Rafał Kosik's Blog, page 52

May 4, 2014

Konkurs urodzinowo-premierowy

Kuba i Amelia14 maja FanClub FNiN obchodzić będzie ósme urodziny, a równo tydzień później premierę będą miały moje nowe książki dla młodszej młodzieży Amelia i Kuba. Godzina duchów oraz Kuba i Amelia. Godzina duchów. Z tych dwóch okazji FanClub FNiN zorganizował konkurs urodzinowo-premierowy. Zapraszam do udziału!

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 04, 2014 18:26

April 25, 2014

Amelia i Kuba. Godzina duchów

Amelia i Kuba Amelia myśli, że Kuba jej nie lubi. Kuba myśli, że Amelia go nie lubi. Oboje są w błędzie. Tak można by w ogromnym skrócie opisać fabułę mojej nowej powieści dla młodszej młodzieży. Młodsza młodzież to znaczy młodzież przedfelixowa, że tak powiem, czyli 7-12 lat. Oczywiście czytelnicy Felixa, a nawet starsza młodzież (czyli dorośli) też coś tam dla siebie znajdą.


Pierwotnie powieść miała być zupełnie niefantastyczna, szybko jednak okazało się, że w przypadku literatury młodzieżowej aktualny jest wybór, przed jakim staje każdy autor: fantastyka albo nuda. Wbrew współczesnym trendom nie zdecydowałem się na przynudzanie. Tak więc elementy fantastyczne musiały się pojawić. W trakcie pisania okazało się, że wyszły one wręcz na pierwszy plan.


Zaraz jednak pojawił się drugi problem, kto mianowicie powinien być głównym bohaterem. Zwykle narracja automatycznie zaczyna ciążyć w stronę jednej z postaci. Ta postać wychodzi na pierwszy plan i czytelnik poznaje powieściowy świat głównie z jej punktu widzenia. W przypadku Felixa, Neta i Niki narrator przeskakuje, czy może lepiej powiedzieć – przepływa od postaci do postaci. W trakcie pisania Amelii i Kuby też tak się działo. Jednak po kilku rozdziałach uznałem, że to mi nie wystarcza. Żeby utrudnić sobie pracę, zdecydowałem się sprawę nieco skomplikować i poprowadzić równolegle dwie narracje. Dosłownie. Napisałem tę historię w dwóch wersjach: jedną z punktu widzenia Amelii, drugą z punktu widzenia Kuby.


Kuba i AmeliaW efekcie powstały dwie powieści. Jest Amelia i Kuba. Godzina duchów oraz Kuba i Amelia. Godzina duchów. Nie chodzi tu wyłącznie o eksperyment formalny, lecz bardziej o pokazanie jak różni ludzie widzą te same zdarzenia, jak różnie interpretują te same emocje. Pod koniec maja dostaniecie więc do rąk dwie książki. Można przeczytać tylko jedną z nich, można obydwie w dowolnej kolejności. Można też czytać je naraz, rozdziałami. Jak kto chce.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 25, 2014 06:23

April 23, 2014

Informacja i empatia

Idę na przystanek tramwajowy. Kupuję bilet w kiosku i czekam. Czekam. Czekam. Gdy nie przyjechał trzeci tramwaj (według rozkładu), zrozumiałem, że mogę tam stać do późnej starości lub chociaż hipotermii. Wszedłem na stronę ZTM na smartfonie, po jakieś info, czy czekać, czy już nie warto. Gdzie tam! Kogo obchodzi pasażer i jego egoistyczna potrzeba bycia informowanym na bieżąco? Zepsuł się tramwaj? A co cię to obchodzi? Classified! Niech stoją na kolejnych przystankach, wyglądając zimnego odblasku halogenów w szynach.


Bo co nas to? Informatyk, który wrzuca newsy, jest zatrudniony na 1/8 etatu w weekend, bo w tygodniu studiuje. Meliorację. News z przyczyn zatoru będzie za dwa dni ze zdjęciami. Stałem się więc pasażerem pieszym, dotarłem do stacji rowerów Veturilo i tym razem udało mi się o dziwo bez problemów pożyczyć rower. Niestety, mieszkam po północnej stronie remontowanej aktualnie Trasy Toruńskiej, co niesie ze sobą konkretne konsekwencje.


