Maciej Samcik's Blog, page 92
September 14, 2015
Granat w szambie, czyli o co chodzi w nowym pomyśle partii rządzącej na podatki?
To chyba największa finansowa szarada z tych, które przychodzi mi ostatnio rozwiązywać. W sobotę pani premier z PO ogłosiła, że jeśli damy jej jeszcze przez kilka lat porządzić, to ona osobiście wrzuci granat do podatkowego szamba. Nie będzie już składek na ZUS, ani na NFZ, wszystkie umowy cywilno-prawne zostaną zamienione na kontrakty (traktowane od strony podatkowej tak samo, jak etat), będzie wprowadzona minimalna stawka godzinowa w wysokości 12 zł (gdy dziś np. ochroniarz dostaje 5 zł za godzinę), zaś podatek PIT zostanie zmniejszony do 10% (przynajmniej dla niektórych). No, ostro. Na pierwszy rzut oka wygląda nawet, że tak ostro, że aż bez sensu. Bo niby jak państwo ma funkcjonować, jeśli nie będziemy już musieli płacić składek na emerytów i szpitale, a podatki będą mniejsze? I to wszystko mówią goście, którzy do tej pory raczej podwyższali podatki, niż je obniżali twierdząc, że inaczej się nie da (fakt, że był kryzys, przez który przeszliśmy suchą stopą, ale mimo wszystko...). Ci goście również z roku na rok zwiększali zadłużenie państwa, a na przyszły rok bez żenady projektują dziurę w budżecie na poziomie 50 mld zł oraz podwyżki dla wszystkich ;-).
Politycy rządzącej partii PO do tej pory - jak mi się wydawało - niespecjalnie mieli pomysł jak przekonać nas do tego, byśmy trzeci raz im zaufali. Właśnie wybraliśmy prezydenta, który nie przynudza, że się nie da, lecz odwrotnie - w kółko opowiada, że "wszystko jest możliwe" i "jeśli będziemy razem, to nie ma rzeczy niemożliwych" (a także domaga się od rządu, żeby spełnił jego obietnice wyborcze, gdyż w przeciwnym razie on potraktuje je jako własne ;-)). Coraz bardziej lubimy słuchać miłych dla ucha obietnic jak to pięknie będzie, gdy władza się zmieni. Osobiście najbardziej lubię słuchać, że dostanę 6000 zł rocznie w prezencie od rządu za to, że mam drugie dziecko i kolejnych kilka stówek z tytułu podwyższenia kwoty wolnej od podatku dochodowego. Drżę z ekstazy, gdy słucham, że nikt za to nie zapłaci (ani ja, ani inni podatnicy), bo "wystarczy dobrze rządzić" i "nie będzie trzeba nic nikomu zabierać", żeby mi dać tę kasę . Nie mogę powstrzymać podniecenia, gdy słucham, że nie będę musiał pracować do 70-tki (nikt co prawda nie twierdzi, że dzięki temu dostanę jakąś emeryturę, ale to pikuś). Wiem, że Wy też chcecie, żeby ta bajka nadal trwała :-). Aż tu nagle przychodzi premier(a) i wyłącza telewizor z dobranocką ;-).
POLE BITWY: ILE TAK NAPRAWDĘ PŁACIMY PODATKÓW? Czy to, co opowiada, jest realne do wykonania, czy to po prostu kolejna, jeszcze bardziej atrakcyjna bajeczka? Spróbowałem pozbierać to, co wiem o rządowych propozycjach, które mają zmienić bieg historii przy wyborczej urnie. Zastrzegam, że to spojrzenie laika, bardzo mocno uproszczone (speców proszę: nie denerwujcie się i ewentualnie korygujcie błędy). Najpierw chcę zakreślić pole bitwy. Jest nim generalnie nasz coroczny PIT. Dla przypomnienia: wygląda on tak, że różne podatki i składki zabierają 30% tego, co zarabiamy (a jak zarabiamy dużo - to i 40%). Części z tego, co zabierają, nawet nie widzimy, bo pracodawca odprowadza to do skarbówki zanim zdążymy powąchać banknoty. Jak to wygląda na liczbach? Jeśli np. zarabiasz 150 srebrników brutto, to jakieś 20 srebrników pracodawca odprowadza do ZUS za twoimi plecami (nie licząc pozaplacowych kosztów pracy, np. urlopów macierzyńskich, urlopów płatnych itp.). Kolejne 16 srebrników zabiera ci w ramach "oficjalnych" potrąceń (potem uwzględniasz je w rozliczeniu PIT), kolejne 10 srebrników idzie na NFZ (też jest w PIT), zaś 4-8 srebrników - na podatek dochodowy (w zależności od stawek i ulg). W sumie ze 150 srebrników jakieś 50-60 srebrników oddajesz państwu. To jedna trzecia, choć przecież oficjalnie podatek dochodowy wynosi tylko 18%.
A druga strona tej książki? Dochody podatkowe państwa to jakieś 250 mld zł. Z tego największą część stanowi VAT, (115 mld zł), który płacisz w cenach towarów (to najfajniejszy podatek, bo pośredni, czyli oficjalnie nie boli) oraz akcyza (60 mld zł) - ją płacisz za spożywanie rzeczy, których spożywać nie powinieneś (też w cenie towarów). Podatek od dochodów firm (CIT) daje państwu jakieś 25 mld zł, a podatek od zarobków osób fizycznych (PIT) - jakieś 45 mld zł (w dużym przybliżeniu). Ten ostatni interesuje nas najbardziej, bo on dotyka tematu srebrników. Otóż ZUS rocznie zbiera ze składek jakieś 140 mld zł, zaś wydaje ponad 200 mld zł (z tego niecałe 70 mld zł idzie chyba do NFZ na finansowanie naszego leczenia, szpitali itp.). To się mniej więcej - jak chodzi o rząd wielkości - spina z pobieżnym rachunkiem srebrników w skali mikro. W ramach podatku dochodowego z zarobionych 150 srebrników brutto oddajemy państwu 4-8 srebrników (po ulgach i kosztach uzyskania przychodu), a w ramach składek na ZUS i NFZ - 40 srebrników.
CO TAK NAPRAWDĘ CHCE ZROBIĆ RZĄD? Czy obniżyć podatki - nie jestem pewien. Ale na pewno chce uprościć system, co - na zdrowy rozum - powinno skutkować możliwością obniżenia podatków. Jeśli dobrze rozumiem, rząd mówi tak: zamiast płacić jeden podatek dochodowy i kilka parapodatków (angażując w naliczanie części z nich pracodawcę), a do tego rozliczać koszty uzyskania przychodów i ulgi na dzieci, bierz do ręki wynagrodzenie brutto i płać od tego jeden podatek PIT. A tym, czy pójdzie on na ZUS, NFZ, czy na utrzymanie dróg lub przedszkoli zajmie się już państwo. Dobry pomysł, bo dzięki temu będzie prościej i klarowniej. Rząd mówi też, że ubruttowi nam wynagrodzenia (czyli będziemy dostawać na paskach płacowych wynagrodzenia razem z doliczonymi składkami na różne fundusze, które dziś są utrzymywane przez pracodawców (wspomniane wyżej świadczenia urlopowe). Te pozapłacowe koszty pracy są szacowane na 20% naszego wynagrodzenia. Czyli dostalibyśmy 20% podwyżki w ramach "nowej pensji brutto". I od tego zapłacilibyśmy podatek dochodowy, z którego państwo utrzymywałoby i ZUS i NFZ.
CZY PODATKI SPADNĄ? Rząd mówi, że stawka uproszczonego podatku wyniesie od 10% (dla najmniej zarabiających i najbardziej dzieciatych) do 39,5% (dla najzamożniejszych i niedzieciatych). Stawka ma być ustalana w zależności od dochodu podatnika przypadającego na członka rodziny . Dziś nie wiem czy znajdę się bliżej 10% stawki podatku, czy bliżej 39,5%, licząc od "dużego brutto". Wiem za to, że nie będę mógł od tego podatku odliczyć ani ulgi na dzieci, ani kosztów uzyskania przychodu, ani kwoty wolnej od podatku - nie ma być żadnych ulg, to ma być prosty podatek. Trzeba powiedzieć, że jego stawki i przedziały będą zależały też od tego o ile rządowi uda się zwiększyć dochody podatkowe po likwidacji umów cywilno-prawnych i ich zamianie na jednolite kontrakty, będące równoważnikiem umów etatowych. Zakładam, że to będzie rodzaj uszczelnienia systemu, zalepienia dziury, którą dziś uciekają pieniądze. Być może prostsze podatki spowodowałyby też zmniejszenie szarej strefy? Dziś ze względu na papierologię i upierdliwość systemu mało kto zatrudnia oficjalnie opiekunkę do dziecka, czy sprzątaczkę, niewiele osób oficjalnie wynajmuje mieszkanie, sporo osób bierze pieniądze pod stołem. Wartość szarej strefy w Polsce jest szacowana na 350-400 mld zł. Niechby tylko połowę z tego opodatkować najniższą stawką...
CZY ONI CHCĄ I POTRAFIĄ TO ZROBIĆ? Każdy z Was musi sam odpowiedzieć na pytanie czy wierzy w te cuda, które obiecuje pani premier. Ale żeby uwierzyć trzeba najpierw spróbować zrozumieć i stąd ten wpis. Od strony formalnej sprawa nie wygląda na bujanie w obłokach: jest w okolicy rządu kilka tęgich głów, które mogłyby się podjąć uproszczenia systemu podatkowego (Lewandowski, Rosati...). Jeśli by się to udało, mogłaby to być największa reforma 30-lecia, być może porównywalna do planu Balcerowicza. Pod względem "jakości" wyzwania pomysł rządu przebija dizesięciokrotnie pomysły konkurentów politycznych, skupiające się na obiecankach: temu 500 zł dorzucimy, tamtemu 1000 zł. Tu jest wizja i jest pomysł na wielką zmianę, a nie łatanie badziewia, w które przerobiliśmy nasz system podatkowy przez 25 lat. Pytanie brzmi: czy oni potrafiliby to zrobić? Mówimy o gościach, którzy rządzą od ośmiu lat i ze świeżością nie mają wiele wspólnego. Wielu z nich to leniwi, aroganccy bonzowie, którym się wydaje, że im wszystko wolno, bo mają władzę nad państwowym majątkiem. Gdyby to był rzeczywiście nowy rząd, w innej konfiguracji personalnej i koalicyjnej, a nie przetasowane lekko stare twarze wylansowane przez Dona Tuska, to pewnie miałbym mniejsze wątpliwości. Cóż, mają jeszcze miesiąc, żeby nas przekonać, że potrafią też zapieprzać po nocach i czuć misję rządzenia, a nie tylko obżerać się ośmiorniczkami na nasz koszt.
ILE MOŻNA ZAOSZCZĘDZIĆ NA... SAMOCHODZIE? Auto to dla wielu narzędzie pracy, dla innych narzędzie rozrywki, dla jeszcze innych przedłużenie... karty płatniczej ;-). Ale samochód to również jeden z większych wydatków każdego domowego budżetu. Co by się stało, gdyby tak troszkę na samochodzie... przyoszczędzić? ;-)
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
CZY BARDZIEJ OPŁACA SIĘ KUPIĆ MIESZKANIE, CZY WYNAJMOWAĆ? To dylemat, przed którym staje wielu z Was. Związać się kilkudziesięcioletnim kredytem, a po jego spłacie dysponować majątkiem trwałym w postaci mieszkania, czy też korzystać z wolności, nie być przywiązanym jak chłop do ziemi i wynajmować mieszkanie? Spróbowałem odpowiedzieć na to pytanie na konkretnych liczbach.
JAK ZNALEŹĆ W BANKU NAJLEPSZĄ LOKATĘ? Jeśli masz w banku oszczędności i zastanawiasz się jak wycisnąć z nich najwięcej, zerknij na ten klip. Oszczędzać we własnym banku, czy poszukać nowego? Zakładać lokatę z produktami dodatkowymi, czy solo?
