Rafał Kosik's Blog, page 29
August 24, 2016
Im gorzej tym lepiej
Jakieś dziesięć lat temu zepsuł mi się tuner satelitarny, co odcięło mnie od bogactwa kulturowego kanałów polskich i zagranicznych. Jako że do punktu serwisowego miałem aż sto metrów, zajęło prawie rok, nim się tam wybrałem. Po tym roku nie poznałem telewizji. Ale to nie ona się zmieniła w tak krótkim czasie, lecz ja straciłem odporność na pulpę.
Czemu niemal wszystkie współczesne samochody popularne wyglądają tak samo? Gdyby na targach motoryzacyjnych nocą pozamieniać znaczki na premierowych modelach Forda, Opla i Toyoty, mało kto by się zorientował. To entropia designu, uśrednianie, mimikra uliczna. Czemu tak się dzieje? Po krótkim zastanowieniu okazuje się to całkiem proste – księgowi nadzorują projektantów, a źródłem ich inspiracji są badania rynku. Istnieje niedościgniony projekt samochodu, który będzie się podobał największej liczbie osób i wszystkie koncerny próbują właśnie taki samochód zaprojektować.
Kultura masowa zawsze będzie w jakiś sposób tandetna, prostacka, prymitywna. Masa ciągnie w dół, a wszystko, co masowe, powstaje w wyniku kompromisu. Raz na jakiś czas pojawia się na tym bezmiarze miałkości wysepka oryginalności, może nawet archipelag. Sporadycznie. Nie inaczej jest w przypadku literatury. Z tego samego powodu większość bestsellerów to złe powieści. Złe z punktu widzenia znawców literatury, którzy precyzyjnie potrafią wypunktować, co zostało skopane. Złe z punktu widzenia wyrobionego czytelnika, który dostaje coś, czego czytanie sprawia mu przykrość. Ale cóż z tego, skoro to się doskonale sprzedaje?
Trafiłem kilka razy na książki tak nieumiejętnie napisane, że nie dotrwałem w lekturze do końca pierwszego rozdziału. Wszystko było tam złe: od banalnych postaci, poprzez drętwą akcję i marne dialogi, aż po proste zdania nieudolnie sklecone z podstawowego zestawu słów i zwrotów. A potem dowiedziałem się z zaskoczeniem, że nie doceniłem bestsellera. Nie żałuję. Szkoda życia na złe książki.
Fleming odkrył penicylinę przypadkiem. Przypadkiem powstała też czarna herbata (zielona zawilgotniała i sfermentowała) i wiele innych rzeczy z naszego otoczenia. A skoro tak, to warto się postarać, żeby powtórzyć proces w warunkach kontrolowanych. Jeśli powstała przypadkiem zła powieść sprzedaje się lepiej niż napisana z trudem powieść dobra, to po co się wysilać? Okazuje się jednak, że napisanie powieści złej wcale nie jest takie proste, bo do tego trzeba mieć talent, to znaczy… antytalent. Teraz wystarczy wyłuskać ze społeczeństwa ludzi z antytalentem i pchnąć ich w odpowiednie koleiny kariery. A potem zacząć liczyć kasę.
Nie jest dziwne, że efekt działania praw rynkowych objawia się formatowaniem książek w taki sposób, żeby czytelnik nie poczuł się rozczarowany ani nawet zanadto zaskoczony. Sztuką w tym przypadku nie jest stworzenie dzieła oryginalnego czy nowatorskiego. Wprost przeciwnie, to dzieło ma być jak najlepiej wpasowane w format. Większość czytelników oczekuje prostego języka, nieskomplikowanej fabuły, bohaterów podobnych do nich samych. Jesteś tym, co czytasz, więc następuje sprzężenie zwrotne, w wyniku czego powstają powieści jeszcze gorsze, czytelnicy się do nich przyzwyczajają i koło się zamyka.
