Rafał Kosik's Blog, page 36

October 4, 2015

Idiokracja

Można by się zaśmiać pustym śmiechem nad postępującym zidioceniem rasy ludzkiej, tyle że wcale nie powinno nam być do śmiechu. Podobnie można by się śmiać z mrówki próbującej przegryźć podeszwę buta, ale milion mrówek przestaje być śmieszny. Analogia się zgadza, tyle że nie chodzi o mrówki, ale o ludzi i nie o milion, ale o miliard.


Tak naprawdę odsetek idiotów ostatnio wcale się nie zwiększył, tylko zwiększyła się ich siła rażenia. Proces ten nie był jednak tak szybki, jak to prorokowali futurolodzy. Od powołania do życia blogosfery, minęło już naście lat. Początkowo wszyscy (mądrzy) bali się, że zaleje nas fala chłamu. Nie zalała. Była za niska.


Okazało się, że kluczowym czynnikiem jest szybkość i zasięg propagacji memów. To zapewniły dopiero serwisy typu Facebook czy Twitter, do używania których (w przeciwieństwie do blogów) nie potrzeba żadnych zdolności poza zdolnością klepania w klawisze.


System sita w postaci choćby redaktora, odpowiedzialnego za to, co puszcza w swoim medium, na naszych oczach przestaje istnieć. Dziś każdy może emitować swoje przemyślenia w szeroki świat bez żadnej moderacji. Jaki jest efekt? 99.9% zasobów internetu to zwykłe śmieci.


Stanisław Lem powiedział kiedyś w wywiadzie, że najważniejszą informacją, którą kiedykolwiek znalazł w internecie jest adres dobrej pierogarni blisko jego domu (mogłem trochę przekręcić, ale sens jest zachowany). Użyteczne informacje są ułamkiem ułamka promila zasobów sieci. Sieć jest pełna zwyczajnego bełkotu. Każdy chce się wypowiedzieć, choć zaledwie jeden na tysiąc powinien. W średniowieczu nudziarz zostałby sam przy stole w oberży, może i z rozbitą głową, natomiast dziś nikt nie jest sam, jeśli tylko ma dostęp do sieci. Speaker’s Corner z Hyde Parku rozciągnął się na cały świat (zwyczajowo nie licząc Korei Północnej).


Modelowo można to opisać przykładem autokaru, który ma przemieścić sto osób z punktu A do punktu B. Co najmniej jedna z tych osób powinna mieć prawo jazdy, by kierować, prawda? Niestety egalitaryzm internetu, a szczególnie mediów społecznościowych, bardziej przypomina obecnie autokar w którym przed każdym fotelem jest zamontowana kierownica i pedały. Dzięki zaawansowanej technologii tor jazdy i prędkość autokaru jest ustalana na podstawie średniej statystycznej wyborów wszystkich pasażerów. Co więcej, system promuje tych pasażerów, którzy kręcą kierownicą i depczą po pedałach najintensywniej. Na prostej jeszcze jakoś to działa; prawdziwe problemy pojawiają się na skrzyżowaniu.


Przepis na sukces w sieci jest prosty. Weźmy krzykacza i największy idiotyzm, jaki zdołamy wymyśleć, ale kompatybilny z aktualnymi trendami. Podeprzyjmy krzykacza modną ideologią i dajmy mu krzyczeć. To doskonały sposób na szerzenie ideologii, pod warunkiem, że jest dość populistyczna, by tłuszcza ją podchwyciła. Ideologia nie musi być mądra, a nawet nie powinna.


Być może na razie jest to burza w szklance wody, czy raczej w wiadrze pomyj, bo ludzie nie używający Twittera czy Facebooka pewnie nawet niczego nie zauważą. Nie oznacza to, że shitstorm twitterowy ich nie dotyczy. To znaczy tylko, że ta większość nie zauważa zmian, które dyskretnie zachodzą poza ich polem widzenia.


Jan Christian Andersen w bajce Nowe szaty cesarza opisał podobny mechanizm. Widownia dzieli się na idiotów, którzy wierzą, że cesarz ma nowe szaty; i na tych, którzy widzą, jak jest, ale ze strachu wolą przytakiwać tłuszczy. I jest dziecko, które w krytycznym momencie, krzyczy, jak jest naprawdę. Tego zbawiciela jeszcze nie widać na horyzoncie. Jest wręcz coraz gorzej. O ile w czasach przedinternetowych większość ludzi trzymała się zasady „Niewiele wiem, więc nie będę się z tym ujawniał”. Kilka lat temu postawę przeciętnego internauty opisywało zdanie „Nie wiem nic i jestem z tego dumny”; teraz to zdanie brzmi „Nie wiem, czego chcę, ale będę o to zaciekle walczył(a)”.


