Piotr C.'s Blog, page 18
November 27, 2016
Dlaczego twoje związki są chujowe?
Koleżanka weszła do garażu podziemnego. Dla porządku dodajmy, że jechała do kina. Tak, mogła jechać do kina. I miała na sobie spodnie, bo zawsze ma na sobie spodnie. Uważa, że jej nogi dobrze wyglądają tylko w spodniach. Czy to prawda? To nieistotne. Dla kobiet nie liczy się prawda, liczy się to, w co wierzą.
Sąsiad wyminął ją z prawej strony. Szedł szybko. W jednym ręku W jednej ręce trzymał czteropak piwa. Tulił je do siebie. W drugiej miał kluczyki do samochodu. Otworzył duże kanciaste BMW. Kurtkę wrzucił na tylne siedzenie. Wsiadł na siedzenie kierowcy. Odetchnął głęboko. Z ulgą. Włączył radio. Cicho. Tak, aby za bardzo nie przeszkadzało i tak, aby coś jednak szumiało. Siedzenie pokryte skórzaną tapicerką odchylił do pozycji półleżącej.
Otworzył puszkę piwa. Zamknął oczy.
I teraz powstaje pytanie: co sprawia, że dorosły mężczyzna w związku schodzi wieczorem do swojego samochodu, aby w spokoju napić się piwa? I co poszło nie tak?
WERSJA KOBIETY
Martyna:
„ Historia w zasadzie zaczęła się dobre 3 lata temu, gdy lat miałam 19 i jeszcze większe pstro w głowie niż aktualnie. Poznałam wtedy wspaniałego faceta (tak mi się wydawało), starszy o kilka lat, rozpoczynający doktorat i aplikację, zakochałam się.
Męczyłam się z nim bardzo długo by doprowadzić to do zamierzonego celu, spotykaliśmy się rozmawialiśmy, szliśmy do łóżka. Któregoś pięknego dnia usłyszałam od mojego ukochanego „fajny masz tyłek, ale mogłabyś schudnąć parę kg”, wtedy co ja zrobiłam? Oczywiście po jakimś czasie zaczęłam się odchudzać. Schudłam 15 kg, zero tyłka, zero cycków, głowa i tak wielka wyglądała na jeszcze większą, ale byłam z siebie kurewsko dumna.
Usłyszałam, że teraz jestem za chuda i w ogóle to wcześniej mu się bardziej podobałam.
Zaczęłam więcej jeść, ale mój organizm po ponad połowie roku odżywiania z cyklu 800 kcal dziennie zaczął przybierać w zastraszającym tempie. Przeraziłam się strasznie, że znowu będę ważyć 5 kg za dużo, zatem rozpoczął się czas, gdy po każdym normalnym posiłku zaczęłam lądować nad kiblem z ręką w gardle. W ten sposób, wpieprzyłam się w bulimię.
Przyczyny tego wszystkiego rozłożyłam sobie na czynniki pierwsze od tego, że ojciec nigdy nie powiedział mi, że jestem piękna (a chyba to od ojca, jako pierwszego, kobieta to powinna usłyszeć i w dzieciństwie w to uwierzyć), mówił, że jestem mądra, bo jestem.
Ja wierzyłam, że liczy się to, co mam w głowie, ile książek przeczytałam, ile olimpiad wygrałam, a potem spotykam faceta, na którym mi faktycznie zajebiście zależy, który nie jest burakiem – prostakiem, a ten ocenia mnie przez pryzmat wyglądu.
Przez te ostatnie lata rozstawaliśmy się, wracaliśmy do siebie, on w stanie coraz gorszym, przepijającym połowę wypłaty, dzwoniącym pijany po nocach, wyznając miłość, typowa toksyna. W okresach przerwy ja spotykałam się z innymi, czasami wyłącznie by sprawdzić, czy jestem atrakcyjna dla kogoś. W najgorszym momencie depresji na spotkania chodziłam wyłącznie z zamiarem zakończenia ich w łóżku, by w jakiś karykaturalny sposób poprawić sobie samopoczucie. I czułam się jak szmata, którą sama z siebie zrobiłam.
Gdy ktoś wykazywał mną zainteresowanie na innych płaszczyznach niż łóżkowe i tak zostawał odprawiany z kwitkiem, zaraz szły porównania do tego jednego, że nie jest tak inteligentny, że nie zna tego, czy tamtego, że do końca nie rozumie mojego poczucia humoru, itd.
Tak sobie dryfowałam do kolejnego wielkiego powrotu.
Ja znowu cała w skowronkach, teraz już wszystko się ułoży, on mnie kocha bla, bla bla. Robiłam wszystko, na co miał ochotę rimjob, blowjob, marchewka do obiadu pokrojona, a na koniec recytowałam Mickiewicza…”
Już myślisz, ale ten gość to chuj nie? Zaraz wyprowadzę cię z błędu.
WERSJA MĘŻCZYZNY
ON (nazwijmy go Piotrek. To ładne imię jest)
Tu będzie moja swobodna interpretacja, bo faceta Martyny zwyczajnie nie znam.
Ale znam takich mężczyzn, bo sam jestem mężczyzną, bo sam spałem z wieloma kobietami, choć nigdy po wszystkim nie kazałem im spierdalać. Mój kumpel Kogut kazał im to, zaś, robić wielokrotnie.
Znasz ten dowcip? Dlaczego ładna laska, która ma furę zainteresowań, cycki, jest inteligentna, ma cycki, jest kreatywna, ma cycki, jest singielką? Odpowiedź jest prosta: ma zbyt wysokie kwalifikacje.
Psychoterapeuta Jacek Masłowski twierdzi, że w dużych miastach mamy zdecydowaną nadreprezentację wolnych kobiet w stosunku do wolnych mężczyzn. W Warszawie ten stosunek ma, jego zdaniem, wynosić nawet 11 do 1, z kolei w innych dużych miastach wahać się między 7 a 9 do 1. Proporcje, które ogłosił Masłowski, mym zdaniem są równie prawdziwe jak przeciętna długość penisa we wzwodzie podawana przez polskie podręczniki medycyny, która wynosi ponoć 17,5 cm. A ile wynosi w rzeczywistości to można się dowiedzieć pytając przeciętną kobietę między 20 a 30 rokiem życia.
Proporcje są może podane do dupy, ale generalnie teza jest prawdziwa: wolnych kobiet w dużych miastach jest dużo więcej niż wolnych mężczyzn. Kiedyś „na raz“ w klubie wyrywał laski samiec alfa. Teraz „na raz“ może wyjąć dziewczynę właściwie każdy koleżka, grunt żeby zebrał w sobie dostatecznie dużo odwagi, aby podejść. Na dodatek, żeby zaliczyć wsad TO KOBIETA musi się coraz bardziej starać.
Po prostu konkurencja jest duża.
Laski, które chcą lepszego życia przyjeżdżają z rodzinnego miasteczka/wioski, wyobrażając sobie, jak idąc – dajmy na to – ulicą Żurawią spotykają młodego multimilionera, który je pokocha, kupi jej klomb, a późnej będzie tak jak w ‘Fifty shades of Grey’, tylko pejcz będzie grubszy. Czują się anonimowe, czują się wyzwolone. BIG CITY LIFE !!!
Rzeczywistość jest, oczywiście, inna. Multimilionerów spotyka się w komediach romantycznych. A dostępni CHŁOPCY są daleko od tego wzorca. Facet spogląda na to tak: dają, to biorę. A dalej to już jest tylko wsad, spust, facet wraca do domu i jeszcze może sobie spokojnie pograć w FIFĘ, czyli bogate życie człowieka w naszej kulturze. To sytuacja idealna, w której możesz zjeść ciastko, mieć ciastko i jeszcze dostać czekoladę.
Po co się wysilać? Mężczyźni nie chcą się wiązać na stałe, bo wierzą, że każda następna kobieta może być lepsza od bieżącej. Facet Martyny mówił jej: zależy mi. Nie dodawał „na zrobieniu cię w chuja”, bo może nawet przez moment coś tam czuł. Na przykład pasowało mu to, że zawsze może do niej wrócić.
Efekt końcowy tej sytuacji jest taki, że on teraz uważa, że wszystkie kobiety są albo słabe jak Martyna, albo to dziwki podobne do tych, z którymi spał w międzyczasie. A ona, że wszyscy faceci to kompletne złamasy. I obydwoje są w błędzie. Bo tu nie jest tak, że Martyna ma rację. Obydwoje to spieprzyli.
Dlaczego tak się stało?
Takich historii jest mnóstwo. Bardzo, zresztą, ładnie opowiada o tym film „Kamper”:
On nie może się zdecydować. Ona nie może się zdecydować. Trochę jedzą, trochę piją, trochę się pieprzą, generalnie zabijają czas czekają na kogoś odpowiedniego.
Randkowanie przypomina teraz weselną grę w gorące krzesła. Czyli stawia się krzesła. Krzeseł jest o jedno mniej niż liczba uczestników. A później wszyscy zaczynają biegać, krzyczeć i pić. Kiedy muzyka się kończy, ludzie siadają. A później gra zaczyna się od początku.
Na samym początku krzeseł jest od cholery i łatwo je znaleźć. Ale impreza trwa, wszyscy coraz bardziej chleją, koleżanka co to miała dawać tylko księciu z bajki, teraz daje każdemu kto poprosi, inna ciągnie druta z entuzjazmem panny na Pigalaku, ktoś pokazał gołą dupę, ktoś się porzygał, poziom zażenowania rośnie, ale z przerażeniem patrzysz, że wszystkie krzesła w najbliższej okolicy są zajęte. A we dwójkę na jednym krześle siedzieć, owszem, można, ale dupa boli i jakby nie do końca o to chodziło.
Dlaczego jednym się udaje znaleźć miłość i mieć fajny związek, a innym nie? Bo jest to sztuka. Jak mówi stare porzekadło: „drogo kupić, tanio sprzedać i kiepsko się ożenić to każdy potrafi”.
Czy uważasz, że do przebiegnięcia maratonu potrzebny jest trening? Czy uważasz, że do zdania egzaminu potrzebna jest określona liczba dupogodzin? To dlaczego dla związku, który ma potrwać kilka lat, a w wariancie dla wielu idealnym całe życie, obędzie się bez treningu? Jeśli twoje związki to tylko zabijanie czasu, jeśli sprowadzają się do kilu ruchów, kilku przyspieszonych oddechów i taksówki rano z powrotem do domu, jeśli dajesz się wykorzystywać w każdej relacji, w której jesteś, to każdy kolejny twój związek będzie taki sam. Bo uczysz się byle jakości. Obniżasz swoje oczekiwania. Przygotowujesz się mentalnie na to, że znów ktoś cię wydyma. Przyzwyczajasz do porażki.
Wybierasz osoby, które cię nie szanują
Jeśli facet mówi: „nie jestem gotowy, to nie jest dobry czas, ale oczywiście kocham cię szaleńczo”, to znaczy, że cię nie chce. Co, jednak, robi nieprzygotowana kobieta w takiej sytuacji? Usprawiedliwia go.
Kobiety są mistrzyniami w opracowywaniu wymówek dla chujowych zachowań mężczyzn, z którymi chcą być. Jeśli spotykasz się z zajętym facetem i on mówi, że lada chwila odejdzie od tamtej, to oznacza, że spotykasz się z oszustem, patologicznym kłamcą, który chce cię tylko regularnie dymać. Jeśli druga osoba traktuje cię jak gówno, to nie jest to żadna gra, ani nie przechodzicie w związku ciężkich momentów, tylko po prostu jej nie zależy.
Jeśli spotykasz się z kobietą, która nieustająco na ciebie narzeka i skarży się, jaki jesteś chujowy, w rzeczywistości nie chce z tobą być. Jeśli spotykasz się z osobą, która cię zdradziła raz i drugi, to zdradzi i kolejny. Wiesz dlaczego? Bo już wie, że ma taką możliwość.
Jesteś narcyzem, albo jesteś z narcyzem
Znam to. Bywam (byłem?) narcystyczny. Mam rys psychopatyczny. Narcyz to ktoś, kto chce się podobać wszystkim, a nie podoba się samemu sobie. To częste w naszych czasach, zarówno u kobiet jak i u mężczyzn. Takie osoby żyją swoim wizerunkiem. Są wiecznie niezadowolone ze swoich osiągnieć. Nie czują spokoju. Nie czują szczęścia. Zawsze i we wszystkim muszą być najlepsze.
Mamy na rynku facetów, którzy wychowali się w latach 90. Kiedy ich ojcowie budowali z drutu i karton- gipsu, oni byli wychowywani przez matki i babki. A matka, owszem, obiad ugotuje, ale nie wytłumaczy młodemu chłopakowi, co to właściwie znaczy być mężczyzną. Nie zrobią tego nauczycielki w szkole, ani katecheta. Mamy na rynku kobiety, które przez całe dzieciństwo musiały udowadniać rodzicom, że są wystarczająco dobre. Że są ładne, że są mądre. Nie dostawały od nich akceptacji. Czuły, że muszą na wszystko zasłużyć.
Ta niepewność mężczyzny – narcyza i kobiety – narcyza przekłada się na związki.
Narcyz myśli tak: jeśli ktoś mnie kocha to znaczy, że jest głupi, przecież wiem, że jestem beznadziejny/ beznadziejna i na nic fajnego nie zasługuję. Gardzę ludźmi, którzy mnie cenią. Ale skoro ktoś wpadł na taki głupi pomysł, że mnie lubi, to mu dopierdolę.
Narcyz nie potrafi się zaangażować, bo i tak uważa, że nic z tego związku nie będzie. Partnera/ partnerkę wybiera dla jego wizerunku. Często nawet będąc w związku flirtuje z innymi lub puszcza się na boki.
Takie są zresztą bohaterki mojej najnowszej książki.
„W sumie liczą się tylko emocje. Trzeba mieć defekt mózgu, żeby czerpać radość z kawy z cynamonem pitej z ulubionego kubka. Codzienność jest dobijająca. Życie jest dramatycznie nudne. A skoro brakuje mi emocji, to szukam ich na boku.”
Jeśli ktoś nie lubi siebie, to nie stworzy dobrego związku.
Nie wiesz, że aby być z kimś trzeba być szczerym. Względem siebie, a później względem tej osoby.
Na czym polega szczerość opowiem na przykładzie kumpla, który udał się na zakupy do Biedronki.
Stał sobie w kolejce, przed nim starsza kobieta kładzie na taśmę winogrona. Kasjer koło 40 – tki, łysy i mówi:
– Ooo, winne grona. Od tego w końcu pochodzi nazwa winogron! Dziękuję bardzo szanownej pani, że zdecydowała się pani na zakupy w naszym sklepie. W końcu to też z pani pieniędzy jest wypłacana moja pensja. Życzę miłego dnia.
Za starszą panią stał lump z butelką jabola w garści. Popatrzył na kasjera i wycedził:
– A ty cały czas tu?
– Muszę tu siedzieć i chuj. Jakbym mógł to bym dawno spierdolił – odpowiedział kasjer, ze zmarnowaną miną.
I na tym polega różnica między szczerością, a pozorami w związku. Dusisz w sobie różne rzeczy w obawie, że druga osoba cię odrzuci. Nie mówisz o swoich pragnieniach, czasami nawet nie potrafisz ich nazwać. Tak naprawdę cały czas oszukujesz wszystkich dookoła. Twój świat to pozory.
A później się dziwisz, że nie wyszło.
Koniec każdego związku widać czasami od razu na jego początku, tylko nikt nie patrzy. Bo, na samym początku już czujemy różne rzeczy. I trzeba iść za swoją intuicją. Trzeba jasno komunikować drugiej osobie, jakie są nasze potrzeby, czego chcemy. W ten sposób ona też podejmuje decyzję, czy chce z nami być. Bo poznaje nas tak naprawę, a nie tylko wersję demo.
xxx
Związek Martyny ostatecznie się rozpadł. To była jej decyzja.
„Zaczęło mnie wkurwiać, że jak tylko przekracza próg mojego mieszkania to stoi za przeproszeniem z kutasem na wierzchu, czy ja mam ochotę, czy nie mam, a na koniec potrafił wypomnieć, że miałam więcej orgazmów niż on.
I jestem sama po ponad 3 latach. Co prawda z bulimią, z tym, że każdego dnia wieczorem rozbieram się i oglądam się w lustrze. Wchodzę na wagę i widzę, że przytyłam, ale chodzę na siłownię, zrobiłam przez kilka ostatnich miesięcy super tyłek, super nogi, więc powtarzam sobie, że jest ok. Chodzę do pracy, jednak umiem się uśmiechać i widzę, że tego „codziennego optymizmu” pozbawiał mnie on. Nie powiem, że już jestem szczęśliwa, że kompletnie nic nie czuję, ale wiem teraz na 100%, że to nigdy nie mogło się udać.”
Dorosłość polega na zrozumieniu co jest naprawdę dla ciebie ważne. Dla ciebie. Najwyższy czas zacząć. Albo możesz dalej robić te same rzeczy oczekując, że tym razem przyniosą one całkiem inne rezultaty.
unsplash.com
Inspiracje: „Bliskie relacje w życiu mężczyzny” – Jacek Masłowski
„Narcyz nie wierzy, że ktoś może go pokochać” – wywiad z Wojciechem Eichelbergerem.
„Why 30 is not the new 20” – Meg Jay
October 24, 2016
Każdy kryje w sobie jakiś BRUD
15 maja Niedziela,
godzina 19.25
Nazywają mnie Relu. Kiedyś miałem telefon na ścianie. Gdy dzwonił, odbierałem, nie wiedząc, kto chce ze mną rozmawiać. Teraz jest łatwiej. Teraz wiem, kto dzwoni, bo numery się wyświetlają. Mogę nie odebrać.
Nazywają mnie Relu. Lubię bary w hotelach i lotniska. Nie lubię poznawać ludzi. Ludzie są przewartościowani. Cały czas czegoś ode mnie chcą. A ja się wtedy męczę. Ludzie cały czas opowiadają mi historie. Rzadko kiedy są w nich szczęśliwi. Zazwyczaj są bardzo nieszczęśliwi. A w barach i na lotniskach można ich tylko obserwować. Jak bakterie pod mikroskopem. Tak jest okej.
Jest maj. 19.25. Jestem w Koszalinie. Nie lubię Koszalina. Jest w pierwszej trójce najbrzydszych miast w kraju. Trójkąt bermudzki: Włocławek, Radom, Koszalin. Wielka płyta i koleiny jak tory tramwajowe ciągną się tu przez całe miasto. W tle Agnieszka śpiewa, że ona już tutaj nie mieszka. Słusznie, ja też bym się wyprowadził.
W Koszalinie jest jeden w miarę przyzwoity hotel oraz apartamenty koło dworca kolejowego. Tym razem spałem w hotelu. Chciałem dostać smażony boczek na śniadanie. Niedaleko jest stacja benzynowa, McDonald’s, Biedronka, bar z bilardem, a facet z recepcji od razu zapytał, czy jestem w delegacji. Kiedy potwierdziłem, polecił mi jakiś dom publiczny, w którym „ukraińskie agenturki” o „słodkich dupkach” miały się pobawić moimi kulami.
Podziękowałem. Chyba grzecznie. Nie mam nic przeciwko prostytutkom, to ciężko pracujące kobiety, ale nie mam ochoty na prostytutki.
Jestem Relu. Lubię whisky, zimną wódkę i zimnego szampana. Lubię dobre jedzenie, lubię rano smażony boczek i świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, wygodne samochody, kubańskie cygara, dalekie podróże. Nie lubię zupy mlecznej.
Mam na sobie ręcznie szyty szary garnitur od krakowskiego krawca Turbasy. Jeśli chcesz budzić zaufanie, włóż szary albo granatowy garnitur z niebieskimi koszulami i stonowanymi krawatami. Jeśli chcesz kogoś rozproszyć w trakcie rozmowy, zakładasz krawat w paski. Jeśli chcesz dominować, zakładasz krawat w mocnym kolorze, czerwony albo żółty. Masz mocno zaciśnięty węzeł? Przywiązujesz uwagę do detali.
Na stopach mam czarne, gładkie oxfordy od warszawskiego szewca Kielmana z ulicy Chmielnej. Drugie, takie same, leżą na górze w prawidłach. Buty muszą odpoczywać przez dwadzieścia cztery godziny po każdym użyciu. Ludzie nie. Ludzie są widać bardziej wytrzymali.
