Rafał Kosik's Blog, page 14
December 23, 2018
Wesołych Świąt!
December 18, 2018
Fenomen Kosika
Rafał Kosik jest autorem science-fiction dla dorosłych, to jego specjalność. Wiele razy podkreślał w rozmowach, że zaczynając pracę nad książką dla młodzieży z góry zakładał, że musiały znaleźć się w niej wątki science-fiction. Umiejętnie wprowadza je do historii, co sprawia, że seria jest atrakcyjna dla młodych ludzi. Stąd wątek sztucznej inteligencji, robotów i paranormalnych właściwości, które posiada Nika. (więcej na ryms.pl…)
December 9, 2018
Kultura przepraszania
Niedawno poszedłem ze znajomymi do knajpy na piwo. Zamówiliśmy przegryzki, ale niestety gdy doszliśmy w menu do pozycji „tatar”, okazało się, że już go nie ma i nie będzie. Kelnerka bardzo nas przeprosiła i wyjaśniła, że kilka dni temu pewien klient oburzył się, że w knajpie jest serwowany tatar. W związku z czym tatar został natychmiast wycofany, a klient przeproszony, że narażono go na nieprzyjemność oglądania w karcie słowa „tatar”.
Właściciel zapewne obawiał się shitstormu na fanpage’u albo po prostu nie chciał się użerać i dał za wygraną na samym początku. Żartowaliśmy sobie, że byłoby zabawnie na koniec zbiorowo oburzyć się na sałatkę z tuńczykiem albo na zupę pomidorową (toż to ukryta promocja komunizmu!), ale nie znaleźliśmy w sobie dość motywacji. Choć nie nosimy krawatów, nie jesteśmy klientami awanturującymi się. I właśnie to jest kluczowe w tej sprawie, bo oto mamy jednego klienta awanturującego się, który sam nie lubi jakiegoś dania, i chce, żeby inni też nie mogli go zjeść. W kontrze do niego mamy, strzelam, kilkudziesięciu normalnych klientów tygodniowo, którzy nie dostaną swojego ulubionego dania. No ale oni nie zrobią zadymy na fejsie.
Kultura przepraszania i ustępowania jest zrozumiała z punktu widzenia PR-owego, jednak to taktyka krótkowzroczna i nie mająca wiele wspólnego z demokracją. Przecież wieczne ustępowanie prowadzi do eskalacji, na tej samej zasadzie, na jakiej płacenie okupu porywaczom zwiększa liczbę porwań w przyszłości. Dziecko, któremu płaczem i krzykiem uda się zaszantażować rodziców, po kilku sukcesach wprowadzi to zachowanie do swojego stałego repertuaru. A warto tutaj przypomnieć zasadę, że ten kto głośniej krzyczy, nie ma wcale więcej racji. Ten, kto głośniej krzyczy, po prostu głośniej krzyczy. To jedna z wielu zapomnianych prawd.
W cywilizacji zachodniej merytoryczną dyskusję coraz częściej zastępuje zakrzykiwanie oponentów. Przykre jest nawet nie to, że taka metoda jest stosowana, lecz że jest tak skuteczna. Skuteczna jak fałszowanie wyborów. Świat przecież nie staje się lepszy od tego, że panu X udało się narzucić innym swoje zasady. Za chwilę pojawi się pan Y i narzuci swoje. Lepiej gdyby obaj porozmawiali, wymienili się poglądami, wysłuchali argumentów. Może w efekcie doprowadziliby do sytuacji, w której obaj będą zadowoleni.
„Demokracja jest bardzo złym ustrojem, jednak do tej pory nie wymyślono niczego lepszego” – oczywiście Winston Churchill miał rację, bo większość graczy gry, którą jest demokracja, sprowadza ją (zwykle nieświadomie) do niesławnej zasady, że „moja ignorancja jest warta tyle samo, ile twoja wiedza”, zamiast „jeśli się na czymś nie znam, to albo się nauczę, albo będę siedział cicho”. Próby zmieniania świata poprzez narzucanie innym swojej woli, zamiast wypracowania konsensusu, generują ferment. Niestety nie twórczy, a erozyjny. Wydaje się, że na razie demokracja jest systemem najwydajniejszym, pod warunkiem że podlega pewnym dyskretnym ograniczeniom, jak chociażby system dwupartyjny. Ale jak długo jeszcze?
