Piotr C.'s Blog, page 11

August 25, 2020

Co w sobie lubisz? Co ci się w sobie podoba? Nie potrafisz odpowiedzieć, prawda?

Komik z kabaretu Paranienormalni wrzucił na Insta selfiaczka, gdzie pozuje na tle przypadkowej plażowiczki. Pani ma kształty, jakie ma. Duży tyłek, mały biust. Komik podpisał zdjęcie: „Ostatni dzień Baltic Tour. Pogoda piękna, piękne widoki – aż żal wyjeżdżać…”





Sygnał został wysłany, komentujący ruszyli żwawo do plucia. 





„Kolejna mocarna rusałka nad morzem”, „Ponoć foki w tym roku z ręki jedzą”, „Foki wyszły z wody” itp, itd. 





Rech, rech, rech i ta to ma dupsko. 









[image error]Komik i jego sławetne zdjęcie.
Źródło Michał Paszczyk Instagram



Owszem, jak głosi stare powiedzenie, lepiej być chudym niż grubym, bogatym niż biednym, mieć dużego ptaka zamiast małego i klasę zamiast jej braku. Ale samemu komikowi oraz komentującym można opowiedzieć dowcip: Wiesz która jest teraz godzina? Godzina, kiedy każdy ma tak grubą dupę, jaką chce mieć. Godzina, aby nie wpierdalać się innym w życie. Jak ktoś ma 70 lat, waży 90 kilo przy wzroście 160 cm, zakłada na siebie dwuczęściowy kostium, bo lubi plażing, to chuj ci do tego, panie kolego. 





Czy ktoś jest gruby czy chudy, ze zwisającymi cyckami, zakazanym ryjem, każdy ma prawo do szczęścia. Nie wszyscy są modelami i modelkami. Nadwagę ma 68 proc. mężczyzn i 53 proc. kobiet w Polsce. Otyłość jest chorobą. Śmianie się z chorego jest równie mądre, jak gra w dupniaka, którą widziałem, będąc we Lwowie. Kolo podchodził do drugiego i z całej siły walił go wielkim pasem w dupę. A później się zmieniali.





Tyle, że przy tej zabawie walą wszyscy, a cierpi jedna osoba. Gruby wie, że jest gruby. Słyszał to wielokrotnie i się tego zazwyczaj wstydzi. Poniżanie otyłych kobiet nie jest bohaterstwem, jest frajerstwem. Każdy z nas zbrzydnie. Również ja. Każdy z nas się zestarzeje. Każdy z nas będzie miał radiową urodę. I to raczej szybciej, niż później. 





W tym wszystkim uderzyła mnie jednak jeszcze jedna rzecz. Komik szydzi z kobiety, a sam wygląda jak polski kartofel w średnim wieku, mający na dodatek ze 20 kilo za dużo.  





Jemu to jednak nie przeszkadza. 





Kobietom za to – bardzo. 





Co przeraża kobiety?







Trzydzieści lat, chmurne oczy, żarłoczne usta, wypukłe policzki, włosy blond, długie, proste z grzywką.





I nogi. 





Długie nogi. 





Kobieta wygląda, jakby za chwilę miała wystąpić w romansie. Idzie ulicą, a mężczyźni nie mogą choć na moment na nią popatrzeć. Kobieta siada na fotelu do makijażu. 





Pierwsze słowa?





– Czuję się ze sobą zawsze brzydko. Mam wrażenie, że jestem pucka na twarzy i stara. Wyglądam jak krowa. Spójrz na moje włosy. Mam grzywkę jak młoda Izabela Trojanowska. 





Makijażystka: 





– Jeszcze nie spotkałam kobiety, która by była z siebie zadowolona. Tu mam zmarszczkę. Tu mi coś wyskoczyło. Na pytanie co w sobie lubisz, co ci się w sobie podoba, zazwyczaj nie potrafią odpowiedzieć. Zapada cisza. 





Kobiety są wiecznie nieakceptujące siebie. Cały czas wyszukują w sobie wady. Cały czas zastanawiają się, co w sobie zmienić. 





Co je przeraża?





Fryzjer: 





– Często zdarza się, że dziewczyny za usługi potrafią zapłacić kartą kredytową, przychodząc w eskortowych torebkach: Gucci, Prada czy Louis. Nie narzekam, nie oceniam, bo to też mój pieniążek i zarobek, ale kobiety w XXI wieku, mając zaledwie 20/25 lat potrafią wydać majątek na chociażby doczepianie włosów czy samo poczucie piękna na 15 min.





I widzę też jak bardzo różnią się od prawdziwej wersji siebie vs Instagram. To mnie przeraża, to nie jest prawdziwe, a przede wszystkim jest to smutne.





Na Instagramie wszystkie są szczęśliwe, przybierają różne dziwne pozy. Najbardziej rozpierdalająca jest ta z zamkniętymi oczami, profil skierowany na bok, rozświetlacz jakby co najmniej wrzuciły na siebie worek brokatu i usta… usta wszędzie. 





A w momencie, kiedy poprosisz je o normalne zdjęcie twarzy czy filmik, totalnie nie wiedzą jak się zachować, zaczynają robić ze sobą coś dziwnego. Przeraża je fakt, że ktoś zobaczy je takie, jakimi są w rzeczywistości.





Nie ma kobiety bez kompleksów







120 lat temu przeciętna kobieta nosiła rozmiar 34. 60 lat temu rozmiar 36. Od początku tego wieku jest już grany rozmiar 38. Kobiety zwyczajnie są większe. Przez ostatnie 100 lat urosły o jakieś 10 cm. 





W ciągu ostatniej dekady kobiety zostały zaś zaprojektowane na nowo, jakby ktoś je wsadził na deskę kreślarską. Żyjemy w nowym królestwie, królestwie sztuczności, gdzie swoją prawdziwą twarz trzyma się za szafą. 





Mówi o tym bohaterka mojej nowej książki ‘Gwiazdor’: 





– Męskie gadanie! – Julia krzywi usta z politowaniem, jakby rozmawiała z małymi dziećmi. – Moje cycki kosztowały osiemnaście tysięcy, ale z zewnątrz nie odróżnisz ich od naturalnych. Raz na rok robię doczepy włosów, to są 2 tysiące. Co dwa miesiące trzeba je odświeżać. Usta robię kwasem dwa razy do roku, rzęsy co trzy tygodnie. I co? I każdy mężczyzna zapewnia mnie, jaka jestem cudowna i naturalna… – Kiwa głową.– Jakby mnie zobaczyli naturalną, nikt by mnie nie poznał, a każdy by docinał, co za pasztet. Tylko nogi by mnie jako tako ratowały.





Jako facet współczuję. Zrobić się raz od czasu do czasu na super laskę jest pewnie zabawne. 





Robić to codziennie i codziennie? 





To musi być katorgą.





Witamy w królestwie fejku gdzie kobieta wstaje rano przed swoim facetem, aby nie pokazać mu się bez makijażu. W insta wizji kobiety mają być szczupłe i super zadbane, ale posiadać wielkie cycki, talię oraz wielką dupę, jak Kim. Kobiety mają rodzić dzieci, wychowywać je, zajmować się pracą i domem, a jednocześnie miesiąc po porodzie mieć już płaski brzuch. W pismach kobiecych i w kobiecych serwisach internetowych porównuje się ciała młodych dziewczyn, do ciał mężatek i matek. 





W instawizji mężczyźni nie interesują się kobietami. Mężczyźni interesują się co zrobić aby zerżnąć kobietę.





Kobieta wizualnie ma nie przekraczać 30 lat. Jeśli przekracza, to we własnej głowie uważa, że zawiodła. 





Kobieta nie może być zadowolona ze swojego wyglądu, bo swoje ciało i twarz z najgorszej wersji zawsze porównuje do czyjejś najlepszej, często nie mającej za wiele wspólnego z rzeczywistością. Za to dużo z programami do obróbki graficznej. 





Oto J Lo. 





Przed makijażem i po makijażu, nad którym pracowali najwyższej klasy zawodowcy, używając najlepszych możliwych produktów. 





[image error]Jedna z najpiękniejszych kobiet świata przed makijażem i po.
Źródło: Instagram



I co? I chuj. 





Miliony lasek na całym świecie będą się jednak porównywać do wersji drugiej. I cierpieć. I ryczeć. I wzdychać. I oglądać się z obrzydzeniem.





W tym świecie, kobiety które straciły swój seksualny czar (co następuje zazwyczaj po 45 roku życia lub jeszcze wcześniej) są bezużyteczne.





Nie ma kobiety bez kompleksów. Są po prostu kobiety, które się do nich nie przyznają. Cierpią po cichu. Wywołują je matki, ciotki, wywołują je faceci. 





Książę z bajki spotyka księżniczkę



Największą bajką XX wieku był ślub księcia Karola z lady Dianą.





Ślub był raptem po 12 spotkaniach. Księżna Diana, no cóż, nigdy nie była szczególnie bystra. Nie było tam też żadnej chemii. Karol poślubił ją, bo musiał. Ale zawsze miał ją w dupie. 





– Moja bulimia zaczęła się tydzień po tym, jak się zaręczyliśmy. Karol położył rękę na mojej talii i powiedział: trochę grubiutka jesteś tutaj, nieprawdaż? I coś we mnie zazgrzytało, coś się przekręciło – wspominała Diana. 





Cokolwiek Diana by nie zrobiła, nie miało znaczenia. Mogła wytatuować sobie na dupie ‘Oh, Karol’, powiększyć cycki, schudnąć 30 kilo, było to kompletnie bez znaczenia. On jej nie chciał. Karol wolał być tamponem  wyglądającej jak pies myśliwski Camilli Parker Bowles. To ją zresztą intensywnie oblatywał w noc przed ślubem z Dianą. 





Toteż gdy kobieta uruchamia w swojej głowie sekwencję: ‘On by mnie na pewno pokochał, gdybym tylko była ładniejsza, chudsza, lepiej operowała jego drążkiem, bądź wstawiła sobie implant w dupę’ to po prostu się myli. Kobieta czasami jest w typie faceta, a czasami nie.





Czasami między nimi pyka, a czasami nie. Jak kobieta na mężczyznę działa, to ona to od razu widzi i od razu czuje. I nie można tego z niczym pomylić. 





Jakim cudem znalazłaś tak dobrze wyglądającego faceta?



Budowanie relacji na podstawie jędrnej dupy to dość krótkofalowa strategia. Z dupą gada się raczej ciężko, a w miarę upływu czasu korzysta coraz rzadziej. Bo w seksie istotniejsze od fitnessu jest to, co dzieje się w naszych głowach. 





Miłość nie liczy kilogramów, nie mierzy idealnych łuków, nie sprawdza, czy uda mają dwa centymetry za dużo, czy za mało. Dla jednego nos będzie ‘garbaty’, dla drugiego ‘cudownie krzywy’. Niedoskonałe ciała też są grzechu warte, zwłaszcza, że wszyscy jesteśmy niedoskonali. 





Jenna Kutcher z zawodu jest fotografem ślubnym, a prywatnie żoną Pana 6 – paka. Jenna Kutcher ma problem z tym, jak wygląda. 





– Ktoś wysłał mi wiadomość, że nie może uwierzyć jakim cudem znalazłam tak dobrze wyglądającego gościa– pisze na Insta (tłumaczę na polski: jak taki pasztet wyrwał takiego supersamca?).





Na coś takiego odpowiedzieć można dość prosto: „Po prostu nie wiesz, jaka jestem w łóżku. Taylor Swift ma 500 piosenek o tym, jak zostawiają ją faceci i ani jednej o robieniu loda. Przypadek? Nie sądzę.”  





No, ale w tej estetyce rozmawiać nie będziemy. 





– Część niepewności, którą mam odnośnie swojego ciała bierze się właśnie stąd, że moim mężem jest Mr. 6 – pack. Dlaczego taka laska jak ja ma takiego faceta?– pyta Jenna Kutcher.





– Czuję się bezwartościowa, i cały czas w mojej głowie słyszę głos: jeśli nie jesteś chuda, to na niego nie zasługujesz. Ten mężczyzna od dziesięciu lat akceptuje każdą krzywiznę, każdy dołek, kilogramy i pryszcze, i zawsze mi przypomina, że jestem piękna. Tak, mam krzywe nogi, za duże ramiona, duży tyłek, ale dla niego jest mnie jeszcze więcej do kochania. JA to znacznie więcej, niż moje ciało, ON to znacznie więcej, niż jego ciało. 





[image error]Jenna Kutcher i jej facet Pan 6 -pak.
Źródło: Instagram Jenna Kutcher



Patrzę na zdjęcie i uwierzyć nie mogę. Mamy tu ładną blondie z niezłym kawałkiem cycka, konkretną dupą oraz zgrabnymi nogami, która zastanawia się, czy może się podobać. 





A kolo? Jak widać, nie lubi obijać się o kości. 





xxx





Niedawno napisała do mnie czytelniczka, Barbara, z czymś, pod czym mógłbym podpisać się rękami, stopami oraz językiem. 





Nie kochasz siebie, to nie będziesz umiał pokochać drugiego człowieka. I co? Dzisiaj każdy zna ten slogan – to zdanie powtarza się nam dziś do znudzenia. Niby wszyscy tacy oczytani, a i tak nie umiemy poradzić sobie ze złą samooceną, a to przecież podstawowe źródło epidemii toksycznych zachowań. Dopóki mamy niskie poczucie własnej wartości, nie ma szans na zdrowe relacje. 





Parafrazując film Psy: 





“Wy jesteście pojebane, was trzeba leczyć”.





Bo każda kobieta ma w sobie coś pięknego. Tylko musi zrozumieć, że to ma. Uwierzyć w to. Podkreślać to. I nie dać się sprowadzić tylko do bycia wieprzowiną na ladzie w mięsnym. 





[image error]Nie kochasz się? To nie będziesz w stanie pokochać drugiego człowieka



Epilog



1. W czerwcu 1994 wydarzyły się dwie rzeczy. 





Książę Karol w dokumencie emitowanym w telewizji potwierdził, że obydwoje nie byli sobie wierni. Mąż tego dnia ją upokorzył do reszty. Spodziewano się, że Diana będzie załamana. Tego dnia założyła jednak na siebie czarną kiecę, kończącą się skosem w połowie uda, dobrze eksponującą nogi. Miała nagie ramiona. Na szyi  wysadzaną diamentami kolię. Wyglądała naprawdę dobrze. Tak dobrze, że media ochrzciły tę kieckę sukienką zemsty.





Od tego momentu zrozumiała, że jej małżeństwo nie było ani dla niego ani dla niej niczym, poza stratą czasu. Że niezależenie od tego co mówi o niej Karol, potrafi się podobać mężczyznom. 





2. Komik skasował swojego posta. 













Chcesz więcej takich opowieści? Kup moją nową książkę Gwiazdor . Znajdziesz ją tu:





https://www.empik.com/gwiazdor-piotr-c,p1244548376,ksiazka-p





[image error]














Obserwuj








 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on August 25, 2020 02:56

August 11, 2020

Magia małych rzeczy

Miałem 20 kilka lat. Stałem na rogu ulicy i niby rozmawiałem, ale w rzeczywistości usiłowałem przekonać pewną sympatyczną blondynkę do zdjęcia stanika a ona niby rozmawiając ze mną o tym doskonale wiedziała. 


Bardzo mi na tej znajomości zależało bo blondynka w kwestii aparycji to była czołówka ekstraklasy a ja akurat pałętałem się gdzieś w połowie tabeli drugiej ligi.  


A przynajmniej tak się czułem w jej towarzystwie. 


W tym momencie podeszła do nas pewna pani, przedstawiła się i powiedziała, że jesteśmy taką ładną parą i ona produkuje filmy erotyczne i gdybyśmy mieli ochotę to ona nas w tej roli widzi., bo zrobimy sporą karierę w branży.  


Niestety, bez namysłu odmówiłem. A w sumie kto wie jakby się moje życie potoczyło gdybym powiedział tak. Pewnie by mnie teraz nie było w tym miejscu 


Czasami jedna decyzja, mniej bądź bardziej głupia zmienia całe nasze życie.


 


Historia o Królu Dresiarzy


Mickey Carroll mając 19 lat i kupił na loterii los za 1 funta. Był rok 2002. Oczywiście wygrał, bo inaczej bym o nim nie pisał. Dostał 9,7 mln funtów. 


Przed wygraną Mikiemu piastował pożyteczną funkcję śmieciarza. Jego żona Sandra Aitken była w siódmym miesiącu ciąży. Czyli życie było z grubsza poukładane. 


Mickey stanął przed reporterami i obiecał: będę mądrze dysponować kasą. Żadnych głupot. Mały domek dla mojej rodziny. Tylko tego chcę. 


I bum! Motherfuckers!


Rok później Mickey budził się rano, ściągał trzy kreski, pociągał pół butelki wódki i dopiero wtedy był gotów wstać z łóżka.  


[image error]Mickey zaraz po wygranej. Jeszcze ma pieniądze. Impreza dopiero startuje. Screenshot ze strony The Sun. 

Kupił sobie za 390 tys. funtów dom z ośmioma sypialniami w Norfolk, gdzie robił mocne imprezy. 


W tabloidach narodził się nowy bohater: Król Dresiarzy. King of the Chavs. Złota keta na szyi ważąca na oko mniej więcej kilo, złote bransolety na łapach, złote sygnety, skóra na karku i BMW za prawie 50 tys. funtów przed domem.


Wakacje spędzał z kumplami w burdelach w Puerto Banus na hiszpańskim Costa del Sol, bo były tam najładniejsze laski. 


