Rafał Kosik's Blog, page 11
August 26, 2019
Fascynujący cykl, który łapie za serduszko
W tej chwili łapię się na tym, że przywiązałam się do tych dzieci i chcę wiedzieć, jak wiodą się ich losy oraz w jakie kłopoty tym razem się wpakują. Możecie mi zarzucić, że jestem już dorosła i powinnam się skupić na powieściach wyższych lotów, a nie literaturze przeznaczonej dla dzieci. Jednak po co? Tak się składa, że literatura dziecięca jest uważana przeze mnie za najbardziej wartościową, gdyż w prosty i przyjemny sposób porusza poważne tematy i sprawia, że człowiek chce się zatrzymać i przemyśleć swoje życie. (więcej…)
August 19, 2019
Ta powieść uczy, że warto myśleć
Powieść uczy przede wszystkim, że warto myśleć, co we współczesnym świecie naszych dzieci nie jest wcale takie oczywiste; uczy, że warto mieć swoje zdanie i krytyczny osąd sytuacji, nawet w odniesieniu do ukochanych przez nie filmików z Youtube’a; że wiedzę warto traktować selektywnie i że warto wykorzystywać ją na co dzień. (więcej…)
August 7, 2019
Polcon 2019
Za kilka dni w Białymstoku zaczyna się Polcon. Będę jego gościem. Zapraszam wszystkich zainteresowanych na całą imprezę, a w szczególności na spotkania ze mną w sobotę 10 sierpnia:
11:00 – panel „Fantastyka dla młodszych czytelników” – LITERACKA 1 (s. 2044, Instytut Chemii)
12:00 – dyżur autografowy – (s. 2002, Instytut Chemii)
16:00 – Rafał Kosik , Anna Kańtoch, Katarzyna Sienkiewicz-Kosik, Radek Rak, Cezary Zbierzchowski, w „Premierach wydawnictwa Powergraph” – LITERACKA 1 (s. 2044, Instytut Chemii)
Więcej na stronie organizatora.
August 6, 2019
Niecny plan uratowania Zydla
Mi marzy o piesku. Niestety sześciolatka cierpi na tak silną alergię, że nie może zrealizować swojego pragnienia. Kiedy jednak dowie się, że w schronisku dla zwierząt przebywa łysy pies, będzie dążyła do tego, by zdobyć czworonoga. Do swoich działań zaangażuje brata i przyjaciółkę. Przy okazji dzieciaki dowiedzą się, że pupile nie zawsze mają cudowne życie. (więcej…)
August 5, 2019
Koleiny dziejów
Nie da się odwidzieć czegoś, co się zobaczyło. Z każdym doświadczeniem, które nas kształtuje, zapadamy się w koleiny, z których coraz trudniej będzie się wyrwać. Proces, który w miarę jasno widać na przykładzie losów jednostki, odnosi się również do cywilizacji, a nawet do całej ludzkości. To jak droga przez labirynt, w którym na każdym rozwidleniu jest dwoje drzwi do wyboru. Nawet jeżeli mamy wolność wyboru, to niestety za każdym razem drzwi za naszymi plecami zatrzaskują się. Nie umiemy się cofnąć.
Jeden ze sposobów, w jaki bardziej rozwinięta cywilizacja mogłaby zniszczyć inną, to fałszywa pomoc, czyli udostępnienie technologii, która w sposób nieodwracalny prowadziłaby w ślepą uliczkę. Coś jak pierwsza darmowa dawka narkotyków.
Kiedyś, dawno temu za bardzo się przejmowałem, by nie popaść w schematy. Celowo nie czytałem poradników z rodzaju „jak pisać”. Przecież jeżeli zrobię coś intuicyjnie, będzie to szczere, prawdziwe. Jeśli zaś wyuczę się gotowej metody, to pozostanie mi odtwórstwo. Po latach zrozumiałem dwie rzeczy: po pierwsze miałem rację; po drugie że jestem skazany na odtwórstwo. Wszyscy jesteśmy, w końcu ukształtowała nas i nasz świat ciągłość dziejów, proces przechodzący w następny proces. Możemy dostawić kolejny element, ale tylko pasujący do poprzednich. Inaczej odpadnie.
