Rząd światowy
Gdy byłem mały, czasem jeździłem z tatą nad Zalew Zegrzyński. Z tym akwenem związane są dwa spore zdziwienia mojego dzieciństwa. Pierwsze, że zalew powstał ledwie osiem lat przed moim urodzeniem; drugie, że coś tam się przedtem znajdowało. Obiekty na mapie nie rozsunęły się, tylko trzeba je było wymazać – drzewa, drogi, wioski, miasteczka – aby wykopać nieckę, w której zmieści się niemal sto milionów metrów sześciennych wody. Trudno mi było, i nadal jest, wyobrazić sobie tę ilość.
Duża wanna pełna po odpływ awaryjny, tak że się prawie wylewa, to jest mniej niż pół metra sześciennego. Zakładając, że cała populacja Europy od niemowlaka po starca nagle pragnie codziennie wziąć prysznic, woda Zalewu Zegrzyńskiego starczyłaby tej całej Europie na jakieś dwa tygodnie. Tyle w kwestii określenia skali. Wrócę do tego.
Zmiany klimatyczne sprzyjają pojawianiu się częstych anomalii pogodowych. W 2012 roku kolejny huragan „stulecia” – Sandy natarł na Wschodnie Wybrzeża USA. Pchane wiatrem wody Atlantyku spiętrzyły się w Zatoce Nowojorskiej na tyle, że podtopiły część miasta, zalewając nawet tunele metra. Straty z trzech dni przekroczyły dwadzieścia miliardów dolarów. Ogarnijcie tę sumę. Dwadzieścia miliardów dolarów to więcej niż wynosi roczny budżet polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej.
Nie było to specjalne zaskoczenie dla specjalistów. Od wielu lat wiadomo, że podobne lub potężniejsze podtopienia będą się zdarzać i będą powodować ogromne straty. Czy naprawdę najpotężniejsze państwo świata nie ma sposobu, by temu zaradzić? Technicznie jest to jak najbardziej wykonalne i od dawna gotowe są ogólne projekty systemu barier. Koszt inwestycji wyniósłby niewiele więcej niż koszt usuwania skutków jednego tylko huraganu. Czemu zatem projekt ma minimalne szanse na realizację?
Głównym powodem jest niezbędne kilkaset wywłaszczeń z terenów przeznaczonych pod budowę i pod planowe zalania w przypadku następnego tajfunu. Głównie chodzi o Long Island, gdzie rezydencje mają bogaci Nowojorczycy. To jest praktycznie nie do przeprowadzenia w obecnym systemie prawnym USA. Jeśli pół miasta zostanie zalane w wyniku braku tamy, jest to efekt działania żywiołu. Ale jeśli jeden dom zostanie podtopiony na skutek postawienia bariery, to zaczną się poszukiwania winnego. Procesy ciągnęłyby się latami i kosztowały podatnika (amerykańskiego) astronomiczne sumy. Jest zatem pewne, że następca Sandy uczyni w NY podobne spustoszenia, a bilans strat znów przekroczy koszt budowy bariery.
Można powiedzieć „ale głupi ci Amerykanie”, bo to takie stowarzyszenie wolnych idiotów, i otworzyć kolejne piwo. Jednak, żeby nie szukać daleko, w Polsce istnieje podobny problem, i powraca niemal co roku. Polski system przeciwpowodziowy funkcjonuje na zasadzie podawania dalej gorącego ziemniaka. To dość schizofreniczne, że miasta w dolnym biegu rzeki (północ) cieszą się z przerwania wałów gdzieś wcześniej (południe), bo wtedy mniej wody dopłynie do nich. Mogę sobie nawet wyobrazić agentów wysyłanych z miast północy, by wysadzali wały na południu.
Rozwiązanie teoretyczne jest dziecinnie proste. Zamiast budować wały wzdłuż całego biegu rzeki, wystarczy pozwolić tej rzece rozlać się w kontrolowanych miejscach. Zamiast powodzi w dużych miastach i na obszarach przemysłowych, mielibyśmy zatopionych kilka wiosek i oszczędności na budowie wałów. Straty stanowiłyby promil tego, co tracimy podczas każdej powodzi. Czemu tego nie robimy? Bo to również jest nie do przeprowadzenia w naszym obecnym systemie prawnym.
Wody Wisły i Odry wypadałoby uwolnić z rygoru wałów co najmniej w trzech miejscach na długości całego dorzecza. No ale tam mieszkają ludzie, bo się im głupi urzędnicy z czasów PRL-u i późniejszych pozwolili tam osiedlić. Wywalisz wały, masz konkretnych poszkodowanych przez rząd. Polityczna sprawa. Nie wywalisz wałów, woda pójdzie gdzieś tam, gdzie wały trzasną same. I to już będzie klęska żywiołowa, nie decyzja administracyjna.
Stworzenie czegoś na miarę Zalewu Zegrzyńskiego byłoby dziś tak nierealne, że nikt nawet nie próbowałby o tym myśleć. Te sto milionów metrów sześciennych mogło pojawić się tylko w totalitarnym, centralnie sterowanym kraju. Tym większe więc wrażenie robi porównanie do chińskiej Zapory Trzech Przełomów, która spiętrza czterdzieści miliardów metrów sześciennych wody, czyli niemal pięćset razy więcej niż Zalew Zegrzyński. Koszt budowy zapory był ponad tysiąckrotnie większy od istniejącej tylko na papierze bariery, która miałaby chronić Nowy York. Przesiedlono zaś przy tej okazji półtora miliona ludzi. A jednak tama powstała.
Warto wreszcie przejść do wymienionej w tytule koncepcji Rządu Światowego, która ma oczywiście znacznie więcej przeciwników niż zwolenników. Rząd Światowy z założenia musi być rządem totalitarnym i właśnie Chiny wydają się najlepszym możliwym modelem testowego świata rządzonego centralnie. Zarówno z racji ustroju, jak i rozmiarów.
Zadajmy sobie pytanie, czy ludzie są mądrzy? Pojedyncze jednostki – być może, czasem, ale czy istnieje coś takiego jak mądrość zbiorowa? Wielokrotnie przeprowadzany eksperyment, w którym proszono losowe osoby, by oceniły na oko, ile cukierków znajduje się w słoiku, potwierdził, że przy odpowiednio dużej liczbie odpowiedzi, średnia z szacowanych wartości jest bardzo zbliżona do prawdziwej. Jednocześnie większość pytanych znacząco się myliła. Tak też jest ze świadomością zagrożeń, jakie niesie ze sobą przyszłość. Większość zapytanych wskaże zanieczyszczenie środowiska, przeludnienie, kryzys energetyczny, wojny o surowce itd. Ale jaka jest szansa, że ci ludzie z własnej woli zrobią coś dla wspólnego dobra, zapominając o jednostkowych interesach? Jak pokazuje przykład bariery na Zatoce Nowojorskiej – niemal zerowa. A jaka jest szansa, że przedsięwzięcie takie przeprowadzi rząd totalitarny? Jak pokazuje przykład Zapory Trzech Przełomów – bardzo duża.
Największym współczesnym problemem ludzkości jest przeludnienie, bo to z niego biorą się problemy pochodne, które na co dzień zwykliśmy nazywać tymi „największymi”. Jak demokratyczny świat sobie z tym radzi? Niespecjalnie. Powoływane są komisje, podejmowane inicjatywy, zakładane organizacje, zwoływane konferencje, uchwalane ustawy. Dużo szumu, który i tak rozbija się o brak pieniędzy, partykularne interesy, a przede wszystkim o względy etyczne.
Dla porównania – rząd chiński powołał skromny zespół ekspertów, który wymyślił Politykę Jednego Dziecka. Skrajnie niehumanitarne prawo, o którym w demokratycznym państwie nikt nie ważyłby się napomknąć, przyniosło skutki zgodne z założeniami – przyrost urodzeń niższy o co najmniej dwieście pięćdziesiąt milionów i co za tym idzie, prawdopodobnie kilkadziesiąt milionów uratowanych od śmierci głodowej. Żeby było jeszcze bardziej nieludzko, w kilku losowo wybranych prowincjach zachowano grupy kontrolne nieobjęte tym prawem. Potworna matematyka? Jasne że tak, ale w efekcie uchroniło to od nieporównanie większych cierpień kolejne pokolenia.
Gdyby nie liczne, często katastrofalne błędy, można by taki rząd nazwać prawdziwie technokratycznym. Prawdopodobnie nikt z nas nie zgodziłby się żyć w takich warunkach, bo kto chce mieszkać w państwie totalitarnym? Chyba tylko członkowie aparatu władzy, jednostki wybitnie niezaradne życiowo lub skundlone moralnie. Jak pokazuje historia, ludzie masowo nielegalnie przekraczają granice, by uciekać z krajów, gdzie panuje totalitaryzm do tych demokratycznych. Według luźnych szacunków z NRD do RFN mogło zbiec nawet kilka milionów Niemców, nim postawiono Mur Berliński. Raczej nieznane są przypadki, by ktoś uciekał na stronę socjalistyczną.
Przerażająca jest wizja, w której totalitarny byłby cały świat. Przecież nie będzie dokąd uciekać! Cóż jednak, jeśli staniemy przed wyborem: globalny totalitaryzm albo globalna katastrofa?
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
