Rafał Kosik's Blog, page 27
December 1, 2016
Gang Niewidzialnych Ludzi w lekturach do VI klasy
Czechow, Krasicki, Mickiewicz, Tolkien, Sienkiewicz, Słowacki, Herbert… Trafiłem w doborowe towarzystwo. Jeśli będą ze mnie testy, z góry przepraszam. (więcej na wprost.pl…)
November 14, 2016
Julka dofinansowana
Projekty filmowe nieraz ciągną się przez lata, nim dojdzie do pierwszego klapsa (filmowego klapsa). Nie inaczej jest z „Julką”, do której scenariusz napisałem wspólnie z Kasią Sienkiewicz-Kosik. Producentem filmu jest Iwona Harris, a na stanowisku reżysera na razie mamy vacat.
Projekt dostał dofinansowanie na development, czyli rozwój przed rozpoczęciem produkcji. Szanse na to, że będziecie mogli iść do kina na „Julkę”, wzrosły znacząco. Trzymajcie kciuki!
November 3, 2016
Program Falkonu
Już jutro w Lublinie rozpoczyna się konwent fantastyki Falkon. Będę tam i wezmę udział w kilku punktach programu:
• Piątek, godz. 20.00 - panel „Czy kolonizacja kosmosu ma sens?” (sala Wędrowycza)
godz. 22.00 - Cezary Zbierzchowski w panelu “Seks i roboty, czyli jak AI i transhumanizm wpłynie na naszą seksualność” (sala Wędrowycza)
• Sobota, godz. 13.00 - panel „O potrzebie czytania i pisania wielotomowych sag” (Komnata Tajemnic)
• Sobota, godz. 14.00 - dyżur autografowy
Zapraszam!
November 1, 2016
Wszystko to nieprawda
Patrzę czasem na wpisy niektórych moich znajomych na Facebooku i się zastanawiam, czemu oni jeszcze są moimi znajomymi. Nie przeszkadza mi, gdy nie zgadzam się z tym, co piszą. Przeszkadza, gdy kłamią. Nie mam tu nawet na myśli podawania dalej niesprawdzonych plotek i newsów niezgodnych z faktami. Mówię o klasycznym kłamstwie, czyli o przekazywaniu informacji niezgodnych z przeświadczeniem osoby o stanie faktycznym. Prosta analiza losowych wpisów losowych osób wykazała, że jest to bardzo częste.
Dawno temu stwierdzenie, że telewizja kłamie, było dla wielu oczywistością, bo każdy mógł to potwierdzić, wyglądając przez okno. Wolne media po upadku komunizmu poprawiły sytuację na chwilę, albo tak się nam wydawało, bo zmniejszyła się skala kłamstwa. Ten radosny okres nie trwał długo, informacja to taki sam towar, jak inne, więc można zarobić na jego przetwarzaniu i sprzedawaniu. A najczęściej, niestety, na jego produkowaniu.
Sytuacja, do której powinniśmy dążyć, a która wydaje się idealna, okazuje się z natury niestabilna. Niezależne media przekazujące obiektywną prawdę nie mogą istnieć ani w warunkach totalitaryzmu, ani w warunkach wolnego rynku, tak jak nie może istnieć młoda antylopa w jednej przestrzeni z ze stadem głodnych lwów. Ten gigantyczny rynek musi zostać bardzo szybko zagospodarowany, tak jak młoda antylopa również zostanie przez lwy zagospodarowana. Kłamstwo szybko wróciło do gazet i na ekrany telewizorów. Różnica jest taka, że teraz mamy większą ofertę kłamstw i możemy je dobierać według gustu. Banalne jest stwierdzenie, że obrazy rzeczywistości serwowane np. przez Gazetę Wyborczą i Do Rzeczy różnią się, i to bardzo. A skoro tak, to przynajmniej jeden z nich jest nieprawdziwy.
