Maciej Samcik's Blog, page 80

December 14, 2015

Przelewy międzynarodowe wreszcie będą zupełnie za darmo? Wchodzi nowy gracz!

Przesuwanie pieniędzy z jednego kraju do drugiego - zwłaszcza jeśli obowiązują w nich różne waluty - to odwieczny problem konsumentów. Opcji transferu kasy jest wiele, ale większość wiąże się z niemałymi kosztami narzucanymi przez pośredników. Podstawowym wariantem jest oczywiście przelew bankowy, ale jeśli chcę np. przesłać funty z Wielkiej Brytanii do Polski, to muszę się nastawić na kilkudziesięciozłotową prowizję za samą transakcję oraz dorzucić do bilansu koszty prowadzenia konta walutowego w polskim banku (lub spreadu jeśli pieniądze mają trafić na konto złotowe). W miarę tanie są tylko przelewy w euro, w ramach unijnego systemu SEPA (tu prowizje za przelew nie przekraczają 5-10 zł plus koszt prowadzenia konta walutowego). Alternatywą są globalne firmy oferujące przekazy pieniężne, jak Western Union, MoneyGram oraz ich internetowa konkurencja, np. serwisy typu Sami Swoi. Można też przesyłać pieniądze na kartach przedpłaconych, ale ich zakup i wypłata gotówki z bankomatu też kosztuje.



Impas próbują przełamać niektóre banki. Citi Handlowy jakiś czas temu zaproponował klientom darmowe przelewy międzynarodowe do kilkudziesięciu krajów, łącznie z tak egzotycznymi jak Singapur, czy Indie. Warunek: nadawca i odbiorca muszą mieć konto w Citi. Z kolei Bank Smart wprowadził jako pierwszy konta osobiste, które działają w każdym kraju tak, jakby były prowadzone przez lokalny bank. Pracodawca w Wielkiej Brytanii wpłaca więc naszą tygodniówkę do Banku Smart tak, jakby wpłacał na konto w Barclays Bank, a my przesuwamy tę kasę z subkonta funtowego na złotowe płacąc tylko stosunkowo nieduży spread. A następnie wypłacamy złotówki w polskim bankomacie. Jest też pierwszy kantor walutowy online - i to zorganizowany przez bank Raiffeisen - z którym można nie tylko tanio wymieniać pieniądze, ale i... wypłacić gotówkę. Tego typu karesy to jednak wciąż rzadkość, w większości przypadków przesuwanie pieniędzy między krajami wciąż słono kosztuje. Choć zdarza się, że przynajmniej kasę dostarczą ci od razu do domu, już przewalutowaną :-). Być może wyłom w bankowym zdzierstwie przelewów międzynarodowych zrobi pozabankowy serwis Valuto.com, który od poniedziałku oferuje w Polsce możliwość darmowego przelewania kasy między ponad dwudziestoma krajami europejskimi. Z Polski będzie można w ten sposób przesłać kasę m.in. do Niemiec, Francji, Włoch, Wielkiej Brytanii, do Czech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, czy Szwecji.  Pieniądze mają dotrzeć do odbiorcy w ciągu... kilku sekund.



Valuto.com działa na podobnej zasadzie, jak kiedyś działał nasz rodzimy serwis Blue Cash . Ponieważ banki w Polsce nie były w stanie przelewać pieniędzy z konta na konto szybciej, niż w ciągu kilku godzin, Blue Cash założył sobie konta we wszystkich większych bankach, na każde wrzucił odpowiednio wysoki osad i obiecał klientom, że będzie przekazywać ich przelewy pomiędzy bankami w ciągu kilku minut. Jeśli klient w banku A złożył w Blue Cash zlecenie przelewu do banku B, to Blue Cash natychmiast uruchamiał wskazaną kwotę na swoim koncie w banku B i przelewał ją na konto adresata. Ten dostawał kasę natychmiast - bo przelewy wewnętrzne w ramach jednego banku "chodzą" w czasie rzeczywistym. Teraz tę metodę w skali globalnej chce zastosować Valuto.com. Klient będzie miał w tym serwisie profil, a na nim zaksięgowane pieniądze, ale tak naprawdę przelewy będą "chodziły" jako przelewy wewnętrzne między rachunkami w Valuto.com. Jeśli chcę przelać np. korony do Szwecji, to przelewam je nie bezpośrednio na konto adresata, ale na szwedzki rachunek Valuto.com, a serwis błyskawicznie uruchamia swoje pieniądze w tym samym szwedzkim banku i przelewa je na konto finalnego adresata przelewu. Proste? A jakże.



valuto1obraz



Oczywiście: aby usługa była bezpłatna i natychmiastowa, Valuto.com wymaga od klientów rejestracji, która z kolei wymaga niestety tego, czego bardzo nie lubię - czyli przesłania skanu dowodu osobistego . To w zasadzie jedyny wymóg przy zakładaniu profilu w serwisie, poza wypełnieniem specjalnego formularza. Co ciekawe, Valuto.com obok przelewów międzynarodowych oferuje też wymianę walut . Mogę więc wpłacić na swój profil w serwisie złotówki, ale poprosić o to, żeby do znajomego w Wielkiej Brytanii trafiły funty. Serwis przewalutuje transakcję, a prowizja wynosi - dla polskich klientów, bo w innych krajach prowizje są inne - najwyżej 0,2% wartości transakcji plus spread (a ten nie jest wysoki, bo wynika z uśrednionych notowań na kilku najpopularniejszych platformach foreksowych). Funty dotrą do Wielkiej Brytanii w ciągu kilku sekund. Na czym serwis ma zarabiać? Będąc odbiorą przelewu i chcąc wypłacić kasę z wirtualnego portfela w Valuto.com na swój ROR - zapłacimy prowizję - jeśli jest to ROR w Polsce, to wyniesie ona 1,5 zł, jeśli np. jesteśmy klientem niemieckim i mamy w tamtejszym banku rachunek w euro - to zapłacimy 2,5 euro za przelew zwykły i 5 euro za ekspresowy. Valuto.com będzie też zarabiał na przelewach do niezarejestrowanych użytkowników. Wytransferowanie pieniędzy na konto klienta, który nie jest użytkownikiem Valuto.com np. do Rumunii to koszt 14,5 zł.



Valuto.com to pomysł firmy CurrencyOne, czyli operatora serwisów Walutomat.pl oraz InternetowyKantor.pl, największych obok Cinkciarza.pl kantorów wymiany walut online. Na rynku wymiany walut pozabankowe serwisy zrobiły bankom kuku, a teraz być może nadejdzie czas, by nadgryźć pozycję bankowych dinozaurów na rynku przelewów międzynarodowych. Czy ta misja może się udać? To zależy przede wszystkim od niezawodności serwisu. Jeśli pieniądze między wirtualnymi portfelami użytkowników serwisu będą przesuwane szybko i bezproblemowo, to po necie szybko rozejdzie się fama o tym, że objawiła się nowa metoda przelewania pieniędzy między różnymi krajami za darmo. Nie ma dwóch zdań, że dopóki prowadzenie konta w Valuto.com będzie bezpłatne, będzie to atrakcyjna alternatywa cenowa, nawet biorąc pod uwagę, że na koniec jednak pojawia się koszt w postaci prowizji za wytransferowanie pieniędzy poza serwis.



valuto2obraz



Gdzie widzę słabe strony tej nowej propozycji? Cóż, przede wszystkim Valuto.com to nie bank, więc bezpieczeństwo pieniędzy jest gwarantowane tylko słowem honoru prezesa firmy (choć oczywiście jest ona nadzorowana przez Komisję Nadzoru Finansowego i licencjonowana). Od strony technicznej działalność serwisu wygląda tak, że pieniądze klientów są trzymane na kontach należących do CurrencyOne. Klient nie ma możliwości, żeby otworzyć sobie subkont w różnych walutach, bo nie ma takiej potrzeby - konta klientów, nazywane też portfelami lub profilami, zawierają tylko informację ile kasy klientów i w jakiej walucie znajduje się na kontach właściciela serwisu Valuto.com. Oczywiście: tak samo działają dziś internetowe kantory online. Im też klienci muszą zaufać, że nie znikną z kasą. CurrencyOne działa w kilkudziesięciu krajach, w zeszłym roku miała 10 mld zł obrotu, więc nie jest operatorem no-name, ale - to trzeba uczciwie powiedzieć - nie jest też bankiem i pieniądze tam zdeponowane przez klientów nie są gwarantowane przez państwo, jak depozyty bankowe. Możliwość przesuwania pieniędzy dotyczy tylko krajów, w których firma działa. Jest ich sporo, ponad 30, ale jeszcze nie można powiedzieć, że jest to usługa globalna. Wśród krajów, do których można puścić darmowy przelew nie ma np. USA.



Tym niemniej jest to interesujący projekt, osobiście przetestuję go w najbliższych dniach i na pewno dam Wam znać, gdyby pojawiły się jakiekolwiek komplikacje (choć być ich nie powinno, bo serwis był już ostro testowany w Czechach). Jeśli przelewy będą hulać szybko, darmowo i bez wpadania w jakieś "czarne dziury", to Valuto.com może wywołać efekt podobny do zrzucenia małej bomby atomowej na rynek przelewów i przekazów międzynarodowych . Wiadomo, że jest to duży i bardzo konkurencyjny rynek, więc pojawienie się konkurenta, który zaoferuje - choćby tylko tej części klientów, którzy się zarejestrują - przelewy całkiem za zero, zmusi banki i operatorów przekazów pieniężnych do kontrakcji. Pytanie brzmi: jaka musi być skala działalności, by firmie CurrencyOne inwestycja w darmowe przelewy międzynarodowe się zwróciła. Nowy serwis może nadepnąć na odcisk internetowym kantorom, które co prawda tanio i szybko wymieniają waluty, ale nie potrafią ich błyskawicznie i za darmo przesunąć na drugi koniec Europy. Oj, czuję, że na rynku internetowej wymiany walut, przelewów oraz przekazów międzynarodowych będzie się teraz działo.



Jak inwestować i pomnażać KUP MĄDRY PREZENT POD CHOINKĘ!  Nie wiesz co kupić najbliższym w prezencie na Boże Narodzenie? Czasy są takie, że nie ma lepszego upominku, niż wiedza o tym jak obchodzić się z pieniędzmi. Jak je zacząć mieć, a jeśli je już masz, to jak je sensownie ulokować? Jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci? Kup na prezent gwiazdkowy poradnik   "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania, Maciej_Samcikokladkapierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka   "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową"  to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. To też fajny, użyteczny pomysł na prezent. Na taki prezent, który nie będzie leżał i się kurzył, tylko często będzie w użyciu Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku. Wspaniałych Świąt!



JAK MIEĆ PIENIĄDZE NA OSZCZĘDZANIE? Jak z małych pieniędzy zbudować swój finansowy spadochron? Jak lokować pieniądze w erze niskich stóp procentowych? Jak uszyć pierwszy plan systematycznego oszczędzania i nie dać nabić się w butelkę przez pośredników? Osiem pomysłów dla twojego portfela podanych w lekkostrawnej formule obejrzyj na moim kanale w YouTube.



 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 14, 2015 23:25

December 13, 2015

Pięć tajemnic bolesnych, czyli jak profesjonalnie dokopać bankom? I szósta: dla masochistów :-)

Odetchnąłem z ulgą, kiedy wyglądało na to, że gospodarkę w nowym rządzie obejmą ludzie tacy jak Mateusz Morawiecki, czy Paweł Szałamacha. Ale potem było już tylko gorzej. Dziwnie się poczułem, kiedy Paweł Szałamacha zaczął klarować swoje pomysły na spadek prowizji bankowych, a potem ogłosił, że zwiększa deficyt budżetu. A potem rząd postanowił mieć w nosie tzw. regułę wydatkową (uzależniającą wzrost wydatków budżetu państwa od wzrostu PKB). Zrobiło mi się jeszcze bardziej łyso, gdy wicepremier Morawiecki zaszył się gdzieś i postanowił objąć w rządzie funkcję paprotki. Miałem mierzwienie w brzuchu, gdy widziałem spadek giełdowego indeksu WIG20 o ponad 20% w przeciągu zaledwie kilku miesięcy, choć rząd na razie tylko mówi co chce zrobić. Co będzie, gdy zacznie to robić? Wciąż mam nadzieję, że stery gospodarki nie zostały przez wyborców oddane w ręce wariatów, ale... cholera, już sam nie wiem. Bo może to jest tak, jak z tym cukrem? :-)





Z tropu zbił mnie też rządowy pomysł na opodatkowanie banków.  Po jakiego grzyba wybrali model, który w innych krajach odpadł w przedbiegach jako totalnie głupi? Ekstra-opodatkowanie banków funkcjonuje w wielu krajach, ale - o ile się orientuję - tylko w dwóch jest to podatek liczony od aktywów, czyli taki, jaki ma być w Polsce. Pierwszym krajem jest Finlandia (lecz tam stawka jest dziesięciokrotnie niższa od planowanej przez PiS w Polsce), a drugim są Węgry. Victor Orban jednak już się z podatku od aktywów wycofuje po tym, jak w ciągu kilku lat wartość udzielanych przez banki kredytów spadła o jedną trzecią. W cywilizowanych krajach wprowadza się raczej podatek od pasywów (czyli od wartości pozyskanego przez banki kapitału na działalność, np. wyemitowanych obligacji) lub od transakcji spekulacyjnych (np. od handlu pieniędzmi między bankami). 



W weekend w blogu: Sąd Najwyższy znów zrobił kuku konsumentom!



Niedziela z subiektywnością: odpalam aplikację bankową, oglądam obrazek i...



PODATEK OD KREDYTU NA MIESZKANIE? SŁABE. Tego typu podatek motywuje zarządy banków do zmniejszenia skali najmniej rentownej działalności lub do poprawy jej rentowności kosztem klientów.  Podrożyć kredyty hipoteczne, obniżyć oprocentowanie depozytów i doić klientów kredytami gotówkowymi - tak może zareagować każdy maksymalizujący swoje korzyści bank. Wliczenie nowych obciążeń podatkowych w ceny jest standardowym posunięciem każdej firmy. Dlatego pisałem niedawno, że uczciwszym i bardziej klarownym rozwiązaniem byłoby po prostu wyższe opodatkowanie naszych dochodów . Opodatkowanie firm, w których kupujemy różne rzeczy - np. banków, czy marketów - i tak oznacza, że na koniec to my wszystko - albo prