Rafał Kosik's Blog, page 44
December 3, 2014
Cenzurowanie słownika
Jak politycznie poprawnie nazwać Afroamerykanina, który od urodzenia mieszka w Paryżu? Przecież ani to Amerykanin, ani z Afryki. Nazwiesz go Murzynem – rasizm, czarnym – tym bardziej. Z braku odpowiedniego słowa musisz go nazwać… Francuzem. I będzie to prawda, ale przecież nie to chciałeś powiedzieć. Ze słownika zniknęło kilka słów na określenie „Francuza, którego przodkowie prawdopodobnie nie urodzili się w Europie”, a w miejsce tej luki nie pojawiło się nic nowego. I nie stało się to przypadkiem.
Przez dziesięciolecia fikcja wykreowana dawno temu przez Orwella doskonale oddawała rzeczywistość państw komunistycznych. Wydawało się, że wraz z upadkiem totalitaryzmu, cały ten ścisły nadzór nad obywatelami, a dokładniej jeden z jej elementów – nowomowa, przestanie istnieć. Nie, nie przestała. I ma się doskonale. Władza ludowa nigdy nie miała społecznego mandatu na rządzenie krajem, a PRL przez całą swoją historię istniał w kontrze do obywateli. Konieczny był więc aparat ucisku, bez którego ustrój zostałby obalony w kilka lat, jeśli nie szybciej. Okazało się jednak, że komuniści nie byli zbyt dobrymi inżynierami umysłów. Oficjalne słownictwo używane przez reżim brzmiało sztucznie, nie zostało przyjęte przez intelektualistów, przegrało nawet z językiem ulicy. Obecna forma nowomowy jest bardziej przemyślana.
Istnieje nowomowa marketingowa, w ramach której w najlepsze funkcjonują określenia takie jak „prezent” w odniesieniu do czegoś, co trzeba kupić, nowomowa urzędowa („pociąg doznał opóźnienia”) czy prawna („zamiar ewentualny”). Takie słowa i całe zwroty w naturalny sposób często przepływają do języka potocznego. W języku polskim, tak jak i w innych, od pewnego czasu zachodzą jednak zmiany, których na pewno nie można nazwać naturalnymi, a które mocą urzędową i mocą narzuconego obyczaju stają się obowiązkowe.
Potoczny słownik jest cenzurowany poprzez usuwanie niepoprawnych słów, lecz również poprzez dodawanie słów, które niczym zaklęcia powołują do istnienia nowe byty. I tak nagle znikąd pojawiło się w Polsce kilka milionów metroseksualnych, pewnego dnia adoracja okazała się molestowaniem, a dżentelmeni zamienili się w szowinistów. Nazwanie tej samej rzeczy innym słowem zmienia nastawienie do owej rzeczy, choć sama rzecz pozostała niezmieniona.
Zmiany w języku częściowo są wprowadzane z urzędu, a częściowo są wynikiem działań środowisk traktujących język jako narzędzie do zaklinania rzeczywistości. Równolegle odbywa się fałszowanie znaczeń słów istniejących i rozszerzanie ich znaczeń na nowe obszary. Patriotyzm kojarzył się dobrze, faszyzm źle. Do boju wkroczyli inżynierowie umysłów wraz ze swoimi tubami medialnymi i po dwóch latach dla sporej liczby ludzi oba te słowa z niemal przeciwstawnych stały się bliskoznacznymi.
Wprowadzanie chaosu i sprzeczności do języka również służy manipulacji ludźmi. Wyznawcy ideologii gender twierdzą, że ideologia gender nie istnieje, bo gender to nauka. Przeciętny człowiek już nie odróżni jednego od drugiego. To działa, bo jeśli wypowiadasz się przeciwko wprowadzanej w życie ideologii, to w odpowiedzi słyszysz, że negujesz „naukę”. Tymczasem jedno ma się do drugiego, jak myśliwy polujący na kaczki do ornitologa.
Podobny mechanizm widać w działaniach marketingowych producentów opatrujących swoje produkty przydomkiem „ekologiczny”. Ekologia to nauka o funkcjonowaniu przyrody. Co więc może mieć wspólnego z nowym modelem silnika spalinowego? Tyle samo, co określenie „sportowy” w odniesieniu do fotela biurowego. Jeśli jednak chcesz być postrzegany jako myślący „eko”, powinieneś wyłączyć myślenie i kupić samochód „ekologiczny”. Na tej samej zasadzie działa dodanie słowa „dietetyczny” na opakowaniu słodkich płatków śniadaniowych, albo „profesjonalny” do opisu wiertarki za trzydzieści złotych.