Wydawałoby się, że zwykli ludzie, a tacy korzystają przecież z mediów społecznościowych, powinni stanowić przeciwwagę dla wielkich koncernów mediowych manipulujących informacją na skalę przemysłową. Społeczeństwo cyfrowe rodzi wielką oddolną siłę, której nikt nie płaci za kłamstwa, czy za fałszowanie obrazu rzeczywistości. Taka masa niezależnych ludzi nie ma żadnego interesu w oszukiwaniu. Niestety, znów rozczarowanie. Wystarczy kwadrans spędzony na przeglądaniu gorącej dyskusji na niemal dowolnym medium społecznościowym, by z przerażeniem stwierdzić, że mamy do czynienia ze zdigitalizowaną tłuszczą, która zainteresowana jest nie dyskusją, nakierowaną na rozwiązanie jakiegoś problemu, tylko zakrzyczeniem oponentów i zmieszaniem ich z błotem.
Miejsca takie jak Facebook mocno ograniczają anonimowość, co trochę poprawia sytuację. Ludzie są tam bardziej uprzejmi, ale kłamią i manipulują w takim samym stopniu. Czemu? Nie sięgając po argumenty z dziedziny memetyki, wydaje się, że na poziomie ludzkim głównym motywem jest odwieczna chęć dostosowania środowiska do własnych potrzeb. Lepiej czujemy się w towarzystwie o podobnych poglądach, więc chcemy, żeby jak najwięcej ludzi wyznawało te same poglądy. Te same, które wyznajemy my. Strategia obejmuje również zwalczanie wrogich idei i ich „żołnierzy”.
Prawda nie jest znowuż tak starym wynalazkiem i na każdym kroku spotykamy się z przykładami, jak nisko ją cenimy. Informacje wyssane z palca w dyskusji publicznej mają taką samą wartość, jak prawdziwe, a przy tym można je właściwie dowolnie kształtować do własnych potrzeb. To samo dotyczy półprawd. Jeśli więc potraktujemy przestrzeń publiczną jako pole bitwy, dojdziemy do wniosku, że informacja półprawdziwa lub fałszywa jest bronią skuteczniejszą. Zatem każda prawda jest niewygodna, niewygodna w sensie użytkowym. Prawda jest nieprzewidywalna, nieprecyzyjna i mało efektowna. Po co komu broń, która strzela w losową stronę?
Przykład ostatniego kryzysu imigracyjnego w Europie jest niewyczerpywalnym źródłem faktoidów (faktów medialnych). Czasem były to manipulacje, czasem nadinterpretacje, czasem informacje całkowicie wyssane z palca. Szczególnie zapamiętałem dwa przykłady: historia z autokarem zaatakowanym przez imigrantów w bliżej nieokreślonym miejscu na granicy włosko-austriackiej i węgierska dziennikarka podstawiająca nogę imigrantowi uciekającemu przed policją. Szybko okazało się, że obie informacje nie są prawdziwe, a mimo to funkcjonowały i nadal spełniały swoją rolę. Zdemaskowanie jedynie osłabiło ich działanie i być może nieznacznie skróciło ich zasięg czasowy. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z wrzucających te materiały pokusił się potem o publikację dementi.
Kłamstwo, nawet zdemaskowane, może sobie nadal funkcjonować (pan X oczyszczony z zarzutów o współpracę z UB nadal będzie tytułowany „tajnym współpracownikiem”), może zostać zredukowane do formy żartu (X był tak kiepski, że UB nawet nie założyło mu teczki), może też być bronione poprzez poddanie w wątpliwość argumentów użytych do demaskacji (X miał wysoko postawionych kolesiów, którzy zamietli sprawę pod dywan).
Kłamstwo jest elementem prowadzenia polityki, a dziś przecież wszystko jest polityką. Nic więc dziwnego, że dla celów finansowych lub prestiżowych te same mechanizmy są wykorzystywane w środowiskach naukowych, artystycznych czy dowolnych innych. Media społecznościowe, jak zwykle, wszystkie zjawiska tylko potęgują. Przyszłość jawi się zarówno ciekawie, jak i smutno. Najbardziej istotny nie będzie podział na tych, którzy mają dostęp do „prawdy” i na tych karmionych kłamstwami. Podział będzie następował, a właściwie już następuje, na tych, którzy chcą poznać prawdę i tych, którzy jedynie pragną potwierdzania własnej wizji świata. Ta druga grupa, szczęśliwych hodowlanych ignorantów, będzie stanowiła przytłaczającą większość społeczeństwa. Owszem, zawsze istniała elita i sterowane przez nią masy, którym broniono dostępu do informacji. Nadal tak będzie, z tą jedną różnicą, że ignorantem będzie się zostawało z wyboru, a miejsce pożądania prawdy zajmie pragnienie potwierdzenia własnych poglądów.
