Piotr C.'s Blog, page 12

April 20, 2020

“Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” jakby straciło na aktualności, co?

Był koniec lutego, kiedy obudziłem się w środku nocy. Nie mogłem oddychać. Czułem jakby ktoś chwycił mnie za gardło i z małpią złośliwością zaciskał na nim palce. Wstałem i przez pół nocy siedziałem na kanapie, łapiąc z trudem oddech. Chyba masz zapalenie oskrzeli chłopaku, pomyślałem. 


Przez kilka dni oddychałem jak bułgarski opiekacz. Nie miałem siły. Czułem się rozbity. Pracowałem z domu. Pięć dni później poszedłem na siłownię. Coś tam jeszcze szmerało po płucach, ale dawało się z tym wytrzymać. Tydzień później siedziałem w samolocie do Portugalii. Wróciłem już zdrowy. Inne powietrze mi pomogło. 


Może to było zapalenie oskrzeli. Może to była grypa. A może słowo na k. Nie wiem. Przekonam się pewnie za kilka miesięcy, kiedy będzie wiadomo czy mam przeciwciała. 


 Czy teraz bym zrobił coś inaczej? Tak. Tyle, że ocenianie przeszłości z punktu widzenia teraźniejszości nie zawsze ma sens. Zawsze jesteśmy strasznie mądrzy już po. Zawsze  jesteśmy strasznie głupi przed.



Dzień Świstaka


Pamiętacie to powiedzenie: „wszędzie dobrze ale w domu najlepiej?” No, to tak jakby straciło obecnie na znaczeniu, nieprawdaż?


To tak, jak ze stałym związkiem albo małżeństwem. Na początku jest boom, emocje, pewna ekscytacja i pieprzenie na wszystkich meblach. Każdy dzień niesie coś nowego. A później zaczyna się codzienność. 


Teraz też ona się zaczęła. 


Całe to życie w kwarantannie, które potrwa najmarniej do końca kwietnia sprawia, że po raz pierwszy od dawna zadaję sobie pytanie: jak, do nędzy, wytrzymać z sobą samym?Czuję się jak pingwin na wrotkach, na pustyni, startujący w nowym sezonie “Tańca z Gwiazdami”, do pary z Julią Wieniawą albo Wiktorią Gąsiewską. Czyli – jakby ktoś jeszcze nie zauważył – nie na miejscu.


Śnię koszmarne, plastyczne historie. 


Piję więcej. Nie tylko ja. Kumpel, mecenas, stwierdził niedawno ponuro, że popada w alkoholizm, bo w weekend zrobił w ramach long baru 1.5 litra whisky. To już waga ciężka. Ja stanowczo musza, ale alkohol zmienił funkcję.


Z rozrywkowej na zagłuszającą. 


Czuję jakbym wpadł w niekończący się mroczny tunel z pracą. Bez żadnych przerw. Coś mnie wessało i nie puszcza. A nie pracuję wcale więcej.


Kiedy kończy się praca, zaczyna się film albo serial. 


Dzień Świstaka. 


Każdy jest dokładnie taki sam. 


To efekt tego, że skończyły się wszelkiego rodzaju ubarwienia rzeczywistości. Kino, wódka z kumplami, wypady na siłownię, do teatru (tak dla niepoznaki) i na basen. Nagle nic. Nie ma resetu. Pustka, jak do niedawna na dziale ze środkami do dezynfekcji, albo na półce z drożdżami. 


Kilka osób się pociesza, że przynajmniej teraz wyszło na jaw, że instagrameki są kompletnymi idiotkami, od siebie dając jedynie reklamy i wyreżyserowane, wyfotoszopowane kawałki życia prywatnego (na to aksamitna pianka z filiżanki pumpkin soya latte decaf) .


Jak u nastolatki na Spring Break w Stanach, która odmawiając opuszczenia plaży mamrotała do kamery „If I get Corona, I get Corona. But I’ll die partying”!


No, jak dla mnie, to nie jest to teza specjalnie świeża. Prawdziwy świat zawsze jest i będzie luksusem. W końcu większość ludzi maski nosi od lat. Teraz doszła po prostu druga.


Ale na serio. 


Nie ma co ściemniać. Możesz to być ty, mogę to być ja. W każdego to trafi. Na różne sposoby. Zakazi się ok. 60 proc. z nas. Cała gra toczy się o to, aby to nie nastąpiło w tym samym  momencie, bo wtedy zesra się cała nasza służba zdrowia, którą przez lata wszyscy mieli w dupie. 


Część z nas umrze. I to nie jest statystyka, nie są to procenty, tylko ludzie, których będzie brakowało ich przyjaciołom i ich rodzinie. W każde ich urodziny i w każde święta. 


Gospodarka się wali, ludzie seriami dostają wypowiedzenia z roboty, a głos tej drugiej osoby, która jest obok ciebie nie wydaje ci się już tak słowiczy. Związki się będą sypać. Ludzie będą bez kasy, już wpadają w depresję.


 Jak to ujął TS Eliot: „i tak się kończy świat. Nie hukiem ale skomleniem”. 


W głowie rodzi się bunt


Powtarzam sobie: nie utknąłeś w domu. Jesteś tu bezpieczny.


Powtarzam sobie: masz dobry widok z okna, a dres to wygodny strój. Motyl też nie byłby motylem, gdyby nie izolacja, nie? 


Powtarzam: zobaczyłeś mnóstwo ciekawych miejsc na świecie. Masz co wspominać. Otwórz zdjęcia, których nigdy nie oglądałeś. 


Powtarzam sobie: pandemie przychodzą i odchodzą, a później o nich zapominamy.


W 1971 roku w Polsce szalała grypa z Hongkongu. Zachorowało ponad 6 mln osób. Zmarło prawie 6 tys. Kto dziś o tym pamięta? 


Powtarzam sobie: stary, w ostatnich latach świat przeszedł przez potężny kryzys finansowy, zamachy terrorystyczne, kilka wojen, ludzie ciągle umierają z głodu, w kopalniach w kongijskiej Katandze dzieci wydobywają kobalt, po to, aby w Europie i USA można było jeździć elektrycznymi samochodami, a ty nagle odkrywasz, że jest chujowo, bo nie możesz się wódki w knajpie napić. Weź się stuknij rondlem w łeb. Najlepiej z rozbiegu. 


Powtarzam sobie: moje pewne rytuały się skończyły, nie zdążyłem jeszcze wyrobić tych nowych, które polubię. Po prostu pobudka 7.30, dużo pracuję, dużo spaceruję a w międzyczasie robię pompki i podciągam się na stole. I kiedy z tym wszystkim osiągam jakąś rutynę, wówczas wychodzi jakiś polityk i mówi “Potrzymaj mi piwo, zaraz zobaczysz”. 


I następuje kolejne pierdolnięcie. 


Szczyt epidemii miał być w kwietniu. Później w maju. Teraz mówią nam o wakacjach. Maseczki najpierw były nieskuteczne. Teraz mamy je nosić cały rok. Albo i dłużej, do szczepionki.


Dawniej czułem ulgę kiedy zdejmowałem po całym dniu pracy buty. Teraz jeszcze większą ulgę czuję jak w domu zdejmuję maseczkę. 


Być może za jakiś czas okaże się, że panikowaliśmy. Że to, co robiliśmy było całkiem nieadekwatne. Ale teraz tego nie wiemy. Mądrzy będziemy za chwilę, gdy to się skończy. Ludzie są tym wszystkim zmęczeni. Ludzie są wkurwieni. I nie rozumieją dlaczego.


 A ja się zastanawiam jak wytłumaczyć swojemu bezrobotnemu kumplowi, że powinien się cieszyć bo może wyjść do lasu. Tyle, że ja wiem i on wie, że jak nie masz pracy, a na głowie ratę kredytu za mieszkanie, to masz w dupie drzewa i rozkoszne łapki wiewiórek.


Liście nie zapłacą ci rachunków.


Dziki nie skoczą do Biedry i nie przyniosą ci żarcia. Po prostu potrzebujesz nowej roboty.


Naszym życiem kierują pory roku


Moja babka Lodzia, przed drugą wojną światową wiodła bardzo dostatnie życie. Miała z dziadkiem Mańkiem piękne mieszkanie na warszawskiej ulicy Długiej. Mieli auto. Chodzili nawet do kawiarni, a wtedy nie każdy chodził do kawiarni. Fą, fą, fą. 


A później wybuchła II wojna światowa i zabrała im wszystko. Krewni umierali. Lodzia i Maniek głodowali, uciekając po Powstaniu Warszawskim z miasta. 


Kiedy babka jeszcze żyła, zapytałem ją, czy nie żałuje tego wszystkiego, co przepadło. Domu, samochodu, dostatniego życia. Świata. Bo później było przecież dużo gorzej. Dużo biedniej.


Machnęła tylko ręką i powiedziała: “I tak fajnie było. Byłam młoda, nic mnie nie bolało. Dopóki człowiek nie jest chory, to nie ma na co narzekać. Rzeczy przychodzą i odchodzą. Trzeba się nimi cieszyć kiedy są. Przyjaciół tylko szkoda. Szkoda, że tak mało spędziliśmy razem czasu.”


Ona przeżyła. Oni nie.


[image error]Wszystko mamy tylko przez chwilę bo jesteśmy tu na chwilę.

Czasami wydaje nam się, że wszystko w życiu się posypało. Miłość życia odeszła, bo byliśmy zbyt głupi. Kasy brak, czasu brak, dupa rośnie, możesz tylko leżeć przed tv i mieć za złe. I nagle rok później okazuje się, że jednak wszystko zaczyna się układać. Pojawia się ktoś nowy. Pojawia się praca. 


Bo naszym życiem kierują pory roku. Jest jesień i zima, ale też po zimie zawsze nadchodzi wiosna. Tak jest zorganizowany świat. 


Epidemie pojawiają się i same wygasają. Do XIX w. na żadną z chorób zakaźnych nie było skutecznego lekarstwa. Nie było żadnego grona ekspertów, nie było laboratoriów naukowych, co najwyżej lokalna wiedźma zamieszała parę razy chochlą w garnku. 


Epidemia była karą za grzechy. A później przechodziła. Czasami przez pewne rzeczy trzeba właśnie przejść. Mimo strachu. Mimo apatii. Mimo zmęczenia. Rany nie zagoją się z dnia na dzień. Niektóre są głębokie. Ale pewnego dnia zamiast nich pojawiają się blizny. 


Zaczynamy wracać do normalności


Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do fryzjera. Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do restauracji. Może jeszcze w tym samym miesiącu można będzie iść na siłownię, albo do kina czy teatru. 


Że to mało? Tak, mało. Ale będą truskawki. Będzie słońce. Ba, może gdzieś za rok będę mógł wsiąść w samolot. Owszem, świat będzie trochę inny. 


 Rozpoznawanie twarzy przez telefon, jakby stało się na moment towarem niezbyt pierwszej potrzeby. Będziemy miesiącami chodzić w maskach. Trochę jak muzułmanki, które na twarzy mają nikab, tak, że widać tylko oczy. Kobieta nie będzie mogła uśmiechnąć się do mężczyzny, a mężczyzna do kobiety. To znaczy może, ale i tak nie będzie tego widać. Cóż, może po prostu będziemy do siebie mrugać. Prognozuję wielką popularność wszelkiego rodzaju kosmetyków do oczu. 


Poza tym dekolty i minispódniczki zawsze działają. 


 Zastanawiam się jednak, czy będziemy chcieli się socjalizować? Czy będziemy chcieli się znowu poznawać? Czy będziemy chcieli siedzieć na mieście długo w ciepłą noc?


Czy raczej będziemy się bać siebie nawzajem? Czy będziemy omijać ludzi jak zarazę, skoro przez ostatnie tygodnie cały świat uczy nas, że trzeba trzymać się z daleka od siebie? 


Myślę, że nie. Na koniec każdy człowiek tęskni za dotykiem. 


Obyśmy zdrowi byli. Teraz naszym jedynym celem jest przeżyć. 


[image error]Siedzisz w domu  i cały czas kasa wpływa ci na konto? Doceń. Setki tysięcy osób przestały mieć ten komfort

 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 20, 2020 01:08

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, jakby straciło na aktualności, co?

Był koniec lutego, kiedy obudziłem się w środku nocy. Nie mogłem oddychać. Czułem jakby ktoś chwycił mnie za gardło i z małpią złośliwością zaciskał na nim palce. 


Wstałem i przez pół nocy siedziałem na kanapie łapiąc z trudem oddech. Chyba masz zapalenie oskrzeli chłopaku, pomyślałem. 


Przez kilka dni oddychałem jak bułgarski opiekacz. Nie miałem siły. Czułem się rozbity. Pracowałem z domu. 


Pięć dni później poszedłem na siłownię. Coś tam jeszcze szmerało po płucach, ale dawało się z tym wytrzymać. Tydzień później siedziałem w samolocie do Portugalii. Wróciłem już zdrowy. Inne powietrze mi pomogło. 


Może to było zapalenie oskrzeli. Może to była grypa. A może brzydkie słowo na k. Nie wiem. Przekonam się pewnie za kilka miesięcy, kiedy będzie wiadomo czy mam przeciwciała. 


Czy teraz bym zrobił coś inaczej? Tak. Zawsze już po jesteśmy strasznie mądrzy. Zawsze przed jesteśmy strasznie głupi. 



Dzień Świstaka


Pamiętacie to powiedzenie: „wszędzie dobrze ale w domu najlepiej?” No to tak jakby straciło obecnie na znaczeniu, nieprawdaż?


To tak jak ze stałym związkiem albo małżeństwem. Na początku jest boom, emocje, pewna ekscytacja i pieprzenie na wszystkich meblach. Każdy dzień niesie coś nowego. A później zaczyna się codzienność 


Teraz też ona się zaczęła. 


Całe to życie w kwarantannie, które potrwa najmarniej do końca kwietnia sprawia, że po raz pierwszy od dawna zadaje sobie pytanie: jak do nędzy wytrzymać ze sobą samym?


Czuję się jak pingwin we wrotkach na pustyni, startujący w nowym sezonie Tańca z Gwiazdami do pary z Julią Wieniawą albo Wiktorią Gąsiewską. Czyli jakby ktoś jeszcze nie zauważył: nie na miejscu.


Śnię koszmarne, plastyczne historie. 


Piję więcej. Nie tylko ja. Kumpel – mecenas stwierdził niedawno ponuro, że popada w alkoholizm, bo w weekend zrobił w ramach long baru 1.5 litra whisky. To już waga ciężka, ja stanowczo musza, ale alkohol zmienił funkcję. 


Z rozrywkowej na zagłuszającą.


Czuję jakbym wpadł w niekończący się mroczny tunel z pracą. Bez żadnych przerw. Coś mnie wessało i nie puszcza. 


A nie pracuje wcale więcej. Kiedy kończy się praca, zaczyna się film albo serial. 


Dzień Świstaka. 


Każdy jest dokładnie taki sam. 


To efekt tego że skończyły się wszelkiego rodzaju ubarwienia rzeczywistości. Kino, wódka z kumplami, wypady na siłownię, do teatru (tak dla niepoznaki) i na basen. Nagle nic. Nie ma resetu. Pustka jak do niedawna na dziale ze środkami do dezynfekcji, albo na półce z drożdżami. 


Kilka osób się pociesza, że przynajmniej teraz wyszło na jaw, że instagrameki są kompletnymi idiotkami od siebie dając jedynie reklamy i wyreżyserowane, wyfotoszopowane kawałki życia prywatnego.  No, jak dla mnie to nie jest to teza specjalnie świeża. Prawdziwy świat zawsze jest i będzie luksusem. 


