Rafał Kosik's Blog, page 49
July 21, 2014
Bangers and mash
Bangers & mash to jedna z jaśniejszych gwiazd na firmamencie brytyjskich kulinariów. Potrawa ta czasem jest zwana sausage and mash potatoes, a składa się z ziemniaczanego puree, smażonych kiełbasek oraz wywaru mięsnego. Jakkolwiek niezachęcająco to brzmi (i wygląda) jest to danie bardzo smaczne, a co najważniejsze - proste do przyrządzenia.
Mała poprawka - potrawa ta będzie prosta do przyrządzenia, jeśli uda się nam zdobyć sos gravy. Zasadniczo jest to nic innego jak zagęszczony wywar mięsny z przyprawami i dodatkami, ale w przeciętnym polskim sklepie może być z tym problem. Najbardziej zbliżony w smaku jest sos myśliwski Knorra w proszku. Zaraz! Czy ja napisałem „w proszku”?! Owszem, napisałem. Tym razem bowiem przepis będzie utrzymany w klimatach wyspiarskich, czyli z wykorzystaniem wszystkiego, co najbardziej przetworzone, jak się da.
Składniki:

kiełbaski wołowe, wieprzowe, mieszane (najlepiej różne rodzaje)
opakowanie sosu gravy
puree ziemniaczene
cebula
Przyprawy: brak, przecież to kuchnia brytyjska
Czas przygotowania: 15 minut
Przyjmijmy na wstępie, że macie dostęp do produktów brytyjskich. Jeśli nie, konieczne będą substytuty. Typowe brytyjskie kiełbaski są surowe i przypominają polską białą kiełbasę. Jest ich sporo rodzajów i potrafią być całkiem smaczne. Rodzajów gravy też jest sporo: są pasty w tubkach, są „świeże” w niewielkich pojemniczkach, są i w postaci granulatu. Oczywiście te „świeże” są najlepsze. Jeśli nie macie pod nosem bazaru, to niezłe „świeże” gravy da się kupić w M&S albo Sainsbury’s. W Polsce - sos myśliwski z proszku, trudno.
Dla porządku dodam, że danie to można przygotować ze składników mniej przetworzonych, czyli samemu zrobić puree i sos, na przykład mój oryginalny sos pieczeniowy. Przepis na prawdziwe puree będzie w następnym odcinku.
Cebulę tradycyjnie kroimy raczej drobno. Jeśli jest to brytyjska cebula, to oczywiście krojenie zaczynamy od lewej strony.
Na patelni rozgrzewamy oliwę. Przypominam, że olej słonecznikowy, jak i większość olejów roślinnych, niespecjalnie nadaje się do smażenia. Z braku oliwy lepiej użyć np. smalcu.
Cebulę szklimy. Powinna być miękka, bez zbrązowienia.
Cebulę przekładamy na talerz transferowy.
Na tej samej patelni lądują kiełbaski. Zasadniczo można by smażyć je razem z cebulą, jeśli mamy odpowiednio dużą patelnię.
Puree (mash) przygotowujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
Można dodać trochę nadprogramowego masła.
Gdy kiełbaski są już usmażone, cebula wraca na patelnię, a zaraz po niej ląduje tam gravy.
Polskie odstępstwo od kanonu - natka pietruszki.
No i gotowe. Można podawać na talerzu, można w misce. Wierzcie lub nie, to jest przesmaczne.
July 14, 2014
Rechot co 7.9 sekundy
Wśród dwudziestu najbardziej kasowych filmów świata w historii tylko jeden, Titanic, nie jest filmem fantastycznym. Wszystkie są za to filmami rozrywkowymi, no i wszystkie są amerykańskie lub amerykańsko-brytyjskie. Wydawałoby się, że jest to jasny sygnał dla polskich twórców – twórzmy kino fantastyczno-rozrywkowe, zarobimy dużo pieniędzy i będziemy sławni. A jednak takie filmy u nas (niemal) wcale nie powstają. Dlaczego nie potrafimy robić takich filmów? Przecież nasi filmowcy w Hollywood radzą sobie świetnie.