Słownik zmienia się w sposób naturalny i to bardzo szybko. Kilka lat temu na „brak zasięgu” lub „brak sieci” w telefonie komórkowym powszechnie mówiło się „brak pola”. Dziś mało kto tak powie. To naturalna zmiana zależna zapewne od delikatnych przepychanek między memami. A skoro zmiany zależą od delikatnych sił, wystarczy wiedzieć, gdzie wykonać małą manipulację, by uzyskać duży efekt.
Ciekawym przypadkiem są męskie końcówki czasowników i rzeczowników. W komunikatach przestrzeni publicznej podstawową formą językową jest forma męska i to wielu (wiele) boli. Zmiana formy męskiej na „neutralną” w języku polskim zwykle jest niemożliwa. W przypadku prostego komunikatu można użyć formy bezosobowej „Zabrania się gry w piłkę przed blokiem” czy „Proszę gasić światło”, lecz w przypadku bardziej złożonego przekazu, np. „Jeżeli przez ostatnie dwa lata otrzymywałeś dochody…” to robi się trudniej. Przecież nie można napisać po prostu „otrzymywałeś/aś”, bo czytanie takiego tekstu jest mocno utrudnione. Będzie jeszcze bardziej, jeśli trzeba będzie pisać „otrzymywałeś/aś/oś”. No i zaraz wypłynie problem, dlaczego „oś” jest na końcu.
Słowo „ministra” w miejsce „pani minister” wciąż śmieszy, ale może się przyjąć, jeśli pozbawi się „ministrę” podtekstu humorystycznego. „Stomatolożka” brzmiąca teraz jak „niepełnoletnia pani stomatolog” też może się przyjąć, bo jest poprawna językowo. Pół biedy, jeśli te hodowane GMO-słowa brzmią naturalnie, gorzej z potworkami w stylu „kierowczyni” czy „premiera” (nie kinowa, tylko pani premier).
Pięknym przykładem fałszowania, a właściwie zawłaszczania znaczenia jest słowo „tolerancja”. Obecnie ludzie określający się mianem tolerancyjnych, wykazują tolerancję wyłącznie wobec własnych poglądów. Dziś, mówiąc o człowieku tolerancyjnym, zwykle mamy na myśli lewicowego liberała, a nie kogoś, kto jest tolerancyjny w znaczeniu słownikowym, czyli traktuje tolerancyjnie ludzi o innych poglądach.
Zmiany w języku mogą więc następować naturalnie, a mogą być wymuszane sztucznie. Niestety w tym drugim przypadku często przypomina to operację bez znieczulenia. Do czego doprowadzi rzeźnickie grzebanie przy języku? Zdarza się czasem tak, że brakuje Ci słowa, że masz je na końcu języka, ale nie możesz go sobie przypomnieć? Za kilkanaście lat może będzie tak, że tego słowa zabraknie na dobre i po prostu nie będziesz mógł powiedzieć tego, co chcesz. Jak pisał Orwell w jednej z najbardziej wizjonerskich powieści wszechczasów, Rok 1984, „Nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia, aż myślozbrodnia stanie się niemożliwa – zabraknie słów, by ją popełnić. Każde pojęcie będzie można wyrazić wyłącznie przez jedno konkretne słowo o ściśle określonym znaczeniu. Wszystkie niuanse, wieloznaczności i znaczenia poboczne zostaną wymazane i zapomniane”.
Kto będzie miał władzę semantyczną, będzie miał władzę nad umysłami ludzi. W efekcie będziemy rozmawiać ze sobą jak maszyny.
November 28, 2014
Testowanie czytalności książki
Bardzo krótki fragment powieści Felix, Net i Nika oraz Klątwa Domu McKillianów czyta Kasia - redaktor serii. Testowanie czytalności książki wypadło pozytywnie. Tekst wchodzi płynnie, nic nie zgrzyta, przewracanie stron również odbywa się bez szarpnięć. Ogólne wrażenie wypada pozytywnie ;)
November 27, 2014
Historie wokół serii Felix, Net i Nika
Dwie zabawne historie związane z serią „Felix, Net i Nika”. Obecnie to najpopularniejsza polska seria powieściowa dla młodzieży. Sprzedała się łącznie w nakładzie 650 tys. egzemplarzy.
