Rafał Kosik's Blog, page 32

April 29, 2016

Recenzja mola książkowego

Amelia i KubaDetektywistyczna zagadka z duchami w tle okaże się ciekawa i zaskakująca. W końcu znajdzie się coś, co zaskoczy współcześnie żyjące dzieciaki. Będą miały twardy orzech do zgryzienia. Na szczęście w czwórkę zawsze jest raźniej. Warto też rozwiązywać zagadki współpracując. (więcej na Czytam, bo chcę i już…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 29, 2016 09:46

April 26, 2016

Bułka z pieczarkami z Nowomiejskiej

Tak, oczywiście wiem, że to wygląda mało fotogenicznie. Uwierzcie jednak, że dla tego smaku wsiadłem w styczniu ‘85 (a wtedy zimy były jeszcze prawdziwe) do nieogrzewanego przegubowego Irakusa, pojechałem z Bródna na Stare Miasto, gdzie u wylotu ulicy Nowomiejskiej na rynek było okienko, z którego sprzedawali bułki z pieczarkami. Smak pamiętam do dziś.


Oczywiście wymyśliłem tę historię, co nie zmienia faktu, że okienko tam było, a bułka z pieczarkami smakowała wyrąbiście. Nie było jeszcze internetu, więc: a.) nie można było sprawdzić, o której ani czy w ogóle przyjedzie Ikarus; b.) nie można było sprawdzić przepisu na tę bułkę, a dokładniej na sos. Szczerze mówiąc, to dziś też nie można, bo: a.) Ikarusy już nie jeżdżą, b.) ów sos można przyrządzić na wiele sposobów, z których znakomita większość jest do niczego. Postawiłem więc na samodzielność i po kilku próbach odtworzyłem z pamięci tamten smak. I dziś się nim z Wami podzielę.






Składniki na 1.5 litra wody:
700 g pieczarek
2-3 cebule
kopyść masła (żartuję, jakieś 50-100 g)
2 spore ząbki czosnku
podłużne bułki
łyżka mąki pszennej (opcjonalnie)
natka pietruszki (nie, chyba jednak nie pasuje)

Przyprawy: pieprz, sól, gałka muszkatołowa


Czas przygotowania: 1.5 h (z czego większość to tylko mieszanie, więc można czytać książkę i mieszać między akapitami)


Na zdjęciu widać bagietkę, która jest za wąska do tego dania, ale nie dostałem banalnej podłużnej bułki. Najlepsza jest taka długości 25-30 cm i średnicy z najgrubszym miejscu c. 8 cm. Tak naprawdę to równie dobrze można potraktować ten sos jako normalny sos do obiadu.






Kroimy cebulę i pieczarki. Raczej drobno.




Rozpuszczamy kopyść masła na sporej patelni. Można dodać trochę oliwy, ale jednak masło daje lepszy smak.




Pieczarki z cebulą smażymy na naprawdę wolnym ogniu do miękkości. Po kwadransie dodajemy pokrojony czosnek. Gdy cebula jest zeszklona, a pieczarki przyrumienione (30-45 minut), dodajemy przyprawy.




Tak naprawdę to smażenie cebuli i pieczarek razem jest bardzo plebejskie, ale możemy sobie na to pozwolić, bo to nie jest zbyt wykwintne danie. Tym niemniej, lojalnie uprzedzam, że lepiej to robić na dwóch patelniach lub po sobie.

Nie mówcie nikomu: smak można sztucznie podpimpować, dodając pół łyżeczki cukru. Właśnie w tym momencie! Właśnie teraz! Póki nikt nie patrzy.




Jeśli sos jest zbyt rzadki, dodajemy mąkę.




Jeśli sos jest zbyt gęsty, dodajemy wodę.




Dusimy cebulę i pieczarki (teraz już zdecydowanie razem), mieszając co kilka minut, aż sos uzyska jedwabistą konsystencję, a pieczarki nie będą stawiały wyraźnego oporu przy rozgryzaniu. Jeśli trzeba, dolewamy wody.




To dobry moment, by wydrążyć bułkę. Nie ma jedynej dobrej techniki, więc wszystkie chwyty są dozwolone. Warto jednak uważać, by bułki nie „rozszczelnić”. Na Nowomiejskiej mieli do tego specjalne urządzenie, ja mam łyżkę deserową i palec wskazujący.




