Rafał Kosik's Blog, page 40
May 5, 2015
Warszawskie Targi Książki
Zapraszam na spotkanie ze mną na Warszawskich Targach Książki (Stadion Narodowy) w sobotę, 16 maja o godzinie 14.30 na stoisku Firmy Księgarskiej Olesiejuk (79 D10). Dla ścisłości będzie to bardziej podpisywanie książek.
April 29, 2015
Rząd światowy
Gdy byłem mały, czasem jeździłem z tatą nad Zalew Zegrzyński. Z tym akwenem związane są dwa spore zdziwienia mojego dzieciństwa. Pierwsze, że zalew powstał ledwie osiem lat przed moim urodzeniem; drugie, że coś tam się przedtem znajdowało. Obiekty na mapie nie rozsunęły się, tylko trzeba je było wymazać – drzewa, drogi, wioski, miasteczka – aby wykopać nieckę, w której zmieści się niemal sto milionów metrów sześciennych wody. Trudno mi było, i nadal jest, wyobrazić sobie tę ilość.
Duża wanna pełna po odpływ awaryjny, tak że się prawie wylewa, to jest mniej niż pół metra sześciennego. Zakładając, że cała populacja Europy od niemowlaka po starca nagle pragnie codziennie wziąć prysznic, woda Zalewu Zegrzyńskiego starczyłaby tej całej Europie na jakieś dwa tygodnie. Tyle w kwestii określenia skali. Wrócę do tego.
Zmiany klimatyczne sprzyjają pojawianiu się częstych anomalii pogodowych. W 2012 roku kolejny huragan „stulecia” – Sandy natarł na Wschodnie Wybrzeża USA. Pchane wiatrem wody Atlantyku spiętrzyły się w Zatoce Nowojorskiej na tyle, że podtopiły część miasta, zalewając nawet tunele metra. Straty z trzech dni przekroczyły dwadzieścia miliardów dolarów. Ogarnijcie tę sumę. Dwadzieścia miliardów dolarów to więcej niż wynosi roczny budżet polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej.
Nie było to specjalne zaskoczenie dla specjalistów. Od wielu lat wiadomo, że podobne lub potężniejsze podtopienia będą się zdarzać i będą powodować ogromne straty. Czy naprawdę najpotężniejsze państwo świata nie ma sposobu, by temu zaradzić? Technicznie jest to jak najbardziej wykonalne i od dawna gotowe są ogólne projekty systemu barier. Koszt inwestycji wyniósłby niewiele więcej niż koszt usuwania skutków jednego tylko huraganu. Czemu zatem projekt ma minimalne szanse na realizację?
Głównym powodem jest niezbędne kilkaset wywłaszczeń z terenów przeznaczonych pod budowę i pod planowe zalania w przypadku następnego tajfunu. Głównie chodzi o Long Island, gdzie rezydencje mają bogaci Nowojorczycy. To jest praktycznie nie do przeprowadzenia w obecnym systemie prawnym USA. Jeśli pół miasta zostanie zalane w wyniku braku tamy, jest to efekt działania żywiołu. Ale jeśli jeden dom zostanie podtopiony na skutek postawienia bariery, to zaczną się poszukiwania winnego. Procesy ciągnęłyby się latami i kosztowały podatnika (amerykańskiego) astronomiczne sumy. Jest zatem pewne, że następca Sandy uczyni w NY podobne spustoszenia, a bilans strat znów przekroczy koszt budowy bariery.
Można powiedzieć „ale głupi ci Amerykanie”, bo to takie stowarzyszenie wolnych idiotów, i otworzyć kolejne piwo. Jednak, żeby nie szukać daleko, w Polsce istnieje podobny problem, i powraca niemal co roku. Polski system przeciwpowodziowy funkcjonuje na zasadzie podawania dalej gorącego ziemniaka. To dość schizofreniczne, że miasta w dolnym biegu rzeki (północ) cieszą się z przerwania wałów gdzieś wcześniej (południe), bo wtedy mniej wody dopłynie do nich. Mogę sobie nawet wyobrazić agentów wysyłanych z miast północy, by wysadzali wały na południu.
Rozwiązanie teoretyczne jest dziecinnie proste. Zamiast budować wały wzdłuż całego biegu rzeki, wystarczy pozwolić tej rzece rozlać się w kontrolowanych miejscach. Zamiast powodzi w dużych miastach i na obszarach przemysłowych, mielibyśmy zatopionych kilka wiosek i oszczędności na budowie wałów. Straty stanowiłyby promil tego, co tracimy podczas każdej powodzi. Czemu tego nie robimy? Bo to również jest nie do przeprowadzenia w naszym obecnym systemie prawnym.