Część kasy z miejsca rozdał. Milion matce, milion ciotce i wujkowi, milion byłej teściowej i milion już byłej żonie. 


Impreza trwała 10 lat longiem. 


W tym czasie Mickey przespał się z 4 tysiącami kobiet (teraz mogą się odezwać te panie, które twierdzą, że pieniądze mężczyzny nie mają znaczenia).


Miał w sumie trzy domy. Ten w Norfolk zniszczył, dwa wciągnął. 30 razy stawał przed sądem głównie za jazdę po pijaku i rozbijanie samochodów. Kolejne wraki rozstawiał wokół swojej chałupy. 



W 2013 był już bez pieniędzy, bezdomny i nie mógł znaleźć żadnej roboty. Nikt nie chciał go zatrudnić. 


Mickey też podjął szereg decyzji. 


Przed wygraną leciał na własnych skrzydłach. Stosownie do swoich możliwości i umiejętności. 


Wygrana była jak dołożenie ultra mocnej turbiny do słabego silnika. Trochę się to pokręciło, trochę poprzyspieszało, a później wybuchło, zostawiając tylko szczątki. Mickey po prostu rozpieprzył pieniądze. Jakość jego życia się nie zmieniła. 


Jedyne kto cię mocno zerżnie to ZUS


Kiedy mamy 20 lat liczymy, że życie przyniesie nam mega ekscytujące wydarzenia. 


Kobiety liczą na miliardera ze szlaufem jak wąż strażacki i brzuchem niczym tara do prania, który zakocha się w nich na zabój. Dekadę czy dwie później dostaną go jak sobie 365 dni na Netflixie włączą.


Mężczyźni liczą na piękne kobiety, jak z raperskich teledysków, które w podziwie dla ich sławy i pieniędzy będą obrabiać im pęto. Oczywiście na kolanach. Dekadę czy dwie później jedyny kontakt z podobnymi sztukami mają jak sobie porn huba włączą.


Bo jedyne kto cię mocno zerżnie to ZUS. I nie tyle ciebie, co twoje składki.


Liczymy na miłość, szczęście, spokój, rodzinę oraz dobrobyt. Dostajemy zmęczenie od pracy od rana do nocy, kulawe związki oraz gorycz. 


Zostają marzenia i nadzieja na łut szczęścia. Jak u Mickey’ego. 


Nasze życie to szereg decyzji, które prowadzą nas w jakieś miejsce


Czasami naszym losem kieruje przypadek. 


Jestem facetem z średniej wielkości polskiego miasta, który żył w bloku, stał przed blokiem i razem z kumplami zbijał piątki waląc tani browar.


Poszedłem na prawo, bo nie wiedziałem za specjalnie co ze sobą robić a byłem w miarę bystry i wiele osób mówiło, że się w tym sprawdzę. 


Zacząłem pracować w dużej firmie, bo spotkałem kumpla, jak wynosił śmieci z wynajmowanego mieszkania w Warszawie. Nawet nie wiedziałem, że tam mieszka. Zaproponował, bym pogadał z jego szefową. 


Na sporą część rzeczy w życiu mamy jednak wpływ. 


Na to czy nadal chcemy wykonywać swoją pracę. Czy nadal chcemy być w swoim związku. Jak spędzamy czas wolny.


Każda decyzja w życiu to koszty


Tyle, że w życiu za wszystko się płaci. Owszem czasami nie widzimy od razu ceny. Ale te koszty życia można zmniejszyć, podejmując dobre decyzje. 


Dobra decyzja w życiu to jest taka, że ryzykujesz mało, ale masz sporą szansę wygrać dużo. 


Zła, kiedy ryzykujesz dużo, a dostać możesz bardzo mało.  


Jeśli zdradzasz swoją kobietę z innymi, to w zamian otrzymujesz orgazm.. Ryzykujesz rodziną, ryzykujesz połową swojego majątku, ryzykujesz swoją reputacją. 


Zła decyzja to moment kiedy kobieta, aby dostać miłość daje swoje ciało. Zła decyzja to moment, kiedy mężczyzna udaje miłość, aby dostać ciało.  


Dobra decyzja w życiu polega na tym, że słuchasz siebie. Że żyjesz w zgodzie z sobą. 


Zła decyzja to udawanie kogoś kim nie jesteś, żeby zrobić wrażenie na innych. 


Dobra decyzja to mówienie sobie prawdy, szukanie w życiu rzeczy, które nas pochłaniają. 


Nie doceniamy magii małych rzeczy. A to one tworzą rzeczy wielkie


Chcemy dostawać wielkie rzeczy ot tak. Odbierać je jak przesyłkę w paczkomacie. 


Zazwyczaj lubimy szybki efekt jak właśnie w Lotto. Przeceniamy przyjemności płynące z jednorazowych przyjemności, które będą już za chwilę. Nie doceniamy zaś pracy, która kryje się za powtarzalnymi zdarzeniami. 


Bo na efekt trzeba zazwyczaj czekać bardzo długo. 


Duże rzeczy biorą się z małych rzeczy. Nie utyjesz od jednego hambugsa. Od stu jedzonych regularnie tak. Nie wyrobisz mięśni od treningu raz na pół roku. Od dwóch godzin –trzy razy w tygodniu już tak. 


Tyle, że podwójna wołowina z mięsem i podwójnym serem w bułce jest bardzo przyjemna od razu. A trening niekoniecznie. Seks z nową osobą jest ekscytujący. Ale bez uczuć przypomina po pewnym czasie ubijanie kotletów na schabowe. 


Z drugiej strony pisanie po jednej stronie każdego dnia jest męczące. Po 300 pojawia się jednak powieść. 


To magia małych rzeczy, tworzy rzeczy wielkie.  


Miłość


Miłość to nie są sidła, które łapią nagle i trzymają na zawsze. 


Miłość to 100 drobnych gestów, każdego dnia, tygodnia, roku. Pocałunek. Kwiaty. Bez okazji. Kawa rano do łóżka. 


To słowa: jesteś najpiękniejsza na świecie, kiedy on wie, że on mówi serio. 


Ugryzienie się w język, kiedy ta druga osoba ma kiepski dzień i marudzi. 


Wsadzenie do koszyka jego ulubionego piwa. Świeżo wyciskany sok dla niej, prosto z centrum handlowego, bo zawsze kupuje. Wyciągniecie ręki po kłótni. 


Zaufanie z wysokim limitem kredytowym.  


Magia małych rzeczy to życie uczciwe względem siebie i innych. 


Nie jesteś gotów na nic poważnego? Powiedz o tym.  Chcesz seksu? Powiedz o tym.  Chcesz związku? Powiedz o tym. 


Nie używaj kogoś jako wibratora. 


Proste stawianie sprawy. Kłamstwo rodzi problemy. Nie wiesz co komu mówiłeś. Nie wiesz komu kłamałeś. W końcu kłamiesz wszystkim. 


Magia małych rzeczy to:


Spokój


Kariera polega na tym, że zarabiasz pieniądze aby wydać je na posiłki na mieście, opiekunkę do dziecka, nowy, jeszcze lepszy telefon, nowy jeszcze lepszy telewizor. nowy jeszcze lepszy samochód, aby z niego dojeżdżać godzinami z domu pod miastem 


Cały czas jest za mało. Cały czas brakuje pieniędzy. Cały czas trzeba dbać o to, aby być przydatnym, by dostać bonus.


Rycerze excela i wojowniczki powerpointa, których życie sprowadzone jest tylko do robienia targetów 


Kiedy nasze życie jest sprowadzone tylko do zarabiania i wydawania pieniędzy stajemy się chodzącymi zombie. Zestresowani. Nieszczęśliwi. Samotni.


Każda firma ma na celu jedna rzecz wziąć od ciebie jak najwięcej i dać Ci jak najmniej. 


Masz żyć praca, myśleć o pracy, modlić się do pracy, mieć na uwadze tylko interes swoje pracy, bo co jest dobre dla pracy jest dobre dla ciebie. Nie jest. Nie jesteś swoją pracą. Zawsze na koniec zostaniesz zastąpiony. Zawsze. A czasu nie odda ci nikt. 


Magia małych rzeczy to gotowanie obiadu z rodziną. Wspólny spacer. Leniwe popołudnie. Nie tylko na wakacjach przez siedem dni w roku. 


Życie szybko mija. Któregoś dnia przyjdzie do ciebie już prawie dorosłe dziecko i powie: nienawidzę cię. Na co odpowiesz: ale o co chodzi? Widzisz przecież jak się staram żebyś miała wszystko. Dziecko chce tylko trochę czasu i trochę uwagi. 


Magia małych rzeczy to:  


Szczęście


Kiedy ostatnio było tak pięknie, że nie chciało ci się sięgnąć po komórkę? Kiedy było tak cudownie, że nawet nie robiło się zdjęć?


Nie potrafimy cieszyć się zwykła własną codziennością. Musi być ona zamaskowana. 


Poprzez zdjęcia, relacje, komentarze. 


Bo obiad się nie liczy bez lajków. Bo jezioro nie będzie błyszczeć nocą bez relacji na insta. 


Są chwile kiedy lepiej odłożyć komórkę i się cieszyć chwilą. Stopić z nią. Zobaczyć szczyt góry. Posłuchać szumu wiatru. Przejść się po lesie. Puścić wiosło i zobaczyć jak refleksy słońca odbijają się w wodzie.  


Zapisuj obrazy pod powiekami, tak aby widzieć je kiedy zamkniesz oczy. A nie na telefonie. 


Największą frajdę ma się z prostych rzeczy


Miotamy się w pogoni za drobnymi rzeczami: pieniędzmi, torebkami, samochodami, potrafimy mieć skopany dzień, bo zarysowaliśmy drzwi w samochodzie. Żyjemy w iluzji, że jak będziemy sławni i bogaci to będziemy szczęśliwi. A uciekają nam rzeczy ważne. Największą frajdę ma się z prostych rzeczy. Z przyjaciółmi się spotkać. Kawy się napić. Kobietę pocałować. Smak życia jest i słodki, i gorzki.


Jeśli nie potrafisz się cieszyć z małych rzeczy, nie będziesz potrafił i z dużych. 


[image error]Żeby cieszyć się życiem, trzeba nauczyć się to robić

Epilog


Mickey teraz mieszka w Szkocji i dostarcza węgiel do domów. Siedem dni w tygodniu za 10 funtów za godzinę.


– Nic nie poszło źle. To było najlepsze 10 lat mojego życia za jednego funta – mówi. –  Cieszę się, że już nie muszę patrzeć przez ramię, że nikt nie walnie mnie w łeb i nie obrobi. Mam fart że jeszcze żyję. Gdybym ciągle miałbym kasę, to już bym nie żył. 



Chcesz więcej takich opowieści? Kup moją nową książkę Gwiazdor . Znajdziesz ją tu:


https://www.empik.com/gwiazdor-piotr-c,p1244548376,ksiazka-p


[image error]


 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on August 11, 2020 01:09

July 11, 2020

7 lekcji dla idiotek, które może cię nauczą, dlaczego faceci źle cię traktują

Tani dymacze, oblatywacze, wcale nie są najgorsi. Po nich wiesz, czego się spodziewać. 


Przyjdzie, postęka, 10 minut później jest już po sprawie, a jak któryś jest szczególnie wydolny, to trening cardio w tym tygodniu masz już zaliczony. Ale jak liczysz w jego przypadku na wielkie uczucie, to po prostu głupia jesteś. Wiesz kto jest najgorszy? – pyta mnie kobieta i patrzy na mnie chmurnymi oczami. 


I nie, nie ma łóżka, nie ma podłogi, jest stół, ale między nami w kawiarni na warszawskiej Ochocie. 



Kobieta ma 31 lat i ma za duże usta, ale te usta ponoć naturalne zawsze takie były, lecz czy jakiś facet jest w stanie odróżnić, czy coś u kobiety jest naturalne. 


Kręcę głową przecząco.


– Bystry, introwertyczny facet z kompleksami. Powinna być na nich jakaś naklejka: uważaj, bo się poranisz – mówi. – To ten typ, do którego cię za specjalnie nie ciągnie. W którym nie chcesz się zakochać. Nie lecisz na takich facetów. Każda dziewczyna tak ma, że są mężczyźni zupełnie nie w jej guście. Nadają się na kumpli, ale nic więcej. Taki wychudzony. W okularach. Niewiele ode mnie wyższy. Z brodą. 


– Poznaliśmy się na imprezie u mojej koleżanki. Było kilka osób. Patrzył na mnie bardzo intensywnie. Tak, wiedziałam o co mu chodzi. Zawsze to wiemy. Zawsze to czujemy. Możemy udawać, że nie wiemy o co chodzi, ale ciężko to pomylić z czymś innym. I od razu wiesz, że masz nad nim przewagę. – Kobieta się śmieje. Cynicznie. Jej śmiech brzmi jak uderzenie w ocynkowany kocioł. 


[image error]Uważaj na bystrych, introwertycznych facetów z problemami. Tylko się poranisz.

– Tak, wysłał mi wiadomość na Fejsie. Od tego się zaczęło. Żadne ‘podobają mi się twoje oczy, cycki’, itd. Od razu bym go skreśliła. To nie jest typ, od którego kobieta chce słyszeć takie rzeczy. Żaden Jason Momoa czy choćby Michele Morrone. Co zrobił? Pochwalił coś, co zrobiłam i nad czym spędziłam bardzo dużo czasu. Ujął mnie tym. Zaczęliśmy rozmawiać. 


Długo. Coraz dłużej. 


Każdego dnia. 


Okazało się, że jest fascynujący. 


Że jego zainteresowania są zupełnie różne od tych, które mają inni faceci. Że jest dobry w tym co robi, ale się tym publicznie nie chwali. Celowo nie mówię, o co chodzi, bo to są rzadkie rzeczy. Jakiś przykład? Mówi po norwesku. Ilu znasz facetów poza Norwegami, którzy mówią po norwesku?


Opowiadał mi różne rzeczy, których nie mówił wcześniej innym kobietom. O swoich rodzicach. Jak rywalizował o uwagę swojego ojca. Widziałam jak mocno jest związany ze swoją matką. Jak się o nią troszczy. Mówił mi, że szuka kobiety na stałe. Takiej z którą chciałby się związać i już być z nią na zawsze. Mieć z nią dzieci. 



 


– Szybko poszło. Obudziłam się pewnego dnia, zobaczyłam go obok jak śpi i poczułam się potwornie zakochana. Nie wiem właściwie dlaczego. Wcześniej nawet nie było mi z nim dobrze w łóżku. A to jakby coś się we mnie przekręciło. Mówił mi, że jestem piękna, że pasujemy do siebie. I miałam orgazm za orgazmem. 


Gotowałam mu. On gotował mi. Oglądaliśmy razem seriale. Rozmawialiśmy długo w noc.


Czułam się jak w raju. Tak, zaczęłam myśleć, że to ten. Tak, jak nikt nie widział to oglądałam już suknie ślubne. 


We wtorek, to było na początku marca zeszłego roku, po prostu wysłał mi maila, że chuja z tego będzie. Nie, nie użył takich słów. Napisał, że nie jest gotowy na głęboką relację i musi najpierw przezwyciężyć swoje demony, a tak w ogóle jestem super, najlepsza na świecie, a on nie chce mnie zranić. Więc mam nie dzwonić i się nie odzywać. I wyjechał. 


Dlaczego? Nie wiem. Cały czas zastanawiam się, co zrobiłam źle. Co spieprzyłam? 


Cisza. 


– Wtedy założyłam Tindera. Spotkałam się z kilkoma mężczyznami. Kojarzysz to, jak żujesz gumę i jest już prawie zupełnie pozbawiona smaku, tak, że chcesz ją wypluć? Tak wyglądały spotkania z nimi. Tak wyglądał seks z nimi. Wiesz, ja myślę, że nie potraficie kochać. Nie potraficie nawet pieprzyć. 


Cisza. 


– I co ja mam teraz zrobić? 


—-


W dzisiejszych czasach wołanie o litość budzi zazwyczaj wzruszenie ramion albo wesołość. No, są jeszcze takie osoby, które udają, że pomogą i jak ktoś głupi to uwierzy. 


Spojrzałem na nią. 


Wiedziałem, że popełniam błąd. 


Ale postanowiłem jej wyjaśnić kilka rzeczy. Jeszcze raz. Choć z góry wiedziałem, że to bez sensu. Bo tłumaczyłem to już wiele razy, a bardzo rzadko pomogło. 


Co powinna wiedzieć każda dziewczynka?


Oto siódemka Czarnego. Brzmi jak program wyborczy. Pierwsza ważna rzecz. 


Jaka jest największa różnica między płciami? To proste. Kobiety całe życie czekają na miłość. Tak bardzo jej pragną, że często ją sobie wmawiają. A mężczyźni? 


1. Mężczyźni poszukują dwóch rodzajów kobiet.


Świętej oraz ladacznicy. 


Święta zostaje zazwyczaj żoną. Święta podaje obiad, rodzi dzieci, przewija je, wyprawia do szkoły, jedzie się z nią na wakacje (i z dziećmi). Święta może być nudnawa, ale się ją szanuje. 


Dla odmiany, ladacznica służy do dzikiego rżnięcia. Do długich opisów co, gdzie, kiedy i w jakiej pozycji. Do sms-ów wysyłanych tuż po północy. Do nagich zdjęć. Do uwodzenia. 


Do seksu na podłodze. Na umywalce. Na blacie w kuchni. 


Facet, który znalazł świętą –  nie zostawi jej. Ale będzie szukał wrażeń na boku. Facet, który znalazł ladacznicę, prędzej czy później ją rzuci. Bo traktuje ją czysto użytkowo. Emocje szybko się wypalają, seks nudzi, a zawsze gdzieś są fajne cycki do przemacania. 