Dla wydawcy bestsellerów bardziej miarodajne od fachowych recenzji są opinie bloggerów książkowych. Ci, w większości przypadków, nie potrafią przeprowadzić poprawnej analizy dzieła, ale, umówmy się, kogo ta analiza obchodzi? Bloggerzy reprezentują poglądy statystycznego czytelnika, a ich zdolnością jest sformułowanie czytelnego feedbacku. Jeśli pisarz czyta w recenzji zamieszczonej w szanowanym piśmie, że się rozwija i dojrzewa, to nie powinien się wcale cieszyć, bo blogger skwituje jego najnowsze dzieło prostym „przekombinowane”. I pewnie będzie miał rację. Da jasny sygnał, że książki tego pisarza stają się zbyt wyrafinowane dla jego grupy docelowej.
Roztaczam tutaj czarną wizję i może trochę przesadzam, bo nie jest aż tak źle. Nie cała literatura tak wygląda. Powyżej naszkicowałem obraz większości, nie całości. Jednak niestety ta większość swoją masą wpływa na cały rynek i kształtuje go. Popularność konsoli do gier wymusza upraszczanie gier pecetowych, liczba powstających małych samochodów miejskich wymusza spadek jakości w segmencie klasy wyższej, a efektem istnienia tanich linii lotniczych jest obniżenie standardów u tradycyjnych przewoźników. Jeśli tak jest wszędzie, czemu literatura miałaby się okazać wyjątkiem?
Ostatecznie sukces i tak liczy się nakładem, a ten kto czyta złe i głupie książki, nadal jest lepszy od tego, kto nie czyta ich wcale.
August 14, 2016
Polcon 2016
Jak co roku odwiedzę Polcon i nawet pojawię się w kilku punktach programu. Tym razem Polcon odbędzie się w dniach 18-22 sierpnia w kompleksie Hali Stulecia we Wrocławiu.
.
.
.
.
Spotkania, na których się pojawię:
piątek
• 17:00 - panel “Człowiek - brzmi dumnie?”
sobota
• 11.00 - spotkanie “Premiery Powergraphu”
• 16.00 - panel “Lecimy z prędkością światła” m.in. Rafał Kosik
niedziela
•11.00 - panel “Upadek cywilizacji w fantastyce”
Zapraszam! (więcej na Polcon 2016…)
August 13, 2016
Dzieci recenzują
Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek miał wątpliwości, kim są bezwzględne nieznające litości potwory, to odpowiedź jest posta - to dzieci.
August 10, 2016
Literacki Sopot
Zapraszam Was nad morze (no prawie). W ramach festiwalu Literacki Sopot, w czwartek 18 sierpnia o godz. 13:00 w Sopotece (ul. T. Kościuszki 14) odbędzie się spotkanie ze mną, które poprowadzi Miłosz Konarski, autor vloga „Z kamerą wśród książek”. (więcej na Literacki Sopot…)
July 29, 2016
Spaghetti z truflą
Jak niskim nakładem czasu, energii i pieniędzy zaimponować samicy Homo sapiens? Już nie szukajcie, już Wam powiem. Najlepiej użyć trufli. To brzmi elegancko i ekstrawagancko, a wręcz drogo, bo trufle to taka grzybowa arystokracja. Oczywiście same trufle o tym nie wiedzą, bo nie posiadają (prawdopodobnie) układu nerwowego, że o mózgu nie wspomnę. Tak na marginesie, to bardzo ułatwia ich przyrządzanie – nie uciekają.
Prawda jest taka (tylko nie mówcie nikomu), że słoiczek z trzema truflami kosztuje 5 euro, a na dwuosobową kolację zużyjecie tylko jedną z nich. Nie uprzedzając faktów, ani niczego nie sugerując… macie trzy podejścia. Niekoniecznie do tej samej samicy.
Przychodzą mi do głowy tylko dwa sposoby, na jakie można zepsuć to danie. Pierwszy polega na rozgotowaniu makaronu, drugi na starciu trufli na tarce razem z paznokciami. Po prostu tego nie róbcie, to będzie dobrze.

