Maciej Samcik's Blog, page 63

May 7, 2016

Kumulacja w Lotto? Do wzięcia rekordowa kasa? Oto niezbędnik (ewentualnego) milionera ;-)

kupon1Dziś przed miejscami, w których kupuje się losy Lotto, mogą być kolejki jak po parówki w stanie wojennym :-). W sobotnim losowaniu do zdobycia są prawdopodobnie rekordowe pieniądze, w przybliżeniu jakieś 60 mln zł. (choć do mnie bardziej przemawia taki zapis: 60.000.000 zł). Wartość głównej wygranej chyba nie jest pewna, bo zależy od liczby "składkowiczów", którzy kupią losy, ale jakoś wszyscy są dziwnie pewni, że rekord musi paść ;-). Do tej pory największą kumulacją była ta z września 2011 r., kiedy w grze znalazło się 56,1 mln zł. Gdyby ktoś zgarnął całą pulę, to byłby największym wygranym w historii polskich gier losowych. Do tej pory rekordzistą jest mieszkaniec Ziębic, miasteczka w woj. dolnośląskim, który w sierpniu 2015 r. zgarnął 35 mln zł. Nawet po potrąceniu podatku od wygranej (10%) jest to wystarczająco dużo pieniędzy, żeby - położywszy je na lokacie bankowej - do końca życia inkasować przynajmniej 50.000 zł miesięcznie z samych tylko odsetek. Prawdopodobieństwo wylosowania każdej z 49 liczb jest identyczne, ale ta zasada sprawdza się tylko w bardzo długiej perspektywie :-). Są liczby które na razie statystyka wyróżnia. W ciągu ostatnich 10 lat najczęściej padały liczby 13, 32, 18, 17, 42, 4 i 6. Media podają, że najdłużej czekamy teraz na liczby 42 i 6 (ostatnio padały w lutym) oraz 22, 46, 4 i 30 (ostatnio wylosowano je w marcu).



Czytaj też: Miliony grają w Lotto. Ilu jest już uzależnionych od hazardu?



ŁATWIEJ ZGINĄĆ W KATASTROFIE, NIŻ WYGRAĆ 60 BANIEK. Podnieceni? Czas spuścić trochę powietrza z tego balona. Prawdopodobieństwo wygranej w Lotto nie jest, delikatnie pisząc, największe: wynosi 1:13.983.816. Jeden do prawie czternastu milionów. To oznacza, że znacznie łatwiej jest np. zginąć w katastrofie lotniczej, niż wygrać główną nagrodę w Lotto. Bo jeśli rocznie linie lotnicze na świecie wykonują 28 milionów lotów rejsowych i przewożą ok. 2,1 miliarda pasażerów,, a rocznie w katastrofach lotniczych ginie średnio 1300-1500 osób, to statystyczne prawdopodobieństwo śmierci w katastrofie lotniczej wynosi jakieś 1:1.500.000. Słownie: jeden do półtora miliona, licząc to prawdopodobieństwo w skali jednego roku. Wychodzi z nich, że jeśli raz w roku zagram w Lotto (to „duże” Lotto, w którym skreśla się sześć cyfr z 49) i raz w roku wsiądę do samolotu, to mam dziesięć razy większą szansę, że mój samolot spadnie, niż to, że trafię „szóstkę” w kolekturze. A transport lotniczy jest przecież relatywnie najbezpieczniejszym, więc aż strach liczyć dalej. Kiedyś oszacowałem, że prawdopodobieństwo śmierci w wypadku samochodowym jest jakoś 50-60 razy większe, niż prawdopodobieństwo wygranej w Lotto. Poniekąd jest to argument na rzecz grania, bo skoro jakoś wszyscy jeżdżą samochodami... ;-)  



Czytaj też: Chude czasy dla banków? Właśnie padł rekord zarobków! Nie-do-wia-ry!



Czytaj też: Dziesiątki milionów do zdobycia w Lotto. Posłuchaj opowieści tych, którzy wygrali



DO WYGRANIA NIE TAK DUŻO. MOŻESZ TYLE... ZAROBIĆ. Być może nie ma się co podniecać, tylko czas zabrać się do roboty i powalczyć o miliony bez powoływania się na łut szczęścia. Dziś do wygrania w Lotto są oczywiście bardzo duże pieniądze, ale ciężko pracując, mając talent, dobrych ludzi wokół siebie i odrobinę szczęścia tyle kasy można rocznie... wyciągać z pensji. Wśród Polaków takim szczęśliwcem, który nie musi grać w Lotto, bo "wielką kumulację" widzi na co dzień na swoim pasku płacowym, jest Robert Lewandowski. Jego roczna pensja w Bayernie Monachium wynosi ok. 9-10 mln euro, ale to wartość jeszcze przed podwyżką, ponieważ nasz najlepszy piłkarz negocjuje nową umowę. Jego kontrakt z Bayernem wygasa dopiero w 2019 r., ale Niemcy chcą go przedłużyć do 2021 r. za cenę podwyżki wynagrodzenia Polaka. Jakiś czas temu w mediach pojawiły się przecieki, że Cezary Kucharski, menedżer Lewandowskiego, zażądał dla swojego podopiecznego 18 mln euro rocznego wynagrodzenia. Byłby wtedy pan Robert nie tylko najlepiej opłacanym pracownikiem najemnym z polskim paszportem (Marcin Gortat w NBA "wyciągał" w zeszłym roku nędzne 12 mln dol. rocznie), ale i trzecim najlepiej opłacanym piłkarzem świata, po Cristiano Ronaldo i Leo Messim. Jak by nie liczyć, do "ustrzelenia" w Lotto jest tylko... roczna pensja "Lewego". Naprawdę jest się czym ekscytować?



Czytaj też: Na co nie stać nawet „Lewego”? Lista jego marzeń, na które musi jeszcze długo pracować. Sprawdźcie i współczujcie



Czytaj też: Wygrał w Lotto 35 mln zł. Co powinien z nimi zrobić?



JEŚLI DZIŚ WYGRASZ. CO ZROBIĆ Z KASĄ? Niezależnie od tego ile wygracie, możecie od razu przyjść z tym problemem do mnie, bo mam już gotowy plan i nawet przedstawiałem go w blogu ;-) . W skrócie: część pieniędzy pewnie powinna wylądować w bankach, , żeby zapewnić godziwe życie (np. 10 mln zł ulokowane na 2,5% da spokojne 20.000 zł miesięcznie z wypłacanych odsetek). Być może to nie powinny być tylko polskie banki, ale też np. szwajcarskie. Część pieniędzy trzeba więc ulokować w zagranicznych walutach: euro i dolarze, bo nigdy nie wiemy która z walut najlepiej będzie utrzymywać wartość pieniędzy. Ale banki nie są przecież stuprocentowo bezpieczne dla dużych deponentów (gwarancje państwowe dotyczą tylko kwot poniżej równowartości 100.000 euro), a poza tym pieniądz w banku jest narażony na inflację i dewaluację. Nie zawadzi więc mieć też solidny udział złota jako "waluty", której wartość nigdy nie spadnie do zera, czego nie można wykluczyć w przypadku papierowych banknotów (stawiałbym koniecznie na złoto fizyczne, w sztabkach, przechowywane w Szwajcarii lub Austrii, być może dorzuciłbym też inne metale szlachetne). Oczywiście część kasy powinna pójść w nieruchomości, z których preferuję mieszkania na wynajem, a także w ziemię (ale nie w Polsce, bo jest zakaz).



 kupony_87_146



No i do tego dorzuciłbym inwestycje na rynkach kapitałowych: spółki dywidendowe w Polsce i za granicą, najbardziej renomowane fundusze inwestycyjne. Wybierałbym te inwestycje, które dają szansę na zarabianie na starzeniu się społeczeństw i na nowoczesnych technologiach... A milion-dwa przeznaczyłbym na wspieranie początkujących firm, które mają pomysły na ułatwianie konsumentom życia. Taka inwestycja, zrobiona z głową, może wielokrotnie pomnożyć kapitał. Aha, zamiast ulokować pieniądze w banku i wieść żywot rentiera można też kupić sobie... prywatną wyspę razem z rezydencją - koszt to kilka milionów euro - i tam sobie mieszkać, nie zawracając sobie głowy bankami, odsetkami i zakupami. Bo na takiej prywatnej wyspie przecież wszystko, co potrzeba do życia - jedzenie, dobra pogoda, cisza i spokój - już jest. Ewentualnie można zamienić całą wygraną na 300 kg złota (teraz uncja kosztuje 1270 dolarów, a mniej więcej 30 uncji to kilogram) i zrobić sobie w mieszkaniu złoty pokój ;-)



Czytaj też: Raj (podatkowy) dla ubogich, czyli jak wziąć wielki los w swoje ręce?



Czytaj też: Pan Ryszard wraca, czyli jak grać w Lotto na niby i wygrywać w realu?



SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA, CZYLI ILU POWINNO WYGRAĆ? A gdyby spojrzeć na sobotnie losowanie bardziej demokratycznie? Po co jedna osoba ma wygrywać kwotę, która daje 100.000 zł miesięcznych odsetek, skoro można byłoby tę 60-milionową wygraną podzielić sprawiedliwie pomiędzy wielu, z których każdy mógłby do końca swoich dni żyć godnie z odsetek? Załóżmy, że do takiego godnego życia wystarczą nam niecałe trzy średnie krajowe, czyli 10.000 zł miesięcznie. Aby - przy obecnym oprocentowaniu pieniędzy w banku na poziomie 2% w skali roku - zgarniać takie odsetki, trzeba by mieć na lokacie 6 mln zł. To oznacza, że najbardziej "ekonomicznie" dałoby się obdzielić wygraną w Lotto mniej więcej 10 szczęśliwców, z których każdy mógłby do końca życia nie pracować i móc sobie pozwolić na większość "zwykłych" przyjemności zamożnego obywatela. Biorąc pod uwagę podatek Belki (19% odsetek) oraz podatek od wygranej (10% odciągane jeszcze przed wypłatą nagrody), kwota wygranej na jednego rentiera musiałaby wynosić jakieś 7,3 mln zł, co oznacza, że wielka kumulacja wystarczyłaby na "ustanowienie" ośmioro rentierów.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 07, 2016 00:29

May 5, 2016

Kosmiczne szczęście? Gdy Obcy mają System, który wypłaca klientom... dwa razy więcej ;-)

optymianiePodobno UFO nie istnieje, ale niektóre reklamy bankowe temu przeczą. Ot, na przykład słynni Optymianie, którzy przybywają z kosmosu, by zaserwować - przepraszam za wyrażenie - "dobrą zmianę" w oszczędzaniu. Kryjący się za tymi dziwnymi przybyszami BGŻ Optima to naprawdę niezły bank do trzymania oszczędności. Nie płaci najlepiej na rynku, ale za to nie różnicuje klientów na lepszych (tych, którzy właśnie teraz przenieśli się od konkurencji) i frajerów (tych, którzy przenieśli się od konkurencji już jakiś czas temu i dlatego można im dawać śmieciowe oferty i traktować jak "klientów gorszego sortu"). Takiego podejścia oczekuję od banków - w miarę stabilnego i nie wołającego o pomstę do nieba oprocentowania. Tego samego oczekiwał zawsze od Optymian pan Remigiusz, jeden z czytelników mojego blogu. Ale dostał znacznie więcej, niż oczekiwał. Sprawa, którą Wam za chwilę przedstawię jest iście kosmiczna, więc lepiej trzymajcie się portfela ;-). Historia działa się już dłuższą chwilę temu, ale jest tak zabawna, że kiedy już dostąpiła zaszczytu stanięcia przed mymi błękitnymi (tak naprawdę są piwne, ale to słabo brzmi) oczętami, to nie mogłem się powstrzymać, by jej nie opublikować.





"Zadzwoniła do mnie konsultantka z BGŻ Optima - taka z planety Optymian - i zakomunikowała, że mam wpłacić do banku 816 zł i ileś-tam groszy bo się system pomylił i podwójnie zaksięgował mi odsetki. Pani dodała, że jeśli chcę poznać szczegóły, to mam sobie przeczytać pismo z banku, które zostało właśnie "powieszone" na moim koncie w poczcie wewnętrznej"





- zeznaje pan Remigiusz, który miał prawo poczuć się tak, jak po wizycie UFO (zapewne ściągniętego na naszą planetę przez Optymian i ich wysoki procent). Mój czytelnik zaczął się nawet zastanawiać czy to nie jest jakaś nowa forma wyłudzania pieniędzy przez złodziei. Skoro mogli wymyślić numer "na wnuczka", to dlaczego nie mieliby kraść pieniędzy "na Optymian". Dzwoni taki złodziej i informuje, że albo wpłacam mu na rachunek 816 zł, albo przylecą, rozbiorą do naga, przywiążą do biurka i zrobią badania wziernikiem. I kto by nie zapłacił? :-). Pan Remigiusz jednak porzucił głupie myśli i zalogował się grzecznie na konto, żeby sprawdzić wieści z banku. To było dziwne uczucie. Pismo - jak zeznaje czytelnik - nie było do niego imiennie zaadresowane (nagłówek to: "Szanowny Panie, uprzejmie informujemy, że..."), nosiło raczej znamiona bezosobowego spamu. Nie było przez nikogo konkretnego podpisane imiennie (co w sumie zrozumiałe, być może Optymianie po prostu nie mają imion, albo mają, ale głupie, więc ich nie używają). No i kończyło się ciekawie: uprzejmą prośbą o wyrozumiałość wspartą sankcją w postaci rychłego spotkania na drodze sądowej. Czyli w sumie nie tak daleko od wstępnego wyobrażenia wizyty Optymian - tego ze sceną z wziernikiem ;-).





"Uprzejmie informujemy, iż w wyniku błędu systemu informatycznego, została naliczona na Pana rachunku podwójna kwota odsetek z tytułu zakończenia "Lokaty inwestycyjnej z Niemiecką Gwarancją". Należne odsetki wyniosły 10% w skali dwóch lat. W związku z zaistniałą sytuacją prosimy o zwrot kwoty nienależnego świadczenia w wysokości 816,65 zł. Zwrot środków powinien nastąpić poprzez ich wpłatę na Pana rachunek główny w terminie do (...), z którego to rachunku wskazana kwota zostanie następnie pobrana celem pokrycia należności. W przypadku braku wpłaty powyższej kwoty, Bank będzie dochodził zwrotu tych środków na zasadach ogólnych. Jednocześnie chcielibyśmy bardzo przeprosić za zaistniałą sytuację i wiążące się z tym niedogodności. Z poważaniem, Zespół BGŻ Optima"





No i super. W zasadzie mogli równie dobrze napisać, że przylecą w latającym spodku, rozbiorą do naga, przywiążą do stołu i zrobią badania wziernikiem. Taki list byłby równie przyjemny. Zagadka braku jakiegokolwiek ludzkiego spojrzenia na pana Remigiusza ze strony bankierów może być rozwiązana dość łatwo - zapewne nieoczekiwany prezent w postaci podwójnych odsetek został przekazany znacznie większej liczbie klientów, niż tylko panu Remigiuszowi. Gdyby Optymianie mieli się z każdym pieścić, ładnie tytułować pocztę, podawać nazwisko osoby do kontaktu, to by wyłysieli ze zgryzoty. Przywalili więc klientom z grubej rury.





"Nie powiem, ucieszył mnie fakt pojawienia się okazałej kwoty na moim koncie, bo spodziewałem się o połowę mniejszej. Ale z racji wieku mam problemy z czytaniem regulaminów ze zrozumieniem. Pomyślałem, że pewnie źle zrozumiałem ofertę. Chyba wiem z czego wziął się błąd systemu. Oprocentowanie zwykle jest podawane w skali roku, a haczykiem tej lokaty miał być dwuletni okres zamrożenia moich oszczędności. I uwarunkowane wzrostem ceny niemieckich akcji oprocentowanie też zostało podane w skali dwóch lat. Logicznym wydaje mi się też prośba banku o zwrot pieniędzy, bo zostały mi niesłusznie naliczone. Ale miło by było być potraktowanym jak potencjalnie uczciwy obywatel. Co mam teraz zrobić, ja, Ziemianin, w obliczu żądań cywilizacji Optymian?"





- zapytuje czytelnik. Rzeczywiście, cywilizacja Optymian jakaś taka mało kulturalna się okazała, bo - przynajmniej w pierwszym rzucie - mogłaby się jakoś p ludzku podpisać i powstrzymać od grożenia wziernikiem. Klient ładnie poproszony poczuje się lepiej i chętnie odda pieniądze. Oczywiście, nastraszony nagłym atakiem kosmitów też odda "w wyznaczonym terminie". Na szczęście kosmici obiecują, że już więcej straszyć nie będą :-)





"Klienci, którzy skorzystali z oferty lokaty inwestycyjnej otrzymali po dwóch latach odsetki w wysokości 10% ulokowanej kwoty. W tym przypadku, przez błąd systemu zdarzyło się, że odsetki od lokaty inwestycyjnej zostały naliczone podwójnie. Call center natychmiast skontaktowało się z Klientem, aby wyjaśnić sytuację. Ubolewamy także nad tym, że formalny list jaki po rozmowie otrzymał Klient mógł mu wydać się nieuprzejmy, jednak podkreślamy, że został on poprzedzony rozmową, której celem było dobre i uprzejme wyjaśnienie Klientowi sytuacji. Obecnie sprawdzamy jak przebiegała ta rozmowa i jeśli Klient mógł poczuć dyskomfort, zostaną wyciągnięte z tego wnioski. Zaufanie i relacja z Klientami to podstawa i kluczowa kwestia dla BGŻ Optima. Dlatego dołożymy wszelkich starań, aby podobne sytuacje nie miały miejsca w przyszłości" 





- otrzymałem list z sąsiedniej galaktyki. Dobre i to. Ale pan Arkadiuszowi już i tak to nie pomoże. On tak się wystraszył, że nie tylko natychmiast zerwał ze stratą inną lokatę, żeby zaspokoić żądania Obcych (bo otrzymane wcześniej w prezencie "nadprogramowe" pieniądze zdążył już przehulać), ale i zamknął konto w tym banku, przenosząc oszczędności do takiego z bardziej ludzkim podejściem. A gdy widzi reklamę z Optymianami to wiecie co mu się śni? Że go rozbierają do naga, przywiązują do stołu i... a, nieważne ;-).



KASOWNIK SAMCIKA: O CZYSZCZENIU BIK I NIE TYLKO.  W pilotowym odcinku "Kasownika Samcika": >>> radzę co zrobić, żeby jak najlepiej przygotować się do zaciągnięcia kredytu hipotecznego, >>> sprawdzam jakie zdolności najbardziej liczą się u faceta, >>> odpowiadam na pytanie dlaczego kurs złotego leci na pysk, >>> zdradzam kiedy podwoją się Wasze oszczędności. Jeśli ta formuła Wam się spodoba, będzie cała seria "Kasowników..." 





OBYWATELU! SUBSKRYBUJ MÓJ KANAŁ NA YOUTUBE!. Subiektywność jest nie tylko w blogu, ale i na wizji. Na kanale blogu "Subiektywnie o finansach" w YouTube jest już prawie 70 wideofelietonów. Ostatnio mówiłem m.in. o tym jak mądrze zagospodarować 500 zł na dziecko, a wcześniej zastanawiałem się czy mógłbym zostać milionerem, gdybym zaczął jeździć na... rowerze. Zapraszam do oglądania i subskrybowania subiektywności w wersji wideo.







 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 05, 2016 23:57

May 4, 2016

Masz polisę inwestycyjną? Zadzwonią do ciebie z dobrą nowiną o... obniżce. Ucieszyć się?

Ugody zawarte przez kilkanaście firm ubezpieczeniowych z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów co prawda przyniosły ulgę niektórym posiadaczom badziewiastych polis inwestycyjnych (choć niestety, większość najpopularniejszych polis nie została ujęta w porozumieniu z UOKiK-iem), ale też stały się pretekstem do przeróżnych nadużyć. Podobnych do tych przy starcie programu "Rodzina 500 plus", który został wykorzystany przez internetowych złodziei do wyłudzania haseł, PIN-ów i loginów do naszych kont osobistych. Tym razem - jak donoszą mi czytelnicy - model "biznesowy" polega na tym, że do pechowego posiadacza polisy inwestycyjnej (ich bazy, wykradzione przez agentów kończących współpracę z firmami ubezpieczeniowymi, krążą po mieście i ich zdobycie jest tylko kwestią ceny) dzwoni dżentelmen przedstawiający się jako "przedstawiciel instytucji zajmującej się ściganiem sprzedawców niezgodnych z prawem polis", który oświadcza, że "w związku z wejściem w życie nowej ustawy i regulacji" klientowi przysługuje obniżka opłat dotyczących posiadanej przez niego polisy.



Każdy nieszczęśnik, naciągnięty w przeszłości na polisowe badziewie, oczywiście natychmiast wpada w ekstazę, dochodząc do jedynie słusznego wniosku, że to na pewno nadeszła "dobra zmiana" i zajęła miejsce państwa, które "działa tylko teoretycznie". To poczucie wielkiego szczęścia i motylków w brzuchu doznaje zwielokrotnienia, gdy miły głos w słuchawce informuje, że opłaty zostałyby obniżone natychmiast, ale niestety nie da się tego zrobić bez wypełnienia kilku dokumentów. Konieczne jest więc "spotkanie trzeciego stopnia z dobrą zmianą", czyli umówienie się na krótkie spotkanie z właścicielem głosu w słuchawce. Klient oczywiście zgadza się bez szemrania, po czym dzwoni do niego asystentka dobroczyńcy, który obniża opłaty i pozwala zerwać kajdany i umawia spotkanie. W ciągu jednego-dwóch dni (do tego czasu posiadacz polisy wykazuje objawy głębokiej niecierpliwości - nie może spać, ma uderzenia gorąca i podniesione tętno) u klienta pojawia się ów maestro, najczęściej 25-letni (na oko) młokos w garniturze i pod krawatem.



Czytaj też: Ostra gra. "Proszę nam udowodnić, że był pan naszym klientem"



Czytaj też: Czy polisa inwestycyjna może być ciut tania i odrobinę uczciwa?



W trakcie spotkania okazuje się, że miły pan nie jest "przedstawicielem instytucji zajmującej się ściganiem złych sprzedawców", ani tym bardziej w związku z wejściem ustawy obniżającej opłaty likwidacyjnej nie przynosi żadnych dokumentów pozwalających zamknąć umowę nie chcianej polisy. Owszem, na stole pojawiają się papiery, ale dotyczące zawarcia nowej polisy, rzekomo ze znacznie niższymi opłatami, niż te zawarte w "starej" polisie. Klient przy podpisaniu umowy nowej polisy co najwyżej dostaje do ręki - zapewne w ramach usługi assistance :-) - druk, który może złożyć w dotychczasowej ubezpieczalni, by móc ewentualnie odzyskać część umoczonych tam pieniędzy, rozwiązując umowę. Dla sprzedawcy nie ma wielkiego znaczenia, czy "stara" polisa klienta jest objęta ugodą z UOKiK-iem, czy też nie (a zatem czy klient otrzyma z powrotem jakieś pieniądze, by móc je znów umoczyć, czy też będzie musiał umoczyć nowe środki). Generalnie chodzi tylko o złapanie jelenia, który na podstawie wprowadzającej w błąd rozmowy telefonicznej dałby się "ubrać" w nową polisę i przekonać, że dzięki temu obniży sobie opłatę likwidacyjną.



Czytaj też: Jak odzyskać pieniądze utopione w inwestycjach typu Pareto?



Czytaj też: I nikt im nie wmówi, że białe jest białe, czyli klauzula (nie)abuzywna



Uważajcie na takich i ostrzegajcie swoich bliskich, zwłaszcza jeśli są mniej zorientowani w sprawach finansowych. Jeśli w sprawie polisy inwestycyjnej zadzwoni miły pan twierdząc, że chce ułatwić odzyskanie pieniędzy w związku z nową ustawą, to raczej na pewno jest to kanciarz. Ani UOKiK, ani żaden inny urząd nie ma listy osób posiadających toksyczne polisy inwestycyjne, więc tym bardziej nikt nie może pomóc w odzyskaniu pieniędzy. Wniosek o to może złożyć tylko sam klient (o ile ma furę szczęścia i jego polisa jest objęta ugodą firmy ubezpieczeniowej z UOKiK-iem). Wiadomo, że gdyby powiedział, iż chce sprzedaż nową polisę, to zostałby pogoniony gdzie pieprz rośnie. Dlatego przekaz jest inny: "zmniejszam opłaty likwidacyjne w związku z nową ustawą". Owszem, w nowej polisie opłaty likwidacyjne siłą rzeczy są niskie (nowa ustawa zabrania pobierania bandyckich prowizji za likwidację), ale wcale nie jest powiedziane, że nie ma tam innych pułapek oraz wysokich prowizji.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 04, 2016 23:56

To się w głowie nie mieści! Nic się nie zgadzało, a jednak odcięli mu "prąd". Na trzy miesiące

Działalność komorników sądowych to dla bankowców drażliwy temat. Komornicy wysyłają do banków dziesiątki tysięcy próśb o zajęcie kont osobistych, oszczędnościowych, rachunków lokat terminowych klientów banków. Zrobił się z tego cały przemysł, bo dla każdego komornika położenie łapy na koncie bankowym dłużnika to najłatwiejsza droga, by go dopaść i odzyskać pieniądze . Nic dziwnego, że komornicy czerpią z tego źródełka pełnymi garściami. Bankowcy są tutaj tylko tępym narzędziem w komorniczych rękach, a jedyną ich "winą" są wysokie opłaty za przelewy egzekucyjne - przeważnie prowizja pobierana od klienta wynosi 20-30 zł, więc słono. Opisywałem kiedyś w blogu sytuację klienta, któremu na zajęte konto wpływały jakieś niewielkie kwoty i bank za każdym razem pobierał za ich przelewanie komornikowi po 30 zł. Tym sposobem opłaty za przelewy egzekucyjne kosztowały klienta znacznie więcej, niż same przelewy. Na tle klienci-banki często też pojawiają się nieporozumienia dotyczące tego od jakiej kwoty (i do jakiej) liczy się kwotę wolną od zajęcia. W sytuacji, gdy klient korzysta z debetu może się okazać, że bank zabiera mu pieniądze, które najpierw mu pożyczył. Czasem takie rzeczy dzieją się, gdy bank zorganizuje... nieoficjalny "dzień dobroci dla skarbówki" ;-)



Czytaj też: Nadgorliwość gorsza niż faszyzm. Gdy bank chce pomóc komornikowi



Ale o takiej historii, którą Wam dziś opowiem, jeszcze nie słyszałem. Pan Jacek, mieszkaniec Trójmiasta i szczęśliwy posiadacz depozytu w Getin Banku, pewnego pięknego dnia w październiku zeszłego roku dowiedział się, że jego pieniądze na sześciomiesięcznej lokacie w wysokości ponad 21.000 zł są zajęte przez komornika sądowego z Łodzi . Kłopot w tym, że pan Jacek o żadnym przeterminowanym długu nie wiedział i byłby gotów sobie rękę uciąć, że to musi być jakaś pomyłka. Pan Jacek zadzwonił do banku, gdzie od pracownika dowiedział się, że może to i pomyłka, ale jego numer PESEL zgadza się z numerem PESEL rzekomego dłużnika, więc zajęcie jest jak najbardziej prawidłowe . Pan Jacek jakoś nie dowierzał, że ma jakieś pieniądze do spłacenia i dlatego skontaktował się z komornikiem. Od niego z kolei dowiedział się, że zajęcie miało dotyczyć kobiety, zaś jedyny szczegół, w jakim "parametry" dłużniczki zgadzały się z jego danymi to... nieszczęsny numer PESEL. Poza nim nie zgadzało się nic - ani nazwisko, ani adres zamieszkania. Po prostu komornik miał błędny PESEL bądź źle go przepisał z kwitów sądowych i na tej podstawie zrobił "najazd" na konto Bogu ducha winnego pana Jacka.



Czytaj też: Klient prostym trikiem przechytrzył komornika. Niegrzeczne, lecz...



Czytaj też: Komornik się pomylił, bank się zagapił. A ja wsiadam na koń i...



Sprawa wydawała się prosta i oczywista. Komornik powinien natychmiast napisać do banku pismo z informacją, że doszło do pomyłki, a bank powinien niezwłocznie "uwolnić" pieniądze klienta. Aby przyspieszyć całą procedurę pan Jacek złożył w Getin Banku formalną reklamację. Niestety, jak to z reklamacjami bywa, w banku powiedzieli, że być może będzie trzeba czekać aż 30 dni (bo taki jest maksymalny termin rozpatrywania reklamacji, nawet tych najbardziej oczywistych i trywialnych). No i pan Jacek czekał. Miesiąc czekał. Potem drugi. W końcu zacząl się niepokoić, bo tak się składało, że pieniądze z lokaty zaczynały mu być potrzebne na zakup samochodu. Jakiś czas wcześniej klient wpłacił 11.000 zł zadatku, ale nieuchronnie zbliżał się termin wpłaty pozostałej części. Bank na szczęście przymusowo nie zlikwidował depozytu, ale blokadę utrzymywał, bo - jak twierdził - dopóki komornik nie zdejmie z tych pieniędzy swojej łapy, bank samodzielnie też nic zrobić nie może. A więc pat.



Czytaj też: Perpetum mobile? Gdy komornik zablokuje puste konto, a bank... kasuje



Jak długo taki pat może trwać? Na logikę nie dłużej, niż tydzień, góra dwa. Do tego czasu nawet najbardziej leniwy komornik powinien odkręcić całą sytuację lub najbardziej leniwy bankowiec powinien go złapać za cojones . Bo w tej sytuacji bankowcy powinni stanąć po stronie klienta. Bank, owszem, stanął, ale niezbyt stanowczo, bo po prostu wysłał do komornika pismo z prośbą o wyjaśnienie sytuacji i grzecznie czekał na odpowiedź. Komornik - jak twierdzi bank - nie odpowiadał bardzo długo. Jego pismo do banku z prośbą o zwolnienie blokady dotarło do banku dopiero... 25 stycznia 2016 r. Trzy i pół miesiąca od daty omyłkowego zajęcia! W tym czasie pan Jacek zaczął się zastanawiać czy może ma jakieś halucynacje, skoro wciąż nie odzyskuje dostępu do swoich pieniędzy. Poszedł do BIK-u i wykupił sobie tzw. profil kredytowy, czyli informację o swoim scoringu, z której wynikało, że ma maksymalną ocenę - pięć gwiazdek. Żaden klient z przeterminowanym długiem nie miałby w BIK-u pięciu gwiazdek. A więc to nie pan Jacek jest nienormalny, tylko świat. Komornik przerzuca się z bankiem odpowiedzialnością za fatalne nieporozumienie. Że niby jakieś pismo nie dotarło, czy też nie miało jakiejś pieczątki. Nieważne.





"Zgodnie z obowiązującym prawem, bank po otrzymaniu w październiku 2015 r. zajęcia komorniczego dokonał blokady rachunków osoby o wskazanym przez komornika numerze PESEL. Jednak ze względu na rozbieżności w danych przesłanych przez komornika, bank dochowując należytej staranności, nie wykonał przelewu środków, lecz niezwłocznie wystąpił do komornika z pisemną prośbą o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Warto zauważyć, iż do czasu uzyskania odpowiedzi ze strony komornika, co nastąpiło dopiero po ponad trzech miesiącach od momentu wysłania pisma, na banku spoczywał formalny obowiązek utrzymania blokady. Dopiero pod koniec stycznia br. komornik poinformował bank, iż może nie realizować zajęcia komorniczego. Bank niezwłocznie, w tym samym dniu, odblokował rachunki klienta"





- wyjaśnił Wojciech Sury z Getin Banku. Niestety, w tym czasie klient stracił już 11.000 zł zadatku na samochód, bo przez to, że nie miał dostępu do depozytu, wygasła jego umowa ze sprzedawcą auta. Pan Jacek odgraża się, że będzie domagał się odszkodowania od banku. W banku tłumaczą, że nie ma żadnych przepisów, które regulowałyby tego typu sytuację. Gdyby komornik miał np. tylko 7 dni na wyjaśnienie ewentualnych rozbieżności w danych rzekomego dłużnika pod sankcją zwolnienia blokad rachunków, to do skandalu by nie doszło. I o taką zmianę prawa apeluję. Jednak czy bank naprawdę nie mógł sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa i zdjąć blokady, która - jak widać już gołym okiem - jest oparta na "lewym" zajęciu komorniczym? Być może bank powinien teraz wesprzeć klienta w domaganiu się od komornika odszkodowania? Zwłaszcza, że sam niespecjalnie energicznie domagał się odkręcenia błędu? W końcu jeśli komornik zawalił sprawę, to powinien za to odpowiedzieć.



dywidendalogo1 JAK ZMONTOWAĆ SOBIE PLAN OSZCZĘDZANIA Z... DYWIDEND?  Wspólnie z Giełdą Papierów Wartościowych, Stowarzyszeniem Inwestorów Indywidualnych oraz blogiem o długoterminowym inwestowaniu "Longterm"  zachęcam Was do sprawdzenia jak można sobie zmontować dodatkową emeryturę - lub plan systematycznego inwestowania - z dywidend wypłacanych przez największe, najstabilniejsze i najbardziej wiarygodne koncerny - polskie i zagraniczne. O tym dlaczego sam lokuję w ten sposób część swoich oszczędności pisałem w blogu kilka dni temu, zachęcam Was do lektury. Przeczytajcie też  zaproszenie do udziału oraz o liście prezentów, jakie przygotowali dla Was partnerzy akcji. Zerknijcie również na klipy wideo: 







W kolejnych odcinkach cyklu w blogu przedstawię firmy płacące najbardziej stabilną dywidendę i opowiem jak się zabrać za inwestowanie w takie spółki, żeby nie wiązało się ze zbyt wysokim ryzykiem. "Longterm" ma dla Was też e-booka o tym jak - krok po kroku - zacząć zarabiać na dywidendach. Można go mieć za darmo w zamian za zapisanie newsletter o inwestowaniu dywidendowym



KASOWNIK SAMCIKA: O CZYSZCZENIU BIK I NIE TYLKO.  W pilotowym odcinku "Kasownika Samcika": >>> radzę co zrobić, żeby jak najlepiej przygotować się do zaciągnięcia kredytu hipotecznego, >>> sprawdzam jakie zdolności najbardziej liczą się u faceta, >>> odpowiadam na pytanie dlaczego kurs złotego leci na pysk, >>> zdradzam kiedy podwoją się Wasze oszczędności. Jeśli ta formuła Wam się spodoba, będzie cała seria "Kasowników..." 





OBYWATELU! SUBSKRYBUJ MÓJ KANAŁ NA YOUTUBE!. Subiektywność jest nie tylko w blogu, ale i na wizji. Na kanale blogu "Subiektywnie o finansach" w YouTube jest już prawie 70 wideofelietonów. Ostatnio mówiłem m.in. o tym jak mądrze zagospodarować 500 zł na dziecko, a wcześniej zastanawiałem się czy mógłbym zostać milionerem, gdybym zaczął jeździć na... rowerze. Zapraszam do oglądania i subskrybowania subiektywności w wersji wideo.









 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 04, 2016 00:02

May 2, 2016

Obiecali, że już więcej nie będą wycinać klientom tego numeru. Czy dotrzymują słowa?

Większość spraw, które udaje mi się pomyślnie załatwić dla Was w bankach, nie trafia na szpalty blogu, bo po prostu nie mielibyście kiedy tego przeczytać. I tak macie przerąbane, bo codziennie serwuję Wam co najmniej jedną finansową blogonowinkę. Ale w tym przypadku chcę poinformować Was o efektach opisanej w blogu sprawy, bo może to wpłynąć na prawie milion klientów nie tak znowu małego banku. W czym rzecz? Kilkanaście dni temu opisałem przeboje pana Kazimierza, mojego czytelnika, z Bankiem Pocztowym. Klient ów zamówił kartę płatniczą, którą bank przesłał pod błędny adres. Nie był to - jak często się zdarza - wynik niedopatrzenia klienta, który zmienił miejsce zamieszkania i nie poinformował o tym w banku (warto pamiętać, że wszystkie wyciągi, informacje o zmianach taryf i nowościach w ofercie bank wysyła na adres korespondencyjny, który mu zostawiliśmy, nawet jeśli już pod nim nie przebywamy). Klient o swojej przeprowadzce poinformował prawidłowo na długo przed tym, gdy zamówił kartę



Wysyłka karty listem zwykłym pod niewłaściwy adres - to się może zdarzyć w nawet najlepszym banku. Dopóki karta nie jest wysyłana jako aktywna i wymaga "odpalenia" w serwisie internetowym banku (a więc z podaniem loginu i hasła do konta), albo w serwisie telefonicznym (wtedy potrzebne jest sekretne telehasło z umowy), można to potraktować jako wypadek przy pracy bankowców obciążonych obsługą setek tysięcy klientów. Pan Kazimierz potwierdził więc w banku, że adres do korespondencji jest właściwy i zamówił nową kartę. Po miesiącu okazało się, że i ona została przesłana pod niewłaściwy adres. Prezes wielkiego banku, uznawany przez pracowników za wyjątkowo wymagającego, powiedział mi kiedyś, że stosuje wobec podwładnych następującą zasadę: "każdy ma prawo do błędu, ale tylko raz". A dwa identyczne błędy to już jest problem. Gorzej, że w banku nie uznali sprawy za priorytetową. Zamiast w trybie najpilniejszym z pilnych wyprodukować dla klienta kolejną kartę i dostarczyć mu odrzutowcem z bukietem kwiatów i bombonierką, powiedzieli, żeby klient się nie przejmował, bo zastrzegą mu tę źle wysłaną kartę.



Czytaj też: Nowy ROR kusi dożywotnim zerem. I rabatem na wysyłanie paczek



Czytaj też: Poczta podgryza Vivusa i Wongę, czyli kredyt jak chwilówka



Wiem, że po publikacji w blogu sprawa ta była przedmiotem wnikliwej weryfikacji. To dobrze, bo choć opisałem przypadek jednego, konkretnego klienta (najbardziej jaskrawy), to nie był to jedyny sygnał, który od Was otrzymałem jeśli chodzi o terminowość i sprawność dostarczania kart zamówionych przez klientów Banku Pocztowego. Po cichu liczyłem, że po opisaniu sprawy w blogu w banku przejrzą procesy, procedury oraz działanie pracowników. I wygląda na to, że się nie zawiodłem. Kilka dni po umieszczeniu w blogu wpisu poświęconego kłopotom pana Kazimierza wpadł mi do skrzynki e-mailowej następujący statement Banku Pocztowego:





"w odniesieniu do Twojego tekstu na blogu o naszym Kliencie, który nie otrzymał zamówionej karty, chcę zapewnić, że zależy nam, by wyjaśnić tę incydentalną sytuację, która nie powinna mieć miejsca w żadnym banku. Oczywiście taki przypadek zawsze wyjaśniamy bezpośrednio z naszym Klientem, nie mogąc go skomentować na zewnątrz z uwagi na tajemnicę bankową. Zapewniam jednak, że nawet w sytuacji jak ta opisana o dostarczeniu karty na nieaktualny adres Klienta, środki naszego Klienta pozostają bezpieczne (...) Dziękujemy za zwrócenie uwagi na tę sytuację, zapewniając o natychmiastowym podjęciu działań. To jednostkowy przypadek, ale i tak wdrożyliśmy dodatkowe działania, które pomogą nam uniknąć ewentualnej ponownej takiej sytuacji".





- czytam w oświadczeniu banku. Jakkolwiek brzmi to wszystko dość enigmatycznie, to mam nadzieję, że "dodatkowe działania", które zostały "natychmiastowo" podjęte, wpłyną na jakość i komfort obsługi wszystkich tych czytelników mojego blogu, którzy są jednocześnie klientami Banku Pocztowego. Do wszystkich innych bankowców mam gorącą prośbę: jeśli zdarzy Wam się taki błąd, jak wysłanie karty pod niewłaściwy adres, to jeszcze nie jest katastrofa. Jeśli zdarzy Wam się drugi raz ten sam błąd - to też jeszcze nie jest katastrofa. Jeśli jednak - będąc sprawcami takiej sytuacji - przy trzecim podejściu nie spróbujecie dostarczyć klientowi karty jak najszybciej, to już nie będzie błąd. To będzie zbrodnia.



dywidendalogo1 JAK ZMONTOWAĆ SOBIE PLAN OSZCZĘDZANIA Z... DYWIDEND?  Wspólnie z Giełdą Papierów Wartościowych, Stowarzyszeniem Inwestorów Indywidualnych oraz blogiem o długoterminowym inwestowaniu "Longterm"  zachęcam Was do sprawdzenia jak można sobie zmontować dodatkową emeryturę - lub plan systematycznego inwestowania - z dywidend wypłacanych przez największe, najstabilniejsze i najbardziej wiarygodne koncerny - polskie i zagraniczne. O tym dlaczego sam lokuję w ten sposób część swoich oszczędności pisałem w blogu kilka dni temu, zachęcam Was do lektury. Przeczytajcie też  zaproszenie do udziału oraz o liście prezentów, jakie przygotowali dla Was partnerzy akcji. Zerknijcie również na klipy wideo: 







W kolejnych odcinkach cyklu w blogu przedstawię firmy płacące najbardziej stabilną dywidendę i opowiem jak się zabrać za inwestowanie w takie spółki, żeby nie wiązało się ze zbyt wysokim ryzykiem. "Longterm" ma dla Was też e-booka o tym jak - krok po kroku - zacząć zarabiać na dywidendach. Można go mieć za darmo w zamian za zapisanie newsletter o inwestowaniu dywidendowym



KASOWNIK SAMCIKA: O CZYSZCZENIU BIK I NIE TYLKO.  W pilotowym odcinku "Kasownika Samcika": >>> radzę co zrobić, żeby jak najlepiej przygotować się do zaciągnięcia kredytu hipotecznego, >>> sprawdzam jakie zdolności najbardziej liczą się u faceta, >>> odpowiadam na pytanie dlaczego kurs złotego leci na pysk, >>> zdradzam kiedy podwoją się Wasze oszczędności. Jeśli ta formuła Wam się spodoba, będzie cała seria "Kasowników..." 



 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 02, 2016 00:11

April 30, 2016

Naga prawda na Święto Pracy. Mając tę robotę prędzej czy później wylądujesz na bruczku

Z okazji Święta Pracy należy się Wam garść rad o tym co zrobić, żeby w najbliższej przyszłości być za wykonywaną robotę dobrze wynagradzanym. Z danych Eurostatu wynika, że generalnie płacą nam nie najlepiej, przynajmniej na tle innych krajów europejskich. Rodzina z dwójką dzieci i jedną przeciętną pensją po potrąceniu podatków i kredytów ma na życie 8.300 euro rocznie (czyli 690 euro miesięcznie, w przeliczeniu 3000 zł). To daje nam trzecie miejsce od końca w europejskim rankingu (mniej mają tylko Węgrzy i Turcy). Hiszpańska rodzina o podobnych parametrach ma roczny dochód netto na poziomie 22.100 euro , czyli z grubsza trzy razy wyższym (choć i ceny są w Hiszpanii generalnie wyższe, więc w wartościach realnych. Rodzina francuska, brytyjska, albo niemiecka ma 35.000 euro, czyli już ponad cztery razy więcej, niż my. Zaś szwajcarska - 72.000 euro rocznie (czyli równowartość ponad 25.000 zł miesięcznie). Pisałem już w blogu z czego to wynika - najogólniej rzecz ujmując: z innowacyjności gospodarki.



Czytaj też: Ile w Polsce płaci się za godzinę pracy? Szarak dostaje...



Pytanie o to co robić, żeby płacili nam więcej, jest tym bardziej zasadne. Jakiś czas temu raport o naszych zarobkach opublikował serwis Wynagrodzenia.pl. Wynika z niego niezbicie, że większą szansę na dobrą kasę daje odpowiednie wykształcenie, a w drugiej kolejności - doświadczenie. Najwyżej "wyceniane" dziś w Polsce studia to informatyka, elektronika i automatyka.  Absolwenci tych kierunków, występujących głównie na politechnikach, mają szansę na większy sukces finansowy nawet od absolwentów prawa, medycyny, czy ekonomii. Nie mówiąc już o tych, którzy skończyli kierunki pedagogiczne, czy AWF. "Złota rączka" od tematów związanych z komputerami, elektroniką i różnymi urządzeniami-automatami dziś rządzi na rynku pracy. Tylko co czwarty człowiek po tego rodzaju studiach wyższych zarabia mniej, niż 4000 zł brutto, a średnia pensyjka w tych branżach to 5900-6200 zł brutto . A więc godnie. Mniej więcej jedna piąta informatyków, elektroników i speców od automatyki wyciąga więcej, niż 9.000-10.000 zł. Nie macie talentów w tych dziedzinach? Cóż, sukces finansowy można osiągnąć w każdym zawodzie, różnica polega na tym, że w przypadku zawodów mniej cenionych trzeba zmieścić się np. w 1% najlepszych fachowców, a w przypadku zawodów bardziej chodliwych wystarczy być w górnej połówce. Jeśli jest się leniem i beztalenciem, to nawet mając w ręku chodliwy fach w górnych widełkach się nie znajdziemy.



Pieniądze to nie wszystko: Co trzeci w pracy się nie męczy, co szósty budzi postrach w sklepach. Tacy smart-Polacy



Najbardziej przyszłościowe zawody świata: Co warto robić, żeby się nie narobić?



Drugim elementem, który decyduje o tym jaką nam płacą kasę, jest doświadczenie w swoim zawodzie. Na początku kariery zarabiamy średnio 50% tego, co pracodawca włoży nam do portfela kiedy nabędziemy rutyny . Najbardziej cenionymi pracownikami są ci, którzy mają 16-20 lat stażu w swoim zawodzie. Przyjmując, że w większości zawodów debiutujemy "pracowniczo" w wieku 24-25 lat, trzeba się spodziewać, że szczyt wysokości pensyjki przypadnie Wam w wieku 35-45 lat. To oczywiście tylko średnia, a więc niektórzy będą zarabiali 10 razy więcej, niż na początku, a inni - tylko trochę więcej. Im bardziej "chodliwy" jest dany zawód, tym większa szansa, że zwiększając doświadczenie pracownicze można znaleźć się w "kominie płacowym", czyli iść w górę znacznie szybciej, niż średnia rynkowa. W mniej modnych zawodach kominy są niższe i węższe, czyli trudniej się do nich załapać. Ot i cała tajemnica. Aha, warto jeszcze wziąć pod uwagę, że mody się zmieniają i to, co dziś wydaje się jeszcze w miarę dobrym fachem, za 10-15 lat może być zawodem na wymarciu. Bo np. zostanie zastąpione przez roboty. Oto mój miniranking zawodów, w których związki zawodowe wkrótce staną się zbędne, bo i "żywi" pracownicy będą jakby dobrem deficytowym.



Ranking otwiera zawód kasjera, którego już dziś daje się zastąpić urzędomatem przyjmującym płatności i dokumenty automatycznie. Nie jestem pewny czy ostanie się zawód kuriera (coraz większą część rynku mogą zdobywać paczkomaty , a kto wie, czy nie również drony precyzyjnie zgeolokalizowane). Dość wątpliwa jest przyszłość księgowego , bo większość różnych usług rozliczeniowych, podatkowych itp. da się wpuścić w automatyczne systemy, a uproszczenie zasad opodatkowania - o ile nastąpi - jeszcze ten proces ułatwi (rozliczaliście już PIT-y z pomocą elektronicznej platformy Ministerstwa Finansów?). Podobnie przerąbane ma makler oraz analityk kredytowy. Ten ostatni przestanie być potrzebny ze względu na to, że wszystkie dane dotyczące wiarygodności płatniczej będą organizowane w ramach Big Data (bardzo poszukiwani będą zaś specjaliści, którzy opracowują algorytmy, czyli co wyciągać z danych). Zresztą... jest kilka nawet przyjemniejszych, niż spec od Big Data, zawodów przyszłości ;-) . Podobna kwestia dotyczy np. pośredników finansowych i nieruchomościowych, którym robotę też odbierze smartfon, geolokalizacja, Big Data.



Czytaj też: Ile warte jest twoje mieszkanie? Oni to policzą na przykładzie... sąsiada



Czytaj też: Dzień niepodległości... finansowej. Osiem sposobów, by ją osiągnąć



Nie jestem pewny, czy za 10-20 lat będzie jeszcze miejsce dla kierowców zawodowych . Coraz więcej jest projektów badawczych dotyczących budowy samochodów, które same się sterują (ostatnio zajęła się tym koalicja Volvo, Google'a i Ubera) i choć sądzę, że nie będzie łatwo zastąpić żywego kierowcy robotem, to jednak w pewnym zakresie będzie to możliwe (już dziś piloci w samolotach są właściwie zbędnym dodatkiem, przydają się wyłącznie w sytuacjach awaryjnych). Niektórzy twierdzą, że o swoją robotę mogą obawiać są nawet... kucharze , bo istnieją już roboty, które mają tak dużą liczbę sensorów, rąk i silniczków, że są w stanie wykonać dowolny przepis, o ile dostaną podane na tacy składniki. Ale w to akurat nie wierzę, bo w gotowaniu błysk geniuszu potrafi zrobić różnicę. Juz prędzej obawiałbym się o los tłumaczy , za których sprawę wkrótce szybko załatwi wersja deluxe Google'a Translatora. Wydaje się, że zacznie zanikać zawód telemarketera , bo wszelkiego rodzaju infolinie są już dziś automatyzowane, zaś przekaz marketingowy będzie nam sączony bezpośrednio do mózgów za pomocą okularów 3D, internetu i smartfona. Czy jakiś ze schyłkowych zawodów pominąłem? Generalnie wygląda na to, że na długą metę "bezpieczni" są tylko ci z Was, którzy mają robotę kreatywną, która jest trudno-zastępowalna przez roboty.



KASOWNIK SAMCIKA: O CZYSZCZENIU BIK I NIE TYLKO.  W pilotowym odcinku "Kasownika Samcika": >>> radzę co zrobić, żeby jak najlepiej przygotować się do zaciągnięcia kredytu hipotecznego, >>> sprawdzam jakie zdolności najbardziej liczą się u faceta, >>> odpowiadam na pytanie dlaczego kurs złotego leci na pysk, >>> zdradzam kiedy podwoją się Wasze oszczędności. Jeśli ta formuła Wam się spodoba, będzie cała seria "Kasowników..." 





POLECAM NOWĄ KSIĄŻKĘ DLA DZIECI I RODZICÓW!  O tym dlaczego dziecko powinno dostawać kieszonkowe, jak dawać kieszonkowe, żeby maksymalnie wykorzystać jego wychowawczą rolę, jak bawić się w "domowy bank", za co dziecku płacić, a za co w żadnym wypadku, jak stymulować w dziecku dobre nawyki, a jak zwalczać wyuzdaną konsumpcję - piszę w swojej najnowszej książce "Moje pierwsze kieszonkowe". Jest w niej również o nowych formach pieniądzach (bitcoinach i innych dziwactwach), o tym jak bezpiecznie zarządzać pieniędzmi w formie bezgotówkowej, jakie zasady bezpieczeństwa stosować mając konto internetowe, kartę płatniczą i bank w smartfonie.



BZWBK_MOJE_PIERWSZE_KIESZONKOWE_LCD_1360x7681



Książkę kupicie w dobrych księgarniach, w internecie (np. na stronie kulturalnysklep.pl), a jeśli wolicie czytać na tablecie, to jest też wersja elektroniczna, dostępna np. w Publio.pl. Miałem przyjemność opowiadać o niej w audycji Tomasza Kwaśniewskiego w Radiu RDC, posłuchajcie! Recenzja ukazała się w poczytnym blogu finansowym Marcina Iwucia. W TOK FM mówiłem o tej książce w audycjach Oli Dziadykiewicz oraz Hanny Zielińskiej.



dywidendalogo1 JAK ZMONTOWAĆ SOBIE PLAN OSZCZĘDZANIA Z... DYWIDEND?  Wspólnie z Giełdą Papierów Wartościowych, Stowarzyszeniem Inwestorów Indywidualnych oraz blogiem o długoterminowym inwestowaniu "Longterm"  zachęcam Was do sprawdzenia jak można sobie zmontować dodatkową emeryturę - lub plan systematycznego inwestowania - z dywidend wypłacanych przez największe, najstabilniejsze i najbardziej wiarygodne koncerny - polskie i zagraniczne. O tym dlaczego sam lokuję w ten sposób część swoich oszczędności pisałem w blogu kilka dni temu, zachęcam Was do lektury. Przeczytajcie też  zaproszenie do udziału oraz o liście prezentów, jakie przygotowali dla Was partnerzy akcji. Zerknijcie również na klipy wideo: 







Zerknijcie też na transmisję z pierwszego webinaru w ramach akcji. W kolejnych odcinkach cyklu w blogu przedstawię firmy płacące najbardziej stabilną dywidendę i opowiem jak się zabrać za inwestowanie w takie spółki, żeby nie wiązało się ze zbyt wysokim ryzykiem. "Longterm" ma dla Was też e-booka o tym jak - krok po kroku - zacząć zarabiać na dywidendach. E-book, w którym zresztą również maczałem palce, można mieć za darmo w zamian za zapisanie newsletter o inwestowaniu dywidendowym

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 30, 2016 14:45

April 29, 2016

Rozkoszna lekkość bytu: "nasz agent panią oszukał? Właściwie to prawie go nie znaliśmy" :-)

Sposób rozstrzygania reklamacji bardzo wiele mówi o firmie i wielka szkoda, że ta oczywista prawda tak słabo dociera do większości polskich korporacji (ze szczególnym uwzględnieniem tych finansowych). Jak to powinno wyglądać? Pisałem Wam kiedyś o posiadaczu iPada, który któregoś pięknego dnia zauważył, że właśnie ściągnięto mu z konta 2000 zł na pokrycie zakupu jakichś wirtualnych żołnierzyków w grze komputerowej. Wystarczyło, że iPad na chwilę wpadł w ręce małolata, a wcześniej dorosły posiadacz iPada kupował jakiegoś e-booka w AppStore. Poziom zabezpieczeń konta był taki, że jeszcze przez pół godziny można było robić kolejne zakupy bez podawania PIN-u, więc małolat kupował, być może nawet nie zdając sobie sprawy ile to kosztuje. Do konta podpięta była karta kredytowa, więc pieniądze od razu zostały ściągnięte,a AppStore dopiero następnego dnia wystawił e-fakturę. Po-za-mia-ta-ne.



W polskich warunkach właściciel takiego AppStore wyśmiałby klienta zgłaszającego reklamację. Poziom bezpieczeństwa konta był domyślny, ale klient się nań zgodził, a transakcje były właściwie zatwierdzone. Ale Apple to amerykańska firma, więc i standardy obsługi klienta ma amerykańskie. Zadzwonił więc do klienta człowiek z Londynu, przeprosił za stres, odwrócił transakcję i pomógł na nowo skonfigurować poziom zabezpieczeń konta. Jak możecie się domyślać, polski klient najpierw przez trzy dni zbierał szczękę z podłogi, a od tego czasu kupuje wyłącznie sprzęt tego producenta. Przekładając to na polskie warunki można powiedzieć, że starą maksymę "klient nasz pan" należałoby rozbudować o drugą: "klient nasz partner". Może się pomylić, kupić coś przez pomyłkę, ale - jak w małżeństwie - czasem warto wybaczyć. Dziś opowiem Wam dwie historie o wybaczaniu właśnie.



Moja koleżanka po fachu kilka lat temu ubezpieczała mieszkanie w Warcie. Ponieważ jest do bólu tradycyjną klientką, to umowę polisy zawierała za pośrednictwem agenta, przekazując mu gotówkę do ręki. Jak wiadomo to wcale nie musi tak wyglądać. Wystarczy spisać z agentem wniosek o ubezpieczenie i w ciągu kilku dni - ale przed początkiem ochrony - przelać pieniądze na konto firmy ubezpieczeniowej. Polisę agent może nawet wystawić awansem, bo wiadomo, że i tak zacznie działać pod warunkiem zapłacenia składki (ja zwykle dostaję polisy pocztą po zapłaceniu składki). Moja koleżanka po fachu prawdopodobnie o tym wszystkim nie wiedziała, dlatego poszła do agenta z gotówkę w ręku. Agent pieniądze wziął, klientka żyła w przekonaniu, że jej mieszkanie jest chronione. Po mniej więcej dwóch latach dostała czuły liścik, z którego wynikało, że nie tylko nie była chroniona, ale wręcz ma z tytułu tej polisy dług do spłacenia. I że ten dług został sprzedany do firmy windykacyjnej, która nie będzie się cackała. To był szok. Jak tylko minął, klientka zadzwoniła najpierw do agenta ("numer nieprawidłowy"), a potem do Warty i poprosiła o wyjaśnienie sprawy.





"Co roku płaciłam za polisę gotówką, w tamtym roku też, chociaż wiem, że była również możliwość zapłacenia kartą. Mam prośbę - czy państwo nie mogliby wyjaśnić tej wątpliwości u agenta? Kupowałam polisę u niego przez kilka lat z rzędu, może będzie pamiętał? Może na przykład kompletnie omyłkowo wpisał w polisie formę płatności jako "przelew" i stąd wynikła rzekoma niedopłata? W kolejnym roku, gdy płaciłam za polisę w biurze Warty, dostałam adnotację, że mam zero lat bezszkodowych, podczas gdy była to moja czwarta polisa kupowana w Warcie. Tę pomyłkę zauważyłam dopiero po powrocie do domu, więc nie reagowałam, ale w życiu bym nie przypuszczała, że wynika to z jakiegoś zadłużenia w poprzednich latach"





W Warcie chwilę pomyśleli, a potem doszli do wniosku, że... to nie ich problem. Owszem, agent kiedyś był ich, ale się już z nim rozstali i to chyba bez żalu. Polisa też była ich, ale rzeczywiście stało na niej jak byk, że ma być opłacona przelewem. Nie została, więc klientka ma wobec firmy dług. A że klientka nie przeczytała tego, co podpisała w papierach i jednocześnie dała pieniądze do ręki agentowi? Cóż, frajerka do kwadratu. Owszem, agent przyjmujący pieniądze miał na czole logo "Warta", ale to przecież nic nie znaczy. Mógł mieć np. wyryte słowo "papież", ale to wcale by nie znaczyło, że można u niego zamówić audiencję generalną. Owszem, dość długo firma nie odzywała się do klientki, a potem od razu odesłała sprawę do zewnętrznej windykacji, ale jak się ma kilka milionów klientów, to przecież nie można się cackać z jedną panią, która kupiła polisę, ale zapomniała zapłacić. Przecież nie można niańczyć każdego klienta. Jak nie zapłacił, to kiedyś zapłaci, z odsetkami. I z kosztami windykacji.



Czytaj też: Płacisz 10% ceny i... korzystasz z wypasionej polisy samochodowej. Warto?



Czytaj też: W ciągu kilku godzin od zgłoszenia szkody wypłacą kasę? XXI wiek!



Oczywiście nie cytuję dosłownie słów z korespondencji Warty z klientką, ale taka generalnie była jej wymowa. Przyznacie, że to dość typowe spojrzenie firmy finansowej na klienta, który ośmiela się mieć pretensje. Nie przeczytał umowy, podpisał, a potem jeszcze się pieni, że od niego czegoś wymagają. W USA pewnie by się bardziej przejęli. Jak to? Nasz agent ukradł pieniądze klientki, narażając na szwank naszą reputację? Na krzesło elektryczne z nim! A klientkę trzeba ładnie przeprosić za stres związany z czytaniem listów od firmy windykacyjnej i natychmiast dług umorzyć. Owszem, nie ma żadnego dowodu na to, że klientka zapłaciła składkę, ale skoro jest naszą stałą klientką od wielu lat i zawsze płaciła w terminie, to dlaczego miałaby kłamać? Tak, amerykańska firma zapewne tak by postąpiła. Niestety, Warta jest firmą staropolską, więc przez kilka dobrych miesięcy przerzucała się z klientką pismami i e-mailami próbując udowodnić, że to nie jest wina, że agent okazał się nieuczciwy, a zresztą wcale nie wiadomo czy był nieuczciwy, bo żadnych dowodów, że przyjął pieniądze i je sobie przywłaszczył, nie ma.



W końcu łaskawie dali się namówić na umorzenie części kosztów (o ile pamiętam - kosztów windykacji). Łzy wzruszenia zalewają mi oczy. Stracili natomiast wieloletnią klientkę i chyba nie tylko ją jedną, bo wiadomo jak to z dziennikarzami jest - mają szerokie kontakty, znają mnóstwo ludzi i potrafią wykorzystywać społecznościowe platformy komunikacji ze znajomymi i nieznajomymi, by zrobić nie lubianej firmie kuku. Jest to zapewne typowa historia, a takie podejście firmy do pieniącego się klienta też znacie pewnie aż za dobrze. Dlatego - żeby choć troszkę Was zdziwić - opowiem też drugą historię, której "podmiotem lirycznym" jest znajoma frankowiczka, która z racji dość chropowatych stosunków z firmami finansowymi nie darzy ich zbyt wielkim szacunkiem, ani zaufaniem . Uważa, że kredyt frankowy wciśnięto jej podstępem, a wcześniej też została "ubrana" w program systematycznego inwestowania, który okazał się pułapką. Tym większym zaskoczeniem było to, co spotkało ją w firmie ubezpieczeniowej Ergo Hestia . Tłem historii jest niedopatrzenie klientki, która postanowiła zmienić ubezpieczyciela, ale nie dostarczyła na czas do Hestii stosownego oświadczenia. I Hestia polisę OC automatycznie przedłużyła, naliczając składkę.





"Poinformowaliśmy naszego agenta, że rezygnujemy z polisy OC. Miał dopełnić formalności, ale pewnie tego nie zrobił. A Ergo Hestia przesłała na stary adres męża w Pruszkowie, gdzie już nie mieszkał od kilku lat, przedłużenie umowy ubezpieczenia OC. W wyniku nie opłacenia składki OC firma domagała się płatności, ale nie dotarła do nas skutecznie z tą informacją. W kolejnym roku po raz kolejny Hestia przedłużyła umowę, ale znów wysłała korespondencję na zły adres. W styczniu tego roku komornik wszedł na nasze konta i rozpoczęła się egzekucja kwoty ponad 1600 zł. Po tym jak mąż dowiedział się czego dotyczy egzekucja – bo było to dla nas totalnym zaskoczeniem - zadzwonił do Ergo Hestia i opowiedział o co chodzi, Poproszono go o złożenie reklamacji"





- opowiada pani Monika. Miała świadomość, że to nic nie da, bo przecież to ona dała ciała, uwierzywszy agentowi, że dopełni formalności związanych z zerwaniem umowy. Dlaczego agent miałby to zrobić? Przecież ma prowizję od przedłużanych polis, a nie od tych zrywanych. A masochistą nie jest. Mąż pani Moniki pro-forma sporządził pismo, w którym poprosił o życzliwe podejście do sprawy. A pani Monika dodatkowo zadzwoniła do rzecznika klientów Ergo Hestia (mają tam taką osobę) i opowiedziała jej całą historię przez telefon. Następnie wysłała wszystkie dokumenty. Wynik tych poczynań był niemałym szokiem dla pani Moniki, jej męża oraz dla mnie, jak tylko dowiedziałem o finale tej historii. 





" Pani rzecznik zajęła się sprawą dynamicznie. Wstrzymała egzekucję, odkręciła zadłużenie i nawet koszty sądowe firma wzięła na siebie. Myślę, że warto o tym napisać. Będzie to fajny przykład dla innych firm i osób, które mają takie kłopoty, że warto poświęcić trochę czasu na wyjaśnienie i porozumienie a mogą być z tego wymierne korzyści dla obu stron"





- pisze pani Monika. Mam nadzieję, że to nie był jednostkowy przypadek. Mam dość dobre wspomnienia ze współpracy z Ergo Hestią i nie wykluczam, że instytucja rzecznika klienta działa tam rzeczywiście sprawnie. Znam ją z wielu banków, ale w większości z nich taki rzecznik zajmuje się głównie udowadnianiem klientowi, że ten nie ma racji. Albo nic-nie-robieniem, bo i tak jest traktowany przez ludzi z "działów biznesowych" jako upierdliwiec utrudniający korporacji zarabianie pieniędzy. Jak widać na załączonym obrazku, dobrze osadzony, dynamiczny i empatyczny rzecznik klienta może być wart tyle złota ile waży. Bo w czasach mediów społecznościowych zarządzanie wizerunkiem z poziomu pieniędzy wydawanych na kampanie reklamowe i na klasyczny PR nie jest już wystarczające. Jak kogoś nie stać na sensownego rzecznika konsumenta, to może przynajmniej zrobić bankomat, który rozdaje prezenty :-).



KIEPSKA HISTORIA W BIK UTRUDNIA ŻYCIE. CO ROBIĆ? W pierwszym odcinku "Kasownika Samcika" radzę co zrobić, żeby jak najlepiej przygotować się do zaciągnięcia kredytu hipotecznego





JAK ZMONTOWAĆ SOBIE PLAN OSZCZĘDZANIA Z... DYWIDEND?  Wspólnie z Giełdą Papierów Wartościowych, Stowarzyszeniem Inwestorów Indywidualnych oraz blogiem o długoterminowym inwestowaniu "Longterm"  zachęcam Was do sprawdzenia jak można sobie zmontować dodatkową emeryturę - lub plan systematycznego inwestowania - z dywidend wypłacanych przez największe, najstabilniejsze i najbardziej wiarygodne koncerny - polskie i zagraniczne. O tym dlaczego sam lokuję w ten sposób część swoich oszczędności pisałem w blogu kilka dni temu, zachęcam Was do lektury. Przeczytajcie też  zaproszenie do udziału oraz o liście prezentów, jakie przygotowali dla Was partnerzy akcji. Zerknijcie również na powitalne wideo: 





W kolejnych odcinkach cyklu w blogu przedstawię firmy płacące najbardziej stabilną dywidendę i opowiem jak się za to zabrać, żeby nie wiązało się ze zbyt wysokim ryzykiem . .W najbliższy wtorek zapraszam na webinarium, gdzie razem z "Longtermem"dywidendalogo1 opowiemy o inwestowaniu dywidendowym,formularz zapisu jest tutaj . "Longterm" ma dla Was też e-booka o tym jak - krok po kroku - zacząć zarabiać na dywidendach. E-book, w którym zresztą również maczałem palce, można mieć za darmo w zamian za zapisanie newsletter o inwestowaniu dywidendowym

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 29, 2016 00:05

April 28, 2016

ROR z "wkładką". Za 6 zł miesięcznie ubezpieczą ci elektronikę, portfel i zakupy. Warto?

Banki mają z grubsza trzy pomysły na odbieranie klientów konkurencji. Pierwszy to oferowanie podstawowych usług na atrakcyjnych warunkach cenowych (konto i karta za zero pod warunkiem dokonania transakcji o określonej wartości, np. 200 zł miesięcznie). Drugi to programy premiowe, money-back za zakupy we wszystkich lub niektórych sklepach i różne bonusy dla aktywnych klientów (punkty lojalnościowe, rabaty itp.). Trzeci - dziś wciąż stosunkowo mało popularny, ale mający przed sobą największą przyszłość - to dorzucanie do kont usług dodatkowych, które ułatwiają klientowi życie i sprawiają, że bank nie jest już tylko stroną internetową do przelewów i lokat, lecz pomocnikiem w różnych sprawach i problemach . Najczęściej takim ekstra-bonusem jest assistance domowe (hydraulik, złota rączka), zdrowotne (konsultacje medyczne w razie nagłej choroby, korepetycje dla chorego dziecka, dowóz leków itp.), samochodowe lub turystyczne. Rzadziej - ubezpieczenie dotyczące rzeczy codziennego użytku: telefonów, tabletów, dokumentów, pieniędzy.



Czytaj też: Dokup do ROR-u debet, money-back, lekarza i... korepetycje dla dziecka



Czytaj też: Tego jeszcze nie było. Za 59 zł rocznie ubezpieczą ci torebkę :-)



Właśnie takie ubezpieczenie dołączył ostatnio do ROR-ów oferowanych swoim klientom Eurobank, znany ostatnio z tego, iż jego twarzą reklamową jest Piotr Adamczyk. Eurobank ma ciekawą strategię przyciągania klientów: jego konta nie są darmowe, ale za to daje wysokie oprocentowanie depozytów w zamian za aktywne używanie ROR-u. Z kolei pożyczki gotówkowe ma przejrzyste i pozbawione haczyków, choć nie można o nich powiedzieć, że są tanie . Teraz na to wszystko eurobankowcy nałożyli specjalne, dodatkowo płatne ubezpieczenie. Gwarantuje ono odszkodowanie w sytuacji, gdy ktoś nam ukradnie kartę płatniczą i jej użyje zanim zdążymy ją zastrzec (o ile nie zostawiliśmy z kartą PIN-u). Albo gdy ktoś nam ukradnie gotówkę wypłaconą z bankomatu (ten "magiczny pierścień" działa w ciągu 24 godzin od wypłaty). Ubezpieczenie zadziała też, gdy zły człowiek ukradnie jakiś zakupiony przez nas towar (ten "magic shield" jest aktywny przez 30 dni od zakupu). Chroniona jest też nasza elektronika, gdy ktoś nam ją ukradnie lub przypadkowo sobie uszkodzimy np. smartfona, czy tablet. Odszkodowanie będzie też wypłacone, gdy w efekcie kradzieży, włamania lub rozboju stracimy dokumenty, klucze do domu lub samochodu, portfel.



Ubezpieczenie ma dwie wersje, różniące się głównie poziomem ochrony sprzętów elektronicznych: w tańszej - za 5,85 zł miesięcznie - ochroną objęte są tylko urządzenia należące do ubezpieczonej osoby i może to być tylko smartfon i tablet, zaś w opcji rozszerzonej - za 10,85 zł miesięcznie , czyli ponad 130 zł rocznie - polisa działa też w stosunku do wszystkich członków rodziny, a lista chronionych urządzeń jest znacznie szersza (są też kamery i aparaty fotograficzne, palmtopy, odtwarzacze mp3 i mp4, konsole, GPS-y, dyktafony, czytniki e-boków. W obu wersjach pod ubezpieczenie podpadają wyłącznie sprzęty, które są nie starsze, niż trzy lata . Dobra wiadomość jest taka, że ubezpieczenie jest aktywne zarówno w kraju, jak i za granicą. Zła jest taka, że z ochrony wypadają wszelkie okoliczności "przyrodnicze" - burze, powodzie, huragany, nawałnice, strajki, zamieszki i oczywiście terroryzm.



Czytaj też: Złotą rączkę i lekarza domowego dokupisz nawet do... czynszu



Czytaj też: Będziesz płacił więcej za konto. Ale co w zamian? Ano to ;-)



Minusy? Co prawda ubezpieczenie chroni karty płatnicze, gotówkę i portfel, dokumenty, elektronikę i nowo kupione towary w dość szerokim katalogu wydarzeń - włamania, rozboju lub zwykłej kradzieży, np. kieszonkowej - ale działalność kieszonkowca jest wyłączona z odpowiedzialności ubezpieczyciela jeśli chodzi o portfel i dokumenty . Jeśli więc ktoś wyjmie nam z tylnej kieszeni spodni portfel, ubezpieczyciel nie odda ani grosza. Z kolei towary, które po zakupie objęte są 30-dniową ochroną na wypadek kradzieży lub uszkodzenia, muszą mieścić się w cenie między 200 zł a 1000 zł (co jest wyjątkowo głupim ograniczeniem). Nikt nam nie odda pieniędzy jeśli zakupy albo sprzęt elektroniczny zostanie skradziony z samochodu . Jeśli chodzi o zakupy to w ogóle wyłączona jest z ochrony m.in. żywność, biżuteria i sporo innych rodzajów rzeczy, które kupujemy.



Na koniec jeszcze ograniczenia kwotowe - w przypadku kradzieży karty to tylko 150 euro (ale tu nie ma się co czepiać, bo wszystkie straty powyżej tej kwoty i tak są refundowane przez banki na mocy ustawy), w przypadku kradzieży gotówki wypłaconej z bankomatu - 1000 zł (ale rzadko kiedy wypłaca się większe kwoty, więc to ograniczenie też nie boli), w przypadku kradzieży lub uszkodzenia zakupionego towaru - 1000 zł, w przypadku kradzieży portfela (o ile nie była to kradzież kieszonkowa, bo ona w ogóle jest wyłączona z odpowiedzialności) - tylko 100 zł . Jeśli chodzi o ochronę posiadanej elektroniki (kradzież, przypadkowe uszkodzenie, nieuprawnione użycie karty pamięci), to w wariancie podstawowym limity wynosi 600 zł, a w rozszerzonym - 4000 zł (i tylko ta druga kwota oferuje w miarę sensowną ochronę). Aha - w ciągu roku można zgłosić tylko jedną szkodę dotyczącą telefonu lub dwa razy dotyczącą innych sprzętów.



Ubezpieczenie - przynajmniej jeśli mówimy o kosztach w skali miesiąca - nie jest może jakoś szczególnie kosztowne, ale też wyłączeń i ograniczeń odpowiedzialności jest niemało, a i limity odpowiedzialności firmy ubezpieczeniowej - nie imponują, w większości przypadków nie przekraczają 1000 zł. Chyba bardziej mi się nie podoba to ubezpieczenie, niż podoba. Bo mam takie skrzywienie, że wolę zapłacić więcej za solidną ochronę przed jednym, konkretnym ryzykiem. A tu jest taki groch z kapustą. Trochę tego, trochę tamtego, kwoty odszkodowań raczej niskie, a wyłączeń sporo. Ale ciekaw jestem co Wy myślicie o tego typu ubezpieczeniach domowych rzeczy - elektroniki, zakupów, kart, kluczyków i portfela.  Lepsze tanie combo, czy drogie, ale uszyte na miarę ubezpieczenie konkretnej kategorii?

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 28, 2016 07:44

April 27, 2016

Akademia zarabiania kasy, czyli Abramowicz, Wagner i kurs na zysk. Postanowiłem skorzystać!

Uwielbiam czytać o ludziach sukcesu. Czuję się wówczas taki uwznioślony, że są jeszcze w Polsce alchemicy finansów, którzy dzielą się swoją wiedzą o bogactwie z maluczkimi :-). Jest na przykład taki koleś - to znaczy podobno jest, bo osobiście nie miałem przyjemności go poznać - który "gwarantuje, że zaczniesz zarabiać 3000 zł dziennie i to bez ciężkiej pracy". Człowiek nazywa się Adam Abramowicz - a jak wiadomo to nazwisko jednoznacznie kojarzy się z pieniądzem na koncie :-) - i zachęca do udziału w "Akademii zarabiania". Zachęca tak, że aż oczka mi się zaświeciły :-)





"Pięć lat temu miałem kiepską pracę, zajmowałem mało prestiżowe stanowisko i byłem gorzej niż spłukany. Moje długi przekroczyły ponad 800.000 zł, a moim całym „majątkiem” była żona i dwoje dzieci. Wynajmowaliśmy ciasne mieszkanie na PRL-owskim blokowisku, jeździliśmy rozpadającym się gruchotem z komisu i mieliśmy co najwyżej kilkaset złotych odłożonych na czarną godzinę. W ciągu jednego miesiąca, po odkryciu metody, którą nazywam „sekretem wysokich zarobków leniwych ludzi”, czyli inwestowania w opcje binarne, wszystko zaczęło się zmieniać – delikatnie mówiąc. Błyskawicznie spłaciłem wszystkie długi, pożyczkę po pożyczce – a wierzyciele przestali mnie ścigać. Przesiadłem się do nowiutkiego, eleganckiego auta – prosto z salonu. Stan mojego konta wzrósł 40 razy. A to wszystko w ciągu pierwszych 30 dni!"





A dziś pan Adam tak się wzbogacił na opcjach binarnych, że mieszka - podobno, nie wiem, bo nie byłem :-)) - w domu wartym trzy miliony złotych, ma przestronne biuro na ostatnim piętrze ekskluzywnego biurowca w centrum Warszawy (niestety nie wiadomo w którym, bo chętnie bym wpadł i obejrzał widoczki), ma 200-metrowy, jak to określa, „domek” nad jeziorem na Mazurach. dwa mieszkania, trzy auta i Harley-Davidson.



metodaamramowiczascreen



Co ciekawe, pan Adam może nam zdradzić jak to się robi :-). Wiecie, że jestem miłośnikiem szybkiego zarabiania, więc niezwłocznie skontaktowałem się z ludźmi pana Adama, korzystając ze stosownego formularza. W ciągu kilkunastu godzin odezwała się miła pani, która dokładnie mnie wypytała o to czy mam jakieś sensowne pieniądze i czy moja determinacja do zarabiania 3000 zł dziennie jest wystarczająco silna. Nie zdradziłem pani, że znam kilka lepszych sposobów na zarabianie takich kwot, ale musiałem brzmieć przez telefon wiarygodnie, bo przebrnąłem przez pierwsze sito i zostałem dopuszczony do pierwszej Bramy Tajemnic. Czyli poproszony o zalogowanie się na platformie NobleOption.



nobleoptionbanner



A tam szybko okazało się, że sposób na szybkie dorobienie się tego wszystkiego, czego dorobił się pan Adam, jest dziecinnie proste. Trzeba tylko wpłacić kasę - można małą, ale przy większych pieniądzach, setkach tysięcy złotych, przysługuje mi lepszy serwis i pomoc "opiekuna" - i zacząć zakładać się o zmiany cen najróżniejszych aktywów - złota, walut, indeksów giełdowych. Mogę obstawić, że w określonym czasie, liczonym w godzinach, kurs pójdzie w górę lub w dół (nieważne o ile pójdzie). Jeśli rzeczywistość potwierdzi moją prognozę - wygrywam. Jeśli nie - tracę kasę. Prosta jak drut droga do bogactwa :-). Oczywiście moje konto z pieniędzmi będzie na Cyprze, a - tak zrozumiałem to, co mówiła pani Agnieszka - ja nie kupuję żadnych opcji, ani kontraktów terminowych na "prawdziwej" giełdzie, a tylko "zakładam się", a firma, która organizuje przedsięwzięcie, ma zadbać o to, żeby po drugiej stronie zakładu też ktoś się pojawił. Zakładając się czy złoto w ciągu najbliższych 10 minut zdrożeje czy stanieje mogłem wygrać z zainwestowanych 10 zł jakieś 17 zł. 



opcjebinarnedemo



Oczywiście firma ma solidne podstawy, tradycję i  doświadczenie, ale nie jest nadzorowana przez Komisję Nadzoru Finansowego. Gdyby coś się stało z pieniędzmi, to trzeba by szukać wiatru w polu. Albo raczej na Cyprze. Trzeba przyznać, że pani Agnieszka dość fachowo objaśniła o co chodzi w tym interesie, uświadomiła ryzyko straty i zapytała trzy razy o to, czy jestem przygotowany na "ostrą jazdę", więc obiektywnie rzecz ujmując serwis miałem dużo lepszy niż w niejednym nadzorowanym przez KNF banku albo firmie ubezpieczeniowej, oferującej polisy inwestycyjne oferujące podobny poziom bezpieczeństwa, co opcje binarne :-).



Pani Agnieszka była tyleż fachowa, co stanowcza. Zażądała przesłania skanu dowodu osobistego i rachunku za prąd lub gaz i to szybko, bo chętnych do zarabiania jest na pęczki i nikt nie ma czasu, żeby się ze mną pieścić. Poprosiłem o czas dla drużyny, bo szczerze pisząc nie mogę się zdecydować: wkładać pieniądze w firmę, która przyjmuje zakłady o wyniki loterii, mieszczącą się na Wyspie Man, czy raczej w firmę, która przyjmuje zakłady o zmiany ceny złota i euro, mieszczącą się na Cyprze. Mógłbym też po prostu zagrać w Lotto albo kupić kontrakt terminowy w biurze maklerskim, ale tam z zyskami nie jest aż tak kolorowo :-). Pani Agnieszka już nie zadzwoniła, a i mi było głupio zawracać jej głowę bez potrzeby. Przecież ludzi chcących zarabiać 5000 zł dziennie bez wysiłku jest wielu i aż trudno sobie wyobrazić, żeby pani Agnieszka zdołała ich wszystkich uszczęśliwić. Już chciałem odejść na zawsze, dy nagle zobaczyłem w internecie... to. I znów pragnę poznać sekret zarabiania kasy bez wysiłku. :-)



kademiawagnera

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 27, 2016 23:49

Co trzeci w pracy się nie męczy, co szósty budzi postrach w sklepach. Tacy smart-Polacy ;-)

Im więcej wokół nas jest nowoczesnych technologii, tym więcej mamy możliwości, żeby za ich pośrednictwem "optymalizować się", czyli lepiej zarządzać swoim czasem. Generalnie każdy z nas już to w pewnym zakresie ogarnął, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Jeśli korzystamy z bankowości internetowej albo mobilnej, zamiast iść do banku i stać w kolejce (no, chyba, że chodzi o stanie w kolejce w taaakiej placówce ;-)) - to już jest pierwszy krok. Wymieniamy walutę w kantorze internetowym i spłacamy ratę kredytu frankowego bez spreadu? To krok pierwszy i pół. Robimy zakupy w internecie, zamiast w realnym sklepie, obchodząc trzy razy dokoła centrum handlowe? To drugi krok. Zaczynamy korzystać z usług na takich zasadach, żeby to nam było jak najwygodniej, a nie naszym usługodawcom? To trzeci krok. Co mam na myśli? Ano zamówić taksówkę przez smartfona i zapłacić z poziomu aplikacji, zamiast czekać aż pani na infolinii odbierze słuchawkę i zrozumie pod jakim adresem jesteśmy. Skorzystać z paczkomatu zamiast czekać przez pół dnia przy drzwiach na kuriera, oddać rzeczy do prania, zamiast prać i prasować samemu, skorzystać z assistance, zamiast bawić się w "złotą rączkę". Rozliczyć PIT przez internet, zamiast nadawać formularz listem. Zapłacić opłatę gminną w urzędomacie, a nie w kasie, kwitnąc w kolejce przez pół godziny.



Wszystko to razem nazywają smart-living, czyli "bystre życie ze smartfonem w rąsi" . Efektem końcowym ma być posiadanie większej ilości wolnego czasu na realizację marzeń (lub w wariancie dla pracoholików: możliwość zrobienia większej liczby rzeczy w czasie doby :-)). A odpowiedź na pytanie ilu z nas spełnia większość nakreślonych wyżej kryteriów i żyje "smart" to jednocześnie pytanie o przyszłość placówek bankowych, tradycyjnych sklepów, kasjerów w urzędach. Jest i drugie pytanie - czy nowe modele biznesowe, oparte na połączeniu "starych" potrzeb i nowych technologiach osiągną w Polsce większy czy mniejszy sukces? A może zbankrutują, gdyby okazało się, że "smart-Polak" to człowiek, który ma chęci, ale nie ma pieniędzy, żeby być smart? Bo bystre życie niekoniecznie musi być tańsze, niż tradycyjne (np. internetowe sklepy spożywcze już dawno temu przestały mieć bardziej okazyjne ceny od tradycyjnych, oszczędza się w nich raczej czas, niż pieniądze).



SMART-LIVING: 5% HARD-USERÓW. Wpadł mi w ręce raport o smart-living, który urzeźbiła firma Hi'Shine, czyli właściciel sieci samoobsługowych pralniomatów) z pomocą firmy badawczej Mobile Institute. Ta ostatnia przepytała przez internet reprezentatywną grupę ludzi korzystających z sieci na okoliczność bycia smart. Nie jest to tak dobra metoda badawcza jak np. sprawdzenie konkretnych decyzji zakupowych ludzi i ocena jaka część z nich zachowuje się jakby była smart, ale mimo wszystko kilka ciekawych rzeczy z tego badania wynika. Według jego autorów za "smart-Polaków" można uznać 22% internautów (biorąc pod uwagę, że wśród nas trochę jest też nie-internautów, odsetek opisujący ogół społeczeństwa byłby jeszcze mniejszy). A i kryteria pozwalające dostać się do "smart-elity" nie były jakoś szczególnie wyśrubowane - wystarczyło zadeklarować systematyczne zachowywanie się "smart" w tylko jednej z kilku głównych dziedzin życia :-). Natomiast "po całości" ideę "smart-życia" realizuje najwyżej 5% internautów (oni we wszystkich aspektach życia wykorzystują technologie, żeby mieć więcej wolnego czasu).



SMART, CZYLI TECHNO. 30% NIE MA ŻYCIA BEZ SMARTFONA. Ci, którzy nie są "smart" uważają, że to dlatego, iż całe to technologiczne ustrojstwo wymaga dużej wiedzy (18%), jest przeznaczone głównie dla młodzieży (18% wśród ogółu i 30% wśród części Polaków, którzy są mniej "smart"), jest drogie (19%) oraz wymaga zbyt dużej zmiany przyzwyczajeń (16%). Dość długa lista narzekań, ale gdy jednocześnie w innym miejscu badania zapytano internautów z jakich udogodnień chętnie by skorzystali, to 33% chciałoby bliżej zapoznać się z inteligentnym sprzętem AGD i RTV (część z nas ma już smart-TV w domu, czyli telewizory podłączone do internetu i zbierające dane o tym co lubimy oglądać :-)), aż 32% chciałoby mieć w domu robota-asystenta (zapewne część z nich myśli o robocie razem z osobą do jego obsługi :-)), 29% chętnie jeździłoby do pracy automatycznym samochodem bez kierowcy, a 29% ma ochotę na terapię genową zapewniającą pozbycie się chorób dziedzicznych (zapewne nie myślą o ciąży, czyli najczęściej spotykanej chorobie przenoszonej drogą płciową :-)).



smartliving1 Wychodzi więc, że jeśli pokazać nam przez szybę konkretne rozwiązania z gatunku "smart", to obaw jest jakby mniej, niż w przypadku ogólnego pytania o to czy mamy ochotę na "smart-życie". Z badania wynika zresztą, że już 58% Polaków przyznaje się do korzystania ze smartfonów, a 39% ma tablet, zaś po 32% komputer stacjonarny bądź laptop. Mniej więcej co trzeci badany przyznaje (a dokładniej 29-33% osób), że nie wyobraża sobie życia bez powszechnego dostępu do internetu i smartfona (i jest to wskaźnik bardzo niski biorąc pod uwagę, że mówimy o badaniu internetowym :-)), a 24% nie widzi dla siebie miejsca na planecie Ziemia gdyby nagle zabrać im możliwość robienia zakupów przez internet. A stąd - czyli od posiadania w domu elektroniki i poczucia niezbędności takich elementów życia, jak internet ze smartfonem - już wcale nie tak daleko do większej powszechności rozwiązań charakterystycznych dla "smart-życia", czyli np. do zamawiania taksówki przez smartfona, albo robienia zakupów z poziomu aplikacji mobilnej.



SMART-ZAKUPY: 16% JEST POSTRACHEM SKLEPÓW. Najciekawsze z mojego punktu widzenia jest to, co w badaniu na temat smart-living internauci mówią o zakupach. Bo to przy zakupach najczęściej wychodzi czy ktoś ma w głowie chęć bycia bystrym, czy też kupuje raczej bezmyślnie. Okazuje się, że jakieś 25% internautów przed zakupem zasięga opinii bliskich, znajomych lub kolegów z Facebooka, a 21% porównuje kilka ofert zanim wybierze tę jedną . Dokładnie taki sam odsetek ogląda produkty w sklepie stacjonarnym, a kupuje je w internecie, bo tam jest taniej, 17% korzysta z kuponów rabatowych , żeby obniżyć koszty (plus 11% osób, które korzystają z zakupów grupowych i ofert hurtowych typu Groupon). Z kolei 16% internautów będąc w sklepie stacjonarnym sprawdza na smartfonie jaka jest różnica w cenie towaru w różnych sklepach oraz czy bardziej nie opłaciłby się zakup w internecie. Można więc powiedzieć, że "zakupowa" część raportu potwierdza, że mniej więcej 20% Polaków mających dostęp do internetu rzeczywiście wykorzystuje nowe technologie do tego, żeby kupować sprytniej. A pozostała większość posiadacz smartfonów? Dlaczego oni nie chcą wykorzystywać ich nie tylko jako urządzeń do komunikacji, ale też jako "inwestycji" pomagającej oszczędzać pieniądze w domowym budżecie?



SHARING ECONOMY? SMART-DZIECINA . Jakkolwiek w oparciu o powyższych kilka zdań można powiedzieć, że co piąty internauta ogarnia ideę smart-living w stopniu podstawowym, to jednak im głębiej w las... Tylko 7% internautów regularnie korzysta z nowoczesnych usług transportowych (np. BlaBlaCar, MyTaxi, czy Uber), choć na pocieszenie można powiedzieć, że aż 23% kiedykolwiek z nich skorzystało. Ledwie 3% systematycznie wynajmuje pokoje od innych ludzi w ramach serwisów typu AirBnB, co jest tańsze niż w hotelach i - jak mówią - przyjemniejsze. Mniej więcej tyle samo osób ma we krwi to, że próbuje zbić cenę pokoju w hotelu wykorzystując portale typu Trivago, czy Booking (w obu przypadkach kilkanaście procent osób kiedyś z tych sposobów skorzystało, ale im się ten zwyczaj nie utrwalił :-)), Również w granicach błędu statystycznego mieści się używanie takich nowinek jak wypożyczalnie luksusowych rzeczy (rent-a-bag), wypożyczanie miejskich rowerów (systemy typu Veturilo). A szkoda, bo gdyby tak używać Veturilo zamiast jeździć do pracy samochodem...





Nie zmienia to faktu, że są elementy smart-living, których chętnie byśmy spróbowali, ale nie są jeszcze masowo oferowane. Aż 29% osób chciałaby móc możliwość napełniania wirtualnego koszyka w tradycyjnym sklepie, zapłacenia online i wyjścia, a zakupy żeby same przyjechały (czyli takie połączenie funkcjonalności sklepu internetowego z przyjemnością chodzenia między prawdziwymi półkami), 26% chciałoby móc płacić automatycznie w sklepach (bez konieczności wyciągania portfela, karty lub telefonu), 24% chciałoby móc identyfikować się w e-sklepie za pomocą odcisku palca (to za chwilę będzie już możliwe w kilku polskich bankach ), zaś 31% - żeby w sklepach internetowych była możliwość oglądania rzeczy w okularach 3D. Z kolei 21% internautów polubiłoby rozwiązania polegające na pojawianiu się spersonalizowanych promocji w momencie, w którym akurat są blisko ulubionego sklepu. Niewykluczone więc, że na razie po prostu "produktów smart-living" jest jeszcze za mało i są niewystarczająco dopasowane do potrzeb przeciętnego internauty. Albo też internauci bujają w obłokach deklarując "co to ja bym nie zrobił, gdybym chciał" - deklaratywnie zawsze chętniej i bardziej masowo akceptujemy nowości, niż później naprawdę z nich korzystamy.



smartliving2 SMART-PATRIOTYZM, CZYLI TERAZ POLSKA! A jak z naszym patriotyzmem gospodarczym? To w końcu też jest część smart-living. 42% internautów deklaruje, że przy zakupach zwrac uwagę na to czy marka towaru jest polska (to dość wysoki odsetek, ale pytanie nie jest precyzyjne - część polskich marek jest w zagranicznych rękach, a to, że marka jest polska nie znaczy jeszcze, że towar na pewno został wyprodukowany w Polsce, rękami polskich pracowników). 34% internautów zeznaje, że zwraca uwagę na to, czy towar, który kupują jest ekologiczny i fair trade (czyli czy nie powstał np. w ramach wyzysku człowieka przez człowieka lub natury przez człowieka). To budujące, ale jestem dziwnie przekonany, że w rzeczywistości stojąc przed półką sklepową w mniejszym stopniu zwracamy uwagę na to, żeby głosować nogami za produktami nie niszczącymi środowiska i nie produkowanymi rękami niewolników.



smartliving3 SMART-PRACA: 35% SIĘ NIE MĘCZY. Sądząc po tym ile czasu dziennie poświęcamy na odpoczynek (a przynajmniej jak to wygląda w naszych deklaracjach) naprawdę nie jest z tym naszym smart-życiem najgorzej :-). 27% osób odpoczywa przez pięć godzin dziennie lub więcej (nie licząc snu), a kolejna jedna trzecia z nas ma na odpoczynek 3-5 godzin . Pozostali są tak zajęci zarabianiem na smart-living, że odpoczywają dziennie mniej. 16% pytanych internautów przyznaje, że poświęca na pracę więcej, niż 8 godzin dziennie , zaś mniej więcej połowa (47%) pracuje przez osiem godzin. 35% osób pracuje maksymalnie siedem godzin, a najczęściej - mniej niż sześć godzin . Ciekawe czy uwzględniają przerwy na lunch i kawę :-). Te dane pokrywają się z wieściami o tym, że 35% osób kilka razy w tygodniu uprawia sport (co też jest elementem smart-living, bo sport to zdrowie, a zdrowy człowiek nie wydaje pieniędzy na leki, co najwyżej wydaje ich jeszcze więcej na suplementy diety :-))).



smartliving4 DOMOWY OUTSOURCING: MY HOME IS (NOT) MY CASTLE . Elementem bystrego życia jest zlecanie na zewnątrz tego, na czym się nie znamy. Pod tym względem nie jest najgorzej: 58% z nas raz na jakiś czas się na to zdecydowało, a najczęściej - wskaźniki dwucyfrowe, w okolicach 13% - chodziło o pranie, prasowanie, sprzątanie i gotowanie, czyli same ulubione czynności facetów :-). Ci, którzy nie korzystają z outsourcingu twierdzą, że sami ogarniają sprawy lepiej (33%), że nie wpadli na pomysł, żeby kogoś wynająć (30%), że zlecanie usług domowych na zewnątrz za drogo kosztuje (22%) oraz że to może być niebezpieczne, bo trzeba wpuścić do domu obcego. A, jak powszechnie wiadomo, my home is my castle ;-). No i na koniec rzecz najważniejsza: otóż osoby stosujące zasady smart-living (czyli takie, które odhaczyły w deklaratywnym badaniu liczbę "bystrych" czynności wystarczającą, by dać im przynajmniej 5 pkt. na 10 możliwych) twierdzą, że są... szczęśliwsze w życiu. No i teraz pozostaje tylko pytanie czy są szczęśliwsze i dlatego są smart, czy są smart i dlatego są szczęśliwsze? Z tym pytaniem Was dzisiaj zostawiam :-).



smartliving5

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 27, 2016 04:39

Maciej Samcik's Blog

Maciej Samcik
Maciej Samcik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Maciej Samcik's blog with rss.