Maciej Samcik's Blog, page 90
September 29, 2015
Udawanie Greka wciąż nam nie wychodzi. Ale za to Rosjanin już nam nie podskoczy. A Niemiec...
136 bilionów euro - takie aktywa finansowe zgromadzili na koniec zeszłego roku obywatele wszystkich państw świata. Z tego niemal co drugi srebrnik jest w posiadaniu obywateli USA, Kanady i innych krajów Ameryki Północnej. Dla porównania: w posiadaniu mieszkańców Europy Wschodniej znajduje się jedynie nieco więcej, niż co setny srebrnik ze światowego bogactwa. Mówi o tym raport niemieckiej firmy ubezpieczeniowej Allianz, która raz na jakiś czas wypuszcza swój przegląd światowego bogactwa. Ponieważ z jednej strony lubimy mówić o cudzych pieniądzach, a z drugiej strony - jako naród pokrzywdzony przez los - uwielbiamy narzekać jacy jesteśmy biedni, tradycyjnie pochylam się w blogu nad tym zacnym opracowaniem. Będzie powód żeby się nad sobą poużalać, oj, będzie. Ale zanim zaczniemy narzekanie, mały disclaimer. Allianz liczy nasze prywatne zaskórniaki sumując oszczędności gospodarstw domowych zgromadzone w bankach, firmach ubezpieczeniowych, funduszach, akcjach, obligacjach oraz odejmuje od tego zadłużenie, a więc te aktywa, które finansujemy pożyczonymi pieniędzmi. W dużym skrócie sytuacja wygląda tak, jak na grafie poniżej (im większe kółko i im dalej na osi X, tym lepiej).
Obywatele Ameryki Północnej (w liczbie 358 mln osób) zgromadzili 60,5 biliona euro, czyli blisko połowę (45%) wszystkich aktywów finansowych , którymi cieszą się gospodarstwa domowe naszego globu Europa Zachodnia jest ludniejsza (414 mln obywateli), ale pod względem bogactwa trochę Ameryce ustępuje , bo jej gospodarstwa domowe gromadzą 24,5% światowego bogactwa (patrząc przez pryzmat aktywów finansowych) - 33 biliony euro. Udział Europy Zachodniej w globalnych aktywach finansowych gospodarstw domowych mniej więcej odpowiada udziałowi tej części świata w globalnym PKB. Przeliczając to per capita, czyli na głowę mieszkańca, sprawy przedstawiają się tak:
Co ciekawe, Ameryka Północna ma niemal identyczny udział w światowym PKB, co Europa Zachodnia, ale jej udział w oszczędnościach finansowych gospodarstw domowych jest znacznie większy. Na pocieszenie dla mieszkańców Starego Kontynentu pozostaje fakt, że to wciąż jej przedstawiciel - Szwajcaria - jest najbogatszą nacją świata w sensie zasobności rodzin w zaskórniaki - 157.446 euro na członka gospodarstwa domowego! A propos: jak lokują swoje skromne oszczędności mieszkańcy Szwajcarii oraz krajów ościennych zobaczycie na tym wykresie, obejmującą kraje Europy Zachodniej. Jak widać szwajcarska kasa (słupek z napisem CH) tylko w 32% jest trzymana w bankach (zupełnie inaczej jak niemiecka: GR, a polecam też zwrócić uwagę na brytyjską - GB):
My na tym tle prezentujemy się jako ubodzy krewni bogatych wujków w Ameryki i Europy Zachodniej . Choć Europa Środkowo-Wschodnia wytwarza prawie 6% światowego PKB i ma 395 mln obywateli (pod tym względem jest mniej więcej tak samo "zasobna", jak dwa wymienione wcześniej regiony świata), to jej udział w zaskórniakach gospodarstw domowych prezentuje się wciąż dość marnie - 1,8 biliona euro (1,3% globalnych oszczędności). Porównywalnie nędzny do naszego potencjał ma np. Ameryka Południowa, która - choć ma aż 465 mln obywateli - dysponuje tylko 2% światowego bogactwa jeśli chodzi o aktywa finansowe gospodarstw domowych. Europa Środkowo-Wschodnia ma też zaiste minimalny udział w najbogatszej "kaście" obywateli (HWC - high wealth countries), choć na pocieszenie trzeba powiedzieć, że przynajmniej staramy się "przepływać" z klasy LWC (low wealth countries) do klasy średniej - MWC
Patrząc przez pryzmat poszczególnych państw zobaczymy Polskę na 39. miejscu w tabeli grupującej kraje mające najzasobniejszych w oszczędności obywateli. Na każdego z nas przypada jakieś 6200 euro oszczędności finansowych netto (czyli już po potrąceniu długów). Dwa lata temu byliśmy na 35. miejscu na świecie. Według wyliczeń Allianza przeciętny Polak miał wtedy 5.221 euro aktywów finansowych netto. Bogacimy się więc, ale chyba zbyt wolno, dlatego spadamy w rankingu. Oczywiście: żeby nie zrzędzić za bardzo, to trzeba od razu dodać, że nasze prywatne zaskórniaki rodzinne są i tak ponad dwa razy wyższe, niż średnia "regionalna". Kłopot w tym, że przeciętny Niemiec ma 44.800 euro oszczędności. a Hiszpan - 24.000 euro. Inna sprawa, że jeśli nałożymy na allianzowe statystyki inne badania, to okaże się, że jest pewna grupa Polaków, których aktywa przekraczają aktywa przeciętnego Niemca, czy Francuza, nie mówiąc już o przeciętnym mieszkańcu Hiszpanii. W Polsce bowiem 50% oszczędności jest skoncentrowanych w portfelach 10% najzamożniejszych rodzin , co oznacza - bardzo zgrubnie to przeliczając - że te 10% zamożnych rodzin może mieć między 40.000 euro a 60.000 euro aktywów na głowę, Trzeba tylko pracować nad tym, żeby wyciągać za uszy - m.in. poprzez zwiększanie dochodów - tych, którzy dziś się poniżej średniej.
Wracając do średniej nie uwzględniającej rozwarstwień: przed nami są i Czesi i Węgrzy, a nawet Bułgarzy. Szukając jakiegoś usprawiedliwienia dla tej porażki mógłbym tylko napisać, że to mniejsze od nas narody, więc ich mniejsze od naszego narodowe bogactwo łatwiej się dzieli na głowę mieszkańca. Ale za to siedem długości za nami są np. Rosjanie (900 euro oszczędności na głowę), Ukraińcy, czy Turcy (2000 euro). Tak, tak, mamy przeciętnie sześć-siedem razy więcej oszczędności, niż nasi sąsiedzi ze Wschodu. Chociaż oni mają więcej czołgów ;-). Wiecie co mnie najbardziej ubodło? Że nawet ten bankrutujący Grek ma przeciętnie wciąż dwa razy więcej aktywów finansowych, niż przeciętny Polak (ponad 11.000 euro na głowę). Pocieszam się, że to kwestia nie wypłaconych nam jeszcze przez Niemców reparacji wojennych, a przez Rosjan - rekompensat za wieloletnią okupację. Gdyby nie te dwa przypadki w naszej najnowszej historii mielibyśmy jednak łatwiej, bo roślibyśmy przez 25 ostatnich lat nie całkiem od zera.
Trzecim - obok Ameryki i Europy Zachodniej - wielkim graczem na arenie budowania finansowej zamożności obywateli jest Azja. Zamieszkuje ją prawie dziesięć razy tyle ludzi, co Amerykę Północną (3,2 mld obywateli), region ten generuje też 27,4% światowego PKB. Jeśli chodzi o finansowe aktywa obywateli, to ma ich już 34,1 biliona, czyli jedną czwartą wszystkich zgromadzonych na świecie. Ale sądzę, że dopiero za rok-dwa zobaczymy w jak wielkim stopniu to efekt bańki pompowanej przez chińskie władze (100 mln Chińczyków zaniosło swoje pieniądze na giełdę, która była maszynką do zarabiania pieniędzy, dopóki wiosną i latem tego roku się nie załamała). Na razie w statystykach widać obraz sprzed popsucia się maszynki, który wskazuje, że Chiny pod względem bogactwa prześcignęły Japonię. Tere-fere ;-)
A na koniec jeszcze zapodam Wam ranking najbardziej zasobnych - pod względem finansowych zaskórniaków obywateli - państw świata. Po lewej stronie macie ranking według aktywów netto (czyli po potrąceniu długów), a po prawej - ranking z uwzględnieniem całego majątku posiadanego przez gospodarstwa domowe, nawet tego obciążonego długiem (np. kredytowym).
POZNAJ MOJE PATENTY NA ZARZĄDZANIE DOMOWĄ KASĄ. Zapraszam cię do oglądania klipów "Samcik prześwietla", w których teraz co tydzień opowiadam o tym jak zgromadzić zaskórniaki oraz jak zabezpieczyć sobie - w możliwie bezbolesny sposób - pieniądze na spełnianie marzeń za kilka oraz za kilkadziesiąt lat. W pierwszym odcinku o tym jak zbudować finansowy spadochron i jak bardzo mogą w tym pomóc pieniądze, które przeciekają ci między palcami...
Zobacz też jak od kulis wyglądał mój pierwszy skok spadochronowy:
W drugim odcinku zdradzam kolejne patenty: im dłużej jesteś w windzie o nazwie "systematyczne oszczędzanie", tym szybciej ona jedzie . Nawet jeśli wpłacasz wciąż tę samą kwotę, a zyski są wciąż takie same, to twoje pieniądze rosną... coraz szybciej. Jak to możliwe? Aby to wyjaśnić... przeniosłem się w czasie. Zdradzam też jak zdobyć 100.000 zł w ciągu 30 lat odkładając wyłącznie pieniądze, których dziś jeszcze... nie masz.
