Maciej Samcik's Blog, page 19
May 18, 2017
Kolejny wyrok unieważniający kredyt frankowy. To już nie jest przypadek. Jakie konsekwencje?
Stowarzyszenie „Stop Bankowemu Bezprawiu” upubliczniło właśnie najnowszy wyrok, w którym sąd unieważnił umowę kredytu frankowego i nakazał Bankowi Millennium zwrócić wszystkie zapłacone przez klienta rat y – 37.000 zł i 21.000 franków (bo część rat klient zapłacił w szwajcarskiej walucie) – oraz zwolnić hipotekę. W sumie bank musi oddać ok. 100.000 zł. Klienta zaś sąd zobowiązał do zwrócenia kwoty, którą bank wypłacił przy zawieraniu umowy. To oznacza powrót do sytuacji, w której kredytu w ogóle by nie było. I oczywiście nie byłoby też niekorzystnych różnic kursowych, które uczyniły klienta bankrutem.
Wyroki unieważniające kredyty frankowe powoli wchodzą na „rynek” sądowy i może to być obiecująca dla frankowiczów ścieżka do odzyskania pieniędzy. Może nią być niezależnie od tego, czy mówimy o nieważności umowy ze względu na: a) niezgodność umowy z definicją kredytu (niezgodność walut, niestabilność kwoty kredytu), b) niemożność wykonania umowy (wywalenie klauzuli spreadowej, brak nowych zasad spłaty rat). Ale czy można powiedzieć, że już mamy przełom?
Czytaj mój gorący komentarz do najnowszych wyroków unieważniających kredyty frankowe
May 17, 2017
Banki oferują nam to zamiast lokat. Jak odróżnić dobrą lokatę inwestycyjną od pułapki? 4 rady
Mechanizm działania takich "nibylokat" jest, wbrew pozorom, prosty: z każdych 100 zł większość pieniędzy - np. 85-95 zł - idzie na zakup bezpiecznych obligacji , które zapewnią zwrot zainwestowanych 100 zł (lub nawet ciut więcej). A pozostałe 5-15 zł przeznacza się na trzy rzeczy: a) zakup tzw. opcji, na której można kilkakrotnie pomnożyć pieniądze albo wszystko stracić, b) prowizję dla banku (podobno wynosi dzisiaj 3-3,5%, czyli znacznie więcej, niż to, co bank może wycisnąć z depozytu o ile nie zajmuje się głównie szybkimi pożyczkami), c) prowizję dla pośrednika , który "wyprodukował" to-to. Jak łatwo się zorientować, wynik całej "zabawy" zależy od tego jak poradzi sobie opcja, będąca de facto zakładem o realizację jakiegoś scenariusza. Ten zakład może dotyczyć zarówno wzrostu, jak i spadku jakiegoś indeksu, akcji lub waluty.
W odróżnieniu od depozytów bankowych, które różnią się od siebie co najwyżej długością, oprocentowaniem - i sposobem jego ustalania (stałe/zmienne) - w przypadku "struktur" parametrów jest mnóstwo. Różne są rodzaje opcji, w których "zaklęta" jest inwestycja, okres trwania inwestycji, tzw. instrument bazowy (czyli indeks, towar, akcje, czy waluty, od których zmian cen zależy sukces lub porażka), poziom gwarancji kapitału. Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Prawda jest taka, że im "gorsza" opcja jest w środku - czyli im trudniejszy do spełnienia jest warunek osiągnięcia zysku - oraz im niższy jest ten potencjalny zysk, tym więcej kasy zostaje dla sprzedawcy na prowizję. Jak odróżnić sensowną "strukturę" od takiej, która niemal na pewno nie skończy się sukcesem?