Mijam dwóch rowerzystów jadących z przeciwka. Ni słowem nie pisnęli, co mnie czeka. Zjeżdzam więc mroczną alejką i wspinam się, prowadząc rower, po schodach na wiadukt nad Trasą Toruńską. Wspinam się tylko po to, by w połowie wiaduktu napotkać płot ze znakiem zakazu wstępu. Czemuś, anonimowy robotniku, postawił ten znak przed płotem, który sam w sobie jest wystarczającym znakiem zakazu wstępu, a nie 500 metrów wcześniej, w miejscu, gdzie każdy musi zjechać alejką, zanim wniesie rower na plecach, by po kolejnych stu metrach natknąć się na płot z tym znakiem? Bo masz, robotniku, gdzieś to, że każdej godziny kilkanaście osób będzie targało na plechach rower po schodach tylko po to, żeby zobaczyć znak „zakaz przejścia”. Co cię to obchodzi? Przecież to nie ty targasz te rowery. Pewnie, gdybym ci to powiedział bezpośrednio w twarz, nawet byś nie zrozumiał, co ci próbuję przekazać. Jest znak? Jest! Czyli wszystko gra. Idź pan stąd!


Jadę więc alternatywną trasą przez kolejny wiadukt, już typowo pieszy. Pieszo-rowerowy, dla ścisłości. W centrum brakuje ścieżek rowerowych, ale tutaj, na ulicy Słowiańskiej ścieżka jest, choć po ślepej uliczce jeździ może jeden samochód dziennie. 500 metrów niepotrzebnej ścieżki rowerowej, skręt i kolejne 500 bez ścieżki. I robotnicy, którzy skończyli właśnie pracę. Z dobrego serca radzą mi, żebym nie jechał dalej, bo za 15 metrów napotkam płot i ten sam zakaz wejścia, wjazdu. Wbytu. Dzięki, że mówicie mi to teraz, między buchami Marlboro Light, ale czemu żeście nie ustawili znaku kilometr wcześniej, na początku ścieżki rowerowej prowadzącej do tej kładki z zakazem wbytu?!


Trzecia próba przekroczenia Trasy Toruńskiej nastąpiła alternatywną trasą poniżej. Daruję Wam szczegóły, ale efekt był bardzo podobny. Cóż więc zrobiłem? Oddałem rower Veturilo w to samo miejsce, skąd go wziąłem (łącznie kosztowało mnie to złotówkę i niemal godzinę), i wróciłem do domu po samochód. Wprawdzie system informowania kierowców o nieoczekiwanych utrudnieniach w ruchu również nie istnieje, ale przynajmniej mam ciepło i na łeb nie pada. Tyle w temacie empatii i komunikacji alternatywnej dla samochodów na dziś.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 23, 2014 20:19

Plebiscyt Fantastyka 2013

Plebiscyt Fantastyka 2013Już po raz siódmy portal Katedra zaprasza do udziału w plebiscycie, w którym ocenie podlegają wydarzenia literackie i około-literackie związane z fantastyką w 2013 roku. Tym razem głosy można oddawać w dwunastu kategoriach. Zarówno ja, jak i Powergraph mamy jakieś tam nominacje w kategoriach „Książka polska”, „Opowiadanie polskie”, „Antologia”, „Książka młodzieżowa” i „Okładka”.


Zapraszam od udziału w Plebiscycie.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 23, 2014 10:38

April 18, 2014

Barszcz biały na serwatce

Barszcz biały na serwatceNie jest do końca jasne, czym różni się żurek od barszczu białego. To znaczy - dla wielu jest to jasne, ale jasne na różne sposoby. Podejrzewam, że większość ludzi nazwie zupę zgodnie z tym, co było napisane na opakowaniu. Tę definicję pomijam. Zresztą moja definicja jest oczywiście najlepsza: żurek robi się na zakwasie mącznym, barszcz na niemącznym, zwykle na serwatce, choć są też regiony, gdzie używa się np. soku z ogórków kiszonych. Dziś podzielę się z Wami moim przepisem na barszcz biały na serwatce, czy tym najbardziej klasycznym.





