Rafał Kosik's Blog, page 53
March 31, 2014
Spaghetti prawie bolognese
Oto mój przepis na spaghetti bolognese, które formalnie nie jest spaghetti bolognese. Dawno temu w epoce przedinternetowej stworzyłem to danie metodą prób i błędów, mając w pamięci smak włoskiego oryginału. Całkiem przypadkiem wyszło coś, co smakuje mi bardziej, więc receptury nie zmieniam. Teraz możecie się cieszyć nią również Wy.
Składniki:

makaron (spaghetti)
2 średnie cebule
3 ząbki czosnku
marchewka (słodka, jeśli to możliwe)
750 g cielęciny mielonej
250 ml mleka
300 ml wina białego wytrawnego lub półwytrawnego
2 puszki pomidorów Polpabella (2 x 400g) lub 1 kg świeżych pomidorów
50 g Radamera lub podobnego sera
Parmezan do posypania
natka pietruszki również do posypania
oliwa
Przyprawy: majeranek lub zioła prowansalskie, sól, pieprz
Czas przygotowania: 1.5 godziny



Hint: Poważnie, olej słonecznikowy nie nadaje się do smażenia w ogóle, nie tylko w przypadku tej potrawy.Zgrubnie kroimy czosnek. Siekanie nie jest konieczne.
Gdy cebula się zeszkli, dodajemy czosnek. Dodany wcześniej ma tendencję do gorzknienia i przypalania się.
Wrzucamy mięso i rozdrabniamy je łyżką (lepiej dwoma), żeby się nie zamieniło w małe pulpety. Tzn. można oczywiście zrobić spaghetti z pulpetami, ale to jest jednak inne danie.
Tutaj zamiast mięsa cielęcego jest niestety wieprzowe, gdyż zakopiańskie sklepy mięsne nie stanęły na wysokości zadania. Może być też mięso mielone wieprzowo-wołowe, choć ja osobiście wolę sobie nie wyobrażać tego zwierzęcia. Generalnie wiadomo - lepiej mielić samemu, jeśli ktoś ma czas.Gdy mięso się obsmaży, na biało nie złoto, dolewamy mleko.
Gdy mleko odparuje, dolewamy wino.
To czas by pokroić marchewkę. Można ją też zetrzeć na grubej tarce, ale ja osobiście wolę krojoną, więc Wy też powinniście. Pamiętajcie - wielkie umysły myślą podobnie.
(Tak, znów podparłem nóż puszką).Gdy wzorem mleka odparuje również wino, dodajemy siekane pomidory, marchewkę i przyprawy (do smaku). Zwykle nie lubię przetworów przemysłowych, ale porządne pomidory w puszce akurat są spoko.
Hint: Przecier pomidorowy to nie są pomidory w puszce.Pół godziny mieszania później dodajemy starty Radamer. W Zakopanem był tylko „Rottdamer” (nie wiem, kurna, co to jest za świństwo) w plasterkach, więc zamiast go trzeć - pokroiłem.
To dobry moment by ugotować makaron. Tylko błagam - al dente! Makaron ma stawiać opór przy przegryzaniu (ale nie chrupać). Rozgotowane kluchy to dobra pasza dla świń - szybciej tyją.
Po kilku minutach konsystencja sosu powinna wyglądać mniej więcej tak. Przelanie makaronu zimną wodą przed zmieszaniem z sosem jest dobrym pomysłem.
W całym Zakopanem nie sposób dostać banalnego Parmezanu, więc musicie go sobie wyobrazić. Posypanie natką wzbogaca wizualnie i organoleptycznie.
Pewnie rodowity Bolończyk umarłby na zawał, widząc ten przepis. Ale to jego problem, prawda?
March 26, 2014
Marsjanski poślizg w czasie
Ścierwianie zamiast glublania. Przyzwyczajenie przyzwyczajeniem, ale to nowe manfredowe słowo brzmi chyba lepiej. Nowe wydanie Rebisu z nowym tłumaczeniem właśnie trafia na półki księgarskie. Z racji tego, że książka została opatrzona moją przedmową, miałem okazję odświeżyć sobie tę lekturę.