Wody Wisły i Odry wypadałoby uwolnić z rygoru wałów co najmniej w trzech miejscach na długości całego dorzecza. No ale tam mieszkają ludzie, bo się im głupi urzędnicy z czasów PRL-u i późniejszych pozwolili tam osiedlić. Wywalisz wały, masz konkretnych poszkodowanych przez rząd. Polityczna sprawa. Nie wywalisz wałów, woda pójdzie gdzieś tam, gdzie wały trzasną same. I to już będzie klęska żywiołowa, nie decyzja administracyjna.
Stworzenie czegoś na miarę Zalewu Zegrzyńskiego byłoby dziś tak nierealne, że nikt nawet nie próbowałby o tym myśleć. Te sto milionów metrów sześciennych mogło pojawić się tylko w totalitarnym, centralnie sterowanym kraju. Tym większe więc wrażenie robi porównanie do chińskiej Zapory Trzech Przełomów, która spiętrza czterdzieści miliardów metrów sześciennych wody, czyli niemal pięćset razy więcej niż Zalew Zegrzyński. Koszt budowy zapory był ponad tysiąckrotnie większy od istniejącej tylko na papierze bariery, która miałaby chronić Nowy York. Przesiedlono zaś przy tej okazji półtora miliona ludzi. A jednak tama powstała.
Warto wreszcie przejść do wymienionej w tytule koncepcji Rządu Światowego, która ma oczywiście znacznie więcej przeciwników niż zwolenników. Rząd Światowy z założenia musi być rządem totalitarnym i właśnie Chiny wydają się najlepszym możliwym modelem testowego świata rządzonego centralnie. Zarówno z racji ustroju, jak i rozmiarów.
Zadajmy sobie pytanie, czy ludzie są mądrzy? Pojedyncze jednostki – być może, czasem, ale czy istnieje coś takiego jak mądrość zbiorowa? Wielokrotnie przeprowadzany eksperyment, w którym proszono losowe osoby, by oceniły na oko, ile cukierków znajduje się w słoiku, potwierdził, że przy odpowiednio dużej liczbie odpowiedzi, średnia z szacowanych wartości jest bardzo zbliżona do prawdziwej. Jednocześnie większość pytanych znacząco się myliła. Tak też jest ze świadomością zagrożeń, jakie niesie ze sobą przyszłość. Większość zapytanych wskaże zanieczyszczenie środowiska, przeludnienie, kryzys energetyczny, wojny o surowce itd. Ale jaka jest szansa, że ci ludzie z własnej woli zrobią coś dla wspólnego dobra, zapominając o jednostkowych interesach? Jak pokazuje przykład bariery na Zatoce Nowojorskiej – niemal zerowa. A jaka jest szansa, że przedsięwzięcie takie przeprowadzi rząd totalitarny? Jak pokazuje przykład Zapory Trzech Przełomów – bardzo duża.
Największym współczesnym problemem ludzkości jest przeludnienie, bo to z niego biorą się problemy pochodne, które na co dzień zwykliśmy nazywać tymi „największymi”. Jak demokratyczny świat sobie z tym radzi? Niespecjalnie. Powoływane są komisje, podejmowane inicjatywy, zakładane organizacje, zwoływane konferencje, uchwalane ustawy. Dużo szumu, który i tak rozbija się o brak pieniędzy, partykularne interesy, a przede wszystkim o względy etyczne.
Dla porównania – rząd chiński powołał skromny zespół ekspertów, który wymyślił Politykę Jednego Dziecka. Skrajnie niehumanitarne prawo, o którym w demokratycznym państwie nikt nie ważyłby się napomknąć, przyniosło skutki zgodne z założeniami – przyrost urodzeń niższy o co najmniej dwieście pięćdziesiąt milionów i co za tym idzie, prawdopodobnie kilkadziesiąt milionów uratowanych od śmierci głodowej. Żeby było jeszcze bardziej nieludzko, w kilku losowo wybranych prowincjach zachowano grupy kontrolne nieobjęte tym prawem. Potworna matematyka? Jasne że tak, ale w efekcie uchroniło to od nieporównanie większych cierpień kolejne pokolenia.