Składniki na 4 litry zupy: Barszcz biały na serwatce
2-2.5 litra serwatki
2 średnie cebule
3 ząbki czosnku
1 kg ziemniaków
1 kg białej kiełbasa (lub więcej, jak ktoś lubi)
kwaśna śmietana
jajka (tyle, ile porcji)
0.2 kg boczku wędzonego
grzyby suszone
ewentualnie żeberka dla wzbogacenia smaku

Przyprawy: majeranek, ziele angielskie, liść laurowy, sól, pieprz


Czas przygotowania: 1 godzina (lub dwie, jeśli zdecydowaliśmy się na dodanie żeberek)






Im więcej będzie serwatki w stosunku do wody, tym intensywniejsza i kwaśniejsza będzie zupa. Ze zdobyciem serwatki w mieście może być problem. Na wsi odwrotnie - nie wiadomo, co z tą serwatką robić, bo to właściwie jest odpad produkcyjny, który zostaje z mleka krowiego po odcedzeniu sera. Są różne rodzaje serwatek, zależnie od rodzaju mleka i procesu produkcji sera. Najlepsza do barszczu jest kwaśna serwatka po twarogu. Jeśli ktoś nigdy nie widział serwatki, to z grubsza jest to ta bardziej klarowna frakcja mleka zsiadłego przed wymieszaniem. A… zapytacie, co to jest zsiadłe mleko.

Barszcz biały jest podobny w smaku do żurku, ale jednak nie identyczny, bo jego smak jest głębszy i bardziej złożony. Gdybym miał ułożyć ranking tych zup, to na samym dole byłby żurek lub barszcz z papierka (nie wiem, jak można to jeść), wyżej byłby kupny zakwas w butelce (jeśli przypadkiem jest dobrej jakości, to zupa wyjdzie spoko), jeszcze wyżej żurek przygotowany na własnym zakwasie (tu macie mój przepis), a na samym szczycie będzie zupa, której tajemnicę przygotowania zdradzam poniżej.




Barszcz biały na serwatceGrzyby moczymy w zimnej wodzie.




Barszcz biały na serwatceKiełbasę dziubiemy widelcem, żeby nie pękła w następnym etapie.




Barszcz biały na serwatceA następnym etapem jest jej 20-minutowe parzenie, czyli takie prawie-gotowanie, w małej ilości wody, takiej, żeby kiełbasa była nakryta. Chcemy, żeby większość zupy stanowiła serwatka. Dorzucamy ziele angielskie i liście laurowe. Jeśli zdecydowaliśmy się na żeberka, to również powinny się teraz tutaj znaleźć.




Barszcz biały na serwatceKroimy boczek…




Barszcz biały na serwatce… i wytapiamy na małym ogniu.




Barszcz biały na serwatcePo 20 minutach wyjmujemy kiełbasę i zostawiamy do przestygnięcia. Jeśli zdecydowaliśmy się żeberka, to w tym momencie powinny się one przez godzinę gotować w tej wodzie. Jeśli nie ma żeberek, od razu przechodzimy do punktu kolejnego.




Barszcz biały na serwatceZiemniaki (po obraniu i umyciu) kroimy w kostkę.




Barszcz biały na serwatceWodę solimy.




Barszcz biały na serwatceZiemniaki wrzucamy i podkręcamy gaz, by się gotowały.


Boczek cały czas się wytapia. Pamiętajmy o mieszaniu, by się wytapiał ze wszystkich stron.




Barszcz biały na serwatceTo dobry moment, by ugotować jajka. Jajka na twardo gotujemy przez dwie minuty i zestawiamy z gazu, by stygły razem z wodą pod przykryciem.




Barszcz biały na serwatceGrzyby wraz z wodą lądują w garze.




Barszcz biały na serwatceGdy boczek się wytopi, zdejmujemy go z patelni tak, by został na niej tłuszcz.




Barszcz biały na serwatceKroimy cebule w drobną kostkę i wrzucamy na patelnię, by się szkliła.




Barszcz biały na serwatceGdy cebula się zeszkli, dodajemy ją do garnka. Dodajemy też boczek.




Barszcz biały na serwatceKluczowy moment - gdy ziemniaki zmiękną, dolewamy serwatkę. Gotujemy kilka minut.