Czasami, dość rzadko, mężczyzna w jednej kobiecie odnajduje i świętą i sukę. Potrafi wydobyć z niej jedno i drugie, a ona nie krępuje się być dla niego i jedną i drugą. Dlaczego rzadko? Bo to świadczy o dojrzałości z jego strony. Nie jest trudne mieć ekscytujący seks w drugim miesiącu znajomości. Ale po pięciu latach, kiedy znasz już każdy fragment tej drugiej osoby – wymaga to już sporej kreatywności. 


Zastanów się więc, kim jesteś w relacjach. Świętą? Czy ladacznicą?


2. Uważaj, czy rozkładasz nogi czy rozkładasz serce.


Kobieta chce wiedzieć, że jej ciało się nie marnuje. Że nie rdzewieje nieużywane. Że nie czeka na próżno. Kobieta marzy o mężczyźnie, który dotknie jej głowy. A następnie oboje rzucą się na siebie, jak wygłodniałe psy. Splatając językami. Splatając nogami, włosami, oddechami i jękami. Ale żadnego mężczyzny nie kupisz samym seksem.


Rada. Nie przekupisz go pośladkami i linią piersi. Dajesz ciało, dostajesz ciało. Weźmie cię i odejdzie. Dlaczego? 


3. Po czym poznać, że mężczyzna chce z tobą być?


Męskie zainteresowanie kończy się z ostatnią milisekundą orgazmu. Kobiece – wtedy dopiero się zaczyna. W chwili skończonego wytrysku u mężczyzny pojawia się znużenie, u kobiety – nadzieja. 


Jeśli zainteresowanie kobietą, leżącą przy boku wraca po kilku minutach, to jest to wściekłe pożądanie, czasami może być to miłość. Jeśli jednak zainteresowanie kobietą wraca dopiero po kilku dniach bądź tygodniach, to stoi za tym jedynie potrzeba seksu. Samiec zwyczajnie nie ma żadnej innej, aby dać upust swojej fizjologii. Tymczasem kobieta zazwyczaj się cieszy, bo skoro wrócił, to kocha. 


Nie kocha. Ma wzwód.


4. Nie baw się w ‘ciepło – zimno’. Tylko się poranisz.


Szedłem sobie niedawno parkiem, kiedy minęła mnie młoda dziewczyna z długimi włosami. W ręku miała telefon. W uszach białe słuchawki. Jej głos drżał. – Nie rozumiem tego. Raz wysyła mi sms, że mu zależy, a po chwili jest zimny i obojętny. Co ja mam robić?? – mówiła głośno do kogoś, najprawdopodobniej do przyjaciółki. 


Pomyślałem “Kolejna durna”. 


Nieważne czy ma 20 lat. 


Nieważne czy ma 30 lat, poważną pracę i poważny kredyt. 


Nieważne czy ma 35 lat, dziecko, a za sobą rozwód. 


Nieważne czy ma 45 lat i wiele rozczarowań, które powinny ją wiele nauczyć. 


Każda kobieta umawiała się kiedyś z facetem, który trzymał ją na dystans. W jednej chwili on szuka kontaktu, wysyła co rano wiadomości, jak tęskni, jak pragnie, jak nie może się doczekać spotkania. W drugiej nie odpowiada na wiadomości. Nie dzwoni. A później pojawia się znowu, jakby nigdy nic. I znowu jest słodko. I tak większość jest na to nieodporna.


Mem by powiedział: ‘Silna kobieta kiedy czuje, że facet jej nie chce, po prostu odchodzi’. Mem nie przewiduje sytuacji, gdy on właśnie wysyła wiadomość o 23.00, a ty jesteś po pół butelki wina. 


Nie, w takiej sytuacji nam, facetom, nie zależy. Tak, nudzimy się, albo właśnie nam stoi.


Rada.


Najmądrzejszą rzeczą, jaką kobieta może zrobić w takiej sytuacji jest zrozumienie: jesteś chwilową zabawką. Głównie seksualną, czasami emocjonalną, a czasami bezpłatną sprzątaczką czy kucharką. Facet nie gra z tobą w grę, tylko tobą gra. 


Im bardziej w takiej sytuacji kobieta jest w postawie proszącej, im bardziej widać, że jej zależy, tym bardziej będzie bolało. Im bardziej kobieta potrzebuje mężczyzny, tym mniej go dostaje. Im bardziej kobieta potrzebuje polegać na mężczyźnie, tym większe spotka ją rozczarowanie. Im bardziej wisi i jest uzależniona od faceta, tym mniej on ją szanuje.


Tu nie chodzi o naukę odpuszczania. Tu nie chodzi o tumiwisizm. Tu nie chodzi o obojętność. Tu nie chodzi o bycie zimną suką. Tu chodzi o szacunek względem samej siebie. O bycie silną kobietą. 


5. Nie obwiniaj się za jego błędy.


Kobieta, zwłaszcza młoda i niedoświadczona, nie zakochuje się zazwyczaj w mężczyźnie.


Zakochuje się w wyobrażeniu, które ma w swojej głowie na jego temat. Przenosi swoje uczucia na niego. Cokolwiek by nie zrobił, to myśli, że on to robi z miłości.


Krzyczy? Bo kocha. Wiąże, dusi, a na koniec klepie w dupę i mówi, że fajnie było, zadzwonię? To z miłości. Jestem wyjątkowa. Daję mu taki seks, jakiego żadna kobieta mu nie da. Bije ją? To z miłości. Nie dzwoni? Nie pisze? Jest zajęty? Ale kocha. Nawet kiedy on ją pyta, jakiego ma ptaka, to ona odpowiada, że największego jakiego w życiu widziała. Z miłości. 


Mężczyzna cię zdradza. Ulega swoim żądzom. Kłamie. Manipuluje. Traktuje cię jak idiotkę. A ty co myślisz? Że to wszystko twoja wina. Całe życie boisz się, że będziesz zastąpiona kimś nowym. Że jesteś niedostatecznie ładna. Niedostatecznie dobra. Niedostatecznie mądra. Niedostatecznie wyuzdana. To nie twoja wina, że mężczyzna nie potrafi się kontrolować.


Nie obwiniaj się za jego pomyłki.


Twoją winą jest, że pozwalasz sobie wmówić, że jesteś gorsza. 


6. Szukaj mężczyzny. Nie zabawki.


Łatwo jest być z kimś, kiedy nie wiąże się to z obowiązkami. Łatwo jest być z kimś, kiedy życie sprowadza się tylko do eventów. Łatwo jest być z kimś, kiedy to się opłaca.


Jest przyjemnie, to będę koło ciebie. Kończy się przyjemność, to się zwijam. Bajo. Czyż nie na tym polegają teraz relacje?


Czego jest w twoich związkach więcej: miłości do siebie, czy miłości do czegoś poza sobą?


Czy ci mężczyźni od emocji, przyjemności i tanich dram będą wstawać do dziecka o 4 rano, aby je nakarmić, kiedy leżysz kompletnie padnięta, chcąc wyć ze zmęczenia? Czy ci mężczyźni będą przy tobie, kiedy będziesz chora?


Czy będą w chwilach twoich największych wątpliwości, kiedy wszystko będzie się sypać?


Takich chwil będzie wiele. 


Czy ci mężczyźni zaakceptują obowiązki, a nie tylko przyjemności?


Czy oni obiecywali ci, że to będą robić, a później odeszli?


Pamiętaj, kobiety za bardzo przywiązują się do tego, co mężczyźni mówią, a za mało do tego, co robią. Łatwo jest znaleźć osobę do zabawy. O wiele trudniej taką, która nie wychodzi, kiedy impreza się skończy. 


xxx


Spoglądałem na siedzącą przed sobą kobietę i wiedziałem jedno.


Cały mój wysiłek był psu na budę. Słyszała moje słowa, z niektórymi się nawet zgadzała, ale… nie rozumiała mnie.


Teraz przez najbliższe miesiące i lata będzie zadręczać się pytaniami: co takiego się stało?


Co spieprzyłam?


(Nic, spotkałaś mężczyznę, który zawsze jak nie wie co zrobić to ucieka, bo nie jest w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności).


Będzie zadawać sobie to pytanie raz za razem i jeszcze raz. Ale dlaczego? Co zrobiłam źle? Każdego mężczyznę, którego spotka będzie porównywać do tego poprzedniego.


Dlatego jest idiotką. Bo mądra kobieta wyciąga wnioski z błędów.


Ta piękna kobieta z dużymi ustami tym samym przekreśla wszelkie swoje szanse na udaną relację w przeszłości. Tu dochodzimy do rady numer siedem.


7. Nie przechodź z jednej relacji w drugą.


Każdy związek kobiety i mężczyzny przypomina budowanie w naszych duszach, sercach i ciałach gmachu. Może to być niewielka chata lub wieżowiec. 


Czasami jest to toi toi. Wiadomo, nikt nie lubi, ale skorzystać czasami trzeba, bo strasznie ciśnie. Czasami jest to solidny dom, ukryty w lesie, na polanie, gdzie prawie nikt nie ma wstępu. Ta budowla może stać na palach albo na grząskim gruncie. 


Jedno jest jednak pewne. Kiedy związek się kończy, to zazwyczaj budynek płonie. Kiedy związek się kończy, to budynek się rozpada. Aby zbudować coś nowego, trzeba usunąć te ruiny. Muszą zarosnąć trawą i kwiatami. Na da się tworzyć niczego na gruzach. Nie da się stawiać nowej konstrukcji na resztkach starej. 


Nie przechodź z jednego związku w drugi. I uważaj na mężczyzn, którzy chcą się tobą leczyć z poprzedniego związku. Oni nie szukają ciebie. Chcą zagłuszyć swój ból. 


[image error]Są mężczyźni, dla których jednym sposobem na rozwiązanie problemu jest ucieczka. I na chuj to drążyć? Trzeba iść dalej. To ich problem. I to oni muszą go ze sobą rozwiązać

 


Jak chcesz możesz kupić moją nową książkę. Znajdziesz ją tu:


https://www.empik.com/gwiazdor-piotr-c,p1244548376,ksiazka-p


[image error]

2 likes ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 11, 2020 03:22

July 4, 2020

Moja nowa książka GWIAZDOR. „Przyjaźń kontra sława, miłość kontra koks”

Tak książka zabrała mi półtora roku życia, czyli co by nie mówić kawał czasu (robię to zdecydowanie za wolno, wiem, coś z tym muszę zrobić, wiem).


Ostatnio ktoś zadał mi na Fejsie pytanie: jak napisać bestseller? Odpowiedziałem szczerze, że nie wiem. Nigdy nie kalkulowałem, że to się opłaci a tamto nie.


Przy pierwszej książce pisałem, bo dobrze się przy tym bawiłem i fajnie się do tego piło. A poza tym i kobiety były jakoś bardziej wyrozumiałe jak słyszały, ze ktoś bawi się w literaturę.


Później starałem się po prostu opowiadać o tym co mi w duszy akurat grało. O tym co mnie śmieszyło i smuciło. O tym co budziło we mnie grozę. I to czego się bałem.


Piszę książki takie jakie chciałbym czytać. 


Tak jest i tym razem.


W wywiadzie dla Onetu o „Gwiazdorze” powiedziałem coś takiego:


Słuchałem, jak wygląda luksusowy seks biznes i dziwiłem się czasami mocno, słysząc nazwiska kobiet, które tam pracowały i pracują. Słuchałem, jak się ustawia związki, bo para internetowych celebrytów budzi większe zaangażowanie i lepiej się sprzedaje. Słuchałem, jak agenci ratują swoich klientów, słuchałem, dlaczego celebryci nie chcą się przyznawać do swojej orientacji seksualnej. Słuchałem tego wszystkiego nie po to jednak, aby napisać coś, co się wydarzyło, ale po to, aby historie, które opisuję, były prawdopodobne„.  


Mam nadzieję, że moje najnowsze „dziecko” wam się spodoba. Oto fragment książki. 



– Metka z ceną mi nie wystaje?


Marcelina odwraca się bokiem, co nie jest łatwe w pasach, aby pokazać mi swoją szyję.


– No co się tak gapisz? Ta kiecka kosztuje dwanaście tysięcy. Nie kupię jej na jedno wyjście. A z metkami będę ją mogła oddać.


– Jest okej – mówię uspokajająco.


Taksówkarz zatrzymuje się z fasonem tuż przed czerwonym dywanem. Widocznie musiał to robić wcześniej. Wychodzi z auta i otwiera drzwi mojej towarzyszce, zginając się przy tym wpół. Tylko liberii mu brakuje.


Marcelina odwraca do mnie głowę.


– Widzisz, Benek, z tym bankietem będzie trochę inaczej, niż się przyzwyczaiłeś – mówi nagle bardzo poważnie.


I zanim zdążę o cokolwiek zapytać, ostrożnie wystawia na dywan nogi w szpilkach, na których można się nabawić lęku wysokości. Idę za nią. Wyjmuję z jej ręki ciemnoczerwony płaszcz z dwoma rzędami guzików i kładę jej na ramionach. Okrywa ją połowicznie, przynajmniej przez moment będzie jej trochę mniej zimno. Patrzy na mnie zdziwiona, a chwilę później uśmiecha się w podziękowaniu, a ja widzę kątem oka, jak biegnie do nas kilkunastu mężczyzn z długonosymi aparatami w dłoniach. Tłum obiektywów. Marcelina staje, chwyta mnie za rękę i rozpromienia się w ułamku sekundy. Wysuwa nogę do przodu, prostuje się, jej sylwetka nabiera dziwnej gracji.


Flesze strzelają jak seria z karabinów maszynowych. Pach, pach, pach. PACH!!! Na kilka sekund tracę wzrok, przed oczami latają mi żółte i zielone plamy. Kiedy dochodzę w końcu do siebie, kątem oka widzę, jak niewzruszona Marcelina macha pogodnie ręką i uśmiecha się przy tym promiennie.


– Marcela do mnie, do mnie! – wrzeszczy jakiś łysy koleżka w jasnej marynarce, muszce i brązowych, niezwykle eleganckich butach.


– Na lewo, Marcela, spójrz na lewo, skrajnie w lewo Marceeeeeeellllaa! – To już jakiś młody blondyn w zielonej, pikowanej kurtce i sportowych butach. Ma spojrzenie myśliwego, który właśnie przez lunetę dojrzał lochę i odyńca, których zaraz odstrzeli.


Znowu ktoś puszcza serię fleszy, wywołując kolejne eksplozje światła.


– Chodź – mówi Marcelina. Czuję w dłoni jej długie palce.


Ruszam rączo. Ku memu zdumieniu fotografowie, zwani w gwarze medialnej paparatami bądź kotleciarzami, cofają się trochę i rozstępują. Poza jednym. Łysy zastępuje nam drogę i naciska jeszcze raz na migawkę. Serią. Do drzwi doprowadza mnie tylko węch.


Sobota, 25 stycznia


Warszawa Ochota, godzina 19.20


Mrugam, usiłując powstrzymać lecące z oczu łzy. Rozglądam się. Przy samym wejściu czarna ścianka z logo sponsorów. Polacy są ciągle biedni, więc usiłują żyć jak bogaci. Dookoła planetarium. Ale raczej gwiazdeczki niż gwiazdy. Imprezy w Warszawie, jak mi kiedyś tłumaczył Rygiel, dzielą się na trzy kategorie. Pierwsza to elitarne, czyli w łazience możesz podzielić się wątpliwościami co do świeżości serwowanego łososia z sikającym obok do pisuaru Robertem Lewandowskim czy Jakubem Wojewódzkim. A jak jesteś kobietą, to z Chodakowską i Lewandowską, przy czym kobiety pisuarów, przynajmniej na razie, w łazience nie mają.


Kategoria trzecia to warszawska hołota, czyli pośledni instagramowi celebryci, drugo- i trzeciorzędni dziennikarze, którzy chcą się najeść za darmo, cała gama ekskobiet i mężczyzn, znanych z tego, że kiedyś byli w związku z kimś sławnym, no i pisarze.


Nasze przyjęcie, o ile oczywiście mogłem to ocenić, należało do kategorii drugiej. Drugoligowe postaci z seriali telewizyjnych, choć nadawanych w prime time. Kilka piosenkarek z odsłoniętymi udami. Kilku chłopców w dresach z ciałami pokrytymi tatuażami i ozdobionymi łańcuchami. Dużo mężczyzn w garniturach. Prezenter telewizyjny, którego zawsze widziałem, wchodząc do Planu B. Trochę zużytych modelek, które już wypadły z obiegu. I trochę młodych – które chciałyby do niego wejść. A takie przyjęcie, jeśli pozna się odpowiedniego mężczyznę i pójdzie z nim do łóżka, to może jeszcze nie jest początek wielkiej kariery, ale z całą pewnością krok w dobrym kierunku.


Nowe gwiazdki od starych łatwo było poznać po zębach. Nowe miały je tylko wybielone. Stare już zrobione licówki.


– Spójrz – szepcze konfidencjonalnie Marcelina i pokazuje mi dość ładną, bardzo młodą dziewczynę, której ktoś najwidoczniej ukradł sukienkę, bo to, co ma na sobie, przypomina raczej krótką bluzkę, w dodatku z gigantycznym dekoltem. Dziewczyna uśmiecha się zachęcająco, ale pilnuje jej z ponurą miną sporo starszy facet, w białej koszuli, zielonej pseudowojskowej kurtce i z dredami. Wygląda, jakby przyszedł z córką, ewentualnie sporo młodszą siostrą. Skąd ja ją znam?


