Rafał Kosik's Blog, page 41

April 3, 2015

Jacek Dukaj - Starość Axolotla

Jacek Dukaj - Starość AxolotlaO tej powieści (w jednostkach dukajowych to jest mikropowieść) powiedziano już chyba wszystko. Zatem dodam coś od siebie.


Powieść ukazała się wyłącznie w postaci elektronicznej i miała być technologicznym przełomem. No nie była przełomem, co mnie akurat nie zaskoczyło. Zajmuję się od kilku lat e-bookami, więc potrafiłem zredukować rozbudowany przekaz marketingowych zapowiedzi do stwierdzenia, że będzie dużo przypisów i jakieś ilustracje. Popularne obecnie formaty e-bookowe po prostu nie dopuszczają fajerwerków. I bardzo dobrze, bo większość przypisów w tej książce i tak odpuszczam. Taka ilość przypisów to doskonały sposób na rozproszenie uwagi i odebranie przyjemności czytania. Wolę książkę od prezentacji multimedialnej. Na szczęście klikać nie trzeba, jak ktoś nie chce.


Prób stworzenia książek interaktywnych było wiele, podobnie jak muzyki z opcjami interaktywności (np. Mike Oldfield), ale jednak forma się broni doskonale. Ludzie chcą czytać, chcą słuchać muzyki, albo oglądać film. Nie chcą żadnej z tych sztuk uinteraktywniać, bo są od tego inne sztuki, jak choćby gry komputerowe.


Chyba największą wadą tego e-booka jest jego niespodziewane zakończenie. Większość czytników podaje w procentach postęp czytania. Starość Axolotla kończy się w miejscu, gdzie licznik wskazuje c. 60%, co jest bardzo niemiłym zaskoczeniem. Gdzie więc się podziało pozostałe 40%? Ano tam są umieszczone te „interaktywne” fajerwerki, co się w sumie sprowadza do prostej sztuczki technicznej. Nie będę tutaj analizował technicznej strony tego e-booka.


Druga rzecz to język. Jest bardzo prosty, zupełnie niedukajowy (z wyjątkiem kilku miejsc, gdzie autor się zapomniał). Ale cóż z tego? To powieść, której głównym celem ma być promowanie platformy e-bookowej Allegro. Ma to być więc zrozumiałe dla statystycznego czytelnika. Dukaj jako dobry stylista wystylizował tekst tak, by przypominał ten stosowany w powieściach popularnych.


Po tym przydługim wstępie, który musiał się pojawić, przejdźmy do samej powieści. Start akcji jest prosty ale mocny: Ziemię omiata wiązka promieniowania, tak dobranego, by rozbijać struktury DNA. Celowa robota onych. W wielkim uproszczeniu nie przetrwa żadna materia organiczna. Ale planeta się obraca, więc ci po „zawietrznej” mają kilka godzin, żeby się przygotować. I robią to w jedyny dostępny w tak krótkim czasie sposób – transferując się do sieci. Tak, wykonują kopie własnych umysłów i wrzucają do internetu. Ponieważ jest to całkiem młoda technologia, udaje się to naprawdę bardzo nielicznym.


Następnego dnia na Ziemi nie ma śladu życia, nawet bakterii ani wirusów. Ale wciąż funkcjonuje nieożywiona część ludzkiej cywilizacji: pracują zautomatyzowane elektrownie, działa łączność satelitarna i duża część internetu. Cyfrowe duchy, jakimi stali się nieliczni „ocalali”, zaczynają się zbierać do kupy i organizować na nowo. Powstają gildie i alianse a wreszcie pojawia się pomysł… odtworzenia biologicznego życia.


Nie ma pewności, ale jest uzasadnione podejrzenie, że transfer biologicznego umysłu do postaci kodu binarnego nie był pełen i pozbawił postludzi znacznej części ich człowieczeństwa. Nie dziwne więc, że osią fabularną, zaznaczoną w tytule, jest ciągła larwalność i niemożność osiągnięcia dojrzałości.


To zresztą dotyczy samej formy powieści. Jest celowo niedojrzała po to by była przystępna dla niewyrobionego w fantastyce czytelnika. No i dla czytelnika przyzwyczajonego do książek mainsteamowych, które zwykle mają 1/10 objętości przeciętnej powieści Dukaja. Ja nie uważam dukajozy za wadę i z chęcią przeczytałbym „pełną” wersję Axolotla tak na dwa miliony znaków. Niestety, znając Jacka, obawiam się, że taka wersja nigdy nie powstanie. On ma już kolejne projekty w głowie.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 03, 2015 16:55

March 31, 2015

Premiery wydawnicze kwiecień 2015

Kwietniowe premiery wydawnicze 2015 E L James

Pięćdziesiąt twarzy Geja


Akcja rozgrywa się w Siedlcach. Książka opisuje relacje między absolwentem szkoły zawodowej o profilu budowlanym a intrygującym wąsatym majstrem imieniem Janusz. Spotykają się na budowie dwupiętrowej noclegowni dla bezdomnych. Gdy tylko wymieniają pierwsze spojrzenie, już wiemy, że bezdomni będą musieli poczekać trochę dłużej.