Jestem w barze, siedzę przy stoliku, mam przy sobie „Gazetę Wyborczą”, ale nie czytam. Gazeta jest na wypadek, gdyby ktoś chciał ze mną rozmawiać. Nie lubię, kiedy ludzie chcą ze mną rozmawiać.
Zamiast żołądka mam napięty do granic możliwości bukłak, w którym chlupocze kawa z mlekiem ze stacji Orlen, jeden red bull, zjedzony w pośpiechu schabowy z ziemniakami w gospodzie krytej strzechą przy drodze krajowej. Na szczęście nie zjadłem żurku, za żurek podziękowałem. Nie lubię zup z torebki. Czy to taki problem wziąć trochę razowej mąki żytniej i zrobić zakwas? Czy w tym świecie wszystko musi być w wersji instant?
Oczy mam czerwone, a pod nimi wory kończące się na pierwszy rzut oka mniej więcej w połowie twarzy. I to tylko dlatego, że dalej zasłaniała je broda.
Wyglądam jak nieboszczyk. Jestem nieboszczykiem? Szczypię się w rękę. Boli. Jeśli boli, to żyję.
Przed chwilą oddałem do hotelowego sejfu paczkę zapakowaną w brązowy papier i starannie oklejoną brązową taśmą. Wygląda niepozornie. Jak przesyłka ekonomiczna Poczty Polskiej. Nie chciałem jej trzymać w hotelowym pokoju. Paczka waży cztery i pół kilograma. W środku jest dwa tysiące dwieście pięćdziesiąt banknotów po dwieście złotych. Jeszcze godzinę temu miałem drugą, niemal identyczną paczkę. Obie trzymałem w skórzanej, staromodnej torbie, która przypomina te używane kiedyś przez lekarzy jeżdżących do pacjentów z domowymi wizytami.
Za tę torbę dałem półtora tysiąca złotych. Lubię ją. Jest zapinana skórzanymi krótkimi pasami. Wygląda staroświecko i elegancko.
Rano wracam do Warszawy. Powinienem wrócić do pokoju i się położyć. Rozłożyć hotelowe zasłony. Zdjąć sztywny gors koszuli, zdjąć swój luksusowy garnitur, wsadzić buty w prawidła, stanąć pod prysznicem, zdjąć narzutę, na którą onanizowały się setki osób. Widziałem to na kanale National Geographic. W ultrafiolecie pokazywali ślady nasienia na rzadko pranych narzutach hotelowych. Przykryć się kołdrą okrywającą wcześniej setki osób. I zasnąć.
Bez snów.
Rysunek: porysunki
Jestem Relu. Na razie zamówiłem trzecią whisky. Aby się wyleczyć. Aby wyleczyć chory żołądek.
Barmanka jest nieco otyłą szatynką z czarnym lakierem na paznokciach, czerwonymi ustami i całkiem sporym biustem, którego fragmenty racjonuje mi przy każdym wypełnianiu szklanki lodem i szkocką. Czasami pół piersi. A czasami więcej. Ma stanik, który ten biust podnosi. Ma białą koszulę, rozpiętą o jeden guzik za dużo. Już wiedziałem, że dostanie ode mnie duży napiwek. Ona też o tym wiedziała. Myliła się jednak co do powodu.
Byłem gotów się założyć, że pod tą koszulą ma wytatuowanego motyla, jakiegoś ptaka albo napis: „Mateusz forever”. A Mateusz jest dresiarzem w starym bmw, chodzi w bluzie z kapturem i w butach z fajką. Giba się na boki na ławce przed blokiem niczym gibon i pije piwo marki VIP albo Perła.
W swojej pracy widywałem takie kobiety. Zazwyczaj po drugiej stronie kontuaru. Polska B i C. Pokolenie biedoty, wykształconej w lokalnych zawodówkach i wyższych szkołach gotowania na gazie. Kasy w sklepach, półki w OBI, budowy, roznoszenie ulotek i bary z kebabem. Marzenia: bycie manago w McDonaldzie. Wiecznie na granicy ryzyka, na czarno albo na zleceniu. Współczesna pańszczyzna, jarzmo trudne do zrzucenia. Mieszkanie z rodzicami, meblościanka, a w środku za szklaną witryną słonie z podniesioną trąbą. Te z opuszczoną przynoszą pecha.
W piątek i sobotę jest dyskoteka, sześć piw i seks w samochodzie. Gdy jest ciepło, ona jest oparta o maskę. Jeśli to się powtarza często, to ona jest łatwa. Później jest test ciążowy, ślub – bo tak wypada i babcia się obrazi. Przeprowadzka do rodziców. Jego lub jej. Częściej jej. Pojawia się dziecko, w sobotę jest grill, on stuka jakieś młode dresiary, ona tyje. Bieda rodzi biedę, schemat rodzi schemat, powtarzany przez ich potomka upasionego na snickersach. Cały czas jest źle, wszyscy mają lepiej, ale i tak nikomu nie chce się zmienić swojego życia. O twoich szansach w życiu w coraz większym stopniu decyduje to, kim byli twoi rodzice, a nie twoje IQ. Jak w średniowieczu. Barmanka miała dostać ode mnie napiwek. Ale nie za piersi. Choć jej piersi były bardzo dobre. Miała go dostać, abym ja poczuł się lepiej.
***
Przy oknie siedzą dwaj biznesmeni koło pięćdziesiątki. Jeden jest z wąsem, drugi bez wąsa. Ten z wąsem jest szczupły, wysoki, obcięty na jeża i lekko zgarbiony. Wygląda jak sęp albo przedsiębiorca pogrzebowy. Drugi jest niższy, blady, piegowaty i rudawy. Ma za ciasną koszulę, przez którą przebija się brzuch. Piją czystą pod sok porzeczkowy i zakąszają orzeszkami na przemian z czipsami. Rytualnie co jakiś czas serwetkami ocierają twarze z potu. Właściwie nie rozmawiają. Piją szybko. Kolejka za kolejką. Stara socjalistyczna szkoła. Chyba brakuje im meduzy, śledzia i ogórków. Ale i tak mają dobry wieczór.
Obok nich są trzy kobiety zawieszone między czterdziestym którymś a pięćdziesiątym którymś rokiem życia. Dwie blondyny i jedna czarna. Hybryda na paznokciach, raz w miesiącu wstrzykiwane osocze małopłytkowe, żeby wyglądać dziesięć lat młodziej, rzęsy z norki, fryzjer co dwa tygodnie, a farba skrywająca siwe włosy koniecznie z olaplexem; wtedy nie niszczy włosów. Nie zwracają uwagi na swoich rówieśników. Szukają cały czas wzrokiem seksownego dwudziestoletniego kelnera, który podaje im drogie słodkie koktajle z parasolką. Mają nadzieję, że wejdzie w ich rubensowskie powłoki dwudziestoletnim penisem, doprowadzi przywiędłe, obwieszone złotem ciała do zgięcia się w łuk, pogryzie im wargi, zejdzie ustami między ich uda. A gdy wstaną rano po nieprzespanej nocy, okaże się, że wygładził im zmarszczki w kącikach oczu lepiej niż najskuteczniejszy kwas hialuronowy.
Boją się, że dłonie ich mężów będą ostatnimi, które je dotkną. Chcą się czuć pożądane. Jeszcze raz, jeszcze przez moment, jeszcze przez piętnaście minut, jeszcze uciekając przed czymś, co jest dla kobiety gorsze niż śmierć, czyli starością. Rzucają resztki swojej urody, zakładając krótkie spódniczki, pokazując uda wyćwiczone w drogim fitness clubie z trenerem personalnym, błyskając biustem i karminową szminką po to, aby wabić do siebie młodych mężczyzn z prekariatu.
Ich czas miał nastąpić, kiedy zrobi się ciemno, kiedy zmierzch ukryje to, co już do pokazania się nie nadaje, kiedy w półmroku hotelowego światła będą mogły zrzucić z siebie drogą bieliznę.
Tyle że kelner jest jeden, a one trzy. Więc gadają, ale od czasu do czasu każda łypie w jego kierunku, wypina piersi, poprawia ręką włosy, gapi mu się na krocze i chichocze zachęcająco, usiłując przebić koleżankę.
Były razem, ale grały solo. Wybierz mnie, wybierz mnie, WYBIERZ MNIE.
Kelner to widzi. Kelner to czuje. Ale one nie wiedzą i ja też nie, że on ma w głowie pewną drobną osiemnastolatkę, którą poznał trzy miesiące temu i która sprawiła, że cały czas jest mężczyzną jednej kobiety i innej nie chce. I on też nie wie, że jego osiemnastolatka, kiedy on teraz siedzi na swojej zmianie, zdradza go z jego własnym kumplem, który jest o tyle lepszy, że jest muzykiem, że rapuje, a kobiety zawsze lubią oddawać się artystom, bo to je uwzniośla i razem z nasieniem przechodzi na nie część ich chwały.
Za mniej więcej dwa miesiące ta jeszcze nie kobieta, a już nie dziewczyna zajdzie w ciążę. I nie będzie za specjalnie nawet wiedzieć z którym, i będzie się zastanawiać, co dalej.
Ale to później, jeszcze nie teraz.
***
W barze jest młody mężczyzna w niebieskim garniturze o starannie ułożonych brylantyną włosach. Widziałem ten jasnoniebieski garnitur w ubiegłym roku w Vistuli, kosztował osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć złotych i dziewięćdziesiąt groszy w promocji, minąłem go bez słowa. Nigdy bym nie założył takiego garnituru. Mężczyzna ma buty ciemnobrązowe, starannie wypastowane, lśniące. Koszula biała, krawat granatowy w biało-czerwone pasy, obowiązkowa poszetka w brustaszy. Głowa wysoko podniesiona, w ręku biała filiżanka, pije kawę. Najmniejszy palec wystawiony do przodu i sterczący. Wygląda trochę jak prezenter telewizyjny, trochę jak początkujący mówca motywacyjny. Garnitur ponoć dobrze leży w trzecim pokoleniu. On jest pierwszym. Ale stara się, to już coś.
Blondyn patrzy na ładną blondynkę. Ja na nią nie patrzę, co najwyżej zerkam od czasu do czasu, bo siedzi mi za plecami.
Blondynka wybrała stolik pod żółtą ścianą, na której wisi tani landszaft z kucem i żołnierzem (Polska, dziewica, Bóg, honor, Matka Polka na pomniku, zawsze dziewica, jak daje, to powściągliwie i raz na miesiąc. Wysyła swojego faceta na wojny, on ginie, ona zostaje w żałobie i przez resztę życia, upamiętniając tego jedynego, nie rozkłada ud i instaluje tam szwajcarski zamek od sejfu).
Blondynka siedzi sama, pije zimną wódkę z wodą i cytryną i maże piórem na stercie komputerowych wydruków. Na stopach nosi buty na niewysokim obcasie. Na tyle niewysokim, aby chodzić bez problemów. Na tyle wysokim, aby podkreślić nogi. Spódnicę ma jakieś dziesięć centymetrów przed kolana. Cienkie pęciny. Nie, to konie mają pęciny. Jej nogi są po prostu długie, szczupłe i gładkie. Siedząc z nogą założoną na nogę, pokazuje kawałek uda. Włosy długie. Opadają jej na plecy. Oczy zielone, wystające kości policzkowe, usta niewielkie, ale dolna warga duża. Pompowana? Chyba nie, chyba tak naturalnie. Ciemnoczerwona szminka na ustach. Pachnie pieniędzmi. I może kogoś może zmylić jej sukienka wyglądająca jak z taniej sieciówki. Ale jej włosy są świetnie obcięte i doskonale ułożone. Nawet jeśli farbowane, to tego nie widać. Kobieta ma skórzane, nie plastikowe, buty. Na ręce drogi zegarek. Bransoletkę z Pandory.
Niebieski garnitur obserwuje ją łapczywie. Patrzę na niego i wiem, że szuka w głowie słów, którymi mógłby ją przekonać do seksu, bo przecież żyjemy w czasach, w których wymiana śliny między ludźmi o niczym nie świadczy. Jest jak fitness albo zumba, tylko że bez majtek, a po treningu wszyscy się myją i wracają do domu.
Mężczyzna szuka w swojej głowie kłamstw. Kłamstwa mogą być jednak dobre, czyli przekonujące, i złe, czyli nieprzekonujące.
Mężczyźni obiecują kobietom różne rzeczy, których nie mają zamiaru dotrzymać, tylko po to, aby na chwilę zdjąć im majtki.
Kocham (twój tyłek).
Tęsknię (za twoimi piersiami).
Śniłaś mi się (jak dobrze operowałaś ustami).
Nigdy cię nie opuszczę (do momentu, aż dojdę).
Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie (moim zdaniem w tej sukience wyglądasz jak absolwentka dyskoteki, ale skoro dobrze ruszasz biodrami, a ja nie mogę być z kimś innym, to poudawajmy jeszcze trochę, że jest nam razem dobrze, okej?).
Mężczyźni chcą wypełnić inne ciała. Kobiety chcą, aby ktoś wypełnił ich duszę. Nadał ich pustce sens. Ale miłości nie ma. Są tylko złudzenia, którymi ściągamy się do łóżka.
***
Rysunek: porysunki
Patrzę na zegarek na swoim przegubie. Zegarek nie jest drogi. Jest bardzo drogi. To Breitling Chronomat GMT Automatic na skórzanym pasku. Jest 19.40. Piję. Whisky jest delikatna, słodowa, pachnie jabłkiem i cytrusem. Kiwam ręką. Barmanka skwapliwie nalewa mi kolejną porcję. Nie powinienem już pić. Za dużo piłem dzisiaj. Rano jadę z tego miasta. Mam nadzieję, że nie wrócę tu zbyt szybko. Chcę się upić. Nie mogę się upić. Rano mam zjeść jajecznicę na boczku, napić się kawy z mlekiem, bo dzięki mleku jest zdrowsza dla żołądka, zjeść francuskiego rogala z masłem i powidłami, wrzucić swój neseser do bagażnika i jechać do Warszawy.
Niebieski garnitur przełyka ślinę, zbiera się na odwagę, usiłuje coś powiedzieć. Chce być bogiem seksu. Chce, aby kobiety służyły mu swoimi ciałami. Chce, aby blondynka służyła mu swoim. Więc wstaje, idzie, uśmiecha się z daleka. Wszystko, czego pragnie, jest po drugiej stronie strachu.
– Puk, puk – mówi. Głos ma zaskakująco sympatyczny.
– Kto tam? – pyta uprzejmie blondyna.
Ja słucham. Barmanka słucha. Kelner nie słucha, nie może słuchać, jest za daleko.
– Pukanko – wyjaśnia niebieski garnitur i się uśmiecha.
Blondynka wie, że jest ładna, a jak o to zadba, to piękna. A ten mężczyzna mógłby się nawet jej spodobać. Mógłby ją pociągać, bo ma mocno zarysowany podbródek, duże oczy i silne ręce.
– Jak masz na imię?
– Aldona – odpowiada ponuro.
– Jestem Antek. Mogę postawić ci drinka? – pyta on.
– Nie piję.
On patrzy zdziwiony na jej szklankę.
– To wódka. – Pokazuje na szkło.
– W sumie to nie wiem. Kiedy mi nalewali, butelka była już otwarta – odpowiada blondynka.
Garnitur baranieje.
– Kłamczuszka – mówi w końcu.
Blondynka pociąga soczysty łyk ze swojej szklanki, uśmiecha się do niego szatańsko.
– Mężczyźni zawsze kłamią. Dlaczego nam nie wolno? Kłamanie to najlepsza rozrywka kobiety – mówi. – Poza zrzucaniem z siebie ciuchów.
Jest okrutna. Niebieski garnitur nie nadąża. Jego skrypt nie przewiduje takiej odpowiedzi.
– Może zrzucisz je przede mną? – próbuje jeszcze.
Barmanka prycha pod nosem z lekceważeniem. Ja nie prycham. Trochę mi go żal. Trochę jestem zażenowany. Blondynka udaje cień zainteresowania, udaje, że zastanawia się przez chwilę, a w końcu odpowiada:
– Na świecie nie ma tyle alkoholu.
Niebieski garnitur nie wie, co robić dalej. Czuje się upokorzony, czuje się wściekły. Stoi przez moment w miejscu i w końcu odchodzi do swojego stolika.
Barmanka uśmiecha się, ale niezbyt szeroko. Nie takie rzeczy tu widziała, nie takie rzeczy jeszcze zobaczy. Blondynka siedzi dalej nad swoimi wydrukami.
Odwracam głowę w innym kierunku. Piję.
Kiedyś, w podobnym barze, na drugim końcu kraju, pewna bardzo ładna pani z lekko rozmazanym makijażem opowiedziała mi, że najbardziej nieprzystępna kobieta to taka, która pamięta, że ma nieogolone nogi i okolice bikini. Bałagan w mieszkaniu się już nie liczy. Bałagan liczył się dekadę temu. A później wyszła z takim Włochem, który cierpliwie czekał, aż ona się upije.
Najlepszy sposób na kobiety miał porucznik Dimitrij Rżewski. Porucznik Rżewski usłyszał, że aby poznać kobietę, trzeba do niej podejść (swobodnie i męsko), porozmawiać o pogodzie i się przedstawić. Pewnego dnia porucznik Rżewski spotkał dziewczę cudnej urody. Dziewczę spacerowało z psem. W oryginale był to pudel, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy, byłby to pewnie yorkshire terrier. Podszedł do kobiety, z całej siły kopnął psa w dupę i zagaił: „Nisko leci. Chyba na deszcz… Nawiasem mówiąc, niech pani pozwoli się przedstawić: porucznik Rżewski”.
***
– Macie tutaj jakieś kanapki? – Blondynka zaczepia kelnera.
– Tuńczyk, kurczak albo żółty ser – wymienia. – Co podać?
Zawahała się.
– A może przyniosę pani całą kartę? – zaproponował kelner. Zniknął na zapleczu.
Blondynka się zastanawia. A ja bardziej niż ona wiem, że powinna się zastanawiać jeszcze bardziej rozważnie. Byłem tutaj pięć albo sześć razy. Wiedziałem, że tutejszy kurczak smakuje jak opona od traktora, z tą różnicą, że jest jeszcze suchy i łykowaty. I odbija się tak strasznie, że żaden alkohol nie pomoże. Po tuńczyku dwa razy miałem ostre sranie i spędziłem wieczór w pozycji skoczka narciarskiego. Nie wierzę w przypadki.
Pociągnąłem solidny łyk ze szklanki. Nie miałem ochoty na rozmowę. Nawet z ładną blondynką. Jakoś sobie poradzi, prawda? Są na świecie większe problemy niż sraczka. Jej stolik jest tuż przy barze. Jakiś metr dwadzieścia ode mnie.
Rysunek: porysunki
– Dobry wieczór – mówię do niej i sam się sobie dziwię.
Ona nie. Statystycznie rzecz biorąc, samotna kobieta w barze przyzwyczajona jest do tego, że zaczepiają ją obcy mężczyźni.
– Dobry wieczór – odpowiada.
– Jest pani głodna – stwierdzam.
– Trochę.
Przekrzywia nieco głowę na bok, traktując mnie widać jak ciekawego chrząszcza.
– Nie jadłbym z rybą – radzę. Wydaje mi się, że uprzejmie. Tak, jak na mnie to uprzejmie.
Blondynka patrzy na mnie badawczo.
– Dlaczego? – pyta.
Zastanawiam się chwilę, co jej odpowiedzieć i nadal pozostać kulturalnym mężczyzną, w dobrym garniturze, w wypastowanych starannie butach.
– Tuńczyk będzie się pani odbijał przez pół nocy – wyjaśniam w końcu.
Chyba chwyciło, bo kiwa głową ze zrozumieniem.
– Kurczak? – próbuje.
– Resztki z obiadu. Kucharzowi udaje się uzyskać coś, co jest gumowe i suche jednocześnie. Ratują to majonezem. Ale to nie jest dobry majonez.
– Widzę, że często tu pan bywa.
– Za często.
Biorę gazetę i ją otwieram. Artykuł jest o strajku szykującym się na Poczcie Polskiej. Pracownice okienek narzekają w nim, że zarabiają mniej niż kasjerki w Biedronce.