Zawsze jest mi przykro, gdy widzę czysto propagandowy wpis znajomego. To tak, jakby kradł moje sztućce podczas proszonego obiadu i to kradł, wiedząc, że ja to widzę. I wprawdzie wiem, że to nie prawda, lecz kłamstwo jest naturalną formą komunikacji, ale jednak przykro.
October 27, 2016
Legalna Kultura
Legalna Kultura to temat niewątpliwie kontrowersyjny. Internet wyskoczył z kapelusza i naście lat temu zastał pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków na etapie startu życiowego bez funduszy. Start polskiego wolnego rynku odbywał się na zasadzie wolnej amerykanki. To naturalny proces, tyle że ćwiczony przez nas w przyspieszonym tempie. Piraci sprzed kilku lat są już uznanymi producentami i nie piszę tego jako oskarżenia. Tak się dzieje zawsze, również w krajach, które wzięliśmy sobie za wzór podczas transformacji ustrojowej. Tyle że tam ten proces był powolny i nie startował od zera.
Pokolenie dwudziestolatków zastało już internet jako immanentny element świata. Wobec braku regulacji i kontroli, wszystko w sieci było darmowe, choć obarczone ryzykiem złapania wirusa. To oznacza co najmniej dwa pokolenia wychowane w pewnej patologii, która wówczas jeszcze wydawała się, a może nawet była, stanem normalnym. Coś się jednak zmieniło. Zmieniła się zarówno dostępność kultury na żądanie, jak i jej cena w przeliczeniu na to, ile zarabiamy. Zmienić się powinny zatem również nasze przyzwyczajenia.
W temacie praw autorskich zwykło się przeciwstawiać sobie twórców i odbiorców, jakby to były dwie strony barykady. To nieprawdziwy obraz, bo o cenie i dostępności dzieła decydują niemal wyłącznie producenci i pośrednicy. Bywa, że sami zmuszają ludzi do piractwa, bo zaplątani we własne sprzeczne interesy, blokują np. możliwość legalnego dostępu do dzieła na terenie danego kraju. To jednak wyjątki. Internet, który piracenie uczynił banalnie prostym, prostym uczynił również legalny dostęp do kultury.
Przez lata obserwowałem piratowanie na masową skalę moich książek na przeróżnych serwisach. Nigdy nie podjąłem kroków prawnych, by ścigać pośredników lub użytkowników końcowych, choć technicznie, wbrew pozorom, jest to proste. Nie uważam prokuratora za najlepszego sprzymierzeńca w walce z piractwem. Mimo wszystko wierzę w edukację, bo przecież lata temu sam kupowałem kasety pod Pałacem. Nie miałem wówczas przeświadczenia, że robię coś złego. Po prostu nie było innych źródeł. Dziś są.
Zdecydowałem się na wsparcie idei stojącej za Legalną Kulturą właśnie dlatego, że nie idzie za nią żadna sankcja, a jedynie edukacja.
October 25, 2016
5.11 Tactical Rush Moab 10
Niezły plecak na rower, niezły do miasta, ale na wycieczkę w góry już niekoniecznie. Plecak posiada tylko jedną szelkę, a konstrukcję taką producent, czyli 5.11 Tactical, określa mianem „sling bag”. Główna zaleta tego rozwiązania jest oczywista: jednym ruchem można plecak przesunąć do przodu i wyjąć coś z niego bez zdejmowania. Przydaje się to również np. w zbiorkomie. Główna wada też jest oczywista, bo jakby dobrze nie była uszyta szelka, nie rozłoży ciężaru tak dobrze, jak dwie szelki.