Barszcz biały na serwatceDodajemy majeranek i pieprz. Majeranku dużo - garść na przykład.




Barszcz biały na serwatceDodajemy zgnieciony czosnek.




Barszcz biały na serwatceDodajemy śmietanę (po zahartowaniu, czyli dokładnym wymieszaniu z małą ilością ciepłej zupy).




Barszcz biały na serwatceJeśli kiełbasa przestygła, kroimy ją w plasterki.




Barszcz biały na serwatceKiełbasę wrzucamy do zupy.




Barszcz biały na serwatcePodajemy z pokrojonym jajkiem oraz, jeśli ktroś lubi, z chlebem.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 18, 2014 08:16

April 12, 2014

Snowpiercer

SnowpiercerNie lubię filmów, w których mimowolnie kibicuję bohaterom negatywnym. Ci negatywni bohaterowie na tym poziomie narracji są przedstawiani jak złe mamusie, które próbują zabronić dziecku zjedzenia wszystkich słodyczy na raz, a autorzy filmu mówią do widzów jak do dzieci, że zabranianie czegoś innym dzieciom jest generalnie złe. Gdyby (cytując moją żonę) Tarantino wziął na warsztat prozę Coelho i (koniec cytatu) zatrudnił na półtora etatu kilku brazylijskich scenarzystów, to wyszłoby coś w podobnym ciężarze gatunkowym jak Snowpiercer. Uwaga, będą SPOJLERY. Opowiem nawet zakończenie.


Jest taki problem z ekranizacją komiksów, że fani pierwowzoru najchętniej widzieliby komiks jako gotowy storyboard. A skoro ci fani mają być trzonem opiniotwórczych widzów pierwszego rzutu, to siłą logiki finansowej twórcy filmu poddają się temu i podporządkowują narrację wizualną estetyce komiksu. A ponieważ język komiksu i język kina to dwa różne języki, takie literalne tłumaczenie idiomów nie może się dobrze skończyć.


Background fabuły w skrócie jest prosty: walka z globalnym ociepleniem zakończyła się globalnym zlodowaceniem i teraz sobie radźcie frajerzy. Było wiele razy, jasne że było (np. Kolonia), ale nie w tym problem. Problem w tym, że jedyni ocalali podróżują superpociągiem, który bez zatrzymywania się od osiemnastu lat przejeżdża trasę przez pół świata, a nieśmiertelna lokomotywa dostarcza wszystkim energii do życia. Pierwsza myśl jest mniej więcej taka, że to kompletnie bez sensu. Jednak siedzę grzecznie w miękkim fotelu w niemal pustej sali kinowej i czekam na jakieś wyjaśnienie. I, wyobraźcie sobie, niedoczekanie moje – mam przyjąć na wiarę, że tak po prostu musi być. Przyznaję, poczułem się urażony.


Ale OK, przyjrzyjmy się tej Arce Przyszłości (taki jest polski podtytuł). Im bliżej lokomotywy, tym wyższy standard podróży. A ostatnie wagony to już właściwie slumsy i policyjny terror. I w tych slumsach co jakiś czas dochodzi do buntów. Akcja filmu startuje wraz z kolejnym buntem. Miały być spojlery, to będą, bo ten bunt, choć przewidziany i wręcz zaplanowany przez pociągową elitę, odnosi skutek. Czyli, jakby to powiedział inżynier ciepłownictwa – zawór bezpieczeństwa rozp…lił instalację, którą miał zabezpieczać.


Na czele rewolucji stoi młody gniewny, który przeszedł przemianę z walczącego o życie dzieciaka w szlachetnego przywódcę, który czysty moralnie wspina się na szczyt hierarchii społecznej i na samym końcu (czyli w lokomotywie), gdy dostaje ofertę najwyższej władzy, odrzuca ją, by nie zarysować sumienia. Co więcej, poświęca się, zatrzymuje gołą ręką przekładnię pędzącej lokomotywy (tak – gołą ręką, pędzącej lokomotywy), by wydobyć z wnętrza mechanizmu dziecko. Poświęca rękę, żeby uratować dziecko – to bardzo szlachetne, ale ja na jego miejscu poświęciłbym raczej któryś ze stojących obok mebli.


