Rafał Kosik's Blog, page 23
August 30, 2017
Nadwiślańskie Black Mirror
W polskich kręgach fantastycznych (i nie tylko) sporą popularność zyskał ostatnio brytyjski serial Black Mirror, przedstawiający ekstrapolację obecnych trendów społecznych czy technologicznych do nieodległej przyszłości. Przyszłości, która wygląda zupełnie inaczej niż nasza rzeczywistość, a jednocześnie jej zalążki da się dostrzec już dziś. Nowa powieść Rafała Kosika, Różaniec, podejmuje podobne wyzwanie, przenosząc fabułę do Warszawy czasu po Przemianie. (więcej na katedra.nast.pl…)
August 29, 2017
Gość honorowy Polconu 2018
Nie lubię donosić, ale tym razem zrobię wyjątek. Donoszę z radością i wzruszeniem, że zostałem gościem honorowym Polconu 2018, który odbędzie się w Toruniu.
Wraz ze mną gośćmi honorowymi będą:
- Tadeusz Baranowski – twórca,
- Michał ‘Misiek’ Karzyński – fan,
- Artifex Mundi – wydawnictwo.
August 22, 2017
Polcon 2017 w Lublinie
W najbliższy czwartek startuje Polcon, najważniejszy konwent w Polsce, festiwal poświęcony szeroko pojętej fantastyce we wszystkich jej wymiarach: literaturze, filmowi, komiksowi, sztuce, muzyce i grom – elektronicznym, i tym bez prądu. Na Polconie będzie miała miejsce premiera mojej powieści SF Różaniec. Zapraszam na cały konwent, a szczególnie na moje punkty programu:
piątek
18.00 - premiera Różańca (Widowiskowa mała ACK);
sobota
12.00 - „Książki mojego życia” - spotkanie o inspiracjach czytelniczych pod patronatem Instytutu Książki (Widowiskowa mała ACK);
16.00 - panel „Koniec SF? Literatura science fiction na progu nowej ery” (aula literacka B);
17.00 - panel „Quo vadis homine” (aula literacka A);
18.00 - spotkanie autorskie (aula literacka A).
Więcej szczegółów znajdziecie na stronie organizatora.
August 18, 2017
August 11, 2017
Wszechstronna dziewczyna
Glenn Close grająca w filmie o zombie – to się nie zdarza codziennie. Specjalnie zacząłem od Glenn Close, żebyście nie zamknęli z przytupem przeglądarki. Myślę, że z podobnego powodu twórcy filmu zaangażowali tę, a nie inną aktorkę. Film o zombie kojarzy się bowiem jednoznacznie: z wyłączeniem myślenia i otworzeniem paczki popcornu. Nie tym razem. To jest, uwaga, mądry film.
Wszechstronna dziewczyna jest tytułem mylącym, choć, o dziwo, tym razem to nie wina tłumaczenia, bo sam tytuł oryginalny The Girl with All the Gifts sugeruje co innego, niż dostajemy. Przejdę jednak nad tym do porządku dziennego, bo bywało gorzej. Muszę tu ostrzec wszystkich, że za chwilę będą SPOJLERY, o tym filmie bowiem nie ma sensu pisać, nie zdradzając części, jeśli nawet nie fabuły, to przynajmniej koncepcji.
To jest mądry film, choć, rzecz jasna, nie należy się spodziewać rozdzierającego na sobie szaty kina moralnego niepokoju. Mamy i głębię psychologiczną postaci (w tym również zombie), i niezłą logikę akcji, i całkiem wiarygodnie ogarnięty aspekt naukowy. Mamy też strzelaniny, krew i umiarkowaną dawkę dosłownej brutalności. Jest to więc film akcji, który zadowoli nawet tych widzów, którzy nie gustują w moralnych rozterkach i temu podobnych nudach. Jakby co, strzelania do zombie jest pod dostatkiem.
Nie da się uniknąć porównania z doskonałym 28 dni później, i to nie tylko dlatego, że tutaj również spora część akcji rozgrywa się w Londynie, a klimat filmu można by określić mianem kameralnego. W żadnym razie nie przypomina World War Z. We Wszechstronnej dziewczynie oglądamy świat oczami grupki bohaterów, przypadkowych uciekinierów ze zniszczonej enklawy-bazy wojskowej. Każdym z bohaterów kieruje inna motywacja i nie ma tu postaci papierowych ani papierowych konfliktów.