Załadowanie do środka kilku kilogramów daje się boleśnie odczuć już po kwadransie. Wprawdzie w dwadzieścia sekund można szelkę z prawej strony przepiąć na lewą, to jednak nie pomoże na długo. Zdecydowanie jest to plecak przeznaczony od małych obciążeń i krótkiego czasu noszenia. Nie dotyczy to jazdy na rowerze (w pozycji pochylonej), bo tam ciężar spoczywa na plecach. Jednak na rowerze z kolei przeszkadza brak znanego z toreb kurierskich pasa stabilizującego. Dorobienie go jest banalnie proste, więc go dorobiłem. Z kolei dodanie jednej tylko małej klamry pozwala na wykorzystanie elementów istniejącego systemu nośnego do stworzenia czegoś w rodzaju pasa biodrowego, który przejmuje część obciążeń z ramienia.
Plecak obszyty jest sporą ilością taśm molle, co pozwala na łatwe mocowanie do niego akcesoriów, z czego skrzętnie korzystam. W lecie przyczepiam kieszeń na manierkę i etui do okularów przeciwsłonecznych. Na stałe przymocowałem za to kieszeń Maxpedition Janus, która nadaje się na podręczne drobiazgi. Do montażu użyłem czterech klipsów systemu Alice, pamiętającego czasy IIWŚ.
Seria plecaków Rush to kolejno od najmniejszego: 6, 10, 12, 24 i 72. Mało precyzyjne są te oznaczenia, bo nie określają pojemności, tylko liczbę godzin, na jaką można się w nie spakować. Trochę to nieoczywiste, bo przecież każdy ma inne zapotrzebowanie: a to pięć kanapek i litr wody, a to kubełek KFC, a to znowu sześciopak, chipsy i puchowy śpiwór. Producent na swojej stronie jeszcze do niedawna podawał pojemność plecaka w uncjach, czyli równie dobrze mógłby ją podawać np. w chomikach sześciennych. Na szczęście cywilizacja powoli dociera do USA, dzięki czemu wiemy już, że Rush Moab 10 ma 18 litrów.
Organizacja przestrzeni wewnątrz jest przemyślana i właściwie nie daje powodów do zbytnich narzekań. W kieszeni administracyjnej znajdziemy sporo przegródek, karabińczyki na klucze i kieszeń na suwak.
Główna kieszeń jest tak pomyślana, by korzystać z niej w pozycji poziomej, kiedy plecak jest przesunięty na ramieniu do przodu. To dobre rozwiązanie, jeśli np. często robimy zdjęcia lustrzanką. Wewnątrz jest kieszeń na suwak, a właściwie na dwa suwaki, bo ma być dostępna z obu stron, niezależnie na którym ramieniu nosimy plecak. Jest kilka siatkowych kieszonek na rzepy i jedna całkiem spora, zaciskana elastyczną gumką.
Na zewnątrz są dwie kieszenie: jedna na górze plecaka (dedykowana na okulary), druga już na szelce (dedykowana na radio/telefon/MP3player) ale żeby się do nich dostać, trzeba zdjąć plecak. I byłoby to OK w przypadku normalnego plecaka, ale jednak sling bag powinien być zaprojektowany tak, by był do niego dostęp bez zdejmowania. Taka jest przecież idea plecaka z jedną szelką. Dodatkowo kieszeń na okulary, choć wykonana z miękkiego materiału, nie ma żadnych usztywnień.
Od strony pleców jest usztywniana kieszeń na bukłak z wodą typu camelbak. Nie używam tego systemu, więc mam wolne miejsce na laptop (wchodzi ThinkPad 12 cali) lub papiery A4. Plastikowe usztywnienie można wyjąć. Ja wyjąłem.
Jest jeszcze kieszeń CCW (Concealed Carry Weapon) czyli taka do dyskretnego przenoszenia klamki. Nie ma to większego sensu ani w Polsce ani szczerze mówiąc gdziekolwiek. W Polsce broń palna jest generalnie nielegalna, a w USA każdy skojarzy plecak taktyczny z kolesiem, który ma dyskretnie ukryta klamkę. Umówmy się zatem, że nie o takich zastosowania tu mówimy.