Płacenie w necie wreszcie bez drogich pośredników? Wystartował "polski bitcoin"
Pisałem Wam kilka razy o "polskim bitcoinie", szykującym się do podbicia naszych portfeli. Najpierw pisałem o nim jako o pomyśle polskich programistów na zredukowanie kosztów niskokwotowych transakcji w internecie, potem jako o projekcie, któremu niewiele już brakuje do startu . I wygląda na to, że dziś właśnie nadszedł ten dzień. Billon - bo tak nazywa się polska waluta cyfrowa - można wreszcie kupić, sprzedać, albo nim płacić, bo system właśnie ruszył. Na razie będzie to chyba głównie finansowa nowinka dla młodzieży, ale jeśli nowa forma gotówki się upowszechni, to może wiele zmienić w naszych nawykach dotyczących płacenia. Zwłaszcza płacenia w sieci, bo ta forma pieniądza najlepiej nadaje się do przesuwania wartości z jednego wirtualnego portfela do drugiego, z pominięciem banków. A więc i z pominięciem prowizji, przewalutowań, spreadów, izb rozliczeniowych, banków-korespondentów...
Temu, kto ogarnia na czym polega bitcoin (i idea cyfrowych walut) wystarczy, że napiszę, iż billon jest takim "polskim bitcoinem", tyle że na legalu :-). A więc nie omija po całości systemu bankowego, ale raczej jest jego uzupełnieniem. A więc o ile bitcoina można wymienić na "normalne" waluty tylko na prywatnych giełdach, nie mając pewności co do kursu wymiany (oraz czy giełda nie zniknie razem z kasą ;-)), o tyle billon można w każdej zamienić na złote, przelewając go do banku po kursie 1:1, albo wypłacając w bankomacie złotówki z wirtualnego portfela znajdującego się na smartfonie . Kto nie ogarnia filozofii cyfrowych walut a la bitcoin, musi wiedzieć tylko tyle, że billon jest takim jakby "banknotem", tyle że zamkniętym w smartfonie, w wirtualnym portfelu. Od 100-złotówki w portfelu skórzanym różni się tylko tym, że jest łatwiej podzielny . Ale poza tym różnic brak: zamiast zabezpieczeń w postaci znaków wodnych i różnych pasków wtopionych w papierowy banknot jest kryptografia, która sprawia, że każdy cyfrowy "banknot" jest nie do podrobienia.
Dlaczego miałbyś używać takiego pieniądza zamiast np. przelewów bankowych lub płatności internetowych takich, jak dotychczas? Zaletą cyfrowej gotówki jest to, że nie potrzeba żadnych pośredników, by go przekazać. A pośrednicy kosztują. W przypadku cyfrowej gotówki, takiej jak bitcoin czy billon, nie zlecasz przelewu, czy albo płatności, rozumianej jako przeksięgowanie pieniędzy z konta osoby A w jednym banku na konto osoby B w drugim banku (za pośrednictwem izby rozliczeniowej oraz agregatora płatności, takiego jak PayU lub organizacji płatniczej takiej jak Visa). Tu po prostu wysyłasz zaszyfrowany "banknot" ze swojego wirtualnego portfela na wirtualny portfel osoby B, z pominięciem banków. Dzięki temu taka płatność będzie zawsze darmowa. I w ogóle dopóki masz billona w swoim wirtualnym portfelu, to za nic nie płacisz. Tak samo, jak nie płacisz za to, że masz 100 zł w skórzanym portfelu w kieszeni spodni.
Prowizje pojawiają się tylko przy wejściu i wyjściu z systemu, czyli tam, gdzie billon chcesz wymienić na tradycyjne złotówki. Billon możesz kupić (czyli "doładować" nim swój wirtualny portfel) w 15.000 punktów w Polsce , m.in. w supermarketach Carrefour, kioskach Ruchu, na stacjach Orlenu, w salonach Plusa, w spożywczakach Małpka oraz w kolekturach Lotto. Odbywa się to mniej więcej tak, jak opłacanie rachunku za prąd czy gaz, tyle że w tym przypadku wręczając kasjerowi gotówkę nie podajesz mu papierowej faktury, tylko kod kreskowy wygenerowany przez aplikację billon w twoim smartfonie. Oczywiście to kosztuje - ok. 2 zł. A wypłata gotówki? Jest możliwa w sieci bankomatach Euronetu, BZ WBK, Planet Cash za opłatą ok. 2,5 zł. Podchodzisz do bankomatu, wybierasz wypłatę bez karty (system Halcash), podajesz PIN wygenerowany w smartfonie i wypłacasz złotówki. Wejście i wyjście z systemu jest też możliwe za pomocą przelewu bankowego.
W jakich przypadkach posiadanie aplikacji billon na smartfonie może się opłacić? Jeśli jesteś fanem gier online i nie masz jeszcze własnego konta bankowego, ani w PayPalu (90% nastolatków nie ma konta w banku), to w ten sposób możesz przyjmować od rodziców kieszonkowe i wydawać je na różne gadżety do gier . Jeśli chcesz zapłacić lub dać tipa ulubionemu blogerowi lub vlogerowi, to w ten sposób może to być najwygodniejsze i najtańsze (w ten sposób testowano billona i podobno zarówno vlogerzy, jak i ich fani byli zachwyceni prostą możliwością przekazywania małych darowizn). A jeśli nie jesteś gimbazą? :-) Być może będzie to sensowna opcja wypłacania wynagrodzeń pracownikom dorywczym, którzy nie mają kont bankowych . Zamiast wypłacać im gotówkę, którą wcześniej trzeba zassać z banku (i np. zapłacić za to prowizję), można wysłać ludziom kasę w billonie. To może być też potencjalnie dobry pomysł do mikropłatności za czytanie treści w internecie. W tym tygodniu za billona będzie można też np. kupić na Twitterze... cyfrową prenumeratę Newsweeka.
Minusy? Przede wszystkim billon działa dziś tylko na urządzeniach z systemem Android oraz na desktopowej odmianie Windowsa . Wersje na inne platformy podobno mają nadejść wkrótce. Po drugie nie wiadomo jak rozległa będzie sieć akceptacji nowej formy gotówki. Aby był sens ściągać aplikację i załadować na nią gotówkę musi być w sieci dużo opcji zapłacenia billonem. Trzecia sprawa to prowizje na wejściu i wyjściu. Cyfrowa gotówka opłaci się tylko tym, którzy będą jej w miarę często używali. Bo wejść do systemu tylko po to, żeby zapłacić za coś w sieci bez prowizji, a potem wypłacić resztę kasy w złotówkach (w bankomacie) to absolutny bezsens. Czwarte pytanie dotyczy konkurencji: czy np. system IKO, dający możliwość płacenia za darmo w internecie i wyjmowania gotówki z bankomatów (podobnym sposobem, jak billon), przypadkiem nie zapewnia tej samej funkcjonalności przy większej wygodzie? Tyle, że IKO nie będzie bez końca darmowe, a w przypadku billona darmowość jest wpisana w model biznesu, bo nie jest on częścią ciężkiej i kosztownej infrastruktury bankowej. Ale patrząc np. na płatności w internecie oferowane przez agregatorów takich jak np. PayU, którzy tu i ówdzie skubią prowizjami (a przede wszystkim są zbyt drodzy dla np. vlogera, który chciałby przyjmować za ich pośrednictwem donacje), billon uzyskuje już nieco lepsze widoki.
Jeśli nawet billon przekroczy masę krytyczną (a nie będzie to łatwe, bo nie udało się nawet bitcoinowi, który w Polsce ma naprawdę wielu ambasadorów) to tak naprawdę zabawa zacznie się wtedy, gdy użytkowników cyfrowego pieniądza będzie tak dużo, że zaczną sami załatwiać swoje interesy finansowe, bez pośrednictwa banków. I jeśli zaczną to być również interesy międzynarodowe, wymagające dziś spreadów, przewalutowań i całego tego bankowego "aparatu". Banki zresztą też mogą tu się przydać: dlaczego by miały nie wypłacać w billonie pożyczek gotówkowych osobom, które nie chcą mieć nic wspólnego z żadnym kontem bankowym? Jak sądzicie? Czy eksperyment z "polskim bitcoinem" się uda?
POZNAJ MOJE PATENTY NA ZARZĄDZANIE DOMOWĄ KASĄ. Zapraszam cię do oglądania klipów "Samcik prześwietla", w których teraz co tydzień opowiadam o tym jak zgromadzić zaskórniaki oraz jak zabezpieczyć sobie - w możliwie bezbolesny sposób - pieniądze na spełnianie marzeń za kilka oraz za kilkadziesiąt lat. W pierwszym odcinku o tym jak zbudować finansowy spadochron i jak bardzo mogą w tym pomóc pieniądze, które przeciekają ci między palcami...
Zobacz też jak od kulis wyglądał mój pierwszy skok spadochronowy:
W drugim odcinku zdradzam kolejne patenty: im dłużej jesteś w windzie o nazwie "systematyczne oszczędzanie", tym szybciej ona jedzie . Nawet jeśli wpłacasz wciąż tę samą kwotę, a zyski są wciąż takie same, to twoje pieniądze rosną... coraz szybciej. Jak to możliwe? Aby to wyjaśnić... przeniosłem się w czasie. Zdradzam też jak zdobyć 100.000 zł w ciągu 30 lat odkładając wyłącznie pieniądze, których dziś jeszcze... nie masz.
SUBIEKTYWNOŚĆ Z MŁODZIEŻOWĄ PRZEDSIĘBIORCZOŚCIĄ. Niedawno miałem przyjemność uczestniczyć w jubileuszu "Moich Finansów", jednego z programów edukacyjnych prowadzonych z myślą o gimnazjalistach przez Fundację Młodzieżowej Przedsiębiorczości. Dzięki temu programowi lekcje dotyczące zarządzania swoimi finansami miało 1,2 mln uczniów. Nauczycielom, którzy przyjechali z całej Polski, opowiadałem o tym, jakie są możliwe konsekwencje błędnych decyzji finansowych podejmowanych przez młodych ludzi. I jak ważna jest wiedza na temat sposobów planowania domowego budżetu i inwestowania własnych pieniędzy, nabyta już na etapie edukacji szkolnej.
DZIĘKI ZA FANTASTYCZNY FINBLOG 2015! W miniony czwartek w gmachu BUW w Warszawie miałem wielką przyjemność uczestniczyć w pierwszej konferencji blogerów finansowych. Byliśmy w najmocniejszym składzie: Michał Szafrański (blog "Jak oszczędzać pieniądze", Marcin Iwuć ("Finanse Bardzo Osobiste"), Zbyszek Papiński (blog o inwestowaniu "Appfunds"), Michał Pałka (blog dla poławiaczy wisienek "LiveSmarter"), prowadzący całość Paweł Cumcyk ("DNA Rynków") oraz Wasz ulubiony bloger reprezentujący "Subiektywnie o finansach". Od 11.00 do 17.00 opowiadaliśmy o tym jak wycisnąć z banku więcej, jak walczyć o swoje prawa kiedy coś pójdzie nie tak, co zrobić żeby wyjść z długów i jak znaleźć do tego odpowiednią motywację, co zrobić z nadmiarem pieniędzy po wyjściu z długów, a także jak zainwestować te pieniądze w siebie. A na koniec jeszcze dyskusja blogerów i 200 uczestników konferencji, naszych czytelników z całej Polski (bilety w sprzedaży internetowej rozeszły się w kilkadziesiąt sekund). Pełna sala do samego końca, mnóstwo podpisanych książek, możliwość pogadania z czytelnikami face to face, pozytywne recenzje obecnych - bezcenne. Żałuję tylko, że nie mogłem zostać na afterparty :-). Dziękuję kolegom-blogerom, Narodowemu Bankowi Polskiemu za wsparcie i patronat, a przede wszystkim Wam!
September 28, 2015
Sprawiedliwość w hurcie? Jest światełko w tunelu dla frankowiczów walczących grupowo
Ci z frankowiczów, którzy liczą na zmianę warunków spłaty swoich kredytów (np. na ich "odwalutowanie"), nie mieli ostatnio dobrych humorów. Sądy różnych instancji w aż trzech przypadkach (mBank, Getin Bank, Bank Millennium) podjęły niekorzystne - z punktu widzenia pozywających banki klientów - decyzje w sprawach grupowych. Z drugiej strony wygląda na to, że przymyka się furtka na wspierające frankowiczów rozstrzygnięcie w unijnym Trybunale Sprawiedliwości. Jego Rzecznik Generalny nie zauważył w kredytach walutowych komponentu inwestycyjnego (to pozwalałoby postawić bankom zarzut niedopełnienia obowiązków informacyjnych). Z trzeciej strony definitywnie padł projekt ustawy, która miała przyznać przynajmniej części frankowiczów prawo do przewalutowania kredytów i umorzenia części "nawisu" długu wynikającego ze wzrostu kursu waluty obcej. Co prawda w miejsce tej ustawy będzie inna, dająca kredytobiorcom w tarapatach możliwość uzyskania darmowej pożyczki o wartości do 27.000 zł, ale wiadomo, że pożyczka to nie to samo.
Światełko w tunelu nieoczekiwanie pojawiło się w zeszłym tygodniu, gdy zapadły aż dwa orzeczenia sądów wspierające klientów pozywających grupowo banki. Zarówno w przypadku pozwu kilkudziesięciu klientów Getin Banku, jak i w walce 4.000 klientów Banku Millennium sądy apelacyjne odrzuciły orzeczenia pierwszych instancji oceniające, że pozwy są niedopuszczalne (a więc że sąd w ogóle ich nie przyjmuje). O ile w przypadku pozwu Getin Banku sąd pierwszej instancji rzeczywiście mógł mieć wątpliwości - zauważył dość poważną niejednorodność grupy klientów (byli wśród nich drobni przedsiębiorcy wymieszani z konsumentami) - o tyle jeśli chodzi o pozew przeciwko Bankowi Millennium orzeczenie pierwszej instancji było prawdziwą katastrofą . Wynikało z niego, że nie ma znaczenia, iż klienci mają takie same umowy kredytowe, a w nich identyczną klauzulę uznaną przez Sąd Ochrony Konkurencji za abuzywną. Według sądu w każdej z tych umów mogą być jakieś dodatkowe elementy, dlatego sąd nie może zajmować się wszystkimi umowami łącznie, gdyż wtedy odebrałby Bankowi Millennium prawo do obrony.
Teraz - o ile nie okaże się, że zwrotnica będzie ponownie przestawiona np. w wyniku jakiegoś kolejnego odwołania, bądź skargi prawników bankowych - zarówno w przypadku pozwu przeciwko Getinowi, jak i przeciwko Millennium (ten drugi to najbardziej liczny pozew grupowy w Polsce) sytuacja jest taka, że sądy drugich instancji jednak dopuściły pozwy do rozpatrywania. Nie znamy jeszcze uzasadnień tych orzeczeń (a to one będą kluczowe dla dalszego biegu wypadków), ale być może zeszłotygodniowe decyzje sędziów są zajawką odkręcenia fatalnej interpretacji prawa, która rozpanoszyła się ostatnio w sądach i która w zasadzie pozbawiała szans na sukces tych klientów, którzy wytaczają bankom pozwy grupowe . A to przecież najtańsza i najmniej wymagająca od klientów procedura prawna (i jednocześnie najbardziej dochodowa dla prawników). Co prawda na razie jeszcze frankowi kredytobiorcy nic nie ugrali - wywalczyli jedynie prawo do tego, by ich sprawa została w ogóle zbadana - ale być może ta informacja sprawi, że do obu pozwów dołączą nowi kredytobiorcy (jest taka możliwość, dopóki lista pozywających nie zostanie zamknięta przez sąd).
Jest mały sukces, przerywający passę wbijania frankowiczom kolejnych gwoździ do trumny, ale powodów do euforii moim zdaniem wciąż brak. W dalszym ciągu nad frankowiczami walczącymi z Getinem i Bankiem Millennium wisi widmo takiego rozstrzygnięcia, jakie zapadło w procesie "Nabitych" przeciwko mBankowi. A więc uznania, że co prawda "Nabici" zostali nabici, ale trzeba dokładniej zbadać jak bardzo bank ich nabił i czy część tego "nabicia" nie wynika z przesłanek obiektywnych. Takie sprawdzanie potrwa długo, będzie wymagało powołania biegłych, ich opinie z całą pewnością zostaną przez jedną ze stron zakwestionowane, więc być może pozostaną kontranalizy, a wszystko może się skończyć przedawnieniem roszczeń. Cóż, frankowicze grają o najwyższą stawką: celują w uznanie, że ich kredyty zawierały nieprecyzyjne zapisy dotyczące przeliczeń kursów walut i w związku z tym całe fragmenty ich umów trzeba wykosić. Oznaczałoby to, że kredytobiorcy mają umowy, w których nie ma żadnych przeliczeń walutowych, czyli... złotowe. Ale z oprocentowaniem opartych na frankowym LIBOR-ku. Od takiego rozstrzygnięcia dzielą ich lata świetlne. Ale to dobrze, że przynajmniej nie zostali wykluczeni z gry jeszcze zanim się ona zaczęła.
POZNAJ SAMCIKOWE PATENTY NA OSZCZĘDZANIE PIENIĘDZY. Zapraszam Was do oglądania klipów "Samcik prześwietla", w których teraz co tydzień opowiadam o tym jak zgromadzić zaskórniaki oraz jak zabezpieczyć sobie - w możliwie bezbolesny sposób - pieniądze na spełnianie marzeń za kilka oraz za kilkadziesiąt lat. W pierwszym odcinku opowiadałem o tym jak zbudować finansowy spadochron i jak bardzo mogą w tym pomóc pieniądze, które przeciekają ci między palcami...
Zobacz też jak od kulis wyglądał mój pierwszy skok spadochronowy:
W drugim odcinku zdradzam kolejne patenty: im dłużej jesteś w windzie o nazwie "systematyczne oszczędzanie", tym szybciej ona jedzie . Nawet jeśli wpłacasz wciąż tę samą kwotę, a zyski są wciąż takie same, to twoje pieniądze rosną... coraz szybciej. Jak to możliwe? Aby to wyjaśnić... przeniosłem się w czasie. Zdradzam też jak zdobyć 100.000 zł w ciągu 30 lat odkładając wyłącznie pieniądze, których dziś jeszcze... nie masz.
September 27, 2015
Nie dostałeś karty, nie aktywowałeś jej, ale prowizję bank ściąga. I mówi, że tak ma być!
Niedawno było w blogu o kontrowersyjnej sytuacji, w której karta płatnicza jest przysyłana klientowi przez bank listem zwykłym, zaś jej aktywacja ma się odbyć przy okazji pierwszej transakcji . Ryzyka wydają się oczywiste: ktoś nieuprawniony przejmuje i kartę i PIN do niej (bo np. listy z plastikiem i PIN-em zbiegły się w skrzynce pocztowej jednego dnia), a następnie biegnie z kartą do sklepu i płaci na nasz rachunek. Gorzej jeśli bank nie tylko przysyła klientowi kartę w niebyt sterylny sposób, ale i... pobiera za to opłaty . Wtedy trudno machnąć ręką i przejść nad taką nieostrożnością bankowców do porządku dziennego. Taki niefart spotkał mojego czytelnika, pana Łukasza w Getin Banku. Pobrał on od klienta opłatę za kartę, której to karty pan Łukasz nie zamawiał, a która w dodatku została wysłana listem zwykłym (a więc bank nie ma żadnego dowodu, że plastik dotarł do celu). Klientowi, który się awanturował w oddziale, poradzono, że aby pozbyć się opłaty powinien zadzwonić na infolinię, aktywować kartę, a potem ją zastrzec. Tak jest podobno najprościej ;-).