W końcu większość ludzi maski nosi od lat. Teraz doszła po prostu druga. 


Ale na serio. 


Nie ma co ściemniać. W każdego to trafi.Możesz to być ty, mogę to być ja.  Walnie w nas na różne sposoby. 


Zakazi się ok. 60 proc. z nas. Cała gra toczy się o to, aby to nie nastąpiło, w jednym krótkim momencie, bo wtedy zesra się cała nasza służba zdrowia, którą przez lata wszyscy w dupie. 


Część z nas umrze. I to nie jest statystyka, nie są to procenty, tylko ludzie, których będzie brakowało ich przyjaciołom i ich rodzinie. W każde ich urodziny i w każde święta. 


Gospodarka się wali, ludzie seriami dostają wypowiedzenia z roboty, a głos tej drugiej osoby, która jest obok ciebie nie wydaje ci się już tak słowiczy. 


Związki się będą sypać. Ludzie będą bez kasy, już wpadają w depresję.


Jak to ujął TS Eliot: „i tak się kończy świat. Nie hukiem ale skomleniem”. 


W głowie rodzi się bunt


Powtarzam sobie: nie utknąłeś w domu. Jesteś tu bezpieczny.


Powtarzam sobie masz dobry widok z okna, a dres to wygodny strój. Motyl też nie byłby motylem gdyby, nie izolacja, nie? 


Powtarzam zobaczyłeś mnóstwo ciekawych miejsc na świecie. Masz co wspominać. Otwórz zdjęcia, których nigdy nie oglądałeś. 


Powtarzam sobie: pandemie przychodzą i odchodzą, a później o nich zapominamy. 


W 1971 roku w Polsce szalała grypa z Hongkongu. Zachorowało ponad 6 mln osób. Zmarło prawie 6 tys. Kto dziś o tym pamięta? 


Powtarzam sobie: stary w ostatnich latach świat przeszedł przez potężny kryzys finansowy, zamachy terrorystyczne, kilka wojen, ludzie ciągle umierają z głodu, w kopalniach w kongijskiej Katandze dzieci wydobywają kobalt, po to aby w Europie i USA można było jeździć elektrycznymi samochodami a ty nagle odkrywasz, że jest chujowo, bo nie możesz się wódki w knajpie napić?


Weź się stuknij rondlem w łeb. Najlepiej z rozbiegu. 


Powtarzam sobie, pewne moje rytuały się skończyły, nie zdążyłem jeszcze wyrobić tych nowych, które polubię. 


Po prostu pobudka 7.30, dużo pracuję, dużo spaceruję a w międzyczasie robię pompki i podciągam się na stole. 


I kiedy z tym wszystkim osiągam jakiś rutynę, wówczas wychodzi jakiś polityk i mówi potrzymaj mi piwo, zaraz zobaczysz. 


I następuje kolejne pierdolnięcie. 


Szczyt epidemii miał być w kwietniu. Później w maju. Teraz mówią nam o wakacjach. Maseczki wpierw były nieskuteczne. Teraz mamy je nosić cały rok. Albo i dłużej, do szczepionki. 


Dawniej czułem ulgę kiedy zdejmowałem po całym dniu pracy buty. Teraz jeszcze większą ulgę czuję jak zdejmuję maseczkę. 


Być może za jakiś czas okaże się, że panikowaliśmy. Że to co robiliśmy było całkiem nieadekwatne. 


Ale teraz tego nie wiemy. Mądrzy będziemy za chwilę, gdy to się skończy. Ludzie są tym wszystkim zmęczeni. Ludzie są wkurwieni. I nie rozumieją dlaczego?


A ja się zastanawiam jak wytłumaczyć swojemu bezrobotnemu kumplowi, że powinien się cieszyć bo może wyjść do lasu. Tyle, że ja wiem i on wie, że jak nie masz pracy a na głowie ratę kredytu za mieszkanie to masz w dupie drzewa i rozkoszne łapki wiewiórek. 


Liście nie zapłacą ci rachunków. 


Dziki nie skoczą do Biedry i nie przyniosą ci żarcia. 


Po prostu potrzebujesz nowej roboty.


Naszym życiem kierują pory roku


Moja babka Lodzia, przed drugą wojną światową wiodła bardzo dostatnie życie. Miała z dziadkiem Mańkiem piękne mieszkanie na warszawskiej ulicy Długiej. Mieli auto. Chodzili nawet do kawiarni, a wtedy nie każdy chodził do kawiarni. Fą, fą, fą. 


A później wybuchła II wojna światowa i zabrała im wszystko. Krewni umierali. Lodzia i Maniek głodowali uciekając po powstaniu warszawskim z miasta. 


Kiedy babka jeszcze żyła, zapytałem jej czy nie żałuje tego wszystkiego, co przepadło. Domu, samochodu, dostatniego życia. Świata. 


Bo później było przecież dużo gorzej. Dużo biedniej. 


Machnęła tylko ręką i powiedziała: i tak fajnie było. “Byłam młoda, nic mnie nie bolało. Dopóki człowiek nie jest chory to nie ma na co narzekać. Rzeczy przychodzą i odchodzą. Trzeba się nimi cieszyć kiedy są. Przyjaciół tylko szkoda. Szkoda, że tak mało spędziliśmy razem czasu.”


Ona przeżyła. Oni nie. 


[image error]Wszystko mamy tylko przez chwilę bo jesteśmy tu na chwilę.

Czasami wydaje nam się, że wszystko w życiu się posypało. Miłość życia odeszła, bo byliśmy zbyt głupi. Kasy brak. Dupa rośnie, czasu brak, możesz tylko leżeć przed tv i mieć za złe. I nagle rok później okazuje się, że jednak wszystko zaczyna się układać. 


Pojawia się ktoś nowy. Pojawia się praca. 


Bo naszym życiem kierują pory roku. Jest jesień i zima, ale też po zimie zawsze nadchodzi wiosna. Tak jest zorganizowany świat. 


Epidemie pojawiają się i same wygasają. Do XIX w. na żadną z chorób zakaźnych nie było skutecznego lekarstwa. Nie było żadnego grona ekspertów, nie było laboratoriów naukowych, co najwyżej lokalna wiedźma zamieszała parę razy chochlą w garnku. 


Epidemia była karą za grzechy. A później przechodziła. 


Czasami przez pewne rzeczy trzeba właśnie przejść. Mimo strachu. Mimo apatii. Mimo zmęczenia. 


Rany nie zagoją się z dnia na dzień. Niektóre są głębokie. Ale pewnego dnia zamiast nich pojawia się blizny.  


Zaczynamy wracać do normalności


Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do fryzjera. Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do restauracji. Może jeszcze w tym samym miesiącu można będzie iść na siłownię, albo do kina czy teatru. 


Że to mało? Tak, mało. 


Ale będą truskawki. Będzie słońce. Ba, może gdzieś za rok będę mógł wsiąść w samolot. 


Owszem świat będzie trochę inny. 


Rozpoznawanie twarzy przez telefon, jakby stało się na moment towarem niezbyt pierwszej potrzeby. 


Będziemy miesiącami chodzić w maskach. Trochę jak muzułmanki, które na twarzy mają nikab, tak że widać tylko oczy. 


Kobieta nie będzie mogła uśmiechnąć się do mężczyzny a mężczyzna do kobiety. 


To znaczy może, ale i tak nie będzie tego widać. Cóż może po prostu będziemy do siebie mrugać. Prognozuję wielką popularność wszelkiego rodzaju kosmetyków do oczu. 


Poza tym dekolty i minispódniczki zawsze działają. 


Zastanawiam się jednak, czy będziemy chcieli się socjalizować? Czy będziemy chcieli się znowu poznawać? Czy będziemy chcieli siedzieć na mieście długo w ciepłą noc? 


Czy będziemy się bać siebie nawzajem? Czy będziemy omijać ludzi jak zarazę, skoro przez ostatnie tygodnie cały świat uczy nas, że trzeba trzymać się z daleka od siebie? 


Myślę, że nie. Na koniec każdy człowiek tęskni za dotykiem. 


Obyśmy zdrowi byli. Teraz naszym jedynym celem jest przeżyć. 


[image error]Siedzisz w domu  i cały czas kasa wpływa ci na konto? Doceń. Setki tysięcy osób przestały mieć ten komfort

 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 20, 2020 01:08

March 29, 2020

Dlaczego akurat teraz warto porządnie posłać swoje łóżko

Szkoda, że z 2020 rokiem nie jest jak z zakupami na Zalando. Przymierzyłem i kurwa wyglądam tak, że chce to natychmiast odesłać. Wsadzam do paczki, zostawiam w Żabce i problem załatwiony.



Większość twoich lęków się nie spełni


W korporacji bardzo często na rozmowach kwalifikacyjnych zadawane jest pytanie: gdzie się widzisz za pięć lat?


I ludzie się z tego śmieją, ale tak naprawdę każdy ma jakieś tam plany.


Chcemy jakoś urządzić swoje życie.


Poznać kogoś.


Mieć dziecko. Albo dzieci.


Zobaczyć coś. Wyjechać na najlepsze wakacje swojego życia.


Zarobić pieniądze, odłożyć na emeryturę.


Tęsknimy za sławą, pieniędzmi, miłością, władzą. W swoich pragnieniach wpadamy ze skrajności w skrajność.


Wpierw chcemy być starsi, później za wszelką cenę walczymy, aby zachować młodość.


Dużo mówimy o świecie pełnym wyraźnych zasad. Cenimy zasady, lajkujemy zasady. A jednoczenie kochamy błędy. Kochamy decyzje, o których z góry wiadomo, że są do kitu, a jednak idziemy w to.


Większość rzeczy doceniamy, kiedy je tracimy.


Bo można wyjść na kawę z przyjaciółmi, do kina, do restauracji i każdy traktuje to jako coś normalnego. I dostrzegamy jakie te drobne rzeczy były fajne, kiedy nie możemy ich robić.


Siedzimy w domu narzekamy na zamknięcie, ale nic nas nie boli. I znów, gdyby nas bolało docenialibyśmy ten stan, gdy mogliśmy siedzieć i rozkoszować się czasem, kiedy nic nas od środka nie rozrywało, kiedy nie mieliśmy czerwonej płachty przed oczami.


Miłość? Uważamy, że będzie zawsze, nie troszczymy się o nią traktujemy jako coś naturalnego. I nagle odchodzi i jej nie ma i nie ma też szans na kolejną. I mówimy wtedy do siebie: jaki ja byłem wtedy glupi/głupia.


 


[image error]Moja babka mawiała, że od zamartwiania się jeszcze żaden problem się nie rozwiązał

Niewiele wiemy o sobie. Niewiele wiemy o świecie. Robimy plany. Układamy te swoje konstrukcje na piasku. Boimy się różnych rzeczy.


Martwimy nimi. Asekurujmy przed nimi. Uciekamy przed wyimaginowanymi problemami.


A później się okazuje, że większość naszych strachów się nie spełnia. Nadchodzą inne, których nie przewidzieliśmy i nie byliśmy w stanie przewidzieć.


I nagle okazuje się, jak mówi popularny mem, że jakiś Chińczyk je nietoperza w grudniu a w kwietniu wszyscy gdzieś w dalekiej Polsce wzywają windę łokciem. Budujesz firmę a ona się rozpada, bo ktoś zjadł nietoperza.



Mamy auta, które jeżdżą bez kierowcy, komercyjne loty w kosmos, myślimy o osadnictwie na Marsie a nagle jesteśmy bezradni jak małe dzieci.



Świat nigdy nie był bezpieczny, ale nagle dostrzegliśmy że nie jest bezpieczny. Utraciliśmy kontrolę. Utraciliśmy poczucie przewidywalności. Nie wiadomo co się wydarzy, kiedy to się skończy.


Świat jest piękny, ale i groźny i potężny a człowiek taki mały.


Świat zmienił się nieodwracalnie. Zrobił reset. I ten reset nie do końca nam się podoba.


Jest coś innego.


I nagle wielki dzień to jest jak ktoś uzbrojony w żel dezynfekujący idzie wynieść śmieci, do apteki i do Lidla a cieszy się, jakby co najmniej na dwa tygodnie na Malediwy leciał.


Nie licz na sprawiedliwość, bo życie jest niesprawiedliwe


To coś co się dzieje teraz nie skończy się za dwa tygodnie. Być może jak będziemy mieli szczęście to skończy się za dwa lata, kiedy pojawi się szczepionka.


Już dziś wiadomo, że kwarantanna w Europie będzie nieskuteczna. Nie jesteśmy Chińczykami. Nie można nas zagonić do domów i trzymać tam przez dwa miesiące, bez możliwości wyjścia i bez pracy. Już teraz coraz więcej osób ma dość, zwyczajnie nie ma pieniędzy.


Rząd ich nie da, albo da dużo za mało, więc ludzie pytają: I co mam zdechnąć z głodu?


Im kwarantanna będzie dłuższa, tym więcej ludzie będzie wpadać w depresję. Ludzie będą popełniać samobójstwa. Ludzie będą się buntować. 


Co za tym idzie czeka nas gwałtowny wzrost liczby zakażeń, z którym żadna służba zdrowia nie jest w stanie sobie poradzić.


Życie polega czasami na trudnych wyborach.


Dziś siedzimy w domach, aby ratować starszych ludzi przed koronawirusem.



Za chwilę nie będzie za co leczyć osób chorych na inne choroby. Co roku tylko na raka umiera u nas 100 tys. osób. A nie będzie za co leczyć, bo nie będzie pieniędzy na to leczenie. A nie będzie pieniędzy bo gospodarka stoi i nie wpłyną więc składki na NFZ.


Która decyzja była słuszna?



Nie wiem. Wiem, że żadnej sprawiedliwości na świecie nie ma.


I jej nie będzie.


To jest nowa normalność


I do tej nowej normalności trzeba się przystosować.


Tak jak nasi dziadkowie i ich dziadkowie przystosowywali się do wielu rzeczy, które były wcześniej.


Władysław Bartoszewski historyk i polityk wchodząc do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu rozejrzał się dookoła po czym stwierdził: To jest, Władziu, twój nowy dom. Musisz się tu odnaleźć.


Przeżył i miał udane życie.


My też się dostosujemy.


Trzeba iść w pewnym momencie na kompromisy ze sobą i ze światem. Grać tymi kartami, które akurat są na stole i grać najlepiej jak się potrafi.


Pościel swoje łóżko


Kilka lat temu na swojej uczelni University of Texas w Austin z mową dla absolwentów wystąpił admirał William H. McRaven.


Minęło prawie 37 lat od kiedy sam kończył uczelnię.


Pamiętał dobrze ten dzień. Miał wtedy potężnego kaca po imprezie. Miał również dziewczynę z którą później się ożenił. I która cały czas jest przy nim.



Z uczelni udał się do bazy wojskowej, gdzie odbywał trening elitarnych sił specjalnych amerykańskiej marynarki Navy Seals.


Sześć miesięcy tortur, biegania po miękkim kalifornijskim piasku (nie to nie jest przyjemne, to jest cholernie trudne),  pływania nocą w lodowatych wodach San Diego, ćwiczeń przez cały czas,  braku snu całymi dniami.


Każdego ranka instruktorzy – weterani z Wietnamu robili tam inspekcję łóżek. Każdego dnia żołnierz miał od rana jedno zadanie: pościelić idealnie to pieprzone łóżko.


I to wcale nie było łatwe. Rogi musiały być idealnie kwadratowe, nakrycie złożone bardzo ciasno, poduszka pośrodku, ekstra prześcieradło w nogach etc.