Bunt zamienia się w ludową rewolucję, a rewolucja odnosi zwycięstwo. Zwycięstwo wygląda mniej więcej w ten sposób, że wszyscy giną w wielkiej katastrofie po wykolejeniu pociągu. Ale co z tego?! Wprawdzie wszyscy zginęli, i ci „dobrzy” i ci „źli”, ale przynajmniej postąpiliśmy słusznie. No OK, niemal wszyscy zginęli. Dzięki obowiązującej od jakiegoś czasu w Hollywood politycznej poprawności, zginęli wszyscy biali. Przeżywają za to młoda Azjatka i Murzyniątko. Oboje, jako jedyni ocalali przedstawiciele Homo sapiens, mają przed sobą świetlaną przyszłość na śniegowej pustyni w towarzystwie niedźwiedzia polarnego. Czuję, że ktoś tu kogoś zaraz zje…


Schemat goni schemat, banał goni banał, a wszystko w infantylnie nielogicznej strukturze fabularnej. To nawet nie byłoby złe, gdyby zachować spójność atmosfery filmu z opowiadaną historią. Niestety… Na przykład sekwencja walki w wagonie pełnym zamaskowanych rzeźników z noktowizorami i w kubraczkach z błyszczącego ortalionu jest tak irracjonalnie idiotyczna, że… aż mi było głupio przed innymi ludźmi w kinie, że tam siedzę i że zapłaciłem za bilet. Patrzcie, to ten głupek, który wydał 23 zeta i teraz ogląda rzeźników z noktowizorami i w kubraczkach z błyszczącego ortalionu.


Rozumiem, że jest w tym pewna symbolika, alegoria współczesnego świata z jego nieformalnymi klasami, z bogatymi i biednymi, z moralnością i chciwością. To jasne od pierwszego wejrzenia, tylko że tej alegorii nie wolno opowiadać językiem Mortal Kombat. Powiecie, że filmy Gilliama też są nielogiczne? Zgoda! Tyle że u Gilliama nielogiczność nie jest wadą, a cechą. Bohaterowie zachowują się irracjonalnie, bo każdym swoim atomem są częścią irracjonalnego świata. I widz widzi irracjonalność tego świata, widzi więcej niż unurzani w niej bohaterowie.


Tu jest podobnie jak z Batmanami Nolana – jeśli zrezygnuje się z surrealizmu na rzecz schematycznego i dosłownego patosu, osiąga się efekt odwrotny od założonego i efektem tym jest żenująca śmieszność. Dalej jest już tylko pastisz. Innymi słowy, zamiast oglądać przedstawienie teatralne, oglądasz aktorów biegających po deskach sceny i wiesz, że nie są prawdziwi, że udają i po przedstawieniu pójdą do domu na kolację. Ja wiem, że jestem w mniejszości z takim poglądem, ale to w żadnym razie nie przeszkadza mi mówić mniejszościowym głosem, że Snowpiercer, podobnie jak nolanowskie Batmany, to są złe filmy. I złe w ten sam sposób – poprzez dosłowność i tymczasowość w kontrze do ponadczasowości. Cóż, pieniądz jest pieniądz. Wspomniany Blade Runner, okrzyknięty (słusznie!) najlepszym filmem SF wszechczasów, w pierwszym rzucie kinowym zaliczył spektakularną klapę. Zaczął zarabiać dopiero po latach.


Gdyby nie trzymać się kurczowo pierwowzoru i gdyby ten film wyreżyserował Terry Gilliam albo Wes Anderson, to Snowpiercer miałby szansę naprawdę stać się tym, co kłamliwie obiecuje plakat, czyli przejść do historii kina obok Blade Runnera i Matrixa (pierwszego). Prawdopodobnie byłoby to arcydzieło. A tak wyszedł z tego film dla głupszej części young adults i za tydzień nikt nie będzie go pamiętał.



