Maciej Samcik's Blog, page 85

November 9, 2015

Kocie opowieści, czyli jak dostać 5% z powrotem. Te banki wciąż płacą nam za zakupy!

Od przynajmniej dwóch lat zastanawiam się kiedy wreszcie nastąpi smutny koniec ofert typu money-back. Odkąd do żałosnego poziomu prowizje, które zgarniają banki od sklepów za każdym razem, gdy płacimy kartą, wydaje się, że takie pomysły po prostu nie mają już sensu. No, chyba, że jako coś, co ma zwiększać ogólną atrakcyjność konkretnego banku w sytuacji, gdy coraz trudniej oferować klientom konta za zero i darmowe bankomaty na całym świecie. Money-back całkiem jednak nie chce zejść ze sceny, a od ponad tygodnia występuje w nowej, dość atrakcyjnej postaci aktora Tomasza Kota. Kot ma konto w T-Mobile Usługi Bankowe (to wspólna spółka niemieckiego operatora komórkowego i Alior Banku) i jest szczęśliwy, bo nie płaci za konto, ani za kartę, a przy zakupach odzyskuje 5% pieniędzy. Fajne?





Nowy atak money-backiem wydaje się dość skutecznym wabikiem, zwłaszcza tuż przed świątecznym boomem zakupowym. Zwłaszcza, że o ile w większości konkurencyjnych ofert mamy do czynienia z "zawężeniem funkcjonalnym" zwrotu kasy (banki oddają pieniądze tylko za niektóre zakupy), o tyle w T-Mobile Usługi Bankowe 5% rabatu wraca na konto niezależnie od tego co kupujemy (wyłączone są tylko usługi pocztowe, bukmacherka i kasyna, zakupy z kategorii "podróże" oraz różnego rodzaju przekazy pieniężne, czyli wszystko, co umożliwia odzyskanie zapłaconej kasy i jednoczesne otrzymanie zwrotu 5% pieniędzy od banku). Nie ma też ograniczenia w postaci statusu "nowego klienta". W banku T-Mobile bardzo uczciwie potraktowano dotychczasowych klientów i oni też mogą dostawać zwrot - wystarczy, że zadzwonią do call-center i zadeklarują chęć korzystania z promocji. Po trzecie zaś promocja nie jest ograniczona czasowo.



O ile w większości banków z góry mówią, że trzeba być nowym klientem, a money-back będzie obowiązywał tylko przez pierwszy rok korzystania z konta, o tyle w T-Mobile zostawiają otwartą furtkę. Z jednej strony to oznacza, że mogą skasować promocję np. za kilka miesięcy (klientów trzeba będzie powiadomić z dwumiesięcznym wyprzedzeniem), a z drugiej strony możliwość odzyskiwania zwrotów za zakupy może trwać i trwać. Oczywiście nie przypuszczam, by szefowie banku T-Mobile chcieli być takimi miłymi misiami dla swoich dotychczasowych klientów i dlatego nie zamknęli im możliwości korzystania z promocji rezerwowanej zwykle tylko dla nowych klientów. Prawdopodobnie jest tak, że ponad 200.000 klientów T-Mobile Usługi Bankowe niespecjalnie chętnie integruje się ze swoim nowym bankiem. Skoro pracownicy zakładają im konta, to oni te konta biorą, ale niechętnie ich używają.



tmobilemoneyback



Jakiś czas temu - na pierwszą rocznicę swojego powstania - bank T-Mobile wprowadził warunkową opłatę za kartę debetową, której można uniknąć wykręcając symboliczne obroty rzędu 200 zł. To miało kopnąć w tyłek leniwych klientów i spowodować, żeby zaczęli przelewać do swojego "różowego" banku jakieś pieniądze. Ale niewykluczone, że klienci używają kart tylko w takiej skali, w jakiej muszą, a większość obrotów "wykręcają" innymi plastikami, tymi które mają w swoich "pierwszorzędnych" bankach. Opłaty za kartę w banku T-Mobile można też uniknąć po prostu jej nie zasysając przy podpisywaniu umowy lub też zastrzegając w trakcie jej trwania. "Różowi" stwierdzili więc zapewne, że nie mają już nic do stracenia i urzeźbili promocję, która obowiązuje zarówno dla nowych, jak i dla starych klientów. Jeśli dzięki niej uda się przyciągnąć nowych użytkowników to super, ale celem pierwszorzędnym musi być spowodowanie, żeby ci, którzy już w T-Mobile konto bankowe mają, zaczęli go wreszcie używać. I pomysł z płaceniem za używanie karty nie jest najgorszy. O tym, że dobra oferta może uaktywnić "śpiących" klientów przekonał już Raiffeisen Polbank, który miał dokładnie ten sam problem, z którym prawdopodobnie walczą dziś w "różowym" banku i dość ładnie sobie z tym poradził (choć słono go to kosztowało w postaci dotacji).



Money-back proponowany przez T-Mobile Usługi Bankowe jest nieograniczony czasowo i w zasadzie nieograniczony funkcjonalnie (działa we wszystkich sklepach. Jest natomiast ograniczony kwotowo, miesięcznie bank odda nie więcej, niż 25 zł (co oznacza, że limit zwrotu "wyczerpie" się po wykręceniu 500 zł obrotów kartą - nie jest to bardzo niski limit, ale zawsze to smutek). Z innych ograniczeń trzeba wymienić konieczność przelania 2000 zł miesięcznie na konto w T-Mobile (bądź dowolnej kwoty jako wynagrodzenia od pracodawcy lub stypendium , ale to już wymaga przeniesienia do banku T-Mobile domowych finansów). Konieczne jest też wyrażenie zgody na marketing bankowy i na to, żeby bank mógł zajrzeć do BIK i sprawdzić klientowski scoring. O ile konieczność zapewnienia wpływu na konto może aż tak nie boli, o tyle wystawiać się na ataki upierdliwych marketingowców, proponujących co drugi dzień jakiś kredyt, nie każdy ma ochotę. Nawet jeśli nagrodą będzie 25 zł miesięcznie tytułem zwrotu kosztów zakupów.



No i jeszcze na koniec dwa słowa o innych tego typu ofertach, obowiązujących jeszcze w bankach. Jest tego niewiele, ale zróbmy szybki przegląd. Podobny w skali zwrot 5% wciąż ma w ofercie Eurobank, ale dotyczy tylko kont Active i Prestige, czyli nie najtańszych wersji ROR-ów, a money-back przysługuje z tytułu wydatków na rozrywkę, sport i rekreację (trzeba być uczestnikiem programu "Rodzina i Przyjaciele", przez rok można dostawać po 60 zł miesięcznie). W Getin Banku w pakiecie o nazwie Getin Up zwracają 2% rachunków domowych, m.in. za prąd, gaz lub kablówkę, albo 5% za zakupy na stacjach Orlen (maksymalnie 50 zł miesięcznie, ale nie można się ograniczać wyłącznie do zakupów paliwa). W Banku Millennium mają Konto 360 i tam zwrot w standardzie jest niewielki, bo 2% i maksymalnie 30 zł miesięcznie (za to można kupować we wszystkich sklepach, a nie tylko w wyznaczonych), ale drugie tyle można dostać płacąc za zakupy systemem BLIK, czyli telefonem. W Toyota Banku płacą za tankowanie, a do wyjęcia jest aż 10% rachunku. Niestety, trzeba być dość zamożnym człowiekiem, żeby zasłużyć na maksymalny zwrot (maluczcy dostaną 2%). W Aliorze klienci "Konta Rozsądnego" dostają 3% zwrotu (do 50 zł), ale tylko za zakupy w spożywczaku i w hipsermarketach (no i w tym banku trzeba być naprawdę aktywnym klientem, żeby nie zapłacić 20-30 zł miesięcznie za ROR z kartą). Jest jeszcze mBank i jego kont mobilne z 3%-owym zwrotem. Mam nadzieję, ze nikogo nie pominąłem...