Nie ważne, że w ich treningu było milion ważniejszych rzeczy, że chodziło o wojowników, którzy po pewnym czasie potrafili skakać i strzelać jednocześnie nucąc przy tym jakąś melodyjkę.


Ale to ma sens. Dlaczego?


Bo jeśli ogarnie się rano swoje łóżko i jest ono pościelone dobrze, to znaczy, że odniosło się pierwszy sukces tego dnia.


I z nim łatwiej będzie o następne. Zrobienie jednej choćby drobnej rzeczy dobrze, sprawia że mamy odwagę do robienia rzeczy większych.


Bo ścieląc je masz na coś wpływ.


I tak też będziemy żyć. Każdego dnia, jak co dzień, ścieląc swoje łóżka.


Będziemy cześciej myć ręce.

Częściej chodzić w maskach.


Być może część ludzi zacznie żyć bardziej krótkoterminowo. Kompresować swoje plany. Że nie za 10 lat, ale za miesiąc. A może jutro. Że nie warto czekać. Nie warto odkładać na później. 


Bo warto bardziej cieszyć się teraźniejszością. Bo nic nie jest pewne.


Poza naszą żądzą życia. Która jest przepotężną siła pchająca nas do przodu. Aby zobaczyć jeszcze jeden wschód i jeszcze jeden zachód słońca. Spróbować jak smakuje arbuz w ciepły dzień. I poczuć wiatr we włosach.


Wszyscy jesteśmy winni przeprosiny rokowi 2019 –  za to co o nim mówiliśmy.


[image error]Pościel swoje łóżko. Na to masz wpływ

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 29, 2020 04:31

March 17, 2020

Czy jeśli kobieta domaga się, aby facet dał jej dwa tysiące to jest to przemoc psychiczna?

Anonimowe wyznania Matek: „Mój mąż zarabia 4500 miesięcznie – ale tak naprawdę co to za pieniądze? Chciałabym żeby zarabiał co najmniej 10 000 miesięcznie. Czy mogę go zgłosić gdzieś, że stosuje na mnie przemoc ekonomicznom skoro tak mało kasy przynosi do domu?”



 Kobiety potrafią w każdej chwili zrobić z niczego zupę, a z dupy, czyli z niczego kłótnię


Nie pytajcie mnie jak to możliwe. 


Nie wiem. 


Wyciągają ją jak królik z kapelusza. To nie byłoby jeszcze najgorsze. Ale jeszcze lepsze jest to, że kobiety robią z dupy kłótnię, a następnie okazuje się, że to jest nasza – facetów – wina!


Posiadają przy tym kolejną cudowną właściwość. Cokolwiek zrobiliśmy źle w trakcie tej relacji jest zapisywane w tajemniczej przegródce w mózgu kobiety i kiedy przychodzi co do czego, nagle okazuje się, że jesteś kutasem dekady, bo 11 stycznia 2016 nie wyrzuciłeś śmieci. A obiecałeś. Na dodatek 17 stycznia 2017 spóźniłeś się do domu, a na 8 marca tego roku dałeś rajstopy (szkoda, że, kurwa, nie kawę rozpuszczalną), a tak w ogóle, to na pewno uważasz, że ona jest gruba i jej nie kochasz. 


Już na samym końcu, jak już po godzinie gadania wydaje ci się, że odzyskałeś pole i jest jakaś szansa na wyjście z tej sytuacji z twarzą, co robi ona? Zaczyna płakać. 


I tym momencie masz już kompletnie przejebane. 


Tyle, że to jest normalna sytuacja między kobietą, a mężczyzną. Innymi słowy zmierzam do tego, że nie ma w tym nic dziwnego, że ludzie się kłócą, bo kłócić się będą i tyle, bo tak jesteśmy skonstruowani. Ba, tu zaskoczę niektórych. Dla jednej pary wiązanka:


“- Jesteś czasami takim głupim chujem.


– A ty taką wredną pizdą.”


… to zwykła kłótnia. (Tak, tak, dorośli ludzie nie powinni się tak do siebie odzywać. A jednak to robią, a potem nawet jest i seks). Z przemocą psychiczną jest jednak też tak, że czasami trudno obiektywnie określić, co nią jest, a co nie. To zależy od oceny osób w związku. 


Już zaraz tłumaczę. 


Historia o Asi


Jest taki suchar: 


W przedszkolu pani pyta dziecko, kim chciałoby być, jak dorośnie. 


I Tomek mówi: kiedy dorosnę chciałbym się ożenić, kupować żonie brylanty i drogie futra wysyłać do spa i na egzotyczne wyspy, dawać obwiązany czerwoną wstążką najnowszy model Ferrari….  


– Dobry chłopak, siadaj. A ty Brajanku? 


– Wcześniej chciałem zostać astronautą, ale teraz to chciałbym być żoną Tomka. 


Tak więc, tak. 


Mój kumpel z pracy ma żonę. Żona – Asia – wydaje to, co ma. Następnie przychodzi do niego i mówi: “Michałku, kasa mi się skończyła. Daj 2 tysiące”. I jej nie interesuje, czy Michałek te pieniądze ma. Nie interesuje, skąd je weźmie. Masz łeb i chuj, to kombinuj. A Michałek po prostu otwiera portfel albo robi szybki przelew. I Asia idzie sobie kupić coś ładnego do Sephory, ewentualnie wchodzi na Zalando i kupuje kurteczkę dla sześciolatki za siedem stów, bądź dla siebie za dwa tysiące.


Czy to jest przemoc psychiczna? To zależy od oceny Michałka. Ale Michałek pytany o sprawę odpowiada: “Mordeczko, facet jest od zarabiania kasy, kobieta od jej wydawania. Jestem odpowiedzialny za swoją rodzinę, a więc dostarczanie jej szmalu.”  


Michałek przychodząc do domu jednak oczekuje, że obiad będzie na stole, dziecko w łóżku, a zenon przed pójściem spać, a najpóźniej rano, będzie dobrze wypolerowany (nie moje słowa, jego). 


Czy to jest przemoc psychiczna? To już trzeba by było spytać Asi. Bo jej ten układ związku może odpowiadać. Może czuć się szczęśliwa. Ja nie zapytam – nie znamy się na tyle, aby uzyskać prawdziwą odpowiedź. Ale koleżanki ponoć jej zazdroszczą. 


Gdzie zaczyna się przemoc psychiczna?


Przemoc fizyczną łatwo jest zdefiniować. 


Kilka lat temu zakończył się mój związek z kimś kto stosował wobec mnie przemoc. Wysoko ustawiony w mediach, elegancki, obyty i budzący podziw. 


Bił mnie, gwałcił, poniżał. Zamykał samą w mieszkaniu. Ukrywałam te fakty przed światem. Wstydziłam się. I uważałam, że to dlatego, że jestem za mało fajna, niewystarczająco ciekawa, źle gotuję, nie zarabiam wystarczająco dobrze żeby mieć wystarczająco dobre buty itd. Że to moja wina. 


Mam PTSD. Jak żołnierze po polu walki. Ataki paniki, wybuchy agresji (zwłaszcza werbalnej), napady lęku, bezsenność. Umiem sobie z tym radzić. Jest ok, w zasadzie od jakiegoś czasu tego nie ma. Najgorsze są sny. Potwornie realistyczne. Czujesz zapach, dotyk, ból. Jakby to nie był sen, ale ktoś cofał czas. Budzę się z krzykiem. Mąż się tym martwi wtedy. Na szczęście obecnie jest to bardzo, bardzo rzadko.


Rodzice i mąż nie wiedzą o tym, nie znają szczegółów. Poczucie wstydu nie pozwala mi mówić. 


– K. 


Przeczytaj: JAK TRZYMAĆ KOBIETĘ NA GŁODZIE?


Ta psychiczna jest jednak bez pięści. Bez siniaków. 


Nie bije, a boli. 


[image error]Tylko słaby psychicznie facet dopieprza kobiecie. A robi to dlatego, że to jedyny moment, gdy może poczuć się silny.

Jeśli ktoś by mnie zapytał o definicję, to jest stan, gdzie jedna osoba ustawia drugą. Sytuacja, gdy partner boi się odezwać. Sytuacja, gdzie jest cały system nagradzania i kar. Robisz coś wbrew mi? To nie będę się do ciebie odzywać. Ile chcesz? Dzień, dwa? Tydzień, miesiąc? Sytuacja, gdzie jest nieustanne sprawdzanie telefonu. Nieustanne pytania: z kim rozmawiałaś? 


A z drugiej strony wrzuty.


Jesteś głupia. 


Jesteś brzydka. 


Kto by cię chciał.  


Sytuacja, gdy jedna ze stron związku traci poczucie bezpieczeństwa, traci poczucie własnej wartości. A później jest: ale dlaczego ryczysz? Nie widzisz, że cię kocham? I bach, kupuje jej coś ładnego. Rzecz, przyjemność z jej posiadania ma przykryć całą kupę gówna, która wydarzyło się wcześniej. Tylko, że ten prezent jest jak papier toaletowy. Owszem, gówna nie widać, ale nadal śmierdzi. 


Huśtawka. Góra, dół. Płacz i rzyganie. 


I to nie tylko – jak chciałyby kobiece gazetki – panowie robią to paniom, ale i panie panom. 


Mężczyźni i kobiety są agresywni w inny sposób


Oczywiście można znaleźć kobiety, które uwielbiają się bić, jakby z macicy dobywał się odgłos PRZYPIERDOL JEJ (patrz Joanna Jędrzejczyk) i mężczyzn, którzy unikają jak mogą fizycznej przemocy – bo jaja im się od tego kurczą (patrz Jakub Wojewódzki). Generalnie jednak kobiety i mężczyźni różnią się sposobami okazywania agresji. 


U facetów przeważa przemoc fizyczna. Konflikty są rozwiązywane pięściami. Kobiety są agresywne inaczej – starają się podważyć pozycję społeczną swojej przeciwniczki, przeciwnika, obsmarowując mu/jej dupę, jak tylko się da. 


Kobiety bywają w tej słownej przemocy doskonałe. Powiesz jej, że kawa jest zbyt mocna, to od razu usłyszysz, że źle wkładasz naczynia do zmywarki i trzeba po tobie poprawiać. Odkurzać też nie potrafisz. 


Mam kumpla Marcela, u którego żona znalazła kiedyś na telefonie zdjęcie jakiegoś lachona,  wypinającego dupę. Słowne bomby atomowe były już w powietrzu (co to za suka, z kim mnie zdradzasz, bydlaku), kiedy obejrzała jeszcze raz zdjęcie. Po czym stwierdziła: 


– A nie, to jednak ja. Poznałam po bransoletce. 


Kobiety równie szybko jak mężczyźni tworzą system kar i nagród. Pójdziesz na piwo z kumplami – trzy dni milczenia. Karzą używając dzieci: patrz jaki twój tatuś to idiota. Nagradzają seksem za dobre sprawowanie, karzą brakiem seksu. Zamiast powiedzieć dlaczego są złe (on – Co się stało? ona. – Wszystko w porządku. Śpij) znajdują milion drobnych dosrywek tak, aby pokazać jak bardzo są niezadowolone. 


To jest chore i toksyczne. I prędzej czy później wysadzi każdą relację. Skąd się to bierze?


Związki zawierane są zbyt młodo


Pod względem neurologicznym mózg kobiety kształtuje się do 25. roku życia. Dojrzałość emocjonalną osiąga ona około 32. roku.


Mężczyzna dojrzałość emocjonalną osiąga mając… 43 lata.  


43, kurła, lata!!! (Moja teoria jest taka, że zwyczajnie znudziło mu się szukać.) 


I nie chodzi mi o to, żeby jakaś laska przeczytała tę notkę i od teraz na randkach pierwsze pytanie zadawała: to ile ty masz lat? 43? No to spoko, jedziemy, zdejmuj gacie. Ale kobiety nie powinny wychodzić za mąż zbyt wcześnie, ponieważ wówczas nie wiedzą, czego one jeszcze chcą od życia. Bo są naiwne, niedoświadczone, niepewne własnej wartości. 


Jak jakiś 30-kilkuletni gość bierze sobie takiego 22-letniego lachonka to wie, że może go sobie podporządkować. Wie, że ona będzie podatna na manipulacje.


Identycznie jest z mężczyznami. Jeśli facet czuje się niegotowy, to zwyczajnie jest niegotowy. 


Bo małżeństwo to nie jest wybieranie piwa w barze (no w sumie lekka słodycz, lekka goryczka, miesza w głowie, może być, później weźmie się następne). To nie jest test relacji, może się uda, a może nie, zobaczymy. Jeśli facet chce dalej obracać inne dupy, bo ciągle czuje się niedowartościowany cyfrą bądź liczbą kobiet w swoim życiu, to nic stałego z żadnego jego związku nie będzie. 


Jeszcze nie dojrzał. 


Kobieta jest bardziej wybredna w doborze partnera niż samiec


Na to wszystko nakłada się biologia. Biologicznym celem naszej egzystencji jest zapewnienie nieśmiertelności naszym genom. Ten sukces reprodukcyjny zależy w przypadku faceta od ilości partnerek. Nie chodzi nawet żeby była ładna, chodzi o to, aby była nowa.


W przypadku kobiety sukces reprodukcyjny zależy od jakości samca. Od jego wartości. Kobieta chce trwałego związku małą ilością, ale wartościowego potomstwa. 


Kobieta bardziej uważnie wybiera faceta, jest przy tym bardziej wybredna. Jeśli jednak już go wybierze, to przy nim – w trosce o potomstwo, na przekór wszystkiemu – chce trwać. Zwłaszcza, że: 


Społeczeństwo idealizuje rodzinę


Aż 48 proc. kobiet w Polsce nie pracuje zawodowo, nie zarabia pieniędzy. Polki chcą tradycyjnego modelu rodziny, w dupie mają karierę, a jeśli chodzi o rzeczy najważniejsze to najważniejszy jest powrót do domu o rozsądnej porze i zajmowanie się dziećmi i rodziną, bo dzieci i rodzina są ważniejsze, niż kariera. 75 proc. Polek dba przede wszystkim o to, żeby inni byli z nimi szczęśliwi. Ja tego nie wymyślam, to badania „Women Power – Kobiety w Polsce 2018”.


Marzenie? Facet ma przynosić pieniądze, a one mają się spełniać w domu. Myśli tak większość Polek. Również najmłodsze pokolenie, które we wspomnianym badaniu określa się jako e-Księżniczki. 


E- księżniczki to w sumie ponad 2 mln lasek, które uważają że równość płci to już dawno zapanowała, a one chcą być przez facetów traktowane szarmancko i mieć przywileje.


Ile procent Polek uważa się za feministki? 5 proc. Ponoć według socjologów więcej nie będzie, bo same kobiety wkurza u feministek protekcjonalne podejście do innych kobiet. 


Przy takim założeniu społecznym, kobieta będzie tkwić przy facecie i zaciskać zęby niezależnie od tego, jak bardzo bywa źle. Bo rodzina jest najważniejsza, jest na szczycie jej hierarchii wartości. 


Bo jej matka, babka, sąsiadka, koleżanka z pracy, będzie mówiła: dogadajcie się jakoś. Wymyślasz coś. To taki fajny facet. Na pewno przesadzasz. PRZECIEŻ CIĘ NIE BIJE. No i po pewnym czasie kobieta zaczyna myśleć: „Przepraszam, że żyję, a może on ma rację, że się tak czepia, przecież jestem beznadziejna”. 


Wystarczy odpuścić. 


Wystarczy przeprosić.


Wystarczy zmilczeć.