 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 12, 2014 18:51

April 11, 2014

Papierowa mapa myśli

Nowa Fantastyka 04/2014 - okładkaPewien mój znajomy biznesman twierdzi, że handlowcy dzielą się na dwie kategorie – tych, którzy bazują na notesach papierowych, post-itach, świstkach wetkniętych między kartki i notatkach na marginesach biletów kinowych; oraz na tych, którzy na spotkania przychodzą ze schludnym tabletem tudzież laptopem. Tym drugim nie ufa. (więcej w kwietniowym wydaniu Nowej Fantastyki…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 11, 2014 17:36

April 8, 2014

Maratony i inne przykrości

Maraton w środku miasta to w praktyce manifestacja pewnego stylu życia, która to demonstracja siłą swej natury utrudnia życie wszystkim innym. Nie chodzi mi wcale o bieganie, tylko o fakt, że to bieganie jest urządzane w środku miasta, więc egoistycznie, jak każda inna manifestacja, blokuje normalne funkcjonowanie tegoż miasta.


Jakoś na jesieni, ciepłym wieczorem (chyba czwartek to był) jechałem sobie rowerkiem Veturilo w okolicach Ogrodu Saskiego, gdy zostałem zatrzymany przez ochroniarza maratonu… rolkarzy. Lekko licząc, kilka tysięcy rolkarzy sunęło ulicami Śródmieścia wyłączając z użytku pewne ulice wraz ze wszystkimi przecznicami na co najmniej pół godziny. Ja nie mam nic przeciwko rolkarzom, ale po kilku próbach wydostania się z pułapki różnymi trasami, skonstatowałem, że jedyne co mi pozostaje, to przebijać się siłą, albo usiąść na murku i zaczekać wraz z innymi Warszawiakami, aż towarzystwo przejedzie. A przecież to nie wszystko - zakłócenia w ruchu np. tramwajów ciągną się wzdłuż ich linii po całym mieście. Ktoś gdzieś na Okęciu również będzie czekał przez te pół godziny dłużej.


Rozumiem organizowanie takich imprez, jeśli coś one dają miastu, są atrakcją dla mieszkańców na ten przykład. Ale tam kilkanaście tysięcy wkurzonych wracających po pracy do domu mieszkańców obserwowało bez cienia sympatii tych, przez których będą w domu pół godziny później. Pół godziny to niewiele, ale to jest MOJE pół godziny.


W czasach, gdy Masa Krytyczna (czyli radosne blokowanie miasta w ostatni piątek każdego miesiąca) była jeszcze modna, miałem zasadę, że przez kilka dni po niej nie wsiadam na rower. Po pierwsze dlatego, żeby nie paść ofiarą zemsty mieszkańców, a po drugie, żeby przypadkiem nie kojarzono mnie z tą akcją.


Duże miasto, szczególnie stolica, ma dla swoich mieszkańców wiele bonusów. Funduje im też niestety wiele przykrości. Jedną z nich jest konieczność obsługi wszelkich zgromadzeń, będących nieodłączną częścią demokracji. Jednak… albo robisz coś pro publico bono, albo płać za utrudnianie życia innym.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 08, 2014 16:21

April 7, 2014

Sztuczny znaczy ludzki

Jakiś czas temu spacerowałem sobie po Wyspie Roosevelta w Nowym Yorku, skąd rozciąga się niezły widok na Manhattan. Miejsce jest zadbane, na równiutko przystrzyżonym trawniku stoją drewniane ławeczki z żeliwnymi wspornikami. Gdy usiadłem na jednej, ławeczka nieprzyjemnie się ugięła, jakby deski były lekko namoknięte. Przyjrzałem się z bliska i z zaskoczeniem stwierdziłem, że deski są wykonane z doskonale imitującego drewno plastiku. Z podobną nieprzyjemną elastycznością miałem do czynienia powtórnie, gdy kupiłem drewniane ołówki, które okazały się plastikowe. Masowo zastępujemy produkty naturalne sztucznymi. Dlaczego? Co złego jest w ołówku wykonanym z drewna? Przecież to stuprocentowo naturalny i recyklowalny produkt. Jeśli się go wyrzuci w lesie, po roku zamieni się w biomasę, którą wykorzystają drzewa.