– W tej kiecce szyjkę macicy jej widać. Cytologię na oko można zrobić – mówi półgłosem Marcelina.


– A tej co się stało? – Wskazuję kobietę w glanach i firance na gołych piersiach.


– Wilki ją napadły, biedaczkę, i podarły jej wszystkie ciuchy. Dobrze, że uszła z życiem. Chcesz iść na ściankę? – proponuje.


– Zaraz po tym, jak sobie odgryzę dłoń – mówię.


Moja deklaracja zostaje doceniona kolejnym błyskiem zębów.


Pośrodku ustawiono wybieg dla modelek, bo imprezie towarzyszy pokaz mody. Na wybiegu chodzą przegłodzone kobiety przebrane za lody. Imprezę prowadzi znany prezenter telewizyjnej Dwójki o starannie przylizanych czarnych włosach. Używa wyuczonych, silikonowych dowcipów, publiczność śmieje się z grzeczności (mniejszość) bądź ignoruje go całkowicie. Zgarniam od kelnera dwa kieliszki musującego wina, podaję jeden Marcelinie i ruszamy w tłum. Ludzie rozmawiają tu ze sobą trochę inaczej. Coś jakby Twitter na żywo. I jakby każdy był ograniczony do dwustu osiemdziesięciu znaków. Po rozmowie obowiązkowe błyśnięcie licówkami i przejście do kolejnej osoby. Cztery kroki w tył, cztery w przód, obrót.


I zmiana partnera. Pozornie nikt na nikogo nie patrzy. Pozornie, bo co jakiś czas czuję, jak przesuwają się po nas spojrzenia.


W tym momencie przechodząca obok lekko pucułowata w biodrach brunetka piszczy, po czym wrzeszczy radośnie:


– Marcela, ty stara lafiryndo! Jak się cieszę, że cię widzę!!


– Cześć, Edyta – mówi Marcelina z jakąś dziwną rezygnacją w głosie.


Chyba kiedyś, przelatując po kanałach późną nocą, widziałem Edytę w jakimś talent show. Nie pamiętam teraz tylko, czy śpiewała, tańczyła, czy może gotowała. Sukienka ma odkryte ramiona i gigantyczny dekolt w kształcie litery V. Piersi przykrywają tu jedynie dwa czarne skrawki materiału uformowane w trójkąty. Można z dużą dozą pewności stwierdzić, że nikt nie trudził się tu takim drobiazgiem jak wkładanie stanika. Pod dwoma skrawkami materiału znajduje się coś w rodzaju szerokiego skórzanego pasa nabijanego ćwiekami, a pod tym wszystkim mikroskopijna część trzecia, czyli wątły kawałek srebrnego materiału, sięgający może do połowy biodra. Jednak śpiewa – uznaję. Jej usta są pomalowane na kolor mający coś wspólnego z wyblakłymi malinami. W podobnym kolorze są długie kolczyki z frędzelkami. Kiedyś moja matka miała podobne zakończenia na fikuśnych zasłonkach.


– Masz cudowną kieckę, Edzia. Bardzo seksowna. – Marcelina uśmiecha się niczym rekin węszący krew.


– Fajna, prawda? – Edzia wyraźnie się cieszy. – Fotoreporterzy nie chcieli mnie puścić ze ścianki. Cały czas krzyczeli: „Jeszcze, jeszcze, JESZCZE!”.


Jej spojrzenie ląduje na mnie. Ma zielone, mocno pomalowane oczy.


– No, Marcela? Kto to jest? Nie przedstawisz mnie?


Edyta trąca mnie zaczepnie biodrem.


– To jest Bernard – mówi sztywno Marcelina. – Bernard jest scenarzystą.


Edyta uśmiecha się do mnie jeszcze raz i jest to całkiem ładny uśmiech pewnej siebie kobiety, która bierze sobie zawsze dowolnego mężczyznę i jest do tego przyzwyczajona.


– Lubię takich dużych – wyznaje. – Jesteś bardzo męski. I masz fajny garnitur. Jesteś singlem?


Nachyla się do mnie tak, żebym mógł dokładnie zbadać wzrokiem rów mariański pomiędzy jej piersiami. Udaję, że patrzę prosto w jej oczy.


– Oczywiście, kto by ze mną wytrzymał? – odpowiadam. – Mam okropną opinię i z trudem na nią zapracowałem.


….


Do kupienia tu: https://www.empik.com/gwiazdor-piotr-c,p1244548376,ksiazka-p


[image error]

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 04, 2020 04:01

June 22, 2020

Jak ma na imię dziecko Małgorzaty Rozenek?

Dziś zaczniemy od dwóch pytań:


1.Który dyktator zabił najwięcej osób na świecie? 


2.Jak ma na imię dziecko Małgorzaty Rozenek i Radosława Majdana? 


Odpowiedź będzie na końcu tekstu. 


 


Kończę się szybciej, niż prawiczek na porn hubie


William Faulkner, powiedział kiedyś, że idealny zawód dla pisarza to właściciel domu publicznego. Nieustający dopływ tematów, zawsze się coś dzieje. No, cóż nie mam tego szczęścia w życiu. Muszę sobie radzić inaczej, a owoce mojej twórczości przyjmowane są, przyznaję, w sposób różny. 


Od „z tych wysrywów można wywnioskować, że największym problemem autora, oprócz kobiet, jest on sam ”, przez „seksistowski chłam” po „kończy się szybciej, niż prawiczek na porn hubie”. Kumpel, któremu pokazałem to ostatnie stwierdził: „nie, żartujesz, sam to sobie napisałeś”. 


Innymi słowy, ludzie podejmują decyzje szybko, a niektórzy nawet nie przeczytali tego tekstu, a już są przekonani, że się mylę i jestem idiotą, a tak w ogóle, to czas żebym w ogóle nauczył się pisać po polsku. Tendencja do szybkiej oceny sytuacji tyczy się jednak nie tylko mojej osoby, ale każdej sfery życia. 


Ludzie patrzą na boisko, gdzie grają dwie drużyny i od razu dostrzegają błędy, które dla trenerów są magmą. Ten powinien być bliżej środka, ten grać bardziej na skrzydło. Źle podał. Kto go tak wystawił? Jak można być takim debilem? Ja bym to zrobił inaczej. Ja bym to wymyśliła inaczej.  


Mamy epidemię koronawirusa? 


Każdy ma swoją teorię jaką strategię powinniśmy przyjąć. Droga szwedzka. Droga azjatycka. Rozmawiają o tym eksperci w telewizji, sąsiedzi na działce i tirówki przy drodze.


Jak politycy mogą nie dostrzegać oczywistych rozwiązań?


Na początku noszenie masek było bez sensu. Później było to oznaką odpowiedzialności. Teraz maseczka stała się elementem garderoby, można ją nosić na brodzie, na czole bądź może ona radośnie opadać na grdykę – jak mniemam w zastępstwie muchy. W sumie społeczeństwo też nie do końca rozumie, jak to jest. 6 zachorowań dziennie – to zamykamy lasy. Mamy 400 zakażeń dziennie? No to impreza, panie i panowie. Włosy cięte u fryzjera, paznokcie u kosmetyczki, wódeczka na barze i odmrażamy gospodarkę. 


A tak w ogóle żadnego wirusa nie ma. A jak już jest to w kopalni. 


Zaręczam, że jest jakichś trzech kolesi w tym kraju, którzy się na tym naprawdę znają i jakby im zadać pytanie o covid, strategię, przyszłość, rozłożyliby ręce i powiedzieliby: “To zależy. Ale…”


Ludzie nie chcą rzeczowej dyskusji.


Rzeczowa dyskusja jest za trudna. Za nudna. Zamiast niej, uderza się w emocje. 


Teraz dużo mówi się o LGBT. Dlaczego politycy chcą znowu zaglądać do sypialni ludzi? Brakuje im czegoś? Poważniejszych problemów nie mają? Odpowiedź brzmi: mają. Ale nie potrafią ich rozwiązać. Tu zaś narzucają emocjonalny problem, na który każdy ma swoje zdanie. Które bazuje na naszych słabościach.


Jesteś przeciwko gejom, czy za? Czy azaliż możesz uprawiać seks na boku, czy na kolanach? Czy możesz się bzykać codziennie, czy tylko w dni przestępne? Czy ta bluzka jest za bardzo kolorowa, czy za mało? Jest to żerowanie na najniższych instynktach, mające wbić klin w społeczeństwo. Raz mogą to być geje, raz kobiety, a kiedy indziej starzy ludzie (i tak przecież umrą, nie?). 


Łatwo wzbudzać nienawiść. W imię władzy. Dla jej zdobycia. 


Mam w dupie, czy ktoś jest hetero czy lgbt. Czy chodzi w spodniach czy sukienkach, choć wolę sukienki. Wali mnie to. Liczy się, jakim jest człowiekiem. Co w tym takiego trudnego?


Okazuje się, że to jest bardzo trudne. 


Z jednej strony słyszę: “Nie mam nic przeciwko gejom, ale dlaczego oni tak epatują? Mnie uczono, że to zaburzenie seksualne!!!!” A tak w ogóle: „Pobili go, a on zamiast iść do szpitala nagrywa filmik”. Z drugiej: “Polacy to homofoby, co wyssaliśmy z mlekiem matki, zawsze tępiliśmy gejów”. 


Gdzie leży prawda?


Polskie prawo nigdy nie karało za homoseksualizm. NIGDY. Jako jedyny kraj Europy – zawsze uznawaliśmy homoseksulizm za dopuszczalny przez prawo. Dla porównania, w Austrii kontakty homoseksualne były legalne dopiero w 1971 roku, w Czechach w 1961 w Niemczech 1969, a w Wielkiej Brytanii w 1982 roku. 


No dobra, w 1561 spaliliśmy na stosie Wojciecha z Poznania, który w kobiecym stroju poślubił Wawrzyńca Włoszka za „wykroczenia przeciw naturze”. Ale tylko jednego i to dawno temu! Jak ktoś chce jednak na tej podstawie opracować tezę, jak to jesteśmy narodem o wybitnej szlachetności względem osób o odmiennej orientacji seksualnej, to trochę mu się klocki poluzowały. 


Czyż jednak nie na tym polega dziś świat? Że nawet posiadając jakąś wiedzę na dany temat zniekształcamy informacje, by pasowały do naszych wcześniej uformowanych poglądów?


Prawdy, w które wierzymy często zamiast bazować na faktach bazują bowiem na naszej ideologii. Na tym, co nam się wydaje.  


Polki zarabiają dużo mniej niż Polacy. Skandal prawda?


W miarę inteligentny człowiek potrafi przy tym zbudować argumentację na poparcie absolutnie dowolnej tezy. 


Prosty przykład, jak ktoś chce wykazać, że różnica w zarobkach między kobietami a mężczyznami w Polsce jest mała, to bierze dane Komisji Europejskiej, gdzie kobiety zarabiają tylko 7,2 proc. mniej od facetów. Jak ktoś weźmie dane GUS to różnica między wynagrodzeniami kobiet i mężczyzn, wynosi już 19 proc. 


To samo zjawisko, kompletnie różne informacje. Raz jest bardzo dobrze, raz bardzo źle. 


Feministka weźmie statystyki GUS i fuknie, że to efekt tego, że rządzi nami „imperialistyczny rasistowski kapitalistyczny patriarchat”, gdzie samiec (najczęściej biały) dominuje. I narzuca również finansową – seksistowsą przemoc. Ten podział ról jest, według niej, kształtowany przez religię – w końcu Bóg w tej wizji jest mężczyzną. Samiec twój wróg. 


Incel – korwinista weźmie (z obrzydzeniem) dane Komisji Europejskiej i wyjaśni, że żadnego problemu nie ma, kobiety pojebało, powinny robić loda, obiad, rodzić dzieci i nie dyskutować. Zgodnie z wzorem: 


Silvio Berlusconi i o 49 lat młodsza Francesca nie są już parą. Ale pozostaną przyjaciółmi. Ona rozumie, że on zakochał się w Marcie – o 54 lata młodszej”.


[image error]Od lewej Marta, Silvio oraz wyrozumiała Francesca. Screenshot: The Economic Times

Jak jest w rzeczywistości? To nieistotne. Rzeczywistość tu nikogo nie interesuje. Bo rzadko kiedy jest jednoznaczna. I potrafi być wbrew naszym przekonaniom. 


Polki nie chcą pracować, chcą siedzieć w domu?


Ponieważ posiedziałem na tym trochę więcej niż dwie godzinki, to wiem, że ze względu na metodologię bliższe prawdy są dane GUS.  


Polki zarabiają mniej, jednak nie tylko dlatego, że są kobietami, ale również dlatego, że praca nie jest dla nich najważniejsza (co swoją drogą świadczy dobrze o ich inteligencji). Kiedy pyta się je, czego chcą (nie ja pytam, tylko z badań tak wychodzi) to marzeniem większości jest stan, gdzie mężczyzna przynosi pieniądze, a one mogą spełniać się w domu. Aż 48 proc. kobiet w Polsce nie pracuje zawodowo, nie zarabia pieniędzy. Dla większości znacznie ważniejsze są relacje i rodzina niż praca zawodowa. Chcą wyjść z pracy i zająć się domem i rodziną. 


Że powinienem się rozejrzeć bo czym młodsze laski tym bardziej wyzwolone i domagają się równouprawnienia?


Kiedy patrzy się na insta młodych kobiet, to faktycznie można badanie pochwy na podstawie samych zdjęć zrobić. 


W badaniach najmłodsze Polki definiowane są jako e-księżniczki. To 2 mln młodych dziewczyn 18, 19, 22-latek, które uważają, że równość płci dawno zapanowała, a one chcą, żeby faceci traktowali je szarmancko i kupowali ładne rzeczy. Przede wszystkim liczy się dla nich JA. Ja i mój osobisty dobrobyt. 


Chcą tradycyjnych rodzin. 


Chcą mieć faceta i dzieci. 


Chcą, aby faceci załatwiali za nich sprawy. 


Często są praktykującymi katoliczkami.


Często sprzeciwiają się przyjmowaniu uchodźców w Polsce.


Nie chcą legalizacji związków homoseksualnych. 


Nie chcą liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. 


Nie wierzą w żadną kobiecą solidarność. 


Jak jedno (epatowanie seksem) ma się do drugiego (chęć tradycyjnego związku)?


Nie wiem. 


Wychodzi na to, że pokolenie dzisiejszych 40 kilkulatek, 50 kilkulatek stworzyło  grupę niezwykle konserwatywnych młodych kobiet, które domagają się od mężczyzn adoracji i bicia pokłonów. 


Ile procent Polek uważa się za feministki?


PIĘĆ PROCENT.  


Większość Polek (to badania, nie moje wymysły) drażni proktekcjonalne podejście feministek. 


Feministka to dla nich lady, która siedzi na dupie w krakowskiej, bądź warszawskiej kawiarni, popijając sojowe latte i mówi do dziewczyny przewijającej pampersa: HEJ, MAM DLA CIEBIE NOWĄ WIZJĘ ŚWIATA I RODZINY. A ta ma ochotę walnąć ją tym pampersem prosto w łeb. 


Do tego dochodzą inne rzeczy.  


Niektóre zawody – np. lepiej płatne – są opanowane przez mężczyzn. Inne – gorzej płatne – przez kobiety. W Szwecji, gdzie do równości płac przywiązuje się dużo większe znaczenie niż w Polsce, większość pielęgniarek to kobiety, a większość inżynierów to mężczyźni. Dlaczego mimo wsparcia państwa w proces równouprawnienia tak się dzieje? Nie wiem. 


Dlaczego chłopcy w dzieciństwie wolą mechaniczne zabawki a dziewczyny lalki? 


Badania na koczkodanach sugerują, że jest to różnica wytworzona w ciągu ewolucji u wyższych naczelnych. I to nie jest żart. 


Później się to zresztą zmienia. Mężczyźni wolą plastikowe lalki, a kobiety przechodzą na urządzenia mechaniczne, orgazm jest podobny, a nie trzeba słuchać marudzenia. To jest żart.  


Na podstawie szczegółu budujemy generalną opinię


Rzadko kto posiada wiedzę umożliwiającą ocenę danego zjawiska pod szerszym kątem. 


Dajmy na to, do układanki pod tytułem ‘pensje kobiet i mężczyzn’ dołóżmy jeszcze jeden czynnik: emerytury. Kobieta czytająca ten tekst przejdzie na emeryturę mając 60 lat. Statystycznie będzie żyć jeszcze 22 lata. Mężczyzna czytający ten tekst przejdzie na emeryturę w wieku 65 lat i będzie żył jeszcze tylko 9 lat. Czy to jest równość płci? 


Emerytury są dziś wypłacane według zasady: ile sobie uzbierasz, tyle dostaniesz. Im więc ktoś żyje krócej, tym większą powinien mieć emeryturę. Czyli faceci pracujący dłużej i żyjący krócej powinni dostawać na starość więcej hajsu (i talon na balon). Ale to tak… nie działa. ZUS liczy do emerytury ŚREDNI czas przeżycia kobiet i mężczyzn. Średni dla obu płci, a nie oddzielny dla kobiet i oddzielny dla mężczyzn. Faceci na tym tracą i to dużo, kobiety na tym zarabiają i też dużo. 


Paradoks wygląda więc tak: płacimy chujowo kobietom przez całe życie, a później im to wyrównujemy na emeryturze, kosztem facetów! Niezły pojeb to wymyślił.


Do tej układanki dołóżmy jeszcze jeden element. Kobiety wcześniej przechodzą na emeryturę, aby zajmować się wnukami (niewydolny system opieki nad dziećmi) oraz rodzicami – swoimi i męża (niewydolny system opieki nad seniorami). Czyli odchodzą z pracy, aby iść do pracy za którą nikt im nie zapłaci. Zrobiło się naprawdę trudno, prawda? 