ZOBACZ MOJE SPOSOBY NA PROSTE OSZCZĘDZANIE. Korzystanie ze zwrotu części pieniędzy za kartowe zakupy to jeden z moich patentów na bezbolesne oszczędzanie. Ale niejedyny. Dziś w cyklu "Samcik prześwietla" opowiadam o moich oszczędnościowych strzałach w dziesiątkę i... odwiedzam miejsce, w którym pokazuję co zrobić, żeby gromadzić kasę w tempie iście... kosmicznym.



samcikingfoto1



 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 09, 2015 23:58

Prezes wielkiego banku obermajstrem gospodarczym w nowym rządzie. Co to będzie?

z15340593QMateuszMorawieckiMateusz Morawiecki, wieloletni prezes banku BZ WBK, będzie wicepremierem i ministrem rozwoju w rządzie Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego (lub odwrotnie, jak kto lubi). A więc będzie nadzorował wszystkie ministerstwa gospodarcze, wytyczając - jak można się spodziewać - politykę ekonomiczną rządu. Co to oznacza dla naszego... rozwoju? Sądzę, że jest szansa, by ten rozwój pod ręką Morawieckiego był rozsądny, zaprawiony dużą znajomością mechanizmów rządzących gospodarką, a także szczyptą patriotyzmu gospodarczego, którego ostatnimi czasy trochę mi w polityce rządu brakowało. Słyszałem, że jego kandydaturę do rządu PiS bardzo mocno krytykowali niektórzy dogmatyczni prawicowcy, uważając, że w rządzie "dobrej zmiany" nie powinno być miejsca dla "bankstera", człowieka zblatowanego z branżą, która jest źródłem wszelkiego zła, byłego członka Rady Gospodarczej przy premierze Tusku (!!!). Mnie się wydaje, że to dobrze, że gospodarką będzie zarządzał ktoś, kto wie w jaki sposób płynie pieniądz (i w jakich okolicznościach rura z pieniądzem może się zatykać :-)). I kto wie jak działa branża finansowa, tudzież zdaje sobie sprawę z tego, że może być ona albo kołem zamachowym gospodarki, albo jej pętlą u szyi (vide Węgry).



Morawiecki nigdy nie był najbardziej znanym, ani eksponowanym polskim bankowcem i nie pchał się na afisz (nie macie pojęcia ile podchodów było zanim udzielił mi kilka lat temu dużego wywiadu), ale.przez osiem lat rządził jednym z największych banków w Polsce i nie spaprał tej roboty. To jest jakaś rekomendacja, żeby porządzić czymś większym, państwem na przykład :-). Za jego rządów BZ WBK przeszedł z rąk irlandzkich w hiszpańskie i wspiął się na pozycję numer trzy w rankingach największych banków w Polsce, a fuzje z Kredyt Bankiem i Santander Consumer sprawiły, że Morawiecki w branży bankowej niespodziewanie wyrósł na najbardziej agresywnego gracza. W pewnym momencie wydawało się nawet, że poczuł się za dobrze. Jego zapędy do dalszych przejęć - wyrażane w wywiadach i na konferencjach prasowych - tonować musiał szef nadzoru bankowego sugerując, że już nic więcej Morawieckiemu połknąć nie pozwoli.



Jako bankowiec wyróżniał się często pesymizmem, czarnowidztwem, by nie powiedzieć, że panikarstwem - pamiętacie jak w 2009 r. groził, że przez Polskę przetoczy się "bankowe tsunami"? Ale ten konserwatyzm ma też i dobre strony. Kierowany przez niego BZ WBK tylko na chwilę - jako jeden z ostatnich banków w Polsce - otworzył kramik z kredytami we frankach. I dość szybko go zamknął. Morawiecki był pierwszym prezesem dużego banku w Polsce, który w czasie kryzysu obciął sobie wynagrodzenie w geście solidarności z pracownikami (bo było oczywiste, że bank będzie musiał zwalniać ludzi). To mocno go odróżniło od postawy innych bankowców w tamtym okresie. Jako prezes dużego przecież banku zarabia znacznie mniej, niż większość kolegów-prezesów z tej samej półki. Zakładam, że gdyby zażądał podwyżki od inwestora strategicznego, to by ją dostał, bo np. prezes Lovaglio w Pekao zarabia pięć razy tyle, co on.



Wybór Morawieckiego na "obermajstra" od gospodarki w rządzie PiS może nie być najlepszą wiadomością dla frankowiczów, bo jego głównym sposobem na rozwiązanie problemu franków jest... czekanie. Problem ma się sam rozwiązać razem z ratami spłacanymi miesiąc po miesiącu przez klientów. Pamiętam jak Morawiecki powiedział mi kiedyś, że wystarczy pięć-siedem lat i franki przestaną być problemem systemowym. Pamiętam, że ciepło wyrażał się o repolonizacji banków - i w ogóle unarodowieniu polskiej gospodarki - co w niezbyt dużym stężeniu nie będzie jeszcze niczym szkodliwym, oby nie przekształciło się tylko w skłonność do nacjonalizacji wszystkiego co się rusza. Morawiecki mówił mi w wywiadzie m.in. o tym, że za kilka lat przestaną do Polski płynąć pieniądze z Unii Europejskiej i że musimy się do tego przygotować, żeby nagle nie zabrakło nam pary.





"Nie było w najnowszej historii krajów, które osiągnęłyby sukces gospodarczy, a nie byłyby potęgami eksportowymi. Dlatego musimy robić wszystko, by wspomagać firmy mające szansę na międzynarodową karierę. Wspierać je od strony finansowania, wspomagać ich innowacyjność, ułatwiać ubezpieczenie eksportu, prowadzić szeroko zakrojoną dyplomację ekonomiczną. Niedawno byłem w Gdańsku i rozmawiałem z prezesem Gdańskiej Stoczni Remontowej. W potocznej opinii podobno nasz przemysł stoczniowy dogorywa. A tymczasem ta firma wyspecjalizowała się w budowie statków o zaawansowanej technologii, a także w remontach, w tym np. platform wiertniczych. Takie remonty wykonuje tylko cztery, pięć stoczni na świecie. Owszem, stocznie chińskie i dalekowschodnie są tańsze, ale nie zawsze potrafią wykonać tak specjalistyczne prace"





To jest właśnie pomysł Morawieckiego na polską gospodarkę. Znaleźć kilka nisz, w których jesteśmy mocni i rozpychać się z nimi na całym świecie. Według niego wolny rynek wolnym rynkiem, ale rząd powinien tak działać za granicą, żeby polskie firmy miały fory i nie były zostawione same w rywalizacji np. z firmami francuskimi, włoskimi, czy brytyjskimi. Morawiecki opowiadał mi też z pewną zazdrością o pewnym programie rządowym rodem z Korei, gdzie dopłacało się firmom, które ściągają z zagranicy Koreańczyków, żeby skorzystać z ich wiedzy zdobytej w obcych klimatach.



Chciałbym, żeby wicepremier Mateusz Morawiecki spróbował kopnąć w tyłek polski eksport i inwestycje w innowacyjnych gałęziach gospodarki. Żeby w Polsce pojawiło się więcej funduszy na wspieranie małych, innowacyjnych przedsięwzięć. By pomógł zalepić lukę finansowania - w żadnym polskim garażu nie powstanie dziś nowy Apple, bo żaden bank nie da mu kredytu, a funduszy finansujących firmy we wczesnej fazie rozwoju prawie nie ma. Niechże to się zmieni! Ale żeby nie przesadził z repolonizacją i nacjonalizacją gospodarki i żeby unikał sytuacji, w której prywatne firmy muszą konkurować z państwowymi, albo wręcz z państwem. Oby zarządzając polską gospodarką Morawiecki osiągnął taki wynik, jak w zarządzaniu bankiem. Może z wyjątkiem przejęcia przez Hiszpanów :-). 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 09, 2015 08:18

November 8, 2015

Cztery stopnie rozmiękczania. Tak ma wyglądać nowa oferta prezydenta dla frankowiczów?

Jak informowałem Was tuż przed weekendem, bardzo dynamicznie zmieniła się sytuacja frankowiczów, negocjujących ze współpracownikami nowego prezydenta ustawę "uwalniającą" ich od szwajcarskiej waluty. Ustawa wyglądała na prawie gotową, ale teraz okazało się, że wizja prezydenta jest inna. Zamiast przewalutowania kredytów z dniem ich zaciągnięcia i wstecznego rozliczenia zapłaconych rat przy zastosowaniu stawki WIBOR, prezydencki minister Maciej Łopiński zapowiedział nowy projekt, który nie będzie oznaczał przewalutowania kredytów, lecz współodpowiedzialność stron za "ucywilizowanie" umów. Wydawało mi się, że może chodzić o rozwiązanie wypracowane już jakiś czas temu przez posłów Sprawiedliwej Polski (czyli Jarosława Gowina i jego ekipę). Jednak minister Łopiński żadnych konkretów nie pokazał. Dopiero w weekend wpadł mi w ręce projekt "Ustawy o sposobach przywrócenia równości stron niektórych umów kredytowych". Co prawda nie został przez nikogo podpisany i nie ma na nim logo urzędu prezydenta, ale jego źródłem ma być pałac prezydencki właśnie. Co więcej, zapisy projektu są zbieżne z tym, co mówił minister Łopiński.



projpreztyt



BANK ZWRÓCI SPREAD. Z ustawy mogliby skorzystać konsumenci, którzy zaciągnęli kredyt hipoteczny w walucie obcej i nie spłacili go w całości przed 1 stycznia 2015 r. Z projektu wynika kilkuetapowa restrukturyzacja takich kredytów. Po pierwsze miałyby zostać wyeliminowane spready walutowe oraz nieprecyzyjne zapisy dotyczące zmian oprocentowania. Bank miałby obowiązek w określonym terminie (z ustawy na razie nie wynika w jakim) przekazać każdemu klientowi rozliczenie z wysokością nadpłat i zmniejszyć o nie wielkość długu. O ile w przypadku spreadów mniej więcej wiadomo jak taka operacja "przeliczeniowa" miałaby wyglądać, o tyle w przypadku usuwania skutków nieprecyzyjnych zapisów dotyczących zmian oprocentowania - nie bardzo.