Gdyby nie liczne, często katastrofalne błędy, można by taki rząd nazwać prawdziwie technokratycznym. Prawdopodobnie nikt z nas nie zgodziłby się żyć w takich warunkach, bo kto chce mieszkać w państwie totalitarnym? Chyba tylko członkowie aparatu władzy, jednostki wybitnie niezaradne życiowo lub skundlone moralnie. Jak pokazuje historia, ludzie masowo nielegalnie przekraczają granice, by uciekać z krajów, gdzie panuje totalitaryzm do tych demokratycznych. Według luźnych szacunków z NRD do RFN mogło zbiec nawet kilka milionów Niemców, nim postawiono Mur Berliński. Raczej nieznane są przypadki, by ktoś uciekał na stronę socjalistyczną.
Przerażająca jest wizja, w której totalitarny byłby cały świat. Przecież nie będzie dokąd uciekać! Cóż jednak, jeśli staniemy przed wyborem: globalny totalitaryzm albo globalna katastrofa?
April 24, 2015
Spojrzeć na świat oczami innych ludzi
Powieść, która pozwala dzieciom spojrzeć na świat oczami innych ludzi.
Rafał Kosik wydał właśnie drugą część cyklu „Amelia i Kuba. Kuba i Amelia”, przedstawiającą powieściowe wydarzenia jednocześnie z punktu widzenia różnych postaci. To nowatorskie podejście ułatwia młodym czytelnikom zrozumienie różnic w postrzeganiu świata i motywacji ludzi. Książka Nowa szkoła opowiada o burzliwym wejściu bohaterów w nowe środowisko, obyczaje i relacje. Skierowana jest do dzieci w wieku 7–12 lat, a także do rodziców i nauczycieli. Pierwsza część tego rozgrywającego się we współczesnej Polsce cyklu została nominowana do prestiżowej Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.
Rafał Kosik, znany z bestsellerowej serii „Felix, Net i Nika”, oparł swój nowy cykl (dla młodszych tym razem czytelników) „Amelia i Kuba. Kuba i Amelia” na niezwykłym pomyśle: opowiada historię z perspektywy różnych osób. Eksperymentalne podejście w połączeniu z charakterystycznym dla tego autora ironicznym poczuciem humoru i wartko poprowadzoną akcją sprawia, że młody czytelnik w naturalny sposób poznaje inne punkty widzenia. Nowa szkoła oferuje jednak znacznie więcej, ponieważ galeria bohaterów przynosi wiele wyzwań poznawczych wynikających z różnych sposobów wychowania, ambicji rodziców, zainteresowań czy też choroby jednego z bohaterów. Stanowi to znakomity punkt wyjścia do międzypokoleniowych rozmów, problemy, które pojawiają się w książce, dotyczą bowiem wielu dzieci i rodzin.
April 23, 2015
Różne podejścia do życia
Ilu ludzi, tyle punktów widzenia i tyle sposobów radzenia sobie z rzeczywistością. Niektóre sposoby są lepsze, niektóre gorsze, choć zwykle zależy to od okoliczności. Pokazanie tego, że ludzie są niepowtarzalni, było jednym z głównych celów, które przyświecały mi podczas pisania „Amelii i Kuby”.
W Nowej Szkole skupiam się na problemie wejścia w nowe środowisko. Związane z tym silne emocje, nowi koledzy i oddziałujący na dzieci świat dorosłych powodują powstawanie wielu konfliktów. Pokazuję, że można je rozwiązać w sposób cywilizowany. Dzieci biorą przykład z dorosłych, czasem dobry, czasem zły.
Przeczytajcie dwa fragmenty książki i oceńcie:
• jak z podobnym problemem poradziła sobie rodzina Amelii,
• a potem porównajcie, jak załatwiła to rodzina Kuby.
Miłej lektury.
April 20, 2015
Heavy mental
Główny bohater jest aktorem, artystą opętanym chęcią bycia artystą bardziej. Jego problemem jest to, że im bardziej stara się być artystą bardziej, tym bardziej mu nie wychodzi. Widząc jego żałosne próby wyrzeźbienia z własnego drewna jakiejkolwiek kreacji, robi nam się go coraz bardziej żal i aż chcemy mu powiedzieć: „Stary, idź, zajmij się czymś innym. Może odnajdziesz się w roli magazyniera albo stróża nocnego”. Jednak koleś nie odpuszcza. I właśnie o nieodpuszczaniu jest ten film.
