Rafał Kosik's Blog, page 34

January 8, 2016

Stanley Adventure Camp Cook Set

28 grudnia, 16:45, godzina po zachodzie słońca. Doskonały moment na przerwę w wycieczce rowerowej i piknik połączony z przygotowaniem zupy chrzanowej. Ani pora roku, ani pora dnia, ani zimno, ani zapadający zmrok, ani deszcz… nic, zupełnie nic nie powstrzyma prawdziwego gadżeciarza przed wypróbowaniem nowego gadżetu. W tak (nie)sprzyjających warunkach przetestowałem nowy minimalistyczny zestaw Stanleya.


Jedno, co jest pewne, to że w temperaturze około zera stopni zapalenie palnika spirytusowego krzesiwem magnezowym graniczy z cudem. Drugie, co jest przynajmniej prawdopodobne, to że przygotowana w takich warunkach od zera zupa chrzanowa będzie smakowała przewybornie.


Z produktami Stanleya jest ten problem, że są ze sobą zupełnie niekompatybilne. Każdy kubek, każda butelka są przeznaczone do osobnego używania. Nie pasują gwinty, średnice, etc. Jednak w tym przypadku, jeśli chcemy użytkować tylko ten zestaw, problem jest pomijalny. Co do samej firmy, to marka gwarantuje przyzwoitą jakość. Używam od dwóch lat kubka termicznego Stanleya (niedługo o nim napiszę) i spełnia swoją funkcje aż nadto dobrze.


Zestaw zawiera menażkę o pojemności ok. 700 ml, przykrywkę i dwa plastikowe kubki, które od razu wyjąłem, bo… są plastikowe. Menażka jest wyposażona w samoblokujący się uchwyt, który w teorii się nie nagrzewa. Przykrywka również ma uchwyt, który w teorii się nie nagrzewa. Po dodaniu jakiejkolwiek kuchenki i sztućców otrzymujemy pełnowartościowy, choć minimalistyczny, zestaw do gotowania pod chmurką. W mojej konfiguracji, czyli z dodatkowym kubkiem i kuchenką/podstawką, waży to wszystko niecałe pół kilograma, co jest wartością akceptowalną. Rozmiar również jest akceptowalny – wrzucenie zestawu do nawet małego plecaka nie będzie problemem.


Pisałem jakiś czas temu o podobnym minimalistycznym zestawie firmy Canteenshop i myślę, że najlepszym sposobem opisania zestawu Stanleya będzie porównanie z konkurentem.


Uchwyt Stanleya spełnia swoje zadanie, jednak jest mniej wygodny od tego z Canteenshop oraz mniej wygodny od bardzo popularnego rozwiązania motylkowego (jak w kubku Tatonki). W pozycji rozłożonej niestety ma luzy. Niewielkie, bo niewielkie, ale daje to wrażenie niepewności trzymania. Z kolei w pozycji zamkniętej wprawdzie trzyma na miejscu przykrywkę, ale jednocześnie poważnie utrudnia transportowanie w środku choćby zwykłej butelki. Dla mnie nie jest to problemem, ale jeśli dla kogoś jest, to delikatna interwencja z użyciem kombinerek pozwala zamienić niewyciągany uchwyt w uchwyt wyciągany. Przy czym dokonacie tej modyfikacji na własną odpowiedzialność.


Prawdę mówiąc, nie ma to chyba sensu, bo wnętrze menażki jest dobrym miejscem do transportu akcesoriów typu sztućce, pojemnik na przyprawy czy palnik spirytusowy. Standardowa butelka Nalgene (na zdjęciach) i tak nie zmieści się do środka, ale dzięki temu menażka mieści się do standardowego kubka Tatonka lub GSI. Do wnętrza zmieści się za to zwężana butelka stalowa Nalgene by GuyotDesign.


Zwykle problemem zestawów minimalistycznych jest brak pokrywki. Tu jest pokrywka i to całkiem wygodna. Jedna mała uwaga – jeśli planujemy wstawiać menażkę wprost do ogniska, warto wymienić plastikowy uchwyt pokrywki na np. metalowe kółko od kluczy – logika podpowiada, a doświadczenie potwierdza, że w ogniu plastik może się stopić. Nie nastąpi to w przypadku używania kuchenki.