Sprawa nagle przestała być oczywista? 


Witamy w realnym świecie, gdzie nic nie jest na pewno, a zdanie zaczyna się od: „to zależy”. 


Część problemów zawsze rozwiązuje czas


Ponieważ jestem już stary i zmęczony, to wiem, że do pewnych rzeczy, do pewnych zmian społeczeństwo dojrzewa. 


To, co wcześniej wydawało się okropne, po dekadzie potrafi być standardem. Po dwóch – ludzie za tym tęsknią i określają mianem tradycji. 


Rok 1931. 


Prymas August Hlond wygłasza kazanie o projekcie ustawy legalizującym śluby cywilne i rozwody, tak jak w innych państwach Europy:


Nas, polskich biskupów, projekt polskiej ustawy małżeńskiej przeraził niezmiernie. Z wszystkich istniejących ustaw na świecie, żadna inna tak bliska nie jest zasadom sowieckim, zasadom państwa bolszewickiego, jak ustawa zaprojektowana przez komisję kodyfikacyjną.


Przekonany jestem, że ten projekt komisji kodyfikacyjnej do sejmu nie przejdzie nigdy. Przekonany jestem, że nie znajdzie się w Polsce sejm, który by projekt taki pochwalił i przyjął! Naród polski do tego nie dopuści nigdy. (…)”


Skoro kościół się sprzeciwił, projekt poszedł się gonić, a małżeństwa cywilne i rozwody wprowadzono dopiero w 1947, czyli po II wojnie światowej i już za komunizmu. 


Ciekaw jednak jestem jaki los spotkałby partię, która powiedziałaby teraz wyborcom: nie koteczki, jak małżeństwo, to do momentu, aż śmierć was nie rozłączy.


W 1974 w Polsce mieliśmy 1 proc. związków nieformalnych, czyli bez ślubu. Bum – strzeliło 46 lat i tych związków nieformalnych jest 11 proc. A co piąte dziecko przychodzi na świat w związkach pozamałżeńskich. 


Każde społeczeństwo ma swoje tempo akceptacji pewnych zjawisk. Tak samo pewnie będzie ze związkami partnerskimi czy z  LGTB. Za 10, 15 lat to, w jaki sposób zabawiają się ze sobą dorośli ludzie, będzie tylko i wyłącznie ich sprawą.


I będzie to dla ludzi całkiem naturalne. 


Zmierzam jednak do czegoś innego. 


Tracimy umiejętność autorefleksji 


Moment w którym się zakłada, że ma się absolutną rację, to moment w którym rezygnuje się z poszukiwania nowych informacji.


Później całe życie robimy rzeczy, które nam się zdają. Wierzymy w prawdy o świecie i o sobie, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Kobiety myślą, że to ten jedyny, że kocha, że do śmiertelnej deski, a tu nagle ZONK i okazuje się, że śmierć ma 170 cm wzrostu długie blond włosy i lubi dekolty. 


Podejmujemy decyzje kierując się niechęcią, urazami, generalizacjami.  


Zawsze, nigdy, każdy, wszyscy.


Mężczyznom chodzi o jedno. 


Kobiety to dziwki. 


W życiu liczą się tylko pieniądze. 


Ludziom nie powinno się ufać. 


Nie wiemy, kim jesteśmy. Nie wiemy, dlaczego coś robimy. Nie chcemy się uczyć rzeczy trudnych. W życiu. W pracy. Nie potrafimy analizować. Nie potrafimy wyciągać wniosków. 


Więcej:

Co jest na liście rzeczy, które chcesz zrobić przed śmiercią?/Czy chcesz zsikać się w majtki?


https://pokolenieikea.com/2020/05/25/co-jest-na-liscie-rzeczy-ktore-chcesz-zrobic-przed-smiercia-czy-chcesz-zsikac-sie-w-majtki/


Ludzie potrafią wymienić cały skład rodziny Kardashianów. Przejmują się i długo dyskutują czy Małgorzata Rozenek powinna wpuszczać swojego psa na łóżko, gdzie śpi niemowlę. 


Albo z kim na randki chodzi Kuba Wojewódzki. 


Ale nie wiedzą, jak poradzić sobie z synem, który ich nie kocha. Nie wiedzą, jak poradzić sobie z rozstaniem. Nie rozumieją, dlaczego małżeństwo się rozpada. Nie rozumieją, dlaczego znowu nie dostali podwyżki. Dlaczego ich życie stało się jednostajne i nic się w nim nie zmienia. 


Aby zderzyć się z takim problemem, trzeba bowiem dokonać autorefleksji. Odrzucić schematy. Skonfrontować ze sobą informacje. Umieć przyznać się do błędu przed samym sobą. 


Jeśli chcesz być zrozumiany: słuchaj. 


Jeśli chcesz zrozumieć: pytaj. 


 


[image error]Czy dopuszczasz, że się mylisz?

Który dyktator zabił największą ilość osób?


Nie, nie Hitler (17 milionów).


Nie Stalin (23 mln).


Był nim Mao Tse Tung (78 milionów).


 A dziecko pani Rozenek i pana Majdana ma imię… 


[image error] 


Dane:


1. Badania „Women Power – Kobiety w Polsce 2018” 


2. Nierówności płacowe kobiet i mężczyzn – Instytut Badań Strukturalnych 


3. „Seksualność Polaków 2017”


 


 

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 22, 2020 00:16

May 25, 2020

Co jest na liście rzeczy, które chcesz zrobić przed śmiercią?/Czy chcesz zsikać się w majtki? 

Był 30 września 1956 roku. Thomas Fitzpatrick – ksywa Fitz – odwiedzał kumpli w Nowym Jorku. Siedzieli w barze o dość pretensjonalnej nazwie “New York City Bar”. 


Fitz (marine, który dostał Purpurowe Serce za wojnę w Korei) zrobił z nimi kilka kolejek. Jak to faceci mają w zwyczaju, najpierw poleciała jedna pijacka historia, później druga, trzecia, aż w końcu jeden wypalił: 


– Ale założę się, że nie wylądowałbyś samolotem przed tym barem???


– Jasne, że dam radę – obruszył się Fitz. 


– A w 15 minut ze swojego domu – tutaj? – podpuścił kumpel.


Problem w tym, że Thomas Fitzpatrick mieszkał w New Jersey: 90 mil od baru, bądź, jak kto woli, prawie dwie godziny jazdy samochodem. 


– Pewnie – odpowiedział Fitz. – Zakład?


– Zakład – odpowiedział kumpel. 


Fitz wrócił do domu i koło 3 rano zakradł się do Teterboro School Of Aeronautics. Rąbnął stamtąd samolot, którym następnie wylądował centralnie przed barem. W środku Nowego Jorku, czyli w Washington Heights na Manhattanie. 


[image error]Fitz wyskoczył na drinka i parkuje przed barem

Trzeba przyznać, że policja miała naprawdę ochotę wsadzić go do pierdla. Sama kaucja miała wynosić 5 tys. dolarów. Ale właściciel samolotu, któremu z wrażenia opadła żuchwa, odmówił wniesienia zarzutów i skończyło się na grzywnie w wysokości 100 dolców.


Dwa lata później, w październiku 1958 roku, Fitz znowu siedział w barze. Na jego usprawiedliwienie dodam, że to był inny bar. 


– Naprawdę jesteś tym kolesiem, który wylądował na środku ulicy? – zapytał właściciel. 


– Yep – powiedział Fitz i pociągnął z kufla. 


– Nie – właściciel spojrzał z powątpiewaniem. – Nie wierzę. 


– Chcesz się założyć? – zaproponował Fitz. 


‘Na przypale albo wcale’, jak to mawia jeden z moich kumpli. 


Właściciel chciał. 


Tym samym Thomas Fitzpatrick znowu wylądował samolotem przed barem. Znowu w centrum Nowego Jorku. Tyle, że tym razem dostał sześć miesięcy więzienia.



Ludziom na całym świecie podoba się ta historia. Nikt jej nie powtórzy, ale wyraża tęsknotę za szaleństwem. Za tym aby jeszcze raz krew wrzała w żyłach a w skroniach dudniło z emocji. Za krzykiem przepełniającym usta. Za brakiem odpowiedzialności. 


Za wszystkim tym co zgubiliśmy bądź za moment zgubimy. 


To nasz matrix


Ile razy budziłeś się rano i twoją pierwszą myślą było: 


O kurwa, poniedziałek. 


O kurwa, dopiero środa. 


O kurwa, nareszcie piątek!


Ja pierdolę, niedziela po południu, jutro trzeba iść do roboty. 



Czy chce ci się rzygać, kiedy myślisz o swoim życiu? https://pokolenieikea.com/2020/05/04/czy-chce-ci-sie-rzygac-kiedy-myslisz-o-swoim-zyciu/

W miarę upływu czasu jest tak samo, ale jednak gorzej.


Ile razy pytałeś siebie: “To naprawdę moje życie? Naprawdę nie zasługuję na nic lepszego?”


W 1930 roku, kiedy urodził się Fitz, przeciętny człowiek żył średnio 56 lat. Aktualnie przeciętne trwanie życia mężczyzn w Polsce wyniosło 73,8 lat, natomiast kobiet 81,7 lat. 


To się podniesie mniej więcej do 80-tki. U kobiet pod 90-kę.


Weź teraz kartkę papieru. Narysuj ładny prostokąt z 80 kwadratami. Każdy kwadrat to rok twojego życia. Skreśl tyle, ile lat już jest za tobą. 


Ile zostało?


Na co je przeznaczysz?


Ludzie boją się próbować


Stare powiedzenie głosi: ‘Wszystkiego w życiu trzeba spróbować”. 


Stary mem mówi, że to stwierdzenie jednak znacznie częściej oznacza narkotyki i amatorskie porno, niż fizykę kwantową czy chemię molekularną. 


Tyle, że to nie jest nieprawda. Bo ludzie nie próbują. Albo inaczej: w miarę upływu czasu  coraz bardziej boją się próbować.


W dzieciństwie często jeździłem na kolonie. Wywoływaliśmy tam duchy. Za najbardziej niebezpiecznego uchodził duch Bruca Lee. Tych, którzy się przestraszyli zabijał jednym kopnięciem. Nigdy nie udało nam się go wywołać. Widać się zmęczył od nieustannego kopania.


Miałem też doświadczenia z hipnozą. Moją ówczesna narzeczona z podwórkowej bandy zahipontyzowała kiedyś pewnego przystojnego szatyna. Zrobiła to za pomocą srebrnego komunijnego łańcuszka. Seans odbył się w piwnicy bloku. Zahipnotyzowany miał wypełniać rozkazy hipnotyzującej. Pierwszy jej rozkaz brzmiał: ściągaj gacie! Nic więc dziwnego, że rozstaliśmy się wkrótce po tym.


Zmierzam jednak do tego, że dzieci są ciekawe świata. Badają go. Karmią się emocjami. Dzieci mają wyobraźnię. 


A dorośli zazwyczaj mają już tylko kredyty i gorycz. 


Jedni i drudzy ścierają się ze sobą. Dzieci chcą korzystać ze swojej wolności i spontaniczności, ale nie mają pieniędzy.


Dorośli mają pieniądze, ale traktują swoje dzieci jak projekt korporacyjny, kolejną inwestycję.


Kończy się więc to na swego rodzaju kompromisie: dorosłe dzieci, owszem, jeszcze marzą, ale już o luksusowych trampkach albo torebkach. I generalnie, jak ktoś ma dostęp do podobnego rodzaju towaru to jest w ich oczach superbohaterem, jak Thor albo inny Homelander.


A później to już skupiają się na roli tych, którzy mają spełniać oczekiwania innych. Zaś ich cel egzystencji sprowadza się do tego, żeby mieć telefon i klikać tam na różne zdjęcia, że to jest fajne, a to bardzo fajne. 


Na co ci nie szkoda kwadratu?


Siedzę przed zakreśloną do połowy kartką i wpatruje się w te kwadraty, które są wolne.


Ile z tych kratek spędzę we względnym komforcie? W trakcie ilu będę jeszcze w pełni sił, aby wstawać rano i cieszyć się, że mnie nic nie boli?


5?


10?


15?


Na co ja je przeznaczę?


Więcej pieniędzy? 


Awanse?


Lepsze samochody?


Czy mając 70 lat chcę się obudzić ze świadomością, że spędziłem życie, uganiając się za wirtualnymi liczbami na moim koncie bankowym?


Myślę o tym, że robiłem w życiu rzeczy, które były ryzykowne. Robiłem rzeczy, które były strasznie głupie.


Jechałem w bagażniku samochodu, robiłem kupę z deski windsurfingowej, kąpałem się nagi w jeziorze, upijałem do nieprzytomności i kończyłem imprezy śniadaniami o ósmej rano.


Niektórych rzeczy nigdy nie pragnąłem. Nigdy nie byłem w burdelu, nie uprawiałem seksu na fakturę. Dla mnie w seksie chodzi o to, co jest w twojej głowie i jej. I to ma się jakoś splatać. Inaczej są to tylko ćwiczenia gimnastyczne.


Fajki paliłem raz, jak miałem siedem czy osiem lat. Trochę porzygałem, więc mi ochota do tej pory przeszła. Nigdy nie próbowałem LSD czy grzybków. Może powinienem? Może poznałbym siebie lepiej?


Nigdy nie wysłałem żadnej kobiecie zdjęcia swojego ptaka, a kiedy miałem papużki nierozłączki, nie miałem jeszcze aparatu. 


Na tik – toku jest teraz nowy challenge: ludzie robią filmy, jak sikają w majtki. 



To również nie dla mnie. Szkoda kwadratu.


Z perspektywy czasu mam kilka całkiem ciekawych pomysłów jak mogłem sobie ubarwić egzystencję w wieku młodym, choć niekoniecznie jest to lanie w spodnie. Więc chyba już jestem tradycjonalistą. 


Życie składa się ze wspomnień zszytych ze sobą w lepszy i gorszy sposób. To my decydujemy jaka będzie jakość tego materiału. 


Czasami ludzie chcą w wieku lat 80 oprzeć się o ramiona wnuków. I tyle


Dwa lata temu Uniwersytet Stanforda zapytał kilka tysięcy osób koło 50 – ki o to, co chcieliby zrobić/zobaczyć przed śmiercią. Wybierali po kilka rzeczy.


Odpowiedź numer jeden za specjalnie nikogo nie zaskoczyła, bo była dość trywialna. 


Akcja pod tytułem: spierdolić jak najdalej. Czyli zobaczyć Japonię, zwiedzić z plecakiem Europę, Hawaje, Australię, przejechać na rowerze Włochy oraz Francję, etc. 


Prawie jednak na równi z tym, było zaliczenie jakiegoś ważnego osobistego celu. A jaki jest ten ważny, to już każdy sobie wybierał indywidualnie. Ludzie z badania chcieli polecieć prywatnym samolotem, zarobić w chuj szmalu, przejechać się choć raz Porsche, przebiec maraton, napisać książkę (he, he).  


Mniej więcej połowa chciała po prostu doczekać. Kobiety chciały zobaczyć jak ich dzieci się żenią i same mają dzieci. 


Czasami ludzie chcą w wieku lat 80 oprzeć się o ramiona wnuków.


I tyle.


Co ósma osoba chciała też zrobić coś dzikiego, coś co budzi adrenalinę w żyłach, coś co każe krzyczeć tuż po, albo w trakcie, czyli popływać z rekinami, skoczyć na bungee, ze spadochronem, posurfować na wielkiej fali, bądź po prostu popłynąć łodzią na ryby daleko w morze czy w ocean. 


Te plany są mniej lub bardziej śmiałe, mniej bądź bardziej realne, ale generalnie 80 proc.  jest możliwa do osiągnięcia. 


Czy ci ludzie to zrobią?


Większość nie.


Trochę poopowiadają przy piwie. I na tym zakończą się plany podboju wszechświata. 


U nas jest tak samo.


Chciałem, ale nie zrobię. Bo dzieci. Bo praca. Bo brak kasy. Bo zdążę. Bo się boję.


Bo nie do końca byłem przekonany.


Bo żona nie pozwoliła. Bo mąż się nie zgodził.


Znaczy się jeśli chodzi o szaleństwo to co najwyżej w grę wchodzi zamówienie tatara przy drodze krajowej numer 19.  


Smutne nie?


Producent nie daje ci gwarancji na 80 lat


Na kartce papieru zakreślam rzeczy, które chce zobaczyć, rzeczy, których chce się nauczyć.


Chcę akceptować to, że czasami się boję. I nauczyć przełamywać swój strach.


Chcę cieszyć się z małych rzeczy oraz małych przyjemności. Akurat w tej ostatniej dziedzinie całkiem przypadkiem pandemia przeniosła mnie na poziom średniozaawansowany.


Ludzie marzą o wyjazdach, ale nie zawsze plany muszą kończyć się na szczycie Mount Everestu. Przez ostatnie tygodnie zobaczyłem w okolicach swojego domu takie rzeczy, że mi kopara opadła.


Przez przypadek byłem bardziej uważny.


[image error]Fort Szczęśliwice. Mieszkam w okolicy 15 lat. Odwiedziłem ponad 30 krajów świata.
[image error]W forcie byłem pierwszy raz. Zawsze uważałem, że zdążę

Siedzę i myślę o pacjencie doktor Vj Periyakoil. Pojawił się u niej  w gabinecie w Stanford w Kalifornii. Miał wyjątkowo wrednego raka pęcherzyka żółciowego. To znaczy, wszystkie są wredne, ale ten jest wyjątkowo parszywy. Nowotwór nie był operacyjny. Można go było leczyć tylko chemią i naświetlaniem. 