Jak działają lokaty strukturyzowane? Jak je między sobą porównywać? Jak odróżnić dobre od słabych? Prosty przewodnik punkt po punkcie - zrozumie go nawet osoba nie zorientowana w inwestowaniu - znajdziecie pod tym linkiem
7000 zł pożyczki za niecałe 100 zł miesięcznie? Prześwietlam inżynierię finansową Stefczyka
Oferty szybkich pożyczek muszą być proste i wpadać w oko. Zaś ich reklamy dodatkowo powinny wpadać w… ucho. Te cechy spełnia reklamowana już od dłuższego czasu pożyczka w Kasie Stefczyka o nazwie „Duża gotówka, niecała stówka” . Koncept oparty jest na kreskówce i teleturnieju, w którym prowadzący zadaje finałowe pytanie o „miejsce, w którym można dostać 7000 zł za 99 zł miesięcznie”. Bohaterowie oczywiście się pocą z wysiłku, ale potem oczywiście dochodzą do wniosku, że musi chodzić o Kasę Stefczyka.
Oferta jest megaprosta – jedna, określona z góry kwota i prosta do ogarnięcia rata miesięczna – żadnych procentów, wariantów i opcji do wyboru. Można sobie wszystko zwizualizować i popędzić po 7000 zł bez ryzyka, że padniemy ofiarą drobnego druczku. Bo tu wszystko jest jasne jak słońce. Kwota, rata, koniec. Jest tylko jedno „ale”. Od Kasy Stefczyka – największej w Polsce spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej – oczekuję czegoś więcej, niż komercyjnego spojrzenia a la bank, sprowadzającego się do chęci jak najskuteczniejszego ukredytowania klienta.
Co mam za złe Stefczykowi? Zapraszam na www.subiektywnieofinansach.pl, tam cała recenzja stefczykowej pożyczki za niecałą stówkę. Link do tekstu jest tutaj.
Polisa, która płaci za to, że dobrze się odżywiasz i jesteś fit? To będzie hit czy pic na wodę?
Ubezpieczyciele - tak samo zresztą, jak banki - marzą o tym, by mieć bardziej zażyły kontakt z klientem. W starej erze jest tak, że płacą za udostępnianie tego kontaktu swoim agentom. Im lepszy agent - im ma więcej klientów "pod sobą" - tym większe prowizje trzeba mu odpalać. I agent rządzi ubezpieczycielem, tak jak ogon macha psem.
Jeśli ubezpieczycielom uda się wprowadzić na rynek ubezpieczenia nowej generacji, to nie będą kontaktowali się z nami tylko raz w roku - gdy trzeba zabrać składkę. I będą musieli być tylko "fabryką" dostarczającą produkt, z którego dystrybucji żyją inni (agenci, pośrednicy, banki). Ubezpieczyciele mogą przejąć kontakt z klientem i zacząć na nim zarabiać znacznie więcej, niż tylko to, co wynika z przypisu składki. Ubezpieczenia mogą przestać być tylko "produktem do ochrony", ale mieć wpływ na nasz styl życia.
Przykład? Ubezpieczenia zdrowotne nowej generacji. Takie, które z jednej strony zapewniają ochronę na wypadek choroby, a z drugiej... mają wpływ na to, że prawdopodobieństwo tej choroby spada . Jednym z takich ultranowoczesnych ubezpieczeń życiowych i zdrowotnych jest Vitality. To ubezpieczenie, które "płaci" w zależności od tego jak bardzo klient stara się pilnować zdrowego i aktywnego trybu życia . Za dobre zachowanie - które jest monitorowane - klienci dostają punkty, a te są z kolei wymieniane na nagrody oraz dają prawo do zwrotu częsci zapłaconej składki.
Więcej na temat tego ubezpieczenia czytaj na www.subiektywnieofinansach.pl. Link do tekstu jest tutaj
May 16, 2017
Szykują się duże zmiany w pożyczaniu pieniędzy? "Tu będzie raj dla pożyczek społecznościowych"
KPMG Baltics, łotewska odnoga firmy doradczej KPMG, wspólnie z platformą pożyczek społecznościowych Twino opracowała raport, z którego wynika, że Polska jest jednym z zaledwie kilku europejskich krajów, w których wielkie szanse na rozwój mają alternatywne w stosunku do banków sposoby pożyczania pieniędzy. Nie zaspokajany przez banki popyt na kredyt oraz wysokie oprocentowanie pieniędzy - to, zdaniem analityków, świetne warunki do wzrostu firm pożyczkowych oraz platform bezpośrednio łączących posiadaczy gotówki z osobami potrzebującymi pożyczek (tzw. peer-to-peer).
Analitycy zebrali m.in. dane o cenach kredytów. Średnie oprocentowanie kredytu dla gospodarstwa domowego w Europie wynosi 9,1% (w 2010 r. było to nieco ponad 12%), zaś średnia cena kredytu hipotecznego to dziś 2,6% w skali roku (w 2010 r. wynosiła 4,7%). W tej dziedzinie Polska "bryluje" jako jeden z najdroższych krajów dla kredytobiorców. (co jednak może częściowo wynikać z wyższych stóp procentowych narzuconych przez Narodowy Bank Polski).
Różnica między ceną kredytu konsumpcyjnego w Polsce (średnio 17% w skali roku), a ceną podobnego kredytu dla przeciętnego klienta w Strefie Euro (9%) jest jedną z wyższych w Europie. W Czechach średni kredyt konsumpcyjny KPMG "wycenia" na 12% w skali roku, w Danii - na 10%, w Rumunii - na 12%, a na Litwie - na 12%. Droższe kredyty konsumpcyjne, niż w Polsce, są na Węgrzech (tu przeciętny koszt zbliża się do 30% w skali roku), czy na Łotwie (ok. 25%) Analitycy zauważają też stosunkowo niski stopień "ukredytowania" Polaków - wynosi (w relacji do rocznych dochodów) 53% przy średniej dla konsumentów w Strefie Euro na poziomie 76%.
Co to wszystko oznacza dla banków? Czy potrzebujący pieniędzy konsumenci będą masowo zadłużali się u innych konsumentów, korzystając z usług plastofm pożyczek społecznościowych? Czytaj w tekście na www.subiektywnieofinansach.pl. Link do tekstu jest tutaj
Koniec z płatnym roamingiem tego lata? Firmy telekomunikacyjne przedstawiły taryfy. Uups...
Jak wiecie, Komisja Europejska wywalczyła obniżkę opłat roamingowych dla osób podróżujących w ramach Unii Europejskiej. Już od 2015 r. podróżując po zjednoczonej Europie płacicie maksymalnie 95 gr. za minutę połączenia wykonanego i najwyżej 25 gr. za minutę połączenia odebranego. Najdroższy SMS może kosztować 30 gr., a korzystanie z transferu danych - 1 zł za każdy megabajt. W sumie najbardziej boli ten internet - nasze smartfony korzystają z tylu aplikacji, że "spożywają" kilka gigabajtów w ciągu dwutygodniowych wakacji.
Czytaj też: W punkcie obsługi chcą ci kserować dowód? Nie pozwól!
Czytaj: Telekomy jak stręczyciele. Dlaczego nie blokują tych numerów?
Czytaj też:
Ale od tego lata Bruksela obiecała likwidację kosztów roamingu po całości. A więc: koszty dzwonienia, SMS-owania i wysyłania danych w dowolnym kraju Unii Europejskiej miały być takie same, jak w kraju, gdzie klient mieszka. Chcieli dobrze, a wyszło tak sobie. Większość polskich teleoperatorów oświadczyła, że nie obniży opłat za korzystanie z telefonu do poziomu tych "domowych". A w każdym razie nie zrobi tego bez żadnych ograniczeń. Jest więc taniej, ale...
Który telekom obniży ceny rozmów do zera? A który przedstawił najgorszą ofertę? Szczegóły w tekście pod tym linkiem
Banki żądają skanów dowodów osobistych. Czy muszą? I dlaczego nie dbają o bezpieczeństwo?