JAK ZABRAĆ SIĘ DO LOKOWANIA PIENIĘDZY POZA BANKIEM? Wydaje się, że to trudne, zbyt ryzykowne, że łatwo można wszystko stracić. Wiem, bo sam przeszedłem przez te wszystkie obawy. Ale też przekonałem się, że to nie jest takie trudne, jeśli się ma dobrego przewodnika. Dzień dobry, to ja, Wasz przewodnik ;-)
SUBIEKTYWNOŚĆ NIE TYLKO W BLOGU ;-) "Subiektywnie o finansach" ma w każdym miesiącu grubo ponad 200.000 czytelników na www.samcik.blox.pl (a bywa, że i pół miliona), ale także dziesiątki tysięcy obserwatorów w serwisach społecznościowych. Dołącz do 30.000 fanów blogu na Facebooku, podyskutuj ze mną i z gronem ponad 6.000 followersów na Twitterze, znajdź mnie na Google+, zobacz co wrzuciłem na Instagram). Subiektywność znajdziesz też w YouTube. Tam możesz zobaczyć i polubić wideofelietony i komentarze o twoich pieniądzach oraz zasubskrybować mój kanał. W tym kinie siedzi już 1.300 osób.
ZADBAJ O SWOJE PIENIĄDZE RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku
September 13, 2015
I nikt im nie wmówi, że białe jest białe, czyli o klauzuli, która jest abuzywna, ale... nie jest :-)
I nikt nam nie wmówi, że białe jest białe - według tego słynnego powiedzenia czasem układają relacje z klientami bankowcy i przedstawiciele firm ubezpieczeniowych. Dotyczy to przede wszystkim sytuacji związanych z opłatami likwidacyjnymi, które naliczają ubezpieczyciele, a klienci kwestionują. Jak wiadomo, w kilku przypadkach zostały one uznane przez Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów za niewiążące oraz wpisane do rejestru klauzul niedozwolonych . Wiadomo też, że bankowcy i ubezpieczyciele znaleźli na to dobry sposób. Wprowadzali krótkie serie bardzo podobnych do siebie produktów oszczędnościowych i w przypadku zakwestionowania przez sąd jednego z nich wmawiali klientom, że - choć konstrukcja opłat likwidacyjnych jest ta sama - nie jest to ten sam produkt, który został "osądzony". typowe rżnięcie głupa, by przywołać powiedzenie innego klasyka. Szkoda, że głupa rżną przedstawiciele firm, których o to nie powinniśmy podejrzewać.
Czytaj też: Klient zażądał zwrotu opłaty likwidacyjnej. A oni na to: "najpierw zapłać składki"
Pan Grzegorz jest byłym klientem banku Nordea. W wyniku fuzji trafił do banku PKO BP. W 2010 r. wziął kredyt hipoteczny we franku, a w pakiecie musiał dokupić umowę ubezpieczeniową dotyczącą systematycznego oszczędzania -- Ubezpieczenie na Życie z Ubezpieczeniowym Funduszem Kapitałowym ze Składką Regularną Nordea Plan Systematycznego Oszczędzania. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, że polisa nie zarabia dla niego pieniędzy, więc trzeba się z nią rozstać. Tak się składa, że umowa kredytowa przewidywała opcję wycofania się z polisy. Sęk w tym, że polisa nie przewidywała takiej możliwości. A pisząc dokładniej - przewidywała pod karą utraty mniej więcej połowy pieniędzy. Pan Grzegorz nie jest jednak w ciemię bity i doskonale zdaje sobie sprawę, że opłaty likwidacyjne wyrażone procentowo od wartości stanu konta to zło. Sądy w wielu przypadkach orzekały już, że tego rodzaju opłaty nie mogą być ustalane ryczałtowo, gdyż koszty likwidacji nie mają nic wspólnego z tym ile pieniędzy zgromadził klient. Choć, trzeba obiektywnie przyznać, zdarzają się też wyroki niekorzystne dla klientów (na szczęście rzadko), a część sędziów stara się wybić posiadaczom polis walkę na noże i bardzo usilnie namawia do zawierania ugód ratujących tyłki ubezpieczycielom.
Czytaj też: Ubezpieczyciel zmiażdżony w sądzie. Nawet się nie odwoływał
Pan Grzegorz podzielił się tym spostrzeżeniem z firmą PKO Ubezpieczenia, która przejęła jego polisę oszczędnościową, dołączoną do ubezpieczenia. Znalazł nawet w rejestrze klauzul abuzywnych zapis identyczny do tego, który ma w swojej polisie. Pokazał go paluszkiem ubezpieczeniowcom z PKO i poprosił o odstąpienie od pobrania opłaty likwidacyjnej . Ubezpieczeniowcy jednak nie byli skłonni zgodzić się na zwrot całego stanu rejestru. To jeszcze aż tak bardzo nie dziwi, Dziwi natomiast związane z tą odmową uzasadnienie. W piśmie do klienta PKO Ubezpieczenia skupiło się głównie na udowadnianiu, że klient podpisał i zaakceptował OWU, w którym znajdowały się takie, a nie inne opłaty likwidacyjne. A skoro je zaakceptował, to wiedział na co się decyduje. Trochę to wszystko było obok tematu, bo przecież klient nie twierdził, że nie ogarnia zasad na które się zdecydował, a jedynie dowodził, że zasady te okazały się niezgodne z prawem. W PKO Ubezpieczenia z zacięciem zaczęli jednak klientowi tłumaczyć, że ani się nie pomylił, ani nie działał pod wpływem błędu (choć ten wcale nie twierdził, że padł ofiarą pomyłki lub błędu!).
Pan Grzegorz poczuł się tak, jakby ktoś traktował go jako niepełnosprawnego umysłowo. Zgłosił więc sprawę do Komisji Nadzoru Finansowego, zwracając uwagę na to, że w polisie, a dokładniej w Karcie Produktu, znalazł klauzulę niedozwoloną, wpisaną w rejestrze UOKiK pod numerem 5608. Dotyczy ona oczywiście zryczałtowanej opłaty likwidacyjnej za realizację wykupu środków pochodzących z Rachunku Podstawowego. sygn. akt. XVII AmC 355/11. Pan Przemysław przypomniał urzędnikom, że z definicji w Kodeksie Cywilnym wynika, że zapisy umowy uznane za klauzule niedozwolone nie obowiązują.. I poprosił Komisję Nadzoru Finansowego, żeby uświadomiła tę okoliczność przedstawicielom PKO Ubezpieczenia. W firmie ubezpieczeniowej najwyraźniej doszli do wniosku, że klient nie odczepi się od samego udowadniania mu, że skoro przeczytał OWU i je podpisał, to musi je respektować, nawet jeśli są niezgodne z prawem. W swoim piśmie do urzędników KNF ubezpieczeniowcy stwierdzili, że... postanowienie, które kwestionuje klient bynajmniej nie zostało nigdy uznane za abuzywne. Owszem, jeden z zapisów w jednym z wzorców umów Nordei został zakwestionowany, ale nie ten . I po tej smutnej konstatacji ubezpieczeniowcy przypomnieli, że Sąd Najwyższy ograniczył zasadę rozszerzonej prawomocności, czyli rozszerzanie odpowiedzialności za abuzywne klauzule na wszystkie podobne zapisy do tych zakwestionowanych.
Czytaj też: Czy sensacyjny wyrok uwolni uwięzionych w polisach inwestycyjnych?
Żeby było jeszcze ciekawiej, przedstawiciele PKO Ubezpieczenia wyrazili przekonanie, że świadczenie wykupu - czyli to wiążące się z pobraniem opłaty likwidacyjnej - stanowi tzw. świadczenie główne, czyli nie podlegające kontroli pod kątem łamania praw konsumenta, dobrych obyczajów kupieckich i tego typu dyrdymałów. Pisałem już o tym spojrzeniu jednego z sądów na opłaty likwidacyjne i szlag mnie trafiał. Zastanawiałem się nawet czy nie pójść do sądu i nie zrobić mu jakiegoś szkolenia, żeby nie wypisywał głupot w orzeczeniach. Jak widać, ubezpieczeniowi prawnicy z lubością powołują się na tę argumentację.
Pan Grzegorz nie wie co tu jest grane. Znalazł klauzulę niedozwoloną w swojej umowie, niemal identyczną jak ta, którą zakwestionował UOKiK i która jest w rejestrze klauzul niedozwolonych. Klauzula dotyczy tej samej firmy, planu oszczędnościowego o tej samej nazwie oraz tak samo nazywającej się części dokumentu . Jedyną różnicą między zapisem, który znalazł się w jego OWU, a tym, który znalazł się w rejestrze klauzul niedozwolonych, jest fakt, iż w jego polisie opłata likwidacyjna w którymś-tam roku wynosi 51%, a w tej zakwestionowanej 50%.
To jest chyba właśnie ten sprytny pomysł, o którym pisałem na początku. Zakwestionowanie przez Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów jakiejś polisy inwestycyjnej skutkuje wypuszczeniem na rynek kolejnej, bardzo podobnej, w której zmienia się jakiś drobny szczegół. A potem prawnicy lecą w kulki, opowiadając o ograniczeniu rozszerzonej prawomocności. Przyznacie, że to jest dość przykra rzeczywistość.
"Proszę o utwierdzenie mnie w podejrzeniach, że jednak jestem idiotą do kwadratu. Bo przecież nie jest nim PKO Ubezpieczenia, wielka firma z tradycjami, walcząca o klientów. Czy tylko ja dostrzegam, że mam zakazany zapis w umowie? Czy tylko ja dostrzegam, że cytowane przez prawników ubezpieczyciela orzecznictwo Sądu Najwyższego pochodzi z 2008 r.? Czy tylko ja słyszałem o zasadzie nullum crimen sine lege?"
- zapytuje pan Grzegorz. Powiem tak: ktoś powinien zabrać się za interpretację tej cholernej rozszerzonej prawomocności. Czy jeśli mamy dwie prawie identyczne polisy, które różnią się jakimiś naprawdę drobnymi szczegółami, to można mówić, że wpis w rejestrze klauzul niedozwolonych nie obowiązuje? I - to drugie, nie mniej ważne pytanie - jakie konsekwencje można wywieść z tego dla konkretnych umów, które zawarli klienci? Innymi słowy: czy kontrola abstrakcyjna (wzorca umownego) może przekładać się wprost na kontrolę incydentalną (badanie konkretnej umowy)? Odnoszę wrażenie, że nawet Sąd Najwyższy nie może się w tej sprawie zdecydować.
ILE MOŻNA ZAOSZCZĘDZIĆ NA... SAMOCHODZIE? Auto to dla wielu narzędzie pracy, dla innych narzędzie rozrywki, dla jeszcze innych przedłużenie... karty płatniczej ;-). Ale samochód to również jeden z większych wydatków każdego domowego budżetu. Co by się stało, gdyby tak troszkę na samochodzie... przyoszczędzić? ;-)
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
CZY BARDZIEJ OPŁACA SIĘ KUPIĆ MIESZKANIE, CZY WYNAJMOWAĆ? To dylemat, przed którym staje wielu z Was. Związać się kilkudziesięcioletnim kredytem, a po jego spłacie dysponować majątkiem trwałym w postaci mieszkania, czy też korzystać z wolności, nie być przywiązanym jak chłop do ziemi i wynajmować mieszkanie? Spróbowałem odpowiedzieć na to pytanie na konkretnych liczbach.
September 10, 2015
Bonusy za płacenie kartą dogorywają? Banki wciąż kuszą zwrotem kasy za paliwo. Warto?