Realizacja: Maciej Głowiński i Łukasz Chlipała
November 25, 2014
Kilka słów o powieści Klątwa Domu McKillianów
W powieści „Felix, Net i Nika oraz Klątwa Domu McKillianów” wyprawiam ulubionych bohaterów polskich nastolatków do Wielkiej Brytanii. Rozwiązują tam zagadkę sprzed ponad wieku, przeżywają przygody rodem z horroru i popadają w tarapaty, które wystawiają ich przyjaźń na próbę.
„Klątwa Domu McKillianów” to trzynasty tom najpopularniejszej obecnie polskiej serii powieściowej dla młodzieży, która sprzedała się w naszym kraju w nakładzie 650 tys. egzemplarzy.
Realizacja: Maciej Głowiński i Łukasz Chlipała
O historii powstania serii Felix, Net i Nika
Seria dla młodzieży „Felix, Net i Nika” została wydana w Polsce w nakładzie 650 tys. egzemplarzy. Na podstawie drugiego tomu, pt. „Teoretycznie Możliwa Katastrofa”, w roku 2013 powstał film kinowy. Obecnie trwają przygotowania do kolejnego filmu pełnometrażowego na podstawie innej części cyklu, pt. „Trzecia Kuzynka”, w reżyserii Bodo Koxa.
Fenomenalną popularność seria zawdzięcza wartkiej akcji, ironicznemu humorowi i pełnym fantazji pomysłom fabularnym. „Felix, Net i Nika” rozwiązują zagadki, podróżują w czasie, posługują się sztuczną inteligencją i spotykają duchy. Autor odważnie podejmuje też problemy, z którymi styka się współczesna młodzież. Bohaterowie walczą sprytem ze szkolnym gangiem wyłudzającym pieniądze, próbują pomóc uczniom, którzy mają problem z narkotykami i alkoholem, a także przeżywają pierwsze młodzieńcze uczucia.
Jak zauważyli krytycy literaccy, Rafał Kosik z wdziękiem unika dydaktyzmu, kiedy wplata w akcję swoich powieści wiedzę, promuje więzi rodzinne i odwołuje się do takich wartości jak przyjaźń, odpowiedzialność i przyzwoitość.
Realizacja: Maciej Głowiński i Łukasz Chlipała
November 22, 2014
5.11 Tactical Messenger Bag
Torba taktyczna wykonana z niezniszczalnej Cordury, obszyta taśmami systemu molle i rzepami na moral patche, wydawała się idealnym rozwiązaniem dla gadżeciarza. A jednak nie spełniła swojego zadania, choć wynikało to raczej z faktu, że chciałem jej używać nie do końca zgodnie z przeznaczeniem.
To pierwsza znana mi torba taktyczna, która ma… za dużo kieszeni. Już sama pusta torba jest gruba z powodu ilości warstw materiału. Po włożeniu laptopa do kieszeni (która zresztą jest tak obszerna, że zajmuje ponad połowę objętości głównej komory), wrzuceniu paru drobiazgów do pozostałych kieszeni, do głównej komory trudno wepchnąć coś grubszego niż książka. A już nawet to zamieni torbę w wypchany tobołek.
Na pierwszy rzut oka 5.11 Tactical Messenger Bag jest porównywalna rozmiarowo z opisywaną już przeze mnie Timbukt2, które to Timbuk2 pomieści dwa razy więcej. Zdecydowanie zabrakło tu pięciu centymetrów grubości. Gdyby nie to, torbę określiłbym jako nieźle rozplanowaną.
Nie ma sensu wymieniać wszystkich kieszeni, bo jest ich mnóstwo i to różnego rodzaju. Poniższe zdjęcia zdradzą więcej. Bójcie się schować do którejś z nich bilet miesięczny - znajdzie się już po upływie daty przydatności. Zwrócę uwagę tylko na kilka z kieszeni.
