Rafał Kosik's Blog, page 24
July 31, 2017
Spotkanie w Zamościu
W najbliższą niedzielę (6 sierpnia) będe gościem Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Zamościu. Serdecznie zapraszam na moje spotkanie o godzinie 11:30 w Małej Czytelni na Rynku Wodnym. Głównie będzie to spotkanie dotyczące moich książek dla młodszego czytelnika, ale mam nadzieję że nie tylko.
Więcej szczegółów znajdziecie na stronie organizatora.
July 22, 2017
Dunkierka
Sama historia jest znana z podręczników, trudno więc zaskoczyć widza od tej strony. Jedynym wyjściem dla twórców jest potraktowanie wojny jako tła i wyprowadzenie na pierwszy plan losów ludzi, zaplątanych w tryby machiny dziejów. Mamy tu wielu bohaterów, których losy przeplatają się dramatycznie i zaskakująco. Zaskakująco również z powodu samej konstrukcji narracyjnej.
Christofer Nolan, jeśli pozwolić mu robić kino po swojemu, nie nakręci niczego przeciętnego ani zwyczajnego. To rzadkość, jeśli występuje w połączeniu z wysokim budżetem. Znaczy to mi mniej ni więcej, że w tym szaleństwie jest metoda, co szaleniec Nolan nie raz już udowodnił. Rozkminianie zawiłości zaplątanych retrospekcji jest przyjemnością samą w sobie.
Ci, którzy nie lubują się w wysiłku umysłowym, nie będą zawiedzeni, bo wybuchów i wystrzałów też jest pod dostatkiem. Ale nawet to nie jest nakręcone jak zwykle. Tysiące statystów nie uczestniczy bowiem w klasycznych scenach batalistycznych, a na ekranie nie pojawia się ani razu niemiecki żołnierz. Mamy za to strzały znikąd, pociski spadające na plażę, na której na ewakuację czeka czterysta tysięcy wycofujących się żołnierzy brytyjskich czy nadpływające z ciemności torpedy.
Przypomina to trochę bezsilną walkę z niewidzialnym wrogiem, z armią duchów. A skoro wróg jest niedostępny, staje się czymś w rodzaju naturalnej siły, żywiołu, z którym nie ma jak walczyć. Morale spada, a na pierwszy plan wysuwają się konflikty między żołnierzami, sojusznikami, ludźmi, którzy myślą już przede wszystkim o ucieczce do domu, czyli na Wyspy Brytyjskie. Dowództwo już planuje kolejne etapy wojny i kalkuluje, co więcej warte: niszczyciel czy dwa tysiące żołnierzy; jeden ranny czy siedmiu zdrowych, którzy zajmują tyle samo miejsca co jedne nosze. Te warstwy składają się w obraz, który może się wydawać zimny i bezduszny, ale… taka przecież jest wojna.
Jest też mały, malutki minus. Po raz pierwszy chyba tak przeszkadzała mi w filmie muzyka i to muzyka Hansa Zimmera, choć dopuszczam możliwość, że jej natarczywość to zabieg celowy. Reasumując – warto. 7/10.
July 14, 2017
Rabka Festival 2017
W najbliższą sobotę (15 lipca) odwiedzę Rabkę, gdzie odbywa się właśnie Rabka Festival, czyli festiwal literatury dziecięcej. Serdecznie zapraszam na spotkanie ze mną o godz. 16:00 w Miejskiej Bibliotece Publicznej.
Więcej szczegółów znajdziecie na stronie organizatora.
July 12, 2017
Różaniec - zapowiedź
Warszawa przyszłości, przyszłości, która – miejmy nadzieję – nigdy nie nadejdzie. Zwykły człowiek w niezwykłym świecie, wmanipulowany w tryby wielkiej polityki, która i tak niewiele znaczy wobec mechanizmów rządzących Różańcem. Jeśli podobał się Wam Vertical i Kameleon, mam nadzieję, że Różaniec też Was nie zawiedzie. A oto okładka. Już możecie narzekać, bo siedziałem nad nią tylko trzy dni ;)
Planowana premiera - 30 sierpnia (2017).
July 4, 2017
Dni Fantastyki we Wrocławiu
W najbliższą sobotę (8 lipca) odwiedzę Wrocław, gdzie będę gościem Dni Fantastyki (Centrum Kultury Zamek Leśnica). Serdecznie zapraszam na moje spotkania:
• 14.00 panel “Twórca vs. Czytelnik”, Aula 101,
• 16.00 Autografy, Strefa spotkań,
• 17.00 Panel “Nauka - fantastyczna porażka”, Sala prelekcyjna II, 106,
• 21.00 Panel “Wyobraźnia malarza, warsztat pisarza”, Sala prelekcyjna V, 204.