Nieustannie bawi mnie zaskoczenie ludzi, kiedy się dowiadują, że nie mam wyrobionej opinii na jakiś temat. Przecież to tak nie wypada! Każdy powinien znać się na wszystkim! Na przykład w kwestii powszechnego prawa do posiadania broni znam argumenty za i przeciw. Tych przeciw jest wprawdzie więcej, jednak zwyczajnie nie potrafię przewidzieć, co się stanie, jeśli Polacy masowo zaopatrzą się choćby w małe pistolety i rewolwery. Mogę tylko podejrzewać, że większość ofiar będą stanowili sami właściciele broni, którzy postrzelą się podczas poznawania swojego nowego gadżetu. Obstawiam, że najczęściej będzie to testowanie bezpiecznika, ex equo ze sprawdzaniem, czy lufa jest czysta.
A może po prostu każdy ustrój ma swój czas? Feudalizm, chyba przez wszystkich kojarzony negatywnie, był historyczną koniecznością, niezbędnym etapem, który jednak się zakończył, gdy stracił rację bytu. Zastąpił go duet kapitalizm-demokracja, które trudno rozpatrywać osobno. Narodowy socjalizm, podobnie jak sowiecki model totalitaryzmu komunistycznego, poległ na każdym odcinku, grzebiąc wraz z sobą dziesiątki milionów ofiar, wraz ze swoimi twórcami i niedoszłymi beneficjentami.
Jak na razie model chiński, czyli połączenie ograniczonego zamordyzmu politycznego ze sporą wolnością gospodarczą, wydaje się działać. To system, w którym oddolny ferment będzie automatycznie gaszony, a awanturujący się klient będzie mógł marzyć o zmienianiu świata co najwyżej zza krat. Rzecz jasna nikt z nas, jak to piszemy i czytamy, nie chciałby podlegać takiemu systemowi. Jednak może się kiedyś okazać, że nawet nas nie zapytają o opinię, bo taki system zostanie wprowadzony na podobnej zasadzie, na jakiej dziś krzewi się demokrację. I nie będzie to przyjemny proces. Zresztą jak inaczej miałoby być? Czy demokracja może się sama łagodnie znieść?
Jeśli nie będziemy szanować i konserwować ustroju, w którym żyjemy, to on przestanie istnieć. To bardzo proste. Jeśli będziemy pozwalać a erozję systemu, to za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat obudzimy się w zupełnie innym systemie, w którym bardzo nie chcielibyśmy się obudzić. Na początek może przestańmy przepraszać, jeśli nic złego nie zrobiliśmy.
P.S. Historia, chichocząc, dopisała zakończenie dla wspomnianej na wstępie knajpy, która wycofała ten nieszczęsny tatar. Wkrótce potem knajpa sama musiała się zwinąć.
December 5, 2018
Magazyn dla fanów FNiN #7
Jeśli jeszcze nie czytaliście, to najwyższa pora - Magazyn dla fanów FNiN do pobrania w formie PDF. Przyznam, że całkiem inteligentna lektura.
November 27, 2018
Koniec Świata Jaki Znamy animowany trailer
Felix, Net i Nika wracają do… liceum! Kłopoty z reorganizacją szkoły to nie jedyne, z którymi muszą się zmierzyć. Wszyscy będą musieli sobie poradzić z czymś, co wygląda na koniec świata, jaki znamy. Nie ma prądu, internetu, zaczyna brakować wody, jedzenia i wszystkiego, co daje nam technika i cywilizacja, do czego jesteśmy przyzwyczajeni i uważamy za naturalny element naszego życia. Mnóstwo przygód, humoru i… nauki.
Tę część można czytać niezależnie od innych książek serii.
Autorki: Klaudia Wawrzeszkiewicz (Rycheza) i Marta Pietrzak.
November 18, 2018
Proteinki
Net wracał do domu w kiepskim nastroju. Problemy gromadziły się nad jego głową jak chmury gradowe, a ręce wyciągały mu się od ciężkich toreb z zakupami. Musiał je zrobić, bo od tygodnia tata ciągle pracował, a mama z dwójką dzieciaków miała ograniczoną ładowność wózka. Chciał jak najszybciej zamknąć się w pokoju i porządnie odmóżdżyć grą komputerową. Miał przy tym nadzieję nie spotkać po drodze rodziców.