Dni zamieniają się w tygodnie, tygodnie w miesiące. Wspólnemu murowaniu, poziomowaniu, przepychaniu, malowaniu, instalowaniu i szkleniu nie ma końca. Jednak prawdziwa męska przyjaźń musi przegrać z bezlitosną inspekcją budowlaną. Problemy zaczynają się, gdy we dwóch, ramię w ramię, przygotowują wylewkę pięćdziesiątego piętra. Wówczas to wreszcie ktoś w urzędzie miasta orientuje się, że w tym wszystkim chyba najmniej chodzi o budowanie. Fundamenty ich burzliwego związku nie wytrzymują presji nadbudowy kulturowej.




Kwietniowe premiery wydawnicze 2015 Jakub Ćwiek

Kłamca

Loki to znany w całym Zgierzu oszust fryzjerski. Jego metoda działania jest prosta – zamawia trwałą ondulację po czym ucieka nie płacąc. Jego pseudonim wziął się z osobliwego uwielbienia dla loków. Jest tajemnicą, w jaki sposób od lat udaje mu się uprawiać proceder w mieście, gdzie są tylko trzy zakłady fryzjerskie, a wszyscy się znają.


Wyjaśnienie jednak istnieje. Wyćwiczone sztuczki doskonale dezorientują ofiary, a bezwzględność i pogarda wobec konwenansów i zasad czynią Lokiego naprawdę groźnym zwolennikiem zła i występku. Tak przynajmniej twierdzą fryzjerzy, którzy raz po raz dają się nabrać na jego mistrzowski bluff, gdy z niewinną miną pojawia się w drzwiach ich zakładów, mówiąc „Tym razem naprawdę zapłacę”. Autor udowadnia, że na tak wyrafinowane piętrowe kłamstwo nie ma mocnych.



Kwietniowe premiery wydawnicze 2015Tennessee Williams

Metro zwane pociągiem


Kontynuacja bestsellera Tramwaj zwany pożądaniem. Nowe czasy, nowe środki wyrazu i komunikacji, również tej miejskiej. W przygotowaniu trzeci tom trylogii Pendolino zwane popędem.



Kwietniowe premiery wydawnicze 2015Wit Szostak

Boberki do końca świata


Manifest antyfryzjerski. To egzystencjalna i estachologiczna opowieść o zaniechaniu. To proza osadzona mocno w polskiej tradycji, poruszająca podskórnie, a zarazem bardzo nowoczesna, gęsta, kędzierzawa, splątana wewnętrznie, transowo wręcz nieuczesana. Książka napisana piękną frazą, gdzie trzeba przylizaną w przedziałek, a gdzie indziej pełną loczków i czupurnych zaczesek.


Pierwotnie miał być to poradnik zatytułowany Jak zostać singielką w trzy tygodnie.





Kwietniowe premiery wydawnicze 2015 Adam Mickiewicz

Wodogrzmoty

Można powiedzieć, że jest to premiera. Adam (Adaś właściwie, bo się trochę poznaliśmy podczas pracy nad tym tomikiem) w schyłkowych latach swojej twórczości wprawdzie lał wodę, ale robił to z siłą wodospadu. Można wręcz powiedzieć, że grzmocił rymy, aż echo szło od Tatr.


Wodogrzmoty, fragment wiersza:


Bo słuchajcie i dobrze zważcie u siebie,

Że według tego rozkazu bożego:

Kto nie rąbnął rymu częstochowskiego

Ten raczej nie pogrzmoci na imprezie.





Kwietniowe premiery wydawnicze 2015 Jakub Żulczyk

Sącząc siwuchę

Zjadliwa satyra na środowisko polskich celebrytów, którzy przedkładają tanią wódkę nad porządny koks. Bohaterem jest młody człowiek, który przyjechał do Warszawy, gdzie prawie skończył podstawówkę. By uniknąć powielania egzystencjalnych schematów swoich rówieśników – przyszłych gimnazjalistów i licealistów, dokonał życiowego wyboru według własnych upodobań: wybrał alkohol.


Ta oryginalna i niespotykana w naszym kraju droga okazała się zbawienna dla bohatera. Wreszcie po żmudnej wspinaczce na szczyt, został bimbrownikiem stołecznych elit. Jego klientów, zamożnych przedstawicieli finansjery, polityki i kultury, łączy przekonanie, że wódzia i bimber kochają cię najbardziej na świecie.


Doskonała lektura dla niezdecydowanych, czy warto podchodzić do matury (nie warto).