"Informuję, że posiada Pan nieaktywną kartę o numerze (...). Natomiast od nieaktywnej karty bank pobiera opłaty. Kartę należy aktywować a następnie zastrzec. (...) Zastrzec kartę można po zalogowaniu do Bankowości Internetowej, wybierając zakładkę "Karty", następnie "Opcje", a potem "Zastrzeż". Dyspozycję zastrzeżenia można również wydać na Infolinii 197 97 lub w Oddziale Banku. Pragniemy nadmienić, że zastrzeżenie karty jest nieodwołalne a od zastrzeżonej karty Bank nie pobiera opłat"
- poinformował pana Łukasza bank. Bardzo jestem ciekaw czy pobieranie przez bank opłat od nieaktywnej karty, w dodatku nie zamówionej przez klienta, nie kwalifikuje się do postępowania wyjaśniającego w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Równie dobrze bank mógłby np. pobierać opłaty za nie odebrane przez klienta (i nie zamówione przez niego) kwiaty, które to bank wysłał klientowi z miłości. Inna sprawa, że nie można wykluczyć, iż pan Łukasz, wspominając o "nie zamówionej" karcie, nie ma na myśli całkiem nowego plastiku, lecz nowy egzemplarz wcześniej posiadanego, który stracił ważność. W takich sytuacjach banki nie pytają klienta o zgodę, jeno wysyłają mu nową kartę zakładając, że zapewne nadal chce używać swojego plastiku. Oczywiście mogło być też tak, że bankowi wydawało się, iż klient zamówił kartę, bo pomylił ze sobą np. dwie osoby mające w systemie bardzo podobne parametry. Ale to wariant znacznie mniej prawdopodobny.
W podobnej sprawie napisał do mnie pan Jan, który ma konto w Open Online, a do tego konta przypisana jest karta płatnicza. Ważność karty skończyła się w kwietniu 2015 r., a bank automatycznie wydał nową kartę, którą wysłał - jak twierdzą jego przedstawiciele - pocztą zwykłą. Karta jednak do pana Jana nie dotarła . Nie przejął się zbytnio, bo i tak konta Open Online używa tylko sporadycznie i karty tak naprawdę nie potrzebuje (bo, jak wiadomo, nie używana karta kosztuje w bankach więcej, niż taka, która w ogóle nie istnieje). Ale kiedy pan Jan, po dłuższej przerwie, zalogował się do swojego konta, ze zdziwieniem zauważył, że jego saldo wynosi minus 13 zł.
"Po telefonie do infolinii grupy GetIn,która obsługuje konta Open Online, dowiedziałem się, że przyczyną ujemnego salda jest opłata w wysokości 6,99 zł miesięcznie, która jest pobierana także za karty nieaktywowane (czyli takie jak moja), ponieważ jednak bank nowe karty wysyła zwykłą korespondencją, a nie listem poleconym, to nie jest tak naprawdę pewien czy każdemu adresatowi przesyłkę doręczono czy nie. W moim przypadku musiała ona zostać zgubiona przez Pocztę Polską - ja nigdy jej nie otrzymałem"
- opowiada pan Jan. Bank radośnie naliczał od kilku miesięcy opłaty za ów plastik, którego dostarczenia nie zweryfikował choćby przez kontakt e-mailowy z klientem. Pan Jan ma też za złe dziewczynie z infolinii, która próbowała zrobić z niego osobnika nie wiedzącego czym jest skrzynka na listy, gdyż próbowała przekonać go, iż rzeczona karta na pewno zalega w czeluściach skrzynki. Pan Jan złożył poprzez infolinię reklamację, na którą czas odpowiedzi wynosi 30 dni roboczych. W tym czasie - jak poinformowano pana Jana - saldo ujemne na koncie będzie powiększane o karne odsetki. Pan Jan poprosił mnie o wsparcie z odpornym na argumenty bankiem. Mam nadzieję, że publikacja w blogu pretensji moich czytelników, klientów różnych odnóg banku Getin, skłoni bank do zmiany kontrowersyjnej praktyki. Nie wydaje mi się, by można było pobierać jakiekolwiek opłaty za usługę, nie mając pewności, że nośnik tej usługi do klienta w ogóle dotarł. Chociaż z drugiej strony... nie takie rzeczy bankowcy już wywijali, że wspomnę tylko o przypadku, w którym bank pobierał opłaty od usługi, z której klient nie miał możliwości korzystać.
ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.
SUBIEKTYWNE TRIKI UŁATWIAJĄCE GROMADZENIE OSZCZĘDNOŚCI. Zapraszam Was do oglądania klipów "Samcik prześwietla", w których teraz co tydzień opowiadam o tym jak zgromadzić pierwsze finansowe zaskórniaki oraz jak zabezpieczyć sobie - w możliwie bezbolesny sposób - pieniądze na spełnianie marzeń za kilka oraz za kilkadziesiąt lat. W pierwszym odcinku opowiadałem o tym jak zbudować pierwszy finansowy spadochron i jak bardzo mogą cię do tego przybliżyć pieniądze, które i tak przeciekają ci między palcami...
Obejrzyj też klip z gatunku "behind the scenes", na którym widać od kulis jak kręciliśmy ten, wyjątkowo dla mnie trudny, pierwszy odcinek "Samcik Prześwietla: od oszczędzania do inwestowania".
W drugim odcinku zdradzam kolejne patenty: im dłużej jesteś w windzie o nazwie "systematyczne oszczędzanie", tym szybciej ona jedzie . Nawet jeśli wpłacasz wciąż tę samą kwotę, a zyski są wciąż takie same, to twoje pieniądze rosną... coraz szybciej. Jak to możliwe? Aby to wyjaśnić... przeniosłem się w czasie. Zdradzam też jak zdobyć 100.000 zł w ciągu 30 lat odkładając wyłącznie pieniądze, których dziś jeszcze... nie masz.
SUBIEKTYWNOŚĆ Z MŁODZIEŻOWĄ PRZEDSIĘBIORCZOŚCIĄ. Niedawno miałem przyjemność uczestniczyć w jubileuszu "Moich Finansów", jednego z programów edukacyjnych prowadzonych z myślą o gimnazjalistach przez Fundację Młodzieżowej Przedsiębiorczości. Dzięki temu programowi lekcje dotyczące zarządzania swoimi finansami miało 1,2 mln uczniów. Nauczycielom, którzy przyjechali z całej Polski, opowiadałem o tym, jakie są możliwe konsekwencje błędnych decyzji finansowych podejmowanych przez młodych ludzi. I jak ważna jest wiedza na temat sposobów planowania domowego budżetu i inwestowania własnych pieniędzy, nabyta już na etapie edukacji szkolnej.
DZIĘKI ZA FANTASTYCZNY FINBLOG 2015! W miniony czwartek w gmachu BUW w Warszawie miałem wielką przyjemność uczestniczyć w pierwszej konferencji blogerów finansowych. Byliśmy w najmocniejszym składzie: Michał Szafrański (blog "Jak oszczędzać pieniądze", Marcin Iwuć ("Finanse Bardzo Osobiste"), Zbyszek Papiński (blog o inwestowaniu "Appfunds"), Michał Pałka (blog dla poławiaczy wisienek "LiveSmarter"), prowadzący całość Paweł Cumcyk ("DNA Rynków") oraz Wasz ulubiony bloger reprezentujący "Subiektywnie o finansach". Od 11.00 do 17.00 opowiadaliśmy o tym jak wycisnąć z banku więcej, jak walczyć o swoje prawa kiedy coś pójdzie nie tak, co zrobić żeby wyjść z długów i jak znaleźć do tego odpowiednią motywację, co zrobić z nadmiarem pieniędzy po wyjściu z długów, a także jak zainwestować te pieniądze w siebie. A na koniec jeszcze dyskusja blogerów i 200 uczestników konferencji, naszych czytelników z całej Polski (bilety w sprzedaży internetowej rozeszły się w kilkadziesiąt sekund). Pełna sala do samego końca, mnóstwo podpisanych książek, możliwość pogadania z czytelnikami face to face, pozytywne recenzje obecnych - bezcenne. Żałuję tylko, że nie mogłem zostać na afterparty :-). Dziękuję!
Trzy firmy ubezpieczeniowe poluzują warunki wyjścia z polis inwestycyjnych. Sukces?
W piątek Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów ogłosił, że trzy firmy ubezpieczeniowe częściowo "uwolnią" posiadaczy swoich polis inwestycyjnych z konieczności wpłacania kolejnych składek. Pisząc konkretnie: klienci firm Aviva, Allianz oraz Nationale Nederlanden (dawniej ING) będą mogli wycofać się ze swoich długoterminowych inwestycji tracąc tylko 5-15% wartości likwidowanej polisy. Każdy objęty ugodą klient ma dostać od swojego ubezpieczyciela list z informacją, że warunki ucieczki będą bardziej liberalne, a opłaty za likwidację polisy niższe (o ile oczywiście klient chce się wycofać, bo może jest z polisy zadowolony i nie chce?). Jakie produkty będą objęte "częściową amnestią"? Mowa tu o planach systematycznego inwestowania, opakowanych w polisę na życie. W ramach tych polis klient podpisał zobowiązanie, że będzie wpłacać pieniądze przez 10-15 lat i dopiero po tym czasie może się bezkarnie wycofać z inwestycji. Wcześniejsza ucieczka jest surowo karana utratą nawet wszystkich pieniędzy.
Blokowanie klientom wyjścia z inwestycji za pomocą opłat likwidacyjnych jest skandaliczną praktyką. Firmy ubezpieczeniowe dzięki opłatom likwidacyjnym mogą nie martwić się o jakość zarządzania pieniędzmi klientów, bo ci i tak są złapani w pułapkę. W przeszłości ubezpieczyciele nagradzali agentów chorymi prowizjami, skłaniającymi ich do wciskania klientom dowolnego kitu, byle podpisali cyrograf. W przypadku kilku firm opłaty likwidacyjne zostały już uznane przez Sąd Ochrony Konkurencji za nielegalne, ale ubezpieczyciele się tym nie przejmują (twierdzą, że wycofali opłaty likwidacyjne z nowych produktów, a w przypadku starych nie ma podstaw do zmian w umowach). Klienci w sądach często wygrywają, ale często muszą to okupić zgodą na kompromisową ugodę. Zdarzają się też orzeczenia sądów przyznające rację ubezpieczycielom. Wbrew logice, ale jednak. UOKiK nałożył na kilka firm kary, ale klientom to nie pomogło. Tak naprawdę nad klientami zlitowała się - i to tylko na pewien czas - jedna firma. Stąd zmiana metody na "marchewkową", negocjacje z ubezpieczycielami i próba zawarcia dealu; "nie będzie nowych kar jeśli zmniejszycie opłaty".