Więcej szczegółów znajdziecie na stronie organizatora.
July 2, 2017
Nieszczęścia to zjawiska stadne
Przeżyłem jedno trzęsienie ziemi. Niezbyt silne, około 5 stopni w skali Richtera. Było to na Krecie, leżącej w rejonie, który w swojej historii miał już wiele nieprzyjemnych przygód sejsmicznych. Gdy tylko wstrząsy ustały, wziąłem lornetkę i zacząłem obserwować horyzont nad morzem. Wypatrywałem fali tsunami, która pojawiłaby się na płyciźnie bliżej brzegu. Gdy się nie pojawiła, byłem nawet lekko zawiedziony.
Lepiej obeznani z tematem znajomi z uśmiechem politowania wytłumaczyli mi potem, że Morze Śródziemne, podobnie jak Bałtyk, jest zbyt małe, by trzęsienie ziemi mogło wywołać falę tsunami. Cóż, lepiej pomylić się tak, niż w drugą stronę. Byłem na Krecie niemal dwadzieścia lat temu, na długo przed wydarzeniami w Tajlandii i Japonii. W sieci można znaleźć wiele filmików z ludźmi, którzy idą sprawdzić, gdzie „uciekło” morze z plaży na Phuket. Nie skojarzyli sobie dziwnego zachowania wody z niedawnym trzęsieniem ziemi, choć i bez wstrząsów byłby to doskonały powód, by biec w przeciwną stronę.
Jako pesymista zwykle zakładam, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. A jeśli przypadkiem zapomnę o tym pesymizmie, to wtedy jest jeszcze gorzej. Kiedyś zapomniałem i po udanym awaryjnym hamowaniu nie oddaliłem się z miejsca dość szybko, przez co w tył wjechał mi kolejny samochód. Myślenie o nieszczęściach jako zjawiskach stadnych, a przynajmniej łączących się w pary, jest całkiem rozsądne. Irlandzka Armia Republikańska nieraz stosowała metodę, w której pierwszy ładunek wybuchowy był tylko przynętą, a właściwy odpalano dopiero podczas akcji ratunkowej. Znajomość tej metody znacząco zwiększała szanse przeżycia ratowników.
Gdy w grę wchodzi czynnik ludzki, przydaje się elementarna znajomość psychologii, socjologii oraz historii. Gdy mamy do czynienia ze zjawiskami naturalnymi – na pierwszy plan, obok historii, wysuwają się nauki ścisłe. W 2013 roku nad Czelabińskiem eksplodował meteor o średnicy niemal dwudziestu metrów. Sam bolid nikomu nie wyrządził krzywdy, rozpadł się 50 km nad ziemią. A jednak rannych zostało półtora tysiąca osób, część dlatego, że stały w pobliżu okien, by obserwować efektowne zjawisko na niebie. Fala uderzeniowa dotarła do powierzchni po kilkunastu sekundach i wybiła wiele szyb. A wystarczyłoby sięgnąć po wiedzę na temat różnicy prędkości rozchodzenia się w powietrzu fal świetlnych i dźwiękowych, połączyć ją ze znajomością podobnych przypadków w przeszłości, by odejść od okna.
Sam pesymizm nie wystarcza, potrzebna jest jeszcze wiedza i umiejętność łączenia faktów. Przy czym zasada, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej, powinna być podstawą myślenia o jakichkolwiek nieszczęściach. Weźmy postępujące ocieplenie klimatu. Jeżeli chcemy rozważać je jako pełzającą katastrofę, warto już zacząć się zastanawiać, co może nas czekać gorszego. W XX wieku średnia temperatura na Ziemi wzrosła o 0,75°C, co może się wydawać niewielką wartością. Jeśli przedłużymy linię na wykresie, to wyjdzie nam, że nic specjalnie nie zmieni się przez kolejne stulecia.
Oczywiście to nieprawda. Zmieni się, i to wiele. Weźmy wieczną zmarzlinę, czyli pozostałość po ostatnim zlodowaceniu. To warstwa skorupy ziemskiej, w której trwale utrzymuje się temperatura poniżej poziomu zamarzania. Grubość wiecznej zmarzliny waha się od 150 do 700 metrów, przy czym w wielu rejonach wierzchnia warstwa grubości do dwóch metrów odmarza latem. Na samej półkuli północnej wieczna zmarzlina zajmuje powierzchnię równą 1/4 powierzchni wszystkich lądów, i to nie licząc tych aktualnie ukrytych pod lodem. Co ciekawe, nawet w Polsce mamy pozostałości zmarzliny, które na głębokości ponad trzystu metrów przetrwały kilkanaście tysięcy lat. Nie jest niespodzianką, że mowa o okolicach Suwałk.