Piszę to wszystko, a Wy nadal czytacie tylko „kolejny zombie movie”, prawda? I jest w tym trochę racji, bo są tu znane motywy „zombie swoich nie atakują” albo „szukamy szczepionki”. Nie sądzę również, by ś.p. Zygmunt Kałużyński jakoś szczególnie pochwalił ten film. Ja jednak, co odkryłem niedawno, cenię sobie porządne kino gatunkowe, które jednocześnie wyłamuje się ze swojego gatunku. I to jest właśnie ten przypadek. Mamy film o zombie, który jednocześnie spełnia kryteria science fiction, bo obudowuje akcję wokół koncepcji naukowej, a nie odwrotnie.
Co dodatkowo wartościowe w tym filmie to wyważenie emocji, w tym i humoru, który rozładowuje napięcie, kiedy to potrzebne, nie rujnując przy tym atmosfery:
– Chciałabyś kotka?
– Nie, dziękuję, jednego właśnie zjadłam.
Tym razem za epidemią zombie stoi grzyb, co ma swój pierwowzór nie tylko w kilku pozycjach książkowych, ale i w naturze. Grzyb Ophiocordyceps unilateralis pasożytuje na mrówkach, zmusza zarażonego osobnika, by udał się w miejsce, które jest dogodne dla rozwoju i rozmnażania się pasożyta. I oczywiście zarażenia kolejnych mrówek. Zarodnia grzyba przedstawionego w filmie jednoznacznie wskazuje to źródło inspiracji.
Teraz będzie kolejny GRUBY SPOJLER: w pierwszym pokoleniu grzyb infekuje i zamienia ludzi w zombie, w drugim pokoleniu staje się symbiontem, czyli nie dewastuje organizmu nosiciela, a wręcz go wspomaga. I to jest moment, w którym zaczynasz sobie myśleć… ej, może to nie jest głupie. Podobne przypadki wydarzały się przecież wielokrotnie w naszej ewolucji, a blizny na naszym DNA są tego najlepszym dowodem. A chwilę później zdajesz sobie sprawę, że mowa o drugim pokoleniu. Każdy z widzów na sali kinowej może być tylko pierwszym pokoleniem.
Nadal czytacie tylko „kolejny zombie movie”? To naprawdę jest coś więcej, podbudowane symboliką, którą każdy może odbierać na swój sposób. W sytuacji, do której dobrnęli bohaterowie, to już nie jest dylemat moralny, czy ja mam umrzeć, żeby kolejne pokolenie, być może doskonalsze, mogło się narodzić. To jest dylemat cywilizacyjny, bo jeśli nie da się uniknąć śmierci miliardów, jeśli nie da się uniknąć przejścia fazowego, to jak pokonać tę granicę, przynajmniej nie zaprzepaszczając dorobku kulturowego i technologicznego? Jak zachować wiedzę, ciągłość, by ludzkość z nowym symbiotycznym pasażerem nie cofnęła się o kilka tysięcy lat w rozwoju?
To, co piszę, nie jest recenzją, jest polecanką. O złych filmach nie piszę.
August 10, 2017
Ice tea
Można kupić gotową chemiczną herbatkę, a można zrobić samemu lepszą niechemiczną i to minimalnym nakładem czasu i energii. Założę się, że nie wiedzieliście, iż do przygotowania herbaty wcale nie jest konieczna wysoka temperatura. Też nie wiedziałem, dopóki nie spróbowałem. Tak przygotowana herbata ma łagodniejszy, mniej goryczkowy smak.
Czarną herbatę, czyli tę, którą zwykle pijemy, wynaleziono przypadkiem. Ładunek herbaty zamókł w ładowni statku i sfermentował. Kupiec zamiast wywalić zepsuty towar, postanowił naciągnąć klientów na nowy, nieznany gatunek. Ku jego zdziwieniu zassało, no i dzięki chciwości mamy jeden z najpopularniejszych napójów Zachodu, co poniekąd ma wymiar symboliczny.
Parzoną na zimno… właściwie to wypadałoby powiedzieć macerowaną na zimno herbatę odkryłem przypadkiem. Od jakiegoś czasu przygotowuję kawę na zimno metodą cold brew, czyli grubo mieloną kawę zalewam zimną wodą na dwanaście godzin. Odezwała się we mnie dusza eksperymentatora i postanowiłem sprawdzić, co się stanie z podobnie potraktowaną herbatą. I stało się coś dobrego.
Co będzie potrzebne:
dobra woda
saszetka dobrej herbaty
Przyprawy: co kto lubi, zwykle cytryna i cukier lub miód; mnie wystarcza sama herbata
Czas przygotowania: 3 godziny, z czego 2:58 bez naszego udziału
Jak to zwykle bywa, jakość składników decyduje o jakości produktu końcowego. Woda powinna być smaczna. Jeśli z kranu leci smaczna, to super, a jeśli mieszkacie na warszawskich Bielanach, to polecam jednak butelkowaną niskozmineralizowaną (np. Żywiec Zdrój). Herbata również warto, żeby była porządna.
