Rafał Kosik's Blog, page 18

April 22, 2018

Moda na czytanie w Playboyu

To nie pierwszy raz, kiedy pojawiam się w Playboyu, ale pierwszy, kiedy pojawiam się osobiście. Bardzo pozytywny sposób na promocję czytelnictwa w Polsce.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 22, 2018 07:49

April 17, 2018

Różaniec nominowany do Nagrody Żuławskiego

ŻuławskiMam przyjemność poinformować, że Różaniec otrzymał nominację do Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego. Czuję się zaszczycony. Oto wszystkie powieści, które uzyskały nominacje do Nagrody, wymienione w kolejności wg liczby przyznanych punktów w porządku malejącym:


1. Rafał Kosik - Różaniec

2. Anna Kańtoch - Niepełnia

3. Paweł Majka - Wojny przestrzeni

4. Elżbieta Cherezińska - Płomienna korona

5. Paweł Majka - Berserk

6. Jarosław Grzędowicz - Hel3

7. Zygmunt Miłoszewski - Jak zawsze

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 17, 2018 09:19

April 12, 2018

Problem wielkości

Przeciętny owad zrzucony ze znacznej wysokości wyląduje miękko na betonie. Dosłownie nie ma znaczenia, czy się go zrzuci ze stołu, czy z tarasu wieżowca. Po pierwsze, nie nabierze większej prędkości z powodu oporów aerodynamicznych, a po drugie, jest na tyle solidnie zbudowany, że bez uszczerbku wytrzyma zderzenie z twardą powierzchnią. Mysz zrzucona z dowolnej wysokości ma szansę przeżyć, jeżeli nie będzie to tak duża wysokość, aby gryzoń po drodze zamarzł. Organizm wielkości kota jest na granicy i raczej sporadyczne są przypadki przeżycia kota, który spadł z wysokiego piętra budynku.


Wolno spadający z dużej wysokości człowiek osiąga w atmosferze ziemskiej prędkość około 300 km/h, co oznacza niemal gwarancję śmierci nawet przy uderzeniu w wodę. Stóg siana zwiększa szanse o kilka procent, idealna jest zaś kilkunastometrowa zaspa śniegu, jeżeli ktoś nas z niej wyciągnie w miarę szybko. Płaszczyki, parasolki i modlitwy zmniejszają tę prędkość nieznacznie. Upadek słonia lub wieloryba ze znacznej wysokości zakończy się eksplozją i rozniesieniem obiektu na dużej przestrzeni.


Te dysproporcje wynikają z samej natury naszego trójwymiarowego wszechświata. Wytrzymałość takich na przykład kończyn jest definiowana przez powierzchnię przekroju, a obciążenie kończyn przez objętość tkanek, które ta kończyna ma unieść. Organizm powiększony dwukrotnie będzie miał czterokrotnie wytrzymalsze kończyny, lecz jednocześnie jego masa wzrośnie ośmiokrotnie. Kwadrat powierzchni rośnie wolniej niż sześcian objętości i otrzymujemy jednoznaczną definicję naszego problemu.


Czysto teoretycznie ciągnąc to dalej, organizmy czterowymiarowe miałyby przekichane na starcie – musiałyby być bardzo małe, by się nie zapaść pod własnym ciężarem, rosnącym znacznie szybciej. Hipotetyczne czterowymiarowe zwierzę (np. hiperpotam) wielkości pekińczyka poruszałoby się z gracją trójwymiarowego słonia i potrzebowałoby tyleż energii, co ów słoń. To oczywiście tylko zabawa z wyobraźnią, bo nawet zwykłe różnice międzygatunkowe potrafią nas zaskoczyć. Goryl o zbliżonej do Homo sapiens masie i mięśniach podobnej wielkości, jest jednak znacznie silniejszy, co jednak okupione jest zdecydowanie mniejszą precyzją ruchów.


Czysto mechaniczna delikatność naszego ciała jest poważnym ograniczeniem w eksploracji wielu miejsc na Ziemi, a tym bardziej poza nią. Nawet pomijając kwestie podtrzymywania życia, ochrony przed promieniowaniem, czy czasu potrzebnego, by dotrzeć do najbliższego układu planetarnego, zabije nas banalne przeciążenie niezbędne przy tak dalekich podróżach (przy obecnie stosowanych technologiach). Piloci myśliwców i astronauci przez krótki czas znoszą do 10g (dziesięciokrotność ciążenia ziemskiego), ale żaden trening nie pozwoli na długotrwałe przebywanie w warunkach choćby 2g.