Vj spojrzała w papiery. Spojrzała pacjentowi w oczy. I zadała mu pytanie, jakie zawsze zadaje pacjentom: czy ma do ogarnięcia jakiś cel, który zawsze chciał zrealizować, a brakowało mu do tej pory czasu. Facet zastanowił się przez chwilę, po czym stwierdził: “Zawsze chciałem zabrać swoją rodzinę na Maui, ale nie było mnie na to stać. Jak pani doktor sądzi, pojadę w przyszłym roku?”


W jego oczach była nadzieja. Vj nabrała ekstra powietrza w płuca i następnie na tyle delikatnie, na ile mogła, wyjaśniła mu, że nowotwór jest wredny, zostało mu najprawdopodobniej kilka tygodni życia, nie wiadomo jak będzie po chemioterapii i naświetlaniu, ale raczej może się spodziewać, że będzie miał fart, jeśli będzie mógł w ogóle wstać z łóżka. 


– To co mam robić? – zapytał pacjent. 


– Leć pan na to Maui póki pan jeszcze może. Jak pan wróci, zaczniemy leczenie. 


Pacjent wrócił uśmiechnięty dwa tygodnie później. Wręczył Vj w podziękowaniu gigantyczną puszkę orzeszków, które stamtąd przywiózł specjalnie dla niej. 


Ludzie zmieniają coś w swoim życiu, dopiero wtedy kiedy coś traumatycznego, coś tragicznego, spotyka ich bądź ich bliskich. To jak dzwonek w szkole. Automatycznie się podrywasz i wychodzisz. Nagle możesz zrobić to, czego nie udawało się zrobić przez całe życie. Dlaczego dopiero wtedy? Dlaczego nie teraz?


xxx


Pamiętasz te dni, kiedy otwierasz oczy, czujesz się chujowo i zadajesz sobie pytanie: czy to wszystko, co mnie czeka?  


Wiesz co? 


Znasz na nie odpowiedź. Jest w tobie. Posłuchaj głosu swego serca. Tak żeby w momencie kiedy puste kratki się wypełnią, powiedzieć: fajnie było.


Co jest pewne?

100% ludzi umrze

A Zakład Pogrzebowy A.S. Bytom lubi to.


Co chcę zrobić przed śmiercią?


Fitz zmarł w 2009 roku, mając 79 lat.


Odsiedział grzecznie swoje sześć miesięcy, a następnie przez kolejnych kilka dekad żył jak przykładny obywatel, będąc członkiem licznych organizacji społecznych oraz charytatywnych. 


Zostawił po sobie trzech synów. Do tej pory nie wiadomo, ile wygrał w zakładach za swoje dwa lądowania przed barami. Na jego cześć nazwano za to drinka: „Late Night Flight”.


Nie zdradzę ci swojej listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Zwyczajnie jest moja. Jest intymna.


W końcu każdy ma swoją własną ścieżkę życia.


Ale od teraz, w każdej z moich podróży pierwszego wieczora znajdę bar. I zamówię tam „Late Night Flight” na cześć Fitza. Wypiję za spontaniczne decyzje i ciekawość dziecka. Za to, żebym zawsze pamiętał, że każda moja decyzja ma swoje konsekwencje. 


Przeznaczę na to ułamek jednego z moich kwadratów. 


Na zdrowie. 


[image error]Na co czekasz?

Źródła: Bucket List Research Project Uniwersytetu Stanford znajdziecie tutaj: https://med.stanford.edu/letter/bucket-list-research.html

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 25, 2020 00:21

May 3, 2020

Czy chce ci się rzygać, kiedy myślisz o swoim życiu? 

Frank Farian potrafi śpiewać. Na rynku muzycznym w rodzimych Niemczech idzie mu nawet całkiem obiecująco. 


Ma jednak jedną, jedyną wadę. Wygląda jak pomocnik murarza na budowie, po dwóch lufach i paprykarzu szczecińskim na trzech. Trochę zasłania to fryzurą, ale nie zrobi specjalnej kariery jako wokalista. On uważa, że to dlatego, że nigdy, ale to nigdy nie będą do niego wzdychać kobiety. 


Prawda jednak jest taka, że nie chodzi tylko o wygląd: Farian ma charyzmę jak domestos albo niemiecki wurst. 



Zamyka się więc w studiu i zostaje producentem. 


Jeśli ktoś pamięta zespół Boney M. to występowało tam dwóch czarnych kolesi. Farian wymyślił ten zespół. I śpiewał za jednego z nich. A że był biały? Nikt nie jest doskonały.


Farian to jednak autor innego największego w historii muzyki pop przekrętu, który wydarzył się w roku 1989. Ma piosenkę o której wie, że będzie hitem. Nagrywa ją z kilkoma profesjonalnymi muzykami. Którzy mają jednak jedną wadę. Nie wyglądają. Frank znajduje więc dwóch bezrobotnych modeli Roba i Faba, którzy prezentują się wręcz rewelacyjnie. Że nie potrafią śpiewać? Oj, nie czepiajmy się szczegółów.


Tak powstaje grupa Milli Vanilli.



Zespół występuje na żywo, choć bardziej prawidłowym byłoby określenie tego, jako tańczenie do muzyki lecącej z playbacku. Piosenka „Girl You Know It’s True” jest w Niemczech hitem, czego Farian się spodziewał



Jest jednak hitem też w całej Europie. I staje się hitem w USA. A za nią kolejne piosenki z tego samego albumu. A tego Farian w ogóle nie brał pod uwagę. Sytuacja go przerasta. Rob i Fab stają się gwiazdami muzyki pop, nie śpiewając ani słowa. I dostają nominacje do najważniejszej nagrody muzycznej na świecie: Grammy.


Farian jest przerażony. Rob i Fab również.  Modlą się, aby tylko jej nie wygrać. Milli Vanilli zostaje jednak najlepszym nowym artystą roku 1989. To dla normalnych zespołów powinien być początek. Dla nich jest to koniec. Farian wyjawia sekret. 


– Chcieliśmy być na szczycie. Chcieliśmy być gwiazdami – tłumaczą Rob i Fab. – Ten facet dał nam szansę i ją wykorzystaliśmy. 


Kto by odmówił?


Przykład Milli Vanilli pokazuje, jak bardzo ludzie chcą sławy. Jak wiele są w stanie dla niej poświęcić. Jak bardzo mocno ludzie chcą, aby ich życie miało sens. 


Wszyscy nie mogą osiągnąć sukcesu


Pod jedną z moich ostatnich notek czytelnik umieścił komentarz: „Żeby ktoś mógł osiągać sukcesy inni muszą być planktonem. Wszyscy nie mogą osiągnąć sukcesu. To niemożliwe.”


Pomyślałem: jesteś w błędzie chłopaku. 


Ludzie, owszem, bardzo często uważają, że sukces w życiu jest policzalny. W euro, dolarach, złotych czy jenach. Dużo pieniędzy. Dużo sławy. Luksusowe kosmetyki, luksusowe bryki, dobre narkotyki. 


Dużo darmowych gadżetów.  Kobiety/mężczyźni na wyciągnięcie ręki. Ścianki, artykuły w plotkarskich serwisach. Ludzie o tym marzą i aby to zdobyć gotowi są kłamać, kraść oraz oddawać swoje ciało. 


Kiedy siedzi się dużo w domu, czas płynie zupełnie inaczej. Oglądamy seriale, które wydaje nam się, że już widzieliśmy. Pijemy alkohol, którego ciągle jest za mało (na miłość Boską otwórzcie knajpy, bo zaraz wszyscy wpadniemy w alkoholizm). Przez głowy przewija się lawina myśli. Niepokój o przyszłość. Ludzie zastanawiają się czy podjęte decyzje miały sens. Decyzje odnośnie pracy. Związku. Dzieci.


“Nie ma mnie na ściankach. Nie jestem Tylor Swift. Pracuję w przedszkolu. Zmarnowałam życie?”


Ktoś inny chce być aktorem. Od dzieciństwa o tym marzy. I zdaje do szkoły teatralnej, dostaje się tam, kończy ją i nagle: gra tylko ogony. Na scenie trzyma tylko halabardę. Czy zmarnował życie? Ja jestem pisarzem, tworzę książki. Nigdy nie dostanę literackiego Nobla. Czy to co robię ma wobec tego sens? Czy warto pisać? 


A z drugiej strony pisarka Candace Bushnell, autorka „Seksu w wielkim mieście” – biblii wyzwolonych kobiet – rok temu w wywiadzie dla Sunday Times Magazine powiedziała coś takiego: “Kiedy rozwiodłam się mając 50-kilka lat, zobaczyłam nagle jak bardzo jestem samotna. Ludzie, którzy mają dzieci, posiadają jednak jakąś kotwicę w życiu.”Ona ma zaś tylko karierę. To tak jakby papież powiedział, że nie wierzy w Boga.  


Jaki z tego płynie wniosek? 


To, czy nasze życie jest zmarnowane czy nie, zależy tylko i wyłącznie od naszego wewnętrznego osądu.


Każdy z nas, niezależnie od tego ile ma w portfelu, wcześniej czy później zmaga się z samotnością i strachem przed śmiercią. I nikt nie ucieknie od wątpliwości, czy to co zrobił i osiągnął jest w ogóle cokolwiek warte. 


Czy rzygasz, myśląc o swojej pracy?


Kilka lat temu mój dobry przyjaciel Ufo, od 20 lat zajmujący się sprzedażą przyjechał do bardzo ważnego klienta. 


Zatrzymał się na parkingu, otworzył drzwi od swojego volvo s60, po czym rzygnął. Otarł następnie usta i uznał, że można mówić o pewnym zmęczeniu materiału i niechęci do pracy. Po tym, jak już wytarł usta i przeżuł gumę miętową, postanowił dowiedzieć się, czy może nie wziąć by się za coś innego w życiu. 


Wynalazł specjalistyczną firmę doradczą z ładnymi wizytówkami. Przeszedł długie testy, przeprowadził długie rozmowy, zapłacił za to miliony kruzejros, a na koniec siadł przed szpakowatym dobrze ubranym mężczyzną, który mu powiedział: jest pan typem analitycznym, bardzo dobrze radzi sobie pan z ludźmi, ma wielkie zdolności społeczne, oraz przywódcze, jest pan samodzielny posiada dużą inicjatywę, dobrze pan sobie radzi z rozwiązywaniem problemów, pana kariera jest w dużej korporacji, najlepiej w roli dyrektora sprzedaży. 


Ufo podrapał się po głowie i wrócił do swojego biura, gdzie na drzwiach ma tabliczkę ‘dyrektor sprzedaży’.


Jaki z tego płynie wniosek?


O tym, czy coś jest dla nas dobre, najwięcej wiemy my.


Owszem, możemy się też mylić. Ale również mamy najwięcej danych do podjęcia decyzji. I nikt tego nie zrobi za nas. 


Zawsze pracujesz dla siebie


Mój kolega, nazwijmy go Rafał, posiada wszystkie oznaki stabilizacji. Żonę. Dziecko. Kredyt. Konsolę Playstation. 


Przez dziesięć lat pracował w dużej firmie medialnej. Robił karierę, zarabiał pieniądze. Nagle zorientował się, że zupełnie nie sprawia mu to przyjemności. Rozchodzę to – postanowił. I tak chodził z tym półtora roku, aż w końcu rzucił papierami i odszedł. Znajomi mówili: “Czyś ty zwariował? Rzucać taką robotę?” To się nie mieściło nikomu w głowie. 


Kolega poszedł wymyślać gry. Popracował tak sześć lat. Obudził się pewnego dnia, spojrzał w lustro i nie spodobało mu się to, co zobaczył. Odszedł po raz drugi. Co mówili znajomi? “Czyś ty zwariował? Rzucać taką robotę?”


Czy to były łatwe decyzje? Nie. Żeby coś zmienić, trzeba pokonać strach przed zmianą.


Ten lęk jest paraliżujący. Boimy się zmian, bo mogą wywołać ból, finansowe problemy, zagrozić stabilności rodziny, etc. 


Co nie zmienia podstawowego faktu, który Rafał zrozumiał szybciej niż inni ludzie.


Zawsze pracujesz dla siebie. Nawet jeśli u kogoś innego.


Zawsze w pierwszej kolejności masz brać pod uwagę swoje dobro. 


Twoja wolność zaczyna się w momencie, kiedy możesz bez żadnego problemu zrezygnować ze swojej pracy i nie martwić się czy przez kilka następnych miesięcy będzie za co zapłacić za mieszkanie. Ten stan umysłu jest wart dużo więcej, niż nowy samochód, nowe buty, czy sterta ciuchów.


10 tysięcy dolarów za post


Żyjemy w czasach, kiedy możliwości zostania „gwiazdą” nagle raptownie się poszerzyły. To o wiele łatwiejsze niż kiedy karierę robiło Milli Vanilli. 


Pojawił się nowy zawód: influencer. Czyli ktoś, kto pokazuje swoje życie w Internecie, aby polecać produkty firm, które za to płacą. Ten biznes wart był w ubiegłym roku 6.5 mld dolarów i to nie jest żart. Prawie połowa osób odpowiadających za sprzedaż, jedną piątą swoich budżetów wydawała na influencerów. 


Osoba, która ma milion obserwujących bierze za reklamowy post minimum 10 tys. dolarów. W tym świecie gigantyczną popularność może mieć dzieciak z Koziej Dójki, pielęgniarka z Warszawy, graficzka ze Złotowa, architektka wnętrz ze Szczecina, czy absolwentka liceum dla dorosłych ze Świdwinia.


Ja też tego do końca nie rozumiem, ale, jak widać, po sławę może sięgnąć teraz każdy. Wiem za to jedno.


Kluczowym elementem sprawiającym, że człowiek czuje, że jego życie ma sens jest stan, gdy jest dumny ze swojej pracy.


Owszem, dawniej było o to łatwiej. Wiek temu jak szewc zrobił buty to była to czynność skomplikowana. Kiedy je kończył, był ze swojej pracy dumny. Teraz buty robi się hurtowo w Chinach. Ktoś może co najwyżej do nich przybić fleki. Czy to daje powody do dumy? Może, ale nie sądzę. 


Ale bez dumy z tego, co się robi, trudno w życiu o satysfakcję. 


Liczy się średnia z całej gry


Kiedy byłem dużo młodszy niż teraz, często oglądałem w telewizji NBA. Nie dlatego, że szczególnie lubiłem kosza, (wolę boks i tenisa), ale dlatego, że było to zwyczajnie modne i fajnie się o tym gadało na przerwach. 


Najwybitniejszym graczem w tamtych czasach był His Airness Michael Jordan. Sześciokrotny mistrz NBA, dwukrotny złoty medalista olimpijski. Jordan był doskonałym koszykarzem, ale tytuły mistrzowskie zaczął zdobywać dopiero wtedy, gdy przestał koncentrować się na sobie, a zaczął grać zespołowo. 



W pewnym momencie, jak nam nie wychodzi, trzeba po prostu zmienić metodę. Przyjąć, że to nie jest wina świata i niesprzyjających okoliczności, tylko nasza. 


– Spudłowałem w swoim życiu ponad 9 tys. rzutów. Przegrałem prawie 300 meczów. 26 razy rzucałem do kosza, w momencie gdy zależał ode mnie sukces całego meczu i spudłowałem. 


Ciągle zaliczałem w swoim życiu porażki. I znowu, i znowu i znowu i tak przez całe moje życie. I dlatego odniosłem sukces – mówił. To oczywiście pieprzenie. Tak niewiarygodnie utalentowanych osób o tak gigantycznej motywacji pracy jest niewiele. 


Ale chodzi mi tutaj o coś innego. Ludzie często oceniają swoje życie przez daną chwilę, moment, w którym aktualnie się znajdują. – Skoro teraz jest chujowo, to życie też jest chujowe – myślą (a jeśli jesz schabowego to jesteś kotletem wieprzowym w bułce i jajku). Tyle, że nikt, nawet Michael Jordan nie jest cały czas perfekcyjny. Każdy ma gorszy dzień, gorszy mecz, gorszy sezon. Trzeba więc skakać koło tego kosza i rzucać do niego piłki. Jak ktoś próbuje dostatecznie często, to w końcu zacznie trafiać. 


Liczy się średnia z całego okresu gry.


Liczy się uśmiech na twarzy, chwilę przed tym, zanim złożą nas do trumny i ostatnia myśl: fajnie było. 


Aha. Bądź dobrym człowiekiem nie na Facebooku czy Instagramie, ale w rzeczywistości. To zawsze pomaga. Pomagając innym, tak naprawdę pomagamy sobie. 


[image error]Jak zmienić swoje życie? Na początek uświadom sobie jedną rzecz: czas nas zabija

Epilog


Rob i Fab po ujawnieniu sprawy Milli Vanilli nagrywają płytę, na której sami śpiewają. Album sprzedaje się w 2 tys. egzemplarzy. Rob w 1998 roku umiera z powodu przedawkowania mieszanki leków i alkoholu. Fab ciągle występuje. 


Ufo nadal pracuje w tym samym miejscu, ale zaczął jeździć na Podlasie, aby obserwować zwierzęta. Jak twierdzi – to go odpręża. 


Ostatnio od czasu do czasu mówi o prowadzenie restauracji bądź pensjonatu, choć z jedzeniem go łączy tyle, że lubi żreć, a z pensjonatem, że lubi w takowych spać.