W skrócie można by określić bohatera aktorem specjalnej troski. Jednak całkiem dobrze sprawdza się w swojej życiowej roli, która spada na niego niespodziewanie. Otóż otrzymuje zlecenie… wróć! angaż do roli Casanovy w świecie realnym. Ma oto poderwać konkretną dziewczynę i przekazać ją „zleceniodawcy”. Zero przemocy, bo przemoc tylko w uroku.
Drugi z bohaterów Heavy Mental jest pozbawionym pewności siebie miłośnikiem heavy metalu (stąd tytuł filmu) i musi się posłużyć pośrednikiem w zdobyciu wybranki serca. Ja nie wiem, czy ten scenariusz miałby szansę powodzenia w życiu, ale w filmie wydaje się działać. Nie znaczy to, że wszystko pójdzie gładko.
Jest w tym jakiś posmak Jarmusha, czy też dyskretne wspomnienie dawnych filmów Felliniego. Nie chcę przez to powiedzieć, że Heavy Mental jest arcydziełem, bo nie jest. Jest po prostu dobrym filmem, a dobre filmy to kategoria rzadko goszcząca w naszych kinach. Czuję, że za jakiś czas będę chciał ten film obejrzeć ponownie, co zwykle nie ma miejsca w przypadku polskich produkcji.
Film jest zabawny w niewymuszony sposób. Doskonałe aktorstwo potrafi wydobyć z banalnych scen humor nieoczywisty, podskórny. Ale w żadnym razie nie jest to komedia – emocje po prostu wychodzą z kadrów i scen w sposób naturalny. I ma ten film to, co moim zdaniem jest w kinie najważniejsze – klimat.
To jest kino niszowe, offowe, nie da się ukryć. No i zdecydowanie 18+. Przeciętny wielbiciel blockbusterów nie znajdzie tu nic dla siebie i znudzony wyjdzie z projekcji, nim skonsumuje do końca mały popcorn. Akcji nie ma tu zbyt dużo, jest za to sporo psychologii i budowania nastroju zwykłą rozmową.
Jest przewrotny happy end, który można rozumieć na wiele sposobów i ze sporym prawdopodobieństwem można założyć, że żaden z nich nie będzie nieprawidłowy. Sam bohater wydaje się zadowolony z takiego, a nie innego zakończenia.
Warto na koniec wspomnieć o stronie technicznej. Jest to jeden z nielicznych polskich filmów, które daje się oglądać bez zgadywania, o czym aktorzy mówią. Dźwięk zdecydowanie nie jest niskobudżetowy. Czy to zasługa aktorów, czy dźwiękowców… nieważne – jest dobrze.
April 17, 2015
Amelia i Kuba już w przedsprzedaży
Dla tych najbardziej niecierpliwych mam dobrą wiadomość. Najnowszy tom Amelii i Kuby jest już dostępny w przedsprzedaży w Sklepie Powergraphu.
April 12, 2015
Spaghetti z sosem pomidorowym
Można by to danie określić mianem ubogiego krewnego spaghetti bolognese, ale byłoby to niesprawiedliwe. To jest po prostu inne danie, a w dodatku daje się je przyrządzić znacznie łatwiej i szybciej. No i taniej.
Składniki na trzy rozsądne porcje:

makaron (najlepiej spaghetti)
puszka pomidorów siekanych (0.4 kg) lub 0.6 kg świeżych
1-2 średnie cebule
4 ząbki czosnku
parmezan do posypania
liście bazylii lub ostatecznie natka pietruszki również do posypania
oliwa
Przyprawy: tymianek lub zioła prowansalskie, sól, pieprz, ewentualnie cukier
Czas przygotowania: 20 minut
Danie to można wzbogacić boczkiem (jakieś 100 g) i małą marchewką. IMHO to danie może się obyć bez tych składników, ale jeśli będziecie się upierać, to trzeba doliczyć czas na wytopienie tłuszczu z boczku i ugotowanie marchewki.Cebulę i czosnek kroimy raczej drobno. Część czosnku zostawiamy niepokrojoną na koniec.
W sporym rondlu lub garnku, najlepiej teflonowym, szklimy na oliwie cebulę i czosnek.
Garnek powinien być na tyle duży, żeby potem zmieściły się do niego pomidory i makaron. Jeśli chcemy użyć boczku zamiast oliwy, najpierw musimy wytopić z niego tłuszcz.Wstawiamy wodę na makaron. Można dodać nieco oliwy.
Gdy cebula się zeszkli, dodajemy pomidory i zwiększamy nieco gaz. Mieszamy regularnie. Naszym celem jest zredukowanie (odparowanie) sosu.