Organizmy żywe są zaskakująco wytrzymałe. Niektóre ziemskie jednokomórkowce potrafią przeżyć długą podróż kosmiczną. Na zewnątrz statku. Między innymi dlatego sondy marsjańskie przed startem są dezynfekowane. Co ciekawsze, istnieje uzasadnione podejrzenie, że zarodniki bakterii i grzybów mogą opuszczać atmosferę ziemską bez udziału człowieka. Prawdopodobieństwo przypadkowego, ale naturalnego, wyrzucenia ich w kosmos jest bardzo niskie, lecz niezerowe. Co więcej, długotrwałe przebywanie w próżni wydaje się im nie szkodzić.


Niekoniecznie trzeba być jednokomórkowcem, by to osiągnąć. Eksperymenty dowiodły, że larwy niektórych owadów w otwartej przestrzeni kosmicznej hibernują, by po powrocie na Ziemię wznowić metabolizm. Osiągające rozmiary milimetra dorosłe niesporczaki (Tardigrada) w stanie anabiozy mogą przetrwać w temperaturach od prawie zera absolutnego do ponad 150°C, wytrzymują tysiąc razy silniejsze promieniowanie jonizujące niż człowiek, ciśnienie 6000 atmosfer, a to wcale nie koniec ich rekordów.


Jeśli chodzi o wytrzymałość, to daleko nam do legendarnych niesporczaków, ale umówmy się, że im jeszcze dalej do nas intelektualnie. I tu leży sedno problemu: jesteśmy za dużymi strukturami, by móc się poddać przeciążeniom koniecznym, by (używając obecnej technologii) w sensownym czasie dotrzeć do egzoplanet podobnych Ziemi. Jednocześnie jesteśmy zbyt mali, by wykształcić odpowiednio wydajny mózg, który wynajdzie inny sposób dotarcia do tych planet. Z punktu widzenia ewolucji ludzki mózg i tak jest już ekstrawaganckim ewenementem.


A jednak istnieje rozwiązanie. Cóż z tego, że mózg ma zbyt małą moc obliczeniową? Połączmy wiele mózgów w sieć. Kiedyś taka sieć nazywała się „uniwersytet”, dziś możliwości jest więcej. Najprostszą siecią jest trzech hydraulików zastanawiających się, jak wkręcić rurę pół cala do mufki trzy czwarte. A te bardziej złożone to think tanki doradzające światowym przywódcom. Zwykła burza mózgów w agencji reklamowej też jest sposobem na wzmocnienie mocy obliczeniowej mózgów poprzez ich najprostsze zsieciowanie.


Idealnym astronautą międzygalaktycznym byłoby mrowisko zawierające wymienialne i zastępowalne osobniki, które ogromną moc obliczeniową uzyskują po połączeniu się. Nie sądzę, by prowadzono takie badania, ale wydaje mi się, że dla pojedynczej mrówki stałe przeciążenie 10g byłoby co najwyżej dyskomfortem. Tylko po co wysyłać na inną planetę genetycznie modyfikowane mrówki albo niesporczaki?


Stanisław Lem powiedział: „Gdyby ludzie robili tylko to, co wyglądało na możliwe, do dzisiaj siedzieliby w jaskiniach”. Nasze słabości potrafimy przekuć w siłę, a można wręcz przyjąć, że przeciwności losu doskonalą rasę ludzką. Pchamy się w kosmos, a przecież jesteśmy nieprzystosowani do życia nawet na własnej planecie. A dokładniej, nie bylibyśmy, gdyby nie nasza inteligencja. Musieliśmy solidnie ruszyć głową, by bez sierści na całym ciele przetrwać zimę w Europie. Gdyby było ciepło i jedzenia w bród, to rzeczywiście nawet nie musielibyśmy szukać schronienia w tych jaskiniach. Podziękujmy nieprzyjaznej naturze, bo bez jej wrogości bylibyśmy grubymi, leniwymi przygłupami.