Po bokach torby znajdują się regulowane kieszenie, które w zamyśle mają służyć do przenoszenia butelek, manierek i tego typu obiektów. To dosyć pomysłowe rozwiązanie, bo nieużywane kieszenie można ścisnąć trokiem i nie będą odstawały. Niestety w związku z możliwością regulacji, ich kształt zwęża się do dołu, więc butelki nie daje się dopchnąć do spodu, przez co może się ona wysuwać.
Tylna kieszeń zaopatrzona jest w podwójny suwak, którego wózki są ustawione do siebie tyłem, inaczej niż zwykle. To rozwiązanie pozwala na otwarcie suwaka z dowolnej strony. Niestety pod spodem jest rzep, który doskonale utrudnia korzystanie z kieszeni. Ta kieszeń jest pomyślana głównie jako miejsce do dyskretnego przenoszenia broni. Trochę niemądre wydaje się więc oddzielenie jej od przenoszonego wewnątrz laptopa pojedynczą warstwą ortalionu. Na szczęście dla pacyfistów, mieści się tam format A4, czyli kieszeń jest zdatna do przenoszenia np. czasopism przyrodniczych.
Wygodna rączka do noszenia przypomina tę z plecaków 5.11 Tactical czy Maxpedition. Niestety jeśli zapniemy klapę na rzep za nisko lub za wysoko, rączka będzie pod kątem, co utrudni jej chwytanie. Szczególnie widać to, gdy torba jest wypchana – wówczas uchwyt ląduje na jej plecach. Przy okazji dno torby się wybrzusza, przez co nie można jej postawić na ziemi, bo się od razu przewróci.
Rzep trzymający klapę można „wyciszyć” przyczepiając do niego paski rzepa tej samej szerokości. Wówczas klapę przytrzymają klamry.
OK, OK, już nie narzekam. To, co dla mnie jest wadą, dla innych może być zaletą. Jeśli ktoś nosi głównie dokumenty, czasopisma przyrodnicze czy podobne przedmioty, 5.11 Tactical Messenger Bag będzie wygodny.
Szeroki pas na ramię jest odpinany, na plecach torby jest szlufka pozwalająca wsadzić torbę na wysuwaną rączkę walizki, a do taśm molle można doczepiać dowolne kompatybilne kieszenie. Mimo mojego krytycznego opisu, to jest naprawdę praktyczna torba.
W ofercie 5.11 Tactical są trzy rozmiary takich toreb.
November 21, 2014
Wywiad dla gazeta.pl
Na samym początku to był jeden z elementów mojej misji. Żeby dzieciaki czytały. Trzeba było zatem stworzyć taką powieść, żeby młodzi czytelnicy zanurzeni w świecie technologii, gier komputerowych i internetu - takiej szybkiej, łatwej rozrywki - zwrócili na nią uwagę. Przede wszystkim jest bardzo szybka akcja, która jest atrakcyjna, śmieszna, czasami dramatyczna. Mam nadzieję, że niegłupia. Za nią jednocześnie podąża głębszy przekaz, odpowiednio ukryty, żeby nie czuć było jakiegoś natrętnego dydaktyzmu. Myślę, że udało mi się odciągnąć od komputera całkiem sporą grupę, chociaż na chwilę. (więcej w wywiadzie, który przeprowadził ze mną Mateusz Uciński, przeczytacie tutaj…
November 18, 2014
November 16, 2014
Sekret Czerwonej Hańczy nominowany do Sienkiewicza
Felix, Net i Nika oraz Sekret Czerwonej Hańczy zostały nominowane do Nagrody im. Henryka Sienkiewicza. „Nowa nagroda literacka ma na celu promować i wyróżniać pisarzy, którzy w Polsce wydają książki cenione przez czytelników, a nie jedynie przez jury nagród literackich. We współpracy z Instytutem Książki, Dyskusyjnymi Klubami Książkowymi i kapitułą nagrody wybierać będziemy powieść, która jest popowa (dowolność gatunkowa: od fantastyki, grozy, przez kryminał, po obyczaj), a przy tym prezentuje świetny poziom literacki”.
November 13, 2014
Indoktrynacja
Byłem kiedyś grafficiarzem, ale takim softowym, czyli szanowałem zabytki i w pewnym stopniu własność prywatną. To niestety oznaczało, że mogłem korzystać głównie z ogrodzeń placów budów oraz jakichś tam wiaduktów. Nie powiem, gdzie, kiedy ani co, bo nie jestem pewien okresu przedawnienia. Na pewno jednak przedawniły się małe, kompaktowe graffiti w mojej szkole średniej.
