Rafał Kosik's Blog, page 43

January 27, 2015

Leatherman Style PS

Leatherman Style PSPisałem jakiś czas temu o mikromultitoolu

Swiss Tech za 40 złotych. Dziś napiszę o takim za 100 złotych. Czy warto dopłacić 60 zeta za markowy gadżet? Jak najbardziej. Style w tej wersji nie posiada ostrza, więc teoretycznie można go przewozić samolotem. Producent zapewnia, że ten multitool jest travel friendly. Szczerze mówiąc, to nie wierzyłem w to i spodziewałem się tego, co nastąpiło. Ale nie uprzedzajmy faktów.


Sam multitool jest przeciwieństwem używanego przeze mnie od dłuższego czasu pełnowymiarowego Leathermana Surge. Style to mały i elegancki gadżet wykonany z niemal zegarmistrzowską precyzją. Nie jest może idealny jako brelok do kluczy, ale noszenie go w kieszeni nie wiąże się z niewygodą.


Głównym narzędziem są kombinerki z przecinakiem do drutu. Mimo niewielkich rozmiarów wygodnie się ich używa dzięki sprężynie, która automatycznie je rozwiera. Style jest o połowę lżejszy od Swiss Techa, ale mocniejszy. Nawet naciskając z całej siły raczej nie uda się go uszkodzić.


Ilość narzędzi nie powala na kolana, no ale to przecież ma być mikronarzędzie. Mamy więc nożyczki, pilnik do paznokci, rachityczny śrubokręt, pensetę no i oczywiście otwieracz do kapski, będący jednocześnie karabińczykiem. Celowo kupiłem wersję PS pozbawioną ostrza. Jest też wersja CS, która ma nóż zamiast nożyczek.


I tu dochodzimy do sprawy dosyć istotnej, mianowicie do możliwości przewożenia tego bździdła w lotniczym bagażu podręcznym. Teoretycznie nie powinno być z tym problemów, bo Style PS nie zawiera żadnego zakazanego narzędzia. Praktyka jak zwykle wykazała swoją przewagę nad teorią. Leatherman pokonał kontrolę na Okęciu i w Katarze, a w Hanoi kontrola pokonała jego. Amerykanie stracili w Wietnamie masę sprzętu, ja tylko jednego multitoola. To chyba wypada uznać za sukces, tym bardziej, że misja przewiezienia tego gadżetu w bagażu podręcznym była od początku planowana jako bardzo ryzykowna, samobójcza wręcz. Morał z tego taki, że urzędnicza interpretacja przepisów zawsze jest ważniejsza od samych przepisów.


Leatherman Style PS


Leatherman Style PS


Leatherman Style PS


Leatherman Style PS


Leatherman Style PS


Leatherman Surge i Style PS


Leatherman Style PS


Swiss Tech i Leatherman Style PS

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 27, 2015 16:15

January 5, 2015

Empatia Sp. z o.o.

Miałem niedawno trzy przygody z rodzaju tych mniej przyjemnych i wszystkie miały związek z komunikacją miejską. Zdarza mi się od czasu do czasu korzystać ze zbiorkomu, a to samo w sobie jest już mniej przyjemnie od, powiedzmy, jazdy własnym samochodem. Do plusów można zaliczyć możliwość poczytania sobie książki, co we własnym samochodzie jest niewykonalne (audiobooki się nie liczą), natomiast minusów jest masa i te minusy z całą pewnością przesłaniają plusy.


Ale nie o śmierdzących współpasażerach chciałem pisać. Jakiś czas temu stałem na przystanku i czekałem na tramwaj. A tramwaj nie przyjeżdżał. Gdy nie pojawił się trzeci rozkładowy, wszedłem na smartfonie na stronę ZTM po jakieś info, czy jeszcze czekać, czy już nie warto. Właściwie byłem pewny, że niczego się nie dowiem, i nie pomyliłem się. Co to kogo obchodzi, że dziesiątki pasażerów in spe czekają na przystankach i nie wiedzą co robić? Po co informować, że gdzieś jest awaria i tramwaj nie przyjedzie? Ten, od kogo zależy wrzucanie informacji na stronę ZTM, sam nie stoi na przystanku, więc mu nie zależy.