Philip K. Dick był bardzo nierównym pisarzem i obok dzieł wybitnych zdarzało mu się wysłać w świat gnioty, które nigdy nie powinny były opuścić szuflady. Marsjański poślizg w czasie na szczęście gniotem nie jest. Dodatkowo ta powieść przez większość czasu nie wymaga od czytelnika przesadnego wysiłku wyobraźni, co może być istotne dla kogoś nie obytego z fantastyką naukową.
Akcja Marsjańskiego poślizgu w czasie jest osadzona, jak można się domyślić, na Marsie. Czerwona Planeta została skolonizowana lata temu, ale daleko jej do samowystarczalności. Politycznie również jest całkowicie zależna od Ziemi. Koloniści żyją w osiedlach, które w większości są miniaturowymi kopiami ziemskich państw, lub skupiają ludzi danej profesji. Z przyczyn oczywistych osiedle związku hydraulików ma szczególne znaczenie, a Arnie Kott, szef tego związku, jest jednym z najpotężniejszych ludzi na Marsie.
Akcja startuje w momencie, gdy Kott dowiaduje się, że ONZ, oficjalny zarządca Marsa, zamierza poczynić tam gigantyczne inwestycje. Można więc na tym zrobić niezły interes. Kott postanawia zwiększyć swoje szanse, posługując się autystycznym dzieckiem, Manfredem, który widzi przyszłość tak, jak „normalni” ludzie widzą przestrzeń. Bliższe obcowanie z chłopcem jest jednak niebezpieczne i grozi wciągnięciem do jego paranoidalnego świata.
To fantastyka socjologiczna. Opisów technicznych praktycznie nie ma, zresztą same kwestie techniczne są tutaj nieistotne, lub wręcz potraktowane po macoszemu. Na przykład woda transportowana jest otwartymi kanałami zamiast rurociągów. Woda jest racjonowana, ale żaden z kolonistów nie wpada na pomysł, by trochę jej podkraść choćby przy pomocy wiadra.
Dick jak zwykle snuje rozważania na temat człowieczeństwa oraz natury rzeczywistości. Analizował je od dosłownie od środka, wybierając się do granic świadomości za pomocą środków psychoaktywnych. Nie interesowało go opisywanie wielkich uczuć i emocji, tylko mechanizmy ich powstawania, żeby nie powiedzieć: fizjologia. Opisywał więc szaleństwa, odchyłki psychiczne i skutki przyjmowania narkotyków (na podstawie własnych doświadczeń).
Dick pisze o ludziach, choć jego bohaterowie są nieludzcy i chyba wszyscy bez wyjątku cierpią na jakąś chorobę psychiczną. Normalność jest przecież banalna i niewarta opisywania – tym niech się zajmą inni. Trudno mi w jego twórczości znaleźć jedną postać, którą mógłbym polubić. Dicka pyta, co to w ogóle znaczy być człowiekiem. Czy trzeba mieć biologiczne ciało, czy też wystarczy duch w maszynie? Czy samoświadomy emulator człowieka jest w czymś gorszy od oryginału? Czy może program sztucznej inteligencji obdarzony empatią i emocjami bardziej będzie zasługiwał na miano człowieka niż białkowy socjopata? Czy można w ogóle wyznaczyć granicę między człowiekiem a maszyną?
Powieść pochodzi z roku 1962, środka złotej ery fantastyki naukowej. To siedem lat przed pierwszym lądowaniem na Księżycu. Mniej więcej wtedy Stanisław Lem pisał Solaris, a Brian Aldiss Cieplarnię. Arthur C. Clarke dopiero za kilka lat miał rozpocząć pracę nad powieścią 2001: Odyseja kosmiczna. Nikt jeszcze nie znał Beatlesów, a pierwsze komputery osobiste miały powstać dekadę później. Ale najważniejsze dla tej powieści jest to, że pierwsza sonda kosmiczna, Mariner 4, zbliżyła się do powierzchni Czerwonej Planety dopiero w roku 1965 i dopiero wtedy okazało się, że nie ma tam ciekłej wody, kanałów, a przede wszystkim żadnych istot rozumnych.