Kwietniowe premiery wydawnicze 2015Wit Szostak

Studnia bez słonia


Wit Szostak, krakowski autor fantasy i piewca gór, tym razem wysyła swoje alter ego, czyli Lesława Srebronia, do Afryki.



Kwietniowe premiery wydawnicze 2015J.R.R. Wegner

Władca Meekhanu. Tom I. Drużyna Meekhanu


George R. R. Martin nie ma już siły dalej pisać swojej sagi. Na następcę wybrał Roberta M. Wegnera, który pokonał w tej rywalizacji wszystkich żyjących pisarzy (przy okazji przybyło kilku nieżyjących). George powiedział Robertowi, przekazując mu czapkę i notes z namiarami do ghostwritterów: „Będziesz miał pieniędzy jak lodu, jeśli jak ognia będziesz się wystrzegał dwóch rzeczy: po pierwsze ani słowa o Meekhanie; po drugie żadnych nawiązań do tego grafomana Tolkiena”. Chyba się udało, chociaż nieco zgrzyta scena, w której Jon Snow zwraca się do generała Laskolnyka z pytaniem „A może po prostu polecimy tam na orłach”?



Kwietniowe premiery wydawnicze 2015Łukasz Orbitowski

Wielkanocne koty


Makabreska dla trzylatków. Autor, okrzyknięty dwudziestym szóstym polskim Stephenem Kingiem, tym razem bierze się do najmłodszych. Środki wyrazu pozostają bez zmian, za to tematyka jest dostosowana do zainteresowań świeżo upieczonych przedszkolaków. Orbitowski dba o edukacyjną stronę bajeczek i tak już w pierwszym tekście zatytułowanym właśnie Świeżo upieczony przedszkolak, w zabawny i przystępny sposób tłumaczy, czemu nie wkładać widelca do kontaktu.


Padają egzystencjalne pytania o morderczą naturę pluszaków, czy od mycia wypadają zęby i czy to prawda, że koty potrafią latać (tak, potrafią). Do moich ulubionych bajek należy pouczająca Nieuważna Calineczka w tartaku. Są też bajeczki uczące jak unikać problemów zdrowotnych (Szczepionka, po której zacząłem się jąkać), jak walczyć ze stereotypami (Krzyś, który nie chciał chodzić w sukience) oraz przygotowujące maluszków do hospitalizacji i rekonwalescencji (O Marysi i wiertarce).


Wielkanocne koty to zbiór bajeczek, które rodzice mają czytać swoim ukochanym pociechom na dobranoc. Po takiej lekturze maluchy z pewnością łatwiej zasną. Każda z bajeczek kończy się bowiem niestandardowo – zamiast dawać łatwe odpowiedzi, zostawia czytelnika z trudnymi pytaniami, np. „A sprawdziłeś, co jest pod łóżeczkiem?”.



P.S. Zanim potraktujesz poważnie powyższy wpis, sprawdź datę publikacji.


P.S.2 Poprzednie premiery kwietniowe są tutaj.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 31, 2015 15:29

March 28, 2015

Kasta socjopatów

Co jakiś czas pojawia się news utrzymany w tonie oburzenia, dotyczący zasad doboru managerów na wysokie stanowiska w korporacjach. Otóż pożądane są tam ponoć cechy psychopatyczne czy nawet socjopatyczne. Nie jest to, rzecz jasna, powiedziane wprost, ale wiadomo, o co chodzi. Oburzenie bierze się stąd, że uważamy socjopatów za potwory, których miejsce jest… gdzieś daleko stąd, najlepiej w więzieniu.


Czy szef socjopata może być w ogóle dobrym szefem? Nie dla wszystkich jest oczywiste, że szef powinien mieć cechy przywódcze, co niestety wiąże się również z traktowaniem ludzi narzędziowo, jak figury w szachach. Szachowi mistrzowie bez mrugnięcia okiem poświęcają pionki i ważniejsze figury, byle osiągnąć cel. Z punktu widzenia pracownika to trochę mało optymistyczne. No tak, tyle że przecież głównym zadaniem szefa nie jest kierowanie pracownikami, by przyjemniej im się pracowało, lecz by ich praca przynosiła większy zysk dla firmy. Czasem jedno z drugim da się pogodzić, ale zwykle nie. To też nie dla wszystkich jest oczywiste.