Porównując zestaw Stanleya do tej samej pojemności zestawu Canteenshop, trudno wskazać, które rozwiązanie jest lepsze. Na pewno zaletą Stanleya jest uniwersalny okrągły kształt umożliwiający rozbudowę zestawu o dodatkowy kubek czy kuchenkę turystyczną – albo coś wejdzie do środka, albo da się nasadzić na wierzch. Od razu rozszerzyłem zestaw o kubek Tatonka, palnik Trangia i podstawkę… też Canteenshop, tyle że okrągłą. Ten drugi kubek przyda się od przygotowania np. herbaty do popicia dania, lub do podzielenia dania na porcje dla dwóch osób.


Z kolei zaletą zestawu Canteenshop jest jego kompaktowość, bo łatwiej go spakować, i kompletność, bo w dołączonym etui bez trudu zmieścimy menażkę, pokrywkę, kuchenkę i manierkę 1.3 litra. Oczywiście po dołączeniu butelki zestaw straci nieco na kompaktowości, no i we wnętrzu kubka nie da się nic transportować.


Nieco wygodniejszy w używaniu też jest zestaw Canteenshop, choć podejrzewam, że to bardziej kwestia indywidualnych preferencji. Mieszanie potrawy i potem jej jedzenie z głębokiej menażki Stanleya wymaga gimnastyki z użyciem łyżki, co w połączeniu z ruszającym się uchwytem zdecydowanie zmniejsza komfort użytkowania. Nerkowaty kształt menażki Canteenshop też nie ułatwia życia. Pierwszą menażkę łatwiej jest umyć, za to druga jest bardziej stabilna.


Na pewno oba zestawy wymagają dodatkowej osłony przed wiatrem, bo nawet ledwo wyczuwalne podmuchy powodują duże straty ciepła. Podsumowując, gdybym miał teraz na szybko się spakować i wybrać jeden zestaw, wybrałbym Canteenshop.


Jeśli po przeczytaniu tego tekstu zastanawiacie się, czemu nie zrobiłem zupy chrzanowej w domu, to znaczy tylko tyle, że straciliście pięć minut.














 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 08, 2016 08:32

January 6, 2016

Julka

JulkaZeszły rok to była dla nas głównie praca nad czternastym tomem „Felixa, Neta i Niki” oraz nad Julką. O Julce wcześniej nie wspominałem, jak i nie wspominam o innych projektach na wczesnych etapach realizacji. Ten wkracza właśnie w decydującą fazę. Napiszę więcej kiedy indziej, teraz tylko w skrócie: Julka to scenariusz filmu fabularnego dla widza w wieku 9-13 lat, choć jak to zwykle bywa w moim przypadku, starałem się, żeby nie nudzili się również dorośli. Tym razem Kasia, występująca wcześniej w roli redaktora, jest współautorem. Projekt czeka na decyzję Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w sprawie dotacji.


To było dużo, dużo pracy. Mam nadzieję, że efekt będzie tego wart. Trzymajcie kciuki, żeby się udało.

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 06, 2016 12:38

January 4, 2016

Strachy

Czemu piec centralnego ogrzewania nie może płynnie regulować wielkości płomienia pod kotłem, jak to potrafi zwykła kuchenka turystyczna za piętnaście zeta? Czemu odpala dysze na full i zaraz wyłącza? A im zimniej jest na dworze, tym częściej i na dłużej odpala? Instalacja podlega więc ciągłym naprężeniom wynikającym ze zmian temperatury. Nie ubolewam nad zmęczeniem materiału, lecz nad tym, jak mój własny dom straszy mnie nawet bez wsparcia z zaświatów. Te stuki, piski, jęki i kwęki, rozchodzące się wśród nocnej ciszy, czynią historie powstające na klawiaturze QWERTY jakby bardziej realnymi. Dla autora przede wszystkim.