Jeśli wierzyć specjalistom od tworzenia kreskówek dla popularnych kanałów dziecięcych, to tematyka i bohaterowie seriali dla przyszłych bezmózgów nie mają tak dużego znaczenia, jak struktura tych filmów. Żeby utrzymać zainteresowanie małego potworka przed telewizorem, trzeba bombardować jego umysł ciągiem atrakcyjnych bodźców, łatwych do przyswojenia i do natychmiastowego zapomnienia. Najlepsza obecnie częstotliwość pojawiania się gagów to średnio 7.9 sekundy. Właśnie co 7.9 sekundy któryś z bohaterów powinien pierdnąć, potknąć się na skórce od banana lub zostać uśmiercony przez spadający fortepian. Nie wiem, może to jest wytłumaczalne fizjologicznie, czemu rechot ma się pojawiać właśnie w takich, a nie innych odstępach czasu. Można tylko przypuszczać, że ewolucja gatunku będzie polegała na zmniejszaniu bezrechotliwych odstępów.
W opozycji do tego postawmy koncepcję komedii czechosłowackich, w których gag był tylko jeden, blisko końca filmu. Całą wcześniejszą akcję prowadzono żmudnie w taki sposób, by przygotować grunt pod kulminacyjny moment, w którym widz powinien się uśmiechnąć. Nie zawsze się to udawało. W kraju z centralnie sterowaną gospodarką wszystkiego brakowało, gagów również. Dziś nikt o tych filmach nie pamięta. Enerdowcy zrobili całkiem sporo filmów SF, które wbrew intencjom twórców po latach zostały przestawione na regał „komedie”. Ich też nikt nie chce oglądać. Twórcy sowieccy zostawili po sobie kilka całkiem niezłych filmów, w tym również fantastyczno-naukowych, których jednak w żaden sposób nie można zaliczyć do kina rozrywkowego. Na tym tle kinematografia komediowa Polski Ludowej jawi się jako Hollywood bloku wschodniego. Dlaczego więc dziś polskie kino rozrywkowe ledwo dyszy, a fantastyczno-rozrywkowe (niemal) nie istnieje.
Czy nam się to podoba, czy nie, kultura masowa podlega pewnym prawom i chcąc stworzyć dzieło filmowe, twórcy muszą mieć to na uwadze. Produkując np. kreskówkę dla głupich dzieci, możemy zrezygnować z rechotu co 7.9 sekundy, ale wówczas automatycznie stracimy połowę widowni. I to nawet nie dlatego, że rechot co 18.4 sekundy jest gorszy, lecz dlatego, że widz jest przyzwyczajony do konkretnego formatu. Dzieciak przełączy na kanał z innym filmem, a zapytany, nawet nie będzie potrafił powiedzieć, dlaczego. Kluczem do zrozumienia zachowania dzieciaka jest gust.
Amerykański przemysł filmowy to doskonały przykład perfekcyjnie działającej machiny wypluwającej z siebie kolejne przeboje. Metodą na sukces nie jest innowacyjność, tylko powtarzalność. Pierwszym krokiem jest ustalenie gatunku filmu, bo od tego będzie zależało wszystko – począwszy od wyboru scenarzysty, poprzez strukturę scenariusza, a skończywszy na wyglądzie plakatu filmowego. Gatunków jest kilka i nie wolno ich mieszać. Każdy z etapów powstawania i życia produktu, jakim jest film rozrywkowy, podlega bardzo szczegółowej kodyfikacji. Na przykład w jednym ze schematów klasycznego filmu sensacyjnego między dwudziestą piątą a dwudziestą siódmą minutą powinien nastąpić zwrot akcji, w którego wyniku główny protagonista nie ma już wyboru i musi walczyć. To jeden z wielu elementów obowiązkowych, jak migacze w samochodzie. Żaden producent nie zdecyduje się zainwestować poważnego budżetu w film, w którym w tym kluczowym czasie astronauta czyta Dostojewskiego.
Istnieje skończona liczba historii do opowiedzenia i skończona liczba postaci, które mogą w tych historiach wystąpić. Wszystkie te historie zostały już opowiedziane, a wszyscy bohaterowie wykorzystani niezliczoną ilość razy. Kolejne powstające filmy to tylko wariacje na ten temat, w dodatku tworzone w bardzo podobny sposób. Podobne są chwyty fabularne, podobna muzyka, podobne kadry, całe ujęcia i podobne dialogi. Przyzwyczailiśmy się do konkretnej estetyki i konkretnego sposobu opowiadania historii. Jeżeli masowy widz obejrzy film, w którym zmodyfikowano zbyt wiele elementów, stwierdzi, że coś tu nie gra.
Większości z nas hinduski blockbuster wyda się filmem złym i nieciekawym. I nawet nie dlatego, że jest zły (chociaż jest), lecz dlatego, że nasze gusta są ukształtowane inaczej. W standardzie, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, np. policyjna kontrola drogowa nie powinna się kończyć wspólnym tańcem na poboczu. Być może Hindus oglądający finałową scenę Titanica też się zdziwi – „Co jest? Przecież zanim on utonie, powinni razem zatańczyć na wodzie!”. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że nie zdziwi się, ponieważ kino amerykańskie przez dziesięciolecia kształtowało gusta ludzi na całym świecie. Również w Polsce.
Pojedyncze polskie filmy odnoszą sukces, ale są to raczej wyjątki od reguły. Zwykle przechodzą bez echa i to nie dlatego, że są szczególnie złe (choć są). One po prostu nie pasują do gustów widzów, a gusta Polaków od wielu już lat nie są kształtowane przez polskie filmy, tylko przez filmy amerykańskie. Jeżeli więc chcemy zrobić film kasowy, musimy się wpasować w te gusta. Tego nie rozumie większość młodych ambitnych twórców, a większość starych twórców, niezależnie od ambicji, zwyczajnie tego nie potrafi. Mało kto chce robić porządne kino rozrywkowe (o fantastycznym albo młodzieżowym nie wspominając), bo to takie… niepoważne. I robią ci filmowcy śmiertelnie poważne kino problemowe, smutne filmy dla nikogo, bez suspensu, bez dystansu, bez oddechu. Dziwne, że do płyt DVD nie dodają gratis mocnego sznura z pętlą.
Jesteśmy partyzantami na własnym terenie i trzeba się z tym pogodzić. I działać jak partyzanci. Bardzo trudno jest zrobić w Polsce epicki film fantastyczny, chociażby z tej przyczyny, że jesteśmy przyzwyczajeni do efektów specjalnych na wysokim poziomie. A na takie nas przecież nie stać. Nie zrobimy więc od razu filmu, którym zawojujemy świat, ale możemy zacząć robić skromniejsze, dobre kino fantastyczno-rozrywkowe trafiające w gusta widzów. A potem możemy zacząć te gusta zmieniać, tworząc nową szkołę polskiego kina.
July 6, 2014
Słuszna słuszność
Człowiek współczesny, produkt nawarstwiających się w kulturze epok, włącznie z rozpoczynającym się transhumanizmem, wcale nie zachowuje się rozsądniej niż jego neolityczny przodek. I akurat nie mam tu na myśli tego, że my przezwyciężamy własny egoizm, by realizować cele bardziej uniwersalne. Nie, my wyznaczamy sobie cele, po czym potrafimy się im sprzeniewierzyć, jeśli… uznamy to za słuszne w danym momencie. (więcej w lipcowym wydaniu Nowej Fantastyki…)
July 4, 2014
Lana Del Rey - Ultraviolence
Nie chcę pisać „nie kupujcie tego”, bo nawoływanie do bojkotu jest w Polsce nielegalne, jednak… bardzo się rozczarowałem. Nie idźcie prostą drogą zakupu po linii wokalistki. Genialna płyta Born to die nie ma nic wspólnego z tymi obrobionymi komputerowo pieniami nagranymi przy akompaniamencie zasypiającego gitarzysty wspieranego jednorękim pianistą. Tu nie ma ani jednego dobrego utworu.
Płyta (studyjna) Ultraviolence przypomina odrzuty z poprzedniej płyty. Albo, co gorsza, Lana uznała, że jest już dojrzałą artystką i nie potrzebuje fachowców, bo sama potrafi sobie dobrać współpracowników i wyprodukować płytę. No więc najwyraźniej nie potrafi.
Zamiast dziewczyny gangstera z Born to Die mamy zblazowaną żonę emerytowanego gangstera. Wielka dama, której siłą kiedyś była buntowniczość, teraz ustatkowała się, założyła różowe kapcie, ale nadal próbuje opowiadać o życiu. O jakim życiu? O życiu w różowych kapciach, w których snuje się po pokojach wielkiej willi gangstera?
Nie każdy może być divą operową, nawet jeśli ma niezły głos i jeszcze lepszych speców od podbijania tego głosu. To taki dźwiękowy odpowiednik efektów specjalnych w kinie i niestety zasada pozostaje ta sama – jakby dobre nie były efekty, nie zrobią czegoś z niczego.
Zanim sięgnąłem po tę płytę, byłem pełen obaw, czy to nie są aby popłuczyny po Born to Die. Przeczytałem kilka recenzji, które jak najbardziej temu zaprzeczały i używały określeń w stylu „mroczna ballada”, „odrzucenie nadętego efekciarstwa”, „popis wokalny” czy „trudno się przyczepić do któregoś z utworów”. No i okazało się, że jednak miałem rację. Po odrzuceniu wszystkich ulepszaczy i polepszaczy wyszło coś zupełnie nieprzyswajalnego, bez charakteru i bez siły. Dostałem płytę nijaką, nudną, a przy tym pretensjonalną.
Zaraz, ale przecież znawcy uważają inaczej! Czy to znaczy, że jeśli mi się nie podoba, to się nie znam? Jasne, że się nie znam! Piszę z poziomu amatora, który zapłacił ponad cztery dychy za coś co miało być tylko nieco gorsze od Born to Die, a dostał album studyjny podrabianej Celine Dion.
Tym niemniej czekam na następną płytę z nadzieją na powrót Lany do formy, bo na razie to jest ultraviolence dla uszu.
June 22, 2014
Międzynarodowy Festiwal Filmów dla Dzieci w Krakowie
Coś dla Krakowiaków i nie tylko. W kinie Kijów właśnie rozpoczął się siódmy Międzynarodowy Festiwal Filmów dla Dzieci. Nie licząc oczywiście różnych atrakcji, do obejrzenia jest kilkadziesiąt krótko- i długometrażowych filmów z całego świata. Poza festiwalem raczej trudno będzie je zobaczyć. Jako że jestem w jury festiwalu, wszystkie je obejrzałem wcześniej, i mogę zdradzić, że większość z pewnością jest warta uwagi, a kilka to wręcz perełki. Pokazy filmowe organizowane są również w Łodzi, Trzebini, Tuchowie, Dąbrowie Tarnowskiej, Oświęcimiu i Rzeszowie. Ogłoszenie wyników w czwartek. Więcej informacji na stronie festiwalu. Polecam!
June 15, 2014
Chevrolet Impala
Skoro piszę na blogu o gadżetach, to co jakiś czas wypada napisać o najważniejszych z nich – o samochodach. Tym razem napiszę o legendzie amerykańskiej motoryzacji, o najlepiej sprzedającym się samochodzie luksusowym wszechczasów, o Chevrolecie Impala. Przejechałem nim kilka tysięcy kilometrów i poznałem jego plusy i minusy. Dla kierowcy przyzwyczajonego do europejskich i japońskich samochodów Impala to egzotyka.
Niestety współczesny Chevrolet Impala to cień legendy sprzed lat. Z tej legendy z wystającą chłodnicą, z sześcioma prostokątnymi światłami z tyłu, z brumem silnika lepszym niż bas z kolumn Marshala. Z tej legendy zostało auto praktyczne, wygodne i plastikowe, na którego masce brakuje tylko logo Toyoty czy Opla. Auto niemal zupełnie pozbawione charakteru, nijakie. Plastiki, trącone, wydają twarde echo jak pusty karton po mleku. Nie mam oczywiście złudzeń, że dzisiejsi potomkowie muscle carów również są cieniami przodków. Czasy się zmieniają i w miejsce Marylin Monroe przychodzi Paris Hilton.
Nie wiem, jak wyglądała burza mózgów w biurze projektowym (czy raczej dziale księgowym) General Motors, ale znam postanowienie końcowe – zróbmy samochód tani, ale tak żeby w słabym oświetleniu wyglądał na drogi. Projektanci nowej Impali wsiedli na moment do Mercedesa S, do Bentleya Continentala, może przejrzeli folder wyposażenia wnętrza Rolls-Royce’a. A potem z pamięci wykonali wnętrze podobne, tnąc przy tym koszty kilkukrotnie. Do tego doszły tradycyjne faile amerykańskiej szkoły ergonomii, jak np. po wielokroć skrytykowana opcja połączenia sterowania światłami i wycieraczkami w jednej dźwigni, która zamienia ergonomię w ekwilibrystykę.
To tylko V6, więc po wciśnięciu pedału gazu nie słychać burczenia w brzuchu głodnego Balroga, co niewątpliwie miałoby miejsce w przypadku V8. Tyle że w przypadku V8 pojawia się ten nieznośny świst wydawany nie przez turbinę bynajmniej, lecz przez wir w baku. Dynamika Impali jest więcej niż wystarczająca (264 KM), takoż cisza wewnątrz i ilość miejsca. Impala to naprawdę duży amerykański samochód, z przepastnym bagażnikiem, gdzie największe walizki mieszczą się jedna za drugą. Oczywiście zestrojony na amerykańską modłę układ kierowniczy jest tak czuły, że ma tendencję do myszkowania po drodze. Natomiast co do zestrojonego na amerykańską modłę zawieszenia nie mam uwag – jest miękko i chicho. Cóż z tego, że mniej precyzyjnie? W USA pasy są szerokie.
Impala doczekała się już nowego (ładniejszego) modelu, który również nie jest dostępny w Europie. Nie sprawdziłby się tutaj – po zaparkowaniu na przeciętnym miejscu parkingowym w Polsce, trzeba by wychodzić z samochodu przez szyberdach. Tego rodzaju samochody w ogóle nie mają tutaj racji bytu, bo standardowym wyposażeniem ustępują sprzedawanym u nas kompaktom. A jednak komfort jest nieporównywalny. Po ośmiu godzinach za kółkiem wysiadłem nie tylko nie zmęczony, ale wręcz zrelaksowany.
Chevy Impala, choć mało oryginalny, choć słabo wyposażony i konstrukcyjnie toporny, doskonale się sprawdza jako krążownik szos. Osobiście gdybym miał do wyboru tę Impalę i podobnej klasy europejskiego np. Peugeota 607 z masą bajerów, to wybór byłby prosty. Tak prosty, że chyba nie muszę mówić jaki. OK, powiem – wybrałbym Impalę. Tego wyboru niestety nie ma, bo choć Chevrolety (w tym Impale) doskonale się sprzedają na całym świecie, od przyszłego roku marka całkowicie znika z Europy.
June 13, 2014
Człowiek z popkultury
Niedawno byłem gościem Kamila Śmiałkowskiego w programie „Człowiek z popkultury” na antenie Radia PIN. Tutaj jest link do podcastu. Kliknijcie datę 31 maja i play. Jest tam też link do pliku MP3. Zapraszam.
June 11, 2014
Empatia Sp. z o.o.
Empatia to zdolność wczuwania się w położenie innego człowieka. To wcale nie jest taka łatwa sztuka. Można nie mieć empatii wcale, jak chorzy na autyzm; można nie wiedzieć, że istnieje; można wiedzieć, że istnieje, ale jej nie używać z wygody lub lenistwa; można wreszcie używać jej selektywnie. I ten ostatni przypadek jest chyba najciekawszy. (więcej w czerwcowym wydaniu Nowej Fantastyki…)
June 10, 2014
Alfabet w Radiu Kraków
W „Alfabecie” opowiedziałem Barbarze Gawryluk o swojej najnowszej serii dla młodszych dzieci. Tutaj jest Tutaj możecie wysłuchać pierwszej części rozmowy. Zapraszam do słuchania.
June 8, 2014
Znajdź 150 różnic
Nie da się ukryć, że pomysł wykorzystałem już wcześniej w serii FNiN. W przypadku dwuksiążki jednak rozwinąłem go zgodnie z jej duchem. Są więc to dwie wyklejki podobne, ale jednak zasadniczo różne.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