Piszę ten felieton podczas pracowitych wakacji w Wielkiej Brytanii, a dokładniej po powrocie z zakupów w lokalnym sklepie. Na podstawie wcześniejszych doświadczeń można spodziewać się, że zjawiska kulturowe, które mają miejsce tutaj, za kilka lat pojawią się i w Polsce. A zjawisko to polega na postępującym odklejaniu się człowieka od natury. W tutejszych sklepach jest np. bardzo mało produktów naturalnych. Czy ludzie naprawdę wolą kupować trzy razy droższe ziemniaki, które moczą się od kilku miesięcy w konserwującej zalewie w puszce niż świeże ziemniaki prosto z pola? Skondensowana zupa w kostce dwa na dwa centymetry, ugotowany makaron w puszce, chemiczne mleko smakowe… Ze wszystkich aromatów banana wybierane są jeden–dwa, te dominujące, po czym syntetyzuje się je i dodaje do mleka w potrójnej dawce, by smak był intensywny. Ktoś nieprzyzwyczajony po pierwszym łyku będzie miał wrażenie, jakby niechcący napił się aromatyzowanego płynu do mycia sedesu. Tam nawet chleba nie ma, jest tylko gąbczaste pieczywo tostowe, które mogłoby służyć za awaryjny zmywak do naczyń.


Czy sztuczny świat oznacza świat bezpieczny? Bez drapieżników, bez wrogich drobnoustrojów? Na przestrzeni ostatnich kilkuset lat człowiek Zachodu pozbył się ze swojego otoczenia większości zagrożeń mikrobiologicznych, z jakimi mógł mieć kontakt. Jeśli napijesz się wody z kałuży, prawdopodobnie się rozchorujesz, podczas gdy na żołądku psa nie robi ona żadnego wrażenia, podobnie jak nie zaszkodziłaby Twojemu osiemnastowiecznemu przodkowi. Myjemy się kilka razy dziennie, pokrywamy powierzchnię skóry balsamami i dezodorantami, żeby tylko nie pojawiła się odrobina naszego własnego zapachu. Urządzamy mieszkania meblami z Ikei, zamieniając je w sterylne, bezwonne i jasne wnętrza pełne kątów prostych i gładkich powierzchni. One już w niczym nie przypominają siedzib naszych przodków. Dlaczego?


Kilka lat temu ze zdziwieniem dowiedziałem się, że klienci luksusowych samochodów preferują skórzane tapicerki, ale jednocześnie chcą, aby pachniały jak skóra syntetyczna. Mowa o takich samochodach, w których zapach wnętrza wybiera się jak kolor lakieru. Dlaczego sztuczne futra cieszą się taką popularnością względem naturalnych? Że moralność? Że wykorzystywanie zwierząt? Zabawne jest przekonanie, że rezygnacja z naturalnych futer ma na celu ochronę tych zwierząt. Wystarczy odrobina wyobraźni, żeby zauważyć, że jeśli ludzie przestaną kupować naturalne futra, to zwierzęta futerkowe nie trafią do szczęśliwego miejsca, gdzie będą karmione i miziane za friko, tylko zwyczajnie zdechną z głodu, a całe gatunki znikną z powierzchni Ziemi.


Używamy sztucznych futer, bo są tańsze, choć nawet w połowie nie są tak dobre jak futra naturalne, a określanie ich mianem „ekologicznych” zakrawa na korporacyjny dowcip. Godziny się na tę syntetyczność, bo popkultura przyzwyczaiła nas do masowej tandety na jeden sezon, zamiast porządnego produktu na lata. To futro po wyrzuceniu będzie się rozkładało przez setki lat, tak samo jak lądujące w Afryce stare monitory, drukarki, opony i cała masa trującego cywilizacyjnego śmiecia, który w cudowny sposób znika z naszych przydomowych pojemników. Komu to się opłaca w dłuższej perspektywie? Na pewno opłaca się producentom, którzy chcą nam wepchnąć nowy telewizor, nową maszynkę do golenia, nowy sok w plastikowej butelce, nowe ubranie. Im coś bardziej przetworzone i mniej trwałe, tym lepiej.


Może więc uciekamy od natury, żeby jeszcze bardziej odróżnić się od zwierząt? Nie. Prawdziwą przyczyną jest nasze obsesyjne dążenie do podporządkowania sobie otoczenia. Sztuczność to stan pod pełną kontrolą, to sposób na precyzyjne życie. To taki imperializm gatunkowy. Jeśli coś zawodzi, zastąpmy to sztucznym odpowiednikiem, a jeśli on zawiedzie, stworzymy nowszy, jeszcze bardziej sztuczny.