Do szklanki lub kubka nalewamy wodę, taką której zwykle używamy do przygotowania herbaty. Powinna mieć temperaturę pokojową. Do wody wrzucamy saszetkę. Jak widać, nic się nie dzieje, ale to pozory. Wrzątek tylko przyspiesza proces, który tutaj i tak zajdzie. Potrwa to 2-3 godziny.
Jeśli nam się nudzi, albo mamy ADHD, możemy co jakiś czas miąchnąć saszetką. Pomóc nie pomoże, ale i nie zaszkodzi.
Gdy po kolejnym miąchnięciu napój zacznie przybierać właściwy kolor, wywalamy saszetkę.
Można teraz dodać cytrynę i cukier/miód, choć polecam się powstrzymać.
Wstawiamy szklankę do lodówki. Jeśli komuś się spieszy, może po prostu dorzucić kostki lodu.
Droga na skróty w postaci wstawienia szklanki do lodówki na samym początku wydłuży cały proces wielokrotnie.
No i już. Oświetlona latarką taktyczną szklanka prezentuje się nieźle.
A, jeszcze zdjęcie z cytrynką :)
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, a wręcz przeciwnie, by przygotować od razu dzbanek mrożonej herbaty. Można też dodać do niej dowolny sok.
Po dodaniu łyżki cukru/miodu (lepiej miodu) i szczypty soli (tak, soli kuchennej) otrzymamy prosty napój energetyczno-izotoniczny.
August 7, 2017
Niucon we Wrocławiu
W najbliższy piątek (11 sierpnia) wpadnę do Wrocławia na Niucon. Serdecznie zapraszam na 14:00 na spotkanie ze mną w ramach konwentu, a przy okazji również na cały konwent, który odbędzie się na terenie Uniwersytetu Przyrodniczego przy pl. Grunwaldzki 24. Jak zwykle więcej informacji na stronie organizatora.
August 5, 2017
DIY: trójkątna bilonówka
Jeżeli potrafię coś zrobić, to tego nie kupuję. I potem tego nie mam. Ale to akurat nie ten przypadek, bo tym razem doprowadziłem sprawę do końca. Musiałem odreagować po wypchnięciu książki do druku, a bilonówka była czymś, czego mi od dawna brakowało. Noszenie monet luzem w kieszeni sprawdza się bowiem tylko w przypadku, jeżeli w tej kieszeni nie ma nic poza monetami. Jeżeli są tam klucze, scyzoryk, zapalniczka i pinglacz do fluskaków, to wydobywanie monet staje się czynnością na tyle uciążliwą, że ją sobie odpuszczamy. W efekcie dostajemy resztę w postaci kolejnej porcji monet, co tylko prowadzi do eskalacjo problemu.
Można coś kupić, można coś zrobić samemu. W tym drugim przypadku wyjdzie taniej, a dodatkowo zyskamy satysfakcję i zmarnujemy mniej czasu na fejsie.
Kształt bilonówki (czemu nie mówimy portmonetki?) sprawia, że nie czuje się jej w kieszeni. I nie, kieszonkowiec nie będzie kradł tych grosików.
Co będzie potrzebne:
kawałek skóry
nożyk do papieru/tapet
wycinak do skóry
napy (nity-zatrzaski)
napownica
kartka A4
program CAD 3D za 3000 euro lub ołówek+cyrkiel+linijka
miska z wodą
szkło, plexi lub inna gładka powierzchnia
drewniany młotek lub noga od stołka
Przyprawy: obejdzie się bez nich
Czas przygotowania: 2 godziny, z czego większość na schnięcie skóry
O ile praca ze skórą wymaga doświadczenia, o tyle ten konkretny wzór jest na tyle prosty, że podstawowe błędy zostaną wybaczone. Wystarczy precyzja. Znajomy kaletnik sprzedał mi kilka porad, które chyba nie są tajne, więc mogę je podać dalej. I tak do roboty weźmie się może 1% zainteresowanych tematem, bo reszta przeboleje wydatek 30 zeta i kupi gotowy produkt.
Warto zacząć od szablonu. Choć wydaje się banalny (bo to cztery trójkąty równoramienne), to lepiej zmarnować na próby kilka kartek niż kilka kawałków skóry. Wymiar każdy musi sobie dopasować sam, co jest o tyle łatwe, że do złożonego szablonu można wsypać monety.