Gdy sos wygląd już tak, jesteśmy w domu.




Napychamy sos do środka bułki i podajemy. Podajemy dokładnie tak, jak to widać na zdjęciu, czyli do ręki.



Nie no, talerzyk się jednak przyda albo woskowany papier, bo nie ma opcji, żeby coś się nie wykruszyło albo nie wylało. Sos, jak to zwykle bywa, jest lepszy następnego dnia. Podejrzewam, że na Nowomiejskiej posunęli ten proces ulepszania do doskonałości i częścią tajemnicy smaku tamtych bułek było odgrzewanie tego samego sosu przez wiele dni z rzędu.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 26, 2016 18:30

April 24, 2016

Autor młodzieżowy

Kanon lektur szkolnych w Polsce jest skostniały. Większość pozycji to klasyka napisana wiele lat temu, nieprzystająca zupełnie do dzisiejszego świata. Mam wrażenie, że są tam tylko jako wyraz szacunku dla ważnych autorów, których należy upamiętnić. Nikt się chyba nie zastanawia, jaki to ma wpływ na młodego człowieka, a ma wpływ fatalny, bo od najmłodszych lat wyrabia niechęć do książek jako czegoś nudnego. (więcej na sylwiaskorstad.natemat.pl…)

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 24, 2016 18:15

April 13, 2016

Astronom i żołnierz

Kameleon okładkaKameleon wkrótce po premierze zdobył nagrodę imienia Janusza A. Zajdla oraz „Sfinksa” dla najlepszej polskiej powieści roku, a także główną Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego. Rafał Kosik sięgnął po potrójną koronę, którą rzadko komu udaje się zdobyć. Dlaczego Kameleona uznano za godnego wyróżnienia? (więcej na republikakobiet.pl…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 13, 2016 15:24

April 11, 2016

Amelia i Kuba. Stuoki Potwór

Amelia i Kuba Amelia zrobiła coś głupiego i prosi o pomoc Kubę, ale on jest zajęty konstruowaniem Niepodsłuchiwalnego Połączenia Kablowego. Wszyscy się podglądają przez monitoring obywatelski, a nikt na osiedlu, poza dziećmi, nie widzi Stuokiego Potwora! Humor i przygody od lat 7 do 107! Ten tom został zilustrowany przez Jakuba Grocholę. Premiera 18 maja.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 11, 2016 19:23

April 5, 2016

Pierwszy dzień rowerowy w T-shircie

Rowerowy chaosTen rok był pierwszym, w którym nie rozpoczynałem sezonu rowerowego. Nie rozpoczynałem, bo go nie zamknąłem w zeszłym roku. Dziś natomiast był pierwszy dzień rowerowy w T-shircie. Niby nic wielkiego, ale jednak fajnie. To znaczy nie do końca fajnie, bo kiedy robi się tak ciepło, to sporo ludzi wyjeżdża na rower po raz pierwszy od wielu miesięcy. Na ścieżkach robi się ciasno i nawet wyprzedzanie zaczyna być problemem.


O ile kulturę jazdy samochodem mamy jako tako opanowaną (choć nawet to ulega pogorszeniu wraz z nowymi zasadami nauczania, np. eco-driving), to w przypadku rowerów na wiosnę widać wyraźny podział na tych, którzy ogarniają temat, i tych, którzy na rowerze zachowują się jakby się wybrali na grzybobranie. Oto przyuważone dziś na ścieżce modne trendy:

– młodsze i starsze panie, które kompletnie nie czają zasady ruchu prawostronnego;

– psiapsiółki, które jadą obok siebie w tempie spacerowym, zajmując całą szerokość ścieżki (trzeba zwolnić do ich tempa i powiedzieć „przepraszam”, bo na dzwonek nie reagują);

– maniacy obniżania wagi roweru bezgłośnie śmigający o milimetry od innych, bo dzwonek waży astronomiczne 75g;

– mamy z wózkami, które wolą ścieżkę, bo mniej trzęsie;

– emeryci z pieskami na dłuuugiej i cieeenkiej smyczy;

– uliczni śmigacze obokścieżkowi, którzy do perfekcji opanowali agresję bierną, czyli jadą metr od krawężnika.