A za chwilę będzie znowu w porządku. 


Chujowo, ale stabilnie. 


Patrz na matkę, patrz na ojca


Bardzo często słyszę w takiej sytuacji magiczne słowa króla Juliana: „A teraz wzbudzę w was poczucie niższości. Zresztą uzasadnione”, czyli ja bym na to nie pozwoliła. 


Czy byś pozwoliła czy nie, to człowiek dowiaduje się dopiero wtedy, gdy staje w takiej sytuacji. Wiem jedno, jeśli kobieta chce wiedzieć jak facet będzie ją traktował za 10 czy 15 lat, to powinien zobaczyć jak jego ojciec odnosi się do matki. I w drugą stronę to samo. 


Jeśli matka wyszydza męża, to jej córka będzie robić to samo. Jeśli ojciec matkę traktuje jak popychadło i głośno mówi, że jest głupia, syn będzie najprawdopodobniej robił to samo. Jeśli ojciec wpada w furię, syn będzie też to robił. Itp. Itd. 


Pewne rzeczy tkwią w nas bowiem bardzo głęboko i trzeba dużej siły woli, aby je zdusić. I mało kto potrafi. 


Jak facet/kobieta obiecuje więc, że się zmieni, to się raczej nie zmieni. Bo jest to za trudne. Jeśli jednak kobieta uważa, że zmieni faceta, bo uważa, że jest dużo lepsza niż jego poprzednie partnerki, to informuję z żalem, że go nie zmieni, chyba że na nowego. A się tylko przy tym wszystkim zasapie. 


Powtórzę coś, co napisałem kilka lat temu: Patologii się nie ratuje. Z patologii się spierdala. I nie ma znaczenia, że patologia później płacze, albo przeprasza, albo obiecuje poprawę, albo wmawia, że to twoja wina, albo przekonuje, że się na to „zasłużyło”, albo zawistni ludzie chcą zniszczyć wasz związek.  


[image error]Czy dojrzały człowiek krzywdzi drugą osobę? 

 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 17, 2020 01:20

February 17, 2020

Czy to wstyd kupić perfumy w Rossmannie?  (ta notka zmieni twoje życie w siedem sekund, a na koniec dostaniesz orgazmu) 

Kobieta ma lat 30-kilka, warszawska lala, atrakcyjna, zadbana, zawsze dobrze ubrana, kilka razy do roku spa, zniżki w butikach, najlepsze kosmetyki, najlepsze narkotyki.


ONA


Śmiała się z tych osób, które kupowały perfumy w Rossmannie. Bo to przecież wstyd i przypał kupować, nawet markowy produkt, w takim miejscu. Nie wypada. Jak jesteś bogata to stać cię, aby przepłacić w Douglasie. 


Kobieta była prawniczką, zarabiała w dużej korporacji, trochę ponad 12 tysięcy na rękę. Jej styl życia jednak wyprzedził dochody, nie było też żadnego chętnego mężczyzny, który by ten styl udźwignął. 


Właśnie uciekła za granicę.



Ma około 700 tys. długów. Raty, karty kredytowe, kredyty konsumpcyjne, szybkie pożyczki.


Wydała wszystko. Wydała to wszystko, aby się tylko pokazać. Uciekła, bo nie jest tego w stanie spłacić. Nie wróci. 


Zaczyna życie od nowa. 


ON


36-letni prawnik z Nowego Jorku, o imieniu Daniel, zarabia rocznie 270 tys. dolarów. Zajmuje się obsługą dużych korporacji.


Je ryż i fasolę. Nie ma telewizora. Kupuje książki na wyprzedażach po 50 centów. Ma pięć (PIĘĆ) tanich garniturów. Najdroższe buty jakie kupił w ostatnich kilku latach kosztowały 60 dolarów. Reszta jest po 20. Odkłada 70 proc. swojej pensji. Po to, aby jak najszybciej przejść na emeryturę.


[image error]Daniel w swoim mieszkaniu. Człowiek, który nie chce mieć kilkunastu milionów dolarów. Woli wolność. A Ty?

Na razie odłożył 400 tys. dolarów. Planuje pracować jeszcze trzy lata. A później jebnie tym wszystkim i przeprowadzi się w jakieś tanie miejsce do Azji. Nie przekonuje go żaden argument, pod tytułem ‘Za 10 lat będziesz miał kilka, a może nawet kilkanaście milionów dolarów’. 


Twierdzi, że to pierdoli. Zamiast dużych pieniędzy, wybrał swoje życie. (pasek w TVN: “Daniel, 36, twierdzi, że to pierdoli.”)


W Stanach to cały ruch społeczny. Nazywają to tam FIRE: „Financial Independence, Retire Early”. Kasa daje niezależność, oszczędności dają szybką emeryturę. 


Jak osiągnąć życiowy balans?


Dla mnie obie te historie świadczą o braku życiowego balansu. 


Ostatnio przeczytałem w sieci krótki, ale pouczający przykład. Wyobraź sobie, że zarabiasz 2 tys. dolców na godzinę. Pracujesz cały czas od narodzin Jezusa Chrystusa do teraz.  Nie płacisz podatków. Odkładasz każdego centa. 


Tym sposobem dorabiasz się teraz 8.3 miliarda dolców. I wiesz co? Nadal tylko w USA jest 30 osób bogatszych od ciebie. 


Bo – zawsze jest jest ktoś bogatszy. 


Czy to wstyd kupić perfumy w Rossmannie? Wstyd to jest oceniać ludzi, po zawartości portfela i naszywce na dupie. 


Zwłaszcza, że łatwo można przy tym wyjść na idiotę. 


Nie tak dawno temu pewien bardzo zamożny człowiek, o którego otarłem się w pracy, pół żartem, pół serio powiedział: „Brandowane gadżety są dla aspirującej biedoty. Jak coś takiego widzę, to od razu wiem, że ktoś jest tylko pozerem i nie należy z nim robić biznesu.” Odpowiedziałem, że sportowe buty za 4 koła, kurtka za dychę, skarpetki za 4 paczki, czy kiecka za 7 tys. zaskakująco często służą do leczenia kompleksów.


Błyskotki, kosmetyki i ciuchy zakłada się po to aby inni patrzyli i zazdrościli. Aby inni uważali cię za lepszą czy lepszego niż w rzeczywistości. To leczenie niskiego poczucia własnej wartości, za pomocą zastrzyków (z substancji czynnej) o nazwie Louis Vuitton, Gucci, Givenchy czy Balenciaga. To jest próba imponowania ludziom, których się często nie zna i nie lubi. I jeśli komuś to pomaga, to niech tak będzie. Ale to zazwyczaj skrywa tylko pustkę i brak celu. Bo o wiele łatwiej jest dążyć do nowej torebki niż zastanawiać się nad tym co ta torebka ma przykryć. 


Czy podoba mi się wobec tego przypadek Daniela prawnika z Nowego Jorku? Tak. 


Ale ja pod tym względem (i innymi zresztą też) jestem ułomny.  


Nie mam w sobie ascety. 


I lubię opierdzielić w dobrej restauracji na mieście mostek wołowy, z pieczonymi ziemniakami, puree z ciecierzycy i suszonymi pomidorami. Lubię patrzeć na bezkres wody, lubię widok białego piasku, lubię uczucie, kiedy staję na szczycie, lubię moment kiedy na desce zjeżdżam z góry i dookoła mnie nie ma niczego poza śniegiem i lasem. 


A później w spokoju mogę się nawalić jak szpadel. 


Przeczytaj: Jak będziesz mieć 80 lat to czego będziesz żałować najbardziej?


I te rzeczy niestety kosztują, nie da się za nie zapłacić paszportem Polsatu. I wolę zobaczyć to wszystko teraz, niż za 10 lat.


Bo w miarę upływu czasu trochę dorosłem i trochę uświadomiłem sobie kilka spraw. 


1.


Z punktu widzenia naszej cywilizacji, to, co robimy i sposób w jaki spędzamy życie, są całkowicie bez znaczenia. Historia i wszechświat ma w dupie czy znajdziesz faceta, czy będzie on dobry w łóżku, a nawet to, czy mam w domu mleko do zrobienia kawy (niestety nie mam, nie chce mi się iść do Żabki, a więc jestem zgorzkniały). 


Jesteśmy tylko odrobiną komórek gdzieś tam w kosmosie, która i tak miała fart, bo wytrysk się udał.  Jest tylko ‘tu i teraz’, a twój licznik bije z każdym uderzeniem twojego serca i nie wiadomo kiedy się zatrzyma. 


2.


Pewne rzeczy w życiu dostajemy ot, tak. Urodę. Bądź jej brak. Wzrost. Inteligencję. Wykształcenie. Czasami pieniądze, które stoją za rodzicami. Pewne rzeczy są jednak naszym wyborem.


Zadaj sobie pytanie, czy żyjesz, aby pracować, czy pracujesz aby żyć?


W pracy, a już zwłaszcza w korporacji, sprawdza się zasada Siergieja Bubki. Ten ukraiński tyczkarz 35 razy pobił rekord świata. Mógł go pobić raz, dwa, czy trzy razy, ale konkretnie. Zamiast tego, podnosił tę granicę co centymetr. Za każdym razem skrupulatnie inkasując  sutą premię za rekord świata.



 


Dzięki temu, w momencie, kiedy odchodził na emeryturę był, w przeciwieństwie do swoich kolegów, obrzydliwie wręcz bogaty. I o ile w sporcie takie zachowanie może uchodzić za koniunkturalizm, w korporacji to jedyna możliwa sztuka przeżycia. Bo jeśli zrobisz swój plan w jednym roku, to w następnym będzie on większy. Każda firma, KAŻDA, jest nastawiona tylko na jedno: chce wyeksploatować cię najbardziej, jak tylko potrafi. Bo od takiej eksploatacji zależy jej zysk. Możesz być żywą legendą, możesz być osobą, która przyniosła firmie milion, 10 milionów. To bez znaczenia. Za jakiś czas będziesz tylko zarabiającym zbyt dużo kłopotem.  


Jeśli więc zabijasz się w pracy, jeśli skrobiesz podłogę aby mieć wynik, jeśli zarywasz noce, poświęcasz czas, zdrowie i rodzinę to wiedz jedno: na koniec i tak nikt tego nie doceni i zostaniesz kopnięty w dupę.


Nie ma ludzi nie do zastąpienia. Każdego można wywalić i żadna korporacja się nie załamie, bo korporacja jest silniejsza niż ludzie. I mając lat 40-kilka, czy 50-kilka, będziesz się nagle sprawdzać w nowym otoczeniu. 


Wypalony jak Malik Montana po imprezie. 


Bo korporacja zawsze zostawi cię pustym. Skoro więc chcesz zabijać się dla pracy – to załóż chociaż własną firmę. Przynajmniej dzieciom coś zostawisz. 


 3.


Dużo trudniej niż być bystrym – jest być miłym. Ale zamiast inwestować swój czas w kontrakty, inwestuj swój czas w relacje. I nie chodzi o to, aby ktoś podał ci szklankę wody na starość. Od tego jest lodówka Panasonica. Podjeżdża i przywozi. 


[image error]Lodówka, która przyniesie ci szklankę wody na starość

To relacje dają nam najwyższą możliwą stopę zwrotu: śmiech. Czułość. Poczucie bliskości. Tęsknotę, kiedy tych osób nie ma obok.  


4.


Podejście ‘odpocznę, pożyję, kiedy będę na emeryturze’, jest może ideą i piękną, ale jestem już na tyle stary aby wiedzieć, że nie każdy dożyje. A cieszenia się małymi rzeczami, żarciem, rozmową, widokiem za oknem, trzeba się nauczyć. 


I na starość może być już na taką naukę za późno. Bo nagle okazuje, się że z tą kobietą, która jest u twojego boku nie ma o czym pogadać, dzieci dawno odeszły i wpadają dla przyzwoitości trzy razy do roku, a dzień który był zbyt krótki, nagle zrobił się zbyt długi. 


5.


I wiem, w tym momencie pojawia się w tobie bunt. Pojawia się pytanie: co ty wiesz o mnie, o moich problemach, o tym z czym się zmagam, co ty wiesz o życiu, farfoclu? Wiem, bo nauczyłem się tego na własnych błędach. Jeśli nie weźmiesz we własne ręce odpowiedzialności za swoje życie, jeśli pozwolisz, aby zaplanowali je za ciebie rodzice, firma, znajomi, to wcześniej czy później pojawi się w tobie żółć. 


Jedną z najgorszych rzeczy, która przytrafia się na starość, jest bowiem przeświadczenie: “Oni są winni. Ktoś mi nieustająco rzuca kłody pod nogi. Jakieś beztalencia robią karierę, zarabiają hajs, mają szczęśliwe związki, a ja jestem poszkodowany jak wilk, którego ktoś dyma na lodzie od tyłu. I tylko łapy mi się rozjeżdżają.” 


Ludzie latami marzą, aby mieć kogoś, a następnie latami marzą, aby znowu być singlem. 


Budząc się obok osoby, z którą nie chcą być. 


Chodząc do pracy, której nienawidzą. 


Oglądając telewizję.


Złorzecząc innym i modląc się o jakiś cud. A w przypadku kobiet śniąc o włoskim mafiozo z brzuchem jak grzejnik i wężem strażackim do kolan, którzy przybędzie, porwie i pozwoli kupić co tylko do głowy przyjdzie.


Tej żółci nie da się zazwyczaj już uleczyć. To skowyt za udanym życiem. 


6.


Ludzkość w XXI wieku wcale nie choruje najczęściej na nowotwory i depresje. Ona, ta ludzkość, choruje na iluzjozę. Iluzjozę, że to zgromadzenie jak największej ilości gotówki przy trumnie jest celem naszej egzystencji. 


Iluzjozę, że życie spędzone w pracy da nam szczęście. 


Iluzjozę, że celem życia może być torebka, telefon albo szpilki.  


Wuj aktora Jana Nowickiego zmarł mając 70-kilka lat. Nowicki pojechał do szpitala i zapytał lekarza: 


– Na co zmarł mój wuj?


– Na wszystko. 


– I tak należy żyć. – spuentował Nowicki. 


Na pełnej kurwie. Tylko to powinna być nasza pełna kurwa. Z naszych pragnień wyhodowana. 


A teraz idź i znajdź sobie kogoś z kim możesz osiągnąć orgazm zapowiadany w tytule mojej notki. Zazwyczaj jest tuż obok. W drugim pokoju. 


[image error]Jakie są Twoje pragnienia?

 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on February 17, 2020 14:11

January 8, 2020

Trochę prawdy o relacjach. Wyjaśnię szczerze. Ale ci się nie spodoba

Chcesz wiedzieć jak się kończy małżeństwo?


Opcje:

– powiedzieć, że nic się nie stało i reprezentować postawę „cool” a potem w sądzie dzielić na pół wyciskacz do cytryn

– opaść bez sił na kanapę opłakując swoje 34 letnie życie licząc , że ktoś do Ciebie zadzwoni i pocieszy

– opaść bez sił na kanapę, wychlać 1/2 Jacka Danielsa i płakać w przerwach zerkając na telefon czy ktoś przypadkiem nie zadzwoni zapytać jak zdrowie.



Ja wybrałam opcję trzecią. 


Nie ma się co oszukiwać. Nie nadaję się do małżeństwa, mimo, że Małż to chodzący wzór cnót i uroku. Wszyscy mówią ‘para jak z żurnala’. Ona niezła dupa, a On Książę z Bajki. 