W internecie można znaleźć sporo filmików z kategorii „fail”, gdzie ktoś wpadł na genialny pomysł, by zbiec ze stromego zbocza. W pewnym momencie ów ktoś orientuje się, że powinien zwolnić, bo za moment się wygrzmoci. Ale nie może przestać biec, go grawitacja do spółki z bezwładnością na to nie pozwalają. On wie, kiedy popełnił błąd, tylko nic z tym nie może zrobić. Kilka sekund wcześniej mógł jeszcze zmienić zdanie, zwolnić, skręcić, wybrać inną drogę. Ale nie teraz. Teraz wykonał już za dużo kroków w dół zbocza, a każdy z tych kroków prowadzi go ku nieuniknionemu wyglebieniu się.
Jeżeli już się zorientujemy, że podążamy drogą donikąd, lub ku katastrofie, to niełatwo będzie coś zmienić. Badania naukowe, jak każda inna dziedzina ludzkiej działalności, są podkopywane przez ludzkie słabości. Można podejrzewać, że szanowany profesor, autor ważnej teorii naukowej i wielu jej opracowań, taki zmurszały półautomat, zareaguje negatywnie na próby jej obalenia. Nawet jeżeli próby będą zgodne z metodologią naukową. Po pierwsze profesor jest emocjonalnie przywiązany do swojej teorii, po drugie jego kariera i zarobki poważnie ucierpią, jeśli się okaże, że nie ma racji.
Jeszcze gorzej będzie w przypadku aktywistki z rodzaju social warrior, która z zasady nie ceni metodologii naukowej, a fakty dopasowuje do ideologii. Ona będzie bronić swojej „racji” jak ślepy termit swojej termitiery. Czyli bezrefleksyjnie i wszelkimi dostępnymi metodami.
Działo się tak zawsze, czasem nawet sprawy przyjmowały obrót tragiczny. W maoistycznych Chinach za uczenie teorii fizycznych powszechnie uznanych i potwierdzonych, można było trafić przed pluton egzekucyjny tylko dlatego, że władze uznały daną teorię za burżuazyjną. W Rosji radzieckiej było podobnie. Do analogicznych absurdów, choć niekończących się aż śmiercią naukowców, dochodzi i dziś, i to na najlepszych uniwersytetach, ale to temat na osobny felieton.
By dokonać przełomu potrzebny jest ktoś, kto nie myśli schematami. „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajdzie się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi”, powiedział kiedyś Albert Einstein, po czym udowodnił to w praktyce. Albert pozostawił zresztą po sobie sporo złotych myśli. Gdy na rynku ukazała się publikacja “Stu autorów przeciwko Einsteinowi”, krytykująca teorię względności, odpowiedział: “Gdybym nie miał racji, wystarczyłby jeden”.
Jeżeli chcemy zrobić coś, czego zabraniają prawa fizyki, to nie znaczy, że zrobienie tego jest niemożliwe. Potrzebujemy tylko nowej fizyki. Tylko jak wymyślić tę nową fizykę z wnętrza naszej fizyki? Przecież wszystkich matematyków, fizyków i całą resztę załadowaliśmy w te same koleiny. Oni przeszli wieloletnią edukację, posługują się tymi samymi narzędziami i, zapewne, nieświadomie powielają te same błędy. Konieczne są więc działania bardziej radykalne.
Wyobraźmy sobie starannie wyselekcjonowane dzieci genialnych rodziców: takie hodowane w próbówkach, akwariach, zagrodach. Gdyby tak cofnąć je w rozwoju, a dokładniej to ich edukację od niemowlęcia poprowadzić tylko do etapu, po którym, naszym zdaniem, nastąpił błąd w naszej historii? I dalej puścić młodych samopas, by wymyślili nam inną ścieżkę.