Mimo tego, że dzisiejszy świat od ówczesnego dzieli przepaść wiedzy, Marsjański poślizg w czasie nie stał się ramotą. Ani trochę.
March 10, 2014
Cenzurowanie słownika
Do czego doprowadzi rzeźnickie grzebanie przy języku? Zdarza się czasem tak, że brakuje Ci słowa, że masz je na końcu języka, ale nie możesz go sobie przypomnieć? Za kilkanaście lat może będzie tak, że tego słowa zabraknie na dobre i po prostu nie będziesz mógł powiedzieć tego, co chcesz. Jak pisał Orwell w jednej z najbardziej wizjonerskich powieści wszechczasów, Rok 1984, nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia, aż myślozbrodnia stanie się niemożliwa – zabraknie słów, by ją popełnić. Każde pojęcie będzie można wyrazić wyłącznie przez jedno konkretne słowo o ściśle określonym znaczeniu. Wszystkie niuanse, wieloznaczności i znaczenia poboczne zostaną wymazane i zapomniane. (więcej w marcowym wydaniu Nowej Fantastyki…)
March 9, 2014
Pyrkon 2014
W tym roku również odwiedzę poznański Pyrkon, gdzie wezmę udział w kilku punktach programu.
13/03/21 (piątek):
► 16:30 - Panel: Miłość niejedno ma imię - szczególnie w fantastyce (Aula 2)
► 19:00 - Panel: Czy czytanie przeszkadza w pisaniu? (Aula 1)
13/03/22 (sobota):
► 16:30 - Panel: Obudzić pasję w młodym umyśle (Aula 2)
► 17:30 - Autografy (nie wiem, gdzie)
► 19:00 - Panel: Premiery wydawnictwa Powergraph (Aula 1)
Zapraszam.
March 2, 2014
Kolaps funkcji falowej
Dualizm korpuskularno-falowy w uproszczeniu polega na tym, że cząstkę możemy traktować albo jako obiekt materialny, albo jako falę. Fala jest, powiedzmy, wyrazem niezdecydowania, zbiorem możliwych stanów cząstki. Jeśli jednak uprzemy się i zmusimy cząstkę, by ujawniła na przykład swoje położenie, to przydybana w ten sposób, zgubi swoją falowość i zdecyduje się na konkretną lokalizację. Zostanie uwięziona w pewnym położeniu tylko dlatego, że fizyk zadał jej pytanie „gdzie jesteś?”. Tak ginie wolność.
Jak to wygląda w znanym nam świecie? Weźmy pierwszy z brzegu przykład: odwieczne dyskusje i kłótnie kierowców samochodów i rowerzystów. Jedni i drudzy niespecjalnie przejmują się racją przeciwnej strony, co oczywiście powoduje powstawanie nierozwiązywalnego konfliktu i prowadzi do bezrefleksyjnego przerzucania się argumentami. Kiedy czasem próbuję zabierać głos w takich dyskusjach (jako kierowca i rowerzysta jednocześnie) staję pośrodku, a wtedy pada żądanie, żebym przede wszystkim się określił, po czyjej jestem stronie. Bo przecież dopóki się nie określę, to nie wiadomo, jak mnie traktować: jako wroga czy przyjaciela. Przypomina to raczej średniowieczne wojny podjazdowe niż demokratyczną rozmowę, której celem nie jest narzucenie swojej racji, lecz wypracowanie satysfakcjonującego wszystkich stabilnego konsensusu, którego nie będzie trzeba bronić przy najbliższej okazji, gdy zmieni się układ sił.