Jeśli używamy surowych pomidorów, obieramy je ze skórki (po sparzeniu wrzątkiem) i wycinamy twarde części. Można też usunąć pestki.
Jeśli zapragniemy dodać marchewkę, trzeba ją pokroić w kostkę lub zetrzeć na tarce, wrzucić do sosu i z następnym etapem poczekać, aż marchewka zmięknie.Gdy woda na makaron się zagotuje, wrzucamy makaron. Ustawiamy timer na czas podany na opakowaniu.
Tu też ważne jest mieszanie, żeby się nie zrobiła jedna wielka klucha. Woda nie powinna wrzeć zbyt intensywnie.
Gdy sos nieco zgęstnieje, dodajemy zmiażdżoną resztę czosnku i przyprawy. Jeśli sos wyszedł sam z siebie słodkawy, cukier nie będzie potrzebny.
Na dwie-trzy minuty przed dzwonkiem timera przekładamy makaron do garnka z sosem.
Gotujemy dalej, mieszając tak, by nie zepsuć makaronu. Przez dwie-trzy minuty makaron wchłonie część sosu, co znacząco poprawi smak.
Makaron podajemy posypany drobno lub grubo tartym parmezanem, świeżym pieprzem i przyozdobiony bazylią. Na zdjęciu w roli bazylii występuje natka pietruszki.
Smacznego :)
April 10, 2015
Wit Szostak - Sto dni bez słońca
Lesław Srebroń z pewnością nie jest osobą, z którą chciałbym się zaprzyjaźnić. Nikt z Was też by nie chciał, no chyba że jesteście do bólu samotnymi popaprańcami. Lesiek nie jest wprawdzie bucem, nie jest też złym człowiekiem, on ma gorzej – ma zawyżoną samoocenę oraz… no, tu trzeba by wymienić kilka pojęć z zakresu psychologii, których niestety nie znam.
Srebroń nie jest złym człowiekiem. Jego problem polega raczej na tym, że nie potrafi sam siebie określić. Problem jego otoczenia z kolei polega na tym, że to jego wadliwe samookreślanie się rozmija się ze stanem rzeczywistym tak mniej więcej o 180 stopni. Opisywana jego oczami historia jest więc z gruntu fałszywa i odkodowywanie tego ciągłego błędu poznawczego jest połową frajdy z czytania tej powieści. Można przyjąć, że cała treść zawarta jest tu między wierszami, bo to, co napisane wprost, jest nieprawdą
W skrócie jest to więc historia palanta, który odbiera sygnały płynące z otoczenia całkowicie opacznie, i myśli, że jest geniuszem. A przy okazji robi nam gruby obciach za granicą. Na szczęście jego współpracownicy i studenci niewiele mu ustępują.
Srebroń jest polskim literaturoznawcą, którego, jak możemy się domyślać, przełożeni pozbywają się w sprytny sposób – wysyłają go do najdalej położonego i najmniej znaczącego uniwersytetu Europy, na archipelag Finneganów (sprawdźcie na Google Maps, gdzie to jest). Tamtejszy uniwersytet decyduje się go przyjąć chyba tylko dlatego, że na ten wypierdziszew nikt normalny nie chce przyjechać.
Tematem wykładów naszego bohatera ma być twórczość Filip Włócznika, znanego polskiego pisarza fantastycznego. Znanego, owszem, ale głównie samemu Srebroniowi. Nie dość, że Włócznik jest zupełnie zapomniany w Polsce, to nigdy nie został przetłumaczony na angielski. To jest spore utrudnienie w prowadzeniu zajęć, bo studenci nie rozumieją ich tematu. Szczerze mówiąc, chyba niewiele tracą.
Jak zwykle u Szostaka, akcja nie jest najistotniejszym elementem opowieści. Pobyt Srebronia na Finneganach to parada niezauważonych wtop, nadinterpretacji i błędów zawyżonej samooceny. Z początku obserwujemy jego poczynania z uśmiechem politowania, potem z niesmakiem, wreszcie odczuwamy zupełnie realne zażenowanie. U co bardziej wrażliwych czytelników w tym momencie w nieuchronny sposób z tyłu głowy zaczyna się kołatać pytanie „Jezus Maria, a co jeśli to jest opowieść również o mnie?!”.
Powieść została nominowana do Paszportów Polityki oraz Nagrody Sienkiewicza.