Rafał na moment założył własną firmę. Twierdzi, że pozwoliło mu to odzyskać poczucie kontroli nad własnym życiem. Teraz znowu pracuje dla kogoś, ale robi to z podejściem, że jak nie będzie mu się podobało, to po prostu odejdzie. „Jestem lojalny, ale nie jestem fanatykiem i mam już odwagę, powiedzieć (sobie) dość.” 


Candace Bushnell, autorka „Seksu w wielkim mieście” na swojej książce zarobiła 47 mln dolarów. 


Po wywiadzie dla Sunday Times Magazine odwołała swoje słowa.


 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 03, 2020 23:30

April 26, 2020

Zadaję to pytanie każdej kobiecie. I większość oblewa ten test

Madonna Louise Ciccone była solidnym produktem katolickiej edukacji. Chodziła do szkół podstawowych imienia św. Franciszka i Andrzeja. Uczyła się dobrze, choć na jej oceny z zachowania wpływało to, że lubiła pokazywać chłopcom bieliznę. 


Kiedy miała 18 lat olała studia (taniec) i przeprowadziła się do Nowego Jorku. 


 – Pierwszy raz w życiu leciałam samolotem, pierwszy raz brałam taksówkę. Przybyłam do tego miasta mając 35 dolarów w kieszeni. To była najodważniejsza rzecz, jaką zrobiłam kiedykolwiek w życiu – opowiadała. 


Tam z Madonny Louise Ciccone została już tylko Madonna. 


Kim jest Madonna? Powiedzmy, że matką Lady Gagi. 


Nie była zbyt piękna. Nie miała wielkiego głosu. Nieźle się ruszała. I tyle. W NY pracowała jako kelnerka w Dunkin’ Donuts, pozowała naga do zdjęć za pieniądze i chodziła na zajęcia, gdzie dalej uczono ją tańczyć i śpiewać. 


No i cóż, nie oszukujmy, używała mężczyzn po to, aby zostać znana. Jak napisałem w swojej pierwszej książce “Pokolenie Ikea”: „Kiedy zrobiła karierę, musiała stwierdzić z ulgą na wydechu: „To teraz będę robiła laskę tylko wtedy, kiedy będę miała ochotę”.


To o niej pomyślałem jako pierwszej czytając ten list. 


Dlaczego? Bo w 1984 roku Madonna w swoim drugim albumie zamieściła singiel „Like a Virgin”. I Jeśli istnieje jakakolwiek antyteza dziewictwa to jest nią właśnie Madonna. 



Czy jesteś dziewicą? 


Jestem kawalerem. Mam 32 lata. Koleżanki z pracy postawiły sobie za cel mnie ożenić. Ja grzecznie odpowiadając mówię, że żadna nie spełnia moich wymagań. Żadna nie jest dziewicą. Na tą odpowiedź wszystkie dostają jakby histerii. Zaznaczę, że wszystkie są mężatkami z różnym stażem.


Zresztą tak samo reagują panny (żeby nie było, nie biegam po ulicy i nie informuję wszystkich o moich oczekiwaniach, ale nie mam problemu mówienia o tym jasno). Dlaczego tak jest, że kobiety nie mogą się pogodzić z moimi oczekiwaniami i tak reagują?”


– WK (listy do Czarnego na pokolenieikea.com)


Kiedy zapytałem WK czy mogę tego maila upublicznić, odpowiedział tak: „Nie mam nic przeciwko, chętnie poczytam bluzgi pod moim adresem, a kto wie, może ktoś coś wartościowego wniesie. Ewentualnie, proszę również dodać, że i ja mam do zaoferowania „czystość” w tych kwestiach. Dlatego tak postawiłem sprawę w tym temacie.”


Odpowiedzi na dwa najważniejsze pytania, które teraz rzucają się kobietom do głowy: 


•Tak, kolega wygląda bardzo dobrze (jeśli oczywiście mogę to po zdjęciach ocenić). 


•Tak, ma bardzo dobrą pracę. 


Skoro mamy to już za sobą, to powiem, że miałem dylemat, czy akurat ja jestem najbardziej odpowiednią osobą, aby udzielać porad o dziewictwie. Bo to jest tak, jakby z mięsożercą o weganizmie gadać. To znaczy, ja z chęcią opierdzielę jakąś zieleninę, hummusik też chętnie, ale mięso jest mięso, a na bezrybiu i rak ryba.


Albo jak ktoś nie do końca czuje porównanie to jak tym dowcipie, który kiedyś mi opowiedziała koleżanka,  gdzie na bardzo wzruszającym kazaniu, jakaś kobita się nie wzruszyła. A jak ją pytali dlaczego, to powiedziała, że po prostu nie jest z tej parafii.


Ale przeanalizowałem sytuację, że nie o dziewictwo tutaj chodzi, tylko o współczesne kobiety i ich pragnienia, a na tym gruncie czuję się nieco pewniej. 


Dlaczego tak szalejemy na punkcie dziewictwa? 


Z tym dziewictwem chodziło dawniej głównie o to, aby mieć pewność własnego ojcostwa. Innej metody nie było.


Teraz mamy badania genetyczne. A i tak cierpimy tu na pewne rozdwojenie jaźni. 


Do tej pory w wielu krajach arabskich kobiety, które przed ślubem nie są dziewicami, są napiętnowane przez otoczenie. Rodzina narzeczonego je odrzuca. Stają się ofiarami zabójstw.


Ale błona błoną, a życie życiem, toteż mocno popularny jest tam seks analny oraz zestawy za 15 dolców zawierające sztuczną krew, dzięki którym kobieta może udawać dziewicę (no, chyba, że woli przywrócić sobie błonę – ale to już wtedy kosztuje koło 3 tys.).


W Polsce też mamy w podświadomości pewne schematy.


Cała religia w tym kraju jest oparta na dogmacie, zaszła w ciążę, ale jednak dziewica. 


Zgodnie z narodową martyrologią podziwiana jest asceza, gdzie ona poznaje tego jedynego. On idzie na wojnę i bohatersko ginie. Ona zostaje z dzieckiem i do końca życia nie chce żadnego innego, mimo, że nalegają i mimo że ona zalewa się łzami. I później tylko sadzi kwiaty na jego grobie, przyprowadzając tam blondwłosego chłopczyka.


Nawet flagę mamy biało – czerwoną.


A w praktyce z dziewictwem jest tak, że ludzie go nie tracą. Chcą się go pozbyć jak najszybciej. I żeby było zabawniej nadal go admirują! 


Jak w tym memie: 


„Uwielbiam wesela. Panna młoda udaje, że jest dziewicą (w końcu biała suknia), Pan młody udaje, że znalazł tę jedyną, a rodzice obu stron udają, że się lubią. Tylko goście są szczerzy. Przyszli chlać i chleją.” 


Dlaczego koleżanki z pracy kolegi WK tak się dziwią temu wymaganiu dziewictwa? Poza tym, że chcą aby on też cierpiał (bo co ma mieć tak dobrze w samotności)? Bo takie wymaganie jest z ich punktu widzenia zwyczajnie nieżyciowe. Bo stoi w sprzeczności ze światem i problemami, jakie znają. Bo wiedzą, że w małżeństwie kwestia seksu bardzo szybko schodzi na dalszy plan. 


Czy jednak mają rację? 


Czy racjonalnym jest wymóg, aby partnerka na życie była dziewicą?


A czy racjonalnym jest wymóg, że facet zaczyna się od 185 cm 10 tys miesięcznie i 20 cm? 


A Kopciuszek – poleciała na wyjątkową inteligencję księcia czy na jego zamek?


Zmierzam do tego, że ludzie mają różne wymagania szczęśliwego związku. Wydaje im się, że wzrost gwarantuje szczęście. Że pieniądze partnera bądź partnerki będą grzały związek w dzień i w nocy. 


Mam nawet znajomą, która uważa, że torebka Bottega Veneta oferowana w prezencie to jest wyraz może nie dozgonnej miłości, ale na jakieś trzy miesiące na pewno starczy. 


Świat się ubrudził


Jestem cynicznym romantykiem (jakby ktoś jeszcze nie zauważył).


Dziewictwo jest dla mnie kategorią nastoletniej wielkiej miłości, która przetrwa czasami miesiąc, czasami dwa, a czasami dwa lata. Tego etapu ‘razem naprzeciw całemu światu’. Etapu, za którym ludzie później potrafią tęsknić resztę życia, mrucząc do siebie “kiedyś to było”. 


– Nie to, co teraz – mówi kolo, przeglądając tinderka. – Tylko seks i kasa się liczy – narzeka, wyszukując co bardziej rozebrane laski, mające ONS (one night stand) w opisie. 


Czyjekolwiek cnota jest mi jednak teraz równie dobrze potrzebna jak łzy smoka, ręka królewny i jazda na jednorożcu. 


Wychodzę bowiem z założenia, że facet powinien się wyszaleć. Jeśli się nie wyszaleje, to potem będzie wiecznie za tym tęsknił. Może nie od razu. Ale za 5, 10, 15 lat, będzie patrzył za byle kawałkiem kobiecego ciała zastanawiając się, co stracił.


Identycznie jest zresztą z kobietami. I nie chodzi mi tu uzyskanie przebiegu VW Passata tuż przed przekroczeniem polskiej granicy. Raczej o dowiedzenie się, kim są mężczyźni. Uzmysłowienie sobie, kogo tak naprawdę szukam. 


Ale to mój świat. Na moich doświadczeniach zbudowany. 


Rozumiem jednak, że pragnienie dziewictwa prezentowane przez WK to w rzeczywistości pragnienie czystości w świecie dalekim od czystości, gdzie prawdziwa biel jest tylko na śniegu, albo w reklamie proszków do prania. 


W tym układzie dziewictwo ma być więc gwarancją. Czystości? Niewinności?  Uczciwości? Niekończącej się nigdy miłości?


Tyle, że żadne przymioty fizyczne nam tego nie zapewnią. To trochę tak jak nałożenie prezerwatywy w dniu porodu. Albo ktoś to ma niezależenie od seksualnego przebiegu i wzrostu, albo nie. 


I tylko jedno jest pewne. To, że w miarę upływu czasu wszystko tracimy. Młodość, pieniądze, urodę. Dziewictwo też. 


Zostaje człowiek. Jego mamy kochać. Jego mamy akceptować. 


Dla tęskniących za dziewictwem jest jednak nadzieja


To „Like a Virgin” Madonny to historia laski, która przeszła przez absolutną kupę gówna w życiu.  


I was beat


Incomplete


I’d been had, I was sad and blue


I wtedy pojawił się on. Nie wiemy czy to jest pieprzony książę z bajki. Nie wiemy czy jeździł Merolem i czy miał wielką pałę. 



Wiemy za to, że nagle nie liczyło się to, co było wcześniej. Że nagle każdy dotyk tej drugiej osoby znowu budzi w niej dreszcz. Budzi w niej coś, co dawno miało zdechnąć. 


Yeah, you made me feel


Shiny and new


Hoo, like a virgin


Touched for the very first time


Like a virgin


When your heart beats


Next to mine


Każda kobieta może się poczuć jeszcze raz w życiu jak dziewica albo jak prawiczek.


Na tym polega siła miłości. Że wchodzimy do tej rzeki jeszcze raz i jeszcze raz mimo, że obiecujemy sobie tego nigdy już nie zrobić. 


[image error]Czy dziewictwo jest gwarancją udanego związku? A czy jest nią 180 cm wzrostu?                          Photo by Leah Kelley on Pexels.com

 


 


 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 26, 2020 07:47

April 20, 2020

“Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” jakby straciło na aktualności, co?

Był koniec lutego, kiedy obudziłem się w środku nocy. Nie mogłem oddychać. Czułem jakby ktoś chwycił mnie za gardło i z małpią złośliwością zaciskał na nim palce. Wstałem i przez pół nocy siedziałem na kanapie, łapiąc z trudem oddech. Chyba masz zapalenie oskrzeli chłopaku, pomyślałem. 


Przez kilka dni oddychałem jak bułgarski opiekacz. Nie miałem siły. Czułem się rozbity. Pracowałem z domu. Pięć dni później poszedłem na siłownię. Coś tam jeszcze szmerało po płucach, ale dawało się z tym wytrzymać. Tydzień później siedziałem w samolocie do Portugalii. Wróciłem już zdrowy. Inne powietrze mi pomogło. 


Może to było zapalenie oskrzeli. Może to była grypa. A może słowo na k. Nie wiem. Przekonam się pewnie za kilka miesięcy, kiedy będzie wiadomo czy mam przeciwciała. 


 Czy teraz bym zrobił coś inaczej? Tak. Tyle, że ocenianie przeszłości z punktu widzenia teraźniejszości nie zawsze ma sens. Zawsze jesteśmy strasznie mądrzy już po. Zawsze  jesteśmy strasznie głupi przed.



Dzień Świstaka


Pamiętacie to powiedzenie: „wszędzie dobrze ale w domu najlepiej?” No, to tak jakby straciło obecnie na znaczeniu, nieprawdaż?


To tak, jak ze stałym związkiem albo małżeństwem. Na początku jest boom, emocje, pewna ekscytacja i pieprzenie na wszystkich meblach. Każdy dzień niesie coś nowego. A później zaczyna się codzienność. 


Teraz też ona się zaczęła. 


Całe to życie w kwarantannie, które potrwa najmarniej do końca kwietnia sprawia, że po raz pierwszy od dawna zadaję sobie pytanie: jak, do nędzy, wytrzymać z sobą samym?Czuję się jak pingwin na wrotkach, na pustyni, startujący w nowym sezonie “Tańca z Gwiazdami”, do pary z Julią Wieniawą albo Wiktorią Gąsiewską. Czyli – jakby ktoś jeszcze nie zauważył – nie na miejscu.


Śnię koszmarne, plastyczne historie. 


Piję więcej. Nie tylko ja. Kumpel, mecenas, stwierdził niedawno ponuro, że popada w alkoholizm, bo w weekend zrobił w ramach long baru 1.5 litra whisky. To już waga ciężka. Ja stanowczo musza, ale alkohol zmienił funkcję.


Z rozrywkowej na zagłuszającą. 


Czuję jakbym wpadł w niekończący się mroczny tunel z pracą. Bez żadnych przerw. Coś mnie wessało i nie puszcza. A nie pracuję wcale więcej.


Kiedy kończy się praca, zaczyna się film albo serial. 


Dzień Świstaka. 


Każdy jest dokładnie taki sam. 


To efekt tego, że skończyły się wszelkiego rodzaju ubarwienia rzeczywistości. Kino, wódka z kumplami, wypady na siłownię, do teatru (tak dla niepoznaki) i na basen. Nagle nic. Nie ma resetu. Pustka, jak do niedawna na dziale ze środkami do dezynfekcji, albo na półce z drożdżami. 


Kilka osób się pociesza, że przynajmniej teraz wyszło na jaw, że instagrameki są kompletnymi idiotkami, od siebie dając jedynie reklamy i wyreżyserowane, wyfotoszopowane kawałki życia prywatnego (na to aksamitna pianka z filiżanki pumpkin soya latte decaf) .


Jak u nastolatki na Spring Break w Stanach, która odmawiając opuszczenia plaży mamrotała do kamery „If I get Corona, I get Corona. But I’ll die partying”!


No, jak dla mnie, to nie jest to teza specjalnie świeża. Prawdziwy świat zawsze jest i będzie luksusem. W końcu większość ludzi maski nosi od lat. Teraz doszła po prostu druga.


Ale na serio. 


Nie ma co ściemniać. Możesz to być ty, mogę to być ja. W każdego to trafi. Na różne sposoby. Zakazi się ok. 60 proc. z nas. Cała gra toczy się o to, aby to nie nastąpiło w tym samym  momencie, bo wtedy zesra się cała nasza służba zdrowia, którą przez lata wszyscy mieli w dupie. 


Część z nas umrze. I to nie jest statystyka, nie są to procenty, tylko ludzie, których będzie brakowało ich przyjaciołom i ich rodzinie. W każde ich urodziny i w każde święta. 


Gospodarka się wali, ludzie seriami dostają wypowiedzenia z roboty, a głos tej drugiej osoby, która jest obok ciebie nie wydaje ci się już tak słowiczy. Związki się będą sypać. Ludzie będą bez kasy, już wpadają w depresję.


 Jak to ujął TS Eliot: „i tak się kończy świat. Nie hukiem ale skomleniem”. 


W głowie rodzi się bunt


Powtarzam sobie: nie utknąłeś w domu. Jesteś tu bezpieczny.


Powtarzam sobie: masz dobry widok z okna, a dres to wygodny strój. Motyl też nie byłby motylem, gdyby nie izolacja, nie? 


Powtarzam: zobaczyłeś mnóstwo ciekawych miejsc na świecie. Masz co wspominać. Otwórz zdjęcia, których nigdy nie oglądałeś. 


Powtarzam sobie: pandemie przychodzą i odchodzą, a później o nich zapominamy.


W 1971 roku w Polsce szalała grypa z Hongkongu. Zachorowało ponad 6 mln osób. Zmarło prawie 6 tys. Kto dziś o tym pamięta? 


Powtarzam sobie: stary, w ostatnich latach świat przeszedł przez potężny kryzys finansowy, zamachy terrorystyczne, kilka wojen, ludzie ciągle umierają z głodu, w kopalniach w kongijskiej Katandze dzieci wydobywają kobalt, po to, aby w Europie i USA można było jeździć elektrycznymi samochodami, a ty nagle odkrywasz, że jest chujowo, bo nie możesz się wódki w knajpie napić. Weź się stuknij rondlem w łeb. Najlepiej z rozbiegu. 