Klienci denerwują się, gdy bankowcy domagają się skanów ich dowodów osobistych. A szczególnie się denerwują, gdy potrzeba skanowania dowodu wychodzi niejako „przy okazji”, a bank stosuje ją jakby od niechcenia, jako uzupełniającą formę weryfikacji tożsamości . Z taką sytuacją spotkał się mój czytelnik, pan Marek, kóry zwrócił się do BGŻ BNP Paribas z prośbą o udzielenie mu kredytu na zakup nowego telefonu . Wniosek kredytowy złożony, zaś bank informuje, że prześwietlił klienta we wszystkich dostępnych bazach . I że w oparciu o te informacje (oraz o to, co klient zeznał we wniosku kredytowym) decyzja jest pozytywna.
Co dalej? Ano kolejnym krokiem jest potwierdzenie tożsamości. W informacji, którą klient otrzymał od banku, było napisane, iż owo potwierdzenie tożsamości następuje poprzez przelew weryfikacyjny z innego banku. Po tym jak klient wykonał przelew weryfikacyjny bank zgłosił dodatkowe żądanie. „ W celu przyspieszenia procedowania” poprosił o skan dowodu osobistego. A po grzecznej odmowie pana Marka i rezygnacji z „przyspieszenia” pracownik banku stwierdził, że to niezbędny krok i bez tego nici z kredytu. Czyli: albo można jechać szybko, albo nie jechać w ogóle ;-). Ale to, niestety, nie wszystko. Klient ma też bankowi za złe, że nie zadbał wystarczająco o "prywatność" przesyłanego dokumentu.
Więcej na ten temat oraz moja ocena sytuacji jest już na www.subiektywnieofianansach.pl. Zapraszam, tekst znajduje się pod tym linkiem
May 15, 2017
Tak Intercity nas goli. Wycięli w pień tanie bilety i ceny mają już "europejskie". Tylko wolno jadą
Szybka kolej w Polsce ma tylko jedną twarz: państwową PKP Intercity. Monopol Intercity trwa i nawet się umacnia. W zeszłym roku firma sprzedała 38,5 mln biletów (to tylko 12% wszystkich w Polsce, takie np. Przewozy Regionalne, wożące ludzi codziennie do pracy, sprzedały 80 mln biletów) i po raz pierwszy od lat miała zysk – zarobiła na czysto aż 47 mln zł. Podobno frekwencja w pociągach – w sensie liczby sprzedanych biletów – zwiększyla się o 24%, a za te bilety zapłaciliśmy prawie 1,8 mld zł.
Już widać, że szefowie Intercity, widząc kręcący się interes, postanowili też… przykręcić nam śrubę. Już w zeszłym roku drastycznie podnieśli minimalne ceny na bilety pierwszej klasy pendolino i obniżyli standard usług. O ile poprzednio w promocji można było jechać pierwszą klasą za 89 zł, to teraz najtańsza opcja kosztuje 139 zł. Kiedyś do biletu był ciepły posiłek gratis oraz prasa codzienna, teraz została zimna przekąska i napoje. A najdroższe bilety na pierwszą klasę kosztują już 229 zł (wcześniej: 189 zł). Od kilkunastu tygodni pojawiły się problemy z tanimi biletami.
Tu więcej: o tym jak jeździemy koleją (raport Urzędu Transportu Kolejowego)
W sobotę (13 maja) po południu próbowałem kupić bilet na pendolino do Krakowa na piątek 9 czerwca. Teoretycznie nie powinno być większego problemu z biletami „Superpromo” za 49 zł przy niemal miesięcznym wyprzedzeniu. Nic z tego. We wszystkich pociągach pendolino zaproponowano mi cenę 105 zł (i tak sporo niższą od cen biletów „last minute”, która wynosi 150 zł). W pociągach EIC – to tylko ciut mniej „luksusowa” kategoria od pendolino – wszystkie pociągi oferowały cenę 97 zł w drugiej klasie i 139 zł w pierwszej.
Postanowiłem sprawdzić nieco mniej „chodliwą” trasę Warszawa-Gdańsk. Też z miesięcznym wyprzedzeniem. I też nie jest dobrze. Z jedenastu pociągów klasy pendolino w dziesięciu zaproponowano mi cenę 105 zł. A tylko w jednym – odjeżdżającym bladym świtem (o godz. 6:20) był jeszcze bilet po 49 zł. Jedynie na pociągi TLK bilety po 44 zł były dostępne i to w ilościach hurtowych (ale podróż trwa trzy kwadranse dłużej, niż pendolino, czyli 3:30).