Stałem się więc pasażerem pieszym, czyli pieszo dotarłem do stacji rowerów miejskich i pożyczyłem rower. Niestety, mój entuzjazm związany z budowaniem kondycji osłabł, gdy doszło do przekraczania remontowanej Trasy Toruńskiej. Po pokonaniu mrocznej alejki i wtarganiu roweru po schodach na wiadukt nad trasą napotkałem płot ze znakiem zakazu wstępu. To samo spotkało mnie jeszcze dwukrotnie, gdy próbowałem alternatywnych tras – na ich końcu tkwił taki sam znak. Czemu na końcu, nie na początku? Bo co to kogo obchodzi, że dziesiątki rowerzystów i pieszych każdego dnia tracą czas i energię? Po co stawiać znak o zamknięciu przejścia na początku alejki? Ten, kto projektował oznakowanie, sam nie chodzi tą ścieżką, więc mu nie zależy.


W efekcie stałem się pieszym rowerzystą i wróciłem do domu po samochód.


Empatia to zdolność wczuwania się w położenie innego człowieka. To wcale nie jest taka łatwa sztuka. Można nie mieć empatii wcale, jak chorzy na autyzm; można nie wiedzieć, że istnieje; można wiedzieć, że istnieje, ale jej nie używać z wygody lub lenistwa; można wreszcie używać jej selektywnie. I ten ostatni przypadek jest chyba najciekawszy. I najpowszechniejszy.


Kilka dni później siedziałem sobie w tramwaju, bo tym razem przyjechał, i czytałem książkę. Samo w sobie jest to już stresujące, bo jako nieinwalida, nieemeryt i nieciężarny czuję się trochę jak intruz na miejscu siedzącym nawet jak jest luźno. Po kilku przystankach zostałem trafiony świętym oburzeniem siedzącej naprzeciwko kobiety mniej więcej w moim wieku. Oburzenie dotyczyło faktu, że ja siedzę, a kobieta w ciąży stoi. Rzeczywiście stała – za mną. Pouczaczka miała dostatecznie dużo empatii, by wczuć się w położenie ciężarnej, ale nie starczyło tej empatii dla mnie, żeby dostrzec, że nie mogłem widzieć kogoś stojącego za moimi plecami. Zresztą… sama siedziała na miejscu dla kobiet w ciąży.


Ciekawa sprawa z tą empatią. Znam wielu przyzwoitych, inteligentnych i sympatycznych ludzi, którzy dzielą innych na dwie kategorie: są kumple, znajomi, przyjaciele, a po drugiej stronie jest cała reszta. Ich empatia ogranicza się wyłącznie do pierwszej grupy. Stąd powyższe przykłady – dyspozytor ruchu może i jest sympatycznym kolesiem i wyśle SMS-a do własnej żony, żeby nie czekała na tramwaj. Pozostali go nie interesują. Tu pojawia się zasadnicze pytanie: czy to jest dobre czy złe? A może wszyscy tacy jesteśmy?


Empatia, jak i większość ludzkich umiejętności społecznych, pochodzi z okresu plemiennego joggingu po sawannie. To akurat nic odkrywczego. Większość ludzi nadal instynktownie tworzy swoje wirtualne plemiona, traktując ich członków znacznie lepiej od innych. Proces wychowania rodzinnego i szkolnego pozwala tę granicę wirtualnego plemienia rozszerzyć, dzięki czemu na przykład możemy się nazywać Polakami, a nie walczyć z wieśniakami zza lasu o miedzę.


Ale trend spuszczony ze smyczy biegnie przed siebie i to rozszerzanie trwa. Przy okazji trwa również zamazywanie śladów po starszych, tych mniejszych granicach (nepotyzm, kolesiostwo, patriotyzm lokalny). Tu nawet nie chodzi o to, że możemy się nazywać Europejczykami, że idea państwa narodowego przeżywa kryzys, a w zasięgu tych bardziej obrotnych jest emigracja na drugi koniec świata. Współczesna polityczna poprawność próbuje te stare granice bezrefleksyjnie przesunąć gdzieś za horyzont, zamykając w jej obrębie ludzi, którzy niespecjalnie nas lubią. Zapytajcie o to dowolnego, byle rozgarniętego, Francuza z dużego miasta, to z ochotą rozwinie temat.


Jeśli już do naszego wirtualnego plemienia dołączymy wszystkich ludzi, przyjdzie kolej na zwierzęta. Nie chodzi jednak o sam zasięg empatii, lecz również o jego zakres. Bezsensowne bicie świni przez rolnika oburzy pewnie każdego, ale jeśli dzieje się to gdzieś dalej od nas, oburzenie będzie znacznie mniejsze lub żadne. Na podobnej zasadzie chcemy przetestowanych na wszystkie strony leków i kosmetyków, ale nie chcemy, by testowano je na zwierzętach, a dokładniej – nie chcemy takiego napisu na tubce.