ODWALUTUJESZ JEŚLI BANK SIĘ ZGODZI. Drugim etapem "cywilizowania" umów kredytów walutowych miałoby być ich dobrowolne skonwertowanie na kredyty złotowe, mniej więcej w tym samym modelu, który był rozważany do tej pory. A więc wyjściowa kwota kredytu byłaby określona w złotych, a dotychczasowe raty i wielkość długu byłyby przeliczone wstecznie przy zastosowaniu oprocentowania złotowego i marży z umowy frankowej. Różnica w stosunku do wcześniej proponowanego rozwiązania byłaby taka, że nową stopą bazową byłaby nie stopa NBP, lecz wskaźnik WIBOR.. Wszelkie prowizje, opłaty i składki ubezpieczeniowe tez miałyby być przeliczone na złotowe, ale bez spreadu. Z projektu wynika, że na taki sposób przewalutowania kredytu musiałyby się zgodzić obie strony - klient i bank. A jeśli nie? Wtedy przechodzimy do etapu trzeciego.



BANK (CZASEM) WEŹMIE MIESZKANIE. Jeśli klient i bank nie dojdą do porozumienia w sprawie przewalutowania kredytu (nie jest jasne, czy ów kompromis jest "stopniowalny", czyli czy strony mogą się spotkać w innym punkcie, niż "przewalutowanie po kursie startowym"), wtedy klient może złożyć oświadczenie, że zwalnia się z długu poprzez oddanie bankowi nieruchomości. Byłoby więc tak, jak w USA - dług ograniczony tylko do wartości zabezpieczającej jego spłatę nieruchomości. Bank mógłby się jednak nie zgodzić na takie rozwiązanie. W jakich przypadkach? Jeśli kredytobiorca zarabia w walucie kredytu albo jeśli wysokość raty nie przekracza 20% dochodów kredytobiorcy. Bankowe weto będzie też możliwe wtedy, gdy od startu kredytu do "dnia decyzji" kapitał pozostały do spłaty (po przeliczeniu na złote po kursie NBP) nie wzrósł o więcej, niż o 15% albo wtedy, gdy kredytobiorca ma inny majątek wart co najmniej 20% wartości kredytu.



BANK WEŹMIE WIĘKSZOŚĆ RYZYKA KURSOWEGO. Kto nie załapie się na przewalutowanie lub na możliwość oddania bankowi mieszkania w zamian za umorzenie reszty zadłużenia, będzie miał do dyspozycji jeszcze jedną opcję - częściowe przeznaczenie spłacanych rat na umorzenie kapitału pozostałego do spłaty. Z ustawy wynika, że po zapłaceniu każdej raty bank dzieliłby ją na dwie części. Kluczowym punktem dla tego podziału byłaby różnica między kursem np. franka (albo dolara, czy euro w kredytach w innych walutach) z dnia zaciągnięcia długu i kursem obecnym. "Prawdziwym" zobowiązaniem klienta byłoby 30% tej różnicy. Jeśli więc brałem kredyt przy kursie franka 2 zł, a teraz jest to 3,5 zł, to moja "prawdziwa" rata byłaby liczona od kursu ok. 2,5 zł. A reszta? Resztę też musiałbym zapłacić, ale bank odliczyłby mi ją od długu. Dobra wiadomość jest taka, że dług dzięki temu szybciej by topniał, a zła - że niezależnie od wysokości kursu - nawet gdyby frank był po 10 zł - zawsze część różnicy kursowej (30%) będzie brał na siebie klient. To dość liberalne podejście.



Ustawa co prawda jest bardzo... hmmm... wszechstronna w mnożeniu potencjalnych korzyści dla kredytobiorców, ale de facto sprowadza się do skasowania spreadów i przejęcia przez banki części odpowiedzialności za wzrost kursu franka. Przewalutowanie co prawda jest tu teoretycznie możliwe, ale wymaga zgody banku. Z kolei oddanie przez klienta nieruchomości i zwolnienie się z reszty długu części klientom się nie opłaci (jeśli ktoś spłacił już np. 100.000 zł, albo miał wysoki wkład własny, to na tym straci), a dla części będzie niedostępne (bo za dużo zarabiają, albo mają inny majątek). W efekcie jedynym wariantem, który okaże się możliwy dla każdego, będzie dalsze spłacanie rat kredytu frankowego z ulgą w postaci odpisywania od długu części nawisu kursowego. To akurat rozwiązanie mi się dość podoba (przynajmniej na pierwszy rzut oka). A Wam?

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 08, 2015 23:45

November 7, 2015

Przestarzałe szyfrowanie danych? Jest nawet w... dużym banku. "W weekend poprawimy"

Kilka dni temu opisywałem bohaterską walkę informatyków, obsługujących stronę internetową kolejowego przewoźnika Intercity, o lepsze zabezpieczenie danych klientów. Jakiś czas temu jeden z moich czytelników, bardzo wyczulony na ochronę swojej tożsamości w sieci, zauważył, że przy rezerwowaniu biletów na pociąg Intercity dane wymieniane między komputerem klienta i serwerem PKP są szyfrowane za pomocą dość nędznego algorytmu o kryptonimie TLS 1.0. Na tyle nędznego, że złamać go może każde informatyczne dziecko. Inna sprawa, że sama płatność za bilet była realizowana już nie na stronie Intercity.pl, ale u pośrednika - eService lub PayU - zabezpieczonego porządnym szyfrowaniem danych w standardzie TLS 1.2. PINy, loginy ii hasła do rachunków bankowych klientów były więc bezpieczne. Ale dane przechowywane na koncie klienta w portalu Intercity.pl - już niekoniecznie. Te dane to np. lista zakupionych biletów (z serwisu można też wydrukować bilet), imię i nazwisko danego klienta, login i hasło do portalu.



Niewykluczone, że zamieszanie wokół tej sprawy przyczyniło się do tego, że w Intercity podwyższyli standard szyfrowania danych do TLS 1.2. A ja, opisując całą tę historię, przygotowałem dla Was zadanie domowe - sprawdzić jakość szyfrowania na różnych stronach internetowych, na których się logujecie i podajecie jakiekolwiek wrażliwe dane. Od razu wyłączyłem z tego monitoringu banki, bo założyłem, że kto jak kto, ale instytucja finansowa to potrafi zadbać o porządne szyfrowanie danych takich jak loginy, czy hasła wklepywane przez klientów. Jakież było moje zdziwienie, gdy dostałem od jednego z czytelników informację, iż jest bank, który również stosuje przestarzały standard szyfrowania TLS 1.0. I nie jest to bank spółdzielczy w Koziej Wolce, lecz dużo poważniejsza instytucja finansowa, która w dodatku, przynajmniej w sferze deklaracji, bardzo mocno przykłada się do uświadamiania klientom zagrożeń czyhających w internecie. 



image0011



Natychmiast wsiadłem na koń, żeby skłonić informatyków Raiffeisen Polbanku - bo to o tę instytucję finansową chodziło - do bardziej czułej opieki nad danymi klientów. Odpowiedź przyszła szybko: "W najbliższy weekend będą wprowadzone zmiany, które poprawią sytuację w zakresie szyfrowania". W najbliższy weekend, czyli już dziś :-). Podobno zmiany były planowane od dawna, w ramach wrześniowych upgrade'ów :-). Ufff... W banku twierdzą zresztą, że niepotrzebnie się niepokoiłem, gdyż ....





"O bezpieczeństwie korzystania z bankowości internetowej nigdy nie decyduje jakiś jeden element, jak np. rodzaj protokołu transportowego czy też typ algorytmu szyfrowania. To też kwestia innych, jednocześnie działających rozwiązań, jak choćby kontrola integralności sesji i kryptograficzne mechanizmy uwierzytelnień źródła informacji w ramach sesji niezależne od protokołu TLS (zaimplementowane na poziomie aplikacji)"





Nie wiem czy mnie to przekonuje. Na pocieszenie można powiedzieć, że w Raiffeisen Polbanku i tak klient jest przy logowaniu nie najgorzej chroniony, bo poza podaniem loginu i hasła można sobie zdefiniować, by system żądał przy każdym logowaniu kodu jednorazowego wysyłanego SMS-em. To dodatkowe, opcjonalne uwierzytelnianie, którego brakuje mi w systemach bezpieczeństwa wielu innych banków. 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 07, 2015 02:17

November 6, 2015

Koniec nadziei na przewalutowanie kredytów frankowych? Prezydent ma nowy pomysł?