Nasza kultura nie akceptuje innego traktowania ze względu na wygląd. Przynajmniej oficjalnie. Grubi, rudzi, czarni, łysi, garbaci powinni być traktowani tak samo. Jednak ta sama kultura nie ma nic przeciwko sekowaniu ludzi ze względu na cechy charakteru. Antypatyczny cham, złośliwiec, tępak, tchórz czy ktoś ze zwykłym brakiem gustu budzi nasze zniesmaczenie, a kultura wymaga od nas, byśmy wręcz takich ludzi piętnowali. Dlaczego? Ktoś, kto się urodził z ilorazem inteligencji Forresta Gumpa nie jest temu winien. Tak samo swojej miernej odwagi nie jest winien tchórz. Czemu więc nasza tolerancja dla inności nie obejmuje cech charakteru? Tym bardziej, że przecież łatwiej schudnąć, niż zmądrzeć lub zodważnieć (nawet nie ma takiego słowa).


Z racji tego, że mam wielu znajomych reprezentujących szerokie spektrum światopoglądowe, mam dostęp (często niechciany) do argumentów zaskakująco nietrafnych, lecz jednocześnie obrazujących życzeniowe podejście do świata. Niestety, a może i stety, bo przecież lepiej się uczyć na cudzych błędach, takie podejście jest dość powszechne. W tym idealnym świecie nie powinno być socjopatów, jak i nie powinno być powodzi czy tornad. Niestety są i samym swoim istnieniem oburzają.


Tu posłużę się cytatem do zobrazowania, kim według maluczkich jest prezes korporacji: „Na szczycie piramidy stoi na ogół wrzeszczący pajac o roszczeniowej osobowości i przypadkowych umiejętnościach do zarządzania”. Niestety nie pamiętam z kogo jest ten cytat, przepraszam. Kluczowe jest tutaj słowo „przypadkowych”, sugerujące niesprawiedliwość świata, która sprawia, że ludzie różnią się między sobą. Niektórzy idą o krok dalej i uznają, że coś takiego jak predyspozycje to tylko wymysł aktualnie siedzących u koryta. Gdyby tak było w istocie, to można by wymienić genialnego kompozytora albo malarza na pana Ziutka, który dotąd piastował funkcję stróża nocnego. Po krótkim przeszkoleniu z obsługi pędzla i farb pan Ziutek powinien machnąć drugą Monę Lisę. Tak się jednak nie dzieje.


Jeśli ktoś uważa, że korporacja jest organizmem zarządzanym przez przypadkowych ludzi, to musi mieć zainstalowany w głowie naprawdę solidny filtr selekcjonujący informacje docierające z zewnątrz. Innymi słowy, na własne życzenie jest odizolowany od sporej części rzeczywistości i buduje sobie obraz świata pozbawiony jego istotnych elementów. Taki obraz nie może być prawdziwy, bo korporacje, te fascynujące niematerialne organizmy, radzą sobie na tyle dobrze, że o przypadkowości w doborze kadr nie może być mowy.


Dla eksperymentu można obsadzić stołki kierownicze kilku firm przypadkowymi ludźmi w myśl wyznawanej przez wielu zasady, że wszyscy są równi (identyczni), a tylko świat niektórych gorzej potraktował. Taki eksperyment się odbył i to na ogromną skalę. Podczas wielkich powojennych nacjonalizacji w Polsce często tak właśnie robiono – obsadzano stanowiska kierownicze ludźmi miernymi, choć wiernymi. W jednej z takich historii, które znam, dyrektorem dużej cukrowni rzeczywiście został przedwojenny cieć. Dobry człowiek, który wszystkim przychyliłby nieba, tylko niestety nie miał ani krzty talentu do zarządzania. A ponieważ działo się tak w całym kraju, to teraz my kupujemy Mercedesy, a nie Niemcy Polonezy.


Dobry, uczciwy i empatyczny człowiek w żadnej sprawnie działającej organizacji nie dojdzie powyżej pewnego szczebla. Czy to wojsko, czy urząd, czy firma prywatna, czy polityka, powyżej pewnego poziomu nie da się robić kariery w sposób, który nazwalibyśmy „moralnym”. Tam na górze zaczynają obowiązywać inne zasady. Trzeba kłamać, podkładać świnie i robić wiele rzeczy, które być może nawet w naszym języku z dołu nie mają oficjalnych nazw. I właśnie w tym najlepsi są pozbawieni skrupułów socjopaci.


Kim lub czym są więc socjopaci? Wadliwymi, niepełnymi ludźmi, którym nie wykształciły się interfejsy społeczne? Czy może raczej nadludźmi, doskonalszymi i pozbawionymi większości ograniczających nas atawizmów z czasów plemiennych? Może obserwujemy na żywo przyspieszoną ewolucję Homo sapiens. Może socjopaci to po prostu kolejna, ulepszona generacja ludzi.


Peter Watts w Ślepowidzeniu opisał wyprawę na spotkanie obcej inteligencji, która prawdopodobnie chce nas zniszczyć. Wyprawą dowodzi wampir, choć wbrew pozorom mowa o powieści science fiction. Wampir jako uosobienie socjopaty ma tylko jedno zadanie – doprowadzić misję do końca, bez emocjonalnego oglądania się na towarzyszy podróży, bez dywagacji na temat słuszności samej misji. Wypisz wymaluj szef korporacji. Albo generał, albo mąż stanu, albo polityk formatu Piłsudskiego czy Churchilla. Socjopaci to ludzie, którzy sprawiają, że rzeczy się dzieją.