W wielu krajach małpy człekokształtne cieszą się prawami, jakich mogliby im pozazdrościć dawni chłopi pańszczyźniani. W niektórych krajach nie wolno przeprowadzać eksperymentów medycznych nawet na królikach. Nasza empatia rozlewa się na coraz większe obszary. Jest całkiem sporo ludzi, którzy nie jedzą czerwonego mięsa; mniej takich, którzy nie jedzą również ryb. Są nawet tacy, którzy nie tkną żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego, jak np. mleko czy miód (bo miód pochodzi z niewolniczej pracy pszczół). Ale to nie koniec, bo istnieją jeszcze frutarianie, dopuszczający spożywanie tylko tych części rośliny, bez których może ona przeżyć.


Czy więc istnieje idealna stuprocentowa empatia bez podziału na „swoich” i „obcych”? Nie, cały czas towarzyszy nam myślenie antropocentryczne. Nawet frutarianie posługują się antropocentryzmem, tylko zakreślili wokół siebie większy okrąg. Przecież los soli kuchennej ich nie martwi. Marchewka jako część materii ożywionej jest nam bliższa. Od marchewki bliższa jest nam ryba, od ryby królik, a od niego szympans. Bliżej są ludzie, bliżej biali z kręgu kultury zachodniej, bliżej Polacy, przyjaciele i wreszcie krewni. A Ty jesteś w samym środku swojego kręgu.


W kryzysowych sytuacjach te kręgi szybko będą się zwężać pod naporem presji środowiska. Jeśli rozbijesz się samolotem w Andach, pożytek z tej empatii będzie taki, że rodzinę zjesz na końcu.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 05, 2015 10:22

January 2, 2015

Cappuccino z książką

Cappuccino z książką

Zapraszam do obejrzenia programu Cappuccino z książką z TVP Kultura. Byłem gościem Sylwii Chutnik, z którą rozmawiałem głównie o ostatnim tomie FNiN.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 02, 2015 20:14

January 1, 2015

Recenzja na Lustrzanej Nadziei

FNiN KDMBardzo tęskniłam za bohaterami tej książki. Zawsze miałam do nich słabość. Nigdy nie spotkałam w tej serii bohatera, którego bym nie lubiła, czy to trójka głównych bohaterów, czy epizodyczne postacie. Każdy z nich jest wyjątkowy i niepowtarzalny, a przy tym wyjątkowo barwny. Nie można tu spotkać typowego człowieka, czy maszynę, która niczym się nie wyróżnia. (więcej na lustrzananadzieja.blogspot.com…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 01, 2015 09:38

December 27, 2014

Rzeczy się naprawia

MankietPewien mój znajomy/przyjaciel (zależy od nastroju) obchodził niedawno urodziny. Wyszło mi z analizy jego potrzeb, pod względem materialnym niezbyt rozbudowanych zresztą, że przydałaby mu się piersiówka. Bez szydery, no tak po prostu jest. Posiadam około pięciu piersiówek, z czego co najmniej trzy nieużywane, bo do piwa to średnio przydatne naczynia są. Wybrałem największą, żeby mu sprezentować, nawet opakowanie tekturowe znalazłem. Wówczas naskoczyła na mnie Kasia (żona), że to chamstwo, bo wypada dać coś zupełnie nowego (nowokupionego).


Znaczy, Kasia ma oczywiście rację, bo znakomita większość ludzi obrazi się, jeśli prezent nie będzie fabrycznie opakowany i z taką celowo-celofanowo-niestarannie zerwaną ceną. Nie wiem, jak głęboko siedzi we mnie plug-in PRL-u, ale ja nie uważam, żeby przedmiot wcześniej używany był czymś gorszym. Nie mówię o skarpetkach i temu podobnych, ale weźmy na przykład antyki. Trudno o nieużywany antyk, prawda? Oczywiście najlepszy jest taki, antyk, którego poprzedni użytkownik już nie żyje. Nie chciałbym tego głębiej analizować, ale generalnie nie zgadzam się z kultem nowości. Jednocześnie zgadzam się z tym, że Kasia zabezpiecza mnie w jakiś tam sposób, przed mimowolnym obrażaniem ludzi.


