temat? Jeżeli urządziłeś przyjęcie, a nie masz już o czym gadać ze znajomymi, odpal piwo i ten film. Temat do rozmowy zaraz się znajdzie.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