Silne osobowości charyzmatyczne w połączeniu z cechami socjopatycznymi wywołują u zwykłych ludzi tak potężne emocje i potrzebę podporządkowania się, że musi być to ewolucyjnie uwarunkowane. Warto tutaj wspomnieć nieudane zamachy na Fidela Castro. Zamachowiec z pistoletem w dłoni, stojąc twarzą w twarz z dyktatorem, nie był w stanie nacisnąć spustu, mimo że jego losu nie mogło to już odmienić.


Może inaczej: kto najlepiej pilnuje stada owiec przed wilkami? Wybrany demokratycznie baran, czy oswojony wilk (czyli pies)? Od ministra oczekujemy konkretnych efektów jego pracy, a niespecjalnie obchodzi nas, jak traktuje swoich podwładnych. Wręcz będziemy mu wytykać opieszałość i nieudolność, wynikające zapewne z cech, które u zwykłego człowieka nazwalibyśmy empatią czy przyzwoitością. Nie jesteśmy identyczni. Kto inny będzie dobrym mechanikiem, kto inny kucharzem, a jeszcze kto inny sprawdzi się jako nauczyciel czy księgowy. Także dyrektor, prezes, prezydent musi posiadać inne cechy niż na przykład psychoterapeuta, kapłan czy przedszkolanka. Inne cechy dominują u kobiet, inne u mężczyzn. Nie jesteśmy identyczni. Są i będą wśród nas również socjopaci. Czemu po prostu nie przyjąć tego do wiadomości?


Cóż, nie sposób lubić socjopatów, nie sposób też pozbyć się ich z populacji. Może więc lepiej znaleźć dla nich miejsce, gdzie nie będą szkodzić? Może lepiej wykorzystać ich naturalne zdolności, na przykład na szczytach hierarchii władzy? Zanim się oburzycie, zanim zaczniecie wytaczać kontrargumenty, zdradzę Wam pewien sekret – oni już tam są.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 28, 2015 10:07

March 25, 2015

Śmieci na wysokości

451


Reklama wciska się wszędzie, jeśli tylko jej na to pozwalamy, a coraz częściej również wtedy, gdy nie pozwalamy. Reklama zewnętrzna jest tu szczególnym przypadkiem. Z nią nie sposób uniknąć kontaktu, atakuje nas gdy tylko wychodzimy z domu. Ona przecież okrada nas z części krajobrazu, który zasłania.


Nie znaczy to, że reklama zewnętrzna nie ma racji bytu. Londyński Piccadilly Circus czy nowojorski Times Square pokazują, że reklama potrafi wręcz tworzyć krajobraz miejski. Zapewne reklama na bloku z wielkiej płyty nie szkodzi, billboard na trasie wylotowej albo obok skupu złomu też nie, ale płachta reklamowa zasłaniająca secesyjną kamienicę „na czas remontu” jest już przestrzenną patologią.


Wszystko powinno mieć swoje miejsce, reklama również. Chaotycznie ustawiane billboardy i płachty na budynkach zwyczajnie szpecą miasto. Wolę oglądać dobrą warszawską architekturę niż reklamy. Nie róbmy z Warszawy reklamowego śmietnika. Odsłońmy nasze miasto!


Jeśli myślisz podobnie, i to niekoniecznie w kontekście Warszawy, możesz się przyłączyć do akcji Śmieci na wysokości.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 25, 2015 17:28

March 24, 2015

Kapusta zasmażana

Kapusta zasmażanaKapusta to jedno z najbardziej dietetycznych warzyw, a boczek to jedno z zupełnie niedietetycznych niewarzyw. Co wyjdzie ich połączenia? Na pewno coś bardzo smacznego. Na pewno też to coś będzie bardziej dietetyczne od samego boczku. To już dwa powody, żeby na obiad przygotować kapustę zasmażaną.





Składniki:
nieduża biała kapusta (lub połowa dużej)
100 g boczku wędzonego
2-3 średnie cebule
2 łyżeczki mąki pszennej
50 ml przecieru pomidorowego

Przyprawy: sól, pieprz, świeży koperek


Czas przygotowania: 90 minut (ale lepiej smakuje gotowane dłużej, nawet dwa dni)





Wrzucałem kiedyś przepis na kapustę zasmażaną zrobioną z kapusty kiszonej. Teraz czas na wersję z kapusty niekiszonej. Smak będzie kompletnie inny.

Najlepiej, jeśli kapusta będzie młoda. Ta zasada zresztą zwykle sprawdza się, nie tylko w przypadku kapusty, czy nawet, szerzej, kulinariów.