Składniki na dwie osoby:
Jedna trufla
słoiczek pasty truflowej
oliwa (1-2 łyżki)
pół paczki spaghetti (może mniej, może więcej – zależy, jak grubi planujecie być. I jak grubą planujecie mieć samicę)
parmezan
Przyprawy: pieprz, sól
Czas przygotowania: 15 minut
Warto wspomnieć, że Włosi nie dodają do tego dania parmezanu, ale kto by się nimi przejmował.
Pssst…! Trochę skłamałem z tym, że będzie bardzo tanio. Pasta truflowa kosztuje 10 euro. Być może, powtarzam, być może w wersji budżetowej zamiast tej pasty można użyć dwóch surowych żółtek jajka. Nie sprawdzałem.
Jedziemy!










July 28, 2016
Na czytanie klasyki przyjdzie jeszcze pora
Początek szkoły podstawowej to czas, kiedy dziecko powinno się uczyć, że czytanie jest najwspanialszą przygodą. Dziś niestety szkoła często
zniechęca do literatury, zmusza przyzwyczajone do szybkiej akcji w grach komputerowych i kreskówkach dzieciaki do czytania nudnych, przestarzałych książek. Nie dziwmy się więc statystykom. Siedmiolatek powinien się bawić literaturą, na czytanie klasyki przyjdzie jeszcze pora. (więcej na rozswietlamykulture.pl…)
July 27, 2016
Pierwszy krok do gwiazd
Znacie ten suchar o Francuzie, który jechał do Moskwy i Rosjaninie, który jechał do Paryża? Obaj mieli przesiadkę w Warszawie i obaj pomyśleli, że to wcale nie przesiadka, tylko są już na miejscu. W 1989 roku Polska odzyskała niepodległość, utraconą pięćdziesiąt lat wcześniej. Wydawało mi się wtedy, że z naszego języka zniknie pojęcie Zachodu, jako określenia czegoś lepszego. Bo przecież, skoro pozbyliśmy się komunistów, rozpisaliśmy wolne wybory i wprowadziliśmy kapitalizm, to za miesiąc, najdalej dwa, będzie tu tak samo jak we Francji, Wielkiej Brytanii, czy USA. Naiwnie czekałem na start polskiego programu kosmicznego, czy choćby czynnego uczestnictwa Polski w programach europejskich. Kończyłem wtedy osiemnaście lat, co w dobie przedinternetowej oznaczało, że miałem ubogie pojęcie o świecie.
Mijały tygodnie, miesiące, lata, a moja Warszawa wciąż nie stawała się Paryżem ani Londynem. Zamiast projektów polskich sond kosmicznych mieliśmy demonstracje dziesiątek tysięcy ludzi, których nie interesowało nic ponad to, żeby dostawać kasę niezależnie od tego, czy ktoś potrzebuje ich pracy, czy nie. Wtedy zrozumiałem, że aby myśleć o gwiazdach, trzeba albo zaspokoić ludziom potrzeby podstawowe. Albo wprowadzić dyktaturę. Ćwierć wieku później pojęcie Zachodu w formie niemal niezmienionej wciąż funkcjonuje i ma się dobrze.
Na jesieni spędziłem tydzień we Wrocławiu w towarzystwie międzynarodowym, w skład którego wchodzili Amerykanie, Niemcy, ale przede wszystkim Skandynawowie. Szczególnie ci ostatni nie mogli się nadziwić, jak tu czysto, jacy mili ludzie, jaki poziom obsługi klienta w knajpach i na imprezach masowych. Wcześniej myśleli, że Polska to taka Rosja bis. Wprawdzie najbardziej to nie mogli się nadziwić, jak tu jest tanio, ale to osobny temat. Zapewne wrócili do domów ze świadomością, że granica Zachodu została przesunięta z Odry na Bug.