Bardzo charakterystyczny jest tu przykład zdjęcia z planu filmu Jurassic Park. Steven Spielberg zrobił sobie zdjęcie przy makiecie leżącego triceratopsa. Nic specjalnego. Pewien komik-prowokator kilkanaście lat później dodał podpis, sugerujący, że niemoralne jest zabijanie zwierząt. Była to dowcipna prowokacja i sam prowokator nie spodziewał się, jaką skalę osiągnie jego niewinny żart. To jest problem inteligentnych ludzi, którzy nie potrafią sobie wyobrazić otchłani głupoty innych. Rozpętał się shitstorm, w którym masa tępych internautów żądała ukarania myśliwego, który zabił tak piękne zwierzę. Gdy ktoś bystrzejszy zauważył, że to jest przecież triceratops, ruszyła kolejna fala flejmu, że nie można zabijać żadnych zwierząt, nawet triceratopsów. Ktoś następny zwrócił uwagę, że triceratopsy wyginęły miliony lat temu, na co idiokracja zareagowała oburzeniem, że wyginęły przez takich właśnie myśliwych jak Spielberg. W końcu udało się sprawę odkręcić, ale to nie zamknęło sprawy, bo zaraz rozpętał się flejm, że to zdjęcie i tak jest obraźliwe (ofensywne) wobec triceratopsów, które wprawdzie wyginęły miliony lat temu, ale mają do tego pełne prawo, by żyć dziś, a Spielberg im to prawo (potencjalne) ogranicza. Słowem, Spielberg dyskryminuje potencjalne triceratopsy, gdyby jakieś się tu pojawiły.


Media społecznościowe nie zwiększyły liczby idiotów, one tylko dopuściły ich do głosu. Ostatnio uruchomiona została armia internetowych idiotów, a głównie idiotek, przy okazji kolejnego programu Europejskiej Agencji Kosmicznej. Dzięki idiokracji z jednego z największych osiągnięć astrofizyki, czyli udanej misji sondy Roseta, najbardziej medialna okazała się koszula jednego z inżynierów projektu.


Dwadzieścia lat temu, gdyby jakaś studentka podsumowała historyczną misję uwagą o złym ubiorze jednego z inżynierów projektu, usłyszałaby „Siadaj, głupia. Porozmawiajmy o wynikach misji”. Dziś w dobrym tonie jest być głupią i dumną z tego faktu. Nie mówmy już wejściu sondy na orbitę wokół jądra komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko, ani o udanym lądowaniu lądownika Philae na powierzchni komety. Kogo to obchodzi? To jest trudne i niezrozumiałe. Porozmawiajmy o koszuli.


Różnica między demokracją a idiokracją jest taka, że ta pierwsza polega na wybieraniu najmądrzejszych spośród społeczności, przedstawicieli, którzy potem w oparciu o porady ekspertów, będą podejmować mądre decyzje. Piekarz decyduje, jak się piecze chleb, a murarz, jak się muruje. Idiokracja natomiast nie zakłada żadnej mądrości, bo według niej świat jest tak prosty, że każdy może być ekspertem w każdej dziedzinie. A jeżeli fakty temu przeczą, fakty należy zignorować.


Mądry, który przyzna się, że nie ma pojęcia o takim np. spawaniu podwodnym, jest uznawany za głupka, bo przecież każdy zna się na spawaniu podwodnym (od czego Wikipedia?). Idiokracja polega na tym, że wszyscy krzyczą, a kto krzyczy najgłośniej, ten zyskuje największy szacunek. Tym bardziej, że przyłączają się do niego następni, zwabieni hałasem.


Niepokojące jest to, że ten trend całkiem dobrze się rozwija na szanowanych uniwersytetach. Studenci zamiast bronić swoich poglądów zgodnie z zasadami merytorycznej dyskusji na argumenty, skupiają się na zamykaniu ust oponentom z użyciem politycznej poprawności i oskarżeń o dyskryminację z coraz bardziej niedorzecznych powodów. To metody godne raczej przepychanek partyjnych, a nie przyszłych naukowców.


Idiokracja to kuszący idiotów bieg w nieznane. Wkrótce i Ty, choćbyś się sprzeciwiał, też będziesz musiał biec, bo inaczej masa idiotów Cię zadepcze. To nowy nieznany świat, w którym prawdziwi liderzy muszą się wykazać jedynie głośnym darciem mordy i ferowaniem szybkich wyroków.