Pomijając kwestie moralne, byłoby to niezwykle trudne. Przecież sami nauczyciele są zanurzeni w naszej rzeczywistości wynikłej z wieków postępu. Zresztą, kiedy zatrzymać edukację, jak daleko cofnąć się w rozwoju, by dokonać restartu? Do podpisania traktatu wersalskiego? Do rewolucji przemysłowej? A może do początków starożytnej Grecji? Może błąd założycielski naszej cywilizacji leży w naszej matematyce?
Co gorsza nawet taka wyselekcjonowana i izolowana grupa geniuszy nie zdoła w jednym pokoleniu prześcignąć rozwoju setek lat całej ludzkości. Zwyczajnie będzie ich za mało i zabraknie im czasu. W realnym świecie przepływ idei odbywa się też poziomo, między przedstawicielami różnych dziedzin. Muzycy inspirują fizyków kwantowych, a ci swoimi badaniami pozwalają na rozwój biologii molekularnej, która to z kolei… to się ciągnie w nieskończoność i splata jak połączenia między komórkami mózgu.
Potrzeba czegoś więcej. Odpowiedzą jest być może sztuczna inteligencja, która wyhodowana na przyszłych komputerach, prześcignie ludzkość w tempie i zaawansowaniu symulowanych ścieżek rozwoju. Tylko co, jeśli okaże się, że zbłądziliśmy o wiele wcześniej i całą naszą historię mogliśmy rozegrać dużo lepiej? Co nam po tej wiedzy? Przecież nie cofniemy się w czasie, by w kluczowym momencie usunąć usterkę.
A może… może po prostu znajdzie się ktoś, kto nie będzie wiedział, że nie można się cofać w czasie?
August 4, 2019
Purée ziemniaczane z chorizo po ferraryjsku
Oczywiście to danie się tak nie nazywa. Jednak po raz pierwszy jadłem je w Ferrarze i postanowiłem tak nazwać moją wersję. To jest tak proste i szybkie do zrobienia, że aż trochę głupio wrzucać przepis, zamiast powiedzieć wszystko w dwóch zdaniach. No ale wszyscy lubią obrazki.
Składniki na 1 porcję:
ziemniaki, tyle ile kto lubi
1-2 kiełbaski chorizo
średnia cebula
łyżeczka śmietany do purée (lub masło i mleko)
Przyprawy: sól i pieprz (jeśli dla kogoś chorizo nie jest dostatecznie ostre).
Czas przygotowania: 20 minut.
No to jedziemy. Z nadmiarem zdjęć, bo content sam się nie zrobi.
Chorizo obieramy ze skórki.
Kroimy w plasterki.
Chorizo ląduje na patelni, gdzie na małym gazie (lub małej mocy kuchenki elektrycznej) powoli będzie się wytapiać tłuszczyk. Żadna oliwa ani olej nie jest potrzebna.
Jednocześnie gotujemy ziemniaki.
Cebulę kroimy raczej grubo. To znaczy, pokrójcie, jak chcecie. Ja do tego dania kroję grubo.
Gdy z kiełbasek wytopi się tłuszcz, rozdrabniamy je.
Dodajemy cebulę.
Mieszając, smażymy na małym ogniu, aż cebula się zeszkli. Jeśli ktoś lubi, może ją nawet lekko przyrumienić.
Przygotowujemy purée. Tutaj jest przepis, gdyby ktoś potrzebował.
Wykładamy purée na talerz, a jeszcze lepiej do miski i formujemy na środku wgłębienie.
Sos z chorizo powinien wylądować w owym wgłębieniu.
I to w zasadzie wszystko. Nikt nie obiecywał, że będzie dietetycznie.
Danie podajemy z ładnym widokiem.