No i skończyło się rumakowanie. Na piątkowym spotkaniu w kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy przedstawiciele frankowiczów - jak sami relacjonują - dowiedzieli się, że nie będzie przewalutowania kredytów  i że powstanie nowy, bardziej wyważony projekt , który będzie skłaniał kredytobiorców i banki do współpracy. Przez cały dzień nie udawało mi się potwierdzić tej informacji w kancelarii prezydenta, ale przebieg spotkania w bardzo podobny sposób relacjonowali obecni na nim prawnik (Jacek Czabański) i przywódca środowiska frankowiczów (Maciej Pawlicki). Według ich słów stanowisko prezydenta ogłosił frankowiczom jego minister Maciej Łopiński. Nastroje w obozie najbardziej radykalnie nastawionych frankowiczów są nie najlepsze, bo po pierwsze prezydent w kampanii wyborczej w bardzo stanowczych słowach obiecywał frankowiczom przewalutowanie ich kredytów, a po drugie od kilku tygodni frankowicze byli zapraszani na spotkania robocze w prezydenckiej kancelarii.





"Dzisiejsze oświadczenie nastąpiło po dwumiesięcznej pracy zespołu powołanego dla przygotowania projektu i licznych roboczych spotkaniach z prawnikami Prezydenta"





- mówił mi wyraźnie rozczarowany mec. Jacek Czabański, prawnik wspierający frankowiczów. Prawnicy frankowiczów podczas tych spotkań wykuwali projekt i konsultowali z prawnikami prezydenta kierunek, w którym powinien on iść. Owoc tych prac recenzowałem kilka dni temu w blogu: zakładał, że kredyty wszystkich chętnych miałyby być przewalutowane po kursie startowym, a dług, oprocentowanie i zapłacone raty - przeliczone wstecz według złotowych stóp procentowych i marży wziętej z frankowych umów klientów. Wyglądało na to, że tak właśnie sprawy się potoczą, zwłaszcza że bardzo podobną koncepcję rozwiązania problemu frankowego przedstawił również w jednym z wywiadów telewizyjnych Paweł Szałamacha, kandydat na ministra w rządzie PiS i jeden z głównych ekspertów ekonomicznych nowej partii rządzącej. Ten pomysł miałby jedną podstawową wadę - narażałby banki na ogromne koszty przewalutowania. Co prawda projekt przewidywał rozłożenie tych strat na wiele lat, ale - jak zresztą pisałem w blogu - prawdopodobnie będzie to niemożliwe do przeprowadzenia. Miałem też zastrzeżenia do kilku innych punktów projektu, którego realizacja w takiej postaci, jaką widziałem, narażałyby prezydenta na utratę reputacji w wyniku ewentualnie przegranych sporów w Sądzie Najwyższym, Trybunale Konstytucyjnym bądź w europejskich trybunałach i sądach arbitrażowych.



Czyżby prezydent doszedł do tych samych wniosków i postanowił nie kontynuować konsultacji z frankowiczami nad bliskim już końcowej wersji projektem ustawy i... wyrzucić go do kosza? Właśnie taki powód - ryzyko niekonstytucyjności - miał podać minister Łopiński jako uzasadnienie finiszu negocjacji z frankowiczami. Podobno poinformował też frankowiczów, że nowy projekt będzie się opierał na innych założeniach, z których najważniejszym ma być utrzymanie walutowego charakteru kredytów. Co zamiast przewalutowania? Ma być bliżej niezidentyfikowane rozwiązanie, która miałoby rozkładać ciężar kosztów między banki i kredytobiorców. Moim zdaniem może to oznaczać przyjęcie koncepcji, którą od dawna lansuję i do której namawiam decydentów , że banki powinny wziąć część odpowiedzialności za wzrost rat kredytowych po przekroczeniu przez kurs franka określonego poziomu. Czyli: klient nadal spłaca kredyt na dotychczasowych zasadach, ale gdyby frank np. przekroczył 4,5 zł, to nadwyżkę brałby na siebie już bank.



Nowy projekt prezydencki miałby dotyczyć tylko konsumentów (ten negocjowany do tej pory zawierał możliwość przewalutowania także dla osób, które prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą) i wyłącznie kredytów na cele mieszkaniowe (prawdopodobnie więc wyrzuci poza nawias kredytobiorców, którzy kupili na kredyt np. drugie mieszkanie pod wynajem) oraz ma zawierać mechanizmy skłaniające strony do zawarcia ugody. Te mechanizmy mogłyby oznaczać np.  brak kary za abuzywne klauzule w umowach w sytuacji, gdy klient z bankiem się dogadają do co dalszych warunków spłaty kredytu. Według Macieja Pawlickiego, szefa ruchu "Stop Bankowemu Bezprawiu" (to najbardziej radykalny odłam walczących frankowiczów) minister Łopiński zapowiedział, że w nowym projekcie będzie „możliwość spłacenia długu przez oddanie bankowi nieruchomości, jednak uzależniona od sytuacji majątkowej kredytobiorcy”. To ważny mechanizm, który w przyszłości powinien ograniczać odpowiedzialność kredytobiorców za dług hipoteczny, jednak miałem poważne wątpliwości czy da się go wprowadzić do umów już obowiązujących (a tak zakładał projekt ustawy dotychczas opracowywany w kancelarii prezydenckiej z udziałem frankowiczów).



Wieczorem dostałem z kancelarii prezydenta informację, że na stronie internetowej głowy państwa jest komunikat interpretujący ostatnie wydarzenia oczami ministra Łopińskiego. Z komunikatu wynika, że rzeczywiście w pałacu prezydenckim uznano, iż projekt za którym optowało środowisko frankowiczów "był z punktu widzenia obaw konstytucyjnych nie do przyjęcia" , a ponieważ "w kilku istotnych kwestiach dzielą nas znaczące różnice", prezydent i frankowicze będą "pracować nad trzecim rozwiązaniem". Funkcjonowanie zespołu, który do tej pory opracowywał projekt wyrzuconej do kosza ustawy ma być kontynuowane. 





'"Zarys projektu ustawy, który mam gotowy, będzie przedmiotem dalszych negocjacji i ustaleń z przedstawicielami osób, które zaciągały kredyty indeksowane albo denominowane do franka. Chcemy doprowadzić do tego, aby przedstawić Sejmowi wspólny projekt Kancelarii Prezydenta i środowiska frankowiczów"





– oświadczył minister. I zaznaczył - uwaga! - że  "prezydent Andrzej Duda mocno kładł nacisk na to, aby założenia projektu wypełniały zobowiązania z jego kampanii - aby przewalutowanie odbyło się po kursie zaciągnięcia kredytu" , a także "by było to rozwiązanie pośrednie, między podziałem kosztów 50/50 (równy podział kosztów między bank i kredytobiorcę) a 90/10". Wygląda więc na to, ze minister Łopiński zdążył już zmienić zdanie od czasu rozmowy z frankowiczami i nie ma ochoty oglądać pod pałacem prezydenckim demonstracji kredytobiorców domagających się głowy swego pryncypała. Próbuje więc wybrnąć z tarapatów, w które się wpędził nazbyt szczerą wypowiedzią i zagrać na czas. Z ostatecznymi ocenami trzeba teraz poczekać aż zobaczymy nowy projekt prezydenta. Czy będzie - jak klarował minister Łopiński frankowiczom - zawierał on rozwiązania utrzymujące w mocy "frankowość" kredytów, czy też - jak ogłosił w komunikacie - będzie spełniał obietnicę z kampanii wyborczej, gdy Andrzej Duda mówił o przewalutowaniu?





Oczywiście nie podoba mi się, że prezydent co innego obiecuje, a co innego robi, a po drodze jeszcze przez dwa miesiące bawi się z zainteresowanymi w kotka i myszkę. Ale z drugiej strony muszę docenić fakt, iż głowa państwa stara się zachować umiar i zdrowy rozsądek w szukaniu rozwiązania problemu, który tak naprawdę jest nierozwiązywalny. Jeśli dziś chcielibyśmy zamknąć sprawę franków tu i teraz, to musiałby wskazać kto ma zapłacić 30-40 mld zł. Albo banki i ich klienci, albo frankowicze, albo podatnicy. Byłoby inaczej, gdyby koszty przewalutowania dało się rozłożyć na raty (ale raczej się nie da). Jest też problem jak zmienić umowy i nie narazić się na zarzut złamania podstaw państwa prawa (czyli zasady, że umowa podpisana przez dwie strony obowiązuje, dopóki niezawisły sąd nie uzna inaczej). Oczywiście: są też inne drogi, niż "prezydencka" ustawa, które mogą doprowadzić do przewalutowania kredytów, np. droga sądowa właśnie. Ale frankowicze, zapewniając prezydentowi cztery lata z berłem i koroną, zapewne liczyli na to, że rozwiązanie przyjdzie szybko i bezboleśnie Najpierw była wypowiedź Piotra Glińskiego, szefa rady programowej PiS, a teraz kociokwik w obozie prezydenckim... Oj, chyba między nową władzą, a frankowiczami szybko zacznie iskrzyć.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 06, 2015 05:59

November 5, 2015

Głupia sytuacja? Gdy komornik się pomyli, bank się zagapi, a z konta znikają ci pieniądze

Nie ma chyba nic bardziej wkurzającego, niż sytuacja, w której komornik zajmuje twoje konto, mimo że nie masz żadnego długu, zaś jedyną twoją winą jest to, że nazywasz się podobnie jak ten, kto dług ma. Albo i nawet się podobnie nie nazywasz, ale po prostu miałeś pecha. Od czasu do czasu mam na stole takie właśnie sprawy: komornik źle spisze PESEL, bank nie porówna go z nazwiskiem w swojej bazie i klops gotowy. Może się też zdarzyć sytuacja, w której klient rzeczywiście ma zajęcie komornicze, ale np. spłaca dług z pożyczki od rodziny i zajęcie powinno zostać zdjęte. A w banku działają na "autopilocie" i nadal przelewają pieniądze do komornika. Opisałem przed rokiem taką właśnie tragiczną pomyłkę. Czasem bank jest nadgorliwy i zajmuje więcej, niż powinien, wpuszczając klienta w finansowe tarapaty. Albo zajmuje i nie mówi dlaczego, a klient sam musi szukać wiatru w polu.