Piszę w środku nocy opowiadanie w klimacie z pogranicza Archiwum X i Twilight Zone i słyszę kroki w pokoju, w którym nikogo nie ma. Kaloryfer stygnie, luz… Chwilę potem ktoś próbuje otworzyć okno w kuchni. Tam też nikogo nie ma, ale jest mosiężna klamka z 1932 roku, jak i cały dom. Klamka pamięta wszystkie Zimy Stulecia, których była świadkiem i drży na samo wspomnienie.


Odkąd nie ma Cabana, horrory pisze mi się znacznie trudniej. Chociaż, szczerze mówiąc, Caban nie lubił leżeć obok mnie, kiedy pisałem co bardziej straszne kawałki. Dobry pies wyczuwał złe emocje i oddalał się przy byle okazji - chyba sugerował w ten sposób, żebym zmienił narrację.


Nie wiem, czy w tym domu ktoś umarł, nie załatwiwszy swoich spraw przed śmiercią, ale wiem, że podczas ostatniej wojny dom był zburzony niemal do fundamentów. Może więc chodzi o coś umykającego humanistyce, choć może już nie metafizyce? Może chodzi o konflikt materii nieożywionej?


Piec centralnego ogrzewania ma na sobie logo Junkers.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 04, 2016 23:26

Często żyjemy nadzieją. Bo chcemy żyć

Felix Net i Nika - okładka To jedna z lepszych części od dłuższego czasu. Napakowana humorem i akcją. Zawiera wszystko, co tylko może być najlepsze w tym cyklu. Polecam. Nie tylko fanom, bo bez większych trudności tomy można czytać wyrywkowo. Więc jeśli komuś nie podpasował Gang Niewidzialnych Ludzi (pierwsza powieść w serii), to niech spróbuje teraz. A nuż się zakocha. (więcej na Między sklejonymi kartkami…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 04, 2016 00:24

January 2, 2016

Polska w ruinie

Maxpedition Jumbo


Brzydkie miasto, brzydki kraj, brzydcy ludzie, śmierdzi, wszędzie śmiecie, syf, szczury, złodzieje i w ogóle. Ok, to prawda, to wszystko prawda, ale już się nie znęcajmy nad tym Nowym Yorkiem i pomówmy o Warszawie.


Jak widać na dzisiejszym zdjęciu, nie jest ani trochę źle. Policzyłem na palcach trzech rąk miasta, w których jeździłem metrem i dla niemal wszystkich to warszawskie mogłoby być wzorem czystości, przejrzystości komunikatów i poczucia bezpieczeństwa. Nie pamiętam, żebym widział na schodach ruchomych papierek, gdy tymczasem w Paryżu czy Brukseli obraz pustych butelek i generalnie śmieci kotłujących się na końcówce schodów nie jest niczym niecodziennym.


Generalnie w Polsce z czystością bywa różnie, ale jeśli ktoś ot tak rzuca na ziemię śmieć, to prawie na pewno również nie potrafi się wysłowić w Twoim kierunku inaczej niż w trzeciej osobie i zdaniem prostym. Ot, takie ma combo. Są tacy ludzie, poważnie. Ale Polska to nie tylko Warszawa, prawda?


Po lekturze tego akapitu ktoś może się poczuć obrażony, ale zapewniam, że nie jest to moją intencją. Podróżuję trochę samochodem i zdarza mi się trafić do małej miejscowości poza uczęszczanymi szlakami, którą określę tutaj mianem Wypierdziszewa Dolnego (to przez tą nazwę ktoś mógłby się poczuć obrażony). I wiecie co? W tym Wypierdziszewie Dolnym jest sklep, gdzie można kupić generalnie większość rzeczy (włącznie z wódką), które chciałbyś kupić. I są to też rzeczy, które prawdopodobnie chcieliby kupić również Wypierdziszewianie. To znaczy, oni raczej chcą je kupować, bo inaczej sklep by splajtował.