Jakikolwiek wziąć temat, najczęściej trafimy na wypowiedzi ludzi o poglądach skrajnych. Marihuana – zakazać, bo narkotyk to narkotyk, albo zalegalizować, bo ten dymek to jak nieszkodliwa morska bryza. Rzeczowe wypowiedzi ekspertów giną gdzieś jako mało wyraziste. Zresztą, jeśli ktoś stanie pośrodku, to mu się dostanie od obu stron, bo kto nie z nami, ten przeciw nam. Dzieje się tak w każdej dziedzinie życia społecznego. Ludzie odsuwają się od neutralnego środka i gromadzą w bezpiecznych grupach pod ścianami. Zupełnie jakby rzeczywistość zaczynała nam się wybrzuszać i spychać wszystkich do stanów ekstremalnych. Przecież świat opisany np. w „Gazecie Wyborczej” ma się nijak do tego z „Uważam Rze” – nawet publikowane statystyki są inne. Wiadomo, że nie istnieje prasa niezależna, bo każdy, a już szczególnie wydawca, ma jakieś poglądy i interesy. Niestety sama merytoryczna wartość jakiejkolwiek emisji memów jest mniej ważna, bo nie liczy się wymiana poglądów, tylko zakrzyczenie/ośmieszenie/zdeprecjonowanie przeciwnika. Sens wypowiedzi, wiarygodność, rzetelność i etyka dziennikarska – to wszystko jest drugorzędne.
Pilot Boeinga powinien znać konkretne procedury na konkretne sytuacje, które mogą wystąpić w trakcie lotu. Jednak już ten sam pilot nie musi mieć wyrobionego zdania na temat zdrowotnych skutków spożywania sztucznych słodzików. Istnieje całkiem sporo zagadnień z życia, na które ja sam nie mam jasno sformułowanych poglądów. Zupełnie celowo nie daję się skolapsować do wroga lub zwolennika GMO, nie chcę zajmować stanowiska w sprawie zakresu legalizacji związków partnerskich, nie odczuwam potrzeby, by się wypowiadać w kwestii sukcesów lub porażek ekonomicznych naszego obecnego rządu. Mogę podać argumenty za i przeciw, a jednocześnie nie kibicować żadnej ze stron dyskusji. Kategoryczność sądów zwykle zresztą maskuje niewiedzę – no nie można być przecież ekspertem w każdej dziedzinie.
Historia uczy nas, do czego prowadzi masowe popadanie w skrajność; fantastyka socjologiczna przedstawia dziesiątki spójnych światów, które radykalizm panujących zasad zamienił w piekło, a jednak powtarzamy te same błędy. Skrajne głosy sędziów oceniających jazdę figurową na łyżwach są automatycznie odrzucane. Gdyby podobnie postępować w przypadku dyskusji publicznej, jej jakość zdecydowanie by wzrosła. Gdyby przestrzeń dyskusji nie była otoczona ścianami, lecz przepaścią, dyskutanci zbliżyliby się do środka i zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. O kolaps funkcji publicznej do ekstremum byłoby bardzo trudno.
February 23, 2014
Phuket
Do smrodu Azji przyzwyczajasz się średnio po 24 godzinach. Nazywasz to już zapachem. Potem przestajesz zauważać. A po powrocie Ci tego brakuje.
Phuket to tajlandzka (nie tajska) wyspa na południe od Bangkoku. Głównym źródłem utrzymania mieszkańców jest oczywiście turystyka. Phuket kojarzy się z dzikimi libacjami i orgiami po blady świt. No niestety, takich miejsc nie zwiedzaliśmy. Okazuje się, że nawet tam można znaleźć miejsce ciche, spokojne i sprzyjające wypoczynkowi biernemu przerywanemu pracą twórczą. Komentarze na stronie z ofertą pewnego hoteliku na jednej z wysepek tuż obok Phuket bardzo nas zachęciły. Turyści rosyjscy napisali tam „Skandal, nic się nie dzieje, nie ma co robić. Tu nie ma nawet telewizora”. I już wiedzieliśmy, że to miejsce jest dla nas wymarzone.