Może więc Poznań? Tu najwyższą dostępną kategorią pociągów nie jest pendolino, lecz pociągi EIC. Ale też nie ma co liczyć na bilety po 49 zł. Z ośmiu pociągów tej kategorii cenowej, na które chciałem kupić bilety z miesięcznym wyprzedzeniem, nie było żadnego, w którym cena byłaby niższa od 97 zł (w pierwszej klasie bilet można kupić po 129 zł lub 199 zł).
Szefowie Intercity nie wypowiadają się na temat swoich strategii cenowych, ale fakty mówią same za siebie – de facto utrącili możliwość luksusowego podróżowania po ok. 50 zł za osobę. I w zasadzie im się nie dziwię. Jak się ma monopol, to po co oferować tanie usługi? Lepiej spłaszczyć taryfy i równać do najdroższej.
Jakiś czas temu miałem okazję podróżować szybką koleją w Hiszpanii. Tam odpowiednik pendolino pozwala kupować bilety na trasie Madryt-Malaga (czas podróży 2:20, tak jak Warszawa-Kraków) z miesięcznym wyprzedzeniem po 50-70 euro (w zależności czy bilet jest zwrotny czy też przy rezygnacji traci się całą cenę). W taryfie „last minute” bilet kosztowałby 140 euro. Porównałem to z polskimi cenami i nałożyłem wartość realną pensji w Polsce i w Hiszpanii. I wiecie co mi wyszło? Wnioski opisuję na www.subiektywnieofinansach.pl, czyli na mojej nowej stronie internetowej. Link do tekstu jest tutaj.
W tym tekście znajdziesz też informacje o nowościach w zakupie internetowych biletów na pociągi Intercity. Tu akurat nastąpiła duża zmiana na lepsze.
May 14, 2017
Takimi kartami kredytowymi firmy pożyczkowe załatwią bankowców? Prześwietlam Yolo
Każdemu posiadaczowi „kredytówek” przynajmniej raz zdarzyło się wpaść w jakąś niespodziewaną prowizję. Ostatnio pojawiły się trochę bardziej przyjazne karty kredytowe. Czyli takie, które są pozbawione przynajmniej opłat za ich posiadanie oraz kar za przekroczenie limitów. Dobre i to. Ale najprostszą kartę, jaką do tej pory widziałem, wprowadziła właśnie na rynek firma Yolo, która wcześniej działała jako windykator pod marką P.R.E.S.C.O. Teraz zajęła się biznesem pożyczkowym, ale w dość oryginalnej formie – opakowanej w kartę kredytową i z bankowym partnerem na zapleczu.
Czytaj też: Citibank w reklamie karty kredytowej. „To proste pożyczanie
Karta nazywa się „Trzynastka” (od trzynastej pensji, przeznaczanej na niespodziewane wydatki) i chyba jest produktem przeznaczonym dla klientów firm chwilówkowych. Limit wydatków wynosi 3000 zł, pierwszy miesiąc pożyczki jest gratis (czyli jeśli zapłacimy za coś tą kartą, ale w ciągu 30 dni zwrócimy pieniądze, to pożyczka będzie zeroprocentowa), zaś później na spłatę długu jest jeszcze tylko pięć miesięcy.
Nie ma żadnej opłaty za posiadanie karty (ani miesięcznej, ani rocznej). Zero kosztów stałych. Dopóki z karty nie korzystam, jest ona dla mnie darmowa. A jeśli skorzystam? Koszty liczone są w skali dziennej.
Gdzie tkwi pułapka tej karty? A może wreszcie ktoś wymyślił kartę z kredytem, którą można ogarnąć nie posiadając doktoratu z finansów? Więcej o karcie Yolo piszę na www.subiektywnieofinansach.pl. Zapraszam do obejrzenia mojej nowej strony internetowej. A link do tekstu o Yolo jest tutaj
May 13, 2017
Nabici w polisolokaty mają coraz większe szanse na odzyskanie pieniędzy. Aż trzy dobre wieści!