April 6, 2015
Twaróg domowy
Twarożek można stosować jako składnik wielu dań na zimno lub w dalszym procesie przerobić go na ser żółty. Wszystkie gatunki sera powstają w podobny sposób, czasem z zastosowaniem dodatkowych enzymów (np. sery podpuszczkowe), ale można przyjąć, że twaróg jest serem najbardziej podstawowym i doskonale smakuje w wersji nieprzetworzonej. Technologia jego wytwarzania jest na tyle prosta, że poradzi sobie z nią największa lapeta. Zresztą, spróbujcie sami.
Składniki:
mleko
Przyprawy: brak
Czas przygotowania: to zależy
Czas przygotowania rzeczywiście nie jest możliwy do określenia. To zależy od mleka, temperatury, pogody. Zwykle mleko zsiada się po dwóch-trzech dniach. Tu warto poruszyć istotną kwestię rodzaju mleka. Przemysłowe mleko UHT nie zsiada się. Potrzebujemy nieprzetworzonego mleka „prosto od krowy”. Wrócę do tematu na końcu.




Jeśli już teraz przejdziemy do następnych punktów przepisu, otrzymamy słodki twarożek. Jeśli zostawimy mleko na jeszcze kilka dni, otrzymamy twarożek kwaśny. Są gusta i guściki.Mleko przelewamy do garnka, starając się, by jak najmniej się wymieszało. Jeśli chcemy otrzymać twaróg chudy, musimy przed wlaniem zebrać z wierzchu śmietanę. Tak, to jest pełnowartościowa śmietana.
Podgrzewamy na małym ogniu. Ważne jest, żeby mleko się nie zagotowało.
Od czasu do czasu bardzo, bardzo delikatnie mieszamy. Chodzi tylko i wyłącznie o równomierne podgrzanie całości. Kwaśny zapach nie jest w tym momencie niczym niezwykłym.
Gdy wyraźnie oddzieli się frakcja stała od płynnej, przygotowujemy drugi garnek i metalowy durszlak wyłożony gazą.
Delikatnie przelewamy zawartość przez durszlak.
Durszlak zostawiamy do wystygnięcia i ocieknięcia na co najmniej godzinę. Mama wspominała coś o trzech godzinach, babcia o siedmiu, a prababci niestety nie mam jak zapytać. Części płynnej nie wylewamy!
Przekładamy twarożek na talerz i właściwie… to koniec pracy.
Osobiście preferuję spożywanie twarogu w takiej postaci.
Jeśli wylaliście serwatkę, czyli płyn pozostały po odsączeniu twarogu, to teraz jest właściwy moment, by zacząć tego żałować. Serwatka w obecnej postaci lub odstała jeszcze dzień-dwa celem dalszego skwaśnienia jest doskonałą bazą do przygotowania barszczu białego.
W tym momencie warto wspomnieć o dostępnych źródłach prawdziwego mleka. Jeśli mieszkasz na wsi, to nie czytaj dalej:)
Okazuje się, że zdobycie zwykłego mleka w mieście jest problemem. Mleko z hipermarketu się nie nadaje, nawet jeśli w nazwie ma podane „świeże” „prawdziwe” czy co tam jeszcze wymyślą marketingowcy. Mleko nieutrwalone ma termin przydatności do spożycia nie dłuższy niż jeden-dwa dni. Potem zaczyna się… zsiadać. Jest to więc towar z logistycznego punktu widzenia niepożądany w dużych sieciach.
Mleko UHT można przechowywać miesiącami. Niestety, formalnie rzecz biorąc
mleko UHT nie jest mlekiem, ponieważ usunięto z niego część istotnych składników. Mleko pasteryzowane jest mniej przetworzone, ale prawie na pewno również się nie zsiądzie. Można wprawdzie próbować zaszczepić takie mleko bakteriami z niewielkiej ilości prawdziwego mleka, ale efekty mogą być niezadowalające. Co ciekawe to, co jest sprzedawane pod nazwą handlową „zsiadłe mleko”, również jest utrwalone, więc się nie nadaje.
Ratunkiem jest udanie się na porządny bazar i zakumplowanie się ze sprzedawczynią, która ma w ofercie straganowej prawdziwe mleko. Aletrnatywnym rozwiązaniem są np. mlekomaty. Mleko z tej sieci ustępuje jakością temu bazarowemu „prosto od krowy”, ale nadal jest o niebo lepsze od tego z hipermarketu.
April 4, 2015
Wesołego wszystkiego!
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