Na pierwszy rzut oka Polska dziś rzeczywiście przypomina Zachód, nasze większe miasta na pewno, a te mniejsze też powoli zasypują dziurę cywilizacyjną. Nowe tramwaje, czyste ulice, przypadkowi przechodnie mówiący całkiem nieźle po angielsku. Ale to wciąż przemiana powierzchowna. Nie jest tak źle, żeby to nazywać sypaniem pudru na trąd, ale na trądzik młodzieńczy już jak najbardziej. Nie chcę tu pisać o takich oczywistościach jak to, że Polska nie jest pełnoprawnym członkiem, lecz raczej klientem międzynarodowego systemu bankowo-finansowego. Chcę napisać o czymś znacznie trudniejszym do zmiany – o naszej mentalności.
Pamiętam sprzed lat tatuaż jakiegoś rapera, czy może kibica, „Szacunek dla biedy” i zastanawiam się, co autor miał na myśli. Szacunek należy się każdemu człowiekowi niezależnie od jego statusu materialnego, ale nikomu nie należy się jakiś specjalny szacunek za to, że jest biedny. To przecież jak dawać medale za ostatnie miejsca w maratonie. Ale coś w tym jest, bo w tej naszej narodowej mentalności mocne są memy „należy mi się” oraz „jeśli ma, to ukradł”. Określiłbym je mianem dwóch najbardziej destrukcyjnych i demotywujących memów, jakie istnieją w powszechnej polskiej świadomości.
Podróże kształcą głównie dlatego, że po powrocie widzisz siebie, swoich bliskich i swoich dalszych z nowej perspektywy. Tego nie da się zastąpić żadną lekturą, żadnym chatem internetowym, żadną grą na zachodnim serverze. Piszę ten felieton we włoskich Alpach. Choć sporo podróżuję, to mój pierwszy wyjazd na narty poza Tatry. Paradoksalnie, jeśli zsumować wszystko, to się okazuje, że Alpy nie są wiele droższe od polskich Tatr, a stresów na pewno jest o wiele mniej i nawet nie mam na myśli infrastruktury. Tu nikt się nie wpycha przed ciebie pod wyciągiem i to wcale nie dlatego, że kolejka jest taka, jakby jej nie było. To wynika z mentalności uwarunkowanej historycznie, bo Włosi nie mieli przez pokolenia socjalizmu wdrukowywane do głów, że trzeba się pchać, bo chleba nie wystarczy dla wszystkich. Tu zawsze był wolny rynek, nawet za Mussoliniego, nawet kiedy była bieda.
Pewnie każdy z Was chociaż raz trafił na zdjęcie skrzyżowania gdzieś w mieście na wschód od Polski zablokowanego w sposób iście surrealistyczny, czyli samochody i autobusy ułożone jak puzzle, zderzakami zakleszczonymi niemal za błotniki. Wszyscy stoją, choć mogliby ruszyć, gdyby najpierw minimalnie się cofnęli. Takie same obrazki można było zobaczyć w Warszawie piętnaście-dwadzieścia lat temu, kiedy dominowała zasada „nie wpuścić nikogo przed siebie”. Wtedy wszyscy tkwili w absurdalnych z dzisiejszego punktu widzenia ulicznych klinczach. Zajęło nam kilkanaście lat, żeby zrozumieć, że taktyka przepuszczania innych powoduje, że sami szybciej docieramy do celu.
Takich małych zmian w drodze do gwiazd jest wiele. Na przykład skutkiem niewykształcenia szacunku dla własności prywatnej będzie konieczność zatrudniania armii strażników i ochroniarzy, których czas i energia będzie marnotrawiona wyłącznie na to, by coś w sposób nieoczekiwany nie zmieniło właściciela. Szacuje się, że w pewnym dużym kraju, którego nazwy celowo nie wymieniam, co piąty mężczyzna w wieku produkcyjnym zajmuje się, stale bądź dorywczo, jakąś formą stróżowania. Oznacza to kilkanaście milionów ludzi, którzy przynajmniej część swojego czasu zwyczajnie marnują, by kolejne kilkanaście milionów czegoś nie ukradło.