Hodujemy sztuczne gatunki roślin, żeby móc doskonale kontrolować proces ich produkcji. Obsiewamy monokulturami gigantyczne połacie ziemi, a właścicielami ich zmodyfikowanego kodu genetycznego są pojedyncze korporacje. Monokultury te wymagają konkretnych środków ochrony roślin, których skład jest opatentowany i mogą go produkować te same korporacje. Te monokultury powodują masowe ginięcie z głodu zapylających je owadów – jeden gatunek rośliny kwitnie jedynie przez kilka tygodni, a potem w promieniu dziesiątków kilometrów brakuje pożywienia dla tych owadów. Szczerze mówiąc, nie przejmuję się specjalnie losem tych owadów. Martwi mnie, kto zapyli te nasze uprawy w następnym roku.


Gotowe jest już rozwiązanie i na to – sztuczne owady. Będą produkowane, sprzedawane za grube pieniądze i zastąpią darmowe i bezobsługowe pszczoły. Hm… Może więc jednak naprawdę chodzi w tym wszystkim o zyski korporacji; tych bytów nadrzędnych, które są naszymi następcami na szczycie ewolucji? Znacznie więcej można przecież zarobić na zwykłym pomidorze, jeśli tylko zapakuje się go w puszkę i oklei kolorową etykietą. I nie ważne, że ten proces pozbawi pomidor części jego wartości odżywczej. Cała sztuka to przekonać ludzi, że sztuczne jest lepsze od naturalnego. To się już chyba udało.


Spędzamy coraz więcej czasu zanurzeni w wirtualnych światach, zajęci problemami istniejącymi tylko tam. Być może jesteśmy już w połowie drogi do stania się postludźmi, którzy będą funkcjonować wyłącznie w sztucznym świecie. Za przykład i przestrogę niech posłuży młode koreańskie małżeństwo, uzależnione od gier sieciowych, służących im nawet za źródło utrzymania. Szczególnie wiele czasu zajmowało im wychowywanie w jednej z gier wirtualnego dziecka. Tak bardzo się wczuli, że zapomnieli o tym, że mają prawdziwe dziecko. Umarło z głodu.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 07, 2014 19:05

April 5, 2014

Nowa powieść dla młodszej młodzieży

Nowa powieść dla młodszej młodzieżyProjektowanie okładki książki na netbooku za złotówkę, mulącym się nawet przy odświeżaniu strony Facebooka, jest doświadczeniem, którego nie chciałbym powtarzać. Po każdym kliknięciu następuje kilkusekundowe mielenie dyskiem i dopiero można pracować dalej. Gdyby wszystkie te mielenia skomasować w jedno wielkie mielenie, byłby czas na przeczytanie dwóch rozdziałów niezłej książki, albo obejrzenie filmu pełnometrażowego. No ale się nie da. Czasem niestety trzeba się trochę pomęczyć w mało komfortowych warunkach, żeby do czegoś w życiu dojść.


Nie rozpowiadałem o tym wcześniej, bo nie byłem pewien, czy w ogóle coś wyjdzie z moich planów. Od ponad roku, z przerwami, powstaje nowa powieść dla młodszej młodzieży. Młodszej niż ta czytająca „Felixa, Neta i Nikę”. Z marketingowego punktu widzenia bardziej sensowne byłoby napisanie czegoś dla starszych, bo czytelnicy FNiN dorastają, a nie dziecinnieją, no ale dla starszych mam przecież moje dorosłe powieści.


Nie mogę jeszcze zdradzić zbyt wiele. Powiem więc tylko, że powieść będzie znacznie mniej obszerna od FNiN i skierowana do czytelników w wieku 7-12 lat. Przy czym dołożyłem starań, by i starsi się nie nudzili podczas lektoory.


Mam nadzieję, że efekty mojej pracy przypadną Wam do gustu. Czy tak będzie w rzeczywistości, przekonamy się pod koniec maja, w okolicy Warszawskich Targów Książki. Wkrótce więcej informacji.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 05, 2014 10:57

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.