Podobno rocznie w Tajlandii ginie kilkanaście osób, zabitych spadającymi z palm kokosami. Nigdzie nie znalazłem okolicznościowego pomnika, co tylko dowodzi innej mentalności Azjatów. A skoro nie postawią nam pomnika, tym bardziej na plaży warto wybrać bezpieczne miejsce. Plażowanie w polskim stylu, czyli na ręczniku rozłożonym tuż przy morzu wprost na piasku, tu się nie sprawdzi. O ile żyjątka z bałtyckich plaż trzeba oglądać pod lupą, o tyle tych tutejszych nie sposób przeoczyć, bo największe kraby są wielkości dłoni. Po chwili pobytu na plaży zdajesz sobie sprawę z tego, że wszystko wokół ciebie porusza się w różnych kierunkach i wtedy pomysł rozkładania ręcznika wydaje się równie dobry, jak głosowanie na SLD.
Widać dwie strategie ewolucyjne. Są kraby biegające jak zdalnie sterowane samochodziki i są powolnie pełzające, ubrane w recyklowane muszle. Piechota i wojska pancerne. Próbowałem czytać na plaży (na leżaku), ale obserwowanie krabów okazało się ciekawsze. Rano i wieczorem (a może podczas przypływów i odpływów) te szybkobieżne biegają w tę i z powrotem, pozornie bez sensu, kopią głębokie na kilkadziesiąt centymetrów jamy, wchodzą do środka i korkują je mokrym piaskiem. Bywa, że w wyniku błędu obliczeniowego jamka została wykonana zbyt blisko wody i zalewają ją fale. Czasem wybuchają burdy, jeśli dwa osobniki pragną zająć ten sam lokal; czasem krab ze zdegustowaną miną sam opuszcza własną jamę i szuka następnej. Małe krabiki budują wspólne jamy-kolonie. Zupełnie jak u ludzi.
W hotelu, w którym mieszkaliśmy, noodle robili sami. Nie dlatego, żeby było bardziej exclusive, po prostu tak jest taniej. A efekt, zupełnie przy okazji, nieporównanie lepszy. Zupełnie przy okazji to samo danie potrafi być kilkakrotnie tańsze niż w Polsce, a przygotowuje się je z ryb czy langustynek złowionych godzinę wcześniej. Ceny transportu i atrakcji turystycznych też są śmiesznie niskie a ich atrakcyjność nieporównywalna z ich odpowiednikami nad Bałtykiem. Za mniej niż 100 PLN można wykupić całodniową wycieczkę statkiem po okolicznych wysepkach, połączoną ze zwiedzaniem ukrytych zatoczek i jaskiń kajako-pontonami. W cenie mieści się również dowóz i odwóz z portu do hotelu, drinki na pokładzie i wypasiony obiad. A wszyscy są przy tym mili.
PAP (Permanentna Azjatycka Prowizorka), jest wszechobecna. Lotnisko na wyspie Phuket dla ruchu krajowego ma gate’y 4-10 oraz… 66. Nigdzie nie zauważyłem brakujących kilkudziesięciu gate’ów. Numery 4-10 czekają puste, natomiast przy 66 kłębi się tłum do kilku samolotów. Po bliższym zapoznaniu się ze strukturą gate’u 66, okazało się, że jest 66A i 66B, tyle że i tak nie mogą działać jednocześnie, bo za nimi są jedne jedyne schody, a nad nimi jeden ekran informacyjny. Powinniśmy już odlatywać, a tu wciąż mozolnie odprawia się poprzedni lot. Niemiec, widząc patch „Poland” na mojej torbie, wzdycha i mówi z doskonałym akcentem „Ja pierdolę…”. Pytam stojących przed nami Szwedów, czy lecą do Bangkoku. Lecą, czyli dobra kolejka. Szwedzi przechodzą, nasza kolej. Podajemy karty pokładowe, Tajka ogląda je dokładnie i oznajmia, że pasażerowie do Bangkoku będą odprawiani za pięć minut. Ciekawe zatem dokąd polecieli Szwedzi?