Programy typu money-back, czyli zwracanie klientom części pieniędzy z tytułu wykonanych transakcji kartowych, to już w bankach rzadkość. Dochody banków z transakcji kartowych są już na tyle niewielkie, że klient musiałby wachlować kartą, jak szalony, żeby bankowi money-back się opłacił. Tym bardziej zdziwiłem się widząc w Getin Banku reklamę nowej promocji organizowanej wspólnie z siecią stacji paliwowych Orlen . Oferta brzmi bowiem naprawdę nieźle: bank obiecuje 5% zwrotu wydatków za paliwo przez cały rok (jednak żeby nie było zbyt różowo: maksymalnie 50 zł w każdym miesiącu) . Zwrot dotyczy nie tylko zakupów paliwa, ale i innych, dokonanych na 1500 stacjach Orlenu w całej Polsce. W skali roku do ugryzienia jest więc 600 zł, a więc kwota dość kusząca dla każdego posiadacza czterech kółek. "A czy twój bank dba tak o ciebie?" - zdawała się pytać pracownica Getin Banku, wbijając we mnie wzrok, gdy czytałem materiały poświęcone tej promocji. No, wstyd przyznać, ale nie dba.
Czytaj też: Bank otworzył... klub dla kierowców. As z rękawa, czy pusty marketing?
Co trzeba zrobić, żeby bank oddawał część pieniędzy na tankowanie? Przede wszystkim trzeba być marketingową "dziewicą", a więc nie mieć na koncie korzystania z innych promocji organizowanych przez Getin (ale nie trzeba być nowym klientem Getinu). Po drugie trzeba mieć konto osobiste Getin Up i co miesiąc przelewać na nie 1000 zł. Po trzecie należy w każdym miesiącu "wykręcić" 300 zł obrotów kartą . I oczywiście tą samą kartą płacić też za paliwo i hot-dogi na stacjach Orlenu. Po czwarte należy szeroko otworzyć drzwi swojej prywatności przed sprzedawcami Getinu, wyrażając wszelkie możliwe zgody marketingowe. Całkiem spory pakiecik zobowiązań, ale trzeba powiedzieć, że i potencjalna nagroda jest nader namacalna. Dla nowych klientów, którzy do tej pory nie bankowali z Getinem, jest bonus dodatkowy - pakiet punktów w programie Vitay, przekładający się na darmowe zakupy w wysokości 100 zł.
Gdzie widzę słabość tej promocji? Cóż, nie wiem ile wy wydajecie na paliwo, ale ja - jeżdżąc naprawdę sporo i wlewając do baku mojego auta 100 litrów E-95 miesięcznie (równoważnik przejechanego 1000 kilometrów), wydaję na stacjach paliw jakieś 500 zł. To oznacza, że nie mam najmniejszych szans, żeby "dobić" do maksymalnej wysokości zwrotu - miesięcznie bank odda mi góra 25 zł. No, chyba, że przeniosę się do Suwałk, żeby móc dojeżdżać do pracy z jakiejś przyzwoitej odległości, a nie tylko przez pół Warszawy ;-)
Czytaj też: Ten samochód jest dla mężczyzny... przedłużeniem jego karty. I to jakiej!
Ale do ugrania jest przecież znacznie więcej. "Dlaczego by nie podnieść większej kasy?" - zastanowiłbym się, widząc na koncie 25-złotowy zwrot. Jeśli sam nie wpadnę na tę myśl, to podrzucą mi ją bankowi marketingowcy. Interes jest bowiem tak pomyślany, żeby zmotywować mnie do dodatkowych zakupów innych rzeczy, niż paliwo, na stacjach Orlen . Dopiero wtedy wszyscy uczestnicy akcji będą do przodu, bo stacje paliwowe mają wielokrotnie większą marżę na sprzedaży wszystkiego innego, niż paliwo. I chętnie się nią podzielą z bankiem, który namówi klienta, by nie poprzestał na wizycie przy dystrybutorze. Jeśli nie dam się skusić na zakupy pozapaliwowe na Orlenie, to bank raczej nie będzie zbyt szczęśliwy - z obowiązkowego osadu na koncie będzie miał złotówkę miesięcznie, z prowizji od transakcji kartowych - 4 zł miesięcznie, od Orlenu (np. 1% od "przyniesionego" obrotu) - 5 zł. Sorry, nie ma bata - albo zaczniesz kupować na Orlenie również hot-dogi, których w innym wypadku byś nie kupował (bo i po co), albo bank będzie musiał znaleźć jakiś inny pomysł na to, żebyś płacił mu więcej, niż on płaci tobie (karty kredytowe, szybkie pożyczki, debet, konsolidacja zadłużenia...). Najlepiej, gdybyś został w banku dłużej, niż potrwa promocja, wówczas biznes sam się "zepnie"
Czytaj: Ubezpiecz u nich auto, a... odwiozą cię z nocnej imprezy
Nota bene Getin nie jest jedynym bankiem, który płaci kierowcom za tankowanie. Podobną ofertę ma Toyota Bank. Tu potencjalny zwrot jest wręcz astronomiczny, bo może osiągnąć nawet 10% twoich rachunków za paliwo. To rozwinięcie niegdysiejszych ofert, gdy bank płacił najpierw 4%, a potem zwracał 8% wydatków . Teraz poszedł na całość. Ale oczywiście są haczyki. Żeby dostawać z powrotem aż tak duży procent wydatków paliwowych, trzeba się z Toyota Bankiem naprawdę mocno zaprzyjaźnić. W podstawowym wariancie zwrot wynosi bowiem tylko 2% (przy moich wydatkach na paliwo - 500 zł miesięcznie - byłoby to 10 zł. A i to byłoby możliwe po spełnieniu kilku warunków, oprócz założenia w Toyota Banku konta z kartą i opłacania nią wydatków na stacjach, ma się rozumieć. Te warunki to co najmniej trzy transakcje "pozapaliwowe" w miesiącu , dokonywane poza stacjami benzynowymi i o wartości co najmniej 39 zł każda. Poza tym muszę utrzymywać średnie saldo na koncie w wysokości 1500 zł. Średnie! To znaczy, że tak naprawdę - przy założeniu, że pieniądze wydawałbym "liniowo", tyle samo każdego dnia - na konto muszę przelewać jakieś 3000 zł. Poza tym muszę w banku trzymać co najmniej 3000 zł oszczędności. Tak, tylko tyle, żeby zaoszczędzić na paliwie 10 zł miesięcznie.
Przy zwrocie wydatków na paliwo w wysokości 5% (tyle, ile oferuje Getin, w moim przypadku 25 zł miesięcznie), nie tylko te wymogi są bardziej podkręcone (średnie saldo na koncie osobistym 2500 zł, średnie saldo oszczędności na lokatach 15.000 zł), ale jeszcze do tego muszę zapłacić z ROR-u w Toyota Banku dwa domowe rachunki. To oznacza, że muszę mieć z bankiem naprawdę zażyłą i finansowo obfitą relację. Zwrot w wysokości 10% to już jest coś dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach i grubych portfelach . Trzeba oczywiście płacić kartą za zakupy nie tylko paliwowe (trzy transakcje miesięcznie po minimum 39 zł każda) , mieć osad na koncie w średniej wysokości 3500 zł (co oznacza, że wpływ z pensji powinien wynosić minimum 7000-8000 zł), trzymać w banku 50.000 zł oszczędności oraz zapłacić z ROR-u dwa domowe rachunki. Nagrodą byłoby w tym wypadku 50 zł oszczędności na wydatkach paliwowych. A więc - 600 zł w skali roku. Tyle, co maksymalny zwrot w Getin Banku, ale tam wymogi są jednak ciut łagodniejsze - trzeba po prostu wydać na stacjach Orlenu znacznie więcej kasy, niż by się wydało bez promocji ;-). Inna sprawa, że ROR-y w Toyota Banku są bardziej multifunkcjonalne (choć dość drogie).
SUBIEKTYWNOŚĆ NIE TYLKO W BLOGU ;-) "Subiektywnie o finansach" ma w każdym miesiącu grubo ponad 200.000 czytelników na www.samcik.blox.pl (a bywa, że i pół miliona), ale także dziesiątki tysięcy obserwatorów w serwisach społecznościowych. Dołącz do 30.000 fanów blogu na Facebooku, podyskutuj ze mną i z gronem ponad 6.000 followersów na Twitterze, znajdź mnie na Google+, zobacz co wrzuciłem na Instagram). Subiektywność znajdziesz też w YouTube. Tam możesz zobaczyć i polubić wideofelietony i komentarze o twoich pieniądzach oraz zasubskrybować mój kanał. W tym kinie siedzi już 1.300 osób.
ZADBAJ O PIENIĄDZE RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku
Ugoda sprzedawców polis inwestycyjnych z UOKiK-iem: to będzie przełom, czy...
Odkąd Aegon wycofał się ze swojej decyzji o niepobieraniu od klientów opłat likwidacyjnych (skądinąd zrozumiałej) , dostaję od Was - posiadaczy najróżniejszych polis inwestycyjnych - znacznie więcej listów z pytaniem "co robić"? Słyszeliście, że ma być jakaś ustawa, która ograniczy opłaty likwidacyjne do 4%, ale nie wiecie czy będzie ona dotyczyła Waszych polis. Wiecie, że niektórzy klienci wygrywają w sądach zwrot opłat likwidacyjnych (lub ich większości w ramach ugód), ale zastanawiacie się czy to nie jest zbyt wyboista droga. Sądzę, że - o ile jeszcze nie zerwaliście umowy i nie jesteście już w sporze z ubezpieczycielem co do wysokości opłaty likwidacyjnej - warto jeszcze chwilę poczekać na rozwój sytuacji. Wygląda bowiem na to, że w ciągu kilku tygodni część firm ubezpieczeniowych podpisze z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów ugody, w których zobowiąże się do umarzania odchodzącym klientom dużej części opłat likwidacyjnych. Które firmy? Jaką część opłat umorzą? Nie wiadomo. Ale w zamian ubezpieczyciele mieliby dostać od UOKiK obietnicę, że nie będzie ścigał ich za niedozwolone zapisy we wzorcach umownych. Czy to może oznaczać koniec trwającej od kilku lat awantury i zapowiedź odkupienia win przez branżę ubezpieczeniową? Chciałbym w to wierzyć.
Z tego, co nieoficjalnie dowiedziała się moja koleżanka z "Wyborczej" Ania Popiołek wynika, że w przypadku niektórych polis opłata likwidacyjna zostanie zredukowana do kilku procent wpłaconych składek, przy czym jej minimalna wartość byłaby ustalona na 1500 zł. Na takie warunki podobno zgodziło się przed UOKiK-iem kilka firm. Pozostałe są twardsze i są gotowe zwracać klientom np. połowę opłat likwidacyjnych. Zobaczymy jak to się skończy. Głównym parametrem opłacalności jest tu kwestia kosztów alternatywnych, które wszystkie strony muszą ponosić na potyczki sądowe. Jeśli firmy ubezpieczeniowe w ramach ugód sądowych zwracają klientom np. 70-75% pobranych opłat likwidacyjnych (resztę klient "daruje" w zamian za szybkie zakończenie sprawy i po to, by sędzia mógł już iść do domu), z czego klient jeszcze musi coś dorzucić swojemu prawnikowi, to widać, że najbardziej pazerni i mający w nosie swój wizerunek ubezpieczyciele zapewne zatrzymają się na gotowości umorzenia połowy opłat likwidacyjnych. A to byłoby trudno uznać za sukces negocjacyjny UOKIK-u i klientów w sytuacji, gdy jest już oczywistym, iż opłaty likwidacyjne są rozbojem w biały dzień.