Tak, ozdabiałem szare lamperie wnętrza mojej szkoły małymi grafikami sprayowanymi od szablonu, który uprzednio wycinałem z tektury tępym skalpelem. Optymalnie graffiti nakładało się w dwie osoby: jedna trzymała szablon, druga sprayowała. Najwięksi klasowi twardziele nie byli specjalnie skorzy do pomocy, aczkolwiek sam pomysł bardzo im się podobał. W efekcie ja i jeszcze jeden nieudacznik, który nie potrafił mi odmówić trzymania szablonu, musieliśmy to robić bez pomocy, aczkolwiek przy dopingu reszty klasowej „elity”. Tak samozwała się część bardziej wagarująca i bardziej pijąca. Ciekawym efektem tej akcji, moim zdaniem niezbyt ryzykownej w sumie, był pewien szacun ze strony owej „elity”. Z tego szacunku przestali mi nawet podkradać drugie śniadanie.
Mawiają, że kto nigdy nie był lewakiem, nie może być dobrym człowiekiem. Mawiają też, że kto nie wyrósł z bycia lewakiem, nie będzie nigdy mądrym człowiekiem. Nie wiem, ile prawdy jest w takim gadaniu, ale jedno z moich graffiti dotyczyło religii w szkole. Przekaz był dosadny, bo grafika przedstawiała księdza z małymi różkami oraz z krucyfiksem w jednej dłoni, a siekierą w drugiej. Niby nic specjalnie twórczego, ale robiło furorę wśród uczniów.
Religia w szkole jest klasyczną indoktrynacją, bo z pełną świadomością wpajamy uczniom fikcję, którą nazywamy prawdą. A potem ich oceniamy według tego, kto ile tej fikcji wchłonął.
Pohamujcie oburzenie bojownicy obu stron, spieszę bowiem z wyjaśnieniem, że sprawa nie jest wcale taka oczywista, jak się wydaje. Bo czymże różni się nauka o Jezusie, który chodził po wodzie i zamieniał inną wodę w wino, od nauki np. o generale Świerczewskim, który się kulom nie kłaniał? Albo od fizyki klasycznej, o której wiadomo, że jest błędna? Tyle samo fikcji i indoktrynacji jest w nauce religii, co w propagowaniu równości, a ostatnio, dokładniej, jednakowości. Wszystko zależy od punktu widzenia.
Oczywiście nie chodzi mi tu aż o podważanie percepcji rzeczywistości jako modelu otoczenia tworzonego przez mózg człowieka, lecz o prosty dylemat, co wolno i warto wkładać ludziom, szczególnie młodym, do głów.
Na ostatnim Pyrkonie brałem udział w panelu o wychowywaniu młodych prowadzonym przez Kasię Urbaniak. W skrócie opowiedziałem tam o moim podejściu do tego, co powinna przekazywać literatura młodzieżowa. Otóż moim zdaniem powinna ona zachować idącą tak daleko, jak to możliwe, neutralność światopoglądową, a jednocześnie przekazywać wartości podstawowe: przyjaźń, wierność, solidarność, empatię etc. Tak, to też jest indoktrynacja, bo czemu stawiać przyjaźń ponad samorealizacją kosztem innych? No niestety, jakąś treść literatura musi zawierać.
Na tym panelu padło pytanie o nasze zdanie na temat edukacji progresywistycznej, która polega na stosowaniu relatywizmu kulturowego i etycznego. Innymi słowy, nie mówimy dziecku, co jest dobre, a co złe, tylko przedstawiamy mu różne opcje i pozwalamy dojść do własnych wniosków. Nie uważam tego za dobry pomysł, bo jak np. trzylatek sam ma dojść do wniosku, że nie wolno zabić kolegi z piaskownicy, jeśli ten zabrał mu zabawkę? Metodą prób i błędów?
Oczywiście cięta riposta zawsze przychodzi za późno. Ta przyszła po dwóch godzinach, kiedy to przypomniałem sobie lekturę Władcy much Goldinga, gdzie ten problem został rozpracowany perfekcyjnie. To historia rozbitków, kilkuletnich chłopców, na bezludnej wyspie. Pozbawieni wzorców i puszczeni samopas, zaczynają tworzyć struktury plemienne z silnym przywódcą i totemicznym bóstwem. I oczywiście dzielą się na dwie grupy, które ze sobą walczą. Są ofiary śmiertelne i bardzo szybko z wolności i anarchii wyłaniają się nowe, bardzo rygorystyczne zasady moralne.
Dobrym przykładem może też być słynna kopenhaska dzielnica Christiania, która funkcjonuje jakby poza duńskim prawem. To trochę eksperyment społeczny, a trochę sposób na skanalizowanie narkomanii, a dokładniej na zatrzymanie młodych ludzi przed wejściem w twarde narkotyki. Ta cudownie hippisowska dzielnica, by przetrwać, z krainy wolności bardzo szybko musiała się zamienić w małą „republikę” z własnymi prawami i zakazami. Anarchia jest stanem wielce niestabilnym.
Rozmawiałem kilka lat temu z pewnym znanym polskim pisarzem i publicystą, i jak to po dwunastym piwku na łebka, zeszło na rozmowy o bogu, a właściwie Bogu, bo chodziło o Tego Konkretnego. Otóż pisarz ów stracił wiarę we wczesnej młodości, ale odzyskał ją w okresie pełnej dojrzałości. Ściślej mówiąc, odbudował ją w pełni świadomie, bo uznał, że bez Boga pogubi się w moralnych meandrach współczesności. Potraktował więc Boga narzędziowo, autoindoktrynował się. Szczerze mówiąc, tak właśnie bóg był traktowany przez większość władców w historii. Na indoktrynacji budowano krzepkie imperia, które zabijały ludy romantycznych pacyfistów.
Ci sami, którzy narzekają na zdziczenie obyczajów spowodowane złym wychowaniem lub wręcz brakiem wychowania, potrafią być przeciwnikami indoktrynacji. A przecież wychowanie jest niczym innym jak indoktrynacją! Jak się lepiej zastanowić, to są synonimy. A problem, jak zwykle, tkwi w nazewnictwie. Prawie każdy nazwie „wychowaniem” wpajanie dziecku wartości, które sam wyznaje; a „indoktrynacją” – wpajanie wartości innych. Mam dla was złą wiadomość – uczenie dzieci tolerancji też jest wychowaniem, więc i indoktrynacją.
Człowiek jest istotą społeczną i nie może żyć bez jasnych norm społecznych. Po prostu nie jest to możliwe – jeśli wyrugujemy jeden system ideologiczny, to w jego miejsce natychmiast pojawi się inny. Taką mamy konstrukcję psychiczną. Twierdzenie, że dziecko może samo wybierać zasady moralne, jest wielką nieodpowiedzialnością. Takich wyborów może dokonywać człowiek dorosły, świadomy konsekwencji swoich działań. Oczywiście warto znać inne kultury, szanować ich wartości, ale samemu stosować zasady własnej kultury.
Myślę, że ostateczna odpowiedź na sens tradycyjnego wychowania jest prosta. Bez takiego wychowania cofnęlibyśmy się o tysiące lat powolnego rozwoju cywilizacji i wcale nie mielibyśmy rastafariańsko-hippisowskiego raju na Ziemi, tylko walki plemienne, rzezie niewiniątek i cały zestaw atrakcji znanych z podręczników historii. Niewykluczone, że proces ten miał miejsce wiele razy w historii naszego gatunku – dochodziliśmy do pewnego etapu rozwoju cywilizacji i zaczynaliśmy stawiać jednostkową wolność wyboru ponad dobrem wspólnym. A potem było już z górki. Czyli prosto w przepaść.
Na luksus hipertolerancji stać silnych, a my właśnie słabniemy, choć większość z nas tego nie widzi lub nie uważa tego za problem. Kultura nie znosi próżni, więc w miejsce naszych zasad, demontowanych zresztą przez nas samych, po prostu wejdą inne. Obce. Co mądrzejsi zwolennicy hiperliberalnego podejścia do obyczajowości sami przyznają, że to sposób na przyspieszenie upadku naszej cywilizacji. Jakże świadome, szlachetne i niestety bolesne będzie to samobójstwo!
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