Odstęp między rzędami foteli w klasie ekonomicznej w samolocie Bangkok Airways jest o co najmniej 5 cm większy niż w Air France, czy jakichkolwiek innych liniach europejskich. To nieuczciwe! Azjaci są generalnie mniejsi i jak sądzę, statystycznie biedniejsi. Oczywiście większy odstęp między rzędami foteli oznacza mniej rzędów. Tak na oko do Airbusa 320 w Azji wchodzi 12-18 osób mniej. Po 10 godzinach lotu Air France z Paryża do Bangkoku przez trzy dni czułem się lekko połamany. Te 5 cm byłoby wybawieniem, bo umożliwiałoby jakąś sensowną zmianę pozycji. Prawdopodobnie podatki we Francji są znacznie wyższe niż w Tajlandii, więc nie stać nas na zbędny luksus rozprostowania nóg.
Są plusy i minusy wakacyjnego wyjazdu do Tajlandii, a głównym plusem jest to, że za kilka lat może tam już nie być tak tanio. Dziś, jeśli odpowiednio to zorganizować, urlop w Tajlandii może być porównywalny cenowo do tego nad polskim morzem, a przy tym tam nikt nie zaserwuje gościom odsmażanej na głębokim oleju mrożonej panierowanej flądry.
February 13, 2014
Etyka żarcia
Żyjemy w czasach kultu wzrostu. W zasadzie cały nasz system gospodarczy opiera się na wzroście i nie może bez niego istnieć. Z roku na rok musimy produkować i konsumować więcej. Nie inaczej jest w przypadku branży spożywczej. A skoro przyrost naturalny w cywilizacji zachodniej zatrzymał się, to by utrzymać wzrost, trzeba w tę samą ilość żołądków wtłoczyć więcej jedzenia. Tak, w obecnym systemie gospodarczym prawdziwie obywatelską powinnością jest żreć więcej. (więcej w lutowym wydaniu Nowej Fantastyki…)
Gra planszowa FNiN TMK
Pierwsze prace nad planszówką felixową rozpoczęły się parę lat temu i miała to być gra oparta na fabule Pałacu Snów. Z wielu powodów gra nie wyszła poza fazę wczesnego prototypu. Tym razem wybraliśmy Teoretycznie Możliwą Katastrofę i zabraliśmy się do pracy wspólnie z profesjonalistami tworzącymi mechanizmy gier.
Stworzenie dobrej gry nie jest tak proste, jak się być może wydaje. Sporo gier, które powstają w oparciu o znane tytuły książek, filmów, gry-gadżety lub gry-gifty promujące marki wszelakich branży, zwykle mają słabą mechanikę. Przyrównując je do programów komputerowych, mają błędy wynikające z niedostatecznego testowania, nie chodzą zbyt płynnie lub nawet potrafią się powiesić (dochodzi do sytuacji nieprzewidzianej w zasadach). Nie są też specjalnie ciekawe. W przypadku TMK założyliśmy sobie, żeby gra była normalną, profesjonalnie przygotowaną grą, w którą będą mogli grać z przyjemnością wszyscy, nie tylko fani FNiN.
Część z Was miała okazję zagrać w prototyp na ostatnim Polconie w Warszawie. Wasze uwagi bardzo się przydały i w efekcie… kolejny prototyp bardzo się różnił od tego polconowego. Obecnie testujemy piątą lub szóstą wersję i zbliżamy się do ideału. Niedoświadczeni gracze (czyli np. ja) mogą przyswoić zasady już podczas kilku rund pierwszej partii. Zastanawiamy się nad stworzeniem dwóch instrukcji: dla początkujących i zaawansowanych graczy. Obie byłyby oczywiście dostępne w tym samym pudełku. Obie wersje byłyby grywalne dla dwóch do sześciu graczy.
Teoretycznie Możliwa Katastrofa będzie grą kooperacyjną, czyli nie będzie w niej jednego zwycięzcy. Wszyscy będą wspólnie grać przeciw grze i albo wszyscy wygrają, albo solidarnie przegrają. To trochę ryzykowne założenie, ale bardzo pasuje do Felixa, Neta i Niki.
February 7, 2014
Gdzież Ty, ma Hańczo Czerwona?