Ale różne bywają bajki. My jesteśmy bajką braci Grimm. Małżeństwo (niedoskonale z zasady) umiera cicho w otoczeniu braterskiej miłości i uzależnienia. Na początku masz wszystko – potem coraz mniej. Z każdym rokiem starasz się sobie wmówić, że tak musi być i że nie można mieć wszystkiego. 


Na początku umierają namiętne pocałunki, dreszcz przed seksem, potem czułość zajmuje pytanie o obecność piersi kurczaka w lodówce. Wszystko sprowadza się do czyszczenia chałupy, żarcia i srania. 



Konie przy żłobie – dzień dnia żrące z tego samego koryta. Jak są dzieciaki – jest pewnie prościej. Można sobie wytłumaczyć trwanie w związku ich dobrem i oszczędzeniem ich przyszłych pensji na wizytach u psycho. Jak nie ma małych gnomów – jest ciężej. Jest wybór – zostać w ciepłym zacapie, czy iść do przodu, ryzykując przyszłość tkaniem na szydełku w obecności bandy kotów.


Jestem totalnie rozpieprzona – to jest pewne… I bardziej niż kiedykolwiek myślę, że życie to dziwka.


Jest chujowo. Po prostu.


M. (listy do Czarnego na pokolenieikea.com)


Dlaczego nie wychodzi?


Długo się zastanawiałem czy pisać o tym liści, czy nie. Bo ile można tłumaczyć to samo? Bo odpowiedź jest prosta. Ale się nie spodoba. 


Oczekujecie, że będą cały czas fajerwerki? Nie. Nie będą. W większości przypadków tylko w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia i to jeśli ktoś strzeli. Że dreszcze emocji jak on z ciebie zdejmie kieckę? Po 10 latach prędzej dreszcze jak będziesz miała grypę. 


Że u ciebie i Zdziśka jest inaczej? No to gratulacje. 


Małżeństwo przez wieki było po to, aby pojawiły się dzieci. I aby zapewnić tym dzieciom utrzymanie. Związek/małżeństwo miało na celu głównie interesy. Małżeństwa się ustawiało. Potem małżeństwo zostało przekształcone w związek z miłości, a później miała być nie tylko miłość, ale i epicki seks. Nie dla prokreacji, ale dla rozrywki i budowania bliskości.


Tylko, że teraz ludzie nie wiedzą, co to jest ta miłość. Słowo ‘kocham’ jest odmieniane przez wszystkie przypadki. Kocham cię, bo zobaczyłem kawałek twojej gołej dupy na Instagramie. Kocham karkówkę. Kocham mamę. Kocham swojego psa. Mężczyźni bardzo często obiecują „miłość”, aby dostać seks. Kobiety bardzo często oferują seks, aby dostać to, co według nich jest miłością.


Każdy następny związek jest jak burger w McDonald’s. Czekasz w kolejce, płacisz kartą i dostajesz słodzoną bułę, którą musisz popić colą, aby nie mieć mdłości.


Kiedyś usłyszałem: „Miłość to spacer, małżeństwo to marsz”. W upale. Z plecakiem. Pod górę. Ze skurczonymi jajami. 


Ludzie coraz częściej wchodzą w relacje, karmiąc się złudzeniami na swój temat. Jedna i druga strona udaje kogoś, kim nie jest, aby tylko wypaść lepiej w oczach tej drugiej osoby. Kobieta i mężczyzna nie są ze sobą, ale ze swoimi wyobrażeniami. 


Nikt, nawet najpiękniejsza dupa nie da ci więcej, niż ma. Nikt, nawet największy kozak na Bentleyu nie naprawi twojego życia, ani twoich urojonych oczekiwań. 


Rodzice tego wszystkiego nie tłumaczą. Sami zresztą coraz częściej tkwią w spierdolonych relacjach.


W szkołach nie ma zajęć jak rozmawiać bez gniewu z partnerem, jak go szanować, mimo, że się nie zgadzamy, jak nie być wredną suką w związku, albo jak nie być kawałem palanta.


Wchodzimy na świat bezbronni, skrzywieni, uczymy się na błędach, bądź – co gorsza – nie uczymy w ogóle.


Monogamia oznacza jedną osobę na raz


Dzisiejsze związki mają więc w sobie od początku podskórne, bezczelne, skrywane poczucie tymczasowości. Nawet będąc w związku, żyjemy jak single. Według zasady: ‘jestem z kimś, ale się rozglądam’.


Żyjemy w czasach, w których ludzie opuszczają związki albo szukają kogoś na boku nie dlatego, że są nieszczęśliwi, a dlatego, że mogliby być szczęśliwi bardziej. Jak to kiedyś powiedziała psychoterapeutka Esther Perel: „Kiedyś monogamia oznaczała jedną osobę na całe życie. Teraz monogamia oznacza jedną osobę na raz”.


Obecnie ludzie nie lubią się wysilać nawet na fitnessie (no chyba, że w styczniu, a to i tak przez moment). 


Na dodatek, ludzie w związkach zwracają uwagę głównie na złe rzeczy. I bardzo trudno jest to stłumić. Bo po pewnym czasie przyjmuje się, że normalnym jest, że ktoś upierze, ugotuje, ogarnie ubezpieczenia, załatwi lekarza dla dzieci, pójdzie do tego lekarza, etc. To jest normalne. To jest standard. Problem pojawia się tylko wtedy, kiedy ten standard zostanie naruszony. I wtedy jest darcie ryja. Czyli nie doceniamy kogoś za robienie dobrych rzeczy, które przyjmujemy za naturalne, a opierdalamy za najdrobniejszą pomyłkę. 


Już kończę nudzić. Kiedy ktoś mnie pyta jak wyobrażam sobie modelowy związek, odpowiadam, że nie ma modelowych związków. Jest twój. I ty i twój partner macie się w nim czuć dobrze. Być ze sobą, bo chcecie być ze sobą. Bo razem jest wam lepiej, niż osobno. 


Ale bycie to jest decyzja w głowie, a nie szukanie cały czas lepszej opcji.


PS. Wkurwia mnie słowo „małż”. W tym małżu jest coś oślizgłego. Jest jak ciepły glut.


[image error]


Photo by Ed Robertson on Unsplash 


 


Masz problemy w związku?


To kliknij tu: 


[image error] Moja książka o związkach

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 08, 2020 15:28

November 18, 2019

Mam kryzys wieku średniego

Jest taki stary dowcip, kiedy kolo opowiada kumplowi: Mam 45 lat, kupiłem sobie sportowe auto, a moja dziewczyna krzyczy, że mam kryzys wieku średniego! Co ona jednak ona wie o życiu, mając 18 lat???



Tak, mam kryzys wieku średniego


I to od wielu lat. Nie, to nie zależy od wieku. To jest taki moment, kiedy człowiek zaczyna rozumieć pewne rzeczy, których wcześniej nie rozumiał. Kiedy przestaje być nieśmiertelny. To znaczy, każdy wie od pewnego momentu, gdy kończy lat 3,5 czy 7, że nie jest nieśmiertelny, ale czym innym jest wiedzieć, a czym innym rozumieć, czuć to każdą tkanką swojego ja. 


Budzić się w środku nocy z tą przerażającą świadomością, że się zdechnie. 


Nagle przychodzi zrozumienie. Przez 10, 20, czasami 30 lat trwały przygotowania do życia. 


Szkoła jedna, druga, trzecia, staże, pierwsze związki, pierwsze rozczarowania, pierwsza poważna praca – to się skończyło. Nie ma już przygotowań do zajebistego życia w przyszłości. To co się dzieje teraz. To jest życie, które dostałeś. To już jest to. 


Nie ma już akcji pod tytułem ‚przyjeżdżam do domu na święta na super, zaje wigilię’. To ja muszę zrobić super, zaje wigilię dla całej bandy osób, spośród których nie wszystkich nawet lubię, a utrzymujemy kontakty bo są rodziną. 


Nie ma ‚możesz być kim chcesz’. Sportowcy w tym wieku kończą już kariery (choć ja w takim przypadku powtarzam: zawsze mogę się wziąć za curling, tam wiek nie ma znaczenia). Jesteś jak mandarynka, która osiągnęła swój stan najwyższej dojrzałości i później może już tylko gnić. Nie będę w podręcznikach historii, bo te pisane są przez zwycięzców i nawet ci, którzy dziś mają niewiarygodny sukces zasłużą tam na może dwie linijki. 


– Pomyśl sobie życzenie.


– Jak dorosnę, chcę pomagać Mikołajowi w pakowaniu prezentów. 


Magazyny Amazona 15 lat później:


– No kurwa!!


I 20 zł za godzinę. 


Owszem malarz, ale pokojowy. Owszem kierowca, ale nie rajdowy, tylko autobusu. Owszem, chcę mieć życie singla, ale mam rodzinę. Nagle rozumiesz, kim jesteś i niekoniecznie ci się to podoba (są takie opinie, że jeżeli do 40-tki ktoś nie dowiedział się kim jest i czego od życia chce, to już się nie dowie, można na takiej osobie położyć laskę). Nagle widzisz, że piękne kobiety, które oglądałeś w magazynie Playboya są już srogo po 50-tce, a niektóre pewnie mają wnuki. 


Jak to przeczytałem w jednym tekście: „niezrealizowane możliwości zaczynają wyć i krzyczeć”. 


I teraz jest pytanie: pogodzić się czy zbuntować?


Zaakceptować ten powolny downgrade do niższej wersji, rozumiejąc, że na tym polega życie, na powolnej akceptacji przemijania, czy powiedzieć „pierdolę to, żyję, chcę zmienić wszystko, chcę wszystkiego”? Bo jest jeszcze trochę czasu na jakieś większe wybory i na jakieś większe zmiany?


To nie jest łatwy proces i widzę jak bardzo szamoczą się z tym moi znajomi, czasami nawet nie uświadamiając sobie dlaczego tak jest (a jak ktoś chce zobaczyć ten proces na żywym organizmie to niech wrzuci w wyszukiwarkę zdjęcia detektywa Rutkowskiego). 


To dla wielu osób szczyt zarobków, więc jak ktoś chce, to się bawi. Mężczyźni nagle chcą mieć więcej przedmiotów. Zegarków. Garniturów. Elektronicznych zabawek. Nagle zaczynają ćwiczyć jak popierdoleni, wypowiadając wojnę ciału. Kobiety? Pojawia się potrzeba kamuflażu wieku. Zbicia kilku lat z licznika. Trochę botoksu się dołoży, trochę kwasu wstrzyknie, małą liposukcję zrobi. 


Przeciętna panna młoda pierwszy ślub bierze w wieku 26 lat i czterech miesięcy (neurologicznie nasze mózgi rozwijają się do 25 roku życia), pan młody mając 29 lat. I budzą się nagle i czują, że to już dawno nie jest to. I marzą nagle o ostatniej wielkiej miłości. Średni wiek rozwódki to 39, rozwodnika – 41 lat, po 14 latach małżeństwa.


Ludzie często przechodzą wtedy ze związku w związek. Po co to robią? Bo chcą się zbudować na nowo, a nic tego nie ułatwia tak, jak zakochanie się w nowej kobiecie czy nowym mężczyźnie. Ta druga osoba otwiera im nagle świat, którego dawno nie widzieli.  Uczą się od siebie. Reagują inaczej, niż do tej pory. Budują nowe domy. Głuszą w ten sposób swój strach. 


Czy ten kryzys jest dla mnie trudny do udźwignięcia?


Owszem, jest trudny. Na dodatek jestem z natury dość depresyjny. 


Nie, nie kupiłem sobie cabrio, ani nie mam ochoty na 22-latki (sorry, 22-latki). Choć uczciwie przyznaję, że już oglądałem strony dealerów, szukając wozu, który jest bardzo szybki i robi brum, brum. 


Przekalkulowałem i wybrałem jednak podróże. 


Myślę owszem jakby wolniej, wolniej niż dawniej zapamiętuję słowa (ten moment, kiedy usiłujesz sobie przypomnieć jakąś frazę i po kwadransie z ulgą dochodzisz do wniosku, że to impotencja). Ale z drugiej strony ta praca, która kiedyś zajmowała mi długie godziny, teraz zajmuje mi minuty. To coś nazywa się doświadczeniem. Lepiej też kontroluję emocje, lepiej załatwiam konflikty, bardziej potrafię odpuszczać. 


Kiedy jesteś nastolatkiem wchodzisz w etap ‚wszyscy mnie nienawidzą’. Kiedy przechodzisz przez swój kryzys wieku średniego rozumiesz, że tak naprawdę większość świata ma cię w dupie. I nie ma w tym nic złego. Właśnie tak jesteśmy skonstruowani.


Natomiast nigdy nie byłem fizycznie w lepszej kondycji niż teraz. Podciągnę się swobodnie na drążku 15 razy, jestem na najlepszej drodze do muscle upów i chodzenia na rękach (pompki przy ścianie na rękach już robię, dziękuję bardzo). 


Pewne rzeczy też po prostu akceptuję. Jestem najbardziej łysy w życiu, to tnę się na krótko. Ale moje życie jest dobre takie, jakie właśnie jest. 


Jak to ładnie melorecytuje Sokół:


Jeszcze nie zgred, już nie małolat, aha


I nie zastanawia mnie co przyniesie mi świt


Chcę napawać się tą chwilą i


Wiem że nie było nigdy lżej, mój lot


Chcemy być wyżej



Każdy etap jest po coś, więc nie ma co się szamotać


Jak ktoś wierzy w Boga czy Bogów to ma łatwiej. Bo razem z wiarą jest cały pakiet: raj oraz piekło, generalnie jakaś przyszłość, choćby mieli cię gotować na wolnym ogniu. 


Mi nie jest dany ten dar. Cóż, życie. 


I owszem wiem, że przemijania nie zatuszuje podróżami, ale lubię to robić bo świat jest taki piękny. 


Nie zatuszuje się go też pieniędzmi, wyścigiem ze swoim ciałem, obsesjami, swoim ego (nawet tak wielkim jak moje), nie zatuszuje się – to już się w głowie wielu nie mieści – nieustającą paradą kobiecych pośladków, choć przyznaję miło popatrzeć. 


Wykorzystuję to co mam.  


Siedzę teraz dużo przed komputerem, winter is coming, piszę swoją nową książkę i myślę, że każdy okres naszego życia po coś jest.


Kiedy mamy 20-kilka lat, jest to czas na totalne szaleństwo. Wiele z rzeczy, które robiłem wtedy, wspominam dziś z szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, jak mogłem być tak walnięty. Ale cóż, jak to mówią: z mądrych decyzji powstają nudne życiorysy. 


Kiedy mamy 30-kilka lat, uczymy się życia. Zaczynamy budować swój świat. Swoje domy. 


Pojawiają się dzieci. 


Przekraczając 40-tkę rozumiemy nagle, jak ten świat jest skonstruowany. Co jest dalej? Nie wiem. 


Myślę jednak, że sztuka życia to ocalić coś w sobie z każdego tego okresu. Trochę dziecka, trochę licealisty, który potrafi patrzeć w twarz ukochanej dziewczyny i zachwycać się kształtem jej oczu, trochę szaleńczego 20-latka z szopą niesfornie stojących włosów, nieustannie rozrechotanego, który o północy właśnie zaczynał imprezę, trochę podekscytowanej 30-latki, która trzyma na rękach po raz pierwszy swoje dziecko i boi się strasznie, ale nagle kocha, jak nigdy dotąd. 


Trochę marzyciela. 


Trochę cynika. 


Al Pacino w takim starym, pięknym filmie „Zapach Kobiety” mówi:


Wielkość tanga polega na tym, że jeśli popełnisz błąd i się zaplączesz, to po prostu tańczysz dalej tango.