W wielu miejscach temperatura płytszych warstw niebezpiecznie zbliża się do zera. Cóż to dla nas oznacza? Jeśli wieczna zmarzlina zacznie odmarzać, rozpoczną się w niej również zatrzymane przed dziesiątkami tysięcy lat procesy biologiczne. Ich efektem będzie uwolnienie do atmosfery uwięzionych w ziemi gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla i metanu. W tym wypadku kolejnym nieszczęściem będzie więc gwałtowne przyspieszenie ocieplania się klimatu.
To jeszcze nie koniec, bo uwięzione pod ziemią i na dnie oceanów klatraty metanu również tracą stabilność w miarę wzrostu temperatury. Metan ma dwudziestokrotnie większy potencjał cieplarniany od dwutlenku węgla. Jego ilość uwięzioną w zimnych klatratach szacuje się na kilka tysięcy razy większą od ilości metanu, który obecnie jest w atmosferze.
To nadal nie koniec domina katastrof. Jeśli uwięzione pod dnem morskim klatraty w wyniku wzrostu temperatury zaczną się rozpadać, efektem będzie osuwanie się skał. To z kolei będzie prowadziło do katastrofalnych fal tsunami. Żeby uzmysłowić sobie skalę zjawiska, przypomnę, że prawdopodobnie takie właśnie tsunami doprowadziło do oddzielenia Wysp Brytyjskich od kontynentu europejskiego (pisałem o tym w felietonie Fantastyczne bronie).
Lepiej być pesymistą i przeciwdziałać wyimaginowanym katastrofom, niż dać się im zaskoczyć. W teorii, przedstawionej mi przez moich optymistycznych znajomych, wspomniane na wstępie Morze Śródziemne jest zbyt małe, by trzęsienie ziemi wywołało tsunami. Tymczasem w praktyce wybuch wulkanu na wyspie zwanej dziś Santorini, wywołał falę Tsunami, i to nie byle jaką, bo o wysokości 200 metrów. Miało to miejsce około roku 1600 p.n.e., a fala ta w znacznym stopniu zniszczyła Kretę, w tym również okolice hotelu z którego przez lornetkę wypatrywałem nieistniejącej fali.
June 21, 2017
24. Ogólnopolska Nagroda Literacka im. Kornela Makuszyńskiego
Miło mi niezmiernie, że moja powieść Amelia i Kuba. Stuoki potwór otrzymała nominacją do 24. Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego. Dziękuję bardzo. Więcej informacji dostępnych jest tutaj.
June 16, 2017
Brooklyński hamburger z karmelizowaną cebulką
W sumie to będzie nawet łatwiej niż przy hamburgerze z tymi wszystkimi insertami, co to je trzeba przygotować na czas i zsynchonizować ciepłe z zimnym. Tu wszystko jest ciepłe. A przynajmniej powinno być.
To nie jest tak, że hamburger z karmelizowaną cebulką jest jakąś tam brooklyńską specjalnością. Nie, ja mam inne zasady tworzenia nomenklatury. Na Brooklynie śmy takie hamburgery robili ani nie pierwszy raz, ani nie ostatni, bo każdy przepis przed publikacją musi być wielokrotnie sprawdzony. Jednak tam dopiero miała miejsce sesja. A nazwa, uważam, fajna. Czyli zostaje.

Składniki na jedną porcję. Tabliczka mnożenia się przyda, bo kto je hamburgery samotnie?:
100 g porządnej wołowiny. Porządnej
spora czerwona cebula
2-3 łyżki oceto balsamico
1-2 łyżeczki cukru
nieco koziego sera
ser blue
odpowiednia bułka
Przyprawy: pieprz, sól
Czas przygotowania: 10 minut + wcześniej godzina karmelizowania cebuli (ale jak ktoś leniwy, to można kupić gotową w słoiku)


Wolno czytać. Kozi ser również należy podgrzać. Można na osobnej patelni, można na skraju patelki matki ;)
Do cebulki tymczasem dodajemy balsamico.
A gdy cebula się zeszkli, warto zacząć lepić hamburgery.