Tydzień temu od pewnego autora wydającego (czasem) w Powergraphie, dostałem bez okazji prezent w postaci resztek z zestawów MRE (Meal, Ready-to-Eat - racje żywnościowe używane w Siłach Zbrojnych USA), czyli m.in. zakonserwowany próżniowo chleb, sprasowane rodzynki, gulasz w torebce, kilka saszetek z chemicznymi ogrzewaczami, etc. Powiecie: śmieci, odpady. Nie, wcale nie. To był jeden fajniejszych prezentów, jaki ostatnio dostałem. Prezent dopasowany do odbiorcy. Podobnie wciąż na moim kominku stoi przedwojenny budzik, który dostałem na urodziny lata temu od znajomego grafika. Oczywiście budzik późni się mniej więcej o godzinę na każdą godzinę, tym niemniej milej ten prezent wspominam od takiego na przykład zestawu długopisów jednorazowych z logo zaprzyjaźnionej firmy.


Zasadniczo chciałem napisać o zapomnianej dawno cesze przedmiotów, mianowicie o ich naprawialności. Rzeczy się naprawia. Rzeczy nie są zerojedynkowe. Zerojedynkowe są chomiki - zdrowe albo zdechłe, nie ma chorych chomików. Empiria zdaje się to potwierdzać, miałem bowiem kilka chomików i jednego dnia tryskały wprost entuzjazmem do życia, snuły pany na przyszłość, a następnego dnia znajdowałem je sztywne w temperaturze pokojowej.


Tymczasem pęknięta podeszwa buta nie oznacza śmierci buta. Oznacza potrzebę sklejenia podeszwy buta klejem za 7 zeta zamiast kupienia nowego buta (butów) za 300 zeta.


Poważnie? Nie próbowaliście kleić pękniętej podeszwy?


Obserwuję czasem rozpadające się plecaki znajomych płci obojga (jestem gadżeciarzem, więc najpierw patrzę na plecak, dopiero potem na cycki). Pierwszym symptomem awarii jest wysuwająca się jedna nitka z szelki, za tydzień brakuje centymetra szwu, po kolejnym tygodniu nie ma większości szwu, a następnym razem znajomy/ma przychodzi z nowym plecakiem.


Kurka wodna! Wszycie szelki do plecaka jest banalnie proste, ale wolimy kupić nowy plecak, bo kulturowo (czyt. od kilkunastu lat) jesteśmy nauczeni, że nowe jest lepsze od starego. Rzecz jasna są plecaki specjalnie tak szyte, żeby się niszczyły (tych nigdy nie kupuję). To samo dotyczy wszystkich innych produktów. Jednak jest nadal sporo firm, które tworzą produkty trwałe. Te firmy budują swoją renomę wolno ale skutecznie.


Z racji wykonywanego zawodu (pisarz) spędzam sporo czasu przy klawiaturze i najbardziej „awaryjną” częścią mojej garderoby są mankiety trące o krawędzie laptopa. Większość moich ulubionych bluz kończy więc w całkiem niezłym stanie technicznym, za to z mankietami w stanie niewyjściowym. Czyli idę do warzywniaka po marchewkę i widzę to spojrzenie sprzedawczyni „Stać cię na te zakupy?”. I tu drogi są trzy, ale pominę tę socjologiczną i skupię się na technicznych: można kupić nową bluzę, albo naprawić mankiety starej. Rzecz jasna to nie jest wpis o shoppingu, więc w wielkim skrócie zszyłem mankiety mojej ulubionej bluzy i mam moją ulubiona bluzę na następne dwa lata.


Rzeczy się naprawia. Zszycie mankietów bluzy zajęło mi mniej niż kwadrans, co oznacza, że w tym czasie nawet nie zdążyłbym dotrzeć do najbliższego sklepu i kupić nowej bluzy. Poważnie, to jest wykonalne. Po prostu spróbuj.


Mankiet


Mankiet


Mankiet


Mankiet

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 27, 2014 21:22

December 24, 2014

Wesołych świąt!

Nowy York


To nieprawda, że narysowałem tę kartkę w pół minuty na odwrotnej stronie rachunku z warzywniaka. To jest głęboko przemyślany minimalistyczny projekt pełen bieli, której przecież tak nam wszystkim brakuje. Życzę Wam Wesołych Świąt i Nowego Roku lepszego od tej kartki.