Jeżeli obecne teorie naukowe i oparte na nich obliczenia dobitnie wykazują, że nie dolecimy nigdy nawet do Proximy Centauri B, to tym gorzej dla tych teorii. Cóż z tego, że mamy delikatne ciała? Z pomocą zbiorowej inteligencji znajdziemy sposób, by je wzmocnić, zmienić, ochronić, a ostatecznie może nawet porzucić.

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 12, 2018 17:45

March 9, 2018

Niepamięć


Jeżeli mi ufacie, to obejrzyjcie ten film. Zakładając oczywiście, że wcześniej go nie widzieliście. Temat przerabiany po wielokroć robi się banalny i nudny. Tym większą sztuką jest go odkryć na nowo i uczynić czymś strawnym. Obejrzyjcie ten film bez czytania recenzji i googlania opinii. Do opowiadania właśnie takich historii wymyślono kiedyś kino.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 09, 2018 19:02

March 7, 2018

Antroponarcyzm czyli pępkowszechświatyzm

Jezus Chrystus na oficjalnych obrazkach jest białym mężczyzną rasy kaukaskiej z równo przyciętą brodą, długimi włosami i łagodnym spojrzeniem. U nas tak wygląda, bo na przykład kościoły czarnoskórych wspólnot w USA często przedstawiają go jako Murzyna. Jezus na pewno nie był ani tak czarny, ani tak biały. Prawdę mówiąc to nie mamy pojęcia, jak dokładnie wyglądał, i niespecjalnie nas to obchodzi. Jego aktualny wizerunek ma po prostu przypominać nas.


Nawet sam Bóg jest przedstawiany jako mędrzec z siwą brodą. Byt absolutny wtłoczyliśmy z wrodzoną sobie pychą i zapatrzeniem w lustro w ramy jednego z naszych ludzkich archetypów. Po co? Ano po to, żeby przybliżyć Boga prostemu człowiekowi. Nie ma w tym niczego złego, a przynajmniej niczego gorszego niż w lokalizowaniu systemu operacyjnego Windows czy Android tak, by ten był bardziej przyjazny użytkownikowi. To wydaje się mądre. No, przynajmniej do momentu kiedy próbujesz skorzystać z francuskiego komputera.


Mamy taką ciekawą przypadłość: nie możemy się pozbyć przeświadczenia, że jesteśmy pępkiem świata. Przeciętny człowiek siłą rzeczy postrzega rzeczywistość ze swojego punktu widzenia i do wszystkiego przykłada swoją miarę. Wyobraźnia pomaga nam wzbić się ponad to, ale nawet kiedy już zdamy sobie sprawę z naszego obciążenia, trudno je przezwyciężyć, bo to element naszej natury. Dotyczy to nas jako jednostek, dotyczy jako przynależnych do danego kręgu kulturowego, a nawet dotyczy jako gatunku zamieszkujący Ziemię. Pamiętajmy, jak trudno było obalić przeróżne modele astronomiczne z Ziemią pośrodku, nawet już tą kulistą.


W świątyni Wat Pho w Bangkoku stoją kamienne rzeźby zwane Farang Guards, wykonane przez Chińczyków. Rzeźby jak rzeźby, przedstawiają przeciętnych Azjatów, tylko z bardziej wyłupiastymi oczami. Jedyne co w nich nie pasuje do otoczenia, to cylindry na głowach. To znaczy dla ludzi Zachodu tak to wygląda, bo oceniają według swojej miary i przyzwyczajeń. W rzeczywistości miało to być karykaturalne przedstawienie Brytyjczyków, tyle że artysta tkwił głęboko w swojej kulturze i nie potrafił się wyrwać z utrwalonych torów myślowych. Tak jak my rysujemy Chińczyków ze skośnymi oczami, tak oni nas z wyłupiastymi.


Ludzie, których potomkami jesteśmy, prawdopodobnie wyruszyli na podbój planety kilkadziesiąt tysięcy lat temu gdzieś z północnej Afryki. Prawdopodobnie bardzo przypominali współczesnych Afrykańczyków. Nie była to pierwsza fala hominidów, wylewająca się stamtąd… i niekoniecznie ostatnia. I nawet nie piszę teraz o aktualnym kryzysie imigracyjnym, tylko o czymś, co grozi nam w skali kolejnych dziesięcioleci – być może ocieplenie klimatu spowodowane industrializacją uczyni kolejną migrację ostatnią, ale masową na niespotykaną nigdy wcześniej skalę.


Potomkowie tych, którzy kiedyś wyruszyli z Afryki, powrócili tam jako badacze. A kiedy zobaczyli lokalsów, nawet nie rozpoznali w nich ludzi. I to nie z powodu rasizmu (to pojęcie nawet wtedy nie istniało), lecz ograniczeń wyobraźni. A minęło ledwie kilkadziesiąt tysiącleci, co w skali kosmicznej jest czknięciem.


Miałem poważny problem z serialem Star Trek, a głównie z serią Next Generation, której lata temu obejrzałem chyba wszystkie odcinki. Otóż dowolny kontakt z obcą cywilizacją, czy nawet z bytem wyższym (Q), sprowadzał się do niemal stuprocentowej antropomorfizacji. Czyli lądujemy na planecie, gdzie tubylcy przypominają ludzi, ale mają szpiczaste uszy albo niebieską skórę, albo… co się tam naprędce udało charakteryzatorom dokleić. Przy czym zwyczaje na planecie są znajome, obowiązkowo przyspieszenie grawitacyjnie wynosi 9.8 m/s2, a skład atmosfery jest identyczny z ziemskim. Nie wiem jak Wy, ale ja w tym momencie idę zaparzyć herbatę (bez pauzowania filmu). Niestety po powrocie z kuchni jest jeszcze gorzej – obcy mówią po angielsku z silnym walijskim akcentem.


Chociaż Gwiezdne wojny mają tyle wspólnego z science fiction, ile „piwo” koncernowe z piwem, to akurat aspekt rasowy rozpracowują ciut lepiej. Ciut lepiej, lecz nadal niedoskonale. Przynajmniej języki i ogólny fenotyp się różni, choć te wszystkie rasy nadal wyglądają, jakby wyewoluowały od wspólnego z ludźmi przodka gdzieś sto tysięcy, może milion lat wcześniej. Jestem pewien, że są na ten temat opracowania fanowskie; nie czytałem ich i nie o fikcyjne wyjaśnienia teraz chodzi.


Kino mainstreamowe nawet nie próbuje się wysilać i jeśli musi pokazać obcą formę życia, to zazwyczaj przedstawia ją jako człowieka. Po prostu pojawia się John lub inny Zdzisław, potraktowany mniej lub bardziej symbolicznie. Wyjaśnienie, że postacie muszą mieć fizyczne i psychiczne cechy ludzkie, by widz mógł się z nimi utożsamiać (więc i kupić bilet), oczywiście jest uzasadnione z punktu widzenia sztuki filmowej. To tylko potwierdza nasz nieuleczalny pępkowszechświatyzm.


A co z literaturą? W książce nie trzeba przecież pokazywać wszystkiego dosłownie, można się dowolnie bawić słowami. Jeżeli miałbym wskazać najdalej posuniętą wizję deantropomorfizacji obcych w literaturze, to jako pierwszy przyszedł mi do głowy Szpital kosmiczny Jamesa White’a. Po namyśle pojawiło się jednak pytanie o sens, bo po co ktoś miałby robić jeden szpital dla ludzi, psów, tuńczyków, paproci i Escherichia coli? Po głębszym zastanowieniu przyszło mi do głowy Ślepowidzenie, lecz ostatecznie wygrały Fiasko i Solaris. No i może Trylogia Ryfterów.


Co ciekawe, w nauce jest podobnie, bo na przykład mechanika kwantowa posługuje się pojęciem superpozycji różnych stanów i dopiero pomiar dokonany przez obserwatora spowoduje redukcję funkcji falowej złożonego systemu do jednego ze stanów dozwolonych. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, jest to wyjaśnienie akceptowane od stulecia – gdy ktoś pierwszy dokona obserwacji (pomiaru), obiekt obserwowany zmuszony jest do „decyzji”, w jakim stanie się znajduje. I już w takim stanie musi pozostać dla kolejnych obserwatorów. W makroskali jest to oczywiście humorystyczny przykład kota Schrödingera.


Nauka ścisła zamienia się w tym momencie w filozofię, bo kto jest uprawniony do dokonania kolapsu funkcji falowej? Oczywiście człowiek. Tylko cóż to właściwie znaczy? Czy ów człowiek musi mieć tytuł profesora fizyki? A jeżeli w nocy w laboratorium sprzątaczka niechcący zerknie na monitor, to jej obserwacja będzie się liczyć? A jeśli spojrzy niczego nierozumiejące dziecko? A jeśli do pudła z żywomartwym kotem Schrödingera zajrzy inny kot? A może w roli obserwatora wystarczy pchła na żywomartwym kocie?


Jeżeli po nocnym locie Dreamlinerem dotrę do Nowego Yorku i zobaczę przez okno lotnisko JFK, to mogę mieć pewność, że wszyscy pozostali pasażerowie po przebudzeniu też zobaczą lotnisko JFK. Nie z powodu mojej uprzywilejowanej pozycji pierwszego obserwatora, lecz z tej banalnej przyczyny, że wszyscy znajdujemy się w tym samym samolocie. Podobne rozwiązanie paradoksu żywomartwego kota Schrödingera zaproponował Hugh Everett III, który opracował kwantowe podstawy teorii wieloświata. Innymi słowy kot jest i żywy i martwy, tyle że w momencie pierwszej obserwacji drzewo światów rozgałęziło się, a obie odnogi różnią się jedynie kondycją sierściucha.


Wydawać by się mogło, że koncepcja wieloświata powinna zniszczyć nasz antroponarcyzm, bo tym bardziej czyni nas jednymi z nieskończonej palety możliwości. Nic podobnego. W literaturze więcej światów oznacza tylko więcej możliwości zaludniania nowych obszarów kopiami nas samych. Co czynię również ja sam.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 07, 2018 16:33

February 23, 2018

Kształt wody


To jest dobry film, taki w starym solidnym stylu, gdzie bohaterowie są archetypiczni co do milimetra, a dobro [autocensorship antispoiling mode activated]. Fabuła jest sklejona po bożemu, przez co bardzo (bardzo!) przewidywalna, ale wiecie co? - to w ogóle nie przeszkadza. Realizm magiczny Del Toro potrafi wyłączyć neurony odpowiedzialne za łaknienie taniej sensacji i jeszcze tańszych gagów. Jeśli podobał Ci się Labirynt Fauna, to idź na ten film. Jeśli wolisz Szybkich i Wściekłych 17. Reaktywacja, to lepiej sobie odpuść. Fanom Bergmana również nie polecam. Ode mnie mocne 6/10.

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on February 23, 2018 19:25

February 5, 2018

Sen o sieci

Kila lat temu pewna staruszka odcięła większą część Armenii od internetu. Próbowała ukraść światłowód, żeby sprzedać go na złomie. O tym, że w światłowodzie nie ma miedzi, poinformowali ją podczas aresztowania policjanci. Jeżeli myślicie, że w nieco bardziej rozwiniętych częściach świata podobna sytuacja nie może się przydarzyć, to jesteście naiwnymi optymistami.


Człowiek szybko przyzwyczaja się do nowych wygód i zaczyna je traktować jak coś normalnego, coś co zawsze będzie. Gdy kilka lat temu spóźniliśmy się o tydzień z zapłaceniem faktury, miły operator komórkowy wyłączył nam telefony. Wydarzyło się to podczas wyjazdu wakacyjnego i wiązało się to z pewnym dyskomfortem. Minęło kilka dni, nim się przyzwyczailiśmy, co wbrew pozorom nie było aż takie trudne. Do umawiania się w konkretnym miejscu i czasie używaliśmy smartfonowego komunikatora, jeśli w pobliżu był hot spot. Było to we Florencji, gdzie praktycznie w całym mieście dawało się złapać zasięg niezabezpieczonego routera Wi-Fi z kawiarni lub nawet z prywatnego mieszkania. W zanadrzu miałem jeszcze PMR-y (walkie-talkie), ale one w warunkach miejskich niestety działają na małym dystansie. Gdyby nie regularny dostęp do internetu, mielibyśmy problem.


Internet wywodzi się z technologii militarnych czasów Zimnej Wojny, a konkretnie z konieczności zachowania możliwościami dowodzenia w warunkach wojny nuklearnej. U jego podstaw leży rozproszenie elementów kluczowych, tak by po zniszczeniu części sieci, reszta mogła nadal działać. Tymczasem wszystko to o kant pupy potłuc, jeśli sieć w znacznym stopniu podlega zasadom rynkowym, w którym rosnący gracze dążą do monopolu. To powoduje zamianę setek drobnych węzłów na kilka masywnych, oraz ogranicza liczbę połączeń między węzłami. Każdą poważną awarię czyni więc potencjalnie wręcz katastrofalną.