Wielkość życia też na tym polega. Życie bywa dobre. Na każdym etapie. 



[image error]


Photo by Nihal Demirci on Unsplash


 


 

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 18, 2019 13:47

October 17, 2019

Jak sprawić żeby z nim było jak dawniej?

Pamiętasz te słodkie różnice, które na początku małżeństwa tak was kręciły? Po 20 latach policja nazywa je motywem. 


xxx


Pierwszą grą komputerową, przy której spędziłem sporo czasu był Knight Lore na gumowy parapet zwany ZX Spectrum. Bohater zamieniał się tam w wilkołaka. Miał 40 dni aby zbadać 128 pokoi w zamku, sporządzić napój i dzięki temu zdjąć z siebie klątwę. Teraz kolo zamiast szwendać się po zamku, kupiłby sobie w Zarze koszulę odsłaniającą futro na klacie, stanął na blankach tego zamku i przyjmował w komnacie, kuchni oraz bramie wszystkie damy, które chcą go pociągać za chwosta. Ale ja nie o tym.


W tej grze miało się pięć żyć. Byłem zachwycony tym konceptem.  Giniesz i się odradzasz. Pieprzysz coś i nagle dostajesz całkowicie nową szansę. Startujesz od zera. Bez żadnych konsekwencji. 


Trzydzieści lat później ta idea przyjęła się w grach komputerowych równie dobrze, jak to, że każda kobieta jest dzisiaj modelką na Instagramie, a każdy facet żołnierzem w Call of Duty. Przed szczególnie trudną akcją po prostu robisz sejwa. Jak umrzesz, to nie ma problemu, zaczynasz od nowa.


I ludzie chcą ten virtual w normalnym życiu. Wykasować zjebany moment. Zapomnieć go. I wystartować od nowa.  


Już nie ma tego faceta


Kiedy miałem 20-kilka lat, byłem uśmiechniętym kolesiem z fryzurą à la mop i siedmioma kolorami na głowie (efekt nieudanej koloryzacji po godzinie 24, a mieszkałem z dwoma fryzjerkami), ważyłem 70-kilka kilo i uwielbiałem koło północy opierdolić pizzę pod cztery browary. Teraz jestem łysiejącym gościem, tnącym się po bokach i z tyłu na zero. Ważę 73 kilo, mam sześciopak, w dni kiedy ćwiczę nie piję, a gdybym zjadł wieczorem pizzę, to bym utył od samego jej zapachu. Dlatego przyjmuję do żarcia głównie białko. Nudy. 


Kiedy miałem 20-kilka lat i kobieta lizała mi jaja zastanawiałem się: ale po co? Przecież są czyste!!! Byłem przeświadczony, że między kobietą a mężczyzną nie ma innych kontaktów jak tylko seksualne i wierzyłem w miłość od pierwszego włożenia. Teraz wszystkie dziewczyny chcą mnie tylko zaliczyć, i nie dostrzegają mojej ciekawej osobowości!  


Kiedy miałem 20-kilka lat, świat był prosty: kumple byli obok, nie było żadnych kompromisów, nigdy to było nigdy, a zawsze było wiecznością. 


Teraz świat się skomplikował i coraz częściej na pozornie proste pytania odpowiadam: ‘nie wiem’ lub ‘to zależy’. 


Kiedy miałem 20-kilka lat, poranek zaczynałem od piwa na kaca. Teraz budzę się rano, piję – niczym stetryczały dziadek – wodę z cytryną i miodem, do tego witaminę D (to dla zdrowia) a później cztery kawy (to dla równowagi) i wtedy jestem mniej więcej gotów przyjąć śniadanie. Ludzie na starość obrastają w coraz więcej dziwactw i zwyczajów i coraz mniej jest w tym miejsca na nowe osoby. 


Zmierzam do tego, że pewne rzeczy cofnąć jest więc trudno. Mogę przeszczepić włosy z jaj na głowę, ale to nie będzie to samo. Pewnych rzeczy zwyczajnie się już cofnąć nie da. Ja nie będę już nigdy miał 20-kilku lat. Nie ma tego chłopaka. Jest ktoś inny. 


Tak samo jak mężczyzna, którego kobieta brała pięć lat temu, jest teraz innym facetem. A ona jest inną kobietą. A za dekadę ta różnica się jeszcze powiększy. 


W miarę upływu czasu obrastamy w rzeczy, ale i w zwyczaje, kompleksy, zahamowania.


Jedno się nie zmienia: umiejętność wkurwiania siebie nawzajem. 


Wszystkie orgazmy udawałem


Po roku, dwóch, góra pięciu (jak ktoś dobrze udaje) każda para już przerobiła większość możliwych awantur. 


 „Znowu zostawiłeś brudne gacie na podłodze, mimo, że mówiłam ci setki razy żebyś tego nie robił. Jesteś idiotą, zawsze byłeś idiotą, nie wiem dlaczego się z tobą związałam.” (No pewnie, że nie wiem dlaczego, Janusz też do mnie podbijał, a teraz jeździ Passatem B4 w haj lajnie i ma perspektywy.)


Ale nie o to chodzi. Kobieta mówiąc takie rzeczy informuje, że jest nieszczęśliwa, informuje, że czuje się zawiedziona i oczekuje, że jej partner zrobi coś (nie wiadomo co, może fortepian na drutach) i się ogarnie. 


Mężczyzna może do tego tematu podejść na jeden z trzech sposobów.



Pojebało ją. Idę na kosza. 


Pojebało ją. Ma PMS-a. Lodzika chyba dziś nie będzie. 


Pojebało ją. Jestem na nią wkurwiony. Nie lubię jej.

Po pewnym czasie jedyną odpowiedzią na taki wyrzut jest opcja numer trzy.  I na taki atak ze strony kobiety pojawi się odpowiedź: “A ty jesteś głupią suką i wszystkie orgazmy udawałem!” 


Będą się tak nawalać przez dwie godziny, a ona oczywiście będzie ryczeć. Cały jej komunikat jest jednak sprowadzony do hasła: “Jesteś zły. Nie da się ciebie naprawić”. Co odpowiada on? “Jesteś zła. Nie da się ciebie naprawić”. I mamy dwójkę ludzi, którzy kłócą się niby o rzucone na podłogę gacie, zaś w rzeczywistości się skarżą, że im w życiu nie wyszło. 


On idzie na wódkę z kumplami. 


Ona wrzuca na fejsa sentencję filozofa stoika, Marilyn Monroe: Jestem samolubna, niecierpliwa i trochę niepewna siebie.Popełniam błędy, tracę kontrolę i jestem czasami ciężka do zniesienia.Ale jeśli nie potrafisz znieść mnie kiedy jestem najgorsza, to cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem najlepsza.


 Marilyn umarła naspawana, zrozpaczona i samotna, a teraz uchodzi za specjalistkę od relacji, dla kobiet które są samotne i czują się do dupy.


A kiedy życie nas zmusza do robienia rzeczy, których nie chcemy, do bycia w miejscu, które nie jest dla nas dobre, to ludzie uczepiają się tęsknoty. Czasami jest to tęsknota za Mojżeszem, który wyjmie kobietę czy mężczyznę z dotychczasowego układu i zbawi (przejście przez morze pełne czerwonego wina). 


Czasami jest to zaś tęsknota, za “kiedyś to było”. 


Czy to my kobiety mamy dziś zbyt wysokie standardy czy to faceci nie mają ich w ogóle? Wiadomo, na początku było pięknie, kwiatki, i love you do bólu, wszystko co zechcę, jestem najpiękniejsza, och jak walczył. Teraz jest do dupy i chyba jesteśmy na etapie utraty nadziei, że może być lepiej. Bo on się nigdy nie zmieni, sam to oświadczył. Nie zrozum mnie źle, ja go specjalnie zmieniać nie chcę, chcę żeby był taki jak na początku, czyli pamiętał o myciu zębów, wkładał brudy do zmywarki, wyszedł z psem i zapytał czasem jak się mam..”


 – listy na pokolenieikea.com


„Jak sprawić, panie Piotrze, żeby było jak dawniej, no jak????”


I szpak. Nie mam pojęcia. W dzieciństwie oglądałem „Powrót do przyszłości”, a nie do przeszłości. Powiem za to, czego się nauczyłem od tego momentu, kiedy miałem te 20-kilka lat. 



    Odpowiedz sobie na pytanie, czy ten związek w ogóle ma sens

Psycholog dr. Bartłomiej Dobroczyński powiedział kiedyś tak:


Dzisiaj świat mówi nam, że w jakimś sensie miłość własna jest ważniejsza. Jest pierwsza. Zadbanie o SIEBIE. MÓJ dobrostan. MOJE szczęście. MÓJ komfort – to przede wszystkim. Jeśli kochanie kogoś ci to daje, to rób to dalej, ale jak przestaje, przestań. Jeśli ktoś w ten sposób rozumie miłość, to tak będzie postępował. Jest przyjemnie, korzystam, rozwijam się, to jestem. Psuje się, muszę się wysilać, zwijam się.” 


Wiele zawieranych obecnie związków jest warunkowych. 


 Kocham ją, bo ma fajne cycki. 


Kocham go, bo ma duże pieniądze. 


Kocham oglądać spojrzenia innych facetów, kiedy na nią się gapią. 


Kocham jego pozycję społeczną. 


Czyli w rzeczywistości nie jest się w związku z kimś, tylko z cyckami albo pieniędzmi. Tę warunkowość relacji bardzo łatwo sprawdzić, zadając sobie proste pytania: Czy jeśli nie będę dawała mu dupy, to dalej będzie chciał się ze mną spotykać? Czy jeśli on straci pracę, to dalej z nim będę? Czy jeśli ona przytyje 20 kilo, to nadal będę chciał, aby była moją żoną?


Ten cały manewr z dorastaniem i byciem dorosłym to w rzeczywistości dojście do momentu, kiedy jesteś z kimś bezwarunkowo, kiedy zaczynasz rozumieć, że ty nie jesteś księżniczką Disneya, a jemu do Bonda też jednak trochę brakuje. Że akceptujesz wady, pomyłki, że oceniasz związek przez to, jak cię ktoś traktuje, a nie co od tej osoby dostajesz. 



  Ludzie przestają się znać

 Ludzie po kilku latach związku bardzo często nie wiedzą, co tak naprawdę lubi ta druga osoba. Im się zdaje, że wiedzą, bo pamiętają to z przeszłości. Ale w rzeczywistości już nie. 


Idą gdzieś na spotkanie, bo ona przeczytała, że powinni znowu chodzić na randki, a on żeby już mu nie truła dupy się zgodził. Tylko, że obydwoje wracają z takiego spotkania znudzeni. Nie wiedzą, jak ma wyglądać przyjemny wieczór dla nich dwojga.


Mężczyzna nie wie, co lubi kobieta. Ale nie domyśli się, jeśli ona mu tego nie powie. Jest jak windows. Trzeba mu wszystko wpisać, komenda po komendzie, a później i tak może się zawiesić, gdy za dużo razy klikniesz myszką. 



    Ludzie w związkach zwracają uwagę głównie na złe rzeczy

I bardzo trudno jest to stłumić. Bo po pewnym czasie przyjmuje się, że normalnym jest, że ktoś upierze, ugotuje, ogarnie ubezpieczenia, załatwi lekarza dla dzieci, pójdzie do tego lekarza, etc. To jest normalne. To jest standard. Problem pojawia się tylko wtedy, kiedy ten standard zostanie naruszony. I wtedy jest darcie ryja. 


Czyli nie doceniamy kogoś za robienie dobrych rzeczy, bo przyjmujemy to za naturalne, a opierdalamy za najdrobniejszą pomyłkę. 


To rodzi wkurw. To rodzi bunt. 


Mężczyzna wraca do domu. W kuchni jest przygotowane jego ulubione żarcie.


W lodówce siedzi butelka białego wina albo sześciopak browara (ja tam wolę wino, piwo zawsze zamula). Ona ma na dupie za ciasne stringi i pończochy. On wchodzi do mieszkania i widzi tylko, że kuchnia jest upierdolona, a w zlewie stoi hektar naczyń. Zaczyna ją więc opierdalać za te naczynia. 


I teraz zastanówmy się, jak szybko będzie się jej chciało powtórzyć podobną szopkę??



    Ludzie w związku mogą się wytresować. W rozsądnych granicach

Nauczenie drugiej strony czegokolwiek to proces. Proces, w którym trzeba opakować swoje oczekiwanie tak, żeby druga strona je zrozumiała i nie poczuła się w chuj urażona. 


Czyli nie: GDYBYŚ MNIE KOCHAŁ, TO BYŚ TO ZROBIŁ I ZAPAMIĘTAŁ. ALBO  JESTEŚ IDIOTĄ, ALBO MNIE NIE KOCHASZ.


Trzeba dokładnie sprecyzować swoje oczekiwanie i pozbawić je takich emocjonalnych wstawek. Że co tam mówisz? Że wiele razy tak robiłam, mówiłam, powtarzałam, ale ten debil i tak robi tak samo??


Ludzie im są starsi tym trudniej uczą się w związkach nowych rzeczy. Dobrze jednak reagują na nagrody. Dobre zachowanie – nagroda, dobre zachowanie – nagroda, dobre zachowanie – nagroda. Co może być tą nagrodą? Kiedyś moja kumpela obiecała swojemu facetowi zegarek, jeśli schudnie 15 kilo.  Moim zdaniem jednak zazwyczaj wystarczy: “To było zajebiste, naprawdę wow”. I wiesz co? On/ona zacznie to robić częściej. W psychologii mówi się, że wzmocnienia pozytywne działają (kupel nie schudł, widać zegarek to było za mało). 


Oczywiście, na początku, jemu /jej będzie szło to słabo. Będą potrzebne liczne ćwiczenia i bardzo dużo cierpliwości. Po jakim czasie partner załapie nowy nawyk? Im coś jest trudniejsze, tym wymaga więcej ćwiczeń. Wprowadzenie skomplikowanego nawyku to sześć miesięcy. Czy warto spędzić sześć miesięcy życia na nauczeniu faceta, że gacie zbiera się z podłogi? Tego to ja już nie wiem. Ja brudne rzeczy wolę jebnąć na kanapę.


Co rozwala 81 proc. związków?


Nie brudne gacie. Nie brak kasy. Nie mlaskanie przy jedzeniu. Nie to, że ktoś nie rozładował zmywarki. Nawet nie cycata 21-latka, czy młody brunet z wielką pałą (“przepraszam, siedzisz na moim miejscu”).  Psycholog John Gottman – facet, który po kwadransie rozmowy z parą potrafi przewidzieć czy się rozstaną, czy nie – zbadał, że rozwala je brak umiejętności wspólnego podejmowania decyzji. 


O dom, o samochód, o dzieci, o wakacje etc. 


Jeśli podejmuje je tylko jedna strona, to ten związek się rozleci. I tak, kobiety są o wiele bardziej zdolne do kompromisu, niż faceci. 


Czyli znowu wychodzi, że to kurwa nasza wina. Noż szlag. 


Na koniec


Tym, o czym się jednak zbyt często nie mówi, jest to, że w związkach czasami jedno przestaje kochać drugie. Na krótszy, bądź dłuższy moment. Na miesiąc. Nawet rok. Odpuszcza. Coś się przelewa. I to jest ok. Tak jesteśmy skonstruowani. Pod jednym warunkiem: że oboje nie odpuszczą w tym samym czasie. 


Ludzie są zwierzętami stadnymi. Chcą na stare lata mówić do tej drugiej osoby: kocham cię, ty stary, głuchy idioto. Co mówiłaś? Gdzie jest mój aparat, maleńka? 