Czy ugody z trzema firmami to sukces UOKiK-u? Moim zdaniem to sukces bardzo ograniczony. Przede wszystkim dlatego, że prokonsumenckie zobowiązanie podpisały tylko trzy firmy z kilkunastu, które "ubierały" klientów w długoterminowe inwestycje . W dodatku w tej trójce nie ma żadnego z największych "producentów" polis inwestycyjnych, ani żadnego z producentów najbardziej "trefnych" produktów (obłożonych najwyższymi prowizjami i opłatami likwidacyjnymi). Ani Axa, ani Skandia, ani Aegon (on wcześniej dobrowolnie zdjął klientom kajdany, ale potem się zorientował, że wychodzi na frajera), ani Europa, czy Open Life nie znalazły się wśród firm, które są skłonne ograniczyć opłaty likwidacyjne. Czy lista firm ułatwiających klientom życie się wydłuży? UOKiK sugeruje, że okienko negocjacyjne powoli się zamyka, ale wygląda to na gest rozpaczy, bo poprzednie kary, nałożone na cztery firmy (Raiffeisen Bank, Idea Bank, Aegon, Open Finance) w kwocie 50 mln zł nie wywołały żadnej reakcji (poprawił się tylko wspomniany wyżej Aegon i to tylko czasowo).
Przełomu więc wciąż nie ma, a klienci chcący odzyskać pieniądze z tytułu opłat likwidacyjnych wciąż w przeważającej większości będą zmuszeni do negocjowania z ubezpieczycielami na własną rękę (a to trudne, o ile nie mają w ręku argumentów dotyczących missellingu i celowego wpuszczania klientów w maliny), w ramach procesów zbiorowych (to ryzykowne, bo droga jest wyboista, a prawnicy bywają chciwi ) albo do toczenia indywidualnej batalii sądowej. Czy z punktu widzenia posiadaczy polis NN (dwanaście odmian polis), Avivy (tu ugoda dotyczy polisy "Kapitalna przyszłość") i Allianza (piętnaście odmian polis) warunki ugody są dobre? Porównując ich warunki z potencjalnymi wydatkami na prawników w ewentualnej sprawie sądowej wydaje się, że "odpuszczenie" 10-15% należnej opłaty likwidacyjnej mogłoby się opłacić. Choć z drugiej strony dobry prawnik powalczy nie tylko o zwrot 100% opłaty likwidacyjnej (a nie tylko 85%), ale i o odsetki od tej kwoty, a być może i o zwrot opłaty za zarządzanie lub w ogóle o unieważnienie umowy (wtedy da się odzyskać nie obecną sumę zgromadzoną na polisie, ale wszystkie wpłacone składki wraz z odsetkami). Najgorsze jest to, że po wielu miesiącach starań, po zastosowaniu metody kija (kary i postępowania administracyjne) oraz marchewki (próby ugód), UOKiK wciąż nie ma argumentów, by namówić do "współpracy" tych, którzy mają najwięcej za uszami.
SUBIEKTYWNOŚĆ Z MŁODZIEŻOWĄ PRZEDSIĘBIORCZOŚCIĄ. Niedawno miałem przyjemność uczestniczyć w jubileuszu "Moich Finansów", jednego z programów edukacyjnych prowadzonych z myślą o gimnazjalistach przez Fundację Młodzieżowej Przedsiębiorczości. Dzięki temu programowi lekcje dotyczące zarządzania swoimi finansami miało 1,2 mln uczniów. Nauczycielom, którzy przyjechali z całej Polski, opowiadałem o tym, jakie są możliwe konsekwencje błędnych decyzji finansowych podejmowanych przez młodych ludzi. I jak ważna jest wiedza na temat sposobów planowania domowego budżetu i inwestowania własnych pieniędzy, nabyta już na etapie edukacji szkolnej.
DZIĘKI ZA FANTASTYCZNY FINBLOG 2015! W miniony czwartek w gmachu BUW w Warszawie miałem wielką przyjemność uczestniczyć w pierwszej konferencji blogerów finansowych. Byliśmy w najmocniejszym składzie: Michał Szafrański (blog "Jak oszczędzać pieniądze", Marcin Iwuć ("Finanse Bardzo Osobiste"), Zbyszek Papiński (blog o inwestowaniu "Appfunds"), Michał Pałka (blog dla poławiaczy wisienek "LiveSmarter"), prowadzący całość Paweł Cumcyk ("DNA Rynków") oraz Wasz ulubiony bloger reprezentujący "Subiektywnie o finansach". Od 11.00 do 17.00 opowiadaliśmy o tym jak wycisnąć z banku więcej, jak walczyć o swoje prawa kiedy coś pójdzie nie tak, co zrobić żeby wyjść z długów i jak znaleźć do tego odpowiednią motywację, co zrobić z nadmiarem pieniędzy po wyjściu z długów, a także jak zainwestować te pieniądze w siebie. A na koniec jeszcze dyskusja blogerów i 200 uczestników konferencji, naszych czytelników z całej Polski (bilety w sprzedaży internetowej rozeszły się w kilkadziesiąt sekund). Pełna sala do samego końca, mnóstwo podpisanych książek, możliwość pogadania z czytelnikami face to face, pozytywne recenzje obecnych - bezcenne. Żałuję tylko, że nie mogłem zostać na afterparty :-). Dziękuję!
September 25, 2015
Kredyt hipoteczny cię utopił? Nie będziesz płacił rat przez półtora roku. A potem...
Ustawy o pomocy frankowiczom na razie nie będzie , ale za to posłowie - niemal jednogłośnie - uchwalili w piątek prawo, które ma ulżyć wszystkim hipotecznym kredytobiorcom będącym w tarapatach finansowych . Ulżyć im nieoprocentowaną pożyczką. Jak dobrze pójdzie, nowa ustawa zacznie działać za jakieś cztery miesiące, a więc na początku 2016 r. (vacatio legis wynosi w tym wypadku 90 dni, ale liczy się od podpisania ustawy przez prezydenta, ale zanim papiery trafią na jego biurko, jeszcze muszą przejść przejść przez Senat). Czy jest się z czego cieszyć? Cóż, biorąc pod uwagę, że mamy w Polsce kilkaset tysięcy osób będących w pętli zadłużenia oraz ponad 2,2 mln nie spłacających w terminie swoich zobowiązań, pisanie przez posłów ustawy o pomocy kredytobiorcom hipotecznym jest pewną... hmmm... ekstrawagancją. Zwłaszcza, że zaległości w ratach ma jakieś 2-3% z nich (licząc od 1,8 mln wszystkich posiadających kredyt hipoteczny), więc ani nie jest to najbardziej potrzebująca, ani najbardziej liczna grupa osób czekających aż politycy pochylą się nad ich sprawami. Ale z drugiej strony pewnie jest trochę osób, które są na krawędzi i być może dzięki tej ustawie nie spadną w przepaść. Poza tym darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Co więc nas czeka?
NA CZYM MA POLEGAĆ POMOC? Każdy kredytobiorca, który znajdzie się z tarapatach finansowych, będzie mógł wystąpić do Banku Gospodarstwa Krajowego (o ile się nie mylę będzie to czynił za pośrednictwem lokalnego starosty), żeby przez jakiś czas specjalny fundusz pokrywał w 100% jego raty kredytu hipotecznego . Maksymalny okres, przez który będzie można nie płacić w ogóle za kredyt hipoteczny wynosi półtora roku . Przy czym fundusz zapłaci maksymalnie 1500 zł miesięcznie , więc jeśli ktoś został obdarzony przez bank kredytem z wyższą ratą (a - zwłaszcza w przypadku frankowiczów - jest to dość częste zjawisko), to jednak część z niej będzie musiał płacić, tak jak do tej pory, z własnej kieszeni. W sumie więc fundusz zapłaci maksymalnie 27.000 zł. Ale to nie będzie darowizna, tylko pożyczka. Bardzo tania - oprocentowanie wynosi 0% - i odroczona w spłacie , ale jednak pożyczka. Będzie można zacząć spłacać ją po dwóch latach od zassania i to bez odsetek. W dodatku czas spłaty ma wynieść maksymalnie osiem lat, co oznacza, że jeśli ktoś wziąłby pełną przysługującą mu pulę 27.000 zł, to po zakończeniu "odroczki" do raty kredytu hipotecznego przez kolejnych osiem lat doliczano by mu 282 zł miesięcznie.
KOMU MA PRZYSŁUGIWAĆ POMOC? Nie każdy będzie miał prawo dostać taką darmową pożyczkę z długim odroczeniem w spłacie. Będzie trzeba udowodnić jedną z dwóch bolesnych okoliczności: że jest się bezrobotnym (i to nie takim, który zwolnił się z pracy sam, albo dostał "dyscyplinarkę", tylko takim, który został zwolniony ) lub też że rata kredytu przekracza 60% dochodów gospodarstwa domowego . Poza tym trzeba będzie udowodnić, że się ma kredyt "na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych" (niestety to chyba oznacza, że wypadają z gry kredyty konsolidacyjne, refinansowanie i hipoteczne kredyty na remont mieszkania) oraz że ma się tylko jedną nieruchomość . Widać więc, że obostrzeń jest sporo i nie wszystkie są sprawiedliwe. Na szczęście zniknęło jeszcze jedno zastrzeżenie, które na początku bylo w ustawie: że powierzchnia mieszkania nie może przekraczać 75 m. kw., a powierzchnia domu - 100 m. kw. Zniknęło też drugie: że dług musi przekraczać 80% wartości mieszkania (czyli LTV musi być powyżej 80%). Jeśli przyczyną "główną" korzystania z pomocy jest status bezrobotnego, to fundusz będzie płacił raty tylko przez okres, w którym delikwent pozostaje bez pracy. Zaraz jak pracę znajdzie, będzie też musiał zacząć płacić raty.