Wychodzę z tego sklepu i widzę równy chodnik, na którym nie ma śmieci. Widzę narysowane pasy przejścia dla pieszych, i miejsca parkingowe, w tym jedno dla inwalidy. GPS pokazuje nigdziebądź, a ja niespecjalnie potrafię odróżnić asortyment tego sklepu od mojego bielańskiego sklepu „na rogu”. W tym Wypierdziszewie Dolnym jest też szansa 40% trafienia knajpy, która zaserwuje Ci całkiem niezłe żarełko. Bo jeszcze nie wpadli na to, żeby kupować gotowce.


Podsumowując, za każdym razem, zanim zaczniecie narzekać na Polskę i Polaków, wygrzebcie film sprzed dwudziestu lat i zobaczcie, jaką drogę przeszliśmy.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 02, 2016 20:56

December 24, 2015

Wesołych świąt!


Jestem na tyle zajęty pisaniem, że niczego nie narysowałem w tym roku. Doróbmy do tego teorię, że słowem pisanym walczę z zalewem kultury obrazkowej, a zatem bezobrazkowo życzę wszystkich wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 24, 2015 06:55

December 1, 2015

Czasem nie warto być dorosłym

Felix Net i Nika - okładka Tym razem rzecz dzieje się w Londynie, mieście pełnym ofert pracy, ludzi i kamer. Zaczyna się prozaicznie, bo koniecznością zarobienia na jedzenie, lokum i bilet na metro, która - jak to w wypadku superpaczki bywa - przeradza się w globalną intrygę z udziałem polityków, najnowszych technologii i mikrochipów. Teraz już nie trójka, a czwórka głównych bohaterów, niechcący trafia w sam środek galimatiasu, i tylko ona może sobie z nim poradzić. Jak na mój gust, takie pobieżne streszczenie brzmi intrygująco. (więcej na Nerw Słowa…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 01, 2015 17:54

November 30, 2015

Śnięci rycerze


Gospodarz sięgnął za połę piżamy, która wcale nie była piżamą, lecz strojem rycerskim, jaki rycerz nosi, gdy nie ma na sobie zbroi, i z metalicznym szczękiem wyciągnął miecz.

– Ło Jezusicku… – Jędrek odwrócił się i ruszył biegiem przed siebie.

– Stój w miejscu, jak na mężczyznę przystało – gromkim głosem zawołał gospodarz. – Nie uchodzi przymuszać króla do ganiania hultaja po komnatach.

Król, pięknie. Freak na całego. Z mieczem w dodatku.

To, że ze zbrojowni nie ma drugiego wyjścia, Jędrek odkrył, gdy było za późno na cokolwiek.

Król stał w progu z ostrzem wycelowanym w chłopaka. Spojrzenie miał przy tym tak obojętne, jakby przymierzał się do szatkowania marchewki. Zapewne więc mordowanie intruzów było dla niego czynnością nacechowaną podobnym ładunkiem emocjonalnym, co klaśnięcie komara.

– Na… na pewno jest in… inne rozwiązanie – wydukał Jędrek, siląc się na spokój.

Król zmarszczył brwi. Rozważał jakąś myśl. Jędrek czuł, jak po skroni ścieka mu zimna kropelka potu.

– Jest inne rozwiązanie – orzekł wreszcie król. – Ale to rozwiązanie niegodne prawdziwego mężczyzny.

– Ja bym mimo wszystko reflektował – odparł szybko Jędrek. – A co to za rozwiązanie?

– Musiałbyś podpisać list poddańczy, że sekretu nie zdradzisz. Takie zobowiązanie, że nic nikomu nie powiesz. Ale przecież nie mogę ci tego zaproponować. To uwłaczające honorowi.

– Ja mimo wszystko jednak chętnie bardzo…

Król spojrzał na niego badawczo.

– Jesteś pewien? – Zamachał mieczem. – Zawsze możemy sprawę załatwić teraz, honorowo. Szast, prast i będzie po wszystkim.

– Dziękuję, ale naprawdę list poddańczy brzmi jakby bardziej kusząco.

– Honor jest najcenniejszą rzeczą, jaką posiada mężczyzna. Splamić honor chcesz tylko dlatego, żeby przeżyć?