Przykłady można mnożyć, a z wielu rzeczy nawet nie zdajemy sobie sprawy. Na szczęście wystarczy spojrzeć na Zachód, by w przybliżeniu określić kierunek zmian, jakie powinniśmy wprowadzić w naszej drodze do gwiazd. Zmiany cywilizacyjne są powolne, tym bardziej że zwykle dotykają najgłębszych pokładów naszych wyuczonych zachowań społecznych. Nie znaczy to, że należy dosłownie i bezrefleksyjnie kopiować rozwiązania zachodnie. Znamy zbyt wiele pułapek, w jakie wpadli prekursorzy, widzimy też pułapki, w które właśnie teraz wpadają, by nie iść dokładnie ich śladami. Mamy ten komfort, że możemy wybierać, co przejąć, co odrzucić.
Oczywiście dziś już nie wierzę w żaden polski program kosmiczny. Wiem za to, że to samo, co prowadzi ludzi do gwiazd, służy też zwyczajnej, przyziemnej zmianie naszego życia na lepsze. Pierwszym krokiem do gwiazd jest krok w tył, by przepuścić kogoś w kolejce.
July 11, 2016
Czy dorośli zawsze zachowują się odpowiedzialnie?
Dużo dzieje się na niespełna trzystu stronach tej książki. Kamery, merynos, domofon i Stuoki Potwór. Wydarzenia skłaniają do refleksji i rozmowy. Bo książka, choć zabawna i w lekturze bardzo przyjemna, mówi o sprawach niezwykle ważnych. O prawie do prywatności, o ochronie własnych danych, o zasadach bezpieczeństwa, których powinno się przestrzegać nie tylko w prawdziwym życiu, ale i rzeczywistości wirtualnej. O tych wszystkich sprawach, o które wydaje nam się, że wiemy, a tak naprawdę rzadko pamiętamy i równie rzadko rozmawiamy o nich z dziećmi. A to duży błąd, czas go naprawić! (więcej na qulturka.pl…)
July 5, 2016
Atrament wodoodporny
Do naszych czasów dotrwały zasoby jedynie tych bibliotek sumeryjskich, których działalność zakończyły pożary. Ten pozorny paradox wynika z ówcześnie używanych nośników danych, a były nimi gliniane tabliczki. Niewypalona glina jest mało trwała, wypalona może przetrwać dziesiątki tysięcy lat. Tak więc pożar zrobił im CTRL + S. Nie łudźmy się, że nasze wpisy na fejsie przetrwają tyle, ale notatki na papierze już mogą.
Papier jest trwały, jeśli tylko przechowuje się go w odpowiednich warunkach. Ważne jednak, by i metoda zapisu była trwała. Najstarsze notatki sporządzone atramentem w zasadzie wyglądają, jakby je nabazgrano wczoraj, co wydaje się załatwiać sprawę. W przypadku notatek wykonanych długopisem już na samym przykładzie moich zeszytów szkolnych widzę, że tusz tuszowi nierówny. Niektóre zeszyty wyglądają idealnie, w niektórych tusz rozpełzł się w strukturze papieru, dodatkowo na kilka sąsiednich stron, czyniąc treść całkowicie nieczytelną.
Trudno powiedzieć, jak się zachowa dobry długopisowy tusz po stuleciach, nie o tym jednak chciałem pisać. Chciałem napisać o tym, czym ja piszę. Piszę piórem wiecznym i atramentem. Czyli prawdopodobnie każda napisana przeze mnie literka przetrwa co najmniej tysiąc lat. Jeżeli nie wystąpią zjawiska niekorzystne jak upadek meteorytu, kolejny wzrost ambicji imperialnych Rosji albo zwykły deszcz. Główną wadą papieru jest jego palność, a główną wadą atramentu jest jego niewodoodporność. To za jednym zamachem wyklucza dwa rodzaje imprez.