Jak zwykle jestem pesymistą. Na razie, AD 2015, Ziemia robi się coraz bardziej płaska, a gwiazdy z gazowych olbrzymów powoli zamieniają się w tajemnicze węgielki na niebie.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on October 04, 2015 18:41

October 3, 2015

Butter beer

Brytyjczycy i Amerykanie mają wiele napojów ze słowem „beer” w nazwie, które obok piwa nawet nie stały. Nie inaczej jest ze znanym głównie z książek i filmów z serii „Harry Potter” napoju butter beer. Na polski można by to przetłumaczyć jako piwo kremowe (no bo przecież nie maślane). Przejrzałem w sieci wiele przepisów na ten napój i wszystkie z nich łączyło jedno – brak piwa w piwie. Postanowiłem zmienić ten stan rzeczy i metodą prób i błędów doszedłem do przepisu, którym Was dziś uszczęśliwię.


Okazja ku temu jest odpowiednia, bowiem właśnie otworzyłem sezon jesiennych przeziębień, a piwo to najlepiej smakuje w wersji na ciepło. Znaczy, jest lekarstwem – lecząc bawi, bawiąc leczy.





Składnik:
0.5 l piwa
dwa żółtka
50-100 ml mleka skondensowanego słodzonego lub słodkiej śmietany kremowej

Przyprawy: cukier waniliowy


Do wersji na ciepło można dodać również imbir w proszku i cynamon. Ilość mleka i cukru waniliowego zależy od indywidualnych upodobań.


Czas przygotowania: 5 minut






Jajka płuczemy…




… i oddzielamy żółtko. Białko nie będzie potrzebne.




Wszystkie składniki, bez piwa, wrzucamy do blendera. Lepszy jest mały blender, bo mniej będzie potem mycia.




Jeśli ma to być napój na ciepło, to przelewamy piwo do garnka i podgrzewamy do 60-70 stopni (tak, żeby dawało się włożyć do środka palec).




Jeśli zawartość blendera jest zbyt gęsta, możemy dodać nieco piwa. Nie za dużo, bo się nam wypieni.




Miksujemy.




Przelewamy zmiksowaną esencję do kufla.




Dopełniamy piwem (ciepłym lub zimnym). Zapewne wszystko się nie zmieści.




Oczywiście nie jest to napój, który będzie smakował każdemu, ale na pewno lepiej smakuje, niż można by się tego spodziewać po przeczytaniu listy składników.
 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on October 03, 2015 15:39

September 28, 2015

Woda na Marsie za pół darmo

MarsKolejna ważna wiadomość z NASA. To znaczy, ważna dla interesujących się eksploracją Układu Słonecznego - potwierdzono obecność wody w stanie płynnym na powierzchni Marsa. Tak się składa, że moja pierwsza powieść dotyczy właśnie eksploracji Marsa i nosi tytuł, uwaga, Mars. Jeśli ktoś jej nie ma, a chciałby mieć, to od jutra do piątku będzie mógł ją kupić w Sklepie Powergraphu za pół ceny. Polecam, mnie się ta książka bardzo podobała.

2 likes ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 28, 2015 13:15

September 24, 2015

Konkurs dla uzdolnionych plastycznie fanów Felixa, Neta i Niki

Felix Net i Nika - okładka Do wygrania sława, chwała i uwielbienie oraz 1500 złotych (minus podatek). Wszystko to, jeśli projekt konkursowy zostanie wykorzystany jako prawdziwa okładka najnowszej książki z serii Felix, Net i Nika.


W skrócie chodzi o zaprojektowanie okładki do czternastego tomu, czyli Felix, Net i Nika oraz (nie)Bezpieczne Dorastanie. Organizatorzy, czyli Fanklub FNiN oraz wydawnictwo Powergraph, są bardzo elastyczni i dopuszczają różne formy projektu. Może to być po prostu rysunek bohaterów, a może być kompletny projekt okładki. Przyjmujemy projekty w wersji cyfrowej lub (z pewną niechęcią) papierowej. Grafika w wersji cyfrowej musi mieć minimalną szerokość 2000 pixeli. Jeśli będzie więcej, to tylko lepiej.


Jeżeli potrafisz obsługiwać program Photoshop, to bardzo dobrze, bo to zdecydowanie ułatwi sprawę. Rysunek pokolorowany i pocieniowany ma większą szansę na zwycięstwo.


Kilka pomocnych szczegółów: w tym tomie większą rolę do odegrania ma Laura, więc należy ją dodać do tytułowej trójki (pamiętajcie o wściekle czerwonych lub czerwonoróżowych włosach). Akcja dzieje się w Londynie i w Warszawie, ale raczej w Londynie. Felix może (ale nie musi) mieć na sobie szary kombinezon z mnóstwem kieszeni – taki, jaki noszą monterzy albo serwisanci.