Rozproszeni po tysiącach stron, blogów, forów użytkownicy w ciągu ostatniego dziesięciolecia przenieśli do kilku dużych serwisów, a wreszcie wylądowali na jednym Facebooku. Inne serwisy przekształcały się, łączyły i dzieliły, by wreszcie skarleć, zniknąć lub stać się przybudówką Facebooka albo Google’a. Założę się, że znakomita większość użytkowników Facebooka nie ma planu awaryjnego na wypadek całkowitego padu tego serwisu, tzn. kontakt z wieloma znajomymi mają tylko tam. Odnalezienie się w razie czego będzie bardzo trudne.


Totalne wysypanie się Facebooka miałoby poważny wpływ nie tylko na życie prywatne użytkowników, ale i na całą gospodarkę krajów uprzemysłowionych. Kilkuminutowa awaria samych tylko serverów Google generuje straty idące w miliony dolarów. A to tylko jedna firma i kilka minut. W czerwcu przestało działać, na szczęście tylko na jakiś czas, forum jeep.org.pl. Gdy go zabrakło, zorientowałem się, jak wiele informacji czerpałem z tego jednego miejsca (na tym forum udało mi się np. sprzedać samochód). Połowa linków z polskojęzycznymi zapytaniami technicznymi o samochody marki Jeep prowadziła właśnie pod ten adres.


W państwach uprzemysłowionych wszystko jest uzależnione od szybkiego internetu i od prądu. Na przykład jednodniowa awaria zasilania w 2003 roku w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych oraz prowincji Ontario w Kanadzie przyniosła straty kilku miliardów dolarów i poważnie zachwiała kursem USD. Narobiła też wielkiego zamieszania w światowym handlu z powodu padu serwerów instytucji finansowych. Przyczyn awarii może być wiele i czasem aż ciarki przechodzą po plecach, jeśli się wie, jak banalne mogą to być przyczyny. W 1977 roku wystarczył jeden piorun, by sprowadzić na cały Nowy York blackout trwający ponad dobę.


Współczesna infrastruktura informatyczna jest rozproszona i awaria w dowolnej części świata może skutkować poważnymi problemami dokładnie wszędzie. Przykład w skali mikro: w 2013 roku przestał działać warszawski system rowerów miejskich, a przyczyną okazała się powódź w niemieckim Lipsku. A co by było, gdyby internet w ogóle przestał działać, lub choćby zerwane zostały połączenia międzynarodowe? I nawet nie myślę teraz o katastrofie naturalnej, tylko o działaniach ludzkich. A konkretnie o działaniach państw lub organizacji.


Podmorskich kabli łączących Amerykę z Europą nie ma znowu tak wiele, a np. połączenie USA-UK jest kluczowe dla światowej gospodarki. Gdyby zostało zerwane to u nas w Polsce przestałyby działać podstawowe usługi, które od lat uważamy za naturalny element naszego życia. Gdyby chcieć wyobrazić sobie przyszły konflikt Zachodu z Chinami, ale taki poważny konflikt, taki na serio, to prawie na pewno kable te stałyby się celem. Jest wprawdzie łączność satelitarna, ale ona również nie jest niezniszczalna. Technologie umożliwiające zestrzelenie satelitów na niskich orbitach istnieją od lat. Oczywiście Chiny, przygotowujące się do przejęcia po słabnącej Rosji roli głównego badassa na tej planecie, wkładają masę pieniędzy w rozwój tej technologii i już wyprzedzają na tym polu USA. Prawdopodobnie więc dzieli nas kilka lat od momentu, w którym decydenci Państwa Środka będą mogli szantażować świat groźbą wyłączenia internetu, a dokładniej poszatkowania go niepełnosprawne fragmenty.