Smacznego :)
July 29, 2019
Koniec świata? Dajcie żyć…
„Piętnastka” oferuje nam wszystko to, co do tej pory otrzymywaliśmy przy lekturze poprzednich tomów cyklu. Jest bardzo dużo trzymającej w napięciu akcji, ale ją i momenty poważniejsze łagodzi typowy dla serii humor. Dużo humoru. I jeszcze więcej humoru. No i jak zawsze, dobro zwycięża. Miłośnicy FNiN na pewno się nie zawiodą. (więcej…)
July 22, 2019
Zachęcić do czytania
Bardzo dobrze, że Rafał Kosik zaczął pisać dla dzieci w tym wieku, bo to właśnie wtedy można zachęcić do czytania. Realny wpływ na czytelnictwo mają właśnie autorzy książek dla dzieci, którzy potrafią trafić do dziecięcej wrażliwości.
O Amelii i Kubie w „Polityce” pisze Justyna Sobolewska. (więcej…)
July 16, 2019
Nadmorski Plener Czytelniczy
Zapraszam na spotkanie na Nadmorski Plener Czytelniczy w Gdyni (na Bulwarze Nadmorskim, strefa dzieci) już w najbliższą sobotę, 20 lipca o godz. 17:00.
Spotkanie odbędzie się w ramach Międzypokoleniowego Festiwalu Literatury Dziecięcej - Ojce i Dziatki. Pełny program festiwalu znajduje się tutaj.
July 9, 2019
Nie czy ale kiedy
Ludzie dzielą się na dwa rodzaje: tych, którzy się martwią zawczasu i tych, którzy zdziwieni załamują ręce, gdy nieszczęście już się przydarzy. Ci pierwsi mają nieco mniej beztroskie życie, ale w razie czego poradzą sobie, gdy będzie to konieczne. Ci drudzy w krytycznym momencie będą oczekiwali, że uratują ich ci pierwsi. W praktyce to się raczej nie uda, bo druga grupa jest znacznie liczniejsza.
W technikum miałem kolegę z klasy, który odkładał wszystko na później. Niby nic niezwykłego, jednak w jego przypadku prokrastynacja zbliżyła się do ideału. Działo się to w czasach, gdy opony bezdętkowe w samochodach były rzadkością. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że raz na kilka miesięcy złapanie gumy było nieuniknione. Wówczas trzeba było zmienić koło na zapasowe, a potem pojechać do wulkanizatora, by załatał dziurę. I czekać następnej awarii.
Po wymianie koła u mojego znajomego włączała się prokrastynacja. Odkładał naprawę opony tak długo, jak się dało. Następnie scenariusz był podobny, czyli łapał gumę w losowym miejscu i wtedy okazywało się, że zapasowe koło to też flak. Wówczas ów kolega organizował akcję ratunkową z udziałem któregoś zmotoryzowanego znajomego. Trzeba było z nim pojechać do miejsca zdarzenia, potem zawieźć koło do naprawy i wrócić na miejsce zdarzenia. Słowem, kilka godzin w plecy. A on znów odkładał na później naprawę i za dwa-trzy miesiące następowała powtórka z rozrywki.
Nie potrafiłem zrozumieć jego postępowania. Co innego, gdyby nie woził na przykład gaśnicy, bo przecież pożar w samochodzie to rzadkość. Natomiast złapanie gumy w kole wyposażonym w dętkę zalicza się do wydarzeń, które można nazwać „nie czy, ale kiedy”. Zatem i tak będziesz musiał naprawiać koło, a wybór sprowadza się do tego, czy chcesz na to poświęcić dwadzieścia minut bez stresu, w dowolnie wybranym czasie, czy kilka godzin, kiedy najmniej ci to odpowiada. No i kilka godzin z życia kumpla, kiedy on coś z tym swoim życiu w związku z tym zawala.
Zachowanie ludzkości w obliczu nieuchronnych katastrof z rodzaju „nie czy, ale kiedy” nie różni się od zachowania wspomnianego znajomego. Weźmy globalne ocieplenie. Przestrzegano nas przed nim od lat. Niewiele zrobiliśmy, by mu zapobiec. Tłumaczyliśmy nasze zaniechania brakiem pewności i wiary w wyniki badań. Do radykalnej zmiany postępowania nie skłania nas nawet to, że teraz ocieplenie klimatu możemy odczuć sami, bez przyrządów. Populacja rośnie, zużycie energii rośnie, rośnie też emisja gazów cieplarnianych. Robimy o wiele za mało, by temu zapobiec, choć wiemy już, co nas czeka NA PEWNO.