Drzwi do windy zamykały się całą wieczność, a gdy się wreszcie zamknęły, piknęły i otworzyły się.
— … bry — mruknął pan Niecnota, sąsiad z osiemnastego piętra.
— … bry — odparł niechętnie Net.
Tomasz Niecnota był trzydziestolatkiem, którego cały sens życia stanowiło budowanie masy mięśniowej. Wkładał w to dużo wysiłku, dzięki czemu teraz musiał stać bokiem, żeby nie dociskać Neta do ściany. Mieszkał z mamą i chyba nie miał pracy, bo z domu wychodził tylko na siłownię.
— Ciężki dzień, nie? — rzucił paker. — Nie było czekoladowej.
Net uniósł brew i spojrzał pytająco. Uchwyty toreb wrzynały mu się w dłonie.
— Czekoladowej nie było. — Pan Niecnota podniósł torbę z dużym plastikowym opakowaniem. — Proteinki. Odżywka białkowa. Była tylko malinowa.
Chciałbym mieć takie problemy, pomyślał Net.
Gdy drzwi się już zamykały, piknęły i otworzyły się ponownie. Net westchnął bezgłośnie i przygarbił się pod ciężarem zakupów. Najpierw do środka wjechał wózek z zaspanym dwulatkiem. Pchała go zdyszana młoda mama z rozwianym włosem – pani Jarota z trzydziestego trzeciego piętra.
— Dzięki, nie mogę czekać na następną — wyjaśniła, łapiąc oddech. — Ciężki dzień, autobus spóźnił się sześć minut. A zaraz zaczyna się dwa tysiące osiemset pięćdziesiąty trzeci odcinek K jak kredyt. — Naciskała raz za razem przycisk zamykania drzwi. — Biegłam całą drogę od przystanku. Nie mogę tego przegapić. Dziś Andżelika i Brajan idą do banku załatwiać prolongatę, a Grażyna i Janusz spłacają ostatnią ratę za pralkę. Z tej okazji urządzają wielkie przyjęcie, na które wezmą kolejny kredyt. Emocje, emocje…
Chciałbym mieć takie problemy, pomyślał znowu Net.
Maluch w wózku odkaszlnął i ze zdziwieniem wyjął z ust muchę.
Proteinki, dodał w myślach Net. Winda wreszcie ruszyła.
Książka w przedsprzedaży również w pakietach na powergraph.pl.
November 14, 2018
TEN pomysł
Za każdym razem, gdy skończę pisać powieść, narysuję ilustracje, zaprojektuję wyklejkę i okładkę (ostatnio większość roboty odwaliła Klaudia), złożę to w całość i wyślę do druku, nachodzi mnie taka refleksja, że już wszystko zrobione i właściwie to nie wiem, co robić dalej.
Jadę więc na „urlop”, co ponoć jest zdrowe dla psychiki, bo trzeba odpocząć, skoro przez ostatnie kilka miesięcy pracowałem właściwie nawet bez wolnych niedziel. I łapię się na tym, że nie wiem, co znaczy odpoczywać.
Powiesiłem na ścianach rzeczy, które czekały na powieszenie od roku, ugotowałem trzy wyrąbiste dania, poszedłem na wycieczkę w góry, naprawiłem cieknącą spłuczkę, przeczytałem pół bardzo grubej książki, wykonałem kolejny etap pimpowania Jeepa i zespawałem zwichrowaną bramę. Obejrzałem całkiem niezły (z wyjątkiem ostatniego odcinka) serial Dark, zacząłem oglądać bardzo dobry serial River i nale poczułem, że coś na mnie napiera, szepcząc do ucha „leń… leń…”. Przecież nie pracuję już od kilku dni.
Od tych kilku dni chodził za mną brak pomysłu na to, co miałbym teraz napisać. To znaczy, pomysłów mam wiele, ale żaden nie zaczął kiełkować, dając tym samym szansę na jakiekolwiek działanie twórcze. I myślę sobie, jak wiele razy wcześniej, że to już koniec, bo koniec kiedyś przecież musi przyjść. Myślę sobie, że nie napiszę już niczego, albo przynajmniej niczego dobrego.