Branża ubezpieczeniowa uważa, że sprawa polisolokat jest załatwiona. Kilkanaście firm podpisało ugody z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów i zobowiązało się do znacznego obniżenia – do 10-20% – kar za wycofanie się z badziewnych polis . Jest tylko jeden drobiazg (o którym wielokrotnie już pisałem): nie wszystkie polisy są objęte ugodą. Kto już rozwiązał umowę i pobrano od niego opłatę likwidacyjną – nie dostanie zwrotu (z wyjątkiem emerytów). Kto ma polisę typu strukturyzowanego (w środku jest indeks, a nie fundusze inwestycyjne) – nie dostanie zwrotu. Kto ma polisę spoza listy uzgodnionej z UOKiK – nie dostanie zwrotu.
Czytaj też: Znamy warunki nowej ugody UOKiK w sprawie opłat likwidacyjnych
Ugoda dotyczy więc mniej, niż połowy wszystkich posiadaczy badziewiastych polis. Druga połowa musi walczyć na własną rękę. Nie jest to łatwe, bo po ugodzie z UOKiK firmy ubezpieczeniowe dobrowolnie oddają pieniądze rzadko, czekając na to, aż klient złoży pozew w sądzie. To wkurzające. Oddam na chwilę głos mec. Annie Lengiewicz z kancelarii LWB, która prowadzi kilka dużych pozwów w sprawie polisolokat:
„Pozostały niezałatwione sprawy rzeszy konsumentów, którzy nie dotrwali do 2016 r. i wcześniej wycofali się z polis – tej niemałej grupie coraz trudniej jest dochodzić roszczeń w sądach; Ubezpieczyciele, pomimo że wiedzą, iż sprawy przegrają, opóźniają wydanie orzeczeń w sprawie, apelują od każdego postanowienia, zawarcie ugody jest prawie niemożliwe, chyba że zbliża się niekorzystny wyrok. Mniej więcej 1/3 spraw sądowych w sądach rejonowych w Warszawie dotyczy opłaty likwidacyjnej!”
Podobno w Ministerstwie Sprawiedliwości jest jakiś zespół ekspertów, który pracuje nad rozwiązaniem kompleksowym, ale po ustawie frankowej prezydenta wiemy jakie skutki przynoszą zespoły ekspertów. Z reguły żałosne.
Czytaj: Aegon, Open, Getin. Wcisnęli Polakom tony kitu. Jak sobie radzą?
Jest więc źle? Wbrew pozorom nie. Po pierwsze są już pierwsze przykłady grupowych sukcesów klientów. Najpierw grupa byłych klientów firmy Aegon odzyskała opłaty likwidacyjne , bo ubezpieczyciel chciał uniknąć kary UOKiK i postanowił zawrzeć ugodę tuż przed rozpoczęciem procesu. Teraz – dosłownie kilka dni temu – swój proces wygrali w pierwszej instancji klienci Generali (mieli polisy Beneficio, OmniProfit, Future Invest, Mój Plan Finansowy). Sąd stwierdził, że 165 osób ma dostać 2,5 mln zł. Uznał, że opłaty nakładane przez ubezpieczyciela są sprzeczne z prawem (nie mają uzasadnienia i są bezpodstawnym wzbogaceniem). Nie wiadomo jeszcze czy Generali się odwoła.
Ale to tylko początek dobrych wieści z frontu polisolokat. Są jeszcze co najmniej dwie. Całość analizy znajdziecie na www.subiektywnieofinansach.pl. Znajdziecie tam również wykaz najbardziej przełomowych wyroków w sprawach konsumenckich. A dalszy ciąg tekstu o dobrych wieściach dla posiaczy polisolokat jest pod tym linkiem. Zapraszam do lektury!
Maciej Samcik's Blog
- Maciej Samcik's profile
- 3 followers