Sam robię niewiele.
Być może powodem naszej bierności jest to, że ocieplenie, choć wydaje się nieuniknione, jest jednak procesem przewidywalnym, rozpisanym w wykresach. A więc oswojonym, choć jego skutki nie będą przez to ani trochę mniej przykre.
Ale co z katastrofami, które mogą na nas spaść znienacka? Ostatnie kilka miesięcy zeszłego roku spędziłem kończąc najnowszy tom „Felixa, Neta i Niki”. Tym razem osią akcji jest właśnie katastrofa z rodzaju „nie czy, ale kiedy”, a konkretnie globalny blackout, zafundowany nam przez rozbłysk słoneczny. O efekcie Carringtona już kiedyś pisałem, więc nie będę się powtarzał. Przy okazji researchu do książki bardziej pochyliłem się nad tym zagadnieniem i wyłonił mi się z tego obraz jeszcze bardziej przykry.
Nie tylko jesteśmy nieprzygotowani, nie tylko nie planujemy się przygotować, ale nawet nie chcemy wierzyć w zagrożenie, wypieramy je. Zanurzeni w codzienności, spychamy zagrożenia „nie czy, ale kiedy” poza obszar naszej uwagi. Czekam, aż zaczniemy uznawać mówienie o efekcie Carringtona za coś podobnego propagowaniu kultu płaskiej Ziemi.
To jak unikanie wizyty u lekarza z obawy przed poznaniem diagnozy. W sumie… również czasem mi się to zdarza.
Można wskazać winnego, czyli konsumpcjonizm, ale to zbyt proste, bo wówczas trzeba by też wskazać kontrprzykład pozytywny. No i nie ma takiego przykładu. Przecież poziom marnotrawstwa i zaniedbań w zakresie ochrony środowiska w państwach socjalistycznych był gigantyczny. Tam nie wynikał z chciwości, lecz z niedbałości, a efekt był większy. Władze Chin np. pochyliły się nad zagadnieniem globalnego ocieplenia, dopiero gdy zorientowały się, że w ciągu kilku dziesięcioleci tereny zamieszkane przez znaczną część populacji staną się strefą śmierci.
Przy okazji premiery wspomnianego najnowszego tomu „Felixa, Neta i Niki” odbyłem kilka spotkań z czytelnikami, podczas których opowiadałem o grożącym nam niebezpieczeństwie i sposobach, jak je przetrwać lub (lepsze rozwiązanie) jak mu zaradzić. Sporym zaskoczeniem było dla mnie przekonanie panujące wśród najaktywniejszych uczestników, że jeszcze za ich życia dojdzie do jakiegoś rodzaju apokalipsy. Niestety chyba wyobrażają ją sobie jako fajną przygodę rodem z filmów Mad Max czy gier komputerowych. Nie powiem, żeby mnie to podniosło na duchu.
Możliwych katastrof „nie czy, ale kiedy” jest więcej. Pandemia wywołana przez lekooporne bakterie to kolejne prawdopodobne zagrożenie, które jest ignorowane nawet przez służbę zdrowia. Tych ignorowanych zagrożeń jest tyle, że w miarę ich poznawania, w mojej wyobraźni powstaje obraz cywilizacji jako potężnego gmachu, wspartego na rachitycznej konstrukcji z drżących i powoli pękających pod jego ciężarem bambusowych tyczek.
Analogia postępowania naszej cywilizacji do postępowania mojego znajomego prokrastynatora zawodzi, gdy dochodzimy do etapu likwidowania skutków zaniechania. Ludzkość nie ma kolegi, który w kluczowym momencie przywiezie koło zapasowe i pomoże wszystko naprawić.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