Hamburgery lądują na patelni. To może być ta sama patelnia, może być inna, ważne żeby to wszystko ogarnąć w miarę jednocześnie.
Nie istnieje jedyny dobry przepis na podsmażenie hamburgerów. Ktoś woli niemal surowe, kto inny spalone na skwarkę. Ja trzymam się zasady, że ma nie być surowego mięsa, czyli na średnim ogniu jedna strona przez dwie minuty, druga też przez dwie, i (po posoleniu), znów ta pierwsza przez dwie minuty. Ale serio, to trzeba wyczuć na bieżąco.
Solimy i pieprzymy (wedle gustu) po stronie już opieczonej.
Bułki. To w zasadzie nie wymaga opisu. Szkoda, że nie wypieczone własnoręcznie.
Walimy mięcho na kanapkę i nakrywamy tą karmelizowaną cebulką.
Na wierzch walimy ten nieszczęsny ser.
No i konsumujemy.
A jakby ktoś chciał przepis na takiego hamburgera bardziej, to tutaj jest.
June 11, 2017
Zaniedbywalne starzenie się
Za najstarsze drzewo na Ziemi uznaje się pewien świerk pospolity nazwany Old Tjikko. Rośnie on w Szwecji i ma dziewięć tysięcy pięćset pięćdziesiąt lat. Z obliczaniem wieku roślin jest jednak pewien problem, ponieważ nie wszystkie startują od kiełkującego nasiona. Niektóre rozmnażają się wegetatywnie, czyli produkują nowe odrosty od korzeni. Taki organizm nazywa się genetem i może osiągać spore rozmiary. Genet topoli osikowej z gór Wasatch w stanie Utah prawdopodobnie żyje od miliona lat. Zajmuje powierzchnię 43 hektarów, łącznie waży ponad 6 tys. ton. Wygląda… no cóż, wygląda jak las.
Poszczególne drzewa, czyli odrosty (ramety), żyją oczywiście krócej. Nie tylko wiek organizmu jest trudny do zdefiniowania, ale również jego rozmiary. Przecięcie korzeni między dwiema częściami genety na samej roślinie nie zrobi większego wrażenia, a z punktu widzenia nazewnictwa będzie trzeba już mówić o dwóch organizmach. Podobnie ma się sytuacja z drobnoustrojami rozmnażającymi się przez podział komórki. Trudno określić wiek bakterii, bo równie dobrze można przyjąć, że powstała kilka minut temu, podczas podziału właśnie, albo że żyje od milionów lat i tylko wolno mutuje.
Przejdźmy jednak do organizmów bliższych nam, o którym można mówić w kategoriach jednostek. Przez długi czas wydawało się, że najstarszym żyjącym na naszej planecie kręgowcem jest Donatella Versace. Okazuje się jednak, że przebija ją rekin polarny (Somniosus microcephalus), który prawdopodobnie może żyć ponad pięćset lat. Oznacza to, że najstarsze wciąż żyjące osobniki pływały w oceanach w czasach Kolumba.
Pięćset lat to dużo, ale to nadal nie nieśmiertelność. Niektóre gatunki homarów, żółwi, ryb, małży, a przede wszystkim roślin zbliżają się do naszej definicji nieśmiertelności. Osiągają stan zwany zaniedbywalnym starzeniem się. Pozostawione w spokoju, teoretycznie żyć będą w nieskończoność, jeżeli warunki środowiskowe nie zmienią się radykalnie. A jak to wygląda u ludzi?
Istnieją badania naukowe z lat trzydziestych ubiegłego wieku, sugerujące, że proces starzenia u ludzi zatrzymuje się przed osiągnięciem stu lat. Trudno ocenić ich wiarygodność, jednak nawet zakładając, że to prawda, zdecydowanie nie o taką nieśmiertelność nam chodzi. Stuletni organizm nie zapewnia swojemu właścicielowi ani komfortu, ani bezpieczeństwa. Cóż z tego, że nie starzejesz się bardziej, skoro ledwo chodzisz, a zabić cię może banalna infekcja?
Wspomniane wcześniej zaniedbywalne starzenie się powoduje, że organizm pozostaje w pełni sprawny. U ludzi oznaczałoby to zahamowanie starzenia się w okolicy wieku biologicznego wynoszącego trzydzieści lat. To brzmi znacznie atrakcyjniej, jednak wcale nie jest takie proste, bo problem nie ogranicza się do słynnych zużywających się telomerów. W przypadku większości organizmów, w tym i ludzi, proces starzenia się i naturalnej śmierci wydaje się… celowy. Pomińmy niuanse związane z użyciem określenia „celowy” w kontekście ewolucyjnym. Geny, które programują starzenie się, odnoszą oczywistą „korzyść” ze śmierci starego organizmu – zwalnia się miejsce dla potomka, który z dużym prawdopodobieństwem jest lepiej przystosowany do warunków środowiska.