Ważne, by w takiej sytuacji winni szybko się połapali i naprawili błąd. Ponad tydzień temu brałem udział w takiej właśnie "akcji ratunkowej". Kto czyta czwartkowe wydania "Wyborczej", w której mam swoje autorskie szpalty, mógł już o niej przeczytać, ale wiem, że wielu z Was subiektywność zasysa tylko z blogu, więc opowiem tę historyjkę również tutaj, w bardziej rozbudowanej wersji. Liczę też, że w komentarzach powiecie mi jak do tego typu spraw podchodzą Wasze banki i czy problem przypadkiem nie jest strukturalny, tzn. czy ryzyko nieporozumienia i ściągania pieniędzy z Bogu ducha winnego człowieka przypadkiem nie jest wbudowane w chory system. Jeśli okaże się, że tak jest, to będę naprawiał system.





"Szanowny Panie Macieju, zwracam się z ogromną prośbą o radę lub pomoc. Dziś wszedłem na moje konto w ING Banku Śląskim i zastałem niemiłą niespodziankę, stwierdziłem, że brakuje na koncie oszczędnościowym kwoty 8077,51 zł, a na rachunku bieżącym pojawiło się saldo na minusie w kwocie 1358,15 zł. Pan w banku poinformował mnie że mam zajęcie komornicze i podał mi adres kancelarii komornika. Udałem się do niego i okazało się, że... to jest pomyłka. Bank nie zweryfikował dokładnych danych. Nie zgadza się nazwisko, miejsce zamieszkania, łączy mnie z dłużnikiem tylko imię i data urodzenia"





- napisał czytelnik. Najwyraźniej ktoś zrobił błąd w spisywaniu numeru PESEL. W banku powiedzieli mojemu czytelnikowi, że zajęli saldo rachunków na podstawie PESEL-u podanego przez komornika, a komornik stwierdził, że jeżeli są jakiekolwiek nieścisłości, to bank nie powinien zająć pieniędzy . A skoro zajął to znaczy, że porządnie zweryfikował prośbę komornika i wszystko jest w porządku. Zarówno bank, jak i komornik nie mieli serca do zajmowania się wątpliwościami mojego czytelnika. Komornik był zajęty seryjnym rozsyłaniem do banków pytań o to, czy mają w nich rachunek delikwenci o takich a takich numerach PESEL. A bank jest przysypany pismami od komorników, W tej sytuacji jedyne, co mogłem zrobić, to sam wsiąść na koń.





"Proszę o radę, bo jestem załamany. To są oszczędności mojego życia, ktoś sobie je bezprawnie zajął i ja teraz mam dochodzić swoich praw. I mam udowadniać, że ja to ja, a nie tamten pan z długami. .Jeżeli zainteresuje Pana mój przypadek, proszę o kontakt. Dziękuję za przeczytanie mojego e-maila"





- napisał rozpaczliwie pan Piotr. Sprawę udało mi się załatwić w ciągu kilku godzin. W banku zaraz po mojej prośbie o zbadanie sytuacji doszli do wniosku, że skojarzenie PESEL-u z imieniem, nazwiskiem i adresem klienta się nie zgadza i trzeba odkręcić przelew. J eszcze tego samego dnia, gdy czytelnik się do mnie zgłosił, pieniądze były z powrotem na jego koncie . W banku obiecali mi też, że wdrożą dodatkową weryfikację danych klientów, zanim pozwolą na przelew do komornika. Szkoda, że była potrzebna w tym celu moja interwencja, ale dobrze, że bank zareagował wzorowo i zrobił wszystko, by klient jak najszybciej dostał z powrotem swoje pieniądze. Wsiadając na koń nie sądziłem, że pójdzie aż tak szybko, raczej nastawiałem klienta na długą i bolesną walkę, którą wspólnie na pewno wygramy, ale raczej nie nastąpi to w ciągu kilku godzin. 



Czytaj też: Sprytny klient prostym ruchem przechytrzył komornika. Niegrzeczne!



Bankowców w innych instytucjach finansowych proszę, żeby już dziś prześwietlili swoje procedury współpracy z komornikami pod kątem weryfikacji danych klientów, o których pieniądze mogą oni występować. W tym przypadku błąd prawdopodobnie popełnił komornik, który źle wpisał PESEL, ale najwyraźniej ktoś w banku - mając na stole setki podobnych zapytań - poprzestał na weryfikacji danych klienta wyłącznie po numerze PESEL. A jak się okazało, że wpisany przez komornika numer ewidencyjny w bazie istnieje, to rachunki zostały zajęte bez sprawdzania dalszych szczegółów. Tym sposobem pieniądze z konta oszczędnościowego i ROR-u powędrowały na konto komornika. Nie powinno się tak zdarzać, dobro klienta w banku zawsze powinno być na pierwszym miejscu, a już na pewno powinno być przed interesem komornika. Dajcie znać jeśli mieliście podobne sytuacje lub Wasi znajomi je mieli. A relacje z innych akcji ratunkowych znajdziecie tutaj :-):



 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 05, 2015 23:53

Płacisz za swoje konto bankowe więcej, niż 94 zł rocznie? Czas się nad sobą zastanowić :-)

Raz na jakiś czas przyglądam się raportom Narodowego Banku Polskiego porównującym ceny podstawowych usług bankowych. Patrzę na nie z pewnym przymrużeniem oka, bo wiadomo, że nie samą ceną bank stoi. Jasne, że lepiej zapłacić za konto i kartę mniej, niż więcej, ale osobiście wolę bank, w którym obsługa jest na wyższym poziomie, a dostęp do usług przyjazny (nawet nie jeśli całkiem darmowy), niż bank wystrugany z drewna, ale za to darmowy. Tym niemniej zawsze staram się, żeby ponoszony przeze mnie koszt usług bankowych był poniżej średniej. Wam zalecam to samo, bo nie godzi się płacić dużo za to samo, za co inni płacą mniej. Ile ta średnia wynosi? W przypadku standardowego rachunku bankowego (a więc nie konta studenckiego i nie VIP-owskiego, ale takiego najzwyklejszego, proponowanego przeciętnemu klientowi) średnia prowizja miesięczna wynosiła w pierwszym półroczu 2015 r. niecałe 3,6 zł . A więc w skali roku za prowadzenie konta bankowego przeciętny klient płaci 43,2 zł. Czyli tyle, ile kosztują trzy kawy w sieciowej kawiarni. Ujdzie. Dwa lata wcześniej przeciętny ROR kosztował 4,4 zł, co oznacza, że konkurencja w branży bankowej na szczęście nie słabnie - przynajmniej jeśli chodzi o tę najbardziej podstawową z podstawowych usług, jaką jest prowadzenie konta bankowego.



A inne usługi bankowe? Średni koszt przelewu zleconego w oddziale (usługa, z której rzadko korzystają świadomi klienci, ale jak ostatnio wszedłem do oddziału PKO BP na tzw. prowincji i zobaczyłem kolejkę ludzi z poleceniami przelewów...) kosztuje średnio aż 6,95 zł, o 30 gr. więcej, niż dwa lata temu. Podobnie z przelewami zlecanymi przez letefon - dziś przeciętnie kosztuje 2,45 zł (dwa lata temu - też było o 30 gr. taniej). Za przelew internetowy - tak, tak, ta podstawowa usługa też w niektórych bankach jest płatna! - średnio płacimy 9 gr. Z kolei średnio 20 gr. kosztuje w bankach przelew "automatyczny", czyli zlecenie stałe lub polecenie zapłaty (w tym drugim przypadku bank dogaduje się z firmami, które przesyłają ci faktury i sam dba o to, by były płacone w terminie). Osobiście nie lubię tych "automatów", bo cenię sobie kontrolę nad saldem konta bankowego, ale jeśli ktoś nie lubi tracić czasu na tak pospolite czynności, jak płacenie comiesięcznych rachunków, to zlecenia stałe i polecenia zapłaty mu się przydadzą.