Akcja najnowszego tomu cyklu rozgrywa się kilkutorowo. Przede wszystkim, zbliża się koniec roku szkolnego. Klasa Felixa, Neta i Niki gości zagranicznych uczniów. Zamieszanie z tym związane potęgują przygotowania do klasowego wyjazdu na obóz nad Czerwoną Hańczą i tajemnicze zniknięcie jednej z uczennic. Do tego drzemiący dotąd wulkan o wdzięcznej nazwie “dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka” zaczyna się budzić. A nad tym wszystkim rozciąga się cień tajemniczej (z początku) organizacji… Oj, będzie się działo… (więcej na szortal.com…)
February 5, 2014
CAT B15
CAT B15 to lekko opancerzony smartfon. Jest on znacznie wytrzymalszy od zwykłego telefonu, a nawet od większości tych reklamowanych jako odporne. Oczywiście istnieją jeszcze wytrzymalsze modele profesjonalne, jednak ich cena jest kilkakrotnie wyższa. CAT sprawdzi się w większości sytuacji, gdzie zwykły smartfon polegnie. Można go upuścić na beton, ubłocić, usiąść na nim, wrzucić do wanny i będzie nadal działał.
Nie rzucałem nim, ale jak sobie obejrzałem jego wnętrze, to doszedłem do wniosku, że jest mniej odporny od np. Samsunga Solid GT B-2710. No ale tamten nie jest smartfonem, więc nie ma tak dużego ekranu. I tu jest właśnie główny problem. Jeśli miałem wątpliwości co do solidności ekranu B15, to zostały one rozwiane w momencie, gdy zobaczyłem na Allegro ofertę sprzedaży tego modelu właśnie z popękanym wyświetlaczem.
Producenci smartfonów przyzwyczaili nas do karygodnie słabych baterii (co by kieszeni nie wypychały). Zdarzają się nawet takie modele, które trzeba ładować dwa razy dziennie! Pod tym względem CAT wyróżnia się pozytywnie. Dzięki mało wydajnemu procesorowi jest bardzo oszczędny. Nie da się ukryć, że nie jest to smartfon stworzony do gier czy multimediów. Za to nadaje się do pracy.
W przypadku CAT-a płaskość nie ma większego znaczenia – i tak jest ponad dwa razy grubszy od np. iPhona S5. Dodatkowe 3mm i 50g naprawdę nie miałyby już znaczenia, więc trochę szkoda, że producent nie zdecydował się na jeszcze większą baterię. Nawet jednak z tą o pojemności 2000 mAh radzi sobie nieźle. Wprawdzie Samsung GT B-2710 w stanie czuwania, przerywanego sporadycznymi rozmowami, wytrzymywał prawie dwa tygodnie, no ale… on nie był smartfonem.
Nie spodziewałem się po smartfonie rewelacji, więc się też nie zawiodłem. Deklarowany przez producenta czas pracy B15 bez ładowania jest, delikatnie mówiąc, mocno optymistyczny – dwadzieścia sześć dni czuwania i (powinno być „lub”) ponad szesnaście godzin rozmowy. To oczywiście należy traktować jako marketingowy żarcik. Nie sprawdzałem rzeczywistego czasu rozmowy (wypadałoby zresztą stać pod anteną BTS-a, żeby warunki były idealne). Nie sprawdzałem też czasu czuwania, bo telefon jednak używam. Przeprowadziłem za to test bardziej życiowy. Po wyłączeniu wszystkich funkcji komunikacyjnych, poza oczywiście samym telefonem, CAT wytrzymał bez ładowania ponad tydzień sporadycznego używania terminarza, kilku minut rozmów dziennie i kilku SMS-ów. To całkiem przyzwoity wynik. Jednak po włączeniu transmisji danych komórkowych lub Wi-Fi czas ten spada do półtora dnia, a jeśli wybierzemy Wi-Fi i transmisję jednocześnie to nawet bez rozmów i intensywnego surfowania po sieci bateria wyczerpie się po niecałej dobie. Przy jednoczesnym włączeniu wszystkiego, co fabryka dała… nie sprawdzałem.