Projekt powinien nawiązywać do poprzednich tomów. Szata graficzna pozostaje ta sama, czyli są paski na górze i dole oraz tytuł. Pamiętajcie też, że postacie muszą się zmieścić mniej więcej w obszarze, w którym mieściły się w poprzednich tomach.


Jeśli ktoś zna dobrze Photoshopa (lub inny program graficzny) i chce zabłysnąć, może wkomponować swoje postacie w gotową makietę okładki, która jest do pobrania pobierz stąd.


W takim przypadku ważne jest, żeby postacie znalazły się na osobnej warstwie (lub warstwach). Kolory pasków i tła oczywiście możecie zmienić. Pamiętajcie o spadach, czyli o grafice, która wychodzi poza wymiar okładki (to ta część, która zawija się pod spód okładki).


W pliku na osobnej warstwie jest zapisana szara maska, która pokazuje, gdzie są spady.


Jeżeli nie czujesz się na tyle mocny w grafice, by projektować całą okładkę, zrób tylko rysunek czwórki bohaterów – to jest najważniejsze.


Duże pliki, takie powyżej 20MB lepiej wysyłać za pomocą serwisów typu WeTransfer lub Dropbox.


Pliki należy wysyłać w formacie tif lub psd.


Organizator konkursu zastrzega sobie prawo do modyfikacji wybranego projektu oraz do rezygnacji z wyłonienia zwycięzcy, jeśli żaden projekt nie będzie spełniał oczekiwań.


Konkurs dla mieszkających na terenie Rzeczpospolitej Polskiej, przykro mi z powodu wykluczenia wszystkich zagranicznych fanów, ale decydują tu przepisy podatkowe. Prace należy wysyłać tak, aby 3 października dotarły. Jeśli zamierzacie przesłać prace pocztą, to pamiętajcie o tym, że paczka chwilę idzie i trzeba ją wysłać wcześniej (i zabezpieczyć przed zniszczeniem).


Przyznanych zostanie pięć Wyróżnień, a nagrodami będą premierowe książki z dedykacją oraz T-shirty.


KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE CAŁY REGULAMIN!


Regulamin: pobierz

Zał. 1. - oświadczenie dot. niepełnoletnich: pobierz

Zał. 2. - oświadczenie dla osób pełnoletnich: pobierz


Powodzenia!

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 24, 2015 03:00

September 22, 2015

FNiN nBD

Zdecydowałem, jaki będzie tytuł czternastego tomu FNiN: Felix, Net i Nika oraz (nie)Bezpieczne Dorastanie. Zapis dokładnie taki, jak widać, czyli niektórzy poloniści mogą zgrzytać zębami. Niech ten zgrzyt będzie dodatkową reklamą dla książki ;)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 22, 2015 05:25

September 17, 2015

Demon



Wygląda na to, że polskie kino utraciło w ostatnich latach coś niepowtarzalnego, co towarzyszyło mu przez długi czas – swojski klimat żenady. Odpowiedź na pytanie czy film był fajny, jeszcze niedawno zaczynała się od słów „Jak na polski film…”. Stosowaliśmy do nich inną, łagodniejszą skalę ocen, miały taryfę ulgową. Zdarzały się niezłe filmy, ale były to pojedyncze przypadki, nie reguła. W tym tygodniu obejrzałem kilka polskich filmów i coś mi się wydaje, że wyjątek zamienił się w regułę – wszystkie były dobre i to bez disclaimera „Jak na polski film…”. Jednym z nich jest właśnie Demon Marcina Wrony.


Główny bohater, nazywany przez przyjaciół Pythonem, przyjeżdża z Wielkiej Brytanii na polską wieś, by poślubić Żanetę, córkę bogatego właściciela kamieniołomu. Od teścia dostają w prezencie stary dom, którego historia okryta jest tajemnicą. Dom jest piękny, ale doprowadzenie go do stanu używalności wymaga sporo pracy. Python zabiera się do tego od razu, samotnie nocując w domu i porządkując wielki zapuszczony ogród. W przeddzień wesela przez przypadek odkopuje ludzkie szczątki. Nikt mu jednak nie wierzy, bo dół w tajemniczy sposób znika. W nocy Python słyszy w domu płacz, gdy stara się odnaleźć jego źródło, traci przytomność, a rano nie potrafi sobie niczego przypomnieć.


Gdy rozpoczyna się wesele, z panem młodym zaczyna się dziać coś dziwnego. Wygląda to na chorobę psychiczną, ale szybko staje się jasne, że został opętany. Panna młoda chce ratować męża, jej ojciec zaś próbuje ratować kosztowne wesele i udaje, że wszystko gra. Z każdą minutą staje się to coraz trudniejsze i nawet interwencyjne skrzynki wódki nie wystarczają. Ksiądz, po nieudolnej próbie odprawienia egzorcyzmów, myśli już tylko, jak się ulotnić. Sytuacja wymyka się z rąk.