Jeśli chodzi o opłaty związane z kartami debetowymi dołączonymi do konta, to ostatnio nie jest dobrze. Przeciętnie taka karta kosztuje co miesiąc 3,71 zł i bardzo mocno podrożała. To właśnie na kosztach obsługi kart bankowcy odbijają sobie to, że rosną koszty ich działalności. Do tego dochodzą prowizje za wypłatę pieniędzy w bankomatach nie należących do sieci "zaprzyjaźnionych" urządzeń (od 3 do 8 zł za każdą transakcję). Tylko w ostatnim półoczu w aż pięciu bankach (z 18 monitorowanych) wzrosły opłaty za używanie karty debetowej, a w czterech bankach zaostrzono warunki, dzięki którym można nie płacić a kartę. Najdroższą chyba usługą - z tych w miarę popularnych - jest wpłata gotówki na obcy rachunek bankowy (nie swój, bo zasilenie swojego musi być - zgodnie z prawem - darmowe). Średnio taka usługa w bankach kosztuje 15,5 zł. Na poczcie i u pośredników jest ciut taniej :-)).



Reasumując: jeśli płacisz za konto mniej, niż 3,6 zł miesięcznie, za przelew internetowy mniej, niż 9 gr. oraz za kartę debetową mniej niż 3,7 zł miesięcznie, to twój bank kosztuje mniej, niż średni rynkowa (zakładam, że nie wypłacasz kasy z obcych bankomatów). Oznacza to, że miesięczny koszt obsługi standardowego konta bankowego z kartą (bez kredytu, debetu, ani korzystania z oddziałów i obcych bankomatów) wynosi mniej więcej 7,3 zł. O ile nie jesteś uczniem, studentem, VIP-em, ani seniorem, bo dla tych grup banki z reguły mają specjalne oferty. A więc pakiet podstawowych usług bankowych w skali roku wart jest 87,6 zł. Dorzucając do tego np. po sześć przelewów internetowych miesięcznie po 9 gr. każdy otrzymamy 94,1 zł. Płacisz więcej - to czas się nad sobą zastanowić :-)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 05, 2015 06:23

November 4, 2015

Ciekawy pomysł prawników: udowodnią, że kredyt w promocji to zakazana sprzedaż wiązana?

Szykuje się kolejny głośny spór sądowy klientów z bankiem. Co najmniej kilkudziesięciu klientów DNB, którzy na początku tego roku dali się złapać w sidła podwyżki marży kredytowej, zamierza wytoczyć bankowi indywidualne procesy. Zapowiadają, że będą się domagali cofnięcia podwyżek rat kredytów hipotecznych, gdyż - ich zdaniem - bank złamał przy tym prawo, nie mówiąc już o zasadach etycznych. Seryjnie wytaczanym przez "nabitych w DNB" pozwom ma towarzyszyć głośna akcja "propagandowa", uderzająca w wizerunek banku. Pierwsze próby "nabici" podejmowali już zresztą kilka miesięcy temu, sprowokowani przez pewnego Norwega :-). Kontrowersyjne praktyki banku DNB opisywałem w lutym. W szczycie boomu kredytów walutowych klienci dali się namówić na promocję, polegającą na tym, że otrzymywali niższą marżę kredytu (np. 1,5%) w zamian za to, że przez pięć lat będą przelewali do banku co najmniej 5000 zł miesięcznie i wezmą kartę kredytową, której będą aktywnie używali. Bank miał w ofercie także kredyty bez promocji, ale dużo droższe - nawet 3% marży - a więc w cenie niemal zaporowej.



Dziś w blogu również: Ten wyrok zwiastuje kolejny skok na naszą kasę. Znam scenariusz tego skoku. Przeczytajcie co Was czeka..



Klienci masowo wybierali kredyty w promocji, podpisując cyrograf na pięć lat. Bank przez długie miesiące nie pamiętał o tym, by weryfikować wypełnianie przez klientów warunków. Przypomniał sobie o tym dopiero w tym roku. I weryfikował dokumentację bardzo skrupulatnie. Czasem wystarczyło, że jeden przelew przyszedł za późno, klient raz wpłacił na konto o 100 zł za mało lub jakaś transakcja kartowa rozliczyła się o dwa dni później, niż powinna, by bank podwyższył marżę kredytową o 0,5-2% (w zależności od zapisów w umowie) i to aż do końca trwania kredytu. Klienci skarżyli się, że bank przerzuca na nich ciężar udowadniania, że nie popełnili błędu (przekopywanie się przez wyciągi z karty lub konta sprzed kilku lat bywało skazane na niepowodzenie). Zdziwiła mnie ta "polityka hakowa": karanie symbolicznego błędu popełnionego np. 30 miesięcy temu wielotysięczną karą wydaje się być przesadą. Gdy poprosiłem o wyjaśnienia i o zmianę podejścia do klientów, bank zaczął w niektórych przypadkach uwzględniać reklamacje klientów (dotyczyło to 20% z kilku tysięcy reklamacji). Ale generalnie z egzekwowania zasad promocji się nie wycofał.



DNB od kilku lat nie prowadzi w Polsce działalności detalicznej. Większość klientów, razem z kontami, kartami, lokatami i innymi produktami, "sprzedał" do Getin Banku, ale tych hipotecznych Getin nie wziął. DNB skasował sieć placówek (dziś klienci mają do dyspozycji tylko jedną, w Warszawie), ale - za przyzwoleniem KNF i UOKiK - hipotecznym klientom utrzymał restrykcyjne warunki związane z promocyjną marżą (choć standard obsługi kont i kart siłą rzeczy drastycznie spadł). Walka klientów z DNB jest bezpardonowa. Skoro bank żądał wykonania przez klientów jednej transakcji kartowej miesięcznie, to ci masowo płacili "kredytówką" DNB najmniejsze możliwe rachunki, np. na 2 zł. Tym sposobem wypełniali zobowiązanie, ale bank i tak nie zarabia na ich kartach. Klienci, w liczbie ponad 130 zgłosili się do warszawskiej kancelarii HMK i wspólnie chcieli podziałać w kierunku zawarcia jakiejś ugody. Poszło słabo. Dziś, jak mówią przedstawiciele grupy, w grę wchodzi już tylko sąd. W grupie założonej przez klientów na Facebooku jest już ponad 850 osób.



Prawnicy wspierający klientów chcą udowodnić, iż konstrukcja promocji była niewłaściwa. Niektóre z tych argumentów, gdyby sąd je uznał, mogłyby stworzyć precedens umożliwiający domaganie się zwrotu kosztów przez wielu uczestników bankowych (i nie tylko) niby-promocji. Chodzi o zakazaną przez prawo unijne - a konkretnie przez dyrektywę 2014/17, w art. 12 - sprzedaż wiązaną. Bank miał ofertę standardową, ale klient nie miał realnej możliwości z niej skorzystać. Klient chcąc kupić kredyt de facto został zmuszony do zakupu innych produktów. A oferta promocyjna była tak naprawdę standardową. Z unijnego prawa wynika tymczasem, że w tej części umowy, która definiuje główne świadczenia stron, nie powinno być dodatkowych obowiązkowych produktów. Taka sprzedaż wiązana - czyli tworzenie "obowiązkowych" pakietów i oferowanie klientom fikcyjnej możliwości wyboru - jest zakazana. Można natomiast łączyć dwa produkty występujące w ofercie oddzielnie - a więc kredyt może być z ubezpieczeniem lub bez.



Drugim ciekawym zarzutem jest podważanie obowiązku ponoszenia przez klientów wysokich kar nie wynikających z niespełnienia tzw. świadczenia głównego (w tym wypadku - spłaty rat). Według prawników nie można karać klienta podwyżką głównego świadczenia, gdy ten wykonuje sumiennie główną część swojego zobowiązania, bo takie postępowanie byłoby sprzeczne z naturą tego zobowiązania. -Świadczenie główne jest wypełnione: wzrost marży wynika z niespełnienia warunku dotyczącego dodatkowego produktu. W grze znajdą się też argumenty o niewspółmierność przewinienia do kary (bo to sprzeczne z dobrymi obyczajami) oraz o naruszeniu obowiązków informacyjnych (pracownicy mieli informować klientów, że bank nie będzie wyciągał konsekwencji z ewentualnego niezbyt ścisłego wywiązywania się klientów z obowiązków i są na to dowody w postaci wysłanych przez pracowników banku e-maili). Oj, szykuje się gorący spór o dość niepewnym wyniku, bo przecież - jak zresztą tłumaczy bank - klienci podpisali umowę na takich warunkach, osiągnęli z tego powodu wymierne korzyści w zamian za ryzyko poniesienia straty, gdyby z warunków promocji się nie wywiązali. No risk, no fun.  Jaki wyrok obstawiacie? A może jednak cicha ugoda?