To danie może funkcjonować samodzielnie, np. podawane z chlebem, jednak znacznie lepiej sprawdzi się jako dodatek do mięsa, szczególnie do klasycznego schabowego w panierce. Ja wręcz nie wyobrażam sobie schabowego bez tej kapusty.



Kapusta zasmażanaKapustę obieramy z kilku wierzchnich liści, kroimy w kostkę i wwalamy do garnka (głąb się nie przyda, choć są tacy, co trą go na tarce i też dodają). Zalewamy taką ilością wody, żeby niemal zakrywała kapustę, i gotujemy pod przykryciem, aż zmięknie, czyli min. 30 min. Od czasu do czasu mieszamy.



Kapusta zasmażanaW tym czasie na małym ogniu wytapiamy pokrojony drobno boczek. Trzeba mieszać i przewracać. Najwygodniej dwiema łyżkami.



Kapusta zasmażanaTrzecim jednoczesnym wątkiem tego dania jest krojenie cebuli. Może wystarczy mocy obliczeniowej.



Kapusta zasmażanaCebulę bez podsmażania wrzucamy do kapusty. Mieszamy.



Kapusta zasmażanaJeśli boczek już się wytopił, a jeszcze nie spalił, to znaczy, że można go dorzucić do kapusty. Warto postarać się, żeby jak najwięcej tłuszczu pozostało na patelni. Pomoże w tym łyżka cedzakowa i przechylenie patelni.



Kapusta zasmażanaNa pozostały tłuszcz sypiemy mąkę i dokładnie mieszamy.



Kapusta zasmażanaCały czas mieszając, doprowadzamy do lekkiego zbrązowienia mąki. Wyłączamy gaz.



Kapusta zasmażanaDo garnka dodajemy sól i pieprz do smaku. Można też niekanonicznie dodać sos sojowy.



Kapusta zasmażanaDodajemy dwie-trzy łyżki koncentratu pomidorowego (udawajcie, że na zdjęciu nie widzicie butelki ketchupu).



Kapusta zasmażanaGdy patelnia nieco przestygnie, dolewamy pół szklanki zimnej wody i znów mieszamy, aż znikną grudki.



Kapusta zasmażanaWlewamy zasmażkę do kapusty. Jeśli sos w kapuście jest za rzadki, odparowujemy, gotując kilka minut bez przykrycia.



Kapusta zasmażanaKroimy koperek. Można go dodać go garnka, lub posypać kapustę już na talerzu. Ja skłaniam się ku drugiej opcji - w tym przypadku na raz kroimy mniej koperku.



Kapusta zasmażanaNo i gotowe. Kapusta zasmażana będzie lepsza następnego dnia, szczególnie jeśli ją jeszcze chwilę pogotujemy.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 24, 2015 15:40

March 20, 2015

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. WarszawyMiło mi się pochwalić nominacją do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. Nominowana została moja dwuksiążka Amelia i Kuba. Godzina duchów oraz Kuba i Amelia. Godzina duchów.


Nagroda Literacka m.st Warszawy jest kontynuacją chwalebnej tradycji wyróżnienia o tej samej nazwie, przyznawanego w latach 1926-38. Pierwszym jego laureatem był najstarszy syn Adama Mickiewicza - Władysław, ostatnim zaś (przed II Wojną Światową) Leopold Staff (1938). Nagrodą tą wyróżniono również twórców tak wybitnych jak Wacław Berent (1929), Tadeusz Boy-Żeleński (1933), Pola Gojawiczyńska (1935), Maria Kuncewiczowa (1937). W okresie powojennym istniały w Warszawie nagrody o podobnym charakterze, nie było jednak konsekwencji ani w nazwie, ani w zasadach ich przyznawania. Spośrod nazwisk laureatów nagród powojennych warto przypomnieć m.in. Mirona Białoszewskiego, Kazimierza Brandysa, Ernesta Brylla, Juliusza Wiktora Gomulickiego, Hannę Januszewską czy Jerzego Waldorffa.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 20, 2015 11:19

March 19, 2015

Stałe ceny książek

Chociaż Powergraph jest małym wydawcą, to na początku ustaliliśmy, że jeśli tylko się da, to nie będziemy robić programowych przecen po miesiącu ani wysyłać nadmiarowych egzemplarzy na „tanią książkę”. To byłoby działaniem krótkoterminowym, psuciem rynku i nie fair wobec autora, a zresztą i wobec czytelników też (tych, którzy wcześniej kupili po normalnej cenie). Moim zdaniem od tanich książek jest drugi obieg.


Tak więc niejako programowo stosujemy w wydawnictwie stałe ceny przez cały okres „życia książki”. Oczywiście bierzemy udział w promocjach czasowych, bo tego wymagają warunki rynkowe. No nie ma przebacz.