Doskonały Itay Tiran, wspaniały Adam Woronowicz, rewelacyjny Andrzej Grabowski. Aktorsko, operatorsko, scenograficznie… Bez używania zwrotu „Jak na polski film…” można śmiało powiedzieć, że jest tu mało rzeczy, do których można się przyczepić. Może Polska jest nieco wyidealizowana, bo na głębokiej prowincji nie tak łatwo byłoby znaleźć tylu ludzi mówiących płynnie po angielsku, a weselna scenografia stodoły przypomina raczej przyjęcie zorganizowane przez Magdę Gessler niż wiejską imprezę. Jednak to nie jest film dokumentalny, więc taka wyidealizowana Polska Plus będzie nam robić dobry PR za granicą. To jest film, który może się spodobać na całym świecie.


Ale są i wady. Demon to raczej groteska niż klasyczny horror. Choć klimat jest od początku do końca, to w miarę rozwoju akcji grozę zastępuje humor. To jest oczywiście wartościowe, ale niestety przestajemy się bać. Dla odbioru filmu lepsze byłoby odwrócenie tej kolejności. Najsłabsze w filmie jest niestety zakończenie, a raczej jego brak. Film aż się prosi o zakończenie zbliżone do Idy. Nie zdziwiłbym się, gdyby pierwotnie takie właśnie miało być, ale w ostatniej chwili zmieniono je w montażu. Możliwe są też inne wyjaśnienia…


Podsumowując: szczerze polecam.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 17, 2015 14:22

September 14, 2015

Karbala



Zapędzone w kozi róg politycznej poprawności Hollywood ucieka się do fantazjowanie o Avengersach, bo tam nie ma kropelki prawdziwej krwi ani żadnej supremacji nacji nad nacją, kultury nad kulturą. Kino zachodnie jest obecnie nastawione na demontaż własnych mitów bohaterskich, co, nawiasem mówiąc, pięknie koresponduje z nastrojami upajania się dekadencką atmosferą schyłku cywilizacji zachodniej. Chwała twórcom Karbali za to, że nie stosują takich prostych kalek kulturowych. W przeciwieństwie do Amerykanów nie mamy przecież czego demontować. Żeby demontować pomnik polskiego bohaterskiego patrioty, musielibyśmy go najpierw zbudować.


Trochę trudno byłoby budować mit polskiego patrioty w sytuacji, gdy nasze wojsko uczestniczy w misji stabilizacyjnej, a de facto pełni rolę bliską roli okupanta. Ale można budować etos żołnierza polskiego i to w tym filmie wychodzi. I to wychodzi bardzo dobrze. Nie znaczy to, że nie padają pytania „co my tu właściwie robimy?”. Nie, wprost przeciwnie, jest ich wiele. Padają również odpowiedzi, wśród których najtrafniejsza zawiera słowo „kredyt”.


Czterej pancerni i pies (ten ostatni dla ocieplenia wizerunku) byli odrealnioną i propagandową bajeczką, ale trudno znaleźć w polskiej kinematografii obraz z tego gatunku, który mocniej wryłby się w popkulturę. Karbala, po Mieście 44, jest kolejnym obrazem, który stara się opowiedzieć fabułę może nie dokładnie zgodną z rzeczywistymi wydarzeniami, ale prawdziwą jako obraz pewnego wycinka naszej najnowszej historii.


Widać też mocne nawiązania do wydarzeń rzeczywistych, tyle że późniejszych z Afganistanu. Widać obawę żołnierzy przed tym, jak zostaną ocenieni przez media i przez rodaków, oglądających relacje z wygodnego fotela przed telewizorem, jakby to był zapis gry komputerowej. A największą obawę naszych żołnierzy, że polski sąd potraktuje ich działania jakby byli kryminalistami, pięknie wykorzystują iraccy terroryści/bojownicy instalujący stanowisko ogniowe w obiekcie sakralnym (do którego nie wolno strzelać) i używając dzieci zamiast worków z piaskiem (bo do cywilów również przecież strzelać nie wolno).