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 24, 2014 08:14

December 22, 2014

Barszcz czerwony

Barszcz czerwonySzczerze nienawidziłem tej zupy od dziecka, ale przyczyn tego stanu rzeczy nie będę zdradzał. Minęło trzydzieści lat, nim udało mi się ją polubić. Barszcz czerwony jest, obok Św. Mikołaja, wódki i choinki, obowiązkowym elementem świąt. Trudno sobie nawet wyobrazić kolację wigilijną bez barszczu. Zatem do dzieła.





Składniki na 3 litry wody: Barszcz czerwony
2 kg buraków
2 marchewki
pietruszka
1/4 selera
2 jabłka winne
cebula
kilka ząbków czosnku
cytryna
koncentrat barszczu czerwonego (dla koloru)
rękawiczki lateksowe (spokojnie, nie będziemy ich jeść)
ewentualnie kilka grzybów

Przyprawy: sól, pieprz, majeranek, ziele angielskie, liść laurowy, cukier


Czas przygotowania: 60 minut + jedna noc na odstanie zupy + 15 minut na wykończenie






Buraki podczas gotowania tracą kolor. Dodany na koniec koncentrat ma za zadanie ten kolor przywrócić. Jego funkcja jest więc czysto estetyczna.

Mój stosunek do grzybów w kontekście tej potrawy jest lekko niechętny, ale Wy zrobicie, jak uważacie.




Barszcz czerwonyObieramy buraki. Tu się właśnie przydadzą lateksowe rękawiczki - trudno domyć dłonie po krojeniu buraków.






Barszcz czerwonyWarzywa rzecz jasna też obieramy.






Barszcz czerwonyBuraki kroimy na małe kawałki.






Barszcz czerwonyWarzywa (poza czosnkiem) kroimy raczej w grubsze kawałki. Szczególnie grubo powinny być pokrojone jabłka, żeby się nie rozpadły podczas gotowania.






Barszcz czerwonyWarzywa lądują w garnku. Zalewamy je wodą, dodajemy przyprawy (z wyjątkiem majeranku) i gotujemy 30 minut pod przykryciem. Czosnek i cytryna czekają obok na swoją kolej.






Barszcz czerwonyPo pół godzinie wyłączamy gaz. Dodajemy zgnieciony czosnek i majeranek.






Barszcz czerwonyWciskamy cytrynę. Pestki mogą wpaść, i tak będziemy zupę cedzić.






Barszcz czerwonyOdstawiamy na noc do lodówki lub na balkon, jeśli nie ma mrozu.






Barszcz czerwonyNastępnego dnia warzywa wybieramy i wyrzucamy. Zupę przecedzamy przez drobne sitko i podgrzewamy. Nie gotujemy.






Barszcz czerwonyDodajemy cukier. Ilość według upodobań - sugeruję okolicę czterech łyżeczek.






Barszcz czerwonyPodajemy z uszkami lub pierogami. Na pewno nie mogą to być pierogi ruskie - najlepszy farsz to kapusta lub kapusta z grzybami.






Barszcz czerwonyI gotowe. Smacznego!





Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy piją barszcz z kubków, jakby to była herbata. Ale cóż, o gustach się nie dyskutuje, nawet jeśli są złe. Po prostu następnym razem, gdy ktoś w moim domu będzie chciał pić barszcz z kubka, to rzecz jasna mu pozwolę. A potem podam herbatę na talerzu.

 •  1 comment  •  flag
Share on Twitter
Published on December 22, 2014 12:53

December 20, 2014

Młodzież to wymagający czytelnik

Kino dzieciOczywiście nie wszystko w książce jest autentyczne, w końcu jest to science-fiction. Autor uważa, że pisanie dla młodzieży jest trudniejsze, ponieważ młody czytelnik jest bardziej wymagający, dociekliwy, zwracający uwagę na detale. (więcej na dziennikpolski.co.uk…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 20, 2014 07:57

December 16, 2014

Niall Ferguson - Imperium

Pop! Festival Trudno wyobrazić sobie świat bez Imperium Brytyjskiego. Miało ono wpływ na losy każdego zakątka każdego kontynentu. Stworzyło i rozwinęło globalny handel, globalne prawa, ustanowiło globalną walutę, a za sprawą rewolucji przemysłowej zmieniło ludzkość tak, jak nic innego w przeszłości. Można powiedzieć, że bez Wielkiej Brytanii żadna granica na mapie nie wyglądałaby tak, jak wygląda. Nie należy więc pytać, jak wyglądałby świat bez Wielkiej Brytanii. Wielka Brytania po prostu stworzyła świat, w jakim żyjemy. Głęboką analizę całego procesu można znaleźć w Imperium Nialla Fergusona.