Doskonałym dowodem na to jest nasza skóra, która powoli, acz stale, regeneruje się. Średnio w ciągu miesiąca następuje wymiana wszystkich jej komórek. A jednak u siedemdziesięciolatka ta „nowa” skóra od razu jest pomarszczona. Te same geny, które zapewniają nam sprawność w młodości, działają na naszą szkodę później. To staje się zrozumiałe, jeśli przyjrzeć się mechanizmom ewolucyjnym. Z punktu widzenia doboru naturalnego liczy się tylko to, co dzieje się z organizmem do czasu rozmnożenia się i odchowania potomków. Nic więc dziwnego, że optymalizacja obejmuje wyłącznie ten okres, a to, co następuje później, jest jedynie sumą efektów ubocznych.
Temat nieśmiertelności często pojawia się w kulturze, a pierwszym skojarzeniem na pewno jest film Nieśmiertelny (Highlander) z 1986 roku, z Christopherem Lambertem i Seanem Connerym. Ten film całkiem trafnie pokazuje szereg fizycznych i psychicznych aspektów problemu. Nieśmiertelnego można tam na przykład zabić, choć jest to nieco trudniejsze niż w przypadku normalnego człowieka. Powszechnym błędem jest utożsamianie nieśmiertelności (zaniedbywalnego starzenia się) z niezniszczalnością. Teoretycznie nieśmiertelnego homara można przecież bez trudu ukatrupić na tysiąc sposobów.
Nieśmiertelność bez znacznie wydajniejszych mechanizmów regeneracyjnych też nie byłaby wiele warta. Prawdopodobieństwo doznania poważnych urazów jest wprost proporcjonalne do długości życia. Proste zatrzymanie starzenia się w wieku trzydziestu lat oznaczałoby, że statystyczny pięciusetlatek byłby inwalidą po kilku wypadkach i przebytych chorobach.
Powszechna nieśmiertelność diametralnie zmieniłaby stosunki społeczne. Ludzie zdecydowanie mniej chętnie podejmowaliby ryzyko pod jakąkolwiek postacią. Z drugiej strony kilkusetletni lot statku-arki do egzoplanety Proxima Centauri b stałby się wizją atrakcyjniejszą. Każdy astronauta miałby szansę dożyć lądowania bez uciekania się do hibernacji. Niestety trudno sobie wyobrazić, do jakich zmian w psychice prowadziłby tak długi lot.
Prawdę mówiąc, w ogóle trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby psychika kilkusetlatka. Pewne jest, że nieśmiertelny nie może mieć tej samej konstrukcji psychicznej, co my, bo albo by oszalał, albo zamknął się w sobie i stracił wszelką motywację. Wszystko jest procesem, nawet jeśli zbyt powolnym, by dostrzec jego przebieg. Nie inaczej jest z ludzkim umysłem. Powstrzymanie starzenia się umysłu być może jest największym wyzwaniem. Nie wystarczy przecież „zaprogramować” mechanizm usuwania najstarszych wspomnień.
Najbardziej prawdopodobne jest, że nieśmiertelność, jak wszystko, byłaby reglamentowana. Na poziomie osobniczym rodziłoby to problemy dobrze pokazane w Nieśmiertelnym. Na poziomie społecznym tworzyłoby nierówności i napięcia, przy których niewolnictwo to błahostka. Jedynym sposobem na utrzymanie przez kastę nieśmiertelnych nie tylko władzy, ale i życia byłoby ukrycie się lub wprowadzenie ustroju totalitarnego. Kolejnym niemal pewnym skutkiem byłoby spowolnienie lub wręcz zatrzymanie postępu oraz powszechny hedonizm. Prawdopodobnie utworzyłaby się również hierarchia, w której nieśmiertelność byłaby uzależniona na przykład od regularnego przyjmowania substancji, na której łapę trzymałby monopolista.
Rozpatruję różne scenariusze związane z osiągnięciem nieśmiertelności i nie widzę żadnego prowadzącego do zwiększenia poziomu szczęścia jednostki lub ogółu. Paradoksalnie osiągnięcie nieśmiertelności wydaje się najskuteczniejszym sposobem na wyginięcie.