Jedynie ci ubezpieczyciele, którym na wizerunku zależy bardziej - albo po prostu mają nieco lepsze produkty, z których klienci tak masowo nie uciekają - będą umarzali większą część opłat likwidacyjnych. Bardzo jestem ciekaw jak ułożą się proporcje między firmami "dobrymi" i "złymi", bo im więcej będzie tych pierwszych, tym większa presja i nienawiść spadnie na te "złe", co może je skłonić do poprawy zachowania i do przejścia na jasną stronę mocy. Niestety, nie mam w tej sprawie najlepszych przeczuć. Trzeba też pamiętać, że w przypadku części polis - i to niemałej, patrząc przez pryzmat wartości sprzedaży - straty klientów nie biorą się z pobieranych przez firmy opłat likwidacyjnych, lecz z machinacji finansowych sprawiających, iż na rachunku klienta brakuje np. połowy pieniędzy, które zostały zainwestowane w jakieś "niesprzedawalne" opcje giełdowe. W przypadku takich produktów projektowana pod egidą UOKiK ugoda też nic nie da.
"W rozmowach z UOKiK-iem uczestniczą: TU Europa, Open Life, Generali, Aviva, Axa, PZU Życie, PKO Ubezpieczenia (czyli dawniejsza Nordea), Aegon i Skandia. Negocjacje powinny się zakończyć do końca września, ale już teraz wiadomo, że UOKiK nie ze wszystkimi firmami dojdzie do porozumienia".
- pisze Ania Popiołek. Trzeba też powiedzieć, że w przypadku opłat likwidacyjnych ubezpieczyciele nie znaleźli się pod tak dużą presją polityków, jak banki w przypadku kredytów frankowych . O ile bankowcy w pewnym momecie byli zagrożeni stratami przekroczającymi 22 mld zł, z tytułu pokrywania klientom strat kursowych, o tyle ubezpieczycielom rząd dość szybko odpuścił. Ustawa, która miała ograniczać administracyjnie opłaty likwidacyjne do 4% pierwotnie miała się odnosić do wszystkich umów, ale ostatecznie stanęło na tym, że będzie obejmowała tylko nowe umowy. Gdyby bezpieczycielom groziło takie pandemonium, jak bankom, to negocjacje z UOKiK mogłyby potoczyć się inaczej. Zwłaszcza, że w przypadku polis inwestycyjnych wcale nie trzeba zakładać, że każdy "uwolniony" klient natychmiast skorzysta z okazji i ucieknie. Firmy mogłyby tak zmienić oferowane przez siebie polisy, żeby miały niższe opłaty od składek i za zarządzanie, mogłyby też rekompensować klientom dotychczasowe straty, albo przyznawać bonusy "za lojalność". Piękna wizja, ale najpierw ktoś musiałby im przystawić pistolet do skroni. A nie wygląda na to, by broń, którą posiada UOKiK, była nabita.
Co nowa władza zmajstruje w sprawie kredytów frankowych? Oto kolejny pomysł
Wygląda na to, że projekt ustawy antyfrankowej, stworzony przez posłów PO, jest już trupem. Ale to, rzecz jasna, nie oznacza, że politycy od kwestii kredytów frankowych się odczepili. Co to, to nie. Jakkolwiek pan prezydent, odkąd tylko objął swój urząd, nagle przestał wspominać o obiecywanym w kampanii przewalutowaniu kredytów, to jego współpracownicy, zaczepiani przez dziennikarzy, nie mają problemu z rozpalaniem nadziei najbardziej radykalnych frankowiczów. Maciej Łopiński, szef doradców prezydenta Andrzeja Dudy, we wtorek oświadczył, że rozważany jest wariant powołania w kancelarii zespołu roboczego, w skład którego weszliby kredytobiorcy, kredytodawcy i eksperci. " Nie satysfakcjonuje nas wariant ustawy frankowej dzielący koszty w proporcji 50:50" - powiedział dziennikarzom podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy. Jakkolwiek z definicji podobają mi się wszelkie inicjatywy dotyczące polubownego rozwiązania kwestii kredytów walutowych, to nie mam wielkich nadziei, że pod patronatem politycznym zrodzi się coś sensownego. Jako "rozjemcę" widziałbym raczej "konsorcjum" złożone z UOKiK-u, KNF-u oraz NBP i być może stowarzyszeń kredytobiorców i bankowców, choć wydaje mi się, że dwie ostatnie grupy mogłyby co najwyżej jeszcze bardziej się pokłócić..
Najbardziej radykalni frankowicze liczą, że PiS nie wystawi ich do wiatru. I że w przerwach między rozdawaniem pieniędzy rodzicom, a obniżaniem wieku emerytalnego (i naszych emerytur przy okazji, ale o tym sza) zajmie się też przewalutowaniem kredytów (był kiedyś taki projekt, zgłoszony przez PiS). Przyszła premier Beata Szydło w Krynicy nic nowego na ten temat nie powiedziała, ale rzuciła kilka słów, po których każdemu niezadowolonemu frankowiczowi mogło się zrobić lżej na duszy.
"Propozycje przygotowane przez rząd złe. Pomagają bankom. Tymczasem poszkodowanymi są ci, którzy brali kredyty. Temat wróci i powinien być rozwiązany (...) Trzeba dogadać się z instytucjami finansowymi jak zapobiegać takim sytuacjom na przyszłość. (...) Jest kilka propozycji, ale sprawa jest jeszcze otwarta.
Wydaje mi się, że opowieści polityków PiS o tym, że wprowadzą przewalutowanie po kursie z dnia zaciągnięcia zobowiązania, są tylko wyborczą ściemą. Jeśli PiS chce dobrze rządzić i rozkręcać gospodarkę, to chyba nie podejmie takiego ryzyka (cokolwiek by nie mówić o tym czy franki były, czy nie, zabranie bankom 30 mld zł musi wywołać jakieś skutki ogólnoekonomiczne i to niekoniecznie pozytywne i przysporzyć dużego elektoratu negatywnego w postaci kredytobiorców złotowych).
"Poseł PiS Paweł Szałamacha powiedział w Krynicy, że jednoczesne wprowadzenie obydwu projektów [podatku bankowego i pomocy dla frankowiczów] będzie zbyt dużym obciążeniem dla sektora bankowego. W naszej ocenie PiS w pierwszej kolejności skoncentruje się na implementacji podatku bankowego, aby pozyskać środki na realizacje programu "Rodzina 500". Natomiast realizacja ustawy frankowej może przesunąć się do połowy 2016 r. , kiedy zmieni się prezes NBP. Możliwe, że następca Marka Belki będzie bardziej skłonny użyczyć części rezerw NBP do operacji przewalutowania kredytów"
- czytam dziś w serwisie analityków ING. Taką woltę mogą zafundować nam co najwyżej sądy, kwestionując umowy frankowe jako nie-kredyty (na razie do tego daleko) - ale wśród polityków PiS krążą też inne rozwiązania, jak choćby to, które jakiś czas temu opisywałem, a których pomysłodawcami są posłowie Sprawiedliwej Polski. Albo to, które złożył w lipcu prof. Glińskiemu, szefowi Rady Programowej PiS, prawnik Jacek Czabański. O tym ostatnim projekcie jeszcze nie pisałem, więc dziś poświęcę mu kilka słów, bo wydaje mi się, że to może być kierunek, w którym pójdzie PiS, gdy już nie będzie w Polsce głodnych dzieci, bezrobocie osiągnie wartości ujemne, a rząd będzie potrzebował jakiegoś zajęcia, żeby pokazać, że jest miłosierny.
Projekt ma trzy strony, siedem artykułów i zawiera dwa proste rozwiązania, z których jedno nawet dałoby się wprowadzić w życie, nie powołując pożogi :-). Pierwszy punkt tanowi regulacja, że wszelkie klauzule indeksacyjne w umowach kredytowych są bezskuteczne wobec kredytobiorcy, chyba, że kurs przyjmowany do indeksacji "jest kursem, nad którym bank nie miał żadnej kontroli". Krótko pisząc: jeśli w umowie kredytowej są zawarte jakieś punkty, które uzależniają kurs spłaty rat od czynników innych, niż kurs rynkowy, to kredyt miałby być przewalutowany na złote po kursie "startowym". Czyli po prostu traktowany jak złotowy. Wiem, że w prostocie siła, ale w tym przypadku nie jestem w stanie odpowiedzieć z całą odpowiedzialnością na pytanie czy np. umowa uzależniająca spłatę rat od kursu franka w NBP powiększonego o spread - dowolnie ustalony przez bank - byłaby uznawana za podpadającą pod przewalutowanie. Domyślam się, że tego właśnie chcieliby pomysłodawcy ustawy, choć nie zdefiniowali sformułowania "kontrola nad kursem". Z uzasadnienia projektu wynika, że tu może chodzić wręcz o każdy kredyt walutowy, którego raty nie są uzależnione od kursu NBP (czyli są oparte o "bankowy kurs sprzedaży"). Ale jeśli zasady ustalania tego kursu są opisane precyzyjnie w umowie i niezmienne, to czy można powiedzieć, że bank "ma kontrolę" nad kursem? Hę?
Pomysł mi się nie podoba, bo od unieważniania klauzul indeksacyjnych oraz określania konsekwencji tego posunięcia powinny być sądy, a nie posłowie. Po drugie zaś pomysł z anulowaniem każdej "niestabilnej indeksacji" nie uwzględnia faktu, że każdy kredytobiorca frankowy zdawał sobie sprawę, że zaciąga kredyt o niestabilnej racie. Uważam, że nie ma powodu, żeby klientów w 100% z tego ryzyka "rozgrzeszać". Jeśli jest jakiś problem ze spreadem - a wiemy, że jest - to niech banki go klientom zwrócą . Ale żeby z powodu spreadu zmieniać naturę kontraktu? Co innego jeśli zażąda tego np. Sąd Najwyższy, ale zakontraktowanie tego ustawą uważam za przesadę. Drugi ważny punkt tego projektu ma już więcej sensu. Dotyczy on wszystkich umów kredytowych w walucie obcej, które ostałyby się jeszcze jako walutowe po wycięciu w pień tych, w których kurs "jest kontrolowany przez banki". Raty takich kredytów mają być spłacane po kursie NBP, ale nie większym, niż 30% w stosunku do kursu z dnia zaciągnięcia umowy. Pomysłodawcy projektu uważają, że takiej wahliwości kursu mogli się spodziewać kredytobiorcy i do tego poziomu powinni brać na klatę wzrost rat ich kredytów.
"Konsumenci mieli prawo spodziewać się, że kurs franka szwajcarskiego pozostanie stabilny tak jak był stabilny przez 10 lat poprzedzających rok 2006. Kurs franka szwajcarskiego wahał się wówczas w granicach plus-minus 20% od poziomu 2,5 zł (...). Należy uznać za niedopuszczalne, by bank - będący profesjonalistą na rynku kredytów - proponował klientom będącym konsumentami taki produkt kredytowy, który może prowadzić do nieograniczonego wzrostu zadłużenia i niewypłacalności"
- czytam w uzasadnieniu. Jakkolwiek z drugą częścią tego uzasadnienia się zgadzam i w ogóle uważam, że powinien istnieć poziom kursu, powyżej którego banki biorą dalszy wzrost kursu "na klatę", to na jedną rzecz chcę zwrócić pomysłodawcom uwagę. Otóż poziom kursu, przy którym "włącza się" odpowiedzialność banku, nie może być zbyt niski, bo wówczas powoduje pokrzywdzenie kredytobiorców złotowych . Wzięli oni kredyty droższe, kupili mniejsze mieszkania w gorszej lokalizacji, a teraz dowiedzieliby się, że frankowicze zachowali wszystkie korzyści z niższych rat i jednocześnie otrzymają "dotację" gwarantującą im, że te raty przez cały okres kredytowania nie będą wyższe od złotowych. No i oczywiście zachowają swoje większe mieszkania. Zmierzam do tego, że poziom, przy którym bank przejmuje odpowiedzialność za wzrost rat musi pozostawiać na tyle szerokie spektrum zmian wysokości rat, żeby nie likwidować możliwości płacenia przez frankowicza wyższej raty, niż złotówkowicz. Bo dlatego właśnie frankowicz wziął taki kredyt, że akceptował układ pt. zysk (niższa rata) w zamian za ryzyko (że ta rata nie zawsze będzie niższa od raty kredytu złotowego). Choć oczywistym jest, co czytam w uzasadnieniu ustawy...