I wtedy pojawia się pomysł. TEN pomysł, ten który uruchamia kaskadę kolejnych. I jedyne, czym się wtedy martwię, to czy zdołam tę lawinę uporządkować i zapisać, żeby nie uleciała z pamięci. I wszystko zaczyna się od nowa.
November 11, 2018
5.11 Tactical Rush 12
Seria plecaków Rush to kolejno pięć modeli od najmniejszego: 6, 10, 12, 24 i 72. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że wszystkie miały zaszczyt dostąpić używania przeze mnie. O modelu Rush 10 pisałem już kiedyś – to plecak typu sling, czyli z jedną szelką. Model 12, o który kilka słów napiszę teraz, to najmniejszy „prawdziwy” plecak, z klasycznymi szelkami. Wszystkie plecaki serii mają wiele wspólnych cech, uznałem że dla ułatwienia odbioru trochę się powtórzę, żeby zgromadzić wszystkie informacje w jednym miejscu.
Rush 12 to prosty, praktyczny i wygodny plecak. Nie ma bajerów ani udziwnień, a pojemność 24 litrów umiejscawia go wśród plecaków jednodniowych. Warto tu dodać, że wartość 12 to w intencji producenta ilość godzin, na które można się spakować. Taką fantazję ktoś miał.
Organizacja przestrzeni wewnątrz jest przemyślana i właściwie nie daje powodów do narzekań. W kieszeni administracyjnej znajdziemy sporo przegródek, karabińczyki na klucze i kieszeń na suwak. Wewnątrz głównej komory są dwie kieszenie siatkowe, zamykane na suwak i jedna przegródka z naciągiem z gumki. Wystarcza. Od strony pleców jest płaska kieszeń na bukłak z wodą albo na laptop – 12 cali wchodzi z zapasem.
Na zewnątrz są trzy kieszenie: jedna na górze plecaka, dedykowana na okulary, druga na gumę do żucia i chusteczki, a trzecia na drobiazgu typu długopisy, scyzoryki i tego typu drobiazgi. Z niewiadomego powodu przegródki na długopisy są tak płytkie, że te długopisy zwyczajnie wypadają (nawet te produkowane/brandowane przez 5.11). Poza tym kieszeń administracyjna jest nieźle pomyślana, a przegródka zapinana na suwak to miły i przydatny bonus.
System nośny jest prosty, ale bardzo komfortowy. Szelki są szerokie i zszyte ze sobą u góry, w celu usztywnienia ich i lepszego rozłożenia ciężaru. Niekoniecznie sprawdzi się to w przypadku użytkowników bardziej przypakowanych. „Karki” odczują sztywność szelek, które nie dostosują się idealnie do mięśni czworobocznych. Ale „karki” to przecież twardziele i nie będą narzekać. Ja nie narzekam.
Trzeba też wspomnieć o wadach. O nich zawsze ciekawiej się pisze, bo można się trochę powyzwierzęcać nad nieudolnością projektantów. Zabezpieczenie suwaków prze rozpięciem przez kieszonkowca jest możliwe, ale wymaga ręcznego przeplatania sznurków przysuwakowych o taśmę kompresyjną. Same taśmy kompresyjne są dwie (Maxpedition Falcon ma ich osiem) i są wszyte wbrew logice, czyli z klamerkami od strony pleców. W efekcie, choć łatwiej je odpiąć, gdy plecak jest na jednym ramieniu, całe paski majtają się i wchodzą w oba główne suwaki w najmniej odpowiednich momentach. Nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla tej fuszerki projektowej. I nawet zastanawiam się, czy tego nie poprawić. Można dokupić i zamontować dodatkowe paski kompresyjne.
Brak solidnego pasa biodrowego jest niezauważalny w większości sytuacji, ale już podczas kilkugodzinnej wyprawy w góry poważnie daje się we znaki. Praktycznie wystarczyłyby dwa niewielkie „skrzydełka”, które ładnie rozkładałyby ciężar na biodrach, a na co dzień były by schowane lub spięte razem. W znacznie mniejszym Rush 10 udało się to zrobić. Tymczasem nawet Rush 24, jeszcze większy plecak, ma jedynie czterocentymetrowy pas, który właściwie tyko stabilizuje plecak, a ciężaru prawie nie przenosi.