Trudno sobie wyobrazić świat bez internetu, ale też nasze pojmowanie sieci bardzo się zmienia. SF-owa wizja ciągłego zanurzenia w sieci niezależnie od miejsca, gdzie się akurat znajdujemy, jakoś nie chce się urzeczywistnić. Europa likwiduje roaming, ale świat nie kończy się na Europie. Jeżeli pojedziesz gdzieś poza EU, będzie rozsądnie najpierw załadować mapy offline, najważniejsze informacje wydrukować i założyć, że dostęp do sieci będziesz miał sporadyczny. Odwiedziłem wspomnianą na wstępie Florencję ponownie w zeszłe wakacje i po dawnej swobodzie dostępu nie było śladu. Nawet w knajpach zazwyczaj dostawałem czasowy kod dostępu dopiero na wyraźną prośbę, a kupienie karty SIM do transferu danych okupione było procedurą sprawdzania moich danych chyba w samym Interpolu.

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on February 05, 2018 19:34

January 29, 2018

Czytam, bo chcę i już

MarsKiedy do księgarń wchodziła książka „Marsjanin” Andy’ego Weira, a potem pojawił się film w kinach, wielu miłośników literatury science-fiction dawało do zrozumienia, że mamy polskiego pisarza, który podobny temat podejmował już wcześniej, a na dodatek w sposób bardziej wizjonerski. Tą książką jest „Mars”, a jej autorem – Rafał Kosik. (więcej na dofi.com.pl…)

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 29, 2018 09:59

January 16, 2018

Literatura 3.0. Odwrócony efekt motyla

RóżaniecBrak empatii i uczuć to gwarancja bezpieczeństwa. „Potrzebujemy zdehumanizowanego zarządzania cywilizacją. Przy kosmicznej skali nie ma miejsca na uczucia. Pozostaje matematyka”. (więcej na Wszystko co najwazniejsze…)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 16, 2018 07:41

January 9, 2018

Strach

Szybkie oddalenie się z miejsca niebezpiecznego zdarzenia zwiększa szanse przeżycia. Czyli jeśli usłyszysz wybuch, to biegnij, nie patrząc na nic ani na nikogo. Skoro jakieś zachowanie przez pokolenia dawało statystycznie większą przeżywalność, to siłą rzeczy musiało stać się istotnym elementem strategii przetrwania. Przez miliony lat strach stał się wręcz podstawowym mechanizmem obronnym.


Oczywiście obdarzeni zdolnością abstrakcyjnego myślenia ludzie potrafią wykorzystać czyjś strach do własnych celów. Zarządzanie strachem to od zawsze jedno z podstawowych narzędzi władzy. Nie inaczej jest z terrorystami – to wręcz klasyczny przykład precyzyjnego wykorzystania tego narzędzia. Strach przed dowolną rzeczą jest gorszy niż ta rzecz sama w sobie. A strach przed śmiercią już szczególnie.


Prawdopodobieństwo odniesienia obrażeń w wyniku zamachu terrorystycznego jest tak niskie, że praktycznie wręcz statystycznie pomijalne. Nawet przebywanie w bezpośredniej bliskości miejsca i czasu zamachu nie oznacza, że zostaniemy choćby draśnięci. W ostatnim zamachu na London Bridge i Borough Market zginęło osiem osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. W tym czasie na moście i na bazarze przebywało pewnie około tysiąca ludzi, z których większość nie miała nawet pojęcia, że coś się dzieje. I całe szczęście.


Całe szczęście, bo panika jest gorsza od jej źródła. W Turynie podczas meczu wybuchła petarda, co się zdarza. Przy obecnym napięciu to wystarczyło, by wywołać panikę. Poszkodowanych zostało kilkaset osób.


Wątpię, by islamscy terroryści czytali moje felietony, mogę więc chyba napisać, że jak tak dalej pójdzie, to przygotowanie zamachu będzie dziecinnie proste. Wystarczy petarda lub fałszywa informacja, lub cokolwiek podobnego, a ludzie w panice pozabijają się sami. Jedyne, co konieczne, to stałe utrzymywanie ich w poczuciu zagrożenia.


Można sobie wyobrazić progres, w którym za kilkadziesiąt lat prawo zostanie dostosowane tak, że przestępstwem będzie samo uleganie panice. Na podobnej zasadzie działa dziś określenie przekroczenia granic obrony koniecznej. Nawet jeżeli coś takiego się pojawi, jest to bardzo odległa perspektywa. Rozwiązania trzeba więc szukać gdzie indziej.