Chcą siedzieć z tą drugą osobą na ławce i karmić gołębie. Chcą dzielić się jednym ciastkiem i pilnować, aby to ta druga strona dostała więcej. 


I wiedzieć, że się nie wyśpią, kiedy tej drugiej osoby nie będzie obok. 


Związek polega na tym, że często idziecie razem. Lecz czasami jedno musi pchnąć drugie. 


[image error]


Photo by Hutomo Abrianto on Unsplash


 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on October 17, 2019 09:03

October 2, 2019

Dlaczego influencerzy cię wkurwiają?

Mam 373 tys. obserwujących na Facebooku i 18.5 tys. na Instagramie. W swojej internetowej patokarierze dostałem już propozycje reklamowania wszystkiego. Prezerwatyw, serwisów randkowych, alkoholi, wizyt w spa, treningów personalnych, a ostatnio nawet ofertę promocji soków, pod warunkiem, że nie reklamowałem wcześniej Tymbarku. Nie reklamowałem.


Z grona tego typu propozycji najwięcej radości miałem z oferty:


Oferujemy usługę profesjonalnego, laserowego wybielania zębów o wartości 1100zł w zamian za publikację relacji/ informacji na temat wizyty w mediach społecznościowych, takich jak Instagram i Facebook w postaci posta w aktualnościach i/lub Stories.” 


I nawet wyobrażam sobie taką scenę, jak, dajmy na to, wyjmuję penisa z kobiety, w drugiej ręce trzymam komórkę i robię instastories, z powagą komunikując, że maestrię w tym zakresie osiągnąłem dzięki prezerwatywom marki xxxx. A później popijam wszystko sokiem. 


Kuszące, przyznaję. Ale nie skorzystałem z żadnej takiej oferty.


Jestem frajerem, wiem. 


Będę żałował, wiem. 


 


Nie musisz umieć nic, aby być sławnym


Pochodzę z czasów, kiedy droga życiowej kariery była bardzo precyzyjnie określona. Zostań lekarzem, zostań prawnikiem, zostań pracownikiem korpo. Na początku podstawówka, później liceum, studia, staż, jeden, drugi, trzeci – jakoś zleci – siedzenie w klatce dla brojlera, a dla najlepszych, po 10 – 15 latach narożne biuro, solidny bonus i wczasy z żoną i dwójką dzieci na Majorce, a jak dobrze pójdzie to na Dominikanie albo Galapagos. 


Internet całkowicie złamał ten model kariery. 


W 2000 roku na rynku pojawił się nowy serwis, od którego wszystko się zaczęło. Serwis, który  zainspirował ludzi z Doliny Krzemowej do stworzenia Facebooka oraz You Tube’a. Nazywał się on: “Hot or Not” i, ponieważ większość z was jest za młoda aby to pamiętać, przypomnę, że polegało to na wysłaniu swojego zdjęcia, które ludzie oceniali w skali od 1 do 10. Im więcej golizny tym lepsze statsy. I każdy od razu mógł zobaczyć, jaka jest jego średnia. 


Zasada ‘polubienie/odrzucenie’ za to, jak ktoś wygląda i ustawienie się w centrum wizualnej atrakcyjności stała się osią serwisów społecznościowych. A dzięki Internetowi albo, jak kto woli, przez Internet, popularność się nagle straszliwie zdemokratyzowała. 


Nagle nie musisz umieć nic, aby być sławnym. 


Nie musisz śpiewać.


Nie musisz grać. 


Wystarczy obciągnąć komuś znanemu, wrzucić to do sieci i tyle. Kariera się zaczyna. I będziesz zarabiać kawał hajsu.  


Influencer poleci wszystko, jeśli dostanie to za darmo


Na początku września głośna stała się sprawa szantażysty, który zażądał 50 tys. w zamian za to, by nie ujawnić umów reklamowych z youtuberami dwóch znanych sieci partnerskich: GetHero oraz Gamellon. Z ujawnionych dokumentów można było się dowiedzieć, że za jeden film, jeden post na Facebooku i jeden na Instagramie kanał WiP Bros skasował od firmy Durex 18,5 tys. zł. Z kolei za współpracę iluś tam youtuberów z producentem deserów agencja GetHero zainkasowała prawie 210 tys. zł. 


Nic więc dziwnego, że u internetowych celebrytów pojawiają się luksusowe auta, drogie torebki, oraz różnego rodzaju darmoszka, bo ludzi z działu marketingu interesuje dotarcie do setek tysięcy osób, które śledzą w Internecie kogoś, kto jest znany z tego, że jest znany.  


Mamy aktualnie dwie nowe waluty w kraju: uśmiech bombelka oraz instastories/lajki. Jedynie tylko od czasu do czasu ktoś się jeszcze dziwi, jak właściciel knajpy w Sopocie, kiedy dostał wiadomość:


Hej. Jestem influencerką z liczbą 340 tys. wiernych obserwatorów. Chciałabym wam pomóc w promocji podczas mojej wizyty w trójmieście na Openerze. Proponuję zatem pełen obiad dla mnie i kilku znajomych, których poproszę o oznaczenia waszej restauracji.”


A influencer poleci wszystko jeśli dostanie to za darmo. Nieważne czy jest dobre czy to wątróbka z Biedronki zmieszana z mielonką czy może kał jednorożca. Bo dostanie za to pieniądze, bądź gratisy. 


Ta rewolucja w wykonaniu influencerów jest przełamaniem równania:


 tylko ciężka praca = duże pieniądze 


Lecz rodzi to społeczny bunt i komentarze, typu


 „Jedne wielkie nieroby i śmierdzące lenie.” 


„Żebracy.” 


Można powiedzieć, że stosunek do internetowych celebrytów jest jak stosunek Polaka do Niemiec. Niemiec to twój wróg, Niemca okraść to nie grzech, ale samochód z Niemiec sprowadzić to już mądra decyzja. Czyli miks nienawiści z fascynacją. Influencerka, według tego poglądu, to więc tępa dzida z ustami jak pontony, wypinająca przerobioną w photoshopie gołą dupę. Lecz laski nienawidząc jej i tak marzą, aby być takie jak ona. Influencer to wytatuowany mięśniak, sfiksowany na punkcie swojego wyglądu, makijażu i wacka, dbający o to, aby w trakcie treningu włosy w brodzie mu się nie zmierzwiły, a chociaż to prostak jakich mało, faceci i tak chcą mieć jego wygląd, pieniądze, a nade wszystko powodzenie u dup. 


Przedstawiciele pokolenia połowy lat 80. 70. czy 60. słyszą nazwy internetowych sław, rozkładają następnie ręce i mówią: nie znam. A młodzi ludzie marzą o karierze Marty Linkiewicz albo Lorda Kruszwila (Który jest debilem. Mało kiedy wyrażam się źle o kimkolwiek, ale jest on debilem. Prezentuje triumf głupoty i braku jakichkolwiek wartości, bo tu wszystko jest za pieniądze i dla pieniędzy. A wpływ na taką moją opinię miał m.in. materiał, gdzie kazał 10-latkowi dotykać tyłków kobiet, co następnie nagrywał).


Młodzi ludzie myślą, że tak jak u Kruszwila będzie wyglądać normalne życie  i czekają w bloczkach startowych na dorosłość i rządzenie ŚFIATEM!


Młodzi ludzie pytani teraz o to kim chcą być w przyszłości, odpowiadają: youtuberami. A gdy idziesz w Stanach ulicą i coś nagrywasz, to pierwsze pytanie, jakie pada, brzmi: jaki masz kanał?


Czy potrafisz skupiać na sobie uwagę ludzi?


Trochę mi przykro, bo przez wieki wszelkiego rodzaju twórczość polegała na tym, żeby wyrazić siebie. Swoje lęki. Swoje pragnienia. Tajemnice. Kompleksy. Twórczość polegała na tym, aby coś zmienić. Albo chociaż ostrzec. Twórczość internetowa polega zaś głównie na tym, aby zaimponować. Plus dołożyć do tego reklamę prezerwatyw, kremu, bądź spa. Influencer, a przynajmniej większość z nich, nie musi właściwie robić nic konkretnego. Poza jednym: ma skupiać na sobie uwagę ludzi. 


Najłatwiej jest to zrobić poprzez seks.


Jaka jest naturalna pozycja kobiety na Instagramie? Usta w ciup, cycki na wierzchu. Jaka jest naturalna pozycja mężczyzny? Usta w ciup, kaloryfer. A później jest czekanie na lajki. 


Królową tego nurtu oraz jego prekursorką jest Kim – która rozpoczęła karierę od upublicznienia własnej seks taśmy, a następnie właśnie zaczęła… nie robić nic. Dziś rodzina Kardashianów ma ponad pół miliarda obserwujących na Insta (głównie nastolatek) i prezentuje świat, gdzie kobieta jest głupia, pusta i panuje szczucie dupą. Gdzie liczy się tylko to, w co jest ubrana (najlepiej jak jest rozebrana, wtedy lajeczków jest dużo więcej) i jak pomalowana.


Oczywiście pokazanie gołej dupy może być też dodatkowo opakowane w dowolny sposób. Może być walką o prawa kobiet, wyzwolenie seksualne, zwracać uwagę na zagrożone gatunki zwierząt, czy ochronę środowiska. Nie, nie żartuję. Kinga Rusin rozebrała się w Vivie, bo chciała promować „czyste jedzenie, oraz czystą wodę”…


W rzeczywistości jednak, pokazanie gołej dupy jest pokazaniem gołej dupy. Budzić ma pożądanie i erekcję. Jest tylko pretekstem. Do czego? Do skupiania uwagi, oczywiście. 


Ponieważ umiejętności jako takie nie odgrywają tu roli, drugim podstawowym paliwem jest prywatność. Bo o czymś te filmy i relacje trzeba nagrywać.  


Ostatnio oglądałem w sieci dwójkę popularnych youtuberów, którzy opowiadali o kulisach rozpadu swojego związku. W dwóch częściach. Jeden odcinek u niej na kanale, drugi odcinek u niego. 


Oglądałem to i trochę myślałem, że pewne rzeczy powinny być jednak za kurtyną, a trochę żal mi było tej kobiety. Lecz później zrozumiałem, że mimo swojego internetowego doświadczenia właśnie wpadłem, niczym młody, naiwny tuńczyk, w sieci, które na mnie zastawiono.


U podnóża internetowej popularności musi być bowiem spór MIĘDZY KOMENTUJĄCYMI. Część ludzi ma oglądać i mówić: ‘o patrz, jaka dziwka’, lub ‘patrz, jaka idiotka’ a część ma podziwiać. I jedna i druga strona ma się ze sobą kłócić. 


Nie liczy się kim jesteś, liczy się jaki masz wizerunek


Oczywiście nie jest to takie proste, jak się wydaje. Płaci się za wszystko. Czasami tylko nie widzimy ceny.


Każda praca, każdy sukces, wymaga wysiłku i nawet jak ktoś zostaje influencerem, to te zdjęcia które większość odbiera jako ‘przecież to każdy głupi potrafi’, wymagają wysiłku i trzeba za nie zapłacić wycięciem części mózgu odpowiedzialnej za odczuwanie czegokolwiek. Każda chwila w życiu jest przez taką osobę śledzona pod kątem znalezienia najlepszego kadru. Każde wyjście nie jest przyjemnością, ale pracą bo trzeba skręcić coś na wydarzenia, aby inni patrzyli i podziwiali: ten, ta dopiero ma życie.  


Nagle doszliśmy do momentu, że nie idzie się na siłownię po to, aby czerpać z tego przyjemność, albo być silniejszym, idzie się po to, aby pokazać innym, że się tam jest. No i aby wyglądać lepiej na zdjęciach oraz filmach, które wrzuca się później do sieci. Nie idzie się do kina na film. Idzie się, aby pokazać, że się tam idzie. Nie jedzie się na wakacje oglądać, czuć, przeżywać, dotykać, jedzie się po to aby pokazać, że się wyjechało. 


Dawniej obowiązywała zasada: ‘fake it till you make it’, czyli ‘udawaj tak długo, aż to, co udajesz, stanie się prawdą’. Teraz obowiązuje nowa: ‘fake it till you die’. Czyli udawaj aż umrzesz. 


Świat social mediów odpycha prawdę o świecie, bo nikt tak naprawdę nie jest nią zainteresowany. 


Prawda jest trudna i smutna. Lepiej oglądać świat, w którym liczy się jędrność skóry, jakość doczepów, rodzaj użytego filtra i marki kosmetyków. Gdzie nie ma miejsca na starość i strach. Gdzie wszystko jest pozą albo beką. Udźwignięcie tego rozdarcia mentalnego, nawet dla samych influencerów jest trudne. Stąd też bardzo często tworzą dwie rzeczywistości: jedna publiczna, druga na tzw. finsta, czyli prywatnym instagramie dla osób, które znają z reala. Finsta jest bardziej zbliżone do prawdy, co nie oznacza, że nią jest. Bo jak ktoś całe życie buduje na udawaniu, to w końcu gubi się kim jest. 


xxx


Za dekadę, bądź niewiele więcej, internetowi celebryci będą najbardziej wpływowymi ludźmi mediów. Bo sami będą mediami. Każdej minuty odtwarza się ponad 4 miliony filmików na YT. Będzie więcej. Telewizja i prasa będą dla emerytów. Stanie się tak, czy mi się to podoba, czy nie. 


 Czasami tylko jestem ciekaw, jak będzie wyglądać 80-letnia influencerka, której czas popularności minął…


„A babcia, wnusiu, też pamięta jak ładne potrafiła wypinać się w Internecie! Miałam taki tyłek, że codziennie dostawałam za niego ze 3 tysiące lajków. A jak pokazałam kawałek cycka to i z 5 tysięcy”.  


Proszę, miliony lat ewolucji doprowadziły nas do tego momentu. Liczy się dobre wypięcie. Wpierw do widza, później reklamodawcy. 


[image error]


*Dziękuję za przeczytanie mojej notki! Nie zapomnij zasubskrybować mojego kanału oraz koniecznie zostaw łapkę w górę i komentarz (mogłem się powstrzymać, ale nie chciałem). 


[image error]


Photo by Jose Martinez on Unsplash

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on October 02, 2019 08:10

September 21, 2019

Dlaczego on mnie chce do łóżka, a na stałe już nie?

Chcecie się dowiedzieć jak kobiety zaczęły palić? Na początku ubiegłego wieku fajki to było coś dla mężczyzn. Kobietom nie wypadało. To było tabu. Pewne rzeczy w tamtych czasach zostawiało się mężczyznom, co oczywiście coraz bardziej je wkurzało.


 W Polsce dopiero w 1918 roku kobiety otrzymały prawa wyborcze na równi z mężczyznami i byliśmy jednym z pierwszych krajów na świecie, który wprowadził taką regulację (możemy dopisać to do swoich osiągnięć, obok Konstytucji Trzeciego  Maja i bitwy pod Grunwaldem). W USA nastąpiło to w 1920 roku. A w Szwajcarii, tak, w tej Szwajcarii od banków i krów Milka, w 1971. 


Producenci papierosów zaczynali być wkurzeni, bo połowa klientów zamiast grzecznie chorować na raka, fajki olewała. American Tobacco Company postanowiło to zmienić. Zatrudnili młodą gwiazdę reklamy, Edwarda Bernaysa, co mówi wam niewiele, ale jego wujkiem był Zigi Freud, co mówi już sporo. 


Freud był przekonany, że większość decyzji ludzie podejmują całkowicie nieracjonalnie. Edward postanowił teorię wujka wykorzystać w praktyce.