Blondynka zamawia kanapkę z serem, wyciskany sok z pomarańczy oraz jeszcze jedną wódkę. Kelner przyjmuje zamówienie, facet w niebieskim garniturze wypija jednym haustem resztkę swojej kawy, odsuwa krzesło. Nie dosuwa go z powrotem, odchodzi, rzuca mi jeszcze tylko spojrzenie pełne zawiści. Nie rozumiem dlaczego.
Blondynka nie zwraca na niego uwagi. Je kanapkę. Żuje ją jak za karę. W końcu się poddaje. Zostawia połowę na talerzu.
– Dziękuję za radę.
Pociągam kolejny łyk. Depresja pojawia się w momencie, kiedy pijesz i alkohol już na nic ci nie pomaga. Nie mam depresji. Lubię pić.
– Nie ma za co – odpowiadam w końcu.
Wracam do gazety. Czytam, że OECD wymaga od nas podniesienia podatków, bo wydatki publiczne są zbyt rozbuchane. W tekście wypowiada się kilku zatroskanych ekspertów, którzy do pracy dojeżdżają volvo albo subaru w najwyższej konfiguracji, mieszkają w przyjemnych apartamentach na warszawskim Powiślu, a ich myśli skupiają się wokół prywatnych szkół dla dzieci, kochanek i wakacji na Bali. W tekście są zatroskani. W tekście apelują o społeczną solidarność.
– Dlaczego pan się zatrzymuje w tym hotelu, skoro jest tak kiepski? – pyta ona.
– Słucham?
– Dlaczego zatrzymuje się pan w tym hotelu, skoro jest tak kiepski?
– Dla boczku. Podają tu rano smażony boczek – wyjaśniam spokojnie.
Nie wracam do gazety. Nie mogę wrócić do gazety, kiedy ta kobieta mnie o coś pyta. To byłoby nieuprzejme. Człowiek dobrze wychowany ma się odnaleźć we wszystkich okolicznościach życia.
– Wiesz pan, co rozczarowuje kobiety?
Patrzę na nią. Oceniam, że jest nieco pijana. Później zastanawiam się nad jej pytaniem i odpowiadam w końcu:
– Metr dziewięćdziesiąt. Dziesięć centymetrów. Tysiąc pięćset netto.
Kobieta się śmieje.
– Kobiety są w stanie wybaczyć tysiąc pięćset na rękę. Kobiety są w stanie dużo wybaczyć mężczyznom pod warunkiem, że ich kochają. Kobiety są w stanie wszystko zrobić dla miłości. Ale zawsze są rozczarowane brakiem zainteresowania – mówi blondynka, a ja kiwam głową ze zrozumieniem.
Po prostu jest zaciekawiona. Po prostu jesteśmy w barze. Bar ma swoje prawa. Po prostu mężczyźni są zawsze dla niej dyspozycyjni. Nie dziwi mnie to. Kiedyś pewnie też byłbym dyspozycyjny.
Rysunek: porysunki
– Co tutaj robisz?
– Dopieszczam ludzi.
– Jesteś prostytutką? – pyta.
– Jak każdy w Warszawie – odpowiadam.
– Marta – łże blondynka i podnosi swoją wódkę z cytryną.
– Teodor – łżę ja, choć nie lubię, i podnoszę swoją szklankę.
Jestem Relu. Przyjechałem tu pracować. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Ta blondynka kojarzy mi się z wakacjami. Z błękitnym niebem, białym piaskiem na wydmach w Łebie. Na tych wydmach zazwyczaj były młode dziewczyny w krótkich dżinsowych spodenkach i z długimi blond włosami.
A później zdejmowały te spodenki. Nosiły skąpe bikini. Ich pocałunki były słodkie i wilgotne. Usta smakowały tanim błyszczykiem. Skóra była nagrzana od sierpniowego słońca. Włosy targał wiatr. Miały ziarna piasku na płaskich brzuchach, na udach i na stopach. Gdy się uśmiechały, lśniły ich białe zęby. Ta biel odcinała się od opalonych twarzy. Kiedy o tym myślę, czuję w lędźwiach tęsknotę za tym, co było. Za tym, czego już nie będzie.
Ta kobieta była kiedyś taką dziewczyną na piasku.
Blondynka, która chce, aby nazywać ją Martą, mówi, że kiedy kobieta ma więcej niż dwadzieścia pięć lat, to żadne słowa faceta nie są w stanie jej zaskoczyć.
Pije swojego drinka i cedzi nagle udawanym basem:
– „Chodź, pokażę ci małe kotki”. „Zerżnąłbym cię nawet na trzeźwo”. „Byłaś kiedyś na Kubie?” „Nie”. „Cześć, Kuba jestem”. I moje ulubione: „Widzę, że lubisz wpierdalać. Coś nas łączy”. Akurat jadłam hamburgera z frytkami – wyjaśnia.
– Ładne – przyznaję. – Podoba mi się. Jest w tym pewna szczerość.
Kobieta umiera, kiedy odchodzi jej młodość. Ile czasu ci jeszcze zostało, Marto? Piętnaście lat? Może nawet dwadzieścia. Ma typ urody, który bardzo wolno się starzeje.
– Pozwoliłam mu postawić sobie drinka. Temu od kotków również. Ach, i oczywiście zapomniałabym o takim jednym, który podszedł, stanął obok, spojrzał i powiedział: „Masz linijkę? To odmierz dwadzieścia jeden centymetrów”. Niestety, brakowało mu dwóch zębów z przodu. Powiedział, że wybili mu, jak był w więzieniu.
Tym razem śmiejemy się obydwoje.
– Najgorszy jest typ: postawię ci, bo mnie stać, bejbe – zauważyła. – Jak byłam w ubiegłym roku w klubie w Berlinie, podszedł do mnie łysy, z brodą, w garniturze. Dość wysoki. Razem nawet to dobrze wyglądało. Pyta: „Jesteś Szwedką?”. „Polką”. „Super! Seks?” „Eee… Nie?…” „Dlaczego? Mam pieniądze”.
Barmanka wyszła na chwilę. Kelner zapytał, czy chcę jeszcze.
Jasne, proszę.
– Jeszcze jedną wódkę z cytryną – powiedziała blondynka.
Kelner uwinął się migiem. Ładne kobiety mają swoje przywileje.
Barmanka wróciła, wyciera teraz kawałek dalej suchą ścierką kieliszki, żeby dobrze się błyszczały, żeby nie miały żadnej plamki.
Pytam blondynkę, czym się zajmuje. Mówi, że wykonuje najbardziej obsceniczny zawód świata.
– Jesteś prawnikiem?
– Nie. Ale ciepło.
– Lekarzem – stwierdzam i gratuluję jej szczerze. Wyrażam opinię, że jeśli ktoś miałby mi wtykać palec w odbyt, wolałbym ładną dwudziestosiedmiolatkę niż wielkiego, owłosionego niczym orangutan lekarza o łapach z żyłami jak cumy okrętowe.
– To wcale nie zawsze wygląda tak fajnie, jak to Brazzers czy inny Red Tube wymyślił – odpowiada. – Że wchodzi lekarka, ma pod fartuchem bieliznę i pończochy, zdejmuje facetowi spodnie od piżamy, a on ma największego, jakiego w życiu widziała. Wyobraź sobie, że trafiasz do szpitala z czymkolwiek mało romantycznym. Przychodzi do ciebie taka dziewczynka jak ja i pierwsze, co robi, to wsadza ci palec w tyłek, bez żadnego wstępu. Ja z reguły się przedstawiam, ale mało kto to robi. Potem stwierdzam, że trzeba ci umieścić cewnik. Mimo fajnej okolicy to wsadzanie cewnika nie jest fajne. I co? Czar pryska – stwierdza.
15 maja
Niedziela, godzina 21.23
Rysunek: porysunki
Wypiłem kolejną whisky. Odstawiłem szklankę i podjąłem decyzję, że ta jest ostatnia. Zamówiłem u barmanki gazowaną wodę. Bez lodu. Bez cytryny.
Przedsiębiorcy budowlani skończyli butelkę wódki i wyszli. Jedna z rubensowskich kobiet poszła chwiejnym krokiem do toalety. Długo jej nie było, wróciła blada. Jej koleżanka poszła ją teraz odprowadzić do pokoju. Podtrzymując w pasie. Trzecia kobieta została przy stoliku.
Zawołała kelnera, długo wypytywała go o różne drinki i potrawy. Poprawia włosy. Wyjaśnia, że jest tutaj przejazdem z koleżankami, jest właścicielką spa, błota, solaria, hydroterapie, zatrudnia dwanaście osób, ich specjalność to masaże i ona czasem też masuje, ale tylko specjalnych gości, którzy zaraz po tym masażu czują się jak nowo narodzeni. I że pokój numer dwadzieścia cztery w tym hotelu jest całkiem sympatyczny, łóżka mają bardzo wygodne, a ona przed snem chce się napić kieliszek szampana i nawet ma schłodzoną butelkę. A tak w ogóle to dawno nie miała nic konkretnego w ustach. A lubi grube rzeczy. Jak pasztetowa czy salami. Ale niestety dawno nie była w mięsnym. Zbyt dawno. Czy może on jest w stanie jej jakoś pomóc? Kelner uśmiecha się tajemniczo. Ale mówi mało i odpowiada niekonkretnie. Jakby nie mógł się zdecydować, czego chce. Nie potrafi się zgodzić. Nie potrafi jednak też odmówić.
Blondynka mi się podoba, bo jestem pijany. Nie powinna mi się podobać. Uśmiecham się do niej. Odpowiada śladem uśmiechu.
Rysunek: porysunki
Nie wiem wielu rzeczy.
Że Marta tak naprawdę ma na imię Lidka. I mieszka we Wrocławiu. Chodzi po szpitalu w białym, dopasowanym fartuchu i czerwonych conversach, a cała fala mężczyzn patrzy na nią z pożądaniem. Ale ona nie chce wszystkich mężczyzn, ona chce jednego, którego poznała rok temu na festiwalu Open’er, podczas występu zespołu The Vaccines, który chciała zobaczyć tylko dlatego, że spodobała się jej nazwa.
On był/jest fotografem. Podszedł do niej i nie było żadnego „nie wypada”, „nie można”, spojrzał jej w oczy, podniósł niewielki aparat marki Leica i zrobił jej zdjęcie, później następne, a zrobił to tak, jakby ją rozbierał, i czuła się naga.
A potem faktycznie ją rozebrał.
Żaden głupiec. Żaden facet-miś, facet-przyjaciel, facet-chłopiec, tylko facet-facet.
Jeździł na czarnym, wielkim motorze o litrowej pojemności. Na twarzy miał ślady czarnego zarostu, tak silnego, że właściwie powinien się golić rano i wieczorem.
Ona ma silny charakterek, więc facet-facet musiał mieć jeszcze silniejszy.
To była wielka miłość od pierwszego wejrzenia. Było ekstra. Było wesoło. Było tak, jak powinno być. On przyjeżdżał do niej, czasami nawet co drugi weekend, raz w miesiącu najrzadziej, i dzwonili do siebie prawie codziennie. Jaka była z nich dumna, że tak dają radę tworzyć związek na odległość!
W Koszalinie zjawiła się przez tego mężczyznę. Chciała mu zrobić niespodziankę, przyjechała pociągiem, żeby wyskoczyć jak ten królik z kapelusza. Dotarła do jego mieszkania. A wcześniej w damskiej toalecie na paskudnym dworcu długo poprawiała makijaż. Zadzwoniła do jego drzwi, odtwarzając w wyobraźni sekwencję wydarzeń, w której będzie przy ścianie, a później na podłodze, a jeszcze później to się zobaczy. Na pewno pod prysznicem.
Zamiast niego otworzyła jej młoda dziewczyna ubrana tylko w męską koszulę. Bardzo ładna dziewczyna, musiała przyznać, o białej skórze i małych piersiach.
Lidka odwróciła się na pięcie i bez słowa poszła na dworzec łapać pociąg powrotny. Tyle że pociąg był dopiero rano.
Wylądowała w hotelu, on dzwonił i przepraszał, że to nikt ważny, taka dziewczyna na chwilę, ale ona nie chciała słuchać jego przeprosin, bo w tym momencie do krawężnika na chodniku miała większe zaufanie niż do facetów.
Chciała tylko upić się z rozpaczy.
I piła, i czytała sterty notatek, które miały ją uczynić pełnoprawną panią doktor, i mazała po nich długopisem, a w środku czuła, jak zamiast serca rosła w niej wielka czarna dziura.
– Nie możesz się umawiać z lekarzami? – pytam.
– Nie rozśmieszaj mnie! – Wzrusza ramionami. – Panowie doktorstwo: wiek trzydzieści dziewięć i pół, zazwyczaj turbosamochód, zazwyczaj w domu już gotuje i pierze przepiękna żona i biegają przepiękne dzieci. Pan doktor jest przystojny, szczupły, wysportowany, błyszczy wiedzą i żartem. Zaczyna od tego, że chce zaimponować, najpierw wiedzą. Więc się popisuje przed studentką, czego to on nie wie, i wyłapuje, czy studentka jest zainteresowana jego specjalizacją. Powiedzmy, że jest. No to zaczyna czarować: „Mogę panią nauczyć robić to i tamto, może pani wpaść na dyżur, to pokażę pani taki czy inny zabieg, nauczę panią”. Studentka się zgadza, podekscytowana, że nauczy się medycyny. Pan doktor szybciutko przechodzi na ty, zamiast nauki zawodu są rozmowy o życiu, planach. Oczywiście pan doktor bardzo chętnie odwiezie panią studentkę do domu, bo przecież ma taki ekstrasamochód.
Blondynka patrzy na moje dłonie. Od kciuka do palca wskazującego na prawej dłoni mam bliznę. To ślad po wypadku na rowerze, kiedy byłem dzieckiem. Jeździliśmy po placu, bawiąc się w berka. Przewróciłem się prosto na żwir. Nie pamiętam już prawie nic z czasów, kiedy byłem dzieckiem, ale tę chwilę tak. Musiała być dla mnie ważna.
– Później jest zawsze prezentacja samochodu, czyli jedziemy bardzo szybko i jest brum, brum! Tyle że po roku pracy kupię sobie lepszy, więc panowie lekarze tak bardzo w ten samochód nie idą, bo wiedzą, że też mnie będzie stać. No i teraz jest moment, kiedy on pyta o numer. „Jakby był ciekawy przypadek, to dam znać. Wpadniesz, przeanalizujemy wspólnie”. Wieczorem już jest pierwszy SMS zwiadowczy, zazwyczaj z lekkim flirtem, ale jeszcze w miarę. Na drugi dzień jawny flirt, wieczorem konkretna propozycja. Dramat – ocenia. – Wydaje mi się, że dziewięćdziesiąt procent lekarzy zdradza swoje żony. Nie wyjdę za lekarza, never. Ja miałam dobrą lekcję, bo żona doktorka zorientowała się, co się święci po SMS-ie zwiadowczym, i na drugi dzień rano już czekała zapłakana na korytarzu. Widok – dla mnie trauma, jestem młodociana, jeszcze nie taka zepsuta i podziałało. Ale na pięć innych nie podziała.
– Co ci napisał?
– Zwiadowczo zazwyczaj jest coś w stylu: bardzo miło spędziłem z tobą czas/przypomniałem sobie, jak to jest być młodym/powiew młodości i świeżości/przypomniałaś mi, jaka medycyna jest fascynująca, chce ci przekazać jak najwięcej, będziesz fantastycznym lekarzem/bla, bla, bla, masz piękne oczy. A ona, stojąc przede mną, beczała, że nie ma pracy, ma trójkę dzieci, kocha męża i żebym tego nie niszczyła, bo gdzie ona pójdzie i co zrobi bez niego? Oni zazwyczaj nie żenią się z lekarkami, bo nie chcą mieć w domu konkurencji, wolą znaleźć jakąś szarą myszkę, która im ugotuje, posprząta, a przede wszystkim będzie bardzo wdzięczna za cudowną złotą rękę, która pozwala jej żyć na wysokiej stopie. Taka będzie oddana i nie podskoczy, bo wie, że bez mężusia świat się skończy.
Brud
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-346-3
© Piotr C. i Wydawnictwo Novae Res 2016








October 4, 2016
Dwie historie, które mogą zmienić twoje życie
Ludzie pytają mnie jak się odnajduję, mając 40 lat. (Tak, sam nie jestem w stanie w to uwierzyć). Odpowiadam wtedy, że niektórzy przekonują, że życie zaczyna się po 30 – tce. Niektórzy, że po 50 – tce. Ja twierdzę: wszystko zależy co pijesz.
Mamy mało sposobności zatrzymania się na moment i przeanalizowania paru rzeczy; człowiek cały czas napierdala albo zapierdala. Niemniej jednak, takie okrągłe daty skłaniają do przemyśleń. Na przykład, że ludzie powinni się wiązać ze sobą na stałe i zakładać rodziny, dopiero wtedy kiedy mają już dobry kontakt ze sobą. Z tym, kim są. Co chcą w życiu robić. Wtedy wiemy, kim jesteśmy i z kim jesteśmy. Albo, że jeśli kobieta w słoneczny dzień włącza wycieraczki, to znaczy, że szykuje się do skrętu.
Lecz dzisiaj, z okazji moich urodzin, opowiem dwie historie. Historie, które chciałbym, aby ktoś mi opowiedział, kiedy kończyłem 18 lat.
Pierwsza jest o Charlesie Blondinie
30 czerwca 1859 roku Charles Blondin wszedł na linę zawieszoną na wysokości 49 metrów.
Sama lina miała 340 metrów. Była rozciągnięta nad wąwozem przy wodospadzie Niagara. Blondin wszedł na linę i zaczął po niej powoli chodzić. W połowie drogi stanął na chwilę i zrobił salto do tyłu. I poszedł dalej.
W ciągu najbliższych kilku miesięcy przejechał po tej linie na rowerze, przeszedł po niej z zawiązanymi oczami, w łańcuchach na nogach, a raz nawet przeszedł po niej dźwigając kuchenkę. Tak, kuchenkę. Taką do gotowania.
Pewnego dnia przyszedł tam z taczkami. Krzyknął: „Kto wierzy, że jestem w stanie przejść po tej linie pchając taczki?” Wszystkie ręce poszły w górę. Blondin skierował wzrok na jednego faceta z tłumu.
– A Pan wierzy? – zapytał
– No jasne – odpowiedział tamten.
– Na pewno? – upewnił się Blondin.
– Oczywiście!!
– To zapraszam do taczek.
Wnioski? Jak to ładnie podsumował profesor psychologii Mark S. Lewis, z sukcesem w życiu jest tak, że nie ma on nic wspólnego ze sławą, pieniędzmi czy szczęściem, lecz bardzo dużo wspólnego ze strachem. Są takie chwile, kiedy życie mówi ci „Wsiadaj do taczki”, a ty strasznie nie chcesz do niej wejść, bo generalnie tu gdzie jesteś, jest ci ok. I wtedy musisz sobie odpowiedzieć na pytanie: czy bardziej chcesz być po drugiej stronie liny? Czy może bardziej się boisz, że spadniesz na dół?
To szatańska alternatywa. Co jest potrzebne do rozwoju? Brak akceptacji. A co jest potrzebne do szczęścia? Akceptacja.
Chujowo, nie?
Jeśli chcesz się rozwijać, skazujesz się na to, że zawsze będziesz czuć się gorzej od innych. Że zawsze musisz kogoś gonić. Że zawsze będziesz wchodzić do taczki i zawsze będziesz musieć przełamywać swój strach. Co jest wobec tego potrzebne, aby osiągnąć balans?
Odpowiedź będzie w historii numer dwa.
Nauczyciel David McCullough
Historia numer dwa jest o nauczycielu angielskiego. Nauczyciel nazywa się David McCullough i uczy w szkole średniej Wellesley w USA.
McCullough wyszedł na scenę na zakończenie roku szkolnego 2012. Zrobił to, aby wygłosić mowę. Stał przed nim tłum młodych ludzi, którzy właśnie wkraczali w coś, co ponoć nazywa się dorosłym życiem. Wiecie jak to jest, kiedy ma się 18 lat. Wydaje ci się, że wiesz wszystko, a w rzeczywistości gówno wiesz. Bycie 20-latkiem jest jak gra komputerowa, w której pominąłeś tutorial. Biegasz tylko bez sensu, nie wiesz co robić, nie masz żadnej porządnej broni, ani dobrego pancerza.
Co prawda podobnie jest po 30-tce.
I po 40-tce.
I po 50-tce.
Ale tego dowiadujemy się dopiero później. Będąc nastolatkami, mamy nierealistyczne marzenia o swojej przyszłości. Jesteśmy w niej gwiazdami rocka. Dorastające dziewczęta marzą o wampirze ze Zmierzchu. Nader wszystko nie chcemy przeciętności, bo przeciętność nas wkurwia. A później przestajemy pić mleko i zaczynamy pić wódkę.
McCullough stanął przed setkami młodych ludzi i w odruchu szczerości powiedział im coś, co mogło skrócić proces dopiero czekającej ich, a w chuj bolesnej, edukacji. Ot, tak w skrócie:
„Nie jesteście niczym wyjątkowym. Nie jesteście nadzwyczajni. Tak, owszem, byliście przez ostatnie lata rozpieszczani, chronieni, podziwiani. Tak, owszem, dorośli was niańczyli, całowali, karmili, wycierali wam buzie, wycierali wam tyłki, trenowali, uczyli, słuchali, dodawali odwagi, doradzali i znów dodawali odwagi.
Ale nie jesteście nikim szczególnym. Nawet jeśli jesteście jedni na milion to oznacza, że na planecie mającej 6.8 mld. osób jest prawie 7 tys. takich jak wy.
Bo widzicie – powiedział McCullough – jeśli wszyscy są wyjątkowi, to nikt nie jest wyjątkowy. Jeśli wszyscy dostają medal, to znaczy, że ten medal przestaje mieć jakąkolwiek wartość.”
Tak naprawdę McCullough powiedział tym dzieciakom „Przestańcie się łudzić. Przestańcie żyć iluzjami.” Marzenia to aspiracje. Iluzje to kłamstwa. A my z przyjemnością je kupujemy, bo sprawiają, że trzymamy się w swojej strefie komfortu.
Kłamstewko numer jeden
Jeśli będziesz ciężko pracował i naprawdę czegoś zapragniesz, to na pewno ci się uda.
To kompletna bzdura. Nie będę modelką Victoria Secret nawet jeśli się, kurwa, poświęcę, zafarbuję włosy na platynowy blond i wydepiluję okolice bikini. Nie ma tu znaczenia ilość pracy, jaką bym w to włożył. Nie będę zawodowym bokserem, bo jestem za stary, nie będę śpiewał w boysbandzie, bo fałszuję jak wykastrowany kogut.
Nie mogę zrobić wszystkiego. Ale mogę być najlepszą wersją samego siebie. Bo wszystko jest możliwe w zakresie tego, co jest nam dane. Przynajmniej ja w to wierzę. I ty też w to uwierz.
Kłamstewko numer dwa
Zakupy uczynią cię kimś szczególnym
Jednym z moich ulubionych filmów z czasów, kiedy byłem jeszcze młody, romantyczny, ale sceptyczny (a kobiety traktowałem głównie użytkowo) był „Fight Club”. W „Fight Clubie” pada w pewnym momencie kwestia, która zmieniła mój światopogląd na lata: „Kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy za pieniądze, których nie mamy, żeby zaimponować ludziom, których nie lubimy.” I to jest właśnie życie. A później masz 80 lat i umierasz.
Żyjemy w świecie, w którym przekonuje się nas, że bardzo łatwo jest zostać kimś szczególnym. Wystarczy wyjąć kartę i kupić sobie iPhona i czerwone trampki.
Kup. Wyróżnisz się.
Zdradzę ci tajemnicę. UWAGA, SPOILER ALERT! Kupując nowego iPhona dostaniesz kosmicznie przewartościowany kawałek szkła, metalu i plastiku. Bardzo lubię iPhony, ale muszę z góry cię uprzedzić, że nawet nie będziesz się za bardzo wyróżniać, bo do tej pory sprzedano ich na świecie ponad miliard. To, że masz iPhona świadczy tylko o tym, że wydałeś/wydałaś 3 albo 4 tys. na telefon. Nic więcej.
Bo ludzie są w stanie robić cudowne rzeczy, ale wymaga to talentu i szaleńczej, wielogodzinnej pracy. Wtedy wygląda to tak:
Trampki i telefon są tu tylko dodatkiem.
Kłamstewko numer trzy:
Liczy się tylko doskonałość
Bierzemy udział w wyścigu, w którym napędza nas strach, że nie zostaniemy zapamiętani, że nasze życie będzie bez znaczenia. Żyjemy w tyranii doskonałości.
Ćwicz.
Kupuj więcej.
Pieprz więcej.
Rozwijaj się.
Jesteś marką.
Stwórz swoje nowe ‘ja’.
Szukaj wyzwań.
Tylko doskonałość się liczy.
Spraw, aby twoje życie się liczyło.
Zdradzę Ci kolejną tajemnicę. Nikt nie zwraca uwagi na twoje porażki. Świat ma je kompletnie w dupie. Serio.
Kłamstewko numer cztery
Jesteś w stanie zaplanować swoje życie
Lecimy przez nie punkt po punkcie i odhaczamy.
Studia? Załatwione.
Związek, małżeństwo? Jest.
Samochód? Sąsiedzi srają z zazdrości.
Egipt? Był. Rzym? Był. Paryż? Też był. Jakiś taki brudny i pełno turystów.
Teraz? Dziecko. Trochę sra, trochę wrzeszczy.
W tym wszystkim brakuje jednej rzeczy. Tą rzeczą jest radość. Zwyczajna, pierdolona, radość z życia. Nie ma jej, gdy nie wiesz, co jest dla ciebie ważne. A dorosłość polega na tym, że to rozumiesz.
„W życiu najtrudniejsze jest odkrywanie swojej tożsamości. Czy ta whisky rzeczywiście ci smakowała, czy może tak ci się wydawało, bo smakowała twoim kolegom? Czy kupiłeś ten telefon dla siebie, czy żeby pokazać, że cię stać? Czy słuchasz tej muzyki dlatego, że ci się podoba, czy dlatego, że słuchają jej twoi znajomi, a ty boisz się przyznać, żeby cię nie wyśmiali?
Co jest naprawdę twoje? Z takich drobnych rzeczy układa się nasza tożsamość. Kiedy wiesz, co naprawdę lubisz, trochę bardziej wiesz, kim jesteś.
Ludzie mają z tym problem. Dlatego najłatwiej jest zacząć od jedzenia. Każdy wie, co mu smakuje. Ja przynajmniej w to wierzę.”
To moja nowa książka „Brud”.
xxx
McCullough powiedział: „Kiedy wchodzisz na szczyt góry, to nie rób tego tylko po to, aby zatknąć na górze flagę. Wspinaj się po to, aby zobaczyć świat, a nie aby świat zobaczył ciebie. Rozkoszuj się widokiem. Wdychaj głęboko powietrze do płuc.”
Czujesz je?
Czujesz, jakie jest ostre?
Twoje zdrowie. Wypij i moje, proszę. Czółko.
—
Blondin dożył późnej starości.
Mając 71 lat ożenił się po raz trzeci z Katherine James, która wtedy miała lat 30.
Photo by Ben Raynal/CC Flickr.com








Mój urodzinowy toast
Ludzie pytają mnie jak się odnajduję, mając 40 lat. (Tak, sam nie jestem w stanie w to uwierzyć). Odpowiadam wtedy, że niektórzy przekonują, że życie zaczyna się po 30 – tce. Niektórzy, że po 50 – tce. Ja twierdzę: wszystko zależy co pijesz.
Mamy mało sposobności zatrzymania się na moment i przeanalizowania paru rzeczy; człowiek cały czas napierdala albo zapierdala. Niemniej jednak, takie okrągłe daty skłaniają do przemyśleń. Na przykład, że ludzie powinni się wiązać ze sobą na stałe i zakładać rodziny, dopiero wtedy kiedy mają już dobry kontakt ze sobą. Z tym, kim są. Co chcą w życiu robić. Wtedy wiemy, kim jesteśmy i z kim jesteśmy. Albo, że jeśli kobieta w słoneczny dzień włącza wycieraczki, to znaczy, że szykuje się do skrętu.
Lecz dzisiaj, z okazji moich urodzin, opowiem dwie historie. Historie, które chciałbym, aby ktoś mi opowiedział, kiedy kończyłem 18 lat.
Pierwsza jest o Charlesie Blondinie
30 czerwca 1859 roku Charles Blondin wszedł na linę zawieszoną na wysokości 49 metrów.
Sama lina miała 340 metrów. Była rozciągnięta nad wąwozem przy wodospadzie Niagara. Blondin wszedł na linę i zaczął po niej powoli chodzić. W połowie drogi stanął na chwilę i zrobił salto do tyłu. I poszedł dalej.
W ciągu najbliższych kilku miesięcy przejechał po tej linie na rowerze, przeszedł po niej z zawiązanymi oczami, w łańcuchach na nogach, a raz nawet przeszedł po niej dźwigając kuchenkę. Tak, kuchenkę. Taką do gotowania.
Pewnego dnia przyszedł tam z taczkami. Krzyknął: „Kto wierzy, że jestem w stanie przejść po tej linie pchając taczki?” Wszystkie ręce poszły w górę. Blondin skierował wzrok na jednego faceta z tłumu.
– A Pan wierzy? – zapytał
– No jasne – odpowiedział tamten.
– Na pewno? – upewnił się Blondin.
– Oczywiście!!
– To zapraszam do taczek.
Wnioski? Jak to ładnie podsumował profesor psychologii Mark S. Lewis, z sukcesem w życiu jest tak, że nie ma on nic wspólnego ze sławą, pieniędzmi czy szczęściem, lecz bardzo dużo wspólnego ze strachem. Są takie chwile, kiedy życie mówi ci „Wsiadaj do taczki”, a ty strasznie nie chcesz do niej wejść, bo generalnie tu gdzie jesteś, jest ci ok. I wtedy musisz sobie odpowiedzieć na pytanie: czy bardziej chcesz być po drugiej stronie liny? Czy może bardziej się boisz, że spadniesz na dół?
To szatańska alternatywa. Co jest potrzebne do rozwoju? Brak akceptacji. A co jest potrzebne do szczęścia? Akceptacja.
Chujowo, nie?
Jeśli chcesz się rozwijać, skazujesz się na to, że zawsze będziesz czuć się gorzej od innych. Że zawsze musisz kogoś gonić. Że zawsze będziesz wchodzić do taczki i zawsze będziesz musieć przełamywać swój strach. Co jest wobec tego potrzebne, aby osiągnąć balans?
Odpowiedź będzie w historii numer dwa.
Nauczyciel David McCullough
Historia numer dwa jest o nauczycielu angielskiego. Nauczyciel nazywa się David McCullough i uczy w szkole średniej Wellesley w USA.
McCullough wyszedł na scenę na zakończenie roku szkolnego 2012. Zrobił to, aby wygłosić mowę. Stał przed nim tłum młodych ludzi, którzy właśnie wkraczali w coś, co ponoć nazywa się dorosłym życiem. Wiecie jak to jest, kiedy ma się 18 lat. Wydaje ci się, że wiesz wszystko, a w rzeczywistości gówno wiesz. Bycie 20-latkiem jest jak gra komputerowa, w której pominąłeś tutorial. Biegasz tylko bez sensu, nie wiesz co robić, nie masz żadnej porządnej broni, ani dobrego pancerza.
Co prawda podobnie jest po 30-tce.
I po 40-tce.
I po 50-tce.
Ale tego dowiadujemy się dopiero później. Będąc nastolatkami, mamy nierealistyczne marzenia o swojej przyszłości. Jesteśmy w niej gwiazdami rocka. Dorastające dziewczęta marzą o wampirze ze Zmierzchu. Nader wszystko nie chcemy przeciętności, bo przeciętność nas wkurwia. A później przestajemy pić mleko i zaczynamy pić wódkę.
McCullough stanął przed setkami młodych ludzi i w odruchu szczerości powiedział im coś, co mogło skrócić proces dopiero czekającej ich, a w chuj bolesnej, edukacji. Ot, tak w skrócie:
„Nie jesteście niczym wyjątkowym. Nie jesteście nadzwyczajni. Tak, owszem, byliście przez ostatnie lata rozpieszczani, chronieni, podziwiani. Tak, owszem, dorośli was niańczyli, całowali, karmili, wycierali wam buzie, wycierali wam tyłki, trenowali, uczyli, słuchali, dodawali odwagi, doradzali i znów dodawali odwagi.
Ale nie jesteście nikim szczególnym. Nawet jeśli jesteście jedni na milion to oznacza, że na planecie mającej 6.8 mld. osób jest prawie 7 tys. takich jak wy.
Bo widzicie – powiedział McCullough – jeśli wszyscy są wyjątkowi, to nikt nie jest wyjątkowy. Jeśli wszyscy dostają medal, to znaczy, że ten medal przestaje mieć jakąkolwiek wartość.”
Tak naprawdę McCullough powiedział tym dzieciakom „Przestańcie się łudzić. Przestańcie żyć iluzjami.” Marzenia to aspiracje. Iluzje to kłamstwa. A my z przyjemnością je kupujemy, bo sprawiają, że trzymamy się w swojej strefie komfortu.
Kłamstewko numer jeden
Jeśli będziesz ciężko pracował i naprawdę czegoś zapragniesz, to na pewno ci się uda.
To kompletna bzdura. Nie będę modelką Victoria Secret nawet jeśli się, kurwa, poświęcę, zafarbuję włosy na platynowy blond i wydepiluję okolice bikini. Nie ma tu znaczenia ilość pracy, jaką bym w to włożył. Nie będę zawodowym bokserem, bo jestem za stary, nie będę śpiewał w boysbandzie, bo fałszuję jak wykastrowany kogut.
Nie mogę zrobić wszystkiego. Ale mogę być najlepszą wersją samego siebie. Bo wszystko jest możliwe w zakresie tego, co jest nam dane. Przynajmniej ja w to wierzę. I ty też w to uwierz.
Kłamstewko numer dwa
Zakupy uczynią cię kimś szczególnym
Jednym z moich ulubionych filmów z czasów, kiedy byłem jeszcze młody, romantyczny, ale sceptyczny (a kobiety traktowałem głównie użytkowo) był „Fight Club”. W „Fight Clubie” pada w pewnym momencie kwestia, która zmieniła mój światopogląd na lata: „Kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy za pieniądze, których nie mamy, żeby zaimponować ludziom, których nie lubimy.” I to jest właśnie życie. A później masz 80 lat i umierasz.
Żyjemy w świecie, w którym przekonuje się nas, że bardzo łatwo jest zostać kimś szczególnym. Wystarczy wyjąć kartę i kupić sobie iPhona i czerwone trampki.
Kup. Wyróżnisz się.
Zdradzę ci tajemnicę. UWAGA, SPOILER ALERT! Kupując nowego iPhona dostaniesz kosmicznie przewartościowany kawałek szkła, metalu i plastiku. Bardzo lubię iPhony, ale muszę z góry cię uprzedzić, że nawet nie będziesz się za bardzo wyróżniać, bo do tej pory sprzedano ich na świecie ponad miliard. To, że masz iPhona świadczy tylko o tym, że wydałeś/wydałaś 3 albo 4 tys. na telefon. Nic więcej.
Bo ludzie są w stanie robić cudowne rzeczy, ale wymaga to talentu i szaleńczej, wielogodzinnej pracy. Wtedy wygląda to tak:
Trampki i telefon są tu tylko dodatkiem.
Kłamstewko numer trzy:
Liczy się tylko doskonałość
Bierzemy udział w wyścigu, w którym napędza nas strach, że nie zostaniemy zapamiętani, że nasze życie będzie bez znaczenia. Żyjemy w tyranii doskonałości.
Ćwicz.
Kupuj więcej.
Pieprz więcej.
Rozwijaj się.
Jesteś marką.
Stwórz swoje nowe ‘ja’.
Szukaj wyzwań.
Tylko doskonałość się liczy.
Spraw, aby twoje życie się liczyło.
Zdradzę Ci kolejną tajemnicę. Nikt nie zwraca uwagi na twoje porażki. Świat ma je kompletnie w dupie. Serio.
Kłamstewko numer cztery
Jesteś w stanie zaplanować swoje życie
Lecimy przez nie punkt po punkcie i odhaczamy.
Studia? Załatwione.
Związek, małżeństwo? Jest.
Samochód? Sąsiedzi srają z zazdrości.
Egipt? Był. Rzym? Był. Paryż? Też był. Jakiś taki brudny i pełno turystów.
Teraz? Dziecko. Trochę sra, trochę wrzeszczy.
W tym wszystkim brakuje jednej rzeczy. Tą rzeczą jest radość. Zwyczajna, pierdolona, radość z życia. Nie ma jej, gdy nie wiesz, co jest dla ciebie ważne. A dorosłość polega na tym, że to rozumiesz.
„W życiu najtrudniejsze jest odkrywanie swojej tożsamości. Czy ta whisky rzeczywiście ci smakowała, czy może tak ci się wydawało, bo smakowała twoim kolegom? Czy kupiłeś ten telefon dla siebie, czy żeby pokazać, że cię stać? Czy słuchasz tej muzyki dlatego, że ci się podoba, czy dlatego, że słuchają jej twoi znajomi, a ty boisz się przyznać, żeby cię nie wyśmiali?
Co jest naprawdę twoje? Z takich drobnych rzeczy układa się nasza tożsamość. Kiedy wiesz, co naprawdę lubisz, trochę bardziej wiesz, kim jesteś.
Ludzie mają z tym problem. Dlatego najłatwiej jest zacząć od jedzenia. Każdy wie, co mu smakuje. Ja przynajmniej w to wierzę.”
To moja nowa książka „Brud”.
xxx
McCullough powiedział: „Kiedy wchodzisz na szczyt góry, to nie rób tego tylko po to, aby zatknąć na górze flagę. Wspinaj się po to, aby zobaczyć świat, a nie aby świat zobaczył ciebie. Rozkoszuj się widokiem. Wdychaj głęboko powietrze do płuc.”
Czujesz je?
Czujesz, jakie jest ostre?
Twoje zdrowie. Wypij i moje, proszę. Czółko.
—
Blondin dożył późnej starości.
Mając 71 lat ożenił się po raz trzeci z Katherine James, która wtedy miała lat 30.
Photo by Ben Raynal/CC Flickr.com








September 18, 2016
Za czym tęsknią faceci?
Chcesz, dowiedzieć się czegoś o mężczyznach? O kobietach już trochę opowiedziałem dwa tygodnie temu.
Nie o androgenicznych chłopaczkach z koczkami i paczką mentolowych Vogue-ów, tylko normalnych facetach, których ponoć nie potrafisz znaleźć.
Ok. Muszę powiedzieć Ci prawdę. Wyjaśnię to. Jak dobry kumpel, starej, tfu pogubionej przyjaciółce.
Kobieca logika powstała, żeby męska ochujała
Na początek zdefiniujmy mężczyznę. Że to głupie? Nie, to bardzo ważne.
Dziś mężczyzna pije za dużo, coraz trudniej znaleźć mu jakieś wartości, w które mógłby wierzyć, więc coraz więcej czasu poświęca tandetnym ciuchom z centrum handlowego, nowym modelom telefonów i ciągle myśli o kasie. Jest spięty, jest nerwowy, napierdala na nieustającym wkurwie. Walczy ze sobą i z otaczającym światem. Ogląda za dużo porno, za mało rozmawia z kobietami.
Nie do końca wie, co to jest ta miłość. Nie może się zdecydować, czy chce być z jedną kobietą, czy z wieloma. Nie wie, gdzie zmierza, ani po co, uważa że lekarstwem na brak wiedzy w tym zakresie jest kolejna cipka, a mózg kobiety jest materią nie do ogarnięcia. Będąc z kobietą, uczy się obsługi tego modelu, a później okazuję się, że każdy kolejny jest inny. (W końcu kobieca logika powstała, żeby męska ochujała.) Albo dominuje nad kobietą, albo jest uległy i totalnie się jej podporządkowuje. Nie potrafi traktować jej normalnie. Nieustająco szuka chwil przyjemności, a nie może znaleźć szczęścia.
Teraz wyjaśnię Ci skąd się to bierze.
Mężczyzna całe życie walczy
Miałem jakieś 10 lat. I był to mój pierwszy raz. Staliśmy naprzeciwko siebie i dyszeliśmy ciężko.
Chciało mi się płakać.
Nie mogłem płakać.
Był wyższy ode mnie o pół głowy i cięższy o jakieś 10 kilo. Chłopiec walczy o swój spokój pięścią. Walczy się tak długo, aż jeden uderzy dłonią o ziemię. Krzyknie, że się poddaje. Albo po prostu się rozpłacze.
Nie wiem, o co się pokłóciliśmy, ale nie miało to znaczenia, bo on powiedział: „Solówa”. Miałem rozbite usta, które wyglądały jak rozdeptane wiśnie. Ale stałem dalej. To była zła dzielnica. Mogłeś przegrać, ale nie mogłeś się popłakać. Mogłeś przegrać, ale nie mogłeś stchórzyć.
Zebrałem całą swoją złość i walnąłem go pięścią w twarz. Dostał, jego głowa odskoczyła mu do tyłu. Z jego nosa poleciała krew. To było dobre uderzenie. I ja poczułem się dobrze. Ba! Z każdą chwilą czułem się coraz lepiej.
Tyle, że on stał dalej. Później, kiedy już byłem większy i dużo cięższy, wiedziałem, że aby zwyciężyć w walce musisz włączyć gniew. Musisz włączyć wściekłość. Wtedy jeszcze tego nie potrafiłem robić. Przegrałem tę walkę i wygrałem jednocześnie. Bo chłopak, z którym się biłem był potem moim przyjacielem przez ponad 15 lat.
Ale chłopiec nigdy nie zapomni swojej pierwszej bójki. Nawet, kiedy jest już mężczyzną.
Widzisz koleżanko, mężczyznę definiuje walka.
Wymaga się od nas zwycięstw. Kiedy masz 10,12, 14 lat i grasz w piłkę, grasz po to, aby strzelić gola. Kiedy masz 15,16, 17 lat i spotykasz się z dziewczyną, to też robisz to, aby, no cóż… strzelić gola. Im jesteś starszy, tym walczysz więcej. O terytorium, o kobiety, o pieniądze i pozycję. Marzenia są dla kobiet, mężczyźni mają zadania do wykonania.
Tak było od wieków. Wbijałeś się w zbroję, wsiadałeś na konia i jechałeś zabijać.
Jak w Monty Pythonie:
“- Nie masz rąk!
– To tylko draśnięcie.
– Słuchaj, głupi trepie, straciłeś w walce obie ręce!
– Bywało gorzej.”
Dlaczego twoi faceci byli cały czas podkurwieni, dlaczego nie potrafi odpuścić nawet na chwilę w weekendy, dlaczego irytowali się o byle drobiazg, dlaczego przypierdalali się do wszystkich i o wszystko?
Odpowiedź brzmi: bo mężczyzna żyje na ringu. Bo wracając do domu szuka tej adrenaliny, którą ma na co dzień. 99 proc. facetów twierdzi, że nie czuje satysfakcji z pracy. Czyli nie dość, że walczy – co go wykańcza – to jeszcze zazwyczaj nie czuje z tego powodu przyjemności.
Mężczyzna rozpaczliwie szuka spokoju. Chce mieć choć jedno miejsce na świecie, gdzie może złożyć broń. Mężczyzna także tęskni za kobietą, która jest jego odpoczynkiem. Przy której może zrzucić całą swoją zbroję. Co dostaje? Głównie seks i wyrzuty.
Sprawa jest prosta. Poznaj. Przerób. I zostaw
Tak wiem, przyzwyczaiłaś się do tego, że faceci chcą od ciebie tylko jednego.
Ustalmy jedno: w Polsce jest mnóstwo singielek, które są wykształcone, zaradne, mają wyrobione na siłowni tyłki, dobrą pracę, własne, czyli banku, mieszkanie i kilka kompletów kurewskiej bielizny. A ponieważ żyjemy w świecie, gdzie w miarę ogarnięty facet może kosić kobiety, niczym kosiarka trawę, nigdy nie było tak łatwo zaliczyć jak teraz. Kobiety nigdy nie były tak łatwe. Randki przypominają wypad do restauracji typu ‘all you can eat’. Wchodzisz, wyciągasz łyżkę ze spodni i bierzesz, co ci się żywnie podoba.
A jak jest ukształtowany dzisiejszy mężczyzna?
Przeciętny chłopak do ukończenia 21 roku życia spędza 10 tys. godzin grając na kompie albo konsoli, z czego 2/3 czasu robi to samotnie. Przeciętny chłopak do ukończenia 21 roku życia ogląda 50 pornoli w tygodniu. Te dwie rzeczy rodzą pewne konsekwencje.
Mężczyźni chcą bliskości, ale boją się bliskości (jedyną bliskość mieli z paczką chusteczek oraz kompem). Chcą być romantyczni, ale boją się być romantyczni. Co wiedzą? Jak ją pociągnąć za włosy do człona; końcu widzieli to 50 razy tygodniowo.
Ponieważ męski świat to porno i gry, gdzie akcja zmienia się dość szybko, to mężczyzna potrzebuje nieustającego dopływu nowości, aby utrzymać pobudzenie. Bo jeśli nie potrafi rozmawiać z laską to zainteresowanie jej osobą kończy się jak spuści się jej ze trzy razy na tyłek. Bo co z nią więcej można zrobić?
Zaliczenie kobiety staje się sposobem na leczenie kompleksów. Podbudowaniem ego. Jak wzmocnienie dzięki artefaktom postaci. Wsadzisz dziesięciu laskom, masz lepszą zbroję. Wydymasz dwadzieścia, koledzy zaczynają patrzeć na ciebie z szacunkiem. To tak, jakbyś w grze Wiedźmin 3 miał zbroję Nilfgaardzkiego Gwardzisty. Zaliczysz trójkąt? To odpowiednik pancerza z Undvik. Sprawa jest prosta. Poznaj. Przerób. I zostaw.
Mężczyźni tęsknią za kobietą, która powie im: poczekaj
Widzisz, moja przyjaciółko, w świecie, w którym kobiety dostajesz bez problemu, przestajesz je szanować. Mężczyzna spotykając się po raz pierwszy z kobietą ma dwa przeciwstawne odczucia.
Z jednej strony oczekuje, aby skończyć ten wieczór w bardzo porządny sposób, czyli macanko, szybki lodzik, a jak dobrze pójdzie to może jeszcze uda się spotkać potem z kumplami. Ale z drugiej strony, jak spotkasz już fajną kobietę (bo są takie, które chcemy tylko przelecieć) masz nadzieję, że jednak powie ci „Nie, poczekaj.”
Pisałem o tym w Pokoleniu Ikea.
– Idziesz na spotkanie z facetem. Bierze cię na kolacje do dobrej knajpy. Pierwszy plus. Nie gada o swoich byłych. Drugi plus. Słucha tego, co do niego mówisz – trzeci plus. Ubrał się normalnie, znaczy się ma niebieską koszule, czyste buty i tym podobne… Podwyższę stopień trudności: uprasował ją nawet.
– Łaaaaaał. Ty to wiesz, jak zachęcić kobietę.
– Tak. Pachnie, nie ma wąsów, ma całe skarpetki. Mówi ci, że nieźle wyglądasz. W sumie było dość milo, więc chcesz mu dać.
– I…?
– Idziecie do chaty. On chce się żegnać, ty mu proponujesz żeby wlazł na górę. On protestuje, mówi, że ma dużo pracy. Ty nalegasz. W końcu wchodzi. Przelatuje cię, jest tak sobie, wychodzi i nigdy nie dzwoni. I to jest Twoja wina – wskazałem palcem na Olgę.
– Bo?
– Dałaś mu za szybko. Wcale nie miał ochoty na szybkie bzykanko. Przeleciał cię, żeby ci nie było przykro, bo uznał, że tak wypada i tyle. A w rzeczywistości uznał cię za łatwą.
Mężczyźni tęsknią za kobietami, które nie są wariatkami
Opowiem Ci teraz historię. O kobiecie i mężczyźnie. Ona lat 32. Kinga.
Formalnie spełnia podstawowe wymagania mężczyzn wobec kobiet
– Cycki.
– Duża umiejętność pracy na kolanach.
– Nawet gotuje.
Czerwona szminka. Czarna szpilka. MBA. CPE. Gotowanie, pieczenie, taniec na lodzie. Od trzech lat wibrator. Nie jest w stanie zrozumieć dlaczego. Uprawia triathlon: Tinder, Badoo, Sympatia.
Siedzi z przyjaciółką, która pociesza: „Tyś rasowa klacz, a zaklinaczy koni niewielu w dzisiejszych czasach.” Przyjaciółka w związku prosi swojego faceta, aby znalazł kogoś Kindze, bo przecież ona jest taka fajna i szkoda żeby się marnowała. Kolo przyprowadził kumpla. Nazwijmy go Filip. Kumpel rok temu rozwiedziony (oczywiście, minus, ale Kinga już się orientuje, że wszystkiego mieć nie może, a po przekroczeniu 30-go roku życia towar jakby przebrany i teraz dobre egzemplarze to prawie wyłącznie używki). Filip z małżeństwa wyszedł nieco spłaszczony i wymęczony. Po udanym rozwodzie, szybko przeszedł przez etap ‘Dymam wszystko co mogę’, ale teraz się już zniechęcił i umawia się rzadko.
Zaplanowali dwubój siłowy, czyli kino plus kolacja. Kinga zlustrowała Filipa i spodobało się jej to, co zobaczyła. Filip zlustrował Kingę i również spodobało mu się to, co zobaczył. Ale po spotkaniu nawet nie wziął telefonu i nie odezwał się.
Kinga zmłotowała przyjaciółkę, przyjaciółka zmłotowała swojego faceta, facet umówił się z Filipem, żeby dowiedzieć się, co poszło nie tak.
– Kurwa, człowieku, to wariatka. Poszedłem z nią na kolację i do kina. Nawet mi się jej zaliczyć nie chciało. Już w taksówce opierdoliła taksiarza, że jej muzyka nie pasuje. Okej, zdarza się, ale można to powiedzieć inaczej. Ale w restauracji dojebała się do kelnerki, a później jeszcze biletera w kinie. Było mi wstyd za nią. Już to miałem, dziękuje kurwa bardzo. Chcę spokoju.
Faceci tęsknią za Grażyną, która robi kum kum i się nie przypierdala
Pytasz, dlaczego Filip powiedział pas? Bo mężczyźni tęsknią za kobietą, która nie będzie się nieustająco przypierdalała.
Dla kobiety kluczowym elementem układanki, zwanej związkiem, jest starcie, zwane rozmową. Mężczyźni tego nienawidzą. Dlaczego nienawidzą? Bo mają tylko jedną parę warg.
Kobieta, rozmawiając, zawsze wybiera najgorszy możliwy scenariusz. A następnie w tym najgorszym scenariuszu wybiera najgorszą opcję. A później w tej najgorszej opcji wybiera co? No jasne. Najgorszy scenariusz. Po prostu kobiety trybią ciągami. Przykład.
–Nie przyniosłeś mi ze sklepu tego, co chciałam. Nie dbasz o mnie. Na żadnej imprezie nie spędzasz ze mną czasu, tylko idziesz od razu gadać ze swoimi znajomymi. Nie lubisz ze mną być. NIE KOCHASZ MNIE!!! DLACZEGO MNIE NIE KOCHASZ, TY SKURWYSYNU???
A on, kurwa, po prostu zapomniał kupić śledzi i stoi teraz jak głupi kutas w przedpokoju i zastanawia się, o co jej do nędzy chodzi.
„Dziś rano zorientowałem się, że jestem w trzecim dniu kłótni, o której nie wiedziałem, że w niej uczestniczę.”
Facetom to przeszkadza, bo mężczyźni kłócą się faktami. Było tak, albo nie było. Jest zero, albo jest jedynka. Dla kobiety, zaś, prawo to jest drugie lewo. Kobiety kłócą się emocjami. Nie liczą się słowa. Liczy się mowa ich ciała. A później, jeśli faktycznie przegięły, mówią: Przepraszam, wiesz, okres mi się zbliża i jestem podkurwiona.
(Swoją drogą to tylko wymówka dla bycia pojebaną suką).
Ale faceci tęsknią za takim immunitetem. Też chcieliby opierdolić laskę od stóp do głów, a później na koniec rozłożyć ręce i powiedzieć: „Ale wiesz kochanie, to hormony.”
I teraz laska dochodzimy do prostej konkluzji, która ci się nie spodoba.
Pamiętasz jak się zastanawiałaś dlaczego Przemek, Paweł i Józio, będąc inteligentnymi mężczyznami, ożenili się z prostymi dzidami których „tęsknota za rozumem w twarzy się maluje”? I co sprawia, że są z nimi tacy szczęśliwi?
Odpowiedź brzmi: bo te Grażyny są bezproblemowe. Podporządkowują się, nie kłapią dziobem a facet w ich związku ma zawsze ostatnie słowo.
A jak ona coś chce to prosi: zrób to dla misiu.
I misio odpierdoli wszystko dla swojej żabci.
Mężczyźni tęsknią za kobietą. którą zaakceptuje ich matka
Same to zjebałyście. Wy kobiety. Nie patrz tak na mnie.
Moja matka pozwoliła mi odejść z domu. Było to dla niej strasznie ciężkie, ale jest mądrą kobietą i wie, że tak trzeba. Że mężczyzna, aby dorosnąć musi odciąć pępowinę.
A co zrobiło pokolenie kobiet z dzisiejszymi 20, 30 latkami?
Matki podstawiały swoim synom wszystko pod nos. Głaskały po dupie. Wycierały nos. Prały i sprzątały.
Matka stała się dla faceta święta.
Matka lepi pierogi i nikt na świecie nie robi ich tak dobrze. I trzyma tego syna przy klacie i go dusi. I gdyby mogła to by go dalej karmiła przez smoczek.
Co myśli taki facet? Żadna kobieta nie jest w stanie tak o mnie zadbać jak matka.
Mamy teraz generację kolesi, którzy nie są w stanie podjąć bez matki żadnej decyzji. Bierzesz więc faceta w pakiecie. Razem z jego matką.
I teraz najważniejsze
… mężczyźni tęsknią za kobietą, która będzie kumplem
Mężczyźni od dzieciństwa wolą towarzystwo innych facetów. Tworzą sobie sytuacje, w których są z kumplami. Bandy podwórkowe. Wojsko. Gangi. Wypady na siłownię. Wypady na piwo.
Mężczyźni lubią kumpli. Lubią spędzać z nimi czas. Tęsknią, więc, za kobietą, która też będzie kumplem. Mężczyźni tęsknią za kobietą, z którą mogą obejrzeć mecz. Ewentualnie taką, która zrozumie, że ten mecz jest dla niego ważny. Mężczyźni tęsknią za kobietą, która nie robi problemu z prostych spraw. Która mówi: „Wychodzisz, baw się dobrze, nie złap czegoś. Ja wychodzę jutro.” Mężczyzna tęskni za kobietą, która rozumie, że on chce wyjść sam z kumplami i nie jest to żadne zagrożenie dla ich związku. Jeśli on będzie chciał cię zdradzić, to i tak to zrobi, nawet jeśli uwiążesz go przy psiej budzie.
Cycki to tylko cycki, dupa to tylko dupa. Doba ma 24 godziny, a seks często trwa tylko 15 minut i coś trzeba zrobić z resztą czasu. Laska, związek polega na tym, że drugiej osobie nie odbierasz wolności. Że jesteście ze sobą, bo chcecie być ze sobą. Faceci chcą być z kimś z kim lubią spędzać czas. Sama miłość to za mało.
Photo by Jack /CC Flickr.com
Inspiracje:
Cindy Gallop: Make love, not porn
Philip G. Zimbardo, Nikita D. Coulombe „Gdzie ci mężczyźni?”








September 2, 2016
Za czym tęsknią kobiety
O czym myśli kobieta, którą facet chce zaprosić na kolację ze śniadaniem? Wyjaśnię. Uprzedzam jednak, to wam się nie spodoba.
Agata wygląda trochę jak Klaudia z „Warsaw Shore”, a trochę jak Kim Basinger. Sama daje sobie 8,5 na 10. Ale kobiety zawsze zaniżają takie oceny. Chcą uchodzić za skromne, albo po prostu są niepewne siebie. 158 cm wzrostu, 70 C, długie nogi, długie łydki, przed 30-tką, czerwone paznokcie, ciągle pytają ją o dowód, kiedy kupuje fajki, uwielbia jak faceci ją biorą za głupią blondynkę. Śmieje się z nich, bo myślą, że jej usta są naturalne. Można o niej powiedzieć wiele rzeczy. Że jest łatwa. Albo zdzirowata. Ale z całą pewnością nie jest głupia. Zawód? Dyrektor. Agata to nowe pokolenie wyemancypowanych lasek, dla których seks jest jak zumba. Pokrzyczysz, poćwiczysz, weźmiesz prysznic i wracasz do domu.
„Porządny, reprezentujący coś sobą facet to towar deficytowy. Nie mam jakiś specjalnych wymagań jak z bajek Disneya. Mówię głównie o charakterze. Oni nie maja charakteru. Umówiłam się ostatnio z jednym. Przystojny, 41 lat, no ja jebie – nawet nie wiedział jak podejść i mnie dobrze pocałować. Chyba mu już dałam z litości albo z nudów. Teraz chce się przeprowadzać do mojego miasta (serio mówię – po 3 randkach!)
Powiem Ci cos, co powtarzam wszystkim otwarcie (tak, naszym polskim facetom, ku ich zgrozie, oburzeniu i piętnowaniu mnie – również).
Nie lubię polskich facetów!
Byłam w pięciu „poważnych związkach” – i żaden z nich nie był Polakiem (dwóch Niemców, dwóch Włochów, jeden Anglik)- owszem, spotykałam się, umawiałam, randkowałam, czy zdarzało mi się sypiać – z wieloma Polakami – i tym bardziej mogę powiedzieć: I’m out.
Czemu? Bo cudzoziemcy mają więcej kultury, lepiej się ubierają, wiedzą jak się zachować, jak traktować kobietę, nie musisz się z nimi wstydzić w restauracji, lepiej kłamią (Polakom nawet dobrej ściemy się nie chce wymyślić – albo nie potrafią), jak z nimi jesteś – to traktują Cię tak, jakbyś była jedyna na świecie (i jak patrzą na dupę laski obok w restauracji, to dopiero jak Ty wyjdziesz do wc).
Potrafią wydawać pieniądze na kobietę – idąc z Polakiem na obiad zawsze zastanawiam się czy trzeba będzie zaproponować na koniec zapłatę rachunku na pół albo czy zostawi napiwek… I to nie to, że ja szukam frajera i sponsora. W żadnym wypadku – mogę zapłacić za swój obiad – mogę zapłacić również za niego. Co zresztą zdarzało mi się robić. Ale taki facet nie ma później szans.
Zresztą to trochę wina nas, kobiet. Polskie kobiety popsuły polski rynek facetów. Jeśli facet jest przystojny – ma setki lasek w kolejce do łóżka, same wskakują. Jeśli jest przystojny i ma kasę – ma tysiące w kolejce. Przystojny, kasa i inteligentny? Hmmm.
Polskie laski są łatwe. Bardzo łatwe. Jeśli facet narzeka, że nie może bzyknąć – to znaczy że jest konkretną pizdą. Nauczyłyśmy polskich facetów, że oni się w ogóle nie muszą o nas starać – i tak prędzej czy później jakaś wskoczy do łóżka – i to nie byle jaka.”
Po co kobiecie jest mężczyzna?
Przez stulecia było to tak: facet zapewniał kobiecie schronienie, żarcie, ochronę, status (Wiesz, jestem rycerzem, maleńka. Wskakuj na mojego rumaka, pokażę ci swoje komnaty). W zamian kobieta zapewniała mu wierność. Ten układ społeczny utrzymuje się od mniej więcej 10 tys. lat. Antropolodzy twierdzą, że to efekt przejścia z łowiectwa do uprawiania ziemi.
Z tą kobietą to nawet według profesora Jana Miodka mamy problem. Bo z jednej strony, według niego, słowo „kobieta” najprawdopodobniej pochodzi z dialektu toskańskiego. I oznacza istotę, która lubi dotykanie, przytulanie się. Z drugiej, co tu kryć, całkiem liczna jest grupa naukowców, którzy twierdzą, że słowo „kobieta”, pochodzi od staropolskiego słowa „kob”. A „kob” to „chlew”, bowiem obrządzanie świń należało wówczas do żeńskich obowiązków. Ewentualnie od słowa „koba”, czyli „kobyła”. A jak komuś mało, to jest też teoria, że słowo „kobieta” pochodzi od staroniemieckiego słowa „kebse”, oznaczającego nałożnicę. Jeśli ktoś mówił o jakieś sztuce per „kobieta” to znaczy, że ją lżył. I nie mam na myśli seksu.
Gdy laska była dobrą dzidą, czyli wyglądała zacnie, miała szerokie biodra, prała, gotowała i sprzątała, to mówiło się o niej per „dziewka”. Później, jednak, słowo „dziewka”, zamieniło się w „dziwka”, czyli z określenia pozytywnego zrobiło się negatywne. A słowo „kobieta”, odbierane dotąd negatywnie, zaczęło być słowem nacechowanym miękkością i seksem.
Piszę o tym, bo podaje to kulturalny kontekst w którym osadzone są laski. Nasza kultura i tradycja chcą je trzymać w sypialni (tego, nie rozumiem, jest przecież tyle innych pomieszczeń), dzieciach oraz przy garach, być miękkie i delikatne. A one zwyczajnie zwiększyły swoje oczekiwania. Świat poszedł na przód.
I teraz, doszliśmy do przełomowego momentu. Kobiety są dłużej niedojrzałe. Nasze matki mając 27 lat były już zamężne i miały dziecko. Co ma dzisiejsza 27 latka? Kaca po imprezie, ciemne okulary i brak złudzeń. Chce harlequina a świat jej daje głównie pornhub.com.
Mężczyźni też są niedojrzali. Tylko tą męską niedojrzałość widać teraz jakby bardziej. Bo co ci biedni faceci, mogą dać teraz kobiecie na wymianę? Rurki? Czy kawę z mlekiem sojowym? Generalnie myślą, że sprawę załatwia kasa. No, i kasa. I jeszcze trochę kasy. I to prawda, kobietę można kupić, ale w ten sposób dostaje się seks, a nie przywiązanie. Pisałem o tym zresztą tu.
Co w tej sytuacji robi kobieta? Tęskni. Rozdzierają ją pragnienia. I coraz częściej rozumie, że gówno z nich będzie.
Kobieta tęskni za rozmową
Nasze możliwości komunikowania się w ostatnich kilkunastu latach zwiększyły się niewiarygodnie. Jest Skype. Są komórki. Jest Tinder, Badoo, Facebook, Snapchat, Instagaram i cała kupa internetowego gówna. Nasza umiejętność słuchania siebie nawzajem spadła jednak na ryj. Jeśli z kimś nie rozmawiamy, to tej osoby nie rozumiemy. Jeśli czegoś nie rozumiemy, to się tego boimy. Mężczyźni nie rozmawiają z kobietami, tylko mniej lub bardziej udanie usiłują je zerżnąć. A skoro nie rozmawiają, to ich nie rozumieją. W rezultacie zaczęli się ich bać.
Kobiety tęsknią za niepewnością
Kobieta jest jak gołąb przelatujący nad osiedlem. Jednemu upuści gówno na beret. Do drugiego przyjdzie się łasić po okruchy. Skąd się bierze ta różnica?
Agata ma koleżankę. Nazwijmy ją Majka. Ostra sztuka. Występuje w teledyskach. Tak, pewnie ją widzieliście. Tak, ma robione cycki. Majka ma do wyboru wielu panów, ale ostatnio zredukowała potencjalnych partnerów do dwóch (pierwszego mężczyznę kobieta wybiera z miłości, drugiego już z rozsądku).
Kandydat numer jeden – własna firma, sporo kasy, wielka chata. Serio, spoko partia, inteligentny, sarkastyczny. Chodzi za nią jak pies. Póki jest nadzieja na seks, mężczyzna wiele może wytrzymać. Kandydat numer dwa – 25 lat, zero kasy, życiowe osiągniecie: „nie spałem pięć dni, bo imprezowałem”. I ma na Majkę wylane.
Odpowiedź na pytanie którego wybrała, jest prosta. Owszem, Majka niespecjalnie przyznaje się komuś, że spotyka się z panem numer dwa, ale też nie może się powstrzymać przed spotykaniem się z nim. Nie twierdzę, że to racjonalne. Twierdzę, że to często spotykane.
Kobiety tęsknią za łotrem
Z listów do mnie:
„Dzisiaj w pracy byłam świadkiem rozmowy dwóch kumpli, gdzie narzekali, jakie to laski są przerobione i jak bardzo przypominają plastiki. Podnoszę głowę, i widzę przystojnego faceta… z lekkim zarostem (nie jakiś typ drwala), już się mam zamiar do niego uśmiechnąć, bo facet gada coś z sensem. Pokazują mi się serduszka w oczach jak w komiksach mangi (jak byłam dzieckiem czytałam). On się odwraca i co widzę?
Facet miał warkocz, nie jakiś tam zwykły warkocz, ale… kłosa (zobacz sobie jak to wygląda, ja się tak nie potrafię uczesać). Tak więc może napisz jakąś notkę o tym żeby faceci nie upodabniali się do kobiet, a jeśli już chcą to robić, to niech nie narzekają na to, że część z nich jest „sztuczna” skoro sami wyglądają jak pizdy”
Im więcej jest dookoła facetów wyglądających jak kobiety, tym bardziej kobiety chcą mężczyzn wyglądających i zachowujących się jak mężczyźni. Trochę dzikich. Trochę pierwotnych. Niebezpiecznych. A koczki? Koczki tylko z kartą samuraja.
Kobiety spalają się w tęsknocie za bad boy’em. Za łotrem, który jest psychopatą. Który jest niesterowalny. Nieosiągalny. Niebezpieczny.
Dlaczego kobiety tak bardzo kręci bad boy? Psycholog powie, że to efekt słabych kontaktów z ojcem. I będzie pewnie miał trochę racji. Na początku lat 90 faceci zrezygnowali z funkcji ojca, skupiając się na zarabianiu kasy. Często też wyprowadzili się z domu, porzucając żony i córki.
Bad boy jest jednak również wyzwaniem. A kobiety uwielbiają wyzwania. Chcą takiego faceta zmienić, traktując go jak projekt, przy czym on się zmienić oczywiście nie da. Wreszcie bad boy daje im dobry seks (nie dwudziestominutową sesję głaskania ostrożnie po cycku). Bo taki związek się szybko spala. Bo budzi wyobraźnie. Bo budzi emocje.
A kobiety tęsknią za emocjami
Na imprezie stoi dwóch młodych leszczy spragnionych zawieszenia u pasa przemysłowej ilości łonowych skalpów. I pytają hrabiego, który stoi obok, jak on wyrywa te dupy. Hrabia odpowiada, że po prostu podchodzi do interesującej go kobiety i pyta, czy by się z nim nie przespała. Ależ panie hrabio, za to można w pysk dostać – dziwią się leszcze.- Można – opowiada hrabia – ale statystycznie rzecz biorąc, częściej z nimi sypiam.
Kobiety tęsknią za nieprzewidywalnością. Za jasnym komunikowaniem swoich oczekiwań. Kobieta chce, aby facet do niej podszedł i powiedział: „Chcę cię.” A następnie nie spuścił wzroku. Ale patrzył tak długo, żeby się zaczerwieniła i to ona spuściła wzrok. Pamiętam, raz jechałem windą z całkowicie nieznajomą kobietą. To było w biurowcu przy ONZ. W piątek. Wszedłem do środka, włączyłem telefon, otworzyły się drzwi i weszła ona.
Typowa dziewczyna z sąsiedztwa. Ciemne włosy, duże piwne oczy, pełne usta. Spojrzałem w te jej oczy. Chyba za długo. Zaczerwieniła się. Nie myślałem. Chciałem jej. Pożądałem. Jak zwierzę. Nachyliłem się nad nią. Coś powiedziała. Nie słuchałem tego. Nie odpowiadałem. Powąchałem jej szyję.
Drzwi otworzyły się na parterze i wyszedłem. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem w swoją stronę. Tak, dogoniła mnie. Tak, dała mi swój numer.
Tym, co napędza kobietę, są emocje. Dasz jej emocje, masz kobietę.
Photo by Benjamin Disinger/CC Flickr.com








August 21, 2016
Jak sobie poradzić z rozstaniem?
Kilka lat temu na jednym z amerykańskich uniwersytetów zrobiono badania na grupie studentów. Zadano im dwa pytania: Czy rzucił cię ktoś, kogo naprawdę kochałaś/kochałeś? Czy kiedykolwiek rzuciłeś/rzuciłaś kogoś, kto cię naprawdę kochał? Prawie 95 proc. kobiet i mężczyzn odpowiedziało „tak” na oba pytania. Wnioski?
Statystycznie mamy przejebane.
Co zrobić gdy cię rzucił?
To się zaczyna od „Musimy pogadać.” Albo: „Nie wiem jak ci to powiedzieć”. I już wiesz, że to nie będzie nic dobrego.
Kilka lat temu moja koleżanka poznała faceta i była to miłość jak z bajki, gdzie włosy zawsze się świetnie układają, wszystko kończy się happy endem, a miłość zwycięża. On miał kwadratową szczękę, ona duże piersi i burzę blond loków. Pomyślałem, że to całkiem niezły fundament dobrego związku. Kupili sobie psa, wielkiego labradora, a jakiś rok później dostałem zaproszenie na ślub, na bardzo ładnym kremowym papierze z wytłoczeniami i wstążką.
I weekend przed tym ślubem przyszły mąż wyjechał na Mazury, aby trochę się zresetować i popływać na łódce. Tam poznał pewną 25-latkę i jego świat na chwilę zamarł i zaczął się kręcić jakby trochę inaczej. W nocy przed planowaną uroczystością usiadł, nalał wódki swojej narzeczonej i sobie, po czym powiedział: „Nic z tego nie będzie. Zakochałem się w innej. I chce z nią być.”
No i trochę ślub się nie udał. Rano koleżanka stała przed kościołem i informowała wszystkich tych, do których się nie udało dodzwonić, że niestety, ale zmienili zdanie. A później w torebce, obok francuskich kosmetyków, zaczęła nosić paczki prezerwatyw marki Durex i kiedy w końcu jako tako doszła do siebie to była już po dwóch rozwodach, ale za to z jednym dzieckiem.
Jednak przez pierwszy rok po rozstaniu miała momenty, że jadąc samochodem i słysząc w radiu piosenkę, która kojarzyła jej się z tym facetem z kwadratową szczęką zaraz musiała zjechać na pobocze. Bo zaczynała płakać.
Dlaczego tak boli?
Helen Fisher, profesor na Uniwersytecie Stanowym Rutgersa, zrobiła rezonans magnetyczny mózgu osób, które były zakochane. Odkryła aktywność w tej części, którą neurolodzy określają, jako ośrodek nagrody. Odpowiada on za to, że czegoś nam się chce albo nie. Za naszą motywację. Za nasze skupienie. Za nasze żądze. To ta sama część mózgu, która się uaktywnia, gdy strzelamy sobie przez nos kokainę. Albo amfetaminę. Kiedy wciągamy narkotyk, nasze komórki produkują więcej dopaminy.
Tak samo jest z mózgiem osób zakochanych. Miłość budzi aktywność w komórkach odpowiedzialnych za produkcję dopaminy, podobnie jak seks i dobre jedzenie.
Miłość to dopamina.
Fisher obejrzała wyniki, wyciągnęła wnioski i razem z kumpelą Lucy Brown zrobiła tym razem skany mózgu osób, które właśnie zostały rzucone. Odkryła aktywność w trzech rejonach. W rejonie, który odpowiada za głębokie przywiązanie do drugiej osoby – ta część mózgu chce po rozstaniu zrobić wszystko, aby tylko odzyskać osobę, którą się straciło. Odkryły aktywność w rejonie odpowiedzialnym za analizę zysków i strat – to ten fragment naszej głowy, który teraz powtarza jak katarynka: „Jak to się mogło stać? Ale dlaczego?” Odkryły też aktywność w rejonie mózgu odpowiedzialnym za głęboką, romantyczną miłość – to układ nagrody w mózgu, odpowiedzialny za naszą motywację, pragnienia i skupienie, który działa silniej, gdy nie możemy dostać tego, co chcemy. Czy to nie ironia? Ktoś cię rzuca, a ty tę osobę kochasz jeszcze bardziej niż do tej pory.
Poradzenie sobie z rozstaniem to jedna z większych traum, jakie nas spotykają w życiu. Jak powszechnie wiadomo, nic wtedy tak nie pomaga, jak stwierdzenia przyjaciół: „Ogarnij się”, „Szybko o nim/o niej zapomnisz” i król tego lodowiska: „On/ona nie był ciebie wart.” Działają po prostu, kurwa, jak ręką odjął. Jak plaster na odrąbaną rękę.
Musisz mieć wyjaśnienie
„Jeśli możesz, napisz kiedyś na blogu, że kobiety potrzebują racjonalnego wytłumaczenia. Logicznego, takiego prosto z mostu i konkretnego typu: sorry, nie możemy być razem, bo masz za małe cycki, poznałem inną czy coś w tym rodzaju. Po podaniu konkretnego powodu kobietom łatwiej dojść do siebie. Natomiast, jeżeli rozstajesz się z kobietą i mówisz jej, że jest dobra, idealna i można z nią planować życie, ale nie możecie być razem i tu podajesz serię błahostek, to po prostu jesteś tchórzem, a ją narażasz na to, że się nie pozbiera. Albo, że zacznie robić głupie, nieracjonalne i niebezpieczne rzeczy.”
Oczywiście, że rzucając kogoś kłamiemy. Żeby poczuć się lepiej. I to dopiero zabawne: żeby chronić tą drugą osobę przed nieprzyjemną prawdą. Mówisz komuś, że go/ jej nie kochasz, raniąc go tak, że bardziej się nie da, a nie chcesz podać prawdziwej przyczyny rozstania, bo obawiasz się, że możesz skrzywdzić tą osobę! Czy może być coś bardziej durnego? Wyrywasz tej osobie serce, a troszczysz się, żeby przypadkiem nie złamała paznokcia.
Co naprawdę mówimy zrywając?
Mężczyzna to taka istota, która działa na trzech poziomach relacji z kobietą.
Pierwszy poziom – chcę cię chędożyć. Podniecasz mnie, podobasz mi się nago, traktujemy się jak zwierzęta. Zdejmuję z ciebie sukienkę z triumfem. (I bieliznę Triumpha.)
– Może wpadniesz do mnie i spróbujesz tego, co przygotowała moja matka?
– A co przygotowała?
– Mnie.
Poziom drugi – chcę cię chędożyć i chcę z tobą rozmawiać. Poziom trzeci – chcę cię chędożyć, chcę z tobą rozmawiać, chcę z tobą być.
Kiedy mężczyzna mówi przy rozstaniu: „Jesteś dobra, jesteś idealna, jesteś dla mnie za dobra, zasługujesz na kogoś lepszego”, znaczy to mniej więcej tyle: „Seks był w porządku, ale już mi się znudziło. Psikro mi.” Koniec. Nie ma tutaj nic więcej.
Podobna zasada obowiązuje, jeśli chodzi o kobiety. Kiedy kobieta mówi: „Jesteś dla mnie za dobry”, znaczy to mniej więcej tyle, że jesteś dla niej pizdą. Nie jesteś dla niej wyzwaniem, nie potrafisz jej wkręcić na obroty, nie potrafisz jej także, prawdopodobnie, dobrze przelecieć.
Kobiety bardzo pragną zdominować faceta. Czasami płaczą. Czasami krzyczą. Czasami po prostu robią awantury. To, że dostałeś kopa w dupę, to efekt tego, że osiągnęła, co chciała. Podporządkowała cię całkowicie. I zwyczajnie się jej to nie spodobało.
Nie ma przyjaźni po rozstaniu
„Zrywam z tobą, ale zostańmy przyjaciółmi”. („Twój pies zdechł, ale możesz go sobie zatrzymać. Ostrzegam, trochę śmierdzi”).
Nie ma przyjaźni w związku, gdzie jedna osoba rzuciła drugą. Między nimi są tylko złudzenia.
Zadbaj o siebie
Elizabeth Taylor, powiedziała kiedyś: „Nalej sobie drinka, nałóż trochę szminki i weź się w garść”. Wiedziała, co mówi. Wychodziła za mąż osiem razy, w tym dwa razy za tego samego faceta.
Masz złamane serce, ale cierpisz przez chemię mózgu, więc leczyć się musisz w ten sam sposób. Ćwicz. Najlepiej biegaj. Każdego dnia. Aż padniesz ze zmęczenia. Ćwiczenia powodują, że nasza przysadka mózgowa zaczyna wydzielać endorfiny. Endorfiny działają jak morfina. Zmniejszają ból.
Nie kłam
Rozstanie to moment, kiedy nie ma sensu kłamać samemu sobie.
Nie łudź się, że on/ona wróci.
Nie wróci. Nie ma nic bardziej żałosnego niż błaganie o miłość.
Nie mów: „To moja wina, że odszedł/ odeszła.”
Nie. To wasza wspólna wina. Nigdy nie jest to wina jednej osoby. Zmieniają się tylko proporcje.
Dlaczego on od razu jest z kimś innym?
W „Pokoleniu Ikea” opisałem męski dryf:
DRYF – sytuacja, kiedy mężczyzna koło trzydziestki zaczyna myśleć o swojej przyszłości i tym, co trzeba zrobić, aby mieć własne życie. Dryf składa się z etapów:
Etap pierwszy: Ponieważ nie może rzucić pracy, samochodu ani kumpli, rozstaje się z aktualną kobietą.
Etap drugi: W krótkim czasie poznaje nową kobietę i się z nią żeni, wprowadzając w stan szoku całą okolicę, w tym babcię, dziadka i panią z kiosku Ruchu. Następnie szybko płodzi potomstwo.
Etap trzeci: Piekło pieluch, niezrozumienie w związku, różnice charakterów. Mężczyzna zaczyna szukać okazji na boku w celu podniesienia poziomu adrenaliny.
Etap czwarty: Jeśli nie znajduje szybkiego zluzowania zaworów w pracy i najbliższej okolicy, zwraca się do swojej eks, która totalnie głupieje.
Ten przeskok z jednego do drugiego związku bierze się z kilku rzeczy. Czasami po prostu ktoś odchodzi, bo poznał kogoś nowego. Czasami, bo łatwiej jest przejść z jednego związku w drugi. Tak mniej boli. A czasami dzięki jakiemuś związkowi dowiadujemy się, czego chcemy od życia. Albo, czego nie chcemy. Jak w tym memie: „Czuję, że bycie z tobą w pełni mnie przygotowało do bycia z kimś lepszym.”
Ludzie na sezon
Rysunek: Aleksandra Wysocka
Ja piszę te słowa i wspominam jednocześnie pewną szatynkę, o czasami zielonych a czasami piwnych oczach i dużych ustach, którą poznałem wiele lat temu. Była ładna, a nawet piękna. Chyba mnie lubiła, potrafiliśmy rozmawiać, a i językiem potrafiła operować jak mało kto. I dzięki niej zrozumiałem, że w relacjach między kobietami a mężczyznami najważniejszy jest wzajemny szacunek. Że jedna i druga strona musi potrafić powiedzieć: przepraszam. A ona nie potrafiła.
W naszym życiu nic nie jest na stałe. Na tym polega jego urok. Życie to chaos. Ale głęboko wierzę, że ludzie, którzy się obok nas pojawiają dzielą się na dwie kategorie. Czasami znajdujemy osobę, która będzie z nami na lata, a czasami zjawia się obok nas ktoś na chwilę. Na sezon. Jak kolekcja wiosna/lato, jesień/zima. Ktoś, kto jest z nami z określonego powodu. Ktoś, kto nas czegoś nauczy. O sobie albo o świecie. I siebie również. Ktoś, kto da nam dużo przyjemności. Obudzi w nas uczucia, które – wydawałoby się – dawno w nas przygasły. Ktoś, kto nas zmieni. A później po prostu odejdzie.
Gdy mężczyzna kocha kobietę, walczy o nią
Ta kobieta i ten mężczyzna poznali się, kiedy mieli 20-kilka lat. Pili ciepłą pepsi, chodzili po mieście i dużo się do siebie uśmiechali. I na początku był seks, po którym ona krzyczała długo w noc, a ich oddechy nie mogły się uspokoić.
On miał silne ręce. Ona doskonałe nogi i uśmiech, po którym mężczyźni rozpływali się, jak pleśniejący owoc. Wszystkiego było tam za dużo. Miłości. Emocji. Nadziei. A pewnego dnia wieczorem on powiedział jedno słowo za dużo. Ona dwa. Czasami są takie dni. I o 21.00 było już po wszystkim.
I nawet może by się pogodzili, ale on spotkał dziewczynę, która od dłuższego czasu chodziła za nim i czekała na swoją szansę. Prawie od razu zaszła w ciążę. Tamta znalazła innego mężczyznę i też miała z nim dziecko.
Minęło 20 a może 23 lata. Ich dzieci dorosły, wyprowadziły się na studia. Pewnego dnia wpadli na siebie przypadkiem. Wystarczyła godzina. Następnego dnia już mieszkali razem, dopiero kilka miesięcy później się rozwiedli. On ma już siwe włosy. Ona swoje farbuje. Jego ręce nie są już tak silne. Jej oczy otaczają zmarszczki. Jej ciało nie jest już tak jędrne. „Nie chcemy zmarnować żadnego kolejnego dnia bez siebie” – mówią.
Tak jest właśnie z miłością.
Gdy mężczyzna kocha kobietę, walczy o nią.
Gdy kobieta kocha mężczyznę, walczy o niego.
Walczą o siebie nawzajem. Nie jedno z nich.
Owszem, kiedy się z kimś rozstajesz, razem z tą osobą odchodzi również część ciebie. Ale zadaj sobie również pytanie: czy twój związek pomógł ci stać się lepszą osobą? Jeśli nie jesteś dzięki niemu lepsza/y, to teraz masz na to szansę.
Photo by JustCallMe_♥Bethy♥_/CC Flickr.com
Inspiracje: dr Helen Fisher: The brain in love








July 25, 2016
Przeczytaj, jeśli coś ci nie wyszło w życiu
Jason Mark Everman, wyglądał, jak pieprzone wcielenie rockmana. Miał długie, kręcone kłaki. Kolczyk w nosie. Porwane ciuchy. Charyzmę. I dwadzieścia lat. Jego wygląd wskazywał, że przyszedł na ten świat, żeby grać i uwodzić całe szeregi nastolatek, które, piszczały na jego widok i chciały zrzucać z siebie majtki.
Laski lubią muzyków. Tak, jakby ze spermą na dziewczyny przechodziła część chwały.
Na gitarze zaczął grać przez przypadek. Razem z kumplem wysadzili szkolną toaletę. Użyli do tego celu M80, fajerwerku, który stosowała amerykańska armia do symulowania wybuchów artyleryjskich.
Matka wysłała go wtedy do psychiatry. Ten spojrzał na Jasona, wziął leżącą nieopodal gitarę i aby rozluźnić chłopaka zagrał mu kilka akordów. To była najdroższa lekcja gitary, jaką Everman pobrał w życiu. Ale od tego momentu zmieniło się wszystko. Jason zaczął grać punkrocka. To była jego pasja. To był cel jego życia. Odkrył coś co go napędzało.
Traf chciał, że jego kumpel Chad, grał w kapeli, która potrzebowała basisty. Oprócz Chada było tam dwóch innych, nieźle zakręconych kolesi. Jeden nazywał się Krist Novoselic, a drugi Kurt Cobain. Zespół nosił nazwę Nirvana. Znacie go, prawda?
Everman dołączył jako czwarty. Był naprawdę dobry. Poza tym, jak wspominałem, laski sikały po nogach na jego widok. Nirvana ruszyła w trasę. Tyle, że trasa to nie tylko granie. To również przebywanie ze sobą 24 godziny na dobę. A Everman był w tym kiepski. Do nikogo się nie odzywał. Czasami całymi dniami. A co by nie mówić – pozostali członkowie kapeli też nie należeli do najbardziej zrównoważonych gości w okolicy.
Powietrze w busie można było kroić nożem. Nirvana nie ukończyła trasy. Novoselic z Cobainem wywalili Jasona z zespołu. Zespołu, który wkrótce miał sprzedać ponad 50 mln swoich płyt i zmienić historię rocka. Czy może być większy pech w życiu? Oczywiście, że może.
xxx
Everman się nie poddał. Usłyszał, że jedna z jego ulubionych kapel szuka basisty. Zgłosił się na przesłuchanie. Grał świetnie. Ale świetnie grało jeszcze kilku innych kolesi. W porównaniu z nimi Jason miał jednak jeszcze to coś. Miał to spojrzenie zbuntowanego nastolatka.
Everman wygrał przesłuchanie i został nowym członkiem zespołu. Zespołu, który nazywał się Soundgarden. Znacie go, prawda?
Soundgarden ruszyło w trasę po Stanach i Europie. Problem polegał na tym, że Everman miał wtedy tylko 22 lata. Inni członkowie zespołu byli od niego kilka lat starsi. Znów milczał. Znów stał obok. Pewnego dnia lider Soundgarden, Chris Cornell, podszedł do niego i powiedział: to nie działa brachu, nie pasujesz do nas. Przykro mi. Everman został wylany po raz drugi. Z zespołu, który za chwilę miał sprzedać ponad 20 milionów płyt.
Czy może być większy pech w życiu?
Everman nie zniechęcił się. Przeniósł się do Nowego Yorku gdzie zaczął grać w zespole Mindfunk. Razem z nimi nagrał płytę Dropped.
Dziś uchodzi ona za jedną z najlepszych płyt rockowych lat 90. Zespół musiał pójść za ciosem. Trasa. Promocja. Sława. Kobiety. Narkotyki. Alkohol. Rock’n roll. Wszystko to o czym marzy się będąc małym chłopcem.
Ale Everman pewnego dnia po prostu wstał z łóżka. Ściął włosy. Wyciągnął kolczyk z nosa. I mając 26 lat wstąpił do wojska. Właśnie zapieprzał na placu ćwiczeń. Sierżant od musztry oglądał jakiś magazyn, gdzie na całą stronę było jedno ze starych zdjęć Nirvany. Spojrzał na Evermana, spojrzał na magazyn i zapytał: To ty?
– Yes, sir – odpowiedział Jason.
– Dobra, gwiazdo rocka. Pięćdziesiąt pompek.
Everman pompował. I nigdy nie był bardziej pewien, że wstąpienie do wojska to najlepsza decyzja, jaką podjął w życiu. Na początek był w rangersach, elitarnej formacji amerykańskiej, lekkiej piechoty. Później dostał się do sił specjalnych. Odsłużył swoje na zmianach w Afganistanie i Iraku.
A kiedy przyszedł jego czas na pożegnanie się z wojskiem – poszedł na filozofię na uniwersytecie Columbia, czyli jednym z najlepszych w USA. I skończył tę filozofię.
Wiecie, co myślicie w tym momencie? Zastanawiacie się, jak on mógł tak zjebać swoje życie, prawda?
Od czekania tylko odciski na dupie się robią
Z tym życiem to jest tak, że owszem można czekać, czekać aż ono się zacznie. I nagle masz 80 lat, budzisz się rano i myślisz: to już koniec?
Jak w tym memie, kiedy uczeń pyta mistrza:
„– Mistrzu, ile trzeba czekać aby coś się zmieniło na lepsze?
– Jeżeli będziesz tylko czekał, to bardzo długo. „
Dlatego trzeba iść i szukać. Próbować wielu rzeczy. I raczej kierować się sercem, niż głową. Bo głowa kłamie. Głowa kalkuluje. Czy to mi się opłaca? Ile zarobię? Ile dają? Kiedy zaczynałem studia, miałem obok wiele osób, które przyszły tam z pasji. Z pasji do pieniędzy. Nie interesowało ich, co będą w życiu robić. Interesowało ich, ile można na tym zarobić. Czy hajs się zgadza.
To sprowadzenie całego swojego życia do funkcji bankomatu. Oczywiście, że tak można.
Tylko jeśli męczysz się przez osiem, dziesięć godzin każdego dnia, to tracisz większość swojego życia. I nie zrekompensują ci tego żadne ubrania, żadne wakacje i żaden samochód. Przynajmniej ja głęboko wierzę, że nie zrekompensują.
Nie słuchaj innych
Nawet jeśli masz to szczęście, że odkryłeś/odkryłaś co cię kręci, nie łudź się, że dalej będzie prosto. Nie, nie będzie. Żyjemy tam, gdzie żyjemy. W naszym kraju jest takie powiedzenie „z kim się zadajesz, takim się stajesz”. Trafne.
Jeśli wszyscy dookoła ciebie się poddają, tobie będzie łatwiej zaakceptować porażkę. A w Polsce wiele osób poddaje się na wczesnym etapie. Z wielu powodów. Panuje u nas mit, że od razu trzeba wszystko robić doskonale. Uczy się nas, że tylko słabi zadają pytania, kiedy czegoś nie wiedzą. Bo w naszej kulturze przyznanie się do niewiedzy jest obciachem. Siarą. Wstyd zabija w nas ciekawość.
A my całymi latami wstydzimy się kim jesteśmy. Że mamy za mało. Że nie jesteśmy dostatecznie bystrzy. Że nie znamy wystarczająco dużo języków. Że jesteśmy za grubi albo za chudzi. Wstydzimy się, ale… nic z tym nie robimy. A ponieważ nic z tym nie robimy, zniechęcamy innych, którzy coś zrobić z tym chcą.
Jesteśmy mistrzami w krytykowaniu innych. Taka cecha narodowa. Kiedy, ktoś znajduje coś co mu się podoba i idzie własną drogą, to dla innych jest egoistyczny. Kiedy uznaje, że celem jego/jej życia jest rodzina, słyszy, że traci szansę na karierę i własne życie.
Kiedy ktoś zarabia dużo, rządzi nim pieniądz. Kiedy za mało, to jego/jej wina, bo jest głupi i beznadziejny i nie potrafi się odpowiednio zakręcić. Kiedy ktoś dużo czyta, staje się kujonem. Dużo ćwiczy – tępym mięśniakiem.
A jeśli jest kobietą, i pokaże kawałek swojego wysportowanego ciała na ulicy, jest tępą dresiarą, na dodatek na pewno łatwą. Która daje na boki. Nie słuchajmy innych. Inni mają zawsze idealną receptę na nasze życie. Ale to ich recepta, nie nasza. Ich nie zadowolimy. Ale możemy zadowolić siebie.
Dzień kiedy usłyszysz: NIE
Są takie chwile w naszym życiu, kiedy wydaje się, że gorzej być nie może. I wtedy właśnie okazuje się, że jednak może.
Życie to taka wredna dziwka, że prędzej czy później mówi naszym planom, naszym pasjom NIE. Czasami zwyczajnie popełniamy błąd. Czasami coś nam nie wychodzi. Czasami włożyliśmy wszystko w jeden plan. Poświęciliśmy mu całą swoją energię, wszystkie emocje. I budzisz się pewnego dnia rano i okazuje się, że ktoś cię jednak wydymał.
Everman to NIE od życia usłyszał dwukrotnie.Ten upadek zajebiście go zabolał.
To jest czas, kiedy przychodzi zwątpienie. Czas próby.
Rok temu napisała do mnie Lidka, która od dziecka chciała być weterynarzem. Maturę zdała nieźle. Ale nie wybitnie. Na bezpłatną weterynarię się nie dostała. Jej wynik starczył na płatną. Jej rodzice mimo, że nie należeli do specjalnie zamożnych powiedzieli: idź za swoimi marzeniami. Pomożemy ci.
Lidka pojechała nad morze do pracy, żeby zarobić na studia. Jej brat miał złożyć papiery na uczelni. Spóźnił się z tym dwa dni.
Zagryzła zęby. Pół roku studiowała biologię, która była dla niej nudna, jak wystąpienia sejmowej komisji finansów publicznych. Drugie pół roku spędziła w domu nad książkami. Powtórka matury. I co? Nie dostała się. Ani na płatną weterynarię ani na bezpłatną. Jeszcze nigdy nie było tak wysokiego progu dopuszczającego do kierunku.
Napisała wtedy do mnie: „właśnie stoję nad przepaścią. To był jedyny kierunek, na który się rekrutowałam. Nie wyobrażam sobie kolejnego roku w stagnacji. Dlaczego rodzice nie wychowali mnie tak, żeby szczytem moich ambicji było wyładowywanie towaru w Makro, tudzież w Ikei?”
Opisałem jej historię, którą opowiedział mi znajomy. O człowieku, który nie dostał się do PWST. Załamał się. Kumpel, aby wyciągnąć go z tej mrocznej chujni, zabrał go do Hiszpanii. Spodobało mu się tam. Został na dłużej. Aby zarobić trochę pieniędzy, zaciągnął się do pracy na jacht. Traf chciał, że należał on do bardzo bogatego człowieka. Opłynął na tym jachcie pół świata. Wrócił do Polski. I dostał się na to PWST. Teraz twierdzi, że ten rok na łodzi to było coś, co go nauczyło żyć.
Jedna porażka nie decyduje o naszym życiu. O tym decyduje, co robimy po tej porażce. Jeśli ktoś rezygnuje to znaczy, że wcale nie chciał tego tak mocno. Może czas się wziąć za coś innego. Może to czas na casting do Tap Madl.
Pasje przemijają
Tobias Schlegl zaczął pracować w niemieckiej Vivie mając 18 lat. Później prowadził programy w ProSieben i ZDF. Uwielbiał to. To było jego życie. Oddychał tym.
Teraz ma 39 lat. Jest u szczytu kariery. Zarabia dużo. Bardzo dużo. Ale kilkanaście dni temu odszedł z pracy. Będzie szkolił się na ratownika medycznego w niemieckim Czerwonym Krzyżu. Przez najbliższe dwa, trzy lata za 700 euro miesięcznie będzie jeździł karetką do chorych.
Myślisz: „frajer”, nie? Jak mógł zrezygnować ze sławy i z takiego sosu?
– Moja kariera była super. Ale czuję się jak w grze komputerowej, w której ukończyłem już wszystkie etapy – powiedział Schlegl.
A on chce iść dalej. Chce spróbować czegoś nowego. Pragnie nowej pasji. Formuła, w której do tej pory żył, się po prostu wyczerpała. Czuje pustkę.
Czy Everman zjebał swoje życie i karierę? Nie. Po prostu ułożyło się ono tak a nie inaczej. Bo życie jest po prostu cudowne, ale i tajemnicze.
Everman szedł swoją drogą. Nie przejmując się opiniami innych. Szukał swojego szczęścia. A nie tego co według innych da mu szczęście. Tego samego wam życzę.
xxx
Lidka odezwała się do mnie kilka dni temu. Nie zmarnowała tego roku. Poszła na darmową praktykę do kliniki weterynaryjnej. Po pewnym czasie przyjęli ją tam na stałe.
A kilka dni temu została studentką pierwszego roku weterynarii.

Photo by Diogo A. Figueira/CC Flickr.com








May 19, 2016
Sukces albo szczęście. Co wybierasz?
„Sukces jest jak ciąża. Wszyscy ci gratulują, ale nikt nie wie ile razy trzeba było dać się wyruchać, aby to osiągnąć.”
Słowa te wygłosił w ubiegłym roku w trakcie wykładu dla studentów przedsiębiorca Michał Leszek. To eks muzyk, który sprzedaje teraz elektronikę. Dużo elektroniki Kiedy usłyszałem te słowa, pokiwałem ze smutkiem głową, jak bardzo krzywdzące są opinie, że biznesmeni to ludzie bezbarwni, onanizujący się jedynie słupkami z liczbami.
Tymczasem z sukcesem, zdaniem Leszka, jest jak z podrywaniem bardzo ładnej kobiety, która jest niezwykle pewna swojej wartości, jak i tego, że na nią nie zasługujesz. Kojarzycie tenisistkę Steffi Graf? Jakiś facet zawołał do niej na korcie: „Steffi, wyjdziesz za mnie?” Ona, usłyszała pytanie, pomyślała chwilę i zapytała: „A ile masz pieniędzy?” Na to już facetowi brakło konceptu. I w tym momencie było jasne, że żadnego ślubu nie będzie.
A teraz sobie wyobraźcie, że ten mężczyzna idzie do Steffi jeszcze raz i pyta: „Dasz mi?”. A ona odpowiada: „Nie, nie dam.” I za dwa tygodnie sytuacja się powtarza. „Dasz mi?” „Nie dam.” I tak przez siedem lat, albo i dłużej. „Dasz mi?” „Chyba cię pojebało.” – odpowiada ona. Widzicie to? Tak właśnie wygląda sukces. To ciągłe zmaganie się z porażką.
Sukces boli.
Sukces boli: ciebie
Wiem coś o tym. Kiedy skończyłem pisać swoją pierwszą książkę, wysłałem ją do dziesięciu największych wydawnictw w kraju. Dostałem pięć odmów publikacji. Byłem w sumie za nie wdzięczny, bo pozostałe wydawnictwa w ogóle się tym nie kłopotały. Po prostu nie odpowiedziały. Co robi normalny człowiek w takiej sytuacji? Daje sobie spokój z pisaniem, uznając, że to, co stworzył, widać nie ma sensu. Ale ja szukałem dalej. I wydałem „Pokolenie Ikea”. Później „Pokolenie Ikea Kobiety”. A obie te książki sprzedały się w sumie w nakładzie ponad 110 tys. egzemplarzy.
Czy w międzyczasie było miło? Nie. W międzyczasie było kurewsko trudno. Czy wątpiłem? No, ba. Mogłem przecież w międzyczasie pić koniak, wino i whisky, patrzeć z tarasu na jezioro, oglądać seriale, czytać książki, uprawiać seks, oglądać seriale, jeść casserole z kurczakiem, pomidorami i ciecierzycą, uprawiać seks, oglądać seriale i kłaść się regularnie o piątej rano.
A zamiast tego pracowałem tak długo, aż mój podpis stał się autografem. Może przestałem być miły i socjalny, ale do czegoś doszedłem. Tyle, że mało kto widzi tę drogę, która – przyznaję – była ciężka i chujowa. Większość widzi tylko ciążę, czyli liczby.
Sukces boli: innych
Janusz Głowacki, bardzo błyskotliwy dramaturg o wielkim pociągu do kobiecych wdzięków i alkoholu (jak widać, dużo mnie z nim łączy) napisał kiedyś kilka zdań, które idealnie oddają ducha naszego narodu. Ponieważ Głowacki sukces w USA, owszem, odniósł, ale dużo mniejszy niż jego kumpel po piórze Jerzy Kosiński, więc można założyć, że wie, co pisze.
„Bo coś takiego jest nad Wisłą, że bardzo lubimy kogoś podrzucać do góry, a potem upuścić i wdeptać w ziemię, ale po ludzku, tak żeby włosy wystawały (…). Bo ogólnie jesteśmy narodem łagodnym, szlachetnym i dobrodusznym. I to nie jest nawet nasza zasługa. Po prostu taką naturę otrzymaliśmy od Boga. Najlepszy dowód, że powiesiliśmy tylko dwóch biskupów, zamordowaliśmy tylko jednego prezydenta i spaliliśmy tylko jedną stodołę pełną ludzi. Mogą nam wiele zarzucić, ale jesteśmy wyrozumiali jak mało kto. W naszym kraju można okraść, ukraść, zdradzić, oszukać, ostatecznie zamordować i jakoś tam zrozumiemy i wybaczymy (…) Tylko jednego wybaczyć nie możemy. Sukcesu.”