To jest jakiś niekontrolowany chaos. Przypadek szczególny poza klasyfikacją to pani jadąca lewym pasem al. Jana Pawła II w kierunku ronda Babka. Nie wiem, dlaczego się tam znalazła, ani co zamierzała. Nie czekałem, żeby się przekonać, bo jechałem znacznie szybciej po równoległej do al. JPII wygodnej i szerokiej ścieżce rowerowej.


Przy okazji wychodzi to, co wiadomo od lat: projektowanie ścieżek rowerowych w Warszawie to wciąż jest partyzantka rozwiązań lokalnych, a nie myślenie systemowe. Owszem, z roku na rok jest zdecydowanie lepiej, ale ścieżki są upychane kątem, a ich sieć najszybciej jest rozbudowywana tam, gdzie nie jest najpotrzebniejsza. Na przykład przy Moście Północnym od strony Bielan jest szeroka ścieżka prowadząca wzdłuż ślepej uliczki, którą jeździ może jeden samochód dziennie (jeśli kierowca nie zauważy znaku „T”).


Jednocześnie w centrum np. od Intraco do ronda Dmowskiego (Hotel Forum) ścieżki jest łącznie może ze trzysta metrów. Podobnie od Dworca Zachodniego do Stadionu Narodowego. Na wyremontowanym nie tak dawno fragmencie Emilii Plater teoretycznie jest ścieżka rowerowa, ale taka bardziej dla samobójców.


Coś mi mówi, że przy obecnym stanie infrastruktury namawianie Warszawiaków do przesiadki na rower jest ryzykowne. Wystarczy dwa-trzy razy więcej rowerów i na ścieżkach zaczną się robić regularne korki. Pojawi się też nowa kategoria wypadku drogowego: zderzenie dwóch rowerzystów.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 05, 2016 15:09

April 4, 2016

Wiek terroru

Dawniej magister czy profesor wzbudzali o wiele większy szacunek niż dziś. Jeszcze kilkanaście lat temu proces zdobywania wykształcenia był powolny i żmudny. I jakkolwiek w głowach studentów lądowało masę niepotrzebnej wiedzy, to jednak by ukończyć studia, trzeba było wiedzę wtłoczyć do głowy, choćby zaraz po egzaminie miała z niej wyparować. Nie muszę chyba mówić, jak wygląda to dziś na niektórych „uczelniach”.


Od dziesięcioleci mamy w cywilizacji zachodniej postępujący kryzys opiniotwórczych elit i nic nie wskazuje na to, by się to miało zmienić. Egalitaryzm w połączeniu z powszechnie dostępnym internetem, a szczególnie mediami społecznościowymi, o całe rzędy wielkości przyspieszył wymianę informacji, a tempo powstawania i propagacji idei jest nieporównywalne do niczego, z czym mieliśmy do czynienia wcześniej. Każdy może się wypowiadać w dowolnym temacie i dodać coś do zbiorowej mądrości. Expert mode on.


Oczywiście coś za coś. Wraz z rozwojem internetu problem trudności z dotarciem do informacji został zastąpiony nadmiarem informacji. Od umiejętności szukania informacji bardziej wartościowa stała się umiejętność filtrowania szumu. Wydawałoby się, że rolę autorytetów z encyklopedią w głowie powinni zatem zająć ludzie o umiejętnościach dziennikarzy śledczych, którzy z tego chaosu będą potrafili wyłowić prawdę i poskładać dla nas wiarygodny model rzeczywistości. Nic z tego; miejsce ekspertów zajęli ci, którzy potrafią informację podać w jak najatrakcyjniejszej formie i zarobić na jej sprzedaży.


W myśl zasady, że model nie musi odzwierciedlać rzeczywistości, tylko być użyteczny, można ludziom wcisnąć dowolny kit, byle potwierdzał on ich poglądy. Wtedy łatwiej łykną, a nadawcę obdarzą sympatią. Stąd między innymi biorą się skrajnie odmienne opinie na ten sam temat. Jeśli na początku byłeś ciut na lewo od wyimaginowanego środka, to prawdopodobnie będziesz chętniej sięgał po lewicowe gazety, więc i będziesz dryfował coraz bardziej na lewo. I będziesz szczęśliwy, że kolejne wiadomości potwierdzają pogląd, w którego stronę się toczysz.