Na początek popracował z projektantami, aby modny stał się kolor zielony. Taki sam, jaki był na opakowaniach Lucky Strike’ów. Później zrobił event. Na wielkanocną paradę w Nowym Jorku w 1929 roku wynajął grupę młodych, atrakcyjnych kobiet. Schowały w ubraniach fajki i w pewnym momencie, na sygnał dany przez Bernaysa, wszystkie odpaliły Lucky Strike’a. Wtedy wynajęci przez Bernaysa fotoreporterzy zaczęli strzelać zdjęcia. On sam tłumaczył dziennikarzom, że to protest polityczny, papierosy to „pochodnie wolności”, a kobiety palą, bo chcą pokazać swoją niezależność. To gest sprzeciwu wobec patriarchalnego społeczeństwa, które uważa, że laskom coś nie wypada. 



No i poszło w gazetach. Ruch wyzwolenia kobiet sprawę wziął na sztandary, kobiety zaczęły kopcić na potęgę, a Edward oprócz tego, że skosił sute wynagrodzenie, został uznany za jednego ze 100 najbardziej wpływowych ludzi XX wieku. 


 Pierdolony geniusz. 


Bernays jest ojcem marketingu oraz propagandy, czyli narzędzi, które teraz wykorzystuje się namiętnie w początkowych etapach związków, aby tylko zaprezentować się lepiej. 


I tym marketingiem może być push-up, mogą być tandetne sztuczki w rodzaju nie odpisywania przez trzy dni, może być udawanie obojętności, może być zdjęcie profilowe na Tinderze, bądź opis: „Szukam męża. Wymagania pow. 184 cm wzrostu (tak aby pasował mi do szpilek). Może być ze wsi (babcia twierdzi, że mężczyzna zaczyna się od 15 ha). /../ Podaję piwo i pilot bez pyskowania”. Albo udawanie rażenia piorunem, aby tylko zdjąć z jakiejś laski majtki, a później zrobić ghosting, czyli oddalenie się po dobrym początku w bliżej nieokreślonym kierunku (jest też caspering: będę przy tym miły i słodki, żeby żałowała, że straciła takiego samca). 


U podstaw tego wszystkiego leży założenie Berneysa: trzeba udawać jedno, aby osiągnąć drugie.


Kobiety bardzo często udają brak uczuć, aby zdobyć mężczyznę na stałe. Mężczyźni bardzo często udają uczucia, aby zdobyć kobietę na chwilę. 


Ten marketing może być doskonały, ale na nim za długo się nie pociągnie. Programy komputerowe też mają często coś takiego jak darmowy okres próbny.


[image error]


Po upływie okresu próbnego podejmowana jest decyzja co dalej, bo ludzie jednak trochę się poznają. 


Dlaczego on mnie nie chce? 


Kobieta, która odtańczyła cały ten marketingowy tour, przy kolejnym obrocie zaczyna pytać: Kiedy oświadczyny? Dlaczego on mnie nie chce? Troszczę się o niego, karmię go, a i przecież i językiem potrafię operować jak mało kto. Ja chcę ślubu, ja chcę dziecko, bo mi w macicy świszcze, ale chcę to dziecko tylko z nim. A tu tylko zgrzytanie pochwy i jedna trasa koncertowa, a później rozwiązanie zespołu. 


Dlaczego dana kobieta jest dobra do łóżka, a na stałe już nie? Odpowiedź – ponieważ jest szczera – będzie wielowątkowa. 



  Bo, dajmy na to, na początkowym etapie, owszem, jest chemia, lecz później fizyka i tarcie, ale znacie to z doświadczenia, że ktoś zawsze zaczyna przysypiać na przedmiotach ścisłych, a nawet na biologii. 


  Bo konkurencja między kobietami, choćby z przyczyn demograficznych (w dużych miastach jest nadreprezentacja wolnych kobiet nad wolnymi mężczyznami), jest drapieżna. I wyrywają sobie co atrakcyjniejsze egzemplarze. 


  Bo mężczyźni wolniej teraz dojrzewają; współczesne społeczeństwo daje nam na to więcej czasu. Pamiętacie serial “Czterdziestolatek” o inżynierze Karwowskim? To był stary człowiek! Pamiętacie serial “39,5” z Karolakiem? No, właśnie. Mężczyźni się nieco zmienili w międzyczasie, zgodnie z zasadą ‘jak się bawić to się bawić, drzwi wyjebać, okna wstawić’. 

Moim, zresztą, zdaniem nie ma sensu mieć przerośniętego dziecka jako partnera, bo 35-latek w pieluszce wygląda może i zabawnie, ale kiedy się sprawa zesra, to przestaje być uroczy. A czekanie na mężczyznę aż znajdzie się na właściwym etapie kończy się zazwyczaj pozytywnie o tyle, że on na tym etapie się znajdzie, ale już z inną.



  Bo mężczyzna może nie chcieć się żenić, kiedy czuje, że absolutnie kontroluje sytuację.  

To działa zresztą w obie strony. Kobiety bardzo często po kilku nieudanych związkach biorą sobie partnera, którego łatwo jest im zdominować. One są wówczas nieszczęśliwe, i ich faceci również są nieszczęśliwi, bo nie rozumieją, o co chodzi. Zachowują się zgodnie z mapą, którą rysują im ich partnerki, a one i tak pyskują. A prawda brzmi, że nie da się zbudować satysfakcjonującego obie strony związku na dominacji. Dominacja to może być w łóżku. Dobry związek to kwestia przyjaźni. Partnerstwa z obu stron.  



  Bo facet, żeby się z kobietą związał na stałe, musi z niej być dumny. Ta duma musi z niego tryskać. Musi chcieć ją pokazywać kumplom mówiąc: patrzcie jaka super laska jest ze mną, wy jebane leszcze. 

Ale teraz porozmawiamy o jeszcze jednym elemencie, który nie pasuje do cukierkowatego obrazu świata.


Porozmawiajmy o pogardzie


 W serialu “Friends” była taka scena, kiedy główny bohater Ross zastanawia się, czy powinien się związać z główną bohaterką Rachel. Robi sobie listę jej zalet i wad. I w końcu, jednym z koronnych argumentów przeciw, jest: „tylko kelnerka”. 


W Polsce też jesteśmy społeczeństwem kastowym, gdzie nie ceni się tych, którzy są niżej. 


Nie mam racji? 


Momencik. 


Jak to wygląda w życiu? 


Kelnerka gardzi kasjerką z Biedronki. Pracownik biurowca gardzi kelnerką. Pracownikiem biurowca gardzi jego szef. Pracownica Biedronki, która przeniosła się do dużego miasta gardzi swoimi niepracującymi koleżankami. Student – dresiarzami. Dresiarze – bezdomnymi. Lekarze – pielęgniarkami, pielęgniarki – pacjentami, ordynator – wszystkimi… Trzeba było się uczyć. Trzeba było się bardziej starać. To byś nie skończyła w takim miejscu, tępa dzido. 


I teraz, na ten krajobraz nakładają się różnego rodzaju akty seksualne i uczuciowe. 


Bo kelnerka może być szczupłą, śliczną dziewczyną, o cyckach jak marzenie, rewelacyjnym tyłku, ustach stworzonych do wielu czynności i spojrzeniu sennym i groźnym, niczym chmura gradowa. I jakże się taką nie zainteresować? Ale czy trzeba się od razu z nią żenić?  – myśli facet. Podobnie działają kobiety. Owszem, mogą się rozklejać na widok Sebiksa, głupiego jak szpadel, owłosionego jak seter irlandzki, ale męskiego i z sześciopakiem. Do związku jednak wybiorą Ryszarda, który jest może łysy i z nadwagą, ale ma perspektywy. 


Ludzie wiążą się z tymi, którzy są podobni do nich. I żebyśmy się w pełni zrozumieli: chodzi tu o kapitał. Tyle, że nie hajs, a przynajmniej nie tylko. Mam na myśli również kapitał kulturowy: książki, muzykę, filmy, seriale, zwyczaje, przekleństwa, religię, wartości, plany, marzenia, sposoby spędzania wolnego czasu, etc. 


Każda kasta posiada swój kod kulturowy


Osiedle z wielkiej płyty, na którym się wychowywałem było straszne. Oczywiście w moich wspomnieniach jest cudownym miejscem, ale to dlatego, że jestem stary i wypieram jak było naprawdę. Na tym zresztą polegają wspomnienia, nie pamiętamy co było, pamiętamy to, co chcemy, że było.  


I ja się z tego osiedla gdzieś tam wydobyłem, inni raczej nie. Jaka była różnica? Że ja w domu miałem regały z książkami na całą ścianę, a koledzy niekoniecznie, mimo, że browar pod klatką piliśmy ten sam i było miło. 


Ale teraz, ponieważ jestem kundel, składający się z ras wielu, potrafię wydobywać z siebie cechy rasy adekwatne do sytuacji. Innymi słowy, mój kapitał kulturowy sprawia, że mogę się poruszać dość swobodnie w obszarze klasy średniej i niżej. Patrz: napalona krytyczka literacka, niezła malarka, wszelkiego rodzaju sapioseksualne laski, które twierdzą, że podnieca je rozum (rzecz jasna tylko wtedy, jeśli rozum ma sześciopak i chodzi do opery). Bądź po prostu napić się wódki z kumplem, który został murarzem. Są jednak również dla mnie obszary kompletnie zamknięte, jak np. środowisko bardzo bogatych ludzi, gdzie jestem tylko i wyłącznie przydatnym elementem usługowym, trochę jak hydraulik. 


Być z osobą ze swojego kręgu kastowo – kulturalnego, to dobra rzecz. Jeszcze lepszą jest wychylić łeb w górę, przebijając się przez sufit nad sobą. Ale zejść w dół – już nie wypada. 


Jak kolo wystawia na Tindera screen swojego stanu konta, gdzie jest tam ponad 400 tys. zł, to jest to właśnie komunikat do jego grupy docelowej: „Będzie, będzie zabawa! Będzie się działo! Znów na parkiecie będzie dym”. I tutaj może być *Gucci, Prada oraz Versace, bo przecież mnie stać. W tym świecie, gdzie zakupy stały się wyznacznikiem pozycji, tych których nie stać traktuje się z pogardą. Czasami nawet mimowolną. Trudno się do tego przyznać, prawda? Nawet przed sobą.


W mojej kaście modne są podróże, ale nie leżak i all inclusive, tylko wypad do Azji i szlajanie się po Singapurze, albo chociaż Bangkoku, seriale z Netfliksa, wyjazdy na Open’era, poranne bieganie, praca w korpo i wygodne mieszkanie na warszawskim Wilanowie. No i oczywiście, często absolutnie nieuzasadnione, poczucie wyższości. Wiem lepiej. Mam zawsze rację. Ludzie to debile.


Strasznie mnie to zresztą wkurwia. 


W tej kaście kobieta może się, owszem, prowokująco ubrać, ale w jej przypadku będzie to o jeden guzik więcej rozpięta bluzka, bo jej standard klasowy obejmuje wprawdzie wyuzdanie, tyle że w postaci zrobienia loda sam na sam. Inaczej, panienko Scarlett, nie wypada. 


I tak to wygląda. Innej kobiety szuka policjant, innej inżynier, a innej aktor. Innego faceta pożąda księgowa, innego kobieta pracująca w reklamie, a jeszcze innego nauczycielka. 


Jak pisałem w mojej pierwszej książce “Pokolenie Ikea”:


Pracujesz w kancelarii, to widzisz prawników, ludzi od reklamy i zmęczonych biznesmenów. Pracujesz w piekarni – poznajesz kosmetyczki, fryzjerki i robotników budowlanych. W sumie to nie ma znaczenia, bo wszyscy i tak są nudni i mają te same nałogi. Tylko wydają na nie inne pieniądze.”


Pamiętam zresztą poranek gdy obudziłem się obok bardzo ładnej fryzjerki z włosami do połowy tyłka. Obejrzała mnie za dnia już krytycznie, po czym wypaliła: “W sumie fajnie wyglądasz, ale mógłbyś trochę dopakować, bo za chudy jesteś”. W jej kodzie kulturowym, facet to jest facet jak ma tatuaże, wielki biceps i ostre pierdolnięcie, a najlepiej jak stoi w jakimś porządnym klubie na bramce.  


Zmarnowałem życie (bo gdybym ważył o 30 kilo więcej i stał na bramce byłoby mi może lżej). 


A celebryci w ogóle wiążą się w skomplikowanych relacjach, typu ‘co się komu opłaca’ i ‘jak z układu jeden plus jeden wycisnąć jak najwięcej ścianek i okładek’. 


Czy są związki międzykastowe?


 Ależ oczywiście. Sam takie znam. 


Tyle, że jak ktoś chce popularnych tez, że: miłość załatwi każdą barierę i przeskoczy przez każdą kałużę, a w związku trzeba o siebie się starać i umawiać na randki, to się wszystko ułoży, a kiedyś się rzeczy naprawiało, a teraz się wyrzuca – to znajdzie ich od groma i jeszcze trochę w Internecie! Tak jak bezwypadkowych samochodów na automoto, bo tam wszystkie bezwypadkowe i wietrzykiem letnim ino śmigane. 


 W prawdziwym świecie wymaga to od ludzi dojrzałości. Braku uprzedzeń. Braku stopniowania: lepsza / gorsza partia. Spoglądania na człowieka, a nie na to, kto co ma, kim jest z zawodu i kim jest jego rodzina. 


To trudne. Choćby dlatego, że nie żyjemy w próżni. Jak córka przyprowadza faceta do inteligenckiego domu, to matka potencjalnej panny młodej zwróci bardzo dokładnie uwagę, czy jej potencjalny zięć odróżnia Maneta od Moneta (ten pierwszy malował głównie ludzi, często laski, czasami nawet rozebrane, a ten drugi stał się sławny dzięki krajobrazom) i Henrego Millera od Artura Millera (pierwszy pisał o dupach, drugi był autorem sztuk teatralnych, a jego żoną była Marilyn Monroe).


A David Schwimmer, który grał postać Rossa w serialu “Przyjaciele” ożenił się z Brytyjką Zoe Buckmann. Poznał ją będąc po 40-tce, ona ledwo przekroczyła 20-kę i pracowała wtedy jako… kelnerka w londyńskim Cuckoo Club.


Teraz są w separacji. 


[image error] 


Photo by ian dooley on Unsplash


*Przypomina mi to historię, jak to kilka dni temu, będąc w Chicago, postanowiłem pójść pierwszy raz w życiu do sklepu luksusowego i sprawdzić jak ten luksus wygląda. Wlazłem do Gucci. Tam zobaczyłem kurtkę i daję słowo, identyczny wzór miała kanapa jakieś 15 lat temu w wynajmowanym mieszkaniu. Tyle, że kanapa warta była jakieś góra 300 zł, a za kurtkę ktoś chciał 1200 dolarów i to w promocji. Pośmiałem się serdecznie, wyszedłem ze sklepu, i się zdziwiłem, bo dopiero teraz dostrzegłem, że przed nim jest spora kolejka ludzi, którzy grzecznie czekają, aby tam wejść. 


Natomiast ja do tej świątyni wlazłem z buta, ubrany niczym kloszard. 


Z tego płynie prosty wniosek: jeśli stoisz w kolejce do sklepu żeby wydać kilka tysięcy dolarów, to udajesz kogoś, kim nie jesteś. Tymczasem siła jest w tobie, a nie w szmatach, które na sobie masz.


 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 21, 2019 15:46

Piotr C.'s Blog

Piotr C.
Piotr C. isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Piotr C.'s blog with rss.