June 9, 2017
Różaniec - fragment #2
Przyjdzie, nie przyjdzie, przyjdzie… Obracał w dłoniach zapalniczkę. Chrzanić, nie ten, to będzie inny. Dopijał drugą kawę i wyglądał przez okno na słoneczny, ruchliwy chodnik. Może gdzieś tam jest, trzeci raz mija kawiarnię i bije się z myślami. Przyjdzie, nie przyjdzie… Klient, odważny anonimowością sieci, umawia się, ale często pęka przed osobistym spotkaniem. To oczywiście naiwność, bo dyskrecja w internecie jest ułudą amatorów. Będą chcieli wyśledzić – wyśledzą każdego. Tajemnica tkwi w nijakości codziennej szarej egzystencji. Tak przynajmniej powinno to wyglądać z zewnątrz. Powycierana i wymięta kurtka wojskowa, bezfasonowe spodnie z wieloma kieszeniami i czapka z daszkiem. To ostatnie, by uniknąć wzroku kamer, umieszczanych zwykle pod sufitem.
Wybrał miejsce, którego nie widziała żadna.
Na blacie leżał komunikator – płaski czarny monolit wielkości dłoni. Co kilka sekund wyświetlał godzinę. Dwunasta czterdzieści siedem, ponad kwadrans po czasie. To też się często zdarzało. W zawodzie nuzzlera cierpliwość czasem się przydawała, choć w przypadku Harpada była to umiejętność nabyta i nie rozciągała się na inne sfery życia. Inne sfery życia w ogóle źle u niego wyglądały. Dobijał czterdziestki i jedyne, czego mu nie brakowało, to pieniądze. Reszta była chaosem. Potrzebował kamuflażu, szarości, by Nadzór nie skupił na nim swojej uwagi. Niestety, każda próba podjęcia stałej pracy na pół etatu kończyła się po miesiącu, dwóch awanturą z szefem. Nikt nie chce pracownika, który zawsze wie lepiej. Brak oficjalnej pracy to był pewien problem, ale lepiej kamuflować już się nie da bez zatracania własnego ja. Sprawy rodzinne wyglądały…
— Pan Harpad? — Nad stolikiem pochylał się drobny mężczyzna o wyglądzie szczurka. Łysa czaszka, okrągłe okulary, odstające i lekko szpiczaste uszy jednoznacznie kojarzyły się Harpadowi z gryzoniem. Przybysz nawet skajową teczkę trzymał przed sobą w chudych, ugiętych ramionkach, jakby nie mógł się zdecydować, czy chce jej bronić, czy się za nią schować.
Harpad postawił na blacie otwarty dyskreter i do wyłożonego pluszem wnętrza wrzucił komunikator. Gestem wskazał krzesło po drugiej stronie stolika. Przybysz posłusznie usiadł, a raczej przycupnął na krawędzi siedziska, włożył komunikator do pudełka i wbił wzrok w blat.
— Mam złe przeczucia. Żona ostatnio źle się do mnie odnosi — zaczął cichym falsetem. — Coraz gorzej, szczerze mówiąc. W pracy też beznadziejnie. Myślę, że to jak mnie traktuje szef, też ma duży wpływ… Wieczorami, leżąc w łóżku, zastanawiam się jak go zabić. To tylko takie myśli oczywiście. Nie zrobię tego. Jak miałbym…? Wczoraj wydarzyła się taka przykra sytuacja z sąsiadem –
— Nie musi się pan tłumaczyć. — Harpad zamknął dyskreter. Teraz komunikatory były izolowane akustycznie i elektromagnetycznie. — Nie interesują mnie pana motywy. Pan płaci, ja podaję wartość PZ.
— Tak po prostu? — Szczurek zerknął na rozmówcę i uciekł wzrokiem. Zaczynał działać Harpadowi na nerwy.
— Chyba o to panu chodzi?
— Tak, tak… — Gorliwie przytaknął przybysz i ponownie zapatrzył się w blat.
Harpad czekał na kolejne pytanie. Nie doczekał się, wyjaśnił więc:
— Płaci pan teraz. Odpowiedź dostarczę za piętnaście minut.
— A jeśli pan ucieknie z pieniędzmi? — Szczurek spojrzał na niego z dramatycznym wyrazem twarzy.
— Wówczas będzie to znaczyło, że został pan okradziony — odparł spokojnie Harpad — ale odkąd siedzę w tym interesie, czyli od jakichś dwunastu lat, nigdy tego nie zrobiłem.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