Ja przyjąłem, że najlepszy będzie trójkąt o boku 8.5 cm.
Bilonówka nie musi być wykonana ze skóry, bo i zwykła plandeka się nada, jednak… no wiecie, skóra jest skóra. Są różne sposoby garbowania skóry (co również mi podpowiedział ów kaletnik) i tak na przykład skóra wycięta ze starej kurtki będzie sprężynowała, bo jej zadaniem jest się nie odkształcać. Nawet to da się załatwić żelazkiem, ale po co, skoro można wziąć odpowiednią skórę. Na zdjęciu skóra z kangura o grubości nieco ponad 1 mm. Grubsza chyba średnio się nada.
Wycinamy. Warto ciąć po zewnętrznej, żeby omskniecie się ostrza poszło w spad. Nożyczki też dadzą radę, tyle że wówczas trzeba szablon najpierw odrysować.
Skórę moczymy w zwykłej wodzie przez kilka minut.
Teraz delikatnie, bo namokniętą skórę łatwo odkształcić. Po ocieknięciu i wstępnym osuszeniu, zaginamy skórę w pożądanych miejscach i (jeśli jest równo) dociskamy palcem lub linijką, by utrwalić kształt. Warto to zrobić na gładkiej powierzchni, żeby w licu nic się nie odcisnęło.
Gdy skóra przeschnie (w postaci rozłożonej swobodnie), możemy wyciąć otwory pod napy. Rzecz gustu, czy mają być bliżej, czy dalej krawędzi. Liczę na to, że będziecie przebijać każdą warstwę osobno, gdyż w przeciwnym razie trzeba będzie wszystko zaczynać od początku.
Jakoś tak mi wyszło. I wyszło dobrze.
Nabijamy napy. Warto użyć drewnianego młotka lub deski/nogi od stołka. Metalowy młotek może zniszczyć napownicę, a gumowy odbije i będziemy mieć guza na czole.
Rodzajów i kolorów napów jest tyle, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ja wybrałem taki z szerokim zapięciem (nie pamiętam nazwy) w kolorze mosiądzu/starego złota. Na Allegro jest szeroki wybór zarówno napów jak i napownic, czyli tych przyrządów do instalowania napów. Koszt całego zestawu wychodzi poniżej 50 zeta.
Po nabiciu pierwszej napy zorientowałem się, że jest grubo po północy, więc postanowiłem użyć zdecydowanie cichszego imadła. I wiecie co? Działa nawet lepiej!
Teraz warto poprawić miejsca zagięć…
Powinno to wyglądać mniej więcej tak.
August 4, 2017
Multipaństwowość
Może źle myślę, ale wydaje mi się, że państwo istnieje dla obywateli, nie odwrotnie. Oczywiście bez przesady, mówię o generalnej zasadzie. Ludzie całe dziesiątki tysięcy lat radzili sobie bez państwa, a państwa bez obywateli nikt jeszcze nie widział. Czemu więc co rusz napotykamy dowody traktowania nas przez państwo jak coś w rodzaju bytu niższego, jeśli wręcz nie swojej własności?
Wiele się zmieniło w Polsce przez ostatnie lata, urzędnicy stali się kompetentni i mili, zatem po ludzku pójdą ci na rękę, jeśli to możliwe. Nie zmienił się stosunek urzędu, czyli państwa, jako bytu niematerialnego, do obywatela. Poziom arogancji polskiego państwa wobec obywatela nieustannie mnie zadziwia.
Kilka miesięcy temu państwo polskie powiadomiło mnie listem poleconym o rozprawie sądowej. Rozprawa banalna, rutynowa wręcz, bo spadkowa i to bez sporu, ale awizo wpadło do mojej skrzynki tego samego dnia, którego o 11:00 miała się odbyć sprawa. W tym wypadku była to formalność, ale jeśli bym się tam nie stawił, to w aktach zostałoby odnotowane „nie stawił się” i prawdopodobnie byłby wyznaczany następny termin. A jeśli nie chodziłoby o sprawę rutynową?
Państwa nie obchodzi, że obywatele czasem wyjeżdżają na wakacje albo tak po prostu, bo czemu nie? Zatem przez jakiś czas nie będą mogli odbierać listów poleconych. Albo na przykład mają miesiące wcześniej zaplanowany wyjazd. Jeśli umawiam się do dentysty, do mechanika samochodowego, do krawca, gdziekolwiek, gdzie zostawiam kasę, to mogę się umówić na termin, który obu stronom pasuje. To jest pewna norma współżycia społecznego. Czemu zatem państwo nie respektuje tej normy? To proste – jest monopolistą na swoim terenie. Idąc dalej, państwo polskie, któremu oddaję wielokrotnie więcej pieniędzy niż wyżej wymienionym specjalistom, wyznacza mi termin, gdzie i kiedy mam się stawić. Nie pyta mnie, czy mam wtedy czas, czy przypadkiem nie jestem zajęty zarabianiem pieniędzy, tylko daje mi konkretny termin. Czasem też posuwa się do gróźb, co będzie, jeśli się nie stawię.