W teorii rozwiązałem ten problem, dopinając do plecaka pas taktyczny innej firmy. W praktyce wygląda to natomiast tak, że gdy mam już iść z plecakiem w góry, przypominam sobie, że wygodny i praktyczny pas biodrowy leży w domu 400 km ode mnie.
I właściwie to używanie tego plecaka poza miastem wypadałoby zacząć od doczepienia brakujących dolnych pasków kompresyjnych i pasa biodrowego. I tak też czyni sporo użytkowników. Niestety doczepione paski to nie to samo, co wszyte na stałe. Dlatego lepiej doszyć te pasków. I poprawę, tych wszytych według wadliwej koncepcji.
Ostatecznie podsumowując, plusy zdecydowanie przeważają nad minusami, i gdyby nie oczywiste błędy designu, byłby to plecak idealny.
November 9, 2018
Duch w maszynie
Filmowcy i autorzy powieści SF od dziesięcioleci straszą biednych ludzi sztuczną inteligencją, która wyrywa się spod naszej kontroli. Nie zamierzam ich krytykować, przecież sam też to robiłem. Jeśli się lepiej zastanowić, to nawet nie raz. To bardzo popularny motyw w fantastyce naukowej, zatem coś musi być na rzeczy.
Agent Smith z filmu Matrix wykłada stosunek A.I. do ludzkości w sposób jednoznaczny i dobitny: „Wasz czas już przeminął. Przyszłość należy do nas. Nastała nasza era”. Wizja znana choćby z Terminatora to maszyny, które za cel stawiają sobie zniszczenie ludzkości. Ten scenariusz jest jednak mało prawdopodobny, bo w sumie dlaczego sztuczna inteligencja miałaby to robić? Jeśli nie będziemy konkurować o te same zasoby, to symbioza wydaje się bardziej opłacalna. Symbioza albo pasożytnictwo, jak chociażby znane z Matrixa elektrownie zasilane ludzkim metabolizmem. Z punktu widzenia nauki to bardzo nieefektywny sposób pozyskiwania energii. Jeżeli A.I. na czymś by zależało, to raczej na wykorzystaniu mocy obliczeniowych naszych mózgów. Tylko po co wykorzystywać ludzkie mózgi, skoro można wyprodukować dowolną liczbę dowolnie szybkich komputerów? Jest pewna zasadnicza różnica między współczesnym komputerem a ludzkim mózgiem, ale o tym za chwilę.
Pierwszym filmem o buntującej się A.I., który obejrzałem, były Gry wojenne Johna Badhama. Superkomputer sterujący amerykańskim systemem obrony zamierza rozpocząć wojnę nuklearną. Kieruje się strategią, z której wynika, że większe szanse na wygraną ma ten, kto zaatakuje pierwszy. Jego celem nie jest pozbycie się ludzkości, lecz oczywiście to nastąpi przy okazji. Po latach właśnie taki przypadek wydaje mi się najbardziej prawdopodobny. Ludzie też nie zanieczyszczają środowiska dla samej frajdy trucia, lecz jest to uboczny skutek ich działalności. W efekcie giną całe gatunki, które przecież nam nie szkodzą ani nie stanowią dla nas zagrożenia. Giną przy okazji.
Człowiek jest szczególnym rodzajem drapieżnika, którego wspomniany wcześniej agent Smith z filmu Matrix określił zwięźle „Ludzie to choroba, rak toczący tę planetę. Jesteście plagą”. Nie sposób odmówić mu racji. Cechą odróżniającą nas od innych drapieżników jest niepohamowana zachłanność i zaborczość. Zamiast dążyć do równowagi ze środowiskiem, eksploatujemy je rabunkowo, a gdy zabraknie zasobów, zastanawiamy się, co z tym zrobić. Niestety wydaje się, że ta cecha jest niezbędna do rozwoju. Stan równowagi ze środowiskiem oznaczałby, że żaden postęp nie jest konieczny. Gdyby nasi przodkowie dążyli do równowagi, nadal ganialibyśmy z dzidami po stepie. Albo i bez dzid, bo dzidy to przecież postęp.