O ile z pierwszą wadą trudno coś zrobić, o tyle z drugą jak najbardziej się da. Rozwiązanie nazywa się atrament wodoodporny. Od lat planowałem przejść na taki atrament, ale dopiero półgodzinna przejażdżka na rowerze w ulewie uświadomiła mi, że sprawa jest poważna. Nikt nie obiecywał, że plecak Maxpedition Falcon II będzie wodoszczelny, więc pretensję mogę mieć tylko do siebie. Faktem jest więc, że atrament Waterman poległ na całej linii. Nie znaczy to, że to jest zły atrament, wprost przeciwnie, jest wyrąbisty. Wyrąbisty, ale nie wodoodporny.
W pisaniu piórem nie chodzi o stronę pragmatyczną, lecz o fetyszystyczny hedonizm małych przyjemności. Dlatego też mija się z celem używanie gotowych naboi z atramentem. Ja wiem, że są pióra, do których da się wsadzić tylko nabój, nawet sam jedno takie mam, ale nie znaczy to, że to pochwalam. Ładowanie pióra z kałamarza to taki drobny rytuał, który, choć upierdliwy, to jednocześnie jest miły. Zatem jasne, że sam kałamarz też nie może być byle jaki.
Nie dorosłem jeszcze chyba do zakupu stacjonarnego kałamarza, który by wyglądał jak zajumany z Buckingham Palace. Dlatego też ważna jest dla mnie buteleczka, w której kupuję atrament. Ona będzie moim kałamarzem przez rok albo dłużej. A jeśli można się otaczać rzeczami ładnymi albo brzydkimi, po cóż wybierać te drugie?
Jest tu mały problem z ustaleniem producenta, bo na stronie Abernatopen, gdzie atrament kupiłem (sklep polecam), jako producent widnieje Jansen, natomiast na buteleczce napisano De Atramentis. Nie wiem, może ja się nie znam, bo na Fordzie Mustangu też jest wielki napis „Mustang”, a sam „Ford” został skitrany gdzieś z boku.
Jak zwał, tak zwał, niech będzie, że to jest Jansen De Atramentis. Już na etapie tankowania pióra Jansen De Atramentis zaspokaja tę drobną fetyszystyczną przyjemność procesu zarówno poprzez kształt butelki, przez stonowaną etykietę, jak i oldschoolową bakelitową nakrętkę, która się odkręca w niepodrabialny sposób.
Napisałem już tyle, a wciąż od rzeczy. No więc do rzeczy. Wybrany przeze mnie kolor to Archive Ink, który jest takim ciepłym czarnym, przy czym warto wspomnieć, że wybór kolorów jest duży. Tylko po co, skoro czarny i tak jest najfajnieszy? Czarny ma wiele odcieni, każdego coś zadowoli. Pierwsze, co zrobiłem, to oczywiście test na wodoodporność (do obejrzenia poniżej) i atrament przeszedł ten test idealnie. Warto pamiętać, że największe szkody nie wynikają z wypłukania pigmentu zwykłego atramentu, lecz z jego ponownego zaschnięcia na całej powierzchni papieru.
Atrament wodoodporny całkowicie likwiduje oba te problemy. Trzeba jednak pamiętać o pewnym istotnym drobiazgu – pióro z atramentem wodoodpornym to nie długopis Rite in the Rain, bo uzyskuje swoją wodoodporność dopiero po pierwszym zaschnięciu. Nie ma więc mowy o pisaniu podczas deszczu. Pierwszą wyraźną wadą po kilku dniach użytkowania jest przysychanie atramentu na stalówce po kilkunastu godzinach nieużywania. Każde nowe użycie po takiej przerwie zaczyna się od krótkiego rozpisania. To nie wróży dobrze na dłuższe przerwy.