Koncepcja instytucji państwa jako najsilniejszej mafii na danym obszarze wydaje się oczywistością. Zazwyczaj też nikt nie czuje się do końca szczęśliwy pod taką presją ani całkiem zadowolony z zasad panujących w jego państwie. Jak zatem pogodzić interesy ludzi, którzy mają zupełnie odmienne poglądy? Nie da się dogodzić wszystkim. A może?
Kilkanaście lat temu napisałem opowiadanie Ohyda. Jednym z wątków jest w nim multipaństwowość, czyli istnieją tam państwa działające jak korporacja, do których przynależność jest dobrowolna. Te państwa posiadają terytoria na takich samych zasadach jak korporacje, czyli np. operatorzy telefonii komórkowych, firmy transportowe lub ochroniarskie, sieci sklepów, etc. Zatem terytoria się nakładają, choć nie prowadzi to do wojny jak w znanym nam świecie. Obywateli tych państw obowiązują inne prawa, z wyjątkiem praw regulujących współżycie w przestrzeni publicznej, gdzie może się spotkać obywatel PRL2 z obywatelem RP4. Innymi słowy są to rozważania na temat oddzielenia instytucji państwa od terytorium.
A co z infrastrukturą, przemysłem, handlem? W tej utopii zajmują się tym firmy, które nie muszą należeć do żadnego z państw, za analogię niech posłuży transport lotniczy i Hindus kupujący w British Airways bilet z Oslo do Rzymu. Są w to zamieszane cztery państwa, a wszystko działa. Przy płatnościach elektronicznych nawet waluta nie jest problemem.
Świat, który wymyśliłem, zakłada konkurencyjność między państwami. Każdy, kto spełni odpowiednie wymagania, może się ubiegać o obywatelstwo bez konieczności fizycznej migracji. Po prostu wybiera państwo, które najbardziej mu odpowiada, nie zmieniając przy tym adresu. Chcesz państwa opiekuńczego? Płać wysokie podatki. Chcesz pełnej wolności gospodarczej? Zapomnij o ubezpieczeniach społecznych. W znacznie mniejszym stopniu istnieje to dziś, kiedy decydujesz się na korzystanie z jednego z serwisów internetowych, telekomunikacyjnych lub np. firmy ubezpieczeniowej. Musisz zaakceptować zasady oferowane przez firmy i podporządkować się im. Twój sąsiad z piętra wyżej prawdopodobnie podporządkowuje się innym zasadom panującym w innych firmach.
Oczywiście obszar wolności obywatelskiej sam w sobie jest również niestety zamknięty jakimiś granicami, gdzie istnieją stare państwa terytorialne. Granic pilnuje wojsko. Zatem jakieś terytorium jednak istnieje, ale jest ono zabezpieczane na takiej zasadzie, na jakiej zabezpieczana jest realizacja potrzeb energetycznych, tzn. nie ma ogólnie tolerowanego zwyczaju powoływania młodych, zdrowych mężczyzn na dwa lata do pracy w kopalniach węgla, tylko zajmują się tym dobrze opłacani górnicy-specjaliści.
Tu się może pojawić pytanie o nadzór nad tym całym bajzlem. No więc nie ma nad nim żadnego nadzoru, podobnie jak nie ma (prawie) nadzoru nad zasadami handlu międzynarodowego. Dwa państwa umawiają się, jak chcą ze sobą handlować. Mimo braku szczegółowego nadzoru handel ma się nadzwyczaj dobrze.
Gwoli wyjaśnienia pragnę zaznaczyć, że nie traktuję tej utopii jako poważnej futurystyki. To tylko zabawa w gdybanie.
August 2, 2017
OFF Festival Katowice
W najbliższą niedzielę (6 sierpnia) odwiedzę Katowice, gdzie będę gościem OFF Festivalu. Serdecznie zapraszam na 19:50 na spotkanie ze mną oraz z Grzegorzem Kalinowskim. Temat rozmowy to „Wszyscy lubimy, żeby się coś działo”. Prowadzenie Sylwia Chutnik i Karolina Sulej. Więcej szczegółów znajdziecie na stronie organizatora.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