Imperium brytyjskie w szczycie swej potęgi kontrolowało 1/4 powierzchni lądów naszej planety. Podporządkowana mu była 1/4 światowej populacji. To wynik o rząd wielkości bijący dawniejsze imperia i nic nie wskazuje na to, by miał on zostać kiedykolwiek pobity. Było to również imperium bardzo wydajne i perfekcyjnie zorganizowane. Do zarządzania np. gigantycznymi Indiami wystarczała bardzo skromna administracja i szczątkowe siły zbrojne. Liczba Brytyjczyków w Indiach nie przekraczała 0,05% lokalnej populacji. To był prototyp dzisiejszych korporacji, w których najważniejszy jest know how. Raczej nie dowiecie się o tym z lekcji historii, bo prawdziwa historia to nie zbiór nazwisk i dat, lecz ciąg procesów przyczynowo-skutkowych.


W 1939 roku, czyli u schyłku potęgi, Imperium Brytyjskie było pod względem terytorium i populacji znacznie większe niż wszystkie pozostałe imperia europejskie razem wzięte. Dlaczego upadło? Musiało, wszystko przemija. Obie wojny światowe proces ten nieznacznie przyspieszyły. Ale był to proces łagodny i polegający na pokojowym przekazywaniu władzy przez imperatora, któremu po zbawieniu świata marzy się już tylko spokojna emerytura.


Zwykło się zakładać z automatu, że kolonializm był czymś złym. To nieprawda, a przynajmniej nie cała prawda. Zabawne, że skrajnie lewicowi aktywiści w poczucie winy próbują wepchnąć również Polaków, choć nasz kraj w szczycie epoki kolonialnej był pod zaborami, czyli, było nie było, formą kolonializmu. Niall Ferguson przytacza rzeczowe argumenty za negatywnym i pozytywnym wpływem kolonializmu na kolonizowane ludy. Wnioski nie są wcale takie jednoznaczne i najciekawsze są te zgrupowane na samiutkim końcu – pozytywy. O ile w przypadku klasycznego podboju ludność miejscowa zwykle jest zwyczajnie wykorzystywana lub wyniszczana, o tyle w przypadku byłych kolonii brytyjskich zazwyczaj możemy mówić raczej o niesamowitym skoku cywilizacyjnym wynikającym z narzuconych (jasne że siłą) norm prawnych, kulturowych, gospodarczych.


O sile brytyjskich standardów w kontraście do innych świadczy doskonale różnica między potęgą USA i Meksyku. Trzeba też przypomnieć oczywistość, że Brytyjczycy nie napadli na Indie, tylko w procesie kolonizacji stworzyli Indie z kilkuset zacofanych o stulecia i skłóconych wzajemnie księstewek. Byłe kolonie brytyjskie w Afryce to te państwa, które obecnie radzą sobie znacznie lepiej od sąsiadów.


Wbrew obiegowym mitom to właśnie Imperium Brytyjskie doprowadziło do delegalizacji niewolnictwa. Niekoniecznie wyłącznie z powodu dobrego serca – oni po prostu już pod koniec XIX wieku rozumieli, że wielki rynek potrzebuje wielu konsumentów. A niewolnik konsumentem przecież być nie może. Tak czy inaczej zniesienie niewolnictwa zawdzięczamy Brytyjczykom. Dzięki potędze Royal Navy skutecznie wybili oni wszystkim z głowy handel niewolnikami.


Osobiście nie przepadam za książkami historycznymi, tym bardziej więc się ucieszyłem, że lektura tego grubaśnego tomiszcza okazała się przyjemnością. Owszem, inni historycy zarzucają Fergusonowi pewne uproszczenia i nadinterpretacje, co jednak nie zmienia faktu, że jest to naprawdę gigantyczne źródło wiedzy. Wiele informacji i rozważań z Imperium bardzo przydało mi się podczas pisania trzynastego tomu FNiN. Z czystym sumieniem książkę polecam.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 16, 2014 18:07

December 14, 2014

Rozmowa w RDC

Po raz kolejny odwiedziłem Roberta Łuchniaka w Radiu Dla Ciebie. Kto nie mógł posłuchać rozmowy na żywo, może wykorzystać dobrodziejstwo podcastów.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 14, 2014 17:43

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.