Warto byłoby więc zrobić porządną analizę i przedstawić symulacje, które odpowiadałyby na pytanie o "sprawiedliwy społecznie" poziom odpowiedzialności klienta za ryzyko frankowe. I nie abstrahować od sytuacji kredytobiorców złotowych, bo to - wbrew pozorom - nie jest tak, że im jest wszystko jedno. Oni też stanęli przed wyborem: większe mieszkanie i większe ryzyko, czy mniejsze mieszkanie i mniejsze ryzyko. I nie mogą być za swój wybór karani. Generalnie jednak sam pomysł, by nie przewalutowywać kredytów, a jedynie nałożyć na nie jakiś poziom, powyżej którego bank przyjmuje odpowiedzialności za dalszy wzrost rat, uważam za sensowny. Sam go od dłuższego czasu promuję. Bankowcy twierdzą, że to rozwiązanie jest technicznie niewykonalne, bo prawo nie pozwala im brać na siebie niepoliczalnego ryzyka, jednak wydaje mi się, że skoro można było finansować kredyty hipoteczne wynalazkami typu CIRS i SWAP, to dałoby się sporządzić instrument finansowy, który pozwalałby bankom (nawet kosztem rolowania go co jakiś czas) ograniczać ryzyko wysokiego kursu franka bądź przynajmniej zamienić je na ryzyko policzalne.
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
CZY BARDZIEJ OPŁACA SIĘ KUPIĆ MIESZKANIE, CZY WYNAJMOWAĆ? To dylemat, przed którym staje wielu z Was. Związać się kilkudziesięcioletnim kredytem, a po jego spłacie dysponować majątkiem trwałym w postaci mieszkania, czy też korzystać z wolności, nie być przywiązanym jak chłop do ziemi i wynajmować mieszkanie? Spróbowałem odpowiedzieć na to pytanie na konkretnych liczbach.
W TELEWIZJI SUBIEKTYWNIE O FRANKACH. Już dawno temu namawiałem do przygotowania jakiegoś rozwiązania kwestii frankowej zanim zmusi nas do tego kryzys lub wybory. Nadeszło i jedno (drastyczny wzrost kursu franka) i drugie (politycy zaczęli się licytować). Co z tym wszystkim teraz zrobić? Spierałem się o to korespondencyjnie z bankowcami - Cezarym Stypułkowskim i Włodzimierzem Kalickim - w programie Dominiki Wielowieyskiej "Puenta" w TVP Info.
Ustawa antyfrankowa przygotowana przez PO, "poprawiona" przez SLD i znów "odkręcona" w Senacie, powinna trafić do kosza, a mówiłem o tym w "Wiadomościach" TVP.
Miałem też przyjemność uczestniczyć wraz z Januszem Jankowiakiem i Małgorzatą Starczewską-Krzysztoszek w programie "Minęła dwudziesta" w TVP Info. I poużalać się trochę nad bankowcami. Zapraszam do kliknięcia w ten link, obejrzenia i posłuchania.
Ustawę o ratowaniu frankowiczów miałem przyjemność komentować również w TVN24 BiŚ wspólnie z Jackiem Kseniem, byłym szefem banku BZ WBK (który nigdy nie pozwolił na wprowadzenie do sprzedaży w swojej instytucji takich kredytów). Rozmawiałem o niej również z Jackiem Pochłopniem i Tomaszem Wróblewskim w TV Republika.
September 8, 2015
Jeśli banki chcą odzyskać zaufanie klientów, powinny podpisać tę umowę. Ostatnia szansa
Jakkolwiek poważne badania zaufania obywateli do różnych instytucji pokazują, że bankowcy są darzeni przez Polaków większą estymą, niż politycy, urzędnicy, czy lekarze, to w społeczeństwie ewidentnie narastają nastroje antybankowe. Kilkadziesiąt tysięcy osób mających bankowcom za złe kredyt hipoteczny we frankach, kolejnych kilkadziesiąt - a może nawet kilkaset? - tysięcy tych, którzy w banku kupili produkt lokatopodobny, do tego setki tysięcy "ofiar" wszelkiego rodzaju missellingu, marketingowych kruczków w umowach, gwiazdek i drobnego druczku. Kryzys zaufania do banków narasta podskórnie, ujawnia się w rozmowach sąsiadów, przy rodzinnym obiedzie, w sklepie i w tramwaju lub autobusie. Mit banku jako instytucji zaufania publicznego, jeśli jeszcze nie upadł, to jest tego bardzo bliski.
SUBIEKTYWNOŚĆ DLA SZKÓŁ BANKOWYCH. Wybrane teksty z blogu "Subiektywnie o finansach" znajdziecie także w portalu Wyższych Szkół Bankowych (wsb.pl), jako część bazy wiedzy dla doktorantów i studentów MBA. Zapraszam gorąco do czytania!
Bankowcy chyba zdają sobie sprawę z rosnącego zagrożenia dla swojej reputacji. Choć potrzebowali kilku tygodni, by oswoić się z myślą, że minus może być minusem nawet wtedy, gdy fakt ten oznacza stratę dla banku, to ostatecznie zaakceptowali ujemny LIBOR w umowach frankowych, ścięli spread (prawdę pisząc powinni się go pozbyć całkowicie) i ogłosili dwa pakiety rozwiązań, które mają pomóc frankowiczom i wszystkim zadłużonym klientom. Nawet jeśli było w tym więcej pustego marketingu, niż realnego wsparcia dla klientów (tak, jak w przypadku obietnicy "odmiejscowienia" hipoteki, która w wielu bankach wciąż jest tylko na papierze), to i tak po raz pierwszy od dawna przeszli do wizerunkowej ofensywy. Tyle, że ona do niczego nie doprowadzi, jeśli bankowcy nie wdrożą rzeczywistych, głębokich reform w swoich relacjach z klientami. Co powinno uczynić środowisko bankowe, by przełamać kryzys zaufania (bo już nie tylko wizerunkowy)? Uważam, że potrzebna jest BRANŻOWA UMOWA OPARTA NA PIĘCIU FILARACH
PROSTE, KLAROWNE PRODUKTY . Rewolucję w myśleniu o współpracy bankowców z klientami trzeba zacząć od podstaw - czyli od przeglądu oferowanych produktów. To one są jednym z najważniejszych źródeł zła. Odkąd w bankach doszli do wniosku, że trzeba je sztucznie komplikować, by schować gdzieś swoją wysoką marżę, zaczęła się moda na misselling. I, niestety, trwa ona w najlepsze. Ostatnio w jednym z banków widziałem fundusze inwestycyjne opakowane w opcję giełdową, a to wszystko jeszcze zapakowane w polisę. Dopóki produkty nie będą proste, zrozumiałe dla klienta, z nie budzącą wątpliwości taryfą opłat, nie ma mowy o tym, że banki odzyskają miano instytucji zaufania publicznego.
ETYCZNE PLANY SPRZEDAŻOWE . Kiedyś byłem zwolennikiem tezy, że w bankach będzie roiło się od sprzedawców-naciągaczy, dopóki nie zostaną zlikwidowane plany sprzedażowe, narzucające pracownikom sprzedanie w skali miesiąca tylu-a-tylu produktów, w tym takich, których ci pracownicy sami nie rozumieją lub z własnej woli by ich nikomu nie polecili. Dziś jestem mniej radykalny - uważam, że w zupełności wystarczyłoby zastąpienie planów sprzedażowych opartych na konkretnych produktach takimi, których istotą jest nagradzanie długoterminowej relacji klienta z konkretnym doradcą bankowym. A więc nagradzanie za wartość aktywów pozostawianych w banku przez klienta, bądź za ich wzrost. I to nie wzrost następujący z miesiąca na miesiąc, czy nawet z kwartału na kwartał, lecz w dłuższych interwałach, dających pracownikowi banku większą elastyczność w nawiązywaniu i utrzymywaniu z klientem coraz lepszej relacji. System wynagrodzeń nie powinien pchać doradcy bankowego do wciskania klientom kitu, lecz ma ich do tego zniechęcać. Bank w dłuższym terminie wcale nie będzie od tego mniej zarabiał, choć w krótkim terminie może rosnąć wolniej, niż agresywni sprzedażowo konkurencji.
POCHWAŁA LOJALNOŚCI. Strategie cenowe - tak samo, jak te dotyczące produktów i planów sprzedażowych - premiują dziś świeżą sprzedaż za wszelką cenę. Banki są w stanie dopieszczać i dotować nowych klientów, zaniedbując tych stałych, lojalnych i wiernych od lat . Niedoceniani klienci - a jest to dużo liczniejsza grupa, niż strukturalni "skoczkowie", nie znający słowa "lojalność", dla których jedyną wartością jest bieżąca korzyść - stanowią w niemal każdym banku nieoceniony potencjał. I to nie tylko finansowy, ale też wizerunkowy, bo to oni decydują o tym czy dany bank jest postrzegany jako przyjazny, czy też wręcz przeciwnie. Poświęcając im czas i konstruując strategie cenowe tak, by właśnie ich premiowały, bank może w długim terminie zarobić znacznie więcej, niż wdając się w wojenki na przeciąganie za wszelką cenę klientów od konkurencji.
UCZCIWA REKLAMA . To, że dziś bankowcy niemal w każdej reklamie wprowadzają klientów w błąd, nie wynika wyłącznie z ich złej woli, ale też z konstrukcji prawnych (np. działająca odwrotnie, niż powinna ustawa antylichwiarska) oraz nierównej konkurencji ze strony parabanków (np. firmy pożyczkowe, podbierające bankom klientów ofertami typu "pierwsza pożyczka gratis"). Ale jeśli chcemy zerwać z pogarszaniem się wizerunku banków, musimy też powiedzieć "stop" nieuczciwej reklamie. A więc ukrywaniu prawdziwych kosztów kredytu, albo udawaniu, że konto jest za darmo, choć za kartę do niego trzeba płacić. Mała podpowiedź: łatwiej będzie uczciwie reklamować produkty, które będą prostsze, mniej zakręcone.
ZAPŁATA ZA STARE BŁĘDY. Co ze starymi błędami? Polisy inwestycyjne, kredyty frankowe, misselling dotyczący ubezpieczeń kredytowych - nie da się tego wszystkiego oddzielić grubą kreską i zapomnieć. To znaczy da się, ale za cenę dużych, być może niepowetowanych strat wizerunkowych dla branży finansowej. W interesie środowiska bankowego powinno być stworzenie procedur i rozwiązań, które pozwoliłyby przynajmniej spróbować polubownie rozwiązywać spory wynikające z mrocznej przeszłości. Na razie ludziom odpowiadającym za relację z klientami w wielu instytucjach finansowych wydaje się, że wszystko rozejdzie się po kościach, że wystarczy przeczołgać kilku klientów w sądach, a reszta sama sobie pójdzie. Sorry, tak się nie da. Czasy się zmieniły i dziś konsumenci tak łatwo nie odpuszczają. Rachunek za stare grzechy trzeba zapłacić, bo bez tego nie będzie rozgrzeszenia i odpuszczenia win.
Sprzedawanie kredytów hipotecznych we frankach osobom, których nie było stać na kredyt w złotych, nakłanianie do zaciągania zbyt dużych kredytów (pamiętacie oferty z LTV sięgającym 130%?), snucie wizji, że fundusze inwestycyjne są maszynką do zarabiania pieniędzy i niemal gwarantują trzycyfrowe zyski, wciskanie klientom polis inwestycyjnych sugerując, że to tylko taka "trochę lepsza lokata", gigantyczne spready walutowe... Finansiści mają sporo za uszami. I chyba właśnie nadchodzi czas zapłaty za te grzechy. Opłaty likwidacyjne przy polisach inwestycyjnych już są często skutecznie kwestionowane w sądach, znam też kredytobiorców, którzy wywalczyli od banków zwrot nadpłaconych rat z powodu nieprecyzyjnych zapisów w umowie. Ale czy oni - bankowcy, pośrednicy finansowi, ubezpieczyciele, funduszowcy - gdy już odpokutują za stare grzechy, będą wiedzieli jak powinni się zachowywać, żeby nie popełniać nowych? A może wciąż będą chcieli je popełniać, tylko w sprytniejszy sposób, bawiąc się z konsumentami w kotka i myszkę?