Tak, jasne, chciał powiedzieć Jędrek, ale w porę się ugryzł w język. Ze świrem trzymającym miecz trzeba rozmawiać na jego zasadach.

– Rzecz jasna nie! W życiu! Po prostu poświęcę to, co mam najcenniejszego – powiedział z udawaną dumą. – Dla dobra sprawy złożę własny honor w ofierze.

Król opuścił miecz i zamyślił się ponownie.

– Azaliż nigdy o tym nie myślałem w ten sposób – przyznał. – Zaiste, młodzieńcze, chylę czoła przed twym poświęceniem.


Więcej tej legendy i innych polskich legend (ebokowych i filmowych) w wersji science fiction znajdziecie na stronie Legendy Polskie Allegro.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 30, 2015 06:40

November 27, 2015

Bezpieczeństwo w roku 2040

Chyba każdy pracujący w korporacji trafił kiedyś na nadgorliwca z działu IT, który raz w miesiącu kazał wszystkim zmieniać hasła i to na takie, których nie da się odgadnąć, czyli ciągi wszelkich możliwych egzotycznych znaków. Zazwyczaj efektem tak zaawansowanych procedur bezpieczeństwa są przyklejane do komputerów karteczki z tymi hasłami. Zbyt wysokie rygory bezpieczeństwa oznaczają więc obniżenie jego poziomu. I zasada ta jest uniwersalna.


Jest wiele skrzyżowań w Warszawie, gdzie światła są ustawione tak, że dla samochodów już pali się czerwone, a piesi na zielone muszą czekać jeszcze kilkanaście sekund. Czasem ma to uzasadnienie, bo skrzyżowanie jest skomplikowane, ale zwykle jednak go nie ma. Na wszelki wypadek projektant przedłużył czerwone dla zwiększenia bezpieczeństwa. Efekt? Piesi ignorują światła i przestają czekać na zielone.


Podobnie ze szlabanami kolejowymi, które zamykają się na kilka minut przed przejazdem pociągu. Zdarza się, że zniecierpliwieni kierowcy zaczynają szlaban omijać, myśląc, że się zepsuł. Co ciekawe w UK wszystkie szlabany, które widziałem, zamykały się coś koło pół minuty przed pojawieniem się pociągu.


Te trzy przykłady obrazują trend cywilizacyjny dotyczący nadmiernego zwiększania poziomu bezpieczeństwa, ale równie ciekawe jest zjawisko mu towarzyszące, określane pięknym, greckobrzmiącym słowem dupokryt. To słowo oddaje chęć takiego zabezpieczania się, by nasze działania nie mogły obrócić się przeciw nam, by zawsze dawało się na kogoś zrzucić winę. Idealnym dupokrytem dla projektanta świateł byłoby takie ich ustawienie, by zawsze dla wszystkich paliło się czerwone.


Temat bezpieczeństwa jest od dawna wykorzystywany przez władzę do zwiększania kontroli nad tymi, którymi rządzą. Zwiększanie bezpieczeństwa wiąże się w nierozerwalny sposób z ograniczaniem wolności. Dzieje się to stale, a proces ten jest hamowany głównie przez kosztowną i niedostatecznie rozwiniętą technologię. Zastanówmy się, jak by to wyglądało, gdyby technologia nie stała na przeszkodzie.


Jak będzie wyglądał samochód w roku, powiedzmy, 2040? Trudno przewidzieć design, ale można przewidzieć zastosowane w nim technologie zwiększające bezpieczeństwo. Nie chodzi mi teraz o airbagi czy napinacze pasów, lecz o coś bardziej wyrafinowanego, jak np. transpondery. Transponder na bieżąco będzie przesyłał do centrali pozycję samochodu, by w razie awarii czy wypadku służby ratunkowe mogły szybciej dotrzeć na miejsce. I niby chodzi o nasze bezpieczeństwo, ale całkiem przy okazji już puchnie baza danych z dokładną historią naszych podróży.