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 04, 2015 23:51

Ten wyrok zwiastuje likwidację OFE. Jak będzie wyglądał kolejny rozbiór naszych oszczędności?

Co oznacza dla naszych portfeli i emerytur orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie reformy OFE? Sędziowie - na wniosek byłego prezydenta i byłego rzecznika praw obywatelskich - mieli sprawdzić czy legalne było przeniesienie 150 mld zł naszych oszczędności z funduszy emerytalnych do ZUS, dokonane dwa lata temu jeszcze przez rząd Donalda Tuska. Jak pamiętacie, wówczas ograbiono OFE z połowy pieniędzy - tej, która była zainwestowana w obligacje Skarbu Państwa.



1d._nacjonalizacja__aktywa_ofe



Sędziowie Trybunału uznali, że rząd nie złamał konstytucji, a pieniądze nie muszą wracać na nasze konta emerytalne. Z jednej strony można powiedzieć, że to przynajmniej unikniemy kolejnego wielkiego zamieszania - bo przecież rząd te "ukradzione" nam pieniądze z OFE już wydał - ale z drugiej strony ten wyrok oznacza definitywny wyrok śmierci dla prywatnych funduszy emerytalnych. I dla koncepcji, byśmy sami sobie odkładali choćby część składek na emeryturę poza ZUS-em. Trybunał Konstytucyjny zadecydował dziś o likwidacji OFE i uzależnieniu naszych emerytur wyłącznie od ZUS-u.



MOŻNA BYŁO ZABRAĆ POŁOWĘ PIENIĘDZY? ZABIORĄ I DRUGIE PÓŁ. Jak pamiętacie, pomysł na OFE był taki, żeby część naszych obowiązkowych składek emerytalnych nie przekazywać do ZUS-u (bo ten je od razu wydaje), lecz inwestować w akcje i obligacje. Tym sposobem nasza emerytura z jednej strony byłaby budowana przez nasze dzieci (płaciłyby składki, które ZUS by nam wypłacał w formie świadczenia), a z drugiej strony przez nas samych (każdy miałby prywatne konto w jednym z OFE, a na nim akcje i obligacje). Trybunał uznał, że można było zabrać połowę pieniędzy z OFE, wydać je na spłatę długów Polski, a nam, przyszłym emerytom, w zamian wydać "zaświadczenie", że ZUS kiedyś te pieniądze nam odda. Z czego miałby oddać, skoro ma rocznie 50 mld zł deficytu? Nie wiadomo.



1b._emerytura



W OFE wciąż jest góra grosza (jakieś 160 mld zł), ale skoro Trybunał Konstytucyjny uznał, że połowę można było ukraść i jest to legalne, to dlaczego by nie ukraść drugiej połowy, żeby mieć kasę na realizowanie obietnic? Jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu. Sąd Najwyższy już przecież raz powiedział, że nasze składki emerytalne w OFE tak naprawdę nie są nasze (bo nie można ich wypłacić przed terminem, choć można dziedziczyć).



WŁADZA MOŻE DECYDOWAĆ W CO IMAJĄ BYĆ INWESTOWANE NASZE PIENIĄDZE. Trybunał orzekł też, że można było napisać ustawę, która zakazuje OFE lokowania tych pieniędzy, które jeszcze do nich trafiają, w rządowe obligacje. To kolejny przykład na to, że zdaniem sędziów nasze obowiązkowe składki na przyszłą emeryturę wcale nie są nasze. Bo skoro wynajmowanym przez nas zarządzającym można mówić w co mają je inwestować, a w co nie.... Posłowie mogliby np. napisać ustawę, która kazałaby OFE lokować wszystkie składki w plantacje bananów na Mazurach. I OFE musiałyby inwestować w banany. Jedynym, co Trybunał Konstytucyjny uznał za nielegalne, był zakaz reklamowania się OFE, wprowadzony po to, by Polacy przypadkiem nie poszli za głosem rozumu i nie zdecydowali się zostawić swoich pieniędzy w formie "prawdziwej" (jednostek uczestnictwa w OFE), zamiast zamieniać większość z nich na "obietnice" ZUS-u.



JAK BĘDZIE PRZEBIEGAŁA LIKWIDACJA OFE? Ustaliliśmy już, że skoro można było zabrać połowę pieniędzy z OFE, to można zabrać i drugie pół. Owszem, w pierwszym skoku na OFE rząd miał pewne alibi - mówił, że ZUS-owi nie starcza kasy na wypłacenie bieżących emerytur i jednocześnie na przekazywanie do OFE części pieniędzy z otrzymywanych składek (przez to państwo musiało się bardziej zadłużać, a jego obligacje kupowały OFE). Więc zabrano z OFE "tylko" tę część kasy, która była zainwestowana w obligacje. Jakie byłoby uzasadnienie, żeby zabrać te te zainwestowane w akcje? Fatalna sytuacja budżetu?



1a._pastwo_si_zadua__deficyt_budetu_pastwa



Cóż, jakiś czas temu PiS prezentował pomysł utworzenia specjalnego funduszu, do którego będą trafiały dywidendy z kontrolowanych przez państwo spółek i z tych pieniędzy byłyby gromadzone pieniądze na przyszłe emerytury. Taka reforma emerytalna bis. Ale ponieważ państwowego majątku jest niewiele, więc dlaczego by go nie odebrać prywaciarzom z OFE i nie wrzucić do takiego funduszu "rezerwowego"?



GIEŁDA SAMA SIĘ ZNACJONALIZUJE? Wyobraźmy sobie sytuację, że rząd podejmuje decyzję o nacjonalizacji reszty majątku zgromadzonego w OFE. Nie da się spieniężyć akcji za 160 mld zł, bo to załamałoby giełdę i zamiast 160 mld zł dałoby się uzyskać 50 mld zł albo mniej. Ale można stworzyć specjalny fundusz i do niego wnieść udziały w setkach spółek giełdowych. Tym sposobem Skarb Państwa częściowo znacjonalizowałby większość dużych spółek będących na parkiecie. Co na to inni inwestorzy? Dopóki Skarb Państwa byłby pasywnym udziałowcem i ograniczał swą rolę tylko do głosowania za wypłatą dywidendy - pikuś. Gdyby Skarb Państwa zastawiał posiadane akcje i zadłużał się, żeby wypłacać 500 zł na każde dziecko? Też pikuś. Ale ostatnio słyszałem, że państwowe aktywa giełdowych spółek mają służyć do realizacji strategii państwa. Czy więc każda giełdowa spółka, w której dziś kilka, kilkanaście procent akcji dziś mają OFE, po trosze zostałaby objęta obowiązkiem np. pomagania państwu w regulowaniu cen różnych towarów?



Jak rynek - czyli pozostali inwestorzy - "wyceniliby" taką okoliczność? I jak na ceny akcji po ewentualnej nacjonalizacji OFE wpłynęłaby świadomość inwestorów, że w akcjonariatach wielu spółek jest nieobliczalny inwestor, który - jeśli będzie miał w budżecie dziurę - może zacząć znienacka wyrzucać posiadane akcje, nie patrząc na ceny. Kto wie, czy dziś Trybunał Konstytucyjny nie tylko de facto skasował nam możliwość uratowania części obowiązkowych składek przez natychmiastowym ich wydaniem przez ZUS. Być może otworzył też drogę do obniżenia prywatnych emerytur tym, którzy odkładają pieniądze poza obowiązkowym systemem i lokują je w polskie akcje - czy to bezpośrednio, czy za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych lub ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych. To jeszcze jeden argument, żeby swoje dodatkowe oszczędności emerytalne nie uzależniać wyłącznie od tego co dzieje się w Polsce. Zresztą... obejrzyjcie ten klip, to trochę Wam się cale zagadnienie rozjaśni.





ILE MOŻNA ZAOSZCZĘDZIĆ NA... SAMOCHODZIE? Auto to dla wielu narzędzie pracy, dla innych narzędzie rozrywki, dla jeszcze innych przedłużenie... karty płatniczej ;-). Ale samochód to również jeden z większych wydatków każdego domowego budżetu. Co by się stało, gdyby tak troszkę na samochodzie... przyoszczędzić? ;-) 





JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. Czy dziś warto brać kredyt hipoteczny? Jak sprawdzić czy cię na niego stać? Na co zwracać uwagę porównując oferty? Czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu? Zapraszam!





SUBIEKTYWNOŚĆ JEST NA YOUTUBE! Zbudowanie nawyku  gromadzenia długoterminowych oszczędności to ważny krok do Twojej finansowej niezależności. Jak się za to zabrać? W ostatnich klipach na kanale "Subiektywnie o finansach" na YouTube znajdziesz mnóstwo ciekawych argumentów i patentów, które przekonają Cię, że nie taki diabeł straszny.