NADCHODZI CHWILA PRAWDY. Wiadomo, gorszy pieniądz zawsze wypiera lepszy, ale może to jest ten moment, w którym banki i firmy ubezpieczeniowe powinny zbudować koalicję i w ramach tego porozumienia zadeklarować oferowanie wyłącznie prostych, klarownych, obłożonych umiarkowanymi prowizjami produktów? Dlaczego to takie ważne? Stawiam tezę, że jesteśmy w przededniu wzrostu zainteresowania produktami inwestycyjnymi, które są wyjątkowo podatne na misselling, wymagają od klientów większej świadomości i przy których błąd w doborze strategii lub produktu może być dla klienta dużo bardziej kosztowny, niż przy wyborze kredytu gotówkowego, czy krótkiej lokaty. Jeśli bankowcy będą oferować pakiety związane z inwestowaniem pieniędzy - oparte głównie na funduszach inwestycyjnych - w taki sposób, w jaki reklamują pożyczki gotówkowe, to nic dobrego z tego nie wyniknie. A w interesie wszystkich uczestników tej gry - także klientów - jest przecież przesunięcie części oszczędności trzymanych dziś w bankach (600 mld zł) i w skarpecie na rynek kapitałowy, z myślą o budowaniu długoterminowej zamożności.
SUBIEKTYWNOŚĆ ZNAJDZIESZ NIE TYLKO W BLOGU! Blog "Subiektywnie o finansach" ma w każdym miesiącu grubo ponad 200.000 czytelników na www.samcik.blox.pl (a bywa, że i pół miliona), ale także dziesiątki tysięcy w serwisach społecznościowych. Dołącz do 30.000 fanów blogu na Facebooku, podyskutuj ze mną i z gronem ponad 6.000 followersów na Twitterze, znajdź mnie na Google+, zobacz co wrzuciłem na Instagram). Subiektywność znajdziesz też w YouTube. Tam możesz zobaczyć i polubić wideofelietony i komentarze o twoich pieniądzach oraz zasubskrybować mój kanał. W tym kinie siedzi już 1.300 osób.
SUBIEKTYWNOŚĆ NA PÓŁKACH BANKOWYCH. Za każdym razem bardzo się cieszę, kiedy moje książki, poświęcone edukacji
finansowej, rozsądnemu oszczędzaniu, wydawaniu i inwestowaniu pieniędzy, znajdują miejsce na półkach bankowców oraz przedstawicieli firm finansowych, którym też powinno zależeć, by ich klienci wiedzieli na co się piszą, podpisując umowę na taki czy inny produkt. Klienci kilku banków dostali już w prezencie specjalne edycje moich poradników, opatrzone przykładami konkretnych rozwiązań oferowanych przez ich instytucje finansowe. Klienci Idea Banku z kolei mogą sobie poczytać Samcika w placówkach Idea Hub, gdzie moje poradniki są "na wyposażeniu", ze specjalną dedykacją.
ZADBAJ O PIENIĄDZE RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku
September 7, 2015
Kredytobiorca zaproponował bankowi: "policzmy się na nowo i żyjmy w zgodzie". Bank na to...
Najmarniej kilkadziesiąt tysięcy frankowych kredytobiorców - spośród pół miliona tych, którzy podpisali umowy kredytowe - czuje się oszukanych przez banki. Odrębną sprawą jest to, czy ich odczucie jest tożsame z prawdą obiektywną, bo przecież każdy przypadek był inny: jednym te kredyty wciskano jako całkowicie bezpieczne, inni mieli pełną świadomość na co się piszą, a teraz zgrywają niewinne lelije. Jeszcze inni wzięli kredyty na prowadzenie działalności gospodarczej, a teraz przerzucają na bank odpowiedzialność za to, że im słabo poszło. Niezależnie od tego jak bardzo subiektywne odczucie klienta mija się z prawdą, problem ze spłatą kredytu zwykle subiektywnym odczuciem nie są. Niektórzy klienci próbują wykaraskać się z tarapatów, proponując bankom rozwiązania ugodowe. Często są to propozycje z gatunku: "przewalutujcie mi kredyt po kursie startowym, bo nie wiedziałem, że kurs waluty obcej może się zmieniać", ale zdarzają się i takie, w których klient myśli nie tylko o tym, jak by tu zepchnąć z siebie odpowiedzialność za własne decyzje i za to co podpisał, ale szuka sprawiedliwego rozwiązania.
OBEJRZYJ TEŻ: Klient kontra bank. Stawką ogromne pieniądze i... las. Obejrzyj wideofelieton o sądowej walce pewnego frankowicza na wokandzie sądowej, w której siły są nierówne
Takim świadomym klientem jest pan Piotr, który znalazł w swojej umowie z mBankiem dwie klauzule niedozwolone (zbyt swobodne określenie warunków zmiany oprocentowania kredytu oraz zbyt swobodnie określone warunki naliczania spreadu). Pan Piotr napisał do banku pismo, w którym poprosił o usunięcie negatywnych dla niego konsekwencji tych dwóch zapisów. Jeśli chodzi o oprocentowanie kredytu, to poprosił o przeliczenie oprocentowania według następujących warunków: za okres od 2006 r. do 2010 r. oprocentowanie miałoby wynieść 1,6%, w latach 2010-2012 - 3,2%, w latach 2012-2015 - 2,1%, o od 2015 r. - 2% (w zaokrągleniu). Wartości oprocentowania pan Piotr wyliczył w oparciu o stawkę bazową z umowy i zmiany ceny pieniądza na rynku międzybankowym. Mojemu czytelnikowi wyszło ok. 3000 franków nadpłaty, którą bank miałby mu zwrócić w stosunku do rat faktycznie pobranych. Pan Piotr poprosił też o przeliczenie rat bez uwzględnienia spreadu, co miałoby skutkować zwrotem kolejnego 1000 franków.
"Biorąc pod uwagę aktualne uwarunkowania prawne oraz sytuację rynkową i całe zamieszanie z kredytami waloryzowanymi kursem CHF, w związku z długoletnią owocną współpracą pomiędzy nami oraz z uwagi na fakt, że korzystam z wielu produktów jakie macie Państwo w swojej ofercie a moja propozycja jest najbliższa zasadom na jakich umowę zawieraliśmy i dostosowuje ją jedynie do warunków, które zostały uznane za abuzywne, liczę na zrozumienie i pozytywne rozpatrzenie niniejszego wniosku"
- napisał pan Piotr. Nie znam dokładnie warunków tego kredytu, ale tak na logikę postulaty pana Piotra nie wyglądają na wzięte z kosmosu. Być może oprocentowanie w ramach renegocjacji mogłoby być ukształtowane na nieco wyższym poziomie, ale przynajmniej pan Piotr nie domaga się przewalutowania, ani unieważnienia całej umowy. Nie jest oszalałym radykałem, szanuje podpisaną umowę, a jedynie chce ją doprowadzić do stanu zgodnego z orzecznictwem sądów. Kłopot w tym, że bank potraktował go per noga, a więc uświadomił, że owo orzecznictwo, czyli wyroki Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, to coś, czym nie warto się przejmować.
Z jednej strony nie dziwię się bankowi: ostatnie orzecznictwo sądów - np. wyrok w sprawie "Nabitych" w Sądzie Najwyższym - daje komfort i możliwość demonstrowania twardej postawy. I na pisanie, że orzecznictwo sądu odpowiadającego za ochronę konsumentów nie ma żadnego przełożenia na konkretną umowę. To oczywiście nie oznacza, że klient nie miałby w sądzie żadnych szans. Są już wyroki sądów w indywidualnych procesach banków z frankowiczami, wśród nich także wyroki pozytywne dla kredytobiorców. Uważam jednak, że bank nie powinien dążyć do zwarcie w sądzie, gdy ma przed sobą klienta skłonnego do zawarcia ugody i do szukania kompromisowych rozwiązań.
"Reakcja banku jest oczywistym dowodem na brak jakiejkolwiek chęci do współpracy. Fakt, że w tak oczywistej i konkretnej sprawie, bank przez trzy miesiące nie rozpoznaje wniosku, a potem nawet nie usiłuje udawać, że podejmuje negocjacje, jest oczywistym dowodem na działanie w złej wierze"
- wścieka się pan Piotr. Dla mnie, jako zwolennika szukania kompromisów na drodze pozasądowej, jest to jakby nóż wbity w plecy. Uważam, że ani politycy, ani sądy nie rozwiążą sporu o franki tak skutecznie, jak sami klienci i banki przy okrągłym stole. Jeśli przegapimy moment na tego typu negocjacje, to nie będzie już miejsca na kompromis i zostaniemy skazani na wojnę prawników, na której wszyscy stracą.
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
CZY BARDZIEJ OPŁACA SIĘ KUPIĆ MIESZKANIE, CZY WYNAJMOWAĆ? To dylemat, przed którym staje wielu z Was. Związać się kilkudziesięcioletnim kredytem, a po jego spłacie dysponować majątkiem trwałym w postaci mieszkania, czy też korzystać z wolności, nie być przywiązanym jak chłop do ziemi i wynajmować mieszkanie? Spróbowałem odpowiedzieć na to pytanie na konkretnych liczbach.
SUBIEKTYWNOŚĆ ZNAJDZIESZ NIE TYLKO W BLOGU! Blog "Subiektywnie o finansach" ma w każdym miesiącu grubo ponad 200.000 czytelników na www.samcik.blox.pl (a bywa, że i pół miliona), ale także dziesiątki tysięcy w serwisach społecznościowych. Dołącz do 30.000 fanów blogu na Facebooku, podyskutuj ze mną i z gronem ponad 6.000 followersów na Twitterze, znajdź mnie na Google+, zobacz co wrzuciłem na Instagram). Subiektywność znajdziesz też w YouTube. Tam możesz zobaczyć i polubić wideofelietony i komentarze o twoich pieniądzach oraz zasubskrybować mój kanał. W tym kinie siedzi już 1.300 osób.
SUBIEKTYWNOŚĆ NA PÓŁKACH BANKOWYCH. Za każdym razem bardzo się cieszę, kiedy moje książki, poświęcone edukacji
finansowej, rozsądnemu oszczędzaniu, wydawaniu i inwestowaniu pieniędzy, znajdują miejsce na półkach bankowców oraz przedstawicieli firm finansowych, którym też powinno zależeć, by ich klienci wiedzieli na co się piszą, podpisując umowę na taki czy inny produkt. Klienci kilku banków dostali już w prezencie specjalne edycje moich poradników, opatrzone przykładami konkretnych rozwiązań oferowanych przez ich instytucje finansowe. Klienci Idea Banku z kolei mogą sobie poczytać Samcika w placówkach Idea Hub, gdzie moje poradniki są "na wyposażeniu", ze specjalną dedykacją.
ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku
Wątpliwa prowizja za przelew i walka na śmierć i życie. Stawką Bóg, honor, Ojczyzna i... 5 zł
W wielu bankach doszli już do wniosku, że część reklamacji warto rozpatrywać z automatu, nie wchodząc zbyt głęboko w meritum. Dotyczy to zwłaszcza tych reklamacji, które są "groszowe", a klienci kłócą się z bankiem głównie dla zasady - po to, żeby dać mu nauczkę. Oczywiście, można chandryczyć się o każdy grosz i udowadniać klientowi, że nie ma racji, ale po co? Lepiej dać mu to, czego żąda (zwłaszcza jeśli to jest kilka złotych i przeprosiny), licząc na zwiększenie jego lojalności. Ten dylemat występuje zresztą nie tylko w branży finansowej, ostatnio opisywałem jak z buta potraktowali klienta przedstawiciele firmy LG. Banki działające w dużej skali zwykle starają się nie drażnić klientów walczących o drobne kwoty, choć dla odmiany denerwują ich długimi terminami rozpatrywania reklamacji. Te mniejsze, jeszcze na dorobku, procedur dopiero się uczą. I to na własnych, niestety, błędach. Napisał do mnie klient Banku Smart, instytucji finansowej, która tym różni się od innych banków, że nie ma ani jednego oddziału, zaś najwygodniejszym sposobem korzystania z jej usług jest smartfon. Bank Smart zaczął niedawno identyfikować klientów po głosie (żeby zalogować się do konta wystarczy coś powiedzieć), jako pierwszy bank w Polsce otworzył też możliwość korzystania z usług w trybie "dwuwalutowym", w Polsce i krajach strefy euro.
Czytaj też: Składasz w banku reklamację? Będzie ustawa, która każe mu się streszczać
O ile jednak pod względem innowacyjnych rozwiązań Bank Smart ewidentnie jest w awangardzie, o tyle jeśli chodzi o jakość obsługi klienta od czasu do czasu nawala, o czym donosicie mi w e-mailach. Dziś historia pana Pawła, który uważa, że bank powinien mu oddać 5 zł, zaś bank... no, najoględniej mówiąc nie zachowuje się jak "bystry" bank, lecz raczej wręcz przeciwnie. Cała "afera" zaczęła się, gdy pan Pawel postanowił przetransferować pieniądze przechowywane na koncie oszczędnościowym w Banku Smart na depozyt w Idea Banku . Przelał pokaźną sumkę z konta oszczędnościowego na ROR w Smart Banku i zapłacił za tę transakcję 5 zł prowizji (był to już drugi w miesiącu przelew z konta oszczędnościowego na ROR, więc był płatny). Niestety, plan założenia lokaty w Idea Banku spalił na panewce, bo w Banku Smart nawalił system transakcyjny i przelewy nie wychodziły . Wkurzony pan Paweł, po kilku nieudanych próbach wyekspediowania pieniędzy, przesunął je z powrotem na konto oszczędnościowe (żeby się nie marnowały, gdyż chodziło o dużą kwotę). I poprosił bank o zwrot 5 zł prowizji z tytułu transakcji, której nie udało mu się sfinalizować.
"Zgłosiłem reklamację 22 czerwca o godz. 10.35 i poprosiłem, by bank oddał mi 5 zł za przelew. O awarii w banku wiedzieli, lecz ani na stronie banku, ani podczas wykonywaniu przelewu nie było żadnej wzmianki o problemach i braku możliwości wykonania transakcji zgodnie z planem. Według mojej oceny bank naciągnął klientów - bo zapewne nie byłem jedynym tak potraktowanym - na prowizję. Dodatkowo zażądałem odsetek za dzień, w którym pieniądze przeleżały, bezczynnie na ROR w Banku Smart"
- opowiada pan Paweł. Bank zobowiązał się - a konkretnie obiecał to konsultant telefoniczny w rozmowie z moim czytelnikiem - do rozpatrzenia reklamacji w terminie 30 dni . Klient podał do kontaktu tylko telefon i poprosił o informację tą drogą. Gdy upłynął miesięczny termin, zaś odpowiedzi nie było, pan Paweł złapał za słuchawkę i zadzwonił do banku z pytaniem jak tam miewa się jego reklamacja o 5 zł plus odsetki od kwoty przelanej na jeden dzień na ROR. Konsultant chwilę pomilczał, a potem oświadczył, że bank wysłał odpowiedź na adres korespondencyjny tradycyjną pocztą . Pan Paweł zapytał dlaczego przynajmniej nie na e-mail. W banku odpowiedzieli, że nie ma takiej możliwości - musi być poczta tradycyjna. Dziwne to, biorąc pod uwagę, że mówimy o banku cyfrowym, ultranowoczesnym. Pan Paweł zapytał konsultanta, czy może ujawnić treść pisma, które bank mu wysłał pocztą zwykłą na adres korespondencyjny (pod którym mój czytelnik przebywa rzadko). Konsultant ujawnił, że w piśmie jest informacja, iż bank prosi o wydłużenie czasu na odpowiedź na reklamację. Niestety, nie chciał powiedzieć jak długi okres dał sobie na rozpatrzenie tej niezwykle skomplikowanej sprawy bank.
"Kwota, o którą się ubiegam, to 5 zł. Koszt wysłania listu do mnie to 4,2 zł, a jeśli to list polecony - 5,5 zł. Czy naprawdę bank jest taki rozrzutny, że woli procedować moją sprawę przez dwa miesiące, poświęcając czas swoich pracowników, wysyłać przy tym listy papierową pocztą?"
- nie może wyjść z podziwu poirytowany pan Paweł. Być może w banku postanowili być świętsi od papieża i doszli do wniosku, że jedynym zgodnym z przepisami sposobem komunikacji z klientem jest poczta i listy polecone . Tylko wtedy bank ma pewność, że klient odebrał jego komunikat. O ile jednak może to być sensowny sposób postępowania przy informowaniu klientów o zmianach w regulaminie lub tabeli opłat, o tyle przy drobnych reklamacjach spokojnie wystarczyłby e-mail, telefon lub SMS. A rozpatrywanie przez dwa miesiące reklamacji dotyczącej 5 zł (plus odsetki za jeden dzień) wygląda na przykład jakiejś niemocy . I to niemocy permanentnej, bo kiedy już przyszedł do klienta ten ściśle tajny list z informacjami, których nie można ujawnić przez telefon, okazało się, że bank prosi o przedłużenie terminu rozpatrzenia tej skomplikowanej reklamacji o... 90 dni . No, nieźle. Ale to nie koniec historii. Bank najwyraźniej postanowił dać zarobić Poczcie Polskiej i za dwa dni przysłał klientowi kolejny list, nie czekając owych 90 dni - że reklamację częściowo uznaje - 5 zł za bezcelowy przelew odda, ale odsetek za utracony dzień - ani myśli. Dobre i to. Uważam, że można było obyć się bez dwóch listów poleconych za 11 zł i wizerunkowej kompromitacji w oczach klientów.
Czytaj też: Bank nie odpowiedział na reklamację w sprawie 6 gr. Zemsta była straszna
5 zł okazało się też poważną kwotą dla banku BZ WBK , który pobierał z konta klienta, pana Krzysztofa, po 50 zł z tytułu wysłania listu przypominającego o zaległości w jakiejś-tam spłacie. Sama zaległość nie budziła wątpliwości, klient zbiesił się tylko z tego powodu, iż bank życzy sobie za wysłanie monitu nazbyt wysokiej kwoty. Bank się upierał, że wysyłanie monitów jest strasznie męczące i musi dużo kosztować, więc sprawa trafiła do sądu. A tam bank przegrał. Sąd nakazał zwrócić nienależne prowizje wraz z odsetkami na konto klienta. I tu zaczyna się kwestia 5 zł. Bank, zamiast zasądzonych 200 zł, przekazał panu Krzysztofowi jedynie 195 zł. Dlaczego? Ponieważ tym razem obciążył go kwotą 5 zł za przelew do innego banku (z BZ WBK do banku w którym aktualnie konto ma pan Krzysztof). Po interwencji dziennikarzy lokalnego pisma o uroczej nazwie „Znad Marychy” sprawą zajęły się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Komisja Nadzoru Finansowego. Być może specjalne posiedzenie poświęci tej sprawie rząd, a w najbliższej encyklice poświęci jej choć dwa akapity papież. Walka o te 5 zł może być kosztowna . Klient jest bowiem bardzo zły i odpuszczać nie zamierza.
"Nie zreflektowali się po nakazie zapłaty z sądu, więc wszcząłem egzekucję, która już na starcie będzie kosztowała. 330,83 zł. Jednak, do dnia dzisiejszego komornik nie odnotował wpłaty, więc wniosłem zaliczkę 137,47 zł na wydatki komornika"
- pisze do mnie pan Krzysztof sugerując, że być może taniej byłoby, gdyby przed zrobieniem tego przelewu na 200 zł, zasądzonego przez sąd, BZ WBK założył sobie konto np. w Idea Banku. Tam w ofercie kont dla spółek przelewy są za 0 zł, oczywiście pod warunkiem, że spółka zapewni wpływ na konto minimum 1000 zł. W sumie racja. Skoro od siebie BZ WBK pobrał 5 zł za przelew do obcego banku, to może przelewy do obcego banku powinien po prostu wysyłać z... obcego banku. Byłyby przynajmniej za darmo.
ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
Zerknij też na inne odcinki "Samcik prześwietla". W nich m.in. o tym jak znaleźć najlepszą lokatę bankową i jak zabrać się do inwestowania pieniędzy.
September 4, 2015
Atak protetyczny, czyli 500 zł miesięcznie na każde dziecko. Dobry pomysł? Mam lepszy :-)
Ci z Was, którzy uważnie i od dawna czytają mój blog, wiedzą, że o ile generalnie brzydzi mnie polityka, to bardzo interesują mnie wszelkie inicjatywy prorodzinne: zarówno te podejmowane przez władzę obecną, jak i te obiecywane przez polityków, którzy dopiero chcieliby przepchnąć się do koryta. Powód jest oczywisty: jestem ojcem i uważam, że moje państwo mnie dyskryminuje . Ponoszę ogromne koszty wychowania, kształcenia, usportawiania, utrzymywania w dobrym zdrowiu moich dzieci. Wydatki na te cele są dużą częścią mojego domowego budżetu. W moim przypadku, w skali roku jedno dziecko pochłania najmarniej 30.000 zł (więcej, niż przeciętna krajowa ). A dziecko mam więcej, niż jedno. Pieniądze te wydaję w 90% w kraju, wspomagając polski, a nie zagraniczny PKB . I to mnie zresztą - nie mam żadnych danych, to raczej luźne obserwacje - nieco różni od osób, które dzieci nie mają. Ponadto moje dzieci prawdopodobnie - o ile nie wyjadą do Anglii ;-)) - będą utrzymywały na emeryturze nie tylko mnie, ale także tych, którzy dzieci nie mają. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że rząd ma dla mnie tylko dwa pomysły na moją przyszłą emeryturę: ZUS i modlitwę.
Na kanwie tych przemyśleń kiedyś rzuciłem nawet radykalny pomysł, by bezdzietni płacili wyższy podatek , dzięki czemu państwo miałoby więcej pieniędzy na wspomaganie tych, którzy mierzą się z trudem wychowywania dzieci. Oczywiście: dziecko to nie brojler i nie "hoduje" się go dla pieniędzy od państwa. Wychowanie dziecka nie musi "się opłacać". Rodzicielstwo to jest misja i albo się ją czuje, albo nie. A jak się nie czuje, to lepiej nie mieć dzieci, żeby nie cierpiały. Jednak z jakichś przyczyn - w zasadzie z całkiem zrozumiałych po "kradzieży" pieniędzy z OFE - państwo uważa, że powinniśmy wszyscy dbać o "substancję narodową" i pomagać tym, którzy się zdecydowali na jej pomnażanie. To państwo jest - w mojej prywatnej opinii - hipokrytą: klepie mnie po plecach i mówi "dobry z ciebie obywatel, Samciku, wyprodukowałeś nowych podatników, obłożymy ich podatkiem i będą utrzymywać ciebie oraz innych emerytów", a następnie... "wspomaga" mnie oferując 1000 zł becikowego jednorazowo i drugie tyle corocznej ulgi na każde dziecko w PIT. I załatwione? Podobno tak, bo właśnie przeczytałem, że mój pomysł częściowo został zrealizowany przez koalicję rządzącą: dziś w "Wyborczej" jest raport, z którego wynika, że jako podatnik "prowadzący działalność rodzinną" zyskałbym gdybym tylko był nieco biedniejszy. Według fundacji CenEA...