Dziś samochodowe videorejestratory instalują sami kierowcy w celach oczywistych. Nagrania są wykorzystywane w sądach, bywa również, że celem udowodnienia winy właściciela urządzenia. Prawdopodobnie za kilkanaście lat rejestratory staną się wyposażeniem obowiązkowym. Oczywiście obowiązek ten będzie uzasadniany bezpieczeństwem, jednak całkiem przy okazji nagranie będzie mogło posłużyć jako dowód w sprawie niezwiązanej z ruchem ulicznym. Ot, w sprawie opowiedzianego koledze dowcipu.


Cóż złego w opowiadaniu dowcipów? Dziś nic, jeśli opowiada się je w zaufanym towarzystwie. Prawdopodobnie w roku 2040 nie będzie już pojęcia zaufanego towarzystwa, a każda wypowiedź w świetle prawa będzie traktowana jako wypowiedź publiczna. Przypomnę, że było wiele precedensów, w których fejsbukowy komentarz dla znajomych był przez sąd traktowany jak wypowiedź publiczna. Już dziś, nawet w Polsce, istnieją prawne regulacje zabraniające wygłaszania pewnych poglądów, a wkrótce przybędą nowe. Wielka Brytania przymierza się do wprowadzenia prawa zakazującego m.in. krytyki imigrantów i mniejszości narodowych.


Można się spodziewać, że raz otwarte drzwi już nie dadzą się zamknąć i lista tematów, których nie wolno krytykować, negować bądź z nich żartować, będzie rosła. W roku 2040 opowiedzenie koledze niepoprawnego politycznie dowcipu będzie więc przestępstwem i to przestępstwem ściganym z urzędu. Co więcej, być może proces ten będzie zautomatyzowany.


Technologie osobiste wymuszają przechowywanie danych w chmurze i wszystko wskazuje na to, że trend ten będzie coraz silniejszy. Nowe wydania Androida w znacznym stopniu ograniczają dostęp do fizycznych nośników danych (czyli głównie kart SD) i nie dzieje się to przypadkiem. Nasze smartfony, a raczej coś, co je zastąpi w przyszłości, będą wyłącznie terminalami, niezdatnymi do użytku bez stałego dostępu do sieci. Dokładnie wszystkie dane będziemy trzymać w chmurze z tego prostego powodu, że nie będzie innej możliwości. Nie inaczej stanie się z nagraniami ze wspomnianych wcześniej samochodowych rejestratorów.


Korporacje będą oczywiście pożądały tych danych z przyczyn marketingowych. Państwo będzie ich pożądało dla inwigilacji, bo przecież do lokalnego dysku komputera nie ma swobodnego dostępu, dopóki nie aresztuje się właściciela, a komputera nie skonfiskuje. Dane trzymane w chmurze od lat są bez krępacji analizowane pod kątem dopasowania treści reklamowych profilowanych pod użytkownika. Analizowanie ich pod kątem wypowiadanych niepoprawnych politycznie treści już dziś byłoby prawdopodobnie możliwe.


Stara zasada mówiąca że lepiej zapobiegać, niż leczyć, znajdzie zastosowanie również i tutaj. Jeśli ktoś ma poglądy niepoprawne politycznie, to prędzej czy później coś mu się wymsknie, czyli popełni przestępstwo. Zatem samo posiadanie przez niego pewnych poglądów jest usiłowaniem przestępstwa. Skoro w roku 2015 istnieją programy analizujące gesty i sposób chodzenia, by na tej podstawie wskazać automatycznie, kto jest agresywny i za chwilę może sprawić problem, to czemu w roku 2040 nie miałoby być programów automatycznie wskazujących ludzi o poglądach, które mogą sprawiać problemy? Sprawiać je władzy, oczywiście.


Zapewne w roku 2040 pieniądze będą wyłącznie cyfrowe, podatki ściągane automatycznie, samochody kierowane przez autopilota, ludzie zachipowani lokalizatorami, a przestępstwa wykrywane przed ich popełnieniem. Wszystko w imię bezpieczeństwa. To teoretycznie możliwa przyszłość, która nadejdzie, jeśli jej na to pozwolimy.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 27, 2015 23:37

November 26, 2015

Przerwa na reklamę


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 26, 2015 07:11

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.