Modele 6 i 10 mają nazwę uzupełnioną o skrót MOAB, który oznacza Mobile Operation Attachment Bag, czyli coś mniejszego co się przyczepia do czegoś większego. Ma to może jakiś tam sens w operacjach wojskowych; w użyciu cywilnym niestety raczej się nie sprawdzi. Do plecaka dołączone są paski umożliwiające mocowanie go do większego modelu. IMHO w zastosowaniach cywilnych kompletnie nie ma to sensu, ale zrobicie, jak chcecie. Całkiem przy okazji te dodatkowe paski doskonale nadają się jako paski kompresyjne, na których wszyciu w większych modelach poskąpił producent.
Pasy kompresyjne zamontowane w Rush 10 właściwie pełnią raczej funkcję zabezpieczenia suwaka. Można też przymocować nimi np. zwiniętą kurtkę. Najlepiej nadaje się do tego pas dolny w kształcie litery „Y”. Niestety pasy boczne wszyte są odwrotnie niż w większości plecaków, czyli klamra jest od strony pleców i po jej odpięciu cały pas plącze się i zaczepia o suwaki. Ta sama wada występuje we wszystkich plecakach serii. Co ciekawe kopie tych plecaków i modele na nich wzorowane, w wykonaniu innych producentów, mają te pasy kompresyjne wykonane we właściwą stronę.
Pewną alternatywą wobec tego plecaka wydawał mi się Hazard 4 Evac Plan B. Niestety to nie jest plecak/torba pomyślany po kątem wygody użytkowania w cywilu, bo jest zwyczajnie zbyt wąski (17 cm). Włożenie do środka czegokolwiek formatu A4 oznacza rozepchanie torby/plecaka jak brzucha węża po zjedzeniu… większego węża. Jest też spora skucha z kieszenią CCW (tudzież na bukłak z wodą), która powinna po przesunięciu plecaka przed siebie umożliwić łatwy dostęp do zawartości. Niestety w przypadku Evac Plan B kieszeń ta otwiera się… jedynie od spodu plecaka. Pozostaje wiec łapać, co z niej wypada.
Podsumowując, 5.11 Rush Moab 10 wypada bardzo pozytywnie i po kilku latach używania, mogę ze spokojem go polecić.
October 20, 2016
Makaron z sosem carbognese
Sekret kuchni włoskiej opiera się na dwóch filarach. Pierwszy to składniki wysokiej jakości, drugi to duża ilość tłuszczu. Wiadomo, włoskie zimy bywają srogie, więc organizm musi mieć siłę, by z nimi walczyć. Nawet latem. Stworzony dziś przeze mnie sos to połączenie carbonary i bolognese. Mam 24 godziny na opuszczenie Italii, zanim tutejsza policja kulinarna się o tym dowie.
Wybaczcie jakość zdjęć, warunki były niemal polowe.
Składniki na dwie osoby:
100-150 g marakonu (najlepiej z pszenicy durum)
50g boczku
50g szynki
oliwa (1-2 łyżki)
300g pomidorów (mogą być z puszki, ale nie przecier)
dwie szalotki lub jedna nieduża biała cebula
kilka ząbków czosnku
ewentualnie tycinka masła
2 żółtka jajka
100 ml tłustej śmietany
parmezan
Przyprawy: pieprz, sól
Czas przygotowania: 1 godzina
Danie przygotowywałem w Rzymie z lokalnych składników, ale spokojnie da się je znaleźć w Polsce. Przestrzegam jednak przed kupowaniem tych najtańszych z możliwych.


Tu nie mam obrazka, więc tylko napiszę, że szklimy cebulkę, potem dorzucamy czosnek, potem pokrojoną w cienkie paski szynkę.













October 16, 2016
Targi książki w Krakowie
29 października (sobota) o godz. 12:30 zaszczycę swoją obecnością targi książki w Krakowie:) Więcej informacji na stronie organizatora. Entuzjastycznie zapraszam.