A co jeśli taka metoda działania, a nawet bardziej rygorystyczna, stanie się przymusem ustawowym? Tego typu regulacje rzadko kończyły się dobrze. Stare dobre powiedzenie brzmi „Polak potrafi”. I tak też będzie w przypadku rynku książkowego. Jeśli cena końcowa książki nie będzie adekwatna do jej rynkowej wartości, i ceny tej nie będzie można obniżyć (tak ma działać projektowana ustawa), to reszta nakładu pójdzie na makulaturę. Druga opcja jest taka, że wydawca (więc i autor) będzie musiał zmniejszyć swoje zyski na rzecz dystrybutora i księgarza, by utrzymać książkę w dystrybucji. To można przeprowadzić na tysiąc sposobów. Trzecia opcja jest taka, że „Kup książkę w wysokiej cenie, a przy kasie odbierz talon/gift o wartości połowy wartości książki”, za co również zapłacą wydawca i autor.


Pozytywem ewentualnej ustawy będzie ochrona małych księgarń, które nie wytrzymują konkurencji z sieciami. To ma oczywiście przełożenie na poziom czytelnictwa szczególnie w małych miejscowościach, gdzie księgarnie sieciowe nawet nie próbują wchodzić.


Tu warto zwrócić uwagę, że rynek wydawniczy, jak i każdy, nie jest monolitem. W wielkim uproszczeniu można wydzielić pięć głównych warstw: autor, wydawca, dystrybutor, księgarz no i klient końcowy czyli czytelnik. Interesy wszystkich wymienionych przed chwilą są sprzeczne.


Rynek e-booków jest przykładem, gdzie rządzi promocja, więc większość książek, również nowych, najlepiej sprzedaje się ze znacznym rabatem, czasem wręcz pięćdziesięcioprocentowym. To jest chore, a efektem jest po prostu taka wstępna cena e-booka, która zakłada przyszłe promocje. Czyli podnieśmy ceny dwukrotnie, żeby móc sprzedawać za pół ceny. Brzmi idiotycznie, ale działa. Ludzie zdecydowanie chętniej kupują coś, co kosztowało 40 PLN, ale jest dostępne w promocji za 20 PLN (niezbędne są wielkie litery „PROMOCJA”), od czegoś, co na starcie kosztuje 20 PLN. To jest już chyba temat dla socjologa, czemu ludzie dokonują takich wyborów.


Wygląda na to, że niedługo będziemy mogli sprawdzić, jak to wyjdzie w rzeczywistości, bo ustawa o stałej cenie książki pewnie przejdzie. W tym przypadku, jak zwykle zresztą, jestem ostrożnym pesymistą.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 19, 2015 18:40

March 16, 2015

Sos musztardowy

Sos musztardowyTen sos rzadko pojawia się w polskiej kuchni popularnej i nie mam tu na myśli kebaba. Sos musztardowy pasuje między innymi do cielęciny, wieprzowiny czy królika, ale nadaje się również do dań bezmięsnych. Jego główną zaletą jest krótki czas przygotowania.





Składniki: Sos musztardowy
łyżka masła
2 średnie cebule (najlepiej szalotki)
100 ml białego wina
200-300 ml wywaru mięsnego (ostatecznie i z przykrością mogę pozwolić na kostkę rosołową)
50 ml śmietany do sosów
1-2 łyżki musztardy Dijon (pozwalam na sarepską, ale też z przykrością)

Przyprawy: sól i pieprz, ewentualnie pół łyżeczki cukru


Czas przygotowania: 15 minut





Warto zaznaczyć, że większa ilość masła a szczególnie śmietany spowoduje, że sos będzie gęstszy niż na zdjęciu powyżej. Można też pod koniec zagęścić łyżeczką mąki rozrobioną w wodzie (sos trzeba przegotować po dodaniu). Oczywiście najlepszą metodą zagęszczania jest redukowanie (odparowywanie), co wyjdzie jedynie w przypadku prawdziwego wywaru; z kostką nie ma co nawet próbować. Jeśli chcemy robić ten sos w ten sposób, musimy po prostu przedłużyć etap gotowania wywaru, aż się wystarczająco zredukuje.

Wino może być słodkie lub wytrawne, co oczywiście wpłynie na smak - rzecz gustu.



Sos musztardowyIm lepsze wino, tym lepsza potrawa;)



Sos musztardowyNa maśle szklimy cebulę. Nie powinna się zrumienić.



Sos musztardowyDolewamy wino.



Sos musztardowyGotujemy, aż połowa odparuje.



Sos musztardowyDodajemy wywar mięsny. OK, OK, może być kostka i woda w tej samej ilości.



Sos musztardowyGdy się to przegotuje, dodajemy musztardę i śmietanę. Śmietanę na wszelki wypadek można wcześniej zahartować (tzn. wymieszać dokładnie z niewielką ilością gorącego wywaru).