Nie oglądam telewizji, chyba że jestem u kogoś, kto ogląda. Wtedy muszę i nie jest to przyjemne doświadczenie po wielu latach bez telewizora. Niedawno w ten sposób przez godzinę, może dłużej, byłem zmuszony oglądać pewien kanał informacyjny w okresie, kiedy nieszczęśliwie dla mediów nie działo się nic szczególnego. Nie udało się akurat skręcić żadnej sztucznej afery (czyt. wrobić kogoś), nie udało się odgrzać starej sensacji, tworząc „nowy wątek w sprawie”. W tej totalnej posusze i tak narracja była prowadzona w taki sposób, jakby za moment gdzieś obok coś miało wybuchnąć.


Bez podkręcających poczucie zagrożenia mediów informacyjnych terroryzm by nie zniknął, ale jego skuteczność psychologiczna byłaby niska. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że terroryści i media informacyjne funkcjonują w silnej symbiozie. Odnoszę czasem wrażenie, że jeśli gdzieś wydarzy się zamach, w redakcjach zaczyna się radosne podniecenie i liczenie przyszłych zysków.


Żyjemy w świecie, w którym nic nie jest tym, czym się wydaje na pierwszy rzut oka. Media informacyjne nie służą informowaniu społeczeństwa o czymkolwiek, lecz są maszynami przetwarzającymi nasz strach w pieniądze. Jeśli przypadkiem w głównym bloku informacyjnym w prime timie pojawi się relacja z takich np. targów książki, to znaczy, że nieszczęśliwie tego dnia nie wydarzyło się nic strasznego.


Niełatwo można zmienić ten stan, bo sama natura mediów wolnorynkowych wymusza maksymalizację zysków. Zyski zależą od uwagi odbiorców, a tę najłatwiej zdobyć, posługując się strachem. Negatywne emocje są zdecydowanie bardziej atrakcyjnym bodźcem, i to wcale nie dlatego, że jesteśmy źli czy zepsuci dobrobytem. Unikanie zagrożeń to cecha wbudowana głęboko w nasze umysły i decydująca o przetrwaniu.


Strach to ciekawy element strategii przetrwania od milionów lat. To bodajże najstarszy algorytm prognostyczny, w jaki zaopatrzono mózgi naszych protoplastów, nim ci jeszcze wypełzli na ląd. Dzięki temu nie musimy dać się ugryźć wężowi, żeby wiedzieć, czym to skutkuje. Dlatego właśnie po usłyszeniu odgłosu wybuchu tłum biegnie w przeciwnym kierunku, zanim ktokolwiek zastanowi się, czy to ma sens.


Czy strach jest zły? Zdecydowanie nie, jeżeli tylko kontroluje go rozsądek. Szybkie zmiany cywilizacyjne wymuszają stałe korekty naszych zasad bezpieczeństwa, bo biologiczna ewolucja jest o całe rzędy wielkości zbyt powolna. Codziennie wielokrotnie przełamujemy nasz strach i przyzwyczailiśmy się do tego. Odwracamy się tyłem do nieznajomych, wchodzimy do ciasnych wind, stoimy na peronie pół metra od wjeżdżającego pociągu. Codziennie też świadomie unikamy niebezpieczeństw, przed którymi zwykły, pierwotny strach nas nie chroni: zmieniamy hasła dostępu do kont, zapinamy pasy w samochodzie, instalujemy bezpieczniki w sieci elektrycznej.


Strach funkcjonuje poniżej świadomości, zresztą jedna z teorii podaje samą świadomość jako mechanizm ewolucyjny pozwalający wyłączyć strach, kiedy staje się on szkodliwy. Sam bezmyślny instynkt nie pozwala wskoczyć zwierzęciu do rwącej rzeki, co ma sens. Jednak w przypadku zbliżającego się pożaru lasu instynkt nakazuje ucieczkę, czyli powstaje sprzeczność. Wybór mniejszego zła to wcale nie taki prosty proces i tu pojawia się świadomość, która decyduje, który ze strachów należy przełamać, nim będzie za późno na cokolwiek. Wiele wskazuje na to, że to właśnie strach całkiem dosłownie uczynił nas istotami świadomymi. Co więcej, wydaje się robić to nadal, bo jest przecież najsilniejszym bodźcem do działania.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 09, 2018 16:06

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.