CZY JEST SIĘ Z CZEGO CIESZYĆ? Rozwiązanie zaproponowane przez rząd sankcjonuje coś, co powinno być standardem w cywilizowanych kontaktach banku z klientem. W sytuacji, gdy klient w sposób przez siebie niezawiniony traci pracę lub gdy jego rata zjada większość dochodów rodziny, powinien z definicji otrzymywać "wakacje kredytowe". Nie wiem czy aż na 18 miesięcy, ale powinien. Oczywiście: w Polsce mało który bank się tak zachowa , a nawet jeśli się zlituje, to narosły w wyniku "odroczki" dług bankowcy każą oddawać z oprocentowaniem. Ustawa przymusi banki, żeby zachowywały się przyzwoicie - zwłaszcza w stosunku do osób, które straciły pracę - i to jest jej niewątpliwy plus. Drugi jest taki, że ustawa ma automatycznie ulżyć osobom, które są już przekredytowane (rata hipoteczna w wysokości 60% domowego budżetu to masakra, ale w przypadku niektórych frankowiczów wzrost kursu "szwajcara" właśnie taką tragedię spowodował). Być może dzięki niej takie osoby nie wezmą chwilówki na zapłatę raty hipotecznej i całkiem nie utoną. A minusy? Cóż, nie jestem pewien czy aż tak wielu kredytobiorców ma dziś obciążenia kredytowe w wysokości powyżej 60% dochodów miesięcznych z powodu kredytu hipotecznego. Dzieje się tak raczej z powodu długów konsumpcyjnych, a one nie zostały uznane przez ustawodawcę za warte "załatwienia".
Karta i PIN wysłane listem zwykłym, a aktywacja przy pierwszej płatności. Przesadzili?
Procedury dotyczące aktywowania kart płatniczych budzą często kontrowersje. Z punktu widzenia bankowców plastik jest czymś tak zwyczajnym, że wydawanie pieniędzy na dostarczanie ich przez kuriera lub pocztą poleconą budzi sprzeciw (działu kontroli kosztów :-)). Ostatnio coraz częściej bankowcy stosują najprostsze możliwe metody - wysyłają kartę zwykłym listem, a kilka dni później tą samą drogą dosyłają PIN do karty. Zdaniem bankowych "bezpieczników" kilkudniowy odstęp gwarantuje, że obie przesyłki dotrą do celu w różnych terminach. A więc nawet gdyby jakimś cudem jedna przesyłka wpadła w niepowołane ręce, to druga część "zagadki" pozostanie dla złodzieja niedostępna. Ani karta bez PIN-u startowego, ani PIN bez karty do niczego się złym ludziom nie przyda. To dość ryzykowna strategia, bo znam jednak przypadki, w których obie przesyłki zbiegają się w ręku listonosza tego samego dnia.
Są oczywiście nieco bardziej wysublimowane sposoby dostarczenia PIN-u do karty, czyli list polecony albo przesłanie całości lub części kodu SMS-em na telefon podany przez klienta jako kontaktowy . No i nawet jeśli karta i PIN do niej są wysłane pocztą zwykłą, to przecież zawsze można wdrożyć dodatkowe zabezpieczenia na poziomie aktywacji karty. Np. poprosić, żeby nastąpiło to poprzez system bankowości elektronicznej, do którego trzeba się zalogować loginem i hasłem . Drzewiej bywało, że karty aktywowało się poprzez bankowość telefoniczną, a to już w ogóle wyższa szkoła jazdy, bo trzeba było odpowiedzieć na nieśmiertelne pytanie o nazwisko panieńskie matki ;-). W niektórych bankach dochodzą jednak do wniosku, że najprostsze rozwiązania są najlepsze i karty aktywuje się automatycznie przy pierwszej transakcji z użyciem PIN-u (w terminalu sklepowym) lub w bankomacie. W obu przypadkach trzeba podać przesłany PIN inicjacyjny (w czasie transakcji można go zmienić).
Moi czytelnicy coraz częściej zapytują czy taki sposób dostarczania i aktywowania kart nie jest przesadnie lekkomyślny. Mówimy przecież o plastiku, który jest przypięty do konta bankowego, na którym często są duże pieniądze klientów. Zarówno sposób jego dostarczenia, jak i aktywowania, powinien zapewniać dyskrecję i gwarantować, że nikt postronny nie będzie mógł skorzystać z karty. Jeśli karta i PIN są dostarczone pocztą zwykłą, zaś do aktywacji nie jest potrzebne nic więcej poza owym PIN-em, to trudno mówić o sterylności (zakładam, że chodzi o nową kartę, a nie "przedłużkę", wysłaną po utracie ważności poprzedniego plastiku, która zadziała na PIN przypisany do poprzedniej karty). Pytanie: czy to powinien być problem klienta, czy banku? Załóżmy, że ktoś zagląda do naszej skrzynki pocztowej, znajduje kartę, znajduje też w drugiej kopercie PIN (bo np. wyjechaliśmy na wakacje i przez jakiś czas nie wyjmowaliśmy listów ze skrzynki), aktywuje kartę i używa jej. Prędzej czy później zorientujemy się, że nastąpiło wielkie czyszczenie konta i składamy reklamację. W takiej sytuacji bank nie jest w stanie udowodnić, że dostarczył kartę nam, czyli prawowitemu posiadaczowi. A zatem musi uznać reklamację, której podstawą jest stwierdzenie klienta, iż karta do niego nie dotarła, a w związku z tym nie bierze odpowiedzialności za dokonane nią transakcje.
Przy założeniu, że tak właśnie to działa - a gdyby działało inaczej, byłaby to sprawa dla gliniarza i prokuratora - niespecjalnie sterylny sposób przekazania karty nie powinien rodzić dla klienta żadnych skutków. To bank ma problem, bo w razie reklamacji nie będzie miał cienia dowodu, że karta została dostarczona właściwej osobie . Jeśli coś pójdzie nie tak - bank powinien wziąć konsekwencje na klatę. I natychmiast - powtarzam: natychmiast - uznać konto klienta kwestionowaną kwotą (wartością domniemanego fraudu). Denerwuje mnie obniżanie standardów, ale domyślam się z czego wynika: jeśli do wysłania jest kilkaset tysięcy kart i każda przesyłka rejestrowana jest o 3 zł droższa od nierejestrowanej, to na wysyłce PIN-u i karty można zaoszczędzić 6 zł, co oznacza kilka milionów złotych oszczędności na całym portfelu wydanych kart. Nawet jeśli jeden czy dwaj klienci zostaną okradzeni i bank będzie musiał pokryć straty, to bilans i tak jest dodatni. To trochę tak, jak z technologią zbliżeniową. Banki oferują karty zbliżeniowe, choć nie są w stanie udowodnić, że konkretna transakcja poniżej 50 zł została autoryzowana przez prawowitego posiadacza. Jednak limity dzienne transakcji powodują, że nawet jeśli raz na 100.000 transakcji pojawi się wątpliwość, to wygoda używania tego typu kart i ich wyższa transakcyjność są dla banków argumentem decydującym.
Pytanie tylko czy niesterylny sposób dostarczania karty nie powoduje zachwiania zaufania klientów do banku. Przecież jeśli klient widzi, że bank lekce sobie waży bezpieczeństwo dostarczania kart, to jaką ma gwarancję, że ów bank podobnie nie postępuje w innych sprawach rzutujących na bezpieczeństwo? Poza tym każdy klient obdarzony kartą dostarczoną przez bank za pośrednictwem zwykłego listu może się zastanawiać, czy gdyby doszło do kradzieży jego pieniędzy bank rzeczywiście zachowa się fair i odda pieniądze bez zadawania zbędnych pytań. Przecież w zdecydowanej większości przypadków kradzieży pieniędzy z kont klientów polityka banków jest taka, że to klient musi udowadniać, że nie jest wielbłądem i że sam sobie własnych pieniędzy nie ukradł.
ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.
September 23, 2015
Jedyna obietnica wyborcza, której politycy... zapomnieli nam złożyć. Podpowiadam!
W kampanii wyborczej coraz wyraźniej rządzi populizm. Jedni obiecują nam, że nie będziemy płacili składki na ZUS, ani na NFZ, a jak ktoś nie jest finansowym krezusem, to "załapie się" też na 10-procentowy podatek dochodowy. Drudzy zapewniają, że niedługo żaden pracownik nie będzie musiał ruszyć palcem w bucie, jeśli nie dostanie 15 zł za godzinę pracy (tego, że ten pracownik w ogóle dostanie pracę, jakoś politycy zapewnić nie chcą). Jeszcze inni obiecują, że jeśli ich wybierzemy, to każdy dzieciaty Polak będzie dostawał na konto po 500 zł miesięcznie (o ile ma co najmniej dwójkę dzieci), a niektórzy - nawet po 1000 zł. W dodatku wszystko to ma nic podatników nie kosztować, bo "wystarczy dobrze rządzić, a pieniądze na to się znajdą". Są też tacy politycy, którzy opowiadają, iż powinniśmy mieć prawo, żeby krócej pracować i dłużej żyć na emeryturze. Nie wspominają nic o tym jakie to będzie życie, skoro wypłata będzie znacznie mniejsza od tej, którą inkasują dzisiejsi emeryci, a koszty życia będą pewnie dwa razy wyższe.