October 8, 2016
Wołyń
To nie jest najlepszy film na wieczór urodzinowy, ale nie udało mi się go zobaczyć na festiwalu w Gdyni, a premiera wypadła niemal idealnie w moje urodziny. Nie chciałem dłużej czekać i nie żałuję, że go obejrzałem. Rzeź wołyńska to ważny kawałek naszej historii, który do tej pory nie potrafił mocno wejść do popkultury. Najpierw z powodów cenzury, potem raczkującej politycznej poprawności. Podejrzewam, że w świadomości przeciętnego Polaka jest to temat niestety słabo rozpoznany. Dzięki Wojciechowi Smarzowskiemu to się zmieniło.
Klęska września 1939 roku uwolniła na Kresach siedzące w ukryciu demony. To tło do pokazania losów ludzi, którzy próbują po prostu normalnie żyć w nienormalnych czasach, oraz losów ludzi, którzy wykorzystują okazję, by za cenę porzucenia człowieczeństwa urządzić kawałek świata po swojemu.
Wypadałoby zakwalifikować Wołyń jako film wojenny, ale wojny mamy tam mniej niż minutę. Mamy za to Armię Czerwoną, która wkracza, serdecznie witana przez ukraińskich nacjonalistów; mamy Wehrmacht, który wkracza chwilę później, znów serdecznie witany przez ukraińskich nacjonalistów; mamy banderowców, sowiecką partyzantkę, polską partyzantkę, ukrywających się Żydów, a przede wszystkim zwykłych bandytów. W tym całym misz-maszu nie wiadomo, kto wróg, kto przyjaciel.
Główna bohaterka, Zosia (bardzo dobry debiut Michaliny Łabacz), to polska dziewczyna zakochana w Ukraińcu. Zostaje jednak, mówiąc kolokwialnie, przehandlowana przez rodzinę za 8 mórg ziemi, krowę, dwie świnie i konia. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie to, że nie jest. Ale wtedy to była norma. Wychodzi za mąż za polskiego sołtysa (genialna kreacja Arkadiusza Jakubika), człowieka być może z naszego dzisiejszego punktu widzenia niejednoznacznego, jednak stojącego zdecydowanie po jasnej stronie mocy. Tyle że Zosia go zwyczajnie nie kocha i jest nieszczęśliwa. To, co się wydaje osobistą tragedią, wkrótce zostaje przewartościowane do rangi kaprysu z lepszych czasów, bo jedyną wartością w świecie opanowanym przez ukraińskich nacjonalistów jest przeżycie.
W tej rzeczywistości wycofująca się armia niemiecka jawi się jako odwrót ostatniej cywilizacji, po której zostanie już tylko barbarzyński chaos oparty na wartościach niemalże przedchrześcijańskich. Życie ludzkie ma tam wartość mniejszą od aktualnego nastroju tego, kto trzyma pistolet.
Mam tak po raz kolejny ze Smarzowskim, że czegoś mi tam brakuje. Tworzy dzieło znaczące i poruszające, ale brakuje jakiegoś niewielkiego dopełnienia, małego wykrzyknika w odpowiednim miejscu, by dzieło stało się wybitne. Wciąż nie wiem, co to jest. Może wystarczyłby inny montaż, by niektórym scenom dać wybrzmieć; może dopracowanie detali budujących postacie. W Wołyniu jest bardzo wielu bohaterów, z których większość sprowadza się do roli statystów. Jest na przykład polski oficer, który po przegranej kampanii wrześniowej rozwiązuje swój oddział i popełnia samobójstwo. Nie wiemy, kim jest, widzimy go po raz pierwszy na kilka sekund przed tym, jak strzela sobie w głowę. Gdybyśmy go wcześniej choć minimalnie poznali, gdybyśmy poczuli z nim więź, ta scena plasowałaby się na zupełnie innym poziomie emocjonalnym.