B15 ma oczywiście bluetooth, GPS i to wszystko, co współczesny smartfon powinien mieć. Parametry znajdźcie sobie na stronie producenta, nie chce mi się ich przepisywać.
Czterocalowy ekran zachowuje się tak, jak powinien się zachowywać. Dodatkową miłą właściwością jest możliwość pracy przy niewielkim zmoczeniu ekranu, np. gdy siąpi deszczyk. W przeciwieństwie do standardowego ekranu, ten nie głupieje, gdy są na nim (niewielkie) krople wody.
Aparat jest zaledwie poprawny, nie ma niestety lampy błyskowej, co jest sporym minusem. Liczby megapixeli nawet nie pamiętam – jeśli ktoś uważa, że to jest wyznacznik jakości aparatu, to jego sprawa. Muszę jednak przyznać, że zdjęcia we wnętrzach bez naturalnego oświetlenia wychodzą, jakby tam nie było żadnego oświetlenia.
CAT czasem wydaje z siebie dźwięk powiadomienia i nie jest oczywiste, czego dotyczy ani nawet jaki program ten dźwięk wygenerował, dopóki nie sprawdzi się opuszczanej listy powiadomień. No ale to już nie jest wina urządzenia, tylko liczby rzeczy, które tam zainstalowałem.
Synchronizacja z PC okazała się problemem. O ile np. smartfony i tablety Samsunga używają do tego dedykowanego programu Kies, o tyle CAT-a oferuje tylko zwykłe połączenie, jak każde podobne urządzenie wpięte w port USB. Pliki można przegrać (ręcznie), multimedia - standardowo jak w Windows. Natomiast synchronizacja np. kontaktów i kalendarza zakrawa na fanaberię użytkownika.
Alternatywą jest wrzucenie wszystkiego w chmurę, czego jednak nie chcę robić. Na szczęście trafiłem na program MyPhoneExplorer, który działa na tyle sprawnie, że nawet w przypadku tabletu Samsunga zrezygnowałem z ociężałego Kies. To ciekawe, o ile sprawniej i szybciej potrafi działać mały programik niezależnej firmy. Może po prostu nie ma funkcji automatycznego backupu danych na serverach NSA? Mimo pewnych ograniczeń MyPhoneExplorer zdaje egzamin. Minusy są dwa: brak obsługi synchronizacji po USB dla wersji Androida poniżej 4.2 (CAT B15 ma 4.1 Jelly Bean) oraz konieczność ręcznego wybierania urządzenia, które ma być synchronizowane. W Kies wystarczyło wetknąć wtyczkę i reszta działa się sama.
Brak funkcji OTG oznacza, że nie da się do CAT-a podpiąć np. czytnika kart SD ani klawiatury USB. Wprawdzie skłonności do takich ekstrawagancji wykazuje nie więcej niż kilka procent użytkowników, ja jednak niestety jestem wśród nich. Sporym minusem jest też brak latarki, która w telefonie tego typu pasowałaby szczególnie. Alarm wibracyjny jest za słaby, przez co można go przeoczyć. Nie ma też przelotki na linkę, by zabezpieczyć telefon przed zgubieniem w trudnych warunkach, co wyklucza CAT-a z udziału np. w spływie kajakowym. Z wad wypada jeszcze wymienić skłonność do lagowania, czyli zdarza się np., że naciskamy ikonę, a telefon wpada w tryb autystyczny i nic nie robi, po czym po dwóch sekundach ożywa i działa dalej. No ale taki już urok Androida na telefonie ze słabym procesorem.
Mimo wszystko, rozważając plusy i minusy, wychodzi na to, że CAT B15 sprawdza się całkiem nieźle. Z normą wytrzymałości IP67 jest to jeden z bardziej wytrzymałych smartfonów, nawet wśród tych „wzmocnionych”. To fajny gadżet dla tych, którzy nie lubią przesadnie chuchać i dmuchać na przedmioty codziennego użytku.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