Ten festiwal obietnic ma jedną, podstawową wadę: albo nie zostaną spełnione, przechodząc do annałów jako kolejna przedwyborcza ściema, na którą niechlubnie się nabraliśmy, albo... zostaną spełnione i wszystkim odbiją się czkawką. Żyjemy bowiem w kraju, który rocznie wydaje na "utrzymanie" o 40-50 mld zł więcej, niż zbiera od obywateli z podatków i z roku na rok coraz bardziej zadłuża się za granicą, na koszt przyszłych pokoleń. Każde zwiększenie tego deficytu powinno być uzasadnione tylko tym, że jest swego rodzaju inwestycją, a więc przyniesie państwu w przyszłości dochody dużo większe, niż obecnie ponoszone koszty. W przedwyborczym szale obietnic napełniania Polakom kieszeni, żeby mogli pobiec do sklepu i kupić telewizor lub lodówkę, politycy zapomnieli o obietnicy, która byłaby znacznie mniej kosztowna, a przyniosłaby w długim terminie wielokrotnie wyższe korzyści. O obietnicy, która mogłaby się okazać świetną inwestycją. Ponieważ żadna partia na to nie wpadła, rzucam myśl licząc, że któraś partia ją złapie.
Ową, niezłożoną jeszcze przez nikogo, obietnicą wyborczą powinno być zniesienie podatku Belki. Dotyczące wszystkich lub tylko długoterminowych oszczędności i inwestycji. Podatek Belki, wprowadzony w 2002 r. "na chwilę", jest czymś niezrozumiałym w kraju, w którym tylko 10% gospodarstw domowych (co wynika z najnowszej "Diagnozy Społecznej") ma poduszkę finansową w wysokości pozwalającej myśleć o jakimkolwiek bezpieczeństwie finansowym. W kraju, w którym ponad połowa rodzin w ogóle nie ma żadnych oszczędności. W kraju, w którym system obowiązkowych emerytur pod hasłem ZUS ma rocznie 50 mld zł deficytu, a za 10 lat będzie miał 80 mld zł. Politycy, jak jeden mąż, chcą włożyć Polakom do kieszeni więcej gotówki, a nie zauważają, że najlepszym, co mogą dla nich zrobić, to zachęcić ich do długoterminowego odkładania pieniędzy. Z jakichś 800 mld zł naszych oszczędności 600 mld zł leży w bankach, z tego połowa - na ROR-ach lub kontach oszczędnościowych (reszta na lokatach, z których 90 proc. to depozyty maksymalnie roczne). Na kontach IKE lub IKZE, które pozwalają dodatkowo gromadzić oszczędności z myślą o spełnianiu marzeń po zakończeniu kariery zawodowej, jakiekolwiek pieniądze (zwykle niewielkie) ma mniej, niż milion osób.
Czytaj też: Niskie stopy procentowe? Precz z podatkiem Belki!
A co jest po drugiej stronie tego bilansu? Podatek Belki, który przynosi do budżetu raptem 3-4 mld zł rocznie. Wiem, to też niemałe pieniądze, ale koszty niektórych wyborczych obietnic są liczone w dziesiątkach miliardów! Podatek od lokat, zysków z funduszy inwestycyjnych, czy z inwestycji w akcje (dzięki nim firmy mogą uzyskać pieniądze na rozwój często taniej, niż w banku) płacą miliony Polaków. Wszystkich on wkurza, zwłaszcza w sytuacji, gdy oprocentowanie lokat trzeba oglądać pod lupą. Czy jest lepszy sposób, żeby z jednej strony podlizać się wyborcom - to politycy lubią najbardziej - robiąc coś więcej, niż tylko pusta "produkcja" deficytu budżetowego? A może, kochani politycy, Polak oszczędzający pieniądze, rozsądny i przewidujący, który nie chce w przyszłości być na garnuszku ZUS-u, Was wcale nie obchodzi?
DZIŚ SPOTKANIE BLOGERÓW FINANSOWYCH. Wspólnie z Michałem Szafrańskim, prowadzącym blog "Jak oszczędzać pieniądze", Zbyszkiem Papińskim z blogu App Funds, Marcinem Iwuciem ("Finanse bardzo osobiste"), Michałem Pałką (LiveSmarter) oraz przy wsparciu Pawła Cymcyka ("DNA Rynków") dziś organizujemy spotkanie dla czytelników naszych blogów. # FinBlog od godz. 11.00 na # Periscope!
PRZETESTOWAŁEM SWÓJ FINANSOWY SPADOCHRON ;-). Każdy powinien go mieć. Najlepiej w dwóch egzemplarzach. Postanowiłem sprawdzić czy z moim jest wszystko w porządku. Nie bez stresiku, w końcu to mogła być już ostatnia odsłona cyklu "Samcik prześwietla" ;-). Kolejny klip - za tydzień. I też postaram się zrobić ze swoim życiem coś ciekawego.
ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.
Diagnoza z poduszką: czy jesteś gotowy na turbulencje w domowym portfelu? On sprawdził
Od czasu do czasu prezentuję w blogu badania lub statystyki dotyczące naszych portfeli. Mam w tym ukryty cel: taki punkt odniesienia jest często potrzebny, by znaleźć się po właściwej stronie rzeczywistości, czyli wśród tych, którzy są bezpieczni finansowo. Dziś zerkam w ekonomiczną część "Diagnozy społecznej", czyli najbardziej znanego badania poświęconego naszemu samopoczuciu narodowemu. O tym, że samopoczucie to w coraz większej części zależy od zawartości portfela świadczy choćby fakt, że jeszcze kilka lat temu część "Diagnozy społecznej" poświęcona ekonomii była schowana gdzieś w środku badania, a w tegorocznej prezentacji prof. Czapiński właśnie od tej sekcji zaczyna jako od najbardziej podniecającej. Mnie najbardziej interesują Wasze oszczędności oraz długi, niż ogólny ekonomiczny dobrostan. Z badań wynika, że jeśli chodzi o zaskórniaki, to coraz większa część z Was - mam wrażenie, że wśród czytelników blogu statystyki byłyby jeszcze lepsze - je posiada. Hip, hip, hurra!
O ile w roku 2000 posiadanie oszczędności deklarowało tylko 24% gospodarstw domowych, to w tym roku jest to już 45% . A więc niemal połowa rodzin ma coś, co można nazwać poduszką finansową. Dużo? Mało? Idzie ku dobremu, ale potencjał rozwojowy jeszcze macie, bo gdy prof. Czapiński spytał jak duża część z Was ma dochody nie pokrywające elementarnych potrzeb, to rękę podniosło tylko 19% (w 2000 r. było to 46%) . Może to oznaczać, że choć co drugie gospodarstwo domowe nie ma żadnych oszczędności, to tylko w co piątym nie ma ich dlatego, że nie są w stanie związać końca z końcem. Wiem, że sformułowanie "tylko w co piątym" źle brzmi fatalnie w 38-milionowym kraju, bo z każdą rodziną nie wiążącą końca z końcem związany jest jakiś dramat, ale od strony statystycznych trendów to jednak jest "tylko".
Czytaj też: Polak zamożny szczątkowo: połowa oszczędności jest w rękach...
Wśród tej "mniejszej połowy" z Was, która ma oszczędności, niestety tylko 6% ma porządnie napompowaną poduszkę finansową, w wysokości większej, niż roczne zarobki. A to jest taka wartość oszczędności "na czarną godzinę", która pozwala na pełen komfort życiowy w sytuacji kryzysowej, takiej jak strata pracy. chęć rozpoczęcia od nowa w w innej konfiguracji, chęć zakupu mieszkania (potrzeba wtedy pieniędzy na wkład własny), albo po prostu spełnienie jakiegoś marzenia, jak np. podróż dookoła świata. Kolejne 11% z Was ma oszczędności przekraczające 6-miesięczne dochody i to również jest w porządku. Ale pamiętajmy - tu mówimy tylko o tej "mniejszej połowie", która ma oszczędności. Mamy więc w kraju mniej, niż 10% rodzin, które posiadają zaskórniaki zabezpieczające je przed konsekwencjami życiowych turbulencji. Prawie co trzecia rodzina posiadająca oszczędności (28%) ma je w wysokości nie przekraczającej jednomiesięcznych dochodów, czyli są to kwoty najpewniej nie przekraczające 1000-2000 złotych, zaś kolejne 26% ma mniej, niż trzykrotność miesięcznych dochodów. Ergo: połowa osób mających oszczędności jest już ponad punktem "zero", ale trudno powiedzieć, że ma poduszkę finansową, jest to raczej jasiek. Ale - tak czy owak - to już jest dobry początek!
Gdzie trzymamy tę kasę? Oczywiście, najpopularniejszą formą lokowania pieniędzy wciąż są banki (nie bez powodu mamy tam 600 mld zł naszych prywatnych pieniędzy, co wynika z danych NBP). Ale odsetek osób mających oszczędności i trzymających je w bankach w ciągu zaledwie dwóch lat zmniejszył się z dwóch trzecich do połowy (a dokładnie - 53%). Prawdopodobnie to zasługa żałosnego oprocentowania depozytów. Co robią z pieniędzmi ci, którzy zabrali je z banków? Lokują w funduszach inwestycyjnych? Kupują akcje? Zapisali się do programów systematycznego oszczędzania? Może trochę też, ale aż 59% badanych przyznało, że oszczędności trzyma w... gotówce. Dwa lata temu było ich 45% , co oznacza, że w erze obrotu bezgotówkowego wiele rodzin trzyma kasę w domowych sejfikach. Kolejnym zaskoczeniem była dla mnie konstatacja, iż najpopularniejszym pozabankowym instrumentem oszczędzania stały się... polisy ubezpieczeniowe z mniejszą lub większą częścią oszczędnościową. Ma je 18% rodzin (w poprzednich badaniach przyznawało się tylko 8-10%). Nie jest to przeważnie (choć zdarzają się i fajne, opłacalne dla klientów polisy) najbardziej efektywna forma systematycznego inwestowania pieniędzy, ale magia agenta roztaczającego wizję rosnącej zamożności klienta widać wciąż działa. Jakieś 8% rodzin przyznaje się do posiadania jednostek uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych, zaś 7% - kont IKE. W lokowaniu oszczędności bije z Polaków konserwatyzm. Mam dla Was coś na zachętę. Czy te sztabki nie wyglądają zachęcająco? ;-)
Na koniec jeszcze dwa słowa o zadłużonych. Z "Diagnozy społecznej" wynika, że co trzecia polska rodzina jest zadłużona (34%) , jednak w tej grupie też jedna trzecia (37%) ma dług, który da się spłacić sześciomiesięcznymi dochodami (przy założeniu, że przeciętne polskie gospodarstwo domowe ma jakieś 3500-4000 zł dochodu, mówimy tu o kredytach lub pożyczkach nie przekraczających 12.000 zł. Ponad jedna czwarta spośród zadłużonych gospodarstw domowych ma dług, który wygląda "podejrzanie" (wynosi od trzymiesięcznych do rocznych dochodów i raczej jest to dług konsumpcyjny, niż hipoteczny), zaś 36% ma zadłużenie wyższe od rocznych dochodów co oznacza, że mają kredyt hipoteczny lub też są w pętli zadłużenia . Raczej to pierwsze, bo gospodarstwa domowe pytane o cel zadłużenia w 27-33% wskazują na zakup dóbr trwałego użytku, remont lub zakup mieszkania. W pętli długów może być 10-15% gospodarstw domowych, bowiem 7% przyznaje się do tego, że roluje zadłużenie, 6% zapożycza się na stałe opłaty, a 6% bierze pożyczki na leczenie. To osoby, które nie zebrały wystarczającej poduszki finansowej, a pech chciał, że muszą ponosić wydatki związane z życiowymi komplikacjami. Nie idźcie tą drogą! Idźcie tą, którą i ja poleciałem ;-)
ILE MOŻNA ZAOSZCZĘDZIĆ NA... SAMOCHODZIE? Auto to dla wielu narzędzie pracy, dla innych narzędzie rozrywki, dla jeszcze innych przedłużenie... karty płatniczej ;-). Ale samochód to również jeden z większych wydatków każdego domowego budżetu. Co by się stało, gdyby tak troszkę na samochodzie... przyoszczędzić? ;-)
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
SUBIEKTYWNOŚĆ NIE TYLKO W BLOGU ;-) "Subiektywnie o finansach" ma w każdym miesiącu grubo ponad 200.000 czytelników na www.samcik.blox.pl (a bywa, że i pół miliona), ale także dziesiątki tysięcy obserwatorów w serwisach społecznościowych. Dołącz do 30.000 fanów blogu na Facebooku, podyskutuj ze mną i z gronem ponad 6.000 followersów na Twitterze, znajdź mnie na Google+, zobacz co wrzuciłem na Instagram). Subiektywność znajdziesz też w YouTube. Tam możesz zobaczyć i polubić wideofelietony i komentarze o twoich pieniądzach oraz zasubskrybować mój kanał. W tym kinie siedzi już 1.300 osób.
ZADBAJ O SWOJE PIENIĄDZE RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku
September 22, 2015
Bankomat miał być darmowy, a nie był. Karta walutowa, ale jakby złotowa. Cyrk?
To temat, który od czasu do czasu tu wraca: czy można wierzyć w zapewnienia bankowców, że wszystkie bankomaty na świecie są dla klientów darmowe? Jest na rynku co najmniej kilka (włączając w to konta VP-owskie - może nawet kilkanaście) rachunków, które obiecują wypłaty gotówki za free z bankomatów nie tylko polskich, ale i zagranicznych. Jednocześnie jest kilka powodów, dla któych w takie zapewnienie można powątpiewać. Pierwszym z nich są spready walutowe. To, że wypłata z zagranicznego bankomatu nie jst obłożona żadną "oficjalną" prowizją wcale nie oznacza, że będzie dla klienta tania. Banki oferujące "darmowe" bankomaty na całym świecie brak prowizji od samej czynności wypłaty często odbijają sobie iście złodziejskimi kursami wymiany walut . Spread między kursem NBP i tym, po którym wypłata będzie przeliczona na polskie złote potrafi sięgnąć 10% i więcej. Drugą sprawą jest opłata surcharge, która może być naliczona klientowi przez operatora bankomatu zagranicznego. W Polsce tego typu prowizje są zakazane, ale są kraje, w których za sam fakt wypłaty zagraniczny bankomat może pobrać od klienta prowizję. Krajowy bank, choć w regulaminie pisze, że zagraniczne bankomaty udostępnia za darmo, z reguły nie refunduje tego rodzaju wydatków.
Ale są i inne pułapki czyhające na klientów wypłacających pieniądze z zagranicznych bankomatów. Napisał do mnie pan Krzysztof, który od Citibanku otrzymał zapewnienie: "Darmowe bankomaty na całym świecie" . Możliwość korzystania z bankomatów bez opłat bardzo go rozgrzewała, ponieważ kilka razy w roku wyjeżdża za granicę i korzysta tam z płatności kartą. Posiada też w tym samym banku rachunki w EUR i GBP, korzysta również z możliwości "przepięcia" przed każdym wyjazdem za granicę karty na odpowiedni rachunek walutowy (żeby płatności były księgowane od razu w walucie zagranicznej, bez przewalutowania i spreadu). Słowem - świadomy klient, który nie popełnia błędów w zarządzaniu swoimi pieniędzmi i stara się wykorzystać do cna możliwości ograniczania kosztów, oferowane mu przez bank. Mimo swej wysokiej świadomości pan Krzysztof dał się "zrobić" jak dziecko.
"W tym roku, będąc w Grecji, moja żona (współposiadacz rachunków) dokonała wypłaty w tamtejszym bankomacie Trapeza Banku. Wypłaciła dwa razy po 600 EUR. Pierwsza wypłata przeszła bez naliczenia opłaty, natomiast za drugą - taką samą - bank obciążył rachunek prowizją w wysokości ponad 76 EUR. Po powrocie do kraju zareklamowałem tę prowizję. Reklamacja nie została uwzględniona, odwołanie od tej decyzji również nie przyniosło rezultatu. Bank tłumaczył się tym, że w bankomacie wybrano opcję przewalutowania z EUR na PLN, zaś bank nie ma na to wpływu i nie może wyłączyć takiej opcji. Podali przy tym jakieś kody operacji, które nic mi nie mówią"
- pisze pan Krzysztof. W liście do mnie nie ukrywa, że nic nie rozumie. Jego karta była przecież "przepięta" do rachunku w EUR, a wszystkie bankomaty na całym świecie miał gwarantowane jako bezpłatne. Uważa, że oszukano go, mamiąc niby-ofertą. Pan Krzysztof padł niestety ofiarą procedury o nazwie DCC. Stosują ją już prawie wszyscy właściciele terminali płatniczych i bankomatów. Polega ona na tym, że terminal (lub bankomat) odczytuje z karty w jakim kraju została wydana i proponuje automatyczne przewalutowanie transakcji już na miejscu, na walutę kraju, z którego pochodzi klient. Oficjalnie dla wygody, a tak naprawdę po to, żeby to właściciel terminalu zarobił na spreadzie walutowym (a nie bank, który wydał kartę). W tym przypadku zgoda klientki na procedurę DCC skończyła się aż dwoma przewalutowaniami. Bankomat nie "wiedział" bowiem, że złotowa karta klienta była "przypięta" do rachunku w euro. Przewalutował więc transakcję z euro na złote, po czym Citibank, który wydał kartę ponownie przewalutował ją na euro - by pieniądze mogły "wejść" na wskazane przez klienta w ramach "przepięcia" konto walutowe. W zasadzie bank jest "czysty", bo klient nie musiał godzić się na DCC. Ale niesmak pozostał, bo w tym konkretnym przypadku zaoferowanie przez bank usługi "przepięcia" karty skończyła się podwojeniem "kary" dla klienta. Uważam, że tę "nadwyżkę kary", wynikającą z oferowania produktu, wywołującego niekiedy nieprzyjemne skutki uboczne, bank powinien klientowi zwrócić.
Czytaj też: Cztery pułapki, które bank zastawi na ciebie za granicą. Jak się uchronić?
Pamiętajcie - zanim skorzystacie z opcji "przewalutowanie transakcji na miejscu" zawsze się dwa razy zastanówcie czy warto. Jeśli macie kartę "przepiętą" na lokalną walutę zagraniczną - wiadomo, że takie oferty trzeba z definicji odrzucić. Zagraniczny operator nie rozpoznaje karty jako "udającej lokalną", która umożliwia transakcje w walucie obowiązującej w danym kraju. Dla niego jest to polska karta wydana przez polski bank, więc automatycznie będzie proponował DCC, czyli przewalutowanie transakcji na złote. Jeśli karta jest przypięta do konta walutowego, to zamiast braku przewalutowań będą aż dwa i klient zostanie ukarany za swoją zapobiegliwość. Jeszcze większe wyzwanie mogą stanowić dla procedury DCC karty wielowalutowe Banku Pekao, które same "rozpoznają" walutę, w której klient dokonuje transakcji. Jeśli więc klient nie okaże się wystarczająco bystry i będąc za granicą zgodzi się na procedurę DCC, to terminal być może przewalutuje transakcję na złote, a ta zostanie "rozpoznana" przez kartę jako złotowa. I skończy się na "tylko" jednym (choć zapewne bardzo kosztownym) przewalutowaniu.
O PUŁAPKACH PRZY PŁACENIU ZA GRANICĄ. O spreadach, surcharge'ach i innych pułapkach, które bankowcy zastawiają na nas, gdy tylko wystawimy nos z kraju, opowiadałem z nadwiślańskiej plaży.
PRZETESTOWAŁEM SWÓJ FINANSOWY SPADOCHRON ;-). Każdy powinien go mieć. Najlepiej w dwóch egzemplarzach. Postanowiłem sprawdzić czy z moim jest wszystko w porządku. Nie bez stresiku, w końcu to mogła być już ostatnia odsłona cyklu "Samcik prześwietla" ;-). Kolejny klip - za tydzień. I też postaram się zrobić ze swoim życiem coś ciekawego.
Jak zadbać o finanse? Pierwszy patent Samcika
Maciej Samcik's Blog
- Maciej Samcik's profile
- 3 followers