Odpowiednio duża liczba ludzi potrafi dokonać cudu szacunkowego. Popularny niedawno i powtarzany w kolejnych krajach eksperyment społeczny polegał na pokazywaniu przypadkowym przechodniom słoika z cukierkami. Przechodnie mieli powiedzieć, ile tych cukierków jest. No i okazało się, że średnia z odpowiedzi kilkudziesięciu osób jest bliższa prawdy niż odpowiedź mistrza cukiernika bądź matematyka. Czego to dowodzi? Ano tego, że ludzie są dobrzy w szacowaniu. Znacznie gorzej wygląda sytuacja w przypadku podejmowania decyzji.


Ale, OK, załóżmy, że masa ludzi jest dobra w szacowaniu. Warunkiem poprawnego wyniku jest jednak poprawność danych wejściowych. Niestety dzisiejsza wiedza jest zazwyczaj powierzchowna, źródła niesprawdzone, a wnioski pochopne. Jeśli chodzi o proces wyrabiania sobie poglądów na dany temat, cofnęliśmy się do średniowiecza – polegamy na plotkach i rozmywamy granicę między relacją a opinią. Tak więc zamiast naukowców wyuczonych w metodologii poznawczej, mamy miliony użytkowników Facebooka, czy innego podobnego medium. To grupa, której nie potrzeba lat ślęczenia nad księgami, dłubania w bazach danych. Nie, oni przeczytają jeden wpis na czyimś blogu i uważają, że poznali największą tajemnicę wszechświata. A skoro ją poznali, to kim Ty jesteś, panie profesorze, by ich pouczać?


To zjawisko dobrze obrazuje proces wydawania książki. Kiedyś autor słał powieść do wydawnictwa, gdzie oceniał ją fachowiec, lub kilku fachowców, potem rozpoczynał się proces redakcji merytorycznej i językowej. Znakomita większość tekstów była odrzucana. Dziś uparty autor może całkowicie ten proces pominąć i wydać swoją powieść samemu. Plusem takiej sytuacji jest to, że może w ten sposób objawić się nowa jakość, której nie mogli dostrzec skostniali w swoich poglądach redaktorzy; minusem zaś jest to, że większość tak wydanych powieści jest zwyczajnie fatalnej jakości.


Dobór naturalny eliminuje więc twórców dobrego kontentu na rzecz marketingowców sprzedających coś chwytliwego. Koszt kampanii reklamowej ostatniej części Star Wars przewyższył koszt realizacji samego filmu. Większy wpływ na kształtowanie opinii społecznej mają dziś celebryci niż eksperci, bo i poziom dyskusji publicznej jest niski i rzadko pojawiają się tam argumenty merytoryczne. Spróbujmy sobie wyobrazić przebieg debaty na temat dofinansowania odnawialnych źródeł energii między profesorem Politechniki Warszawskiej a, powiedzmy… OK, bez nazwisk, niech to będzie dowolna celebrytka z takim pojęciem o technologiach energetycznych, jakie ja mam o malowaniu tipsów. Jestem pewien, że celebrytka przekona więcej osób niż profesor.


Innymi słowy na świecie jest sporo ludzi, którzy są przekonani, że mają monopol na prawdę. Wiedzą, co Ty powinieneś jeść, jakiemu bóstwu oddawać cześć, co nazywać dobrem, a co złem, za co przepraszać, na co się oburzać i jak się ubierać. Ale nawet gdybyś chciał się dostosować i spełnić ich żądania, to na niewiele się to zda, bo zaraz w kolejce do naprawiania świata są następni, którzy wymagają od Ciebie rzeczy dokładnie odwrotnych. No i wszyscy ci sprzeczni prorocy mają Cię na celowniku, bo nie stosujesz się do tych konkretnych zasad. Nie masz gdzie uciec.


Tak naprawdę problem pojawia się w momencie, gdy któraś grupa odklejonych od rzeczywistości wyznawców egzotycznych zasad, o których być może nigdy nawet nie słyszałeś, dochodzi do wniosku, że grzeszysz, nie jedząc co środę rzeżuchy albo nie poszcząc w czwartek lub w piątek. Wprawdzie być może nie miałeś nawet szansy dowiedzieć się o tych zasadach, ale przecież nie zwalnia Cię to od ich stosowania. Innymi słowy jesteś potencjalnym celem.