Jeśli w Polsce ktoś się stara i, nie daj Boże, jeszcze mu wychodzi, to musi mieć wyjątkowo twardą dupę. Bo od razu usłyszy: „To po znajomości”. „Ukradł.” A kobieta? To jeszcze prostsze. „Ciekawe, komu dała?”, „Co to za problem być szafiarką?”, „Jak ona wygląda?”, „Ubiera się jak dziwka.”, i moje ulubione: „Każdy tak potrafi”.
Otóż nie każdy. Może to łatwe, może trudne, może jakaś laska faktycznie dała wiele razy, aby być w miejscu, w którym jest teraz, nosząc w torebce nieustająco polskie prezerwatywy i płyn do lubrykacji, ale tego nie wiemy. Żeby się tego dowiedzieć, trzeba by było pójść – jak to mawiają Amerykanie – w jej butach. A rzadko kto dobrze się odnajduje w gejowskim klubie na kilkunastocentymetrowych szpilkach.
I nawet ostatnio zrozumiałem, skąd bierze się w nas ta potrzeba obrzucania błotem innych. To nasza wymówka. Wymówka, którą tłumaczymy sobie swoje niepowodzenia. Nie chcemy przyznać, że ktoś mógł chcieć, że ktoś pracował, że ktoś się starał. Więc łatwiej nam jest, kiedy uznamy, że sukces tamtych był po znajomości, albo jeszcze lepiej, w efekcie drażnienia językiem organu męskiego, nieźle do tego drażnienia przystosowanego.
Umniejszając czyjeś osiągnięcia, czujemy się lepiej. Choć jest w tym też strach. Boimy się, że komuś w życiu się uda, a nam nie. Otóż nie uda, jeśli zamiast na sobie koncentrujesz się na innych.
W tym wszystkim jest jeszcze jedna prawidłowość:
Sukces weryfikuje znajomości
Jest takie powiedzenie: „Przyjaciół poznaje się w biedzie”. To prawda. Ale jeszcze prawdziwsze jest: „Przyjaciół poznaje się po tym, jak znoszą twoje szczęście.” I mam kumpli, którzy, jak na ten kraj, odnieśli naprawdę spory sukces i nikt nigdy nie wbijał im tak chętnie noży w plecy jak ci, których mieli za swoich dobrych przyjaciół. I nikt tak chętnie nie obsmarowywał ich za plecami, jak właśnie ich dobrzy przyjaciele.
Kluczem do sukcesu i do fajniejszego życia jest uświadomienie sobie, że zawsze, ZAWSZE będzie ktoś, kto będzie miał więcej. I kiedy to zrozumiemy, zwyczajnie łatwiej będzie nam żyć.
Sukces nie daje szczęścia
Gdy zapyta się ludzi, co rozumieją przez ten sukces, to jest on zazwyczaj mocno ilościowy, czyli sprowadza się do pieniędzy, a czasami jeszcze do sławy. No, w męskim przypadku jeszcze do ilości zaliczonych kobiet, ale ten element to często również efekt pieniędzy i popularności. Satyna, nagie cycki, droga bielizna, homar, porsche, kieca od Chanel i zimny szampan podawany w wąskich kieliszkach.
Rysunek: Aleksandra Wysocka
Tyle, że zdobycie tych wszystkich rzeczy nie uczyni nas szczęśliwymi. A co?
Relacje
To jedyne takie badanie na świecie. Innych nie było zwyczajnie stać na jego przeprowadzenie. Nazywa się The Study of Adult Development. Zrobił je jeden z najlepszych uniwersytetów świata, czyli Harvard. Badacze z wydziału psychiatrii przez 75 lat śledzili życie 724 mężczyzn, aby sprawdzić, co decyduje o naszym szczęściu w życiu. 268 z nich to byli studenci z drugiego roku uczelni. Wiecie, ci bystrzy, zdolni, z dobrych rodzin, skazani na powodzenie. 456 to z kolei normalne chłopaki z Bostonu. Młodzi goście, mieszkający w obskurnych czynszówkach, często bez bieżącej ciepłej i zimnej wody. Przez te 75 lat badacze rozmawiali z nimi i z ich dziećmi, mieli dostęp do ich akt medycznych, filmowali, jak rozmawiają z żonami o swoich najgłębszych obawach.
Byli tam lekarze, prawnicy, robotnicy, a nawet jeden późniejszy prezydent USA. Część z nich wspięła się na sam szczyt z samego dołu. Część poleciała w dół z samego szczytu. Niektórzy stali się alkoholikami, inni zachorowali na schizofrenię. 60 osób nadal żyje. Mają dziś zazwyczaj ot tak około 90 – tki.
Ale szczęścia nie dało im bogactwo, ani sława, ani nawet 25 cm kutas. A co? Relacje. Ludzie, którzy byli bardziej związani z rodziną, z przyjaciółmi, z najbliższym otoczeniem czy mieli fajnych sąsiadów, byli szczęśliwsi, zdrowsi psychicznie i żyli dłużej. Ludzie, którzy mieli najlepsze związki mając 50 lat, byli najzdrowsi w wieku lat 80.
Jak wynika z tych dobry związek nie tylko chroni nasze zdrowie, ale również chroni nasz umysł. Ludzie, którzy wiedzą, że mają obok osobę, na której mogą się oprzeć, pozostają dłużej bystrzy. Z drugiej strony, ludzie, którzy żyją w mało szczęśliwych związkach szybciej doświadczają kłopotów z pamięcią.
Możesz więc ruszyć dupę, wstać sprzed monitora, i zastąpić internetowe relacje tymi prawdziwymi.
Co wybierasz?
W pewnym momencie swojego życia trzeba wybrać: sukces albo szczęście. Bardzo rzadko można mieć jedno i drugie.
Sukces wiąże się z poświęceniami. Im większy masz sukces tym więcej musisz poświęcić.
Wspomniany na początku Leszek, aby budować firmę poświęca życie prywatne. Owszem spotyka fajne kobiety. Ale żadna nie jest w stanie być z facetem, który na randkę umawia się raz na osiem tygodni. Bo nie ma więcej czasu. Później on tylko widzi jak zmienia się jej status na Facebooku na „w związku”. I jest mu przykro. Ale idzie dalej.
To cena, którą świadomie płaci.
Jest jednak rzecz, która moim zdaniem łączy sukces i szczęście. I z niej nikt nie musi rezygnować.
Tą rzeczą jest pasja.
Gdy ktoś mnie pyta, czy miło jest zarabiać na pisaniu pieniądze, odpowiadam „Jasne.” Ale pisałbym nawet gdybym nie zarabiał tych pieniędzy. Pisałbym, gdybym miał dziesięć razy mniej czytelników. Sto razy mniej czytelników. Pisałbym nawet na opakowaniu proszku do prania, jeśli nie miałbym innej możliwości.
Poznajcie Ernestine Shepherd.
Ernestine ma teraz 79 lat. Codziennie wstaje o 2.30. Je bajgla z masłem orzechowym i jajko na twardo, medytuje, trochę czyta. A później idzie biegać. Biega 10 mil każdego dnia. Później idzie na siłownię, gdzie ćwiczy z trenerem personalnym i prowadzi zajęcia dla seniorów. Jej najstarsza podopieczna ma 89 lat.
Shepherd zaczęła ćwiczyć, po śmierci siostry, która zmarła na tętniaka mózgu. Obie były bardzo ze sobą związane. Ernestine przez miesiące nie była w stanie ruszyć się z kanapy. Pewnej nocy siostra jej się przyśniła. Powiedziała: zacznij żyć. Ernestine miała wtedy 56 lat.
Co ją napędza? Pasja.
Nie ją jedyną. Poznajcie najstarszego chirurga świata.
To Alla Ilyinichna Levushkina. Ma 87 lat. Codziennie rano o 8 zaczyna przyjmować pacjentów w klinice. O 11 jedzie do szpitala. Ciągle przeprowadza ponad 100 operacji rocznie. Śmiertelność pacjentów? Zero.
W swoim mieszkaniu żyje z ośmioma kotami. W wolnych chwilach zajmuje się swoim niepełnosprawnym bratankiem.
Co ją napędza? Pasja.
Szczęście czy sukces to twój wybór. Ale nie ma usprawiedliwienia dla życia bez pasji. To jaka jest twoja wymówka?
Photo by ickle_munchkin/CC Flickr.com
Źródła:
Robert Waldinger: What makes a good life?
Sukces – dlaczego nie chcesz go osiągnąć – Michał Leszek, twórca marki Krüger&Matz








April 22, 2016
Dlaczego boimy się żyć? Uczciwa odpowiedź
Ric Elias, szczupły, bardzo przystojny mężczyzna o ciemnej karnacji skóry (kobiety reagują na taki typ: poślub mnie, chcę mieć z tobą dziecko), siedział na miejscu 1D. Miało ono jedną podstawową zaletę. Jako pierwszy mógł zamówić drinka. Stewardessy miał na wyciągnięcie ręki.
Samolot linii US Airways Airbus A320 leciał z Nowego Jorku do Charlotte, a później do Seattle. Wystartował zgodnie z planem o 15.25. Sześć minut później był na wysokości tysiąca metrów, cały czas wznosząc się do góry. Wtedy coś zrobiło: JEB! Ric zaniepokojony spojrzał na stewardessy. Jedna z nich, widząc jego spojrzenie, powiedziała: No problem. Prawdopodobnie wpadliśmy na jakiegoś ptaka. W tym momencie silniki samolotu, zaczęły robić: klak, klak, KLAK!!! A w kabinie pasażerskiej pojawił się dym.
Dopiero później ustalono, że w odrzutowe silniki wpadł klucz dzikich gęsi. Tymczasem kapitan zawrócił samolot i teraz leciał wzdłuż rzeki Hudson. Tak, aby ominąć budynki mieszkalne. Tak, aby zminimalizować straty w ludziach. Kapitan wyłączył silniki. Samolot zamilkł. Spadał w ciszy. Była przerażająca. Wtedy kapitan przez mikrofon powiedział cztery słowa: Przygotujcie się na uderzenie.
Ric już nie musiał patrzeć na stewardessy, żeby się dowiedzieć co się dzieje. Wiedział, że ma przejebane. Wiedział, że za chwilę umrze. Nie wychodzi się cało z katastrof lotniczych. Samoloty rzadko spadają, ale jak już zaczną spadać, to szanse na przeżycie ma się mniej więcej takie, jak na seks z Emily Ratajkowski. To znaczy TEORETYCZNIE jakieś istnieją. Ale tylko teoretycznie.
Rysunek: Aleksandra Wysocka
W tym krótkim momencie między niebem, a wodą, Ric zrozumiał trzy rzeczy:
1. Że wszystko się zmienia w sekundę.
Nagle, pomyślał o tych wszystkich rzeczach, które chciał zrobić. O tych, które odkładał na później. Bo przecież był taki rozsądny i miał plany. A tu chuj, jak Titanica komin.
2. Że umieranie wcale nie jest takie straszne.
Przygotowujemy się do tego przecież całe życie. Kiedy jesteśmy dziećmi, obserwujemy jak powoli odchodzą nasi dziadkowie, którzy ruszają się coraz wolniej. Aż w końcu widzimy, jak trumna z nimi w środku powoli spuszczana jest do ziemi. A my, jako najmłodsi, ostatni rzucamy na nią bryłę ziemi. Natomiast później, wiele lat później, widzimy jak oczy naszych matek i ojców pokrywają się pajęczynami zmarszczek. Coraz głębszych. I w końcu to oni wymagają opieki. Oni uczyli nas jak korzystać z łyżki. Teraz my pomagamy im chodzić.
Oczywiście to umieranie było smutne. Ric wcale nie chciał umierać. Kochał życie. Miał fajne życie. Ale nagle zaczął żałować czasu, który zmarnował na błahych sprawach. Zamiast spędzić go z ludźmi, na których mu zależało.
3. Że chwilę przed śmiercią wiesz co jest dla ciebie najważniejsze.
Chwilę przed zderzeniem z wodą Eliasa ogarnął go dziki, rozdzierający żal. Nagle zrozumiał, że jedyne czego chce, to zobaczyć jak dorastają jego dzieci.
Nie chcę mieć racji. Chcę być szczęśliwym.
Uwielbiam tę historię. Bo nastąpił cud. Elias przeleciał Ratajkowski. Kapitan Chesley B. „Sully” Sullenberger (taki amerykański kapitan Wrona) wylądował na wodzie, a teraz to lądowanie znane jest jako „cud nad rzeką Hudson”. A później Elias opowiedział swoją historię na konferencji TED. Widziałem ją mnóstwo razy.
Ric mówił, że dzięki temu wypadkowi dostał tego dnia dwa dary. Nie zginął oraz zaczął żyć inaczej. Nauczył się, żeby nie odkładać niczego na później. Wcześniej zbierał wina. Teraz je pije. Bo obok jest dobry przyjaciel, a wino jest dobre. Miesiąc po lądowaniu był na przedstawieniu swojej córki. Przedstawienie było takie, jakie robią sześciolatki, powiedzmy szczerze, nie było to Chicago. Ale Elias płakał i wrzeszczał jak dzieciak. Bo najważniejszą rzeczą dla niego jest teraz bycie dobrym ojcem dla swoich dzieci. Postanowił wyeliminować całą negatywną energię ze swojego życia. Przez dwa lata nie pokłócił się z żoną ani razu. Bo to w ostatecznym rachunku nie ma znaczenia.
– Już nie chcę zawsze mieć racji. Chcę być szczęśliwym. – mówi.
Głęboko w to wierzę. Ale wiesz co? To pieprzone banały. Wyluzuj. Bla, bla, bla. Ogarnij się. Bla, bla, bla. Zajmij się rodziną. Bla, bla, bla. Zjedź gołą dupą po drucie kolczastym i ciesz się zaznanym doświadczeniem. Dlaczego, więc, jego słowa mają taką siłę? Bo doszedł do bariery. Zajrzał śmierci w oczy. A w tym momencie ludzie przestają grać. Przestają udawać. Stają się sobą. Zawsze tak jest.
Ludzie lubią jak jest stabilnie. Nie jest.
Kiedy zapyta się młodych ludzi czego tak naprawdę oczekują od życia, to w 9 na 10 przypadków odpowiedzą: „Stabilizacji”.
Jak w tym memie:
Wczoraj było do dupy. Dziś było do dupy. I jutro najprawdopodobniej też będzie do dupy. Czyżby jednak długo oczekiwana stabilizacja?
Teraz szkoła, później praca, następnie małżeństwo, a wtedy będzie czas na dziecko. A potem? Tego już nie wiedzą. Wszystkie te plany są budowane na założeniu, że będziemy tutaj na zawsze. Analizujemy, wybieramy strategie na przyszłość, tropimy stałe punkty, budujemy te swoje domki z kart. Zastanawiamy się godzinami nad przeszłością: a dlaczego tak się stało? A dlaczego nie zrobiłam inaczej? A co będzie jutro? A jeśli mu się nie spodobam? A jeśli powiem coś głupiego? A jeśli więcej się nie spotkamy? Łatwiej jest nam przyznać, że jest słabo, niż że jest dobrze.
Tymczasem nasze życie zmienia się często w ciągu sekundy. Stabilnie będziemy leżeć dopiero w trumnie.
Mój kumpel, pierwowzór Wielkiego Jo leży właśnie w szpitalu pod respiratorem, na oddziale intensywnej terapii. Lekarze walczą aby zachować mu trzustkę.
Jego życie zmieniło się w ułamku sekundy. Teraz będzie mnichem. Do końca życia na diecie, bez możliwości picia alkoholu. Jeśli przeżyje.
Dlaczego się boimy, mimo, że wiemy, że umrzemy?
Ludzie żyją tak, jak potrafią.
Tak jak ich nauczyli rodzice. Przekazali nam pewne cele, pewne fobie i dużą porcję strachu. „Nie rób tego, bo się ośmieszysz.”, „W życiu trzeba postępować racjonalnie.” „Jesteś głupia, tego nigdy nie zrozumiesz.” Weź się za coś co da ci pewny zawód.” „Przestań marzyć, zejdź na ziemię.” „Ludzie w twoim wieku mają już rodzinę”.
Żyjemy w świecie, w którym od małego zaczynamy budować swój wizerunek. Robimy to w pracy, w domu, na Facebooku, Instagramie, etc. I w pewnym momencie tak naprawdę nie wiemy, kim jesteśmy. Nie wiemy, czego chcemy. A jeśli nie wiemy czego chcemy, to się zaczynamy do tego swojego nudnego jak chuj życia przyzwyczajać. Umieramy, żyjąc, tylko chowają nas nieco później.
A zmiany tego są trudne. Ludziom na początku wydaje się że zmienić się można tak jak zmienia się system operacyjny na laptopie. Wkładasz usb sticka z nowymi ustawieniami i już. Nie. Więc się zniechęcają.
Mało kto potrafi sobie powiedzieć na przykład: wkurwiam się, bo ojciec się na mnie wkurwiał, bo matka się na mnie wkurwiała, bo cała rodzina załatwiała problemy krzykiem.
Ludzie zmieniają się etapami.
Jestem teraz innym człowiekiem niż byłem pięć lat temu. I za pięć lat temu będę również innym człowiekiem. Wykonałem w tym czasie olbrzymia pracę. Mniej się boję. Więcej czuje ale jednocześnie więcej rzeczy ignoruje.
Jestem jak sito
Oddzielam.
Separuje.
Wiem, że większość rzeczy, które mnie wytrącały z równowagi nie miały żadnego znaczenia. Oczywiście, że nadal się wkurwiam, nadal skacze mi nagle kortyzol. Ale zaczynam to sobie wówczas racjonalizować. Już wiem, kiedy zbliża się fala gniewu. Pytam wtedy sam siebie: dlaczego się denerwujesz? Bo ktoś wjechał przed ciebie? Bo się zepsuło? Bo ktoś coś zarysował? W momencie kiedy coś kupiłem, brałem pod uwagę, że mogę to stracić. To są koszty życia.
Kiedy nastąpił przełom? Było ich wiele.
Pamiętam chwilę, wiele lat temu, gdy byłem w mieszkaniu z wysoką szczupła blondynką z czerwonymi ustami i małym, wściekle sterczącym biustem. Jej ciało było jędrne i smukłe. Była młoda, była śliczna i akurat wtedy przez moment budziła się w moim łóżku.
Byłem zachwycony jej świeżością i niewinnym zepsuciem. Padał wtedy deszcz. Jedna z tych letnich burz, które szybko mijają a deszcz jest ciepły i ożywczy. Wiał wiatr.
Kierowany nagłym impulsem, otworzyłem drzwi na balkon i pociągnąłem ją tam. W burzę. Momentalnie była mokra, miała mokre włosy a ubranie oblepiło jej ciało. Opierała się kurczowo o poręcz balkonu. Podniosłem do góry jej spódnicę. A wtedy krzyczała w noc. Nie przejmując się tym, że ktoś może ją zauważyć. Całą sobą czerpała przyjemność z tego że żyje. Czuła jak pulsuje jej krew.
Wtedy przestałem zastanawiać się nad tym co myślą o mnie inni.
Kim jesteś?
Dlaczego Elias poczuł się szczęśliwy w życiu? Nie dlatego, że jego życie stało się nagle stabilne. Poczuł się szczęśliwy, bo znalazł nagle swój spokój.
Bez stresu.
Bez strachu.
Bez nieustannych rozmyślań.
Aby dojść do tego etapu, trzeba zaakceptować siebie i swoje pragnienia.
Jedna osoba będzie spokojna, bo ma odłożone 2 tys. na koncie w banku. Dla innego 2 miliony to będzie za mało. Jeden facet poczuje spokój wąchając włosy syna. Inny poczuje go w rozwalającym się hotelu w Indiach, zjarany grudą haszyszu, leżąc między dwiema nagimi, cycatymi szwedkami, z których jedna właśnie trzyma rękę na jego organie, nieźle przystosowanym do bycia chwytanym.
Nie urodziłeś się tylko po to, aby całe życie płacić rachunki i umrzeć. Pytanie, czy wiesz po co?
Szukaj tego, co kochasz. Tak, żeby powiedzieć „O kurwa, to jest to.” I zrób to zanim umrzesz. Masz żyć życiem, które jest przeznaczone dla ciebie a nie takim, które ktoś ci zaplanował.
Photo by Ivano Bellini/CC Flickr.com








Piotr C.'s Blog
- Piotr C.'s profile
- 34 followers