Sos musztardowyDodajemy przyprawy. Polecam próbowanie przed posoleniem.



Sos musztardowyMiksujemy dokładnie. Ten etap nie jest konieczny. Można podawać sos przecedzony lub po prostu w obecnej postaci. I gotowe!



Sos musztardowyA tak wygląda sos w wersji zagęszczonej.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 16, 2015 13:13

March 11, 2015

Amelia i Kuba / Kuba i Amelia. Nowa szkoła

Amelia i Kuba Skończyłem okładkę nowej części „Amelii i Kuby”. Ta część będzie nosiła tytuł Nowa szkoła, a jej tematem będzie, zgadnijcie… nowa szkoła. Książka pojawi się w księgarniach przed Dniem Dziecka i tym razem nie będzie dzielona na dwie wersje.


Wszelkie konstruktywne uwagi mile widziane.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 11, 2015 20:00

March 9, 2015

Optima Yellow Top

Optima Yellow TopMoże pracować do góry nogami, daje się rozładować niemal całkowicie bez widocznego uszczerbku na pojemności, a przy tym jest naprawdę bezobsługowy. Kontrola poziomu elektrolitu? Nie ma ani po co tego robić, ani jak. Tam nie ma żadnej nakrętki, żadnej klapki, obudowa jest sklejona na stałe. Ale chyba najważniejszą zaletą tego akumulatora jest odporność na mróz. Przy temperaturze -20 st. C spadek mocy rozruchowej wynosi około 20%, podczas gdy standardowy akumulator nie pierwszej młodości nie będzie miał siły nawet raz zakręcić rozrusznikiem.


Żeby rozwiać wątpliwości, co do sponsoringu tego wpisu, pragnę zapewnić, że ani producent, ani dystrybutor Optimy, ani nikt inny nie zapłacił mi za tę laurkę. Po prostu znalazłem dobry produkt, testowałem go przez niemal pięć lat i teraz dzielę się tą wiedzą z Wami. Po pięciu latach nie widać nawet minimalnego spadku sprawności, a akumulator zaskoczył mnie w styczniu, gdy po trzech tygodniach stania na mrozie odpalił, jakby stał jedną noc.


Ten akumulator znosi też w miarę przyzwoicie duże obciążenia chwilowe. To się przydaje podczas obsługi przetwornicy 230V. Zapytacie, po co przetwornica w samochodzie? Ja odpowiem pytaniem: wiecie, co to jest szlifierka kątowa o mocy pół kilowata? No właśnie, każdemu z nas zdarzyło się zaparkować nieco za długo w strefie parkowania płatnego, a zdejmowanie blokady pilnikiem do paznokci i pęsetą do depilacji brwi nie jest najwygodniejsze.


Poważnie, to przetwornicy (o mocy 2 kW) używam głównie podczas wypraw, do zasilania laptopa, ładowarki do aparatu foto, grzałki do herbaty i temu podobnych. Bywa, że silnik nie może przy tym pracować, więc ciężar obsługi tych odbiorników musi na chwilę ponieść akumulator. W Jeepie nie mam drugiego akumulatora rozruchowego, i nawet trudno byłoby na niego znaleźć miejsce, co oznacza, że ten jeden akumulator musi być wystarczająco mocny.


Są też minusy. Cena jest niemal dwukrotnie wyższa, a niestandardowy kształt akumulatora sprawia spore kłopoty w montażu (brak stopki - cokołu). Ja wykonałem obejmę z aluminiowego płaskownika i dystans z deski przeznaczonej do spalenia w kominku. To załatwiło sprawę. Znaczy, załatwiło nie do końca. Optima jest za duża do tego modelu Jeepa, więc po pierwszym zamknięciu maski zaznaczyła na niej swoją obecność wysuniętym w górę środkowym palcem z ołowiu. Na szczęście jest to biegun masowy, więc w sumie nic nie szkodzi, jak się czasem miźnie z metalem.


Czy warto kupować Optimę? To zależy, bo jeśli ktoś parkuje wyłącznie w ogrzewanym garażu i nie jeździ samochodem dłużej niż trzy lata, to jasne, że nie. W pozostałych przypadkach warto jak najbardziej. Ktoś trafnie zauważył, że gdyby nie to, że klient wymaga, żeby akumulator produkował prąd, to w hipermarketach sprzedawanoby akumulatory wypełnione żwirem i kranówką.


Optima Yellow Top


Optima Yellow Top


Optima Yellow Top


Optima Yellow Top


Optima Yellow Top


Optima Yellow Top


Optima Yellow Top


Optima Yellow Top


P.S. Blokady zdejmuję naprawdę sporadycznie i zwykle radzę sobie samym multitoolem.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 09, 2015 17:20

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.