Rozwiązywanie coraz to nowych problemów i szukanie zupełnie innych sposobów na przeżycie wymaga kreatywności. Można się spodziewać, że nasze dziecko, czyli A.I., będzie w pewnym stopniu podobne do nas. A jeśli zaprojektujemy je i wyszkolimy tak, jak to robimy teraz z maszynami, będzie od nas bardziej zachłanne i zaborcze. Być może więc jednak A.I. postanowi nas zlikwidować? Jeśli tak, to przyczyną będzie obawa, że my wpadniemy na podobny pomysł. Tylko najpierw musi powstać, bo to, co dziś nazywamy A.I., nazywamy tak mocno na wyrost.
W ciągu najbliższych kilku lat liczba urządzeń podłączonych do internetu zbliży się do liczby neuronów w ludzkim mózgu. W ogromnej większości będzie to internet rzeczy. Czy zatem już powinniśmy się bać, że któraś z naszych A.I. przejmie kontrolę nad światem? Albo, co gorsza, że jakieś cyfrowe monstrum powstanie samoistnie? Nie, do tego bardzo długa droga. Średniowieczni alchemicy próbowali stworzyć homunkulusa, czyli karła, poprzez zmieszanie i podgrzanie składników, z których ich zdaniem składał się człowiek. Niestety, tak to się nawet zupy nie da ugotować.
Pierwsza wojna chińsko-brytyjska (zwana opiumową) kosztowała Wielką Brytanię sześćdziesięciu dziewięciu poległych. Po stronie chińskiej ofiar było kilkadziesiąt tysięcy i Chiny tę wojnę przegrały. Przyczyną była oczywiście gigantyczna przepaść technologiczna i organizacyjna. Morał z tego taki, że od ilości ważniejsza jest jakość. Urządzeń podpiętych do internetu może być i sto razy więcej i niczego to nie zmieni. Ale wiele zmienić może zastosowanie innej technologii.
Porównywanie ludzkiego mózgu do komputera opartego na półprzewodnikach ma średni sens, ponieważ ich zasady działania tylko pozornie są podobne. Wiele wskazuje na to, że ludzki umysł działa tak sprawie i szybko dzięki efektom kwantowym. Jeśli to prawda, to by oznaczało, że nasza świadomość jest oparta na zasadach mechaniki kwantowej. A to zmienia wszystko.
Pierwsze komputery kwantowe już istnieją, choć to prototypy eksperymentalne, które jeszcze długo nie będą gotowe do zastosowań praktycznych. Czym różni się komputer kwantowy od zwykłego? Nie zagłębiając się w szczegóły technologiczne, zamiast bitów mamy tam kubity, które zamiast dwóch stanów (zero i jeden) mogą ich przyjmować wiele. Co więcej, zgodnie z zasadą nieoznaczoności mogą być w tym samym czasie w więcej niż jednym stanie. Teoretycznie jeden kubit może być reprezentowany przez jeden atom, a te atomy mogą pozostawać ze sobą w stanie splątania kwantowego.
W przypadku zwykłego komputera wzrost wydajności jest liniowy, czyli żeby otrzymać maszynę dwukrotnie wydajniejszą, trzeba podwoić liczbę elementów biorących udział w obliczeniach. Wydajność komputera kwantowego wzrasta wykładniczo. Do zwielokrotnienia jego mocy wystarczy dodać kolejny kubit. Czyli jeden atom. Oznacza to, że komputer kwantowy o takich rozmiarach, że zobaczyć go można tylko pod mikroskopem skaningowym, może uzyskać większą moc i szybkość niż największe istniejące dziś centrum obliczeniowe.
Na razie to oczywiście tylko fantastyka, jednak fantastyka naukowa. Możliwości, jakie oferuje elektronika kwantowa są wręcz niewyobrażalne – bez powodu nikt nie ładowałby w te badania miliardów dolarów. Jeżeli kiedykolwiek może się pojawić duch w maszynie, to komputer kwantowy jest do tego najlepszymi kandydatem.
October 20, 2018
Puchar Bachusa
Miło mi poinformować, że otrzymałem nagrodę Puchar Bachusa za „Niepokojąco realistyczny Różaniec”. Nagrodę przyznaje ZKF Ad Astra z Zielonej Góry.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