Jest poniekąd prawdą, że kiedyś nie było terrorystów z powodów ograniczeń technologicznych. No bo jak dużym kamieniem można było rzucić w mury zamku możnowładcy? I czy on w ogóle usłyszy odgłos uderzenia? To się zmieniło i współczesny świat staje się rajem dla terrorystów i terror musimy zaakceptować jako element życia taki, jakim w średniowieczu był krztusiec albo inne nieuleczalne wtedy choroby. Nadal masz większą szansę na przeżycie dziś niż w czasach szalejącej czarnej ospy. A że czasem coś wybuchnie? Los tak chciał.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 04, 2016 13:04

April 2, 2016

Spotkanie w Poznaniu

Wiele osób pytało mnie o spotkanie w Poznaniu. No to proszę, będzie. Będzie już w najbliższą sobotę, 9 kwietnia. Wezmę udział w spotkaniu „Legendy polskie” Allegro, w ramach konwentu fantastyki Pyrkon, godz. 15:30 na Auli. Spotkanie będzie poświęcone wyłącznie projektowi Allegro, ale po spotkaniu będę uchwytny w kuluarach. Aby dostać się na spotkanie, konieczne będzie wykupienie wejściówki na konwent. To nic strasznego, bo to wielka impreza pełna atrakcji. Polecam wszystkim zapoznanie się z programem i zarezerwowanie całej soboty na Pyrkon. Zapraszam!

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 02, 2016 16:06

March 30, 2016

Spotkanie w Warszawie

Wiele osób pytało mnie o spotkanie w Warszawie. No to proszę, będzie. Będzie już w najbliższą sobotę, 2 kwietnia na scenie w Arkadii (Warszawa, al. Jana Pawła II 82) o godz. 16.00. Okazją jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Zapraszam!

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 30, 2016 14:06

March 27, 2016

Zakazany pokój



Jest wiele filmów, które chce się obejrzeć ponownie. Ten również do nich należy, choć w inny sposób: nie chcę obejrzeć go jeszcze raz w całości; chcę obejrzeć konkretne fragmenty. Bo ten film jest bardziej taką luźną federacją szczątkowych fabuł, związanych w całość tylko wizualną spójnością wizji. Ale, kurka wodna, jakiej wizji!


Zacznijmy od początku, choć początek tutaj to pojęcie względne. Zakazany pokój zachwycił mnie już pół roku temu i nawet chciałem coś o nim napisać, ale nie czułem się kompetentny. Wolałem zaczekać, aż ktoś napisze to za mnie i po prostu to podlinkować. Cóż, nikt nie napisał. Zatem z braku laku…


Początek filmu to łódź podwodna z czasów bliżej nieokreślonych, raczej dawno temu. Kończy się tlen, ale nie można się wynurzyć, bo na pokładzie jest wielka bomba z zapalnikiem ciśnieniowym. Opuszczenie głębin oznacza wybuch. Niestety tlenu jest tak mało, że marynarze dobierają się nawet do zapasu placków, żeby, jedząc je, wdychać zawarty w cieście tlen. Nagle otwierają się drzwiczki szafki i wychodzi z niej drwal z amnezją. Ostatnie, co pamięta, to wyprawa w głąb zimowego lasu w Szlezwiku-Holsztynie w poszukiwaniu bliżej nieznanej Margot. Drwal zaczyna opowiadać swoja historię: idzie przez ten zimowy las i po drodze spotyka człowieka, który ma przywiązane do stóp głazy i leży, słuchając opowieści śniegu. Następnie narracja przeskakuje do opowieści śniegu, a potem jakakolwiek logikę trzeba zawiesić na kołku. Dalej jest tylko gorzej. To znaczy lepiej.


Każdy scenarzysta był kiedyś, pewnie nie raz, w sytuacji gdy wiele genialnych pomysłów unosiło się luzem w zupie fabuły, żyjąc własnym życiem. Genialny zaczyn, nawet nie półprodukt jeszcze. Wielu by powiedziało, że to punkt startu do pracy, jeden Guy Maddin uznał, że to już meta. Część scen sczytywano chyba jeszcze z kabli encefalografu podczas fazy REM scenarzysty. Efekt? Porażający.


Zakazany pokój to wizualny majstersztyk, fabularny nokaut dla każdego recenzenta, bo tego zrecenzować się nie da. Toteż i ja jedynie polecam. To pierwsza udana próba ekranizacji snu. Polecam ten film wszystkim z gruboskórną, zahartowaną psychiką. Robisz to na własną odpowiedzialność, ale raczej nie będziesz żałował.


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 27, 2016 17:48

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.