Jakie jest przesłanie tego filmu? Odpowiedź wcale nie jest taka prosta, choć sympatie twórców są łatwe do odgadnięcia i w znacznej mierze wynikają z prawdziwej historii oprawców i ofiar. Można Wołyń odbierać jako krytykę fanatycznego przywiązania do symboli określających tożsamość religijną i narodową oraz do stawiania tych symboli ponad takimi wartościami jak miłość i rodzina. Można widzieć porażkę polskiej polityki na Kresach, która zamiast łagodzić konflikt, wzmacniała go. Można Wołyń traktować jako studium zezwierzęcenia do jakiego prowadzi bezhołowie chaosu wojennego. Można wreszcie film odbierać jako krwawą klęskę multi-kulti, bo jeśli w społeczności tkwi głęboka rysa, to zawsze w sposób nieunikniony po utracie stabilności i przyłożeniu zewnętrznej siły, ten mały świat zacznie się rozpadać właśnie po tej linii.
Zapewne w zamierzeniu twórców Wołyń miał mieć inne przesłanie, niż ja je sobie wyimaginowałem. Warto ten film obejrzeć, warto wyrobić sobie własną opinię.
October 2, 2016
Nic się nie ukryje
Przed wynalezieniem materialnych nośników informacji, każde, nawet szczególnie ważne wydarzenie, ulegało stopniowemu zamazywaniu wraz z nieuniknionymi błędami przekazu ustnego. Później za nieznaczne błędy mogli już odpowiadać tłumacze i skrybowie. Dziś sytuacja wygląda dokładnie odwrotnie – cyfrowe zdjęcia nie blakną, e-booki nie pleśnieją, nie niszczeje celuloid filmów HD. Wszystko to stanie się niemal niezniszczalne, jeżeli zostanie zapisane w internecie. Przetrwa tam w nienaruszonym stanie co najmniej do najbliższej globalnej katastrofy.
Jest wiele prawdy w powiedzeniu, że nigdy nie da się zniszczyć całego nakładu gazety. Średniowieczni introligatorzy używali niepotrzebnych gazet do oprawy książek. Pewnie myśleli, że wielokrotnie złożona, zasmarowana klejami i przykryta skórą gazeta nigdy już nie ujrzy światła dziennego. Byli w błędzie. Często te gazety są dla współczesnych badaczy ważniejszym źródłem informacji niż sama książka.
Wiemy, na jakie dolegliwości umarli konkretni faraonowie; znamy przyczyny problemów z uzębieniem u egipskiej arystokracji (drobinki startych żaren uszkadzające szkliwo); wiemy też więcej o metodach budowy piramid niż pracujący przy nich kiedyś robotnicy. Dzięki wiedzy, mądrości i technologii potrafimy odkryć tajemnice sprzed tysiącleci. Jeżeli tylko mamy dostęp do odpowiednich danych.
W przypadku informacji przechowywanych w chmurze, badacze (jakoś określenie „naukowcy” średnio mi do nich pasuje) mają dostęp do wszystkich naszych danych oraz do wielu nas opisujących, dla nas samych niedostępnych. Mówię oczywiście o agencjach rządowych i temu podobnych instytucjach jawnych lub nie, legalnych bądź nie. O ile zdjęcie na działce u cioci nikogo nie zainteresuje, o tyle regularne transfery finansowe do rajów podatkowych już jak najbardziej.
Spróbujcie sobie wyobrazić, że dziś Polska ląduje pod okupacją, a my próbujemy tworzyć państwo podziemne. Przecież cała siatka powiązań rodzinnych, przyjacielskich, organizacyjnych jest spalona, zanim zacznie się kształtować. Wszystkie dane niezbędne do dekonspiracji leżą sobie w formie jawnej na Facebooku, a my sami wyręczamy szpiegów, stale aktualizując te dane. To jest przecież… autoszpiegostwo.
Nikt nie gromadzi wszystkich danych płynących przez sieć, bo to niemożliwe, tak samo nikt nie próbuje łamać kodów do internetowego pamiętniczka gimnazjalistki. No, może ktoś próbuje, ale nie o takie próby mi chodzi. Złamanie klucza asymetrycznego o długości 1024 bitów (obecny standard korporacyjny) nie jest wyzwaniem dla algorytmów, tylko dla mocy obliczeniowej. Natomiast zapisanie zakodowanego pliku do rozkodowania później nie jest żadnym problemem i może to zrobić każdy, używając Exploratora Windows na swoim laptopie.