Jest w tym filmie kilka wymęczonych scen i drętwych lub źle odegranych dialogów. Momentami (ale tylko momentami!) widać ograniczenia budżetowe. Jednak, co przyznaję z pewnym zaskoczeniem, to jest naprawdę dobry film.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 14, 2015 17:16

September 8, 2015

Trolling

Psychologia tłumu pokazuje, że kilkutysięczna grupa inteligentnych ludzi potrafi się zachowywać, jakby miała IQ niezatemperowanego ołówka. Nie dotyczy to wyłącznie prawdziwego tłumu; wszelkie fora dyskusyjne i portale społecznościowe stwarzają podobne warunki jak gwarny plac w centrum miasta. Jak można kierować masą ludzką, która ze swej natury zachowuje się chaotycznie? Wystarczy wiedzieć gdzie, kiedy i jak popchnąć palcem, by reakcja łańcuchowa zamieniła to delikatne pchnięcie w masowy bezmyślny bieg we wskazanym kierunku. I tu pojawiają się trolle.


Każdy miał do czynienia z trollami, i nie chodzi mi o Muminki, ale o złośliwych, uprzykrzających życie sfrustrowanych osobników, którzy potrafią zamienić rozmowę o metodach sadzeniu pelargonii w kłótnię na temat górniczych związków zawodowych. Dlaczego inteligentni ludzie dają się w to wkręcać? Odpowiadanie na zaczepki trolla jest karmieniem trolla, nieodpowiadanie jest milczącym przyznaniem racji, bo cała reszta użytkowników będzie widziała tylko argumenty trolla. Najskuteczniejszą metodą jest więc blokowanie trolla, a to niestety nie wszędzie jest możliwe.


Troll zwykle ma cechy socjopatyczne i czerpie przyjemność z krzywdzenia innych. Jednocześnie troll internetowy jest całkowicie bezradny w realnym świecie, a wirtualne ego ma mu właśnie rekompensować niedostatki fizyczne bądź psychiczne. Dlatego też inną metodą ostudzenia zapędów trolla, jest zwrócenie mu uwagi w realium. Oczywiście, jeśli go znamy.


Niektórzy za trolling niesłusznie uważają żartowanie i ironię wypowiedzi, tymczasem w grę wchodzi zjawisko jak najbardziej poważne. Polecam pozbywanie się trolli ze swojego otoczenia, gdyż pożytek z utrzymywania kontaktów z takimi osobami jest mniej więcej taki, jak ze współdzielenia domu ze szczurami. I w zasadzie na tym można by skończyć ten felieton. Można, gdyby nie to, że tak naprawdę jesteśmy świadkami dopiero początkowego etapu rozwoju trollingu. Wiele wskazuje na to, że przyszłość, niestety, należy do trolli, tyle że trolli zawodowych.


Dlaczego inteligentni ludzie wierzą w niesprawdzone informacje, dlaczego podają je dalej? Weryfikowanie u źródła nie jest proste, bo źródłem potrafi być anonimowy blog, na którym ślad się urywa. Dodatkowo weryfikacja danych zwykle wymaga wiedzy z danej dziedziny. Zresztą zaraz pojawia się następna niesprawdzona informacja, i następna. Na weryfikację zwyczajnie nie mamy energii. Jeszcze gorzej to wygląda, gdy popatrzymy na ogół społeczeństwa.


W świecie idiokracji, gdzie przytłaczająca większość jest tak głupia, że nie rozumie elementarnych zasad działania świata, oraz tak ograniczona, że nawet nie podejmuje prób ich zrozumienia, w cenie są łatwe i proste wyjaśnienia. Wyjaśnienia nie muszą, a nawet nie powinny być prawdziwe. Prawda to fanaberia filozofów i byt logiczny, który traci na znaczeniu we współczesnym świecie. Ludzie statystycznie są leniwi intelektualnie, więc oczekują odpowiedzi łatwych, prostych, a co najważniejsze pasujących do ich poglądów. Prawda zwykle nie spełnia tych kryteriów.


Wiecie kim są autorzy listów typu „od oburzonego czytelnika”? Zwykle sama redakcja gazety, która w ten sposób jednocześnie coś publikuje i nie musi za to brać odpowiedzialności. To jednak metoda o małej sile rażenia. Telewizja, prasa i renomowane media nie mogą podawać oczywistych kłamstw, bo ktoś im to zaraz wyciągnie. Trolli te zasady nie obowiązują, bo przecież troll po zmianie nicka i IP zyskuje nową tożsamość. A skoro to kłamstwami, a nie prawdą zmienia się świat, rola trollingu będzie systematycznie rosła wraz z rozwojem znaczenia mediów elektronicznych.


Ciekawym przykładem jest zmasowany atak na firmę Browary Regionalne Jakubiak na podstawie wyciągniętego z odmętów internetu krótkiego komentarza właściciela firmy, w którym obraża on homoseksualistów. Komentarz ma się nijak do jakości piwa, nijak do kilku tysięcy pracowników browarów, którzy po prostu wykonują swoją robotę. A jednak to wystarczyło, by wiele osób zrezygnowało z picia tego piwa. To doskonały przykład na manipulację ludźmi, którzy, myśląc, że naprawiają świat, stali się nieświadomymi najemnikami konkurencyjnego koncernu piwowarskiego. Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność.