Powtarzam sobie: moje pewne rytuały się skończyły, nie zdążyłem jeszcze wyrobić tych nowych, które polubię. Po prostu pobudka 7.30, dużo pracuję, dużo spaceruję a w międzyczasie robię pompki i podciągam się na stole. I kiedy z tym wszystkim osiągam jakąś rutynę, wówczas wychodzi jakiś polityk i mówi “Potrzymaj mi piwo, zaraz zobaczysz”. 


I następuje kolejne pierdolnięcie. 


Szczyt epidemii miał być w kwietniu. Później w maju. Teraz mówią nam o wakacjach. Maseczki najpierw były nieskuteczne. Teraz mamy je nosić cały rok. Albo i dłużej, do szczepionki.


Dawniej czułem ulgę kiedy zdejmowałem po całym dniu pracy buty. Teraz jeszcze większą ulgę czuję jak w domu zdejmuję maseczkę. 


Być może za jakiś czas okaże się, że panikowaliśmy. Że to, co robiliśmy było całkiem nieadekwatne. Ale teraz tego nie wiemy. Mądrzy będziemy za chwilę, gdy to się skończy. Ludzie są tym wszystkim zmęczeni. Ludzie są wkurwieni. I nie rozumieją dlaczego.


 A ja się zastanawiam jak wytłumaczyć swojemu bezrobotnemu kumplowi, że powinien się cieszyć bo może wyjść do lasu. Tyle, że ja wiem i on wie, że jak nie masz pracy, a na głowie ratę kredytu za mieszkanie, to masz w dupie drzewa i rozkoszne łapki wiewiórek.


Liście nie zapłacą ci rachunków.


Dziki nie skoczą do Biedry i nie przyniosą ci żarcia. Po prostu potrzebujesz nowej roboty.


Naszym życiem kierują pory roku


Moja babka Lodzia, przed drugą wojną światową wiodła bardzo dostatnie życie. Miała z dziadkiem Mańkiem piękne mieszkanie na warszawskiej ulicy Długiej. Mieli auto. Chodzili nawet do kawiarni, a wtedy nie każdy chodził do kawiarni. Fą, fą, fą. 


A później wybuchła II wojna światowa i zabrała im wszystko. Krewni umierali. Lodzia i Maniek głodowali, uciekając po Powstaniu Warszawskim z miasta. 


Kiedy babka jeszcze żyła, zapytałem ją, czy nie żałuje tego wszystkiego, co przepadło. Domu, samochodu, dostatniego życia. Świata. Bo później było przecież dużo gorzej. Dużo biedniej.


Machnęła tylko ręką i powiedziała: “I tak fajnie było. Byłam młoda, nic mnie nie bolało. Dopóki człowiek nie jest chory, to nie ma na co narzekać. Rzeczy przychodzą i odchodzą. Trzeba się nimi cieszyć kiedy są. Przyjaciół tylko szkoda. Szkoda, że tak mało spędziliśmy razem czasu.”


Ona przeżyła. Oni nie.


[image error]Wszystko mamy tylko przez chwilę bo jesteśmy tu na chwilę.

Czasami wydaje nam się, że wszystko w życiu się posypało. Miłość życia odeszła, bo byliśmy zbyt głupi. Kasy brak, czasu brak, dupa rośnie, możesz tylko leżeć przed tv i mieć za złe. I nagle rok później okazuje się, że jednak wszystko zaczyna się układać. Pojawia się ktoś nowy. Pojawia się praca. 


Bo naszym życiem kierują pory roku. Jest jesień i zima, ale też po zimie zawsze nadchodzi wiosna. Tak jest zorganizowany świat. 


Epidemie pojawiają się i same wygasają. Do XIX w. na żadną z chorób zakaźnych nie było skutecznego lekarstwa. Nie było żadnego grona ekspertów, nie było laboratoriów naukowych, co najwyżej lokalna wiedźma zamieszała parę razy chochlą w garnku. 


Epidemia była karą za grzechy. A później przechodziła. Czasami przez pewne rzeczy trzeba właśnie przejść. Mimo strachu. Mimo apatii. Mimo zmęczenia. Rany nie zagoją się z dnia na dzień. Niektóre są głębokie. Ale pewnego dnia zamiast nich pojawiają się blizny. 


Zaczynamy wracać do normalności


Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do fryzjera. Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do restauracji. Może jeszcze w tym samym miesiącu można będzie iść na siłownię, albo do kina czy teatru. 


Że to mało? Tak, mało. Ale będą truskawki. Będzie słońce. Ba, może gdzieś za rok będę mógł wsiąść w samolot. Owszem, świat będzie trochę inny. 


 Rozpoznawanie twarzy przez telefon, jakby stało się na moment towarem niezbyt pierwszej potrzeby. Będziemy miesiącami chodzić w maskach. Trochę jak muzułmanki, które na twarzy mają nikab, tak, że widać tylko oczy. Kobieta nie będzie mogła uśmiechnąć się do mężczyzny, a mężczyzna do kobiety. To znaczy może, ale i tak nie będzie tego widać. Cóż, może po prostu będziemy do siebie mrugać. Prognozuję wielką popularność wszelkiego rodzaju kosmetyków do oczu. 


Poza tym dekolty i minispódniczki zawsze działają. 


 Zastanawiam się jednak, czy będziemy chcieli się socjalizować? Czy będziemy chcieli się znowu poznawać? Czy będziemy chcieli siedzieć na mieście długo w ciepłą noc?


Czy raczej będziemy się bać siebie nawzajem? Czy będziemy omijać ludzi jak zarazę, skoro przez ostatnie tygodnie cały świat uczy nas, że trzeba trzymać się z daleka od siebie? 


Myślę, że nie. Na koniec każdy człowiek tęskni za dotykiem. 


Obyśmy zdrowi byli. Teraz naszym jedynym celem jest przeżyć. 


[image error]Siedzisz w domu  i cały czas kasa wpływa ci na konto? Doceń. Setki tysięcy osób przestały mieć ten komfort

 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 20, 2020 01:08

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, jakby straciło na aktualności, co?

Był koniec lutego, kiedy obudziłem się w środku nocy. Nie mogłem oddychać. Czułem jakby ktoś chwycił mnie za gardło i z małpią złośliwością zaciskał na nim palce. 


Wstałem i przez pół nocy siedziałem na kanapie łapiąc z trudem oddech. Chyba masz zapalenie oskrzeli chłopaku, pomyślałem. 


Przez kilka dni oddychałem jak bułgarski opiekacz. Nie miałem siły. Czułem się rozbity. Pracowałem z domu. 


Pięć dni później poszedłem na siłownię. Coś tam jeszcze szmerało po płucach, ale dawało się z tym wytrzymać. Tydzień później siedziałem w samolocie do Portugalii. Wróciłem już zdrowy. Inne powietrze mi pomogło. 


Może to było zapalenie oskrzeli. Może to była grypa. A może brzydkie słowo na k. Nie wiem. Przekonam się pewnie za kilka miesięcy, kiedy będzie wiadomo czy mam przeciwciała. 


Czy teraz bym zrobił coś inaczej? Tak. Zawsze już po jesteśmy strasznie mądrzy. Zawsze przed jesteśmy strasznie głupi. 



Dzień Świstaka


Pamiętacie to powiedzenie: „wszędzie dobrze ale w domu najlepiej?” No to tak jakby straciło obecnie na znaczeniu, nieprawdaż?


To tak jak ze stałym związkiem albo małżeństwem. Na początku jest boom, emocje, pewna ekscytacja i pieprzenie na wszystkich meblach. Każdy dzień niesie coś nowego. A później zaczyna się codzienność 


Teraz też ona się zaczęła. 


Całe to życie w kwarantannie, które potrwa najmarniej do końca kwietnia sprawia, że po raz pierwszy od dawna zadaje sobie pytanie: jak do nędzy wytrzymać ze sobą samym?


Czuję się jak pingwin we wrotkach na pustyni, startujący w nowym sezonie Tańca z Gwiazdami do pary z Julią Wieniawą albo Wiktorią Gąsiewską. Czyli jakby ktoś jeszcze nie zauważył: nie na miejscu.


Śnię koszmarne, plastyczne historie. 


Piję więcej. Nie tylko ja. Kumpel – mecenas stwierdził niedawno ponuro, że popada w alkoholizm, bo w weekend zrobił w ramach long baru 1.5 litra whisky. To już waga ciężka, ja stanowczo musza, ale alkohol zmienił funkcję. 


Z rozrywkowej na zagłuszającą.


Czuję jakbym wpadł w niekończący się mroczny tunel z pracą. Bez żadnych przerw. Coś mnie wessało i nie puszcza. 


A nie pracuje wcale więcej. Kiedy kończy się praca, zaczyna się film albo serial. 


Dzień Świstaka. 


Każdy jest dokładnie taki sam. 


To efekt tego że skończyły się wszelkiego rodzaju ubarwienia rzeczywistości. Kino, wódka z kumplami, wypady na siłownię, do teatru (tak dla niepoznaki) i na basen. Nagle nic. Nie ma resetu. Pustka jak do niedawna na dziale ze środkami do dezynfekcji, albo na półce z drożdżami. 


Kilka osób się pociesza, że przynajmniej teraz wyszło na jaw, że instagrameki są kompletnymi idiotkami od siebie dając jedynie reklamy i wyreżyserowane, wyfotoszopowane kawałki życia prywatnego.  No, jak dla mnie to nie jest to teza specjalnie świeża. Prawdziwy świat zawsze jest i będzie luksusem. 


W końcu większość ludzi maski nosi od lat. Teraz doszła po prostu druga. 


Ale na serio. 


Nie ma co ściemniać. W każdego to trafi.Możesz to być ty, mogę to być ja.  Walnie w nas na różne sposoby. 


Zakazi się ok. 60 proc. z nas. Cała gra toczy się o to, aby to nie nastąpiło, w jednym krótkim momencie, bo wtedy zesra się cała nasza służba zdrowia, którą przez lata wszyscy w dupie. 


Część z nas umrze. I to nie jest statystyka, nie są to procenty, tylko ludzie, których będzie brakowało ich przyjaciołom i ich rodzinie. W każde ich urodziny i w każde święta. 


Gospodarka się wali, ludzie seriami dostają wypowiedzenia z roboty, a głos tej drugiej osoby, która jest obok ciebie nie wydaje ci się już tak słowiczy. 


Związki się będą sypać. Ludzie będą bez kasy, już wpadają w depresję.


Jak to ujął TS Eliot: „i tak się kończy świat. Nie hukiem ale skomleniem”. 


W głowie rodzi się bunt


Powtarzam sobie: nie utknąłeś w domu. Jesteś tu bezpieczny.


Powtarzam sobie masz dobry widok z okna, a dres to wygodny strój. Motyl też nie byłby motylem gdyby, nie izolacja, nie? 


Powtarzam zobaczyłeś mnóstwo ciekawych miejsc na świecie. Masz co wspominać. Otwórz zdjęcia, których nigdy nie oglądałeś. 


Powtarzam sobie: pandemie przychodzą i odchodzą, a później o nich zapominamy. 


W 1971 roku w Polsce szalała grypa z Hongkongu. Zachorowało ponad 6 mln osób. Zmarło prawie 6 tys. Kto dziś o tym pamięta? 


Powtarzam sobie: stary w ostatnich latach świat przeszedł przez potężny kryzys finansowy, zamachy terrorystyczne, kilka wojen, ludzie ciągle umierają z głodu, w kopalniach w kongijskiej Katandze dzieci wydobywają kobalt, po to aby w Europie i USA można było jeździć elektrycznymi samochodami a ty nagle odkrywasz, że jest chujowo, bo nie możesz się wódki w knajpie napić?


Weź się stuknij rondlem w łeb. Najlepiej z rozbiegu. 


Powtarzam sobie, pewne moje rytuały się skończyły, nie zdążyłem jeszcze wyrobić tych nowych, które polubię. 


Po prostu pobudka 7.30, dużo pracuję, dużo spaceruję a w międzyczasie robię pompki i podciągam się na stole. 


I kiedy z tym wszystkim osiągam jakiś rutynę, wówczas wychodzi jakiś polityk i mówi potrzymaj mi piwo, zaraz zobaczysz. 


I następuje kolejne pierdolnięcie. 


Szczyt epidemii miał być w kwietniu. Później w maju. Teraz mówią nam o wakacjach. Maseczki wpierw były nieskuteczne. Teraz mamy je nosić cały rok. Albo i dłużej, do szczepionki. 


Dawniej czułem ulgę kiedy zdejmowałem po całym dniu pracy buty. Teraz jeszcze większą ulgę czuję jak zdejmuję maseczkę. 


Być może za jakiś czas okaże się, że panikowaliśmy. Że to co robiliśmy było całkiem nieadekwatne. 


Ale teraz tego nie wiemy. Mądrzy będziemy za chwilę, gdy to się skończy. Ludzie są tym wszystkim zmęczeni. Ludzie są wkurwieni. I nie rozumieją dlaczego?


A ja się zastanawiam jak wytłumaczyć swojemu bezrobotnemu kumplowi, że powinien się cieszyć bo może wyjść do lasu. Tyle, że ja wiem i on wie, że jak nie masz pracy a na głowie ratę kredytu za mieszkanie to masz w dupie drzewa i rozkoszne łapki wiewiórek. 


Liście nie zapłacą ci rachunków. 


Dziki nie skoczą do Biedry i nie przyniosą ci żarcia. 


Po prostu potrzebujesz nowej roboty.


Naszym życiem kierują pory roku


Moja babka Lodzia, przed drugą wojną światową wiodła bardzo dostatnie życie. Miała z dziadkiem Mańkiem piękne mieszkanie na warszawskiej ulicy Długiej. Mieli auto. Chodzili nawet do kawiarni, a wtedy nie każdy chodził do kawiarni. Fą, fą, fą. 


A później wybuchła II wojna światowa i zabrała im wszystko. Krewni umierali. Lodzia i Maniek głodowali uciekając po powstaniu warszawskim z miasta. 


Kiedy babka jeszcze żyła, zapytałem jej czy nie żałuje tego wszystkiego, co przepadło. Domu, samochodu, dostatniego życia. Świata. 


Bo później było przecież dużo gorzej. Dużo biedniej. 


Machnęła tylko ręką i powiedziała: i tak fajnie było. “Byłam młoda, nic mnie nie bolało. Dopóki człowiek nie jest chory to nie ma na co narzekać. Rzeczy przychodzą i odchodzą. Trzeba się nimi cieszyć kiedy są. Przyjaciół tylko szkoda. Szkoda, że tak mało spędziliśmy razem czasu.”


Ona przeżyła. Oni nie. 


[image error]Wszystko mamy tylko przez chwilę bo jesteśmy tu na chwilę.

Czasami wydaje nam się, że wszystko w życiu się posypało. Miłość życia odeszła, bo byliśmy zbyt głupi. Kasy brak. Dupa rośnie, czasu brak, możesz tylko leżeć przed tv i mieć za złe. I nagle rok później okazuje się, że jednak wszystko zaczyna się układać. 


Pojawia się ktoś nowy. Pojawia się praca. 


Bo naszym życiem kierują pory roku. Jest jesień i zima, ale też po zimie zawsze nadchodzi wiosna. Tak jest zorganizowany świat. 


Epidemie pojawiają się i same wygasają. Do XIX w. na żadną z chorób zakaźnych nie było skutecznego lekarstwa. Nie było żadnego grona ekspertów, nie było laboratoriów naukowych, co najwyżej lokalna wiedźma zamieszała parę razy chochlą w garnku. 


Epidemia była karą za grzechy. A później przechodziła. 


Czasami przez pewne rzeczy trzeba właśnie przejść. Mimo strachu. Mimo apatii. Mimo zmęczenia. 


Rany nie zagoją się z dnia na dzień. Niektóre są głębokie. Ale pewnego dnia zamiast nich pojawia się blizny.  


Zaczynamy wracać do normalności


Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do fryzjera. Gdzieś w czerwcu będzie można pójść do restauracji. Może jeszcze w tym samym miesiącu można będzie iść na siłownię, albo do kina czy teatru. 


Że to mało? Tak, mało. 


Ale będą truskawki. Będzie słońce. Ba, może gdzieś za rok będę mógł wsiąść w samolot. 


Owszem świat będzie trochę inny. 


Rozpoznawanie twarzy przez telefon, jakby stało się na moment towarem niezbyt pierwszej potrzeby. 


Będziemy miesiącami chodzić w maskach. Trochę jak muzułmanki, które na twarzy mają nikab, tak że widać tylko oczy. 


Kobieta nie będzie mogła uśmiechnąć się do mężczyzny a mężczyzna do kobiety. 


To znaczy może, ale i tak nie będzie tego widać. Cóż może po prostu będziemy do siebie mrugać. Prognozuję wielką popularność wszelkiego rodzaju kosmetyków do oczu. 


Poza tym dekolty i minispódniczki zawsze działają. 


Zastanawiam się jednak, czy będziemy chcieli się socjalizować? Czy będziemy chcieli się znowu poznawać? Czy będziemy chcieli siedzieć na mieście długo w ciepłą noc? 


Czy będziemy się bać siebie nawzajem? Czy będziemy omijać ludzi jak zarazę, skoro przez ostatnie tygodnie cały świat uczy nas, że trzeba trzymać się z daleka od siebie? 


Myślę, że nie. Na koniec każdy człowiek tęskni za dotykiem. 


Obyśmy zdrowi byli. Teraz naszym jedynym celem jest przeżyć. 


[image error]Siedzisz w domu  i cały czas kasa wpływa ci na konto? Doceń. Setki tysięcy osób przestały mieć ten komfort

 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 20, 2020 01:08

Piotr C.'s Blog

Piotr C.
Piotr C. isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Piotr C.'s blog with rss.