Atrament jest gęsty, wręcz powiedziałbym „oleisty”, i trudno go gładko zetrzeć z wierzchu stalówki po „tankowaniu”. Jednak przebija mniej od Watermana i schnie, jeśli nie szybciej, to przynajmniej podobnie. Wkrótce jadę do Toskanii na krótkie, pracowite wakacje, gdzie będę pióra intensywnie używał. Na razie moim głównym zmartwieniem jest, co się stanie, jeśli atrament zaschnie w piórze. Tak więc stay tuned.
July 3, 2016
Piekło na Ziemi
Europę szturmują nieprzebrane zastępy uchodźców, bądź też, zależnie od przyjętej dialektyki, hordy imigrantów. W roku 2015 było ich grubo ponad milion. Polityczna niemoc, moralne kłótnie, ekonomiczne analizy, krwiożerczy Assad, krwiożercze ISIS, to wszystko nie dotyka istoty problemu. Tym bardziej że ten milion to ledwie ułamek tych, którzy będą próbowali tu dotrzeć, wliczając w to tych, którzy jeszcze o tym nie wiedzą lub nawet się nie narodzili. Zjawisko tak masowej migracji miało miejsce już wiele razy, ale trudno będzie znaleźć o nim wzmiankę w podręcznikach historii, bo mowa o czasach, które możemy poznać tylko dzięki wykopaliskom, i to głębokim wykopaliskom. W grę wchodzi nie archeologia, lecz paleoantropologia.
Paleoantropolodzy nie są zgodni co do tego, kiedy dokładnie na Ziemi pojawili się pierwsi Homo sapiens (załóżmy, że około 200 tys. lat temu), choć jednogłośnie twierdzą, że stało się to w Afryce. Zresztą pojęcie gatunku jest mocno umowne, bo ewolucja nie polega na planowym wprowadzaniu nowych, udoskonalonych modeli. To powolny proces, który przyspiesza tylko w okresach wyjątkowo silnej presji środowiskowej, co wiąże się z masowym wymieraniem. Brutalnie mówiąc, giną osobniki najmniej przystosowane.
Stąd też tak wyraźne różnice między mieszkańcami Afryki i Europy, choć rozdzieliliśmy się ledwie nieco ponad 45 tys. lat temu (tu również naukowcy nie są zgodni). W jaki sposób nasza skóra stała się jasna? Ciemnoskórzy kolonizatorzy w Europie chorowali na wiele chorób. Wystarczy wymienić tylko mialgię, miopatię i osteoporozę, by otrzymać obraz naprawdę wadliwego myśliwego. Słabe mięśnie i słabe kości, przy braku socjalu, regularnej opieki medycznej i syntetycznych suplementów diety oznaczają niemal pewną śmierć przed odchowaniem potomstwa. Mamy więc spełnioną definicję wymierania gatunku.
A jednak nie wymarliśmy, czego najlepszym dowodem jesteś Ty, czytelniku. Przeżyłeś w tym zimnym i deszczowym kraju, bo prawdopodobnie masz jasną skórę. Dzięki małej ilości melaniny Twoja skóra produkuje sześć razy więcej witaminy D niż skóra najciemniejszych Afrykańczyków. Melanina pochłania promieniowanie UV, co jest bardzo pożądane na południu, ale tutaj powoduje poważne niedobory witaminy D, a co za tym idzie naprawdę długą listę schorzeń. Przez tysiąclecia dobór naturalny eliminował ciemniejsze odcienie skóry (czyt. ciemniejsi umierali wyraźnie częściej), aż po licznych krzyżówkach doszliśmy do tego, co widzisz w lustrze.
Jesteś produktem eonów ewolucji. Twoje cechy fizyczne i psychiczne zostały w nas wykształcone drogą doboru naturalnego przez niezliczone pokolenia. Zarówno te cechy, które uważasz za „złe”, jak i te „dobre” umożliwiły przetrwanie wszystkim Twoim przodkom. Wszystkim bez wyjątku. Stoisz na czele długiego ciągu ludzi sukcesu, tych, którym się udało, podczas gdy miliony, miliardy innych poniosły klęskę. Jednak zanim zaczniesz myśleć o sobie jak o chodzącej doskonałości, wiedz, że cechy przydatne dziś, jutro mogą się stać Twoją zgubą. Jak choćby wspomniana wcześniej duża ilość melaniny, która w wyniku zmian klimatycznych znów może się okazać przydatna na południu Europy.
W skali historii życia na Ziemi te kilkadziesiąt tysięcy lat to jak pstryknięcie palcami, a te kilka tysięcy, z których pochodzą jakiekolwiek spisane kroniki, to nanomgnienie. W przypadku człowieka, wyposażonego w całkiem niezły mózg, proces selekcji naturalnej zachodzi szybciej, między innymi dlatego, że pasjami zabijamy się wzajemnie. Również z powodu innego koloru skóry.
Nie należy mylić masowych migracji z wyprawami łupieżczymi. Największe migracje są powodowane presją środowiska, najczęściej zmianami klimatycznymi. Europa była kolonizowana przez przybyszy z Afryki wielokrotnie i działo się to jeszcze w czasach, gdy nasi przodkowie zdecydowanie bardziej przypominali goryle niż nas. Co najmniej od kilkunastu milionów lat wynikłe ze zmian klimatycznych problemy ze zdobyciem pożywienia pchają zwierzęta, w tym i ssaki naczelne, do marszu w nieznane. Gdy o ten sam teren zaczynają konkurować dwie grupy, robi się nieciekawie. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że walka o kurczące się zasoby nigdy nie polega na dzieleniu się po równo i trosce o słabszych.
Niezależnie od tego, czy jest to wyłącznie proces naturalny, czy troszkę mu pomagamy, czy też jesteśmy głównymi winowajcami, globalne ocieplenie jest faktem. Jeżeli ktoś w nie nie wierzy, zachowuje się jak dziecko, które w lutym nie wierzy w lipiec. W geologicznej historii Ziemi takie zmiany temperatury nie są niczym niezwykłym, po prostu w skali ludzkiej, czy nawet cywilizacyjnej, zachodzą bardzo powoli, przez co są niezauważalne.
W połowie tego wieku najprawdopodobniej spora część Afryki Północnej i większa Półwyspu Arabskiego nie będą się nadawały do zamieszkania. Przy czym należy to stwierdzenie rozumieć dosłownie: nie da się tam przeżyć jednego dnia poza klimatyzowanym pomieszczeniem. Będzie za gorąco. Zdecydowanie za gorąco. Tempo dostosowania ludzi do warunków środowiskowych robi wrażenie. Jednak trudno sobie wyobrazić przystosowanie ewolucyjne pozwalające dużemu organizmowi stałocieplnemu, jak np. człowiek, na przetrwanie w temperaturze powyżej 50°C i wilgotności przekraczającej 95%. Zwyczajnie organizm nie ma wtedy jak odprowadzić nadmiaru ciepła.
Ci, którzy powinni być tą sytuacją najbardziej zaniepokojeni, czyli mieszkańcy tych rejonów, wydają się ignorować nadciągający kataklizm. Populacja, zamiast maleć, rośnie w tempie niespotykanym nigdy wcześniej, a zasoby wód głębinowych są marnowane do celów niespożywczych. W mieście Doha, stolicy Kataru, nie tak dawno od zera powstała dzielnica biznesowa przypominająca miniaturę Manhattanu. Powstała tuż nad powierzchnią podnoszących się wód Zatoki Perskiej.
Być może jeszcze za naszego życia w tych rejonach przydadzą się przygotowywane z myślą o wyprawach marsjańskich technologie budowy habitatów. Będzie to jednak energochłonne, drogie i niewygodne, jak mieszkania na stacjach polarnych. Zmuszeni do funkcjonowania w takich warunkach będą pewnie tylko pracownicy nadzorujący wydobycie ropy naftowej. Najciekawsze pytanie brzmi: co się stanie ze wszystkimi pozostałymi?
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