Nie mam pewności, ale podejrzewam, że współczesne superkomputery do łamania kodów rozpracowałyby Enigmę, w jej najbardziej złożonej wersji, w kilka sekund. Dzisiejsze sposoby kodowania, dostępne przeciętnemu gimnazjaliście, są dalece doskonalsze od tych używanych kiedyś przez Kriegsmarine. Ale je też można złamać, tyle że w dłuższym czasie. Postęp technologiczny bardzo to ułatwia. Operacja dekodowania, która dziś zajęłaby pięć lat, za pięć lat zajmie pięć minut.
Można zastosować klucz o długości 2048 bitów albo i dłuższy. Będzie to skrajnie niewygodne dla użytkownika, ale jeszcze bardziej niewygodne dla potencjalnego hackera. Oczywiście postęp nie jest liniowy, gdyż co jakiś czas pojawiają się skoki technologiczne, odsyłające poprzednią technologię do muzeum. Skonstruowanie funkcjonalnego komputera kwantowego uczyni najbardziej złożone, stosowane dziś metody szyfrowania, bezużytecznymi, bo rozbije je w pył w czasie tak krótkim, że aż pomijalnym z punktu widzenia człowieka.
Odpowiedzią na przyszłe kwantowe łamanie kodów jest działająca już dziś transmisja kwantowa (na razie kwantowa dystrybucja klucza). Ponoć nie do podsłuchania. Przykład niezatapialnego Titanica każe mi z wielką ostrożnością podchodzić do wszelkich zapewnień projektantów o bezpieczeństwie nowej technologii. Transmisja kwantowa, używana do „bezpiecznego” przesyłania klucza, ma być niepodsłuchiwalna, gdyż zabezpieczeniem są same prawa fizyki. Fotonów biegnących przez światłowód nie da się „podejrzeć” bez zmiany ich stanu, a więc i wzbudzenia alarmu. W teorii, bo w praktyce już się takie połączenie udało skutecznie „podejrzeć”. Zresztą, jak by nie zabezpieczać tej transmisji, i tak w węzłach sieci umieszczono banalne przetworniki w skrzyneczkach zamkniętych na kłódkę. Każdy, kto oglądał MacGyvera, wie, że dowolną kłódkę da się otworzyć spinaczem do papieru.
Niemożliwe? A pamiętacie aferę generała Davida Petraeusa? Jeśli nie, to wygooglajcie sobie (albo wybingujcie), bo to temat na niezłą powieść sensacyjno-romantyczną. W skrócie potężny system CIA do kontroli poczty przychodzącej i wychodzącej został zhackowany prostym trikiem zapisywania wciąż tej samej wiadomości w katalogu „szkice”. W przypadku webmaila zapisanie czegokolwiek w tym katalogu oznacza de facto wysłanie wiadomości na server i możliwość odczytania tego szkicu z dowolnego miejsca na świecie. Specom od bezpieczeństwa zabrakło wyobraźni i najeżona zabezpieczeniami twierdza okazała się mieć z tyłu furtkę zamykaną na drewniany skobelek.
Swoją drogą nie rozumiem, czemu wywalili Petraeusa. Generał, który potrafił tak prostą sztuczką wyprowadzić wszystkich w pole, wydaje się bardzo wartościowy dla armii i wywiadu.
Jakkolwiek zaawansowana by była technologia chroniąca nasze tajemnice, zawsze gdzieś w kluczowym miejscu jest pan Henio, który wyjdzie na papierosa i zostawi uchylone drzwi. Ale nawet jeśli nasze tajemnice zabezpieczymy bez skuchy, to ich odkrycie jest kwestią czasu. Nasze dzisiejsze tajemnice są skazane na ujawnienie w bliżej nieokreślonej przyszłości, jeśli tylko komuś będzie się chciało to zrobić.
Świat przyszłości to świat bez prywatności.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