Jak inwestować i pomnażać ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ!  Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik  "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania, Maciej_Samcikokladkapierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka   "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 04, 2015 12:00

Ten wyrok zwiastuje kolejny skok na naszą kasę. Chyba znam już scenariusz tego skoku

Co oznacza dla naszych portfeli i emerytur orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie reformy OFE? Sędziowie - na wniosek byłego prezydenta i byłego rzecznika praw obywatelskich - mieli sprawdzić czy legalne było przeniesienie 150 mld zł naszych oszczędności z funduszy emerytalnych do ZUS, dokonane dwa lata temu jeszcze przez rząd Donalda Tuska. Jak pamiętacie, wówczas ograbiono OFE z połowy pieniędzy - tej, która była zainwestowana w obligacje Skarbu Państwa.



1d._nacjonalizacja__aktywa_ofe



Sędziowie Trybunału uznali, że rząd nie złamał konstytucji, a pieniądze nie muszą wracać na nasze konta emerytalne. Z jednej strony można powiedzieć, że to przynajmniej unikniemy kolejnego wielkiego zamieszania - bo przecież rząd te "ukradzione" nam pieniądze z OFE już wydał - ale z drugiej strony ten wyrok oznacza definitywny wyrok śmierci dla prywatnych funduszy emerytalnych. I dla koncepcji, byśmy sami sobie odkładali choćby część składek na emeryturę poza ZUS-em. Trybunał Konstytucyjny zadecydował dziś o likwidacji OFE i uzależnieniu naszych emerytur wyłącznie od ZUS-u.



MOŻNA BYŁO ZABRAĆ POŁOWĘ PIENIĘDZY? ZABIORĄ I DRUGIE PÓŁ. Jak pamiętacie, pomysł na OFE był taki, żeby część naszych obowiązkowych składek emerytalnych nie przekazywać do ZUS-u (bo ten je od razu wydaje), lecz inwestować w akcje i obligacje. Tym sposobem nasza emerytura z jednej strony byłaby budowana przez nasze dzieci (płaciłyby składki, które ZUS by nam wypłacał w formie świadczenia), a z drugiej strony przez nas samych (każdy miałby prywatne konto w jednym z OFE, a na nim akcje i obligacje). Trybunał uznał, że można było zabrać połowę pieniędzy z OFE, wydać je na spłatę długów Polski, a nam, przyszłym emerytom, w zamian wydać "zaświadczenie", że ZUS kiedyś te pieniądze nam odda. Z czego miałby oddać, skoro ma rocznie 50 mld zł deficytu? Nie wiadomo.



1b._emerytura



W OFE wciąż jest góra grosza (jakieś 160 mld zł), ale skoro Trybunał Konstytucyjny uznał, że połowę można było ukraść i jest to legalne, to dlaczego by nie ukraść drugiej połowy, żeby mieć kasę na realizowanie obietnic? Jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu. Sąd Najwyższy już przecież raz powiedział, że nasze składki emerytalne w OFE tak naprawdę nie są nasze (bo nie można ich wypłacić przed terminem, choć można dziedziczyć).



WŁADZA MOŻE DECYDOWAĆ W CO IMAJĄ BYĆ INWESTOWANE NASZE PIENIĄDZE. Trybunał orzekł też, że można było napisać ustawę, która zakazuje OFE lokowania tych pieniędzy, które jeszcze do nich trafiają, w rządowe obligacje. To kolejny przykład na to, że zdaniem sędziów nasze obowiązkowe składki na przyszłą emeryturę wcale nie są nasze. Bo skoro wynajmowanym przez nas zarządzającym można mówić w co mają je inwestować, a w co nie.... Posłowie mogliby np. napisać ustawę, która kazałaby OFE lokować wszystkie składki w plantacje bananów na Mazurach. I OFE musiałyby inwestować w banany. Jedynym, co Trybunał Konstytucyjny uznał za nielegalne, był zakaz reklamowania się OFE, wprowadzony po to, by Polacy przypadkiem nie poszli za głosem rozumu i nie zdecydowali się zostawić swoich pieniędzy w formie "prawdziwej" (jednostek uczestnictwa w OFE), zamiast zamieniać większość z nich na "obietnice" ZUS-u.



JAK BĘDZIE PRZEBIEGAŁA LIKWIDACJA OFE? Ustaliliśmy już, że skoro można było zabrać połowę pieniędzy z OFE, to można zabrać i drugie pół. Owszem, w pierwszym skoku na OFE rząd miał pewne alibi - mówił, że ZUS-owi nie starcza kasy na wypłacenie bieżących emerytur i jednocześnie na przekazywanie do OFE części pieniędzy z otrzymywanych składek (przez to państwo musiało się bardziej zadłużać, a jego obligacje kupowały OFE). Więc zabrano z OFE "tylko" tę część kasy, która była zainwestowana w obligacje. Jakie byłoby uzasadnienie, żeby zabrać te te zainwestowane w akcje? Fatalna sytuacja budżetu?



1a._pastwo_si_zadua__deficyt_budetu_pastwa



Cóż, jakiś czas temu PiS prezentował pomysł utworzenia specjalnego funduszu, do którego będą trafiały dywidendy z kontrolowanych przez państwo spółek i z tych pieniędzy byłyby gromadzone pieniądze na przyszłe emerytury. Taka reforma emerytalna bis. Ale ponieważ państwowego majątku jest niewiele, więc dlaczego by go nie odebrać prywaciarzom z OFE i nie wrzucić do takiego funduszu "rezerwowego"?



GIEŁDA SAMA SIĘ ZNACJONALIZUJE? Wyobraźmy sobie sytuację, że rząd podejmuje decyzję o nacjonalizacji reszty majątku zgromadzonego w OFE. Nie da się spieniężyć akcji za 160 mld zł, bo to załamałoby giełdę i zamiast 160 mld zł dałoby się uzyskać 50 mld zł albo mniej. Ale można stworzyć specjalny fundusz i do niego wnieść udziały w setkach spółek giełdowych. Tym sposobem Skarb Państwa częściowo znacjonalizowałby większość dużych spółek będących na parkiecie. Co na to inni inwestorzy? Dopóki Skarb Państwa byłby pasywnym udziałowcem i ograniczał swą rolę tylko do głosowania za wypłatą dywidendy - pikuś. Gdyby Skarb Państwa zastawiał posiadane akcje i zadłużał się, żeby wypłacać 500 zł na każde dziecko? Też pikuś. Ale ostatnio słyszałem, że państwowe aktywa giełdowych spółek mają służyć do realizacji strategii państwa. Czy więc każda giełdowa spółka, w której dziś kilka, kilkanaście procent akcji dziś mają OFE, po trosze zostałaby objęta obowiązkiem np. pomagania państwu w regulowaniu cen różnych towarów?



Jak rynek - czyli pozostali inwestorzy - "wyceniliby" taką okoliczność? I jak na ceny akcji po ewentualnej nacjonalizacji OFE wpłynęłaby świadomość inwestorów, że w akcjonariatach wielu spółek jest nieobliczalny inwestor, który - jeśli będzie miał w budżecie dziurę - może zacząć znienacka wyrzucać posiadane akcje, nie patrząc na ceny. Kto wie, czy dziś Trybunał Konstytucyjny nie tylko de facto skasował nam możliwość uratowania części obowiązkowych składek przez natychmiastowym ich wydaniem przez ZUS. Być może otworzył też drogę do obniżenia prywatnych emerytur tym, którzy odkładają pieniądze poza obowiązkowym systemem i lokują je w polskie akcje - czy to bezpośrednio, czy za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych lub ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych. To jeszcze jeden argument, żeby swoje dodatkowe oszczędności emerytalne nie uzależniać wyłącznie od tego co dzieje się w Polsce. Zresztą... obejrzyjcie ten klip, to trochę Wam się cale zagadnienie rozjaśni.





ILE MOŻNA ZAOSZCZĘDZIĆ NA... SAMOCHODZIE? Auto to dla wielu narzędzie pracy, dla innych narzędzie rozrywki, dla jeszcze innych przedłużenie... karty płatniczej ;-). Ale samochód to również jeden z większych wydatków każdego domowego budżetu. Co by się stało, gdyby tak troszkę na samochodzie... przyoszczędzić? ;-) 





JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. Czy dziś warto brać kredyt hipoteczny? Jak sprawdzić czy cię na niego stać? Na co zwracać uwagę porównując oferty? Czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu? Zapraszam!





SUBIEKTYWNOŚĆ JEST NA YOUTUBE! Zbudowanie nawyku  gromadzenia długoterminowych oszczędności to ważny krok do Twojej finansowej niezależności. Jak się za to zabrać? W ostatnich klipach na kanale "Subiektywnie o finansach" na YouTube znajdziesz mnóstwo ciekawych argumentów i patentów, które przekonają Cię, że nie taki diabeł straszny.



Jak inwestować i pomnażać ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ!  Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik  "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania, Maciej_Samcikokladkapierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka   "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 04, 2015 12:00

Maciej Samcik's Blog

Maciej Samcik
Maciej Samcik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Maciej Samcik's blog with rss.