". ..na zmianach w podatkach i świadczeniach społecznych z lat 2008-15 najwięcej zyskały gospodarstwa uboższe. Te z pierwszego decyla, czyli 10% najuboższych, zyskują po 91 zł miesięcznie. Z drugiego po 94 zł. Im wyższe dochody, tym zyski gospodarstw niższe. W szóstej grupie decylowej zamiast zysków pojawia się strata, która rośnie wraz ze wzrostem dochodów. Gospodarstwa z dziewiątej grupy decylowej tracą na zmianach 64 zł miesięcznie (...). Zyski i straty zależą też od rodzaju rodziny. Najwięcej na zmianach zyskali samotni rodzice: 128 zł miesięcznie. Do przodu są też rodzice z dziećmi. Najwięcej straciły osoby samotne i małżeństwa bez dzieci".
Może więc rządy PO i PSL - być może niechcący, bo ile da się zrobić w tych krótkich przerwach między harataniem w gałę? ;-) - dzielą tort podatkowy w sposób, który staje się minimalnie bardziej sprawiedliwy z punktu widzenia tych, którzy mają i wychowują dzieci, przyszłych "sponsorów" ZUS. Ba, pojawił się nawet oficjalny program wspierania rodzin wielodzietnych, czyli Karta Dużej Rodziny. Ale to wszystko działa w sposób niezauważalny i z efektem niespecjalnie widocznym. Prorodzinna bomba atomowa ma dopiero zostać zrzucona wraz z październikowymi wyborami parlamentarnymi. Jarosław Kaczyński najwyraźniej zauważył, że jestem wkurzony tym, że państwo nie wspomaga odpowiednio mojego trudu wychowywania dzieci. Jarosław pragnie mnie dla odmiany obsypać złotym deszczem. Pani Beata Szydło (kandydatka PiS na protezę premiera Jarosława Kaczyńskiego), pokazała projekt ustawy "O pomocy państwa w wychowywaniu dzieci". Program nazywa się "Rodzina 500+" i proponuje mi 500 zł miesięcznej zapomogi na drugie i kolejne dziecko (a także na pierwsze dla osób o niskich dochodach, na ten bonus się na pewno nie załapię).
Spot PiS. Szydło: Dzieci to nie koszt, to inwestycja
Mam zapis z tajnego posiedzenia klubu, na którym ów pomysł obgadywano ;-)
To, że ktoś wreszcie postanowił wyjąć z kieszeni wszystkich podatników ogromną kasę i zasilić portfele rodziców, podoba mi się bardzo (choć wolałbym po prostu płacić niskie podatki i żeby państwo nie karało mnie za to, że dobrze pracuję i nieźle zarabiam). Kłopot w tym, że pani proteza Szydło nie mówi skąd weźmie 21 mld zł rocznie, które potrzebuje na realizację planu. Świadczy to, że protezą jest nie tylko pani Beata Szydło, ale i jej pomysł. Protezą, a może wręcz próbą wyłudzenia mojego głosu wyborczego? Nie ze mną te numery, Brunner ;-). Ale gdyby ktoś - pani proteza lub ktokolwiek inny przy żłobie - chciał zrobić coś sensownego, to jest lepszy sposób, niż rzucać pieniędzmi podatnika na oślep, bez ładu i składu. Zamiast dawać 500 zł wszystkim rodzicom jak leci, akonto wydatków na dzieci lub na cokolwiek innego (wódkę na przykład, nawet jeśli jest to polska wódka), wolałbym, by była to celowana ulga podatkowa na określone wydatki związane z dziećmi. Jeśli ślę dziecko do niepublicznej szkoły, odciążając publiczny system edukacyjny, powinienem mieć ulgę. Jeśli leczę je prywatnie u dentysty, odciążając państwowych dentystów - powinienem mieć ulgę. Jeśli wydaję pieniądze na przedszkole - należy mi się ulga. Wynajmuję - legalnie! - opiekunkę do dziecka - ulga.
Nastraszyłem Was tymi ulgami, co? No, rzeczywiście, jak by to policzyć, okazałoby się, że trzeba byłoby robić skok na OFE rok w rok, żeby utrzymać system ulg prorodzinnych ;-). Nie wiem jak duża powinna być taka ulga i jakie konkretnie wydatki powinna obejmować, trzeba byłoby policzyć na ile nas wszystkich stać. Wiem natomiast, że młodzi ludzie najbardziej boją się tego, że dziecko sparaliżuje ich karierę, opóźni o wiele lat drogę życiową i sprawi, że wypadną na aut, wyparci przez tych, którzy dzieci nie mają. Jeśli państwo nie umie spowodować wzrostu liczby miejsc pracy i płac do takiego poziomu, by młody rodzic po urlopie rodzicielskim był błagany o powrót do pracy, to powinno przynajmniej częściowo refundować rodzicom koszty związane z opieką nad małym dzieckiem. Jeśli będzie mnie stać na to, żeby wynająć opiekunkę do dziecka lub wybrać dla dziecka przedszkole blisko mojego miejsca pracy (choćby prywatne), to myśl o byciu rodzicem mnie nie sparaliżuje. Będę czuł, że jestem w stanie tak ułożyć sobie życie, żeby pogodzić rozwój zawodowy z rodzinnym.
Jeśli wybrane wydatki związane z dziećmi (opieką nad nimi, wychowaniem) będą opodatkowane według niższej stopy, niż wydatki na czipsy, podróże zagraniczne i zakupy telewizorów, to efekt będzie taki, że ogół podatników będzie wspomagał - poza armią urzędników potrzebnych do obsługi całego systemu - cele społecznie użyteczne: a więc dotował te zakupy, które są związane z wychowaniem dzieci. A nie - jak w pomyśle "500 zł miesięcznie na każde dziecko" - wszystkie wydatki rodziców mających dzieci. Jeśli państwo do czegoś jest w ogóle potrzebne - poza utrzymywaniem wojska, policji i wypłacaniem emerytur - to do takiej właśnie redystrybucji: do przekładania kasy podatnika w taki sposób, żeby odzwierciedlało to jego bezpośredni i pośredni wkład w rozwój kraju. A myślę tak nie tylko o dzieciach. Na tej samej zasadzie każdy student, wykształcony za nasze podatki, wychodząc ze szkoły powinien mieć do "odpracowania" - lub spłacenia w gotówce - dług wobec społeczeństwa. Jeśli ktoś studiował w państwowej uczelni, to studiował za moje pieniądze. I ja żądam, żeby się z tego "rozliczył", wpłacając określoną wysokość podatków w Polsce. Dopiero po rozliczeniu z ogółem podatników, którzy złożyli się na jego wykształcenie, mógłby sobie wyjechać do innego kraju i tam zasilać budżet podatkami. O, i taki ze mnie "radykał".
ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ! Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania,
pierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
Zerknij też na inne odcinki "Samcik prześwietla". W nich m.in. o tym jak znaleźć najlepszą lokatę bankową i jak zabrać się do inwestowania pieniędzy.
September 3, 2015
Nowy trend w kontach oszczędnościowych: dopłacaj, a dostaniesz wyższy procent. I SMS-a
Bankowcy w ostatnim czasie wyłażą ze skóry, by zwiększyć naszą skłonność do gromadzenia oszczędności, budowania poduszki finansowej i zachęcić do systematycznego oszczędzania. Okoliczności im nie sprzyjają, bo mamy niskie stopy procentowe, a i w miarę bezpieczne fundusze obligacji, do których Polacy najczęściej przenosili pieniądze jako alternatywy bankowych lokat, przestały ostatnio zarabiać. Skoro kuszenie procentami odpada, to trzeba wysilić łepetynę i zaoferować przynajmniej przyjazny produkt, żeby klientom się chciało chcieć. W poniedziałek do tej gry wejdzie kolejny bank - Raiffeisen - który zaoferuje konto oszczędnościowe z zachętami do systematycznego oszczędzania . Rzecz ma się nazywać "Wymarzony Cel" i ma być ciągiem dalszym strategii zachęcania klientów do gromadzenia oszczędności. Pierwszym krokiem było wprowadzenie na rynek "Wymarzonego konta", które ma tę przyjemną cechę, że jest oprocentowane, a oprocentowanie rośnie wraz z osadem przyniesionym przez klienta (czyli odwrotnie, niż u konkurencji). Potem Raiffeisen ruszył z programem systematycznego inwestowania "Wymarzona perspektywa" z niską, 1,3-procentową opłatą za zarządzanie. Teraz do tego dochodzi "Wymarzony Cel".
Konto oszczędnościowe to produkt o budowie prostej, jak budowa cepa, więc trudno zaszyć tu jakieś fajerwerki. Raiffeisenowa "oszczędnościówka" nie zawiera więc technologii kosmicznych, ale proponuje uczciwe podejście do klienta - oprocentowanie na poziomie stawki referencyjnej NBP (obecnie 1,5%) i bonusowa podwyżka za systematyczne dokładanie pieniędzy do salda . Jakiekolwiek zwiększenie kwoty na koncie jest nagradzane podwyżką oprocentowania o 0,5% w danym miesiącu. Raiffeisenowcy zrezygnowali z promocji, którymi kusi np. ING, czy Bank Millennium, a więc "przynieś nowe środki, a przez kilka miesięcy będą znacznie wyżej oprocentowane". W przypadku ING standardowe oprocentowanie konta oszczędnościowego wynosi 1%, ale przez pierwsze cztery miesiące obowiązuje promocyjna stawka 2,5%. W Raiffeisenie nie różnicują pierwszych i późniejszych miesięcy - płacą zawsze tyle samo. Przyjemne jest to, że będzie można założyć więcej, niż jedno konto i je spersonalizować - czyli nadać mu nazwę, określić potrzebną kwotę i zamówić bezpłatny serwis SMS, który będzie informował co jakiś czas o zaawansowaniu w realizacji celu . No i tak, jak w innych tego typu kontach, jedna wypłata w miesiącu jest gratis (nie płaci się prowizji). I to niezależnie od tego, czy będzie to wypłata przez internet, czy w oddziale, żywą gotówką.
Możliwość zarobienia 2% na koncie oszczędnościowym nie jest może największym impulsem do oszczędzania, jaki jestem w stanie sobie wyobrazić, ale jest to naprawdę przyzwoite oprocentowanie, którego próżno szukać w niektórych bankach, w których mam konto. Ale oczywiście Raiffeisen nie jest jedynym, ani pierwszym bankiem, który na takie rozwiązanie - "dopłacaj do oszczędności, a dostaniesz premię" - wpadł. Nie tak dawno opisywałem działające na podobnej zasadzie konto "Zośka" w Idea Banku. W Credit Agricole już w 2013 r. ruszyli z programem oszczędzania na mieszkanie lub dowolny inny cel, w którym systematyczność przekłada się na wyższe oprocentowanie pieniędzy (aczkolwiek i tak dość niskie). Na podobnej zasadzie działa pomysł PKO BP, aczkolwiek tam w cały interes próbują wmieszać fundusze inwestycyjne. Bo akurat w dziedzinie klasycznych kont oszczędnościowych PKO BP postanowił odstraszać klientów idiotycznymi prowizjami. Jeśli zaś chodzi o "pozaodsetkowe" metody motywowania klientów do systematycznego oszczędzania na wyznaczony cel, to np. ING "zaszyje" takie motywatory w swoim nowym, ultranowoczesnym systemie transakcyjnym, który w ciągu kilku tygodni zostanie zaproponowany pierwszym klientom.
JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!
Zerknij też na inne odcinki "Samcik prześwietla". W nich m.in. o tym jak znaleźć najlepszą lokatę bankową i jak zabrać się do inwestowania pieniędzy.
Maciej Samcik's Blog
- Maciej Samcik's profile
- 3 followers