Walka z trollingiem to rodzaj konfliktu asymetrycznego, gdzie z jednej strony stoi rzetelna, poparta badaniami prawda i dobra wola, a z drugiej kłamstwa, półprawdy, erystyka, granie na emocjach i manipulacje danymi. To drugie jest tańsze, prostsze i… atrakcyjniejsze w odbiorze. To się oczywiście dzieje od dawna – wpuszczenie w tłum kilku opłaconych prowodyrów potrafi zamienić pokojową demonstrację w zadymę. Metoda ta jest znana od stuleci. To się dzieje od dawna, tylko skala się zmieniła.


Kiedy przygotowywano się do drugiej wojny w Zatoce, wysoko postawieni urzędnicy administracji amerykańskiej podawali jako jej powód m.in. konieczność likwidacji zagrożenia bronią chemiczną ponoć posiadaną przez władze irackie. Dziś do propagacji tego, delikatnie mówiąc, ryzykownego założenia użyto by armii trolli, by doprowadzić do sytuacji, gdy większość społeczeństwa popiera wojnę i wierzy w jej słuszność. Gdyby potem się okazało, że żadna broń chemiczna nie istniała, nie było kogo winić za rozpuszczenie kłamstwa. Po sformowanej do tego zadania armii cyfrowych duchów już dawno nie byłoby śladu.


Rosyjska inwazja na wschodnią Ukrainę odbyła się ze wsparciem tysięcy trolli, z których każdy umieszczał dziennie dziesiątki komentarzy na obcojęzycznych (również polskich) portalach. Komentarze, jak można się domyślać, przedstawiały sytuację w takim świetle, w jakim chciała tego Moskwa. Rządy wielu państw opłacają bloggerów, hackerów i wielotysięczne armie komentatorów, a przodują w tym Chiny. I nie jest to teoria spiskowa, lecz udowodniony fakt.


Dopóki sieć będzie dopuszczała powszechną anonimowość, albo szerzej – możliwość bezkarnego szerzenia dezinformacji i nienawiści, dopóty znaczenie trollingu w kształtowaniu opinii społecznej będzie rosło. Nic nie wskazuje na to, by ten trend miał się zmienić; rządy, korporacje i organizacje polityczne są bowiem zainteresowane utrzymaniem obecnego stanu rzeczy. Świat przyszłości to prawdopodobnie świat, w którym zmiany w nastrojach społecznych będą kreowane metodami masowego, zinstytucjonalizowanego trollingu.


Kolejnym etapem będzie zastąpienie ludzi przez sztuczną inteligencję. Czy to możliwe? Spektakularna, choć mało znana niezainteresowanym, porażka programów AI w starciu z globalnym wolnym rynkiem zdaje się temu przeczyć. Do rozgrywek finansowych na giełdach używa się programów eksperckich z pewną minimalną autonomią. Ich zaletą jest raczej szybkość podejmowania decyzji, a nie ich stuprocentowa trafność.


Dziś bez trudu można odróżnić wpis generowany przez bota, ale czy taka sytuacja długo się utrzyma? Być może za dwadzieścia lat opinię społeczną będą kształtowały algorytmy z zadanymi wytycznymi. Wówczas najważniejsze pytanie będzie brzmiało, kto pisze algorytmy? Kto albo co?

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 08, 2015 17:04

August 31, 2015

Notting Hill Carnival

Notting Hill CarnivalTak, jestem trochę niewyspany. Przyczynę widać na zdjęciu, i nie mówię tu o panu w czapce z własnych włosów (że tam był, zobaczyłem dopiero na zdjęciu). Ta wieżyczka z głośniczków stanęła trzy metry od naszej furtki i nie stanęła tam dla ozdoby. O tym, że Notting Hill Carnival jest drugą pod względem wielkości imprezą tego rodzaju na świecie (po karnawale w Rio) dowiedziałem się nieco za późno.


Jest to kilkudniowa impreza, która praktycznie wyłącza z używalności obszar wielkości połowy Mokotowa. Przy czym, jeśli mówię „wyłącza”, to mam na myśli dokładnie to, co mówię. Nie działają stacje metra, nie jeżdżą autobusy, nie jeżdżą samochody, w tym również taksówki. Zostają jedynie sklepy sieciowe (Tesco, Sainsbury’s, etc.), obstawione każdy kilkunastoma ochroniarzami i podwójnymi ekranami ze sklejki ze strefą kontrolowanego zgniotu. Dla bezpieczeństwa nie można nawet używać koszyków.


Pojechałem do Londynu z powodu researchu do czternastego tomu „Felixa, Neta i Niki” i cel w zasadzie zrealizowałem. Spotkania biznesowe też się udały. Jednak, jak w przypadku każdej z moich podróży, pracowałem. Pisałem. To znaczy, taki był plan, ale nie został do końca zrealizowany, bo znalazłem się w samym środku gigantycznej imprezy. Tak bardzo w środku, że bardziej się nie da ani w przestrzeni, ani w czasie. A karnawał rządzi się swoimi prawami.


Główne ulice to ciągi dla przemieszczających się pochodów z grzmiącą z naczep ciężarówek muzyką i tańczącymi ludźmi za nimi. Generalnie te pochody różnią się od polskich odpowiedników tym, że na przedzie nie ma księdza i wszyscy się bawią zamiast wspominać upadek któregoś z powstań. Tak szczerze, to sądzę, że nikt tam nie myśli o żadnym głębszym backgroundzie kulturowym - po prostu jest impreza. Boczne ulice to miejsca piknikowe, przy czym jedni mieszkańcy bunkrują się albo wyjeżdżają, a inni wprost przeciwnie - otwierają kramiki z gwizdkami, pomarańczami i balonikami, albo wystawiają przed dom grille i sprzedają własnoręcznie pieczone kiełbaski. I, wyobraźcie sobie, nie ma tam lotnych kontroli sprawdzających kasy fiskalne.


Nie ma w tym tłumie jakiejś wyczuwalnej agresji (choć i wielkiej kultury też nie ma co szukać) i chyba generalnie, gdyby nie okoliczności (tachanie waliz), to mogłoby to być ciekawe i przyjemne doświadczenie. Skala imprezy nie przypomina niczego, co wcześniej widziałem. Poważnie, mijasz kolejne przecznice, a tam ludzi nie ubywa. To wygląda właśnie jak jakieś powstanie bezzbrojne. Jeśli wierzyć organizatorom, skumulowany zysk z imprezy (głównie dla lokalnej ekonomii) sięga niemal 100 milionów funtów. Zostawię tutaj tę sumę tak samą sobie, bez komentarza.


To był, zdaje się, jeden ze smutniejszych karnawałów, bo przez większość czasu lało. Przykro było patrzeć na moknące stroje, a jeszcze przykrzej na dziewczyny chowające te stroje pod pelerynami. Wprawdzie peleryny były przezroczyste, ale niestety zaparowane. A chyba najprzykszejszym widokiem była udekorowana imponującymi proporcami i flagami inwalidka na wózku elektrycznym smętnie moknąca w długiej kolejce do przejazdu.


Cóż, peszek, ale dzięki tej aurze udało nam się w miarę sprawnie, choć mokro, wydostać z walizami do najbliższej czynnej stacji metra (Holland Park), odległej o jedyne półtora kilometra. I tu kolejny peszek, ale już nasz. Stacje podczas karnawału albo nie działają, albo są exit only, co w sumie mogę zrozumieć, bo pijany rozbawiony tłum na peronie to jest pewien problem. Mój sprytny plan przesiadki na kolejnej stacji (Notting Hill Gate) w linię, która nas dowiezie do linii, która nas dowiedzie do Heathrow spalił na panewce, gdy się okazało, że przesiadka jest niemożliwa, bo stacja jest od półtorej minuty exit only. Umiesz czytać? OK, no wracamy na peron i jedziemy dalej poprzednią linią. Niestety nic z tego - stacja jest od półtorej minuty exit only, więc którego słowa nie zrozumiałeś? Wysiadłeś, to nie wsiądziesz. Zaproponowano nam pieszą wycieczkę z walizami wśród tłumu do stacji… Holland Park.


Oczywiście wybrnęliśmy z tego. Miałem tu wrzucić sporo zdjęć, ale po przejrzeniu przedstawiają albo moknące tancerki, albo hałdy śmieci (z założenia nie ma tu koszy), więc wrzucam tylko zdjęcie pana z czapką z własnych włosów na tle mojego budzika.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on August 31, 2015 20:04

August 14, 2015

Rafał Kosik dla dorosłych

Miłosz Konarski z kanału Z kamerą wśród Książek mówi o mnie dobrze, co już samo w sobie jest powodem, by go lubić. Na szczęście nie jest to jedyny powód, a zresztą zerknijcie i zasubskrybujcie, jeśli się Wam spodoba, bo warto wspierać ludzi wspierających czytelnictwo.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on August 14, 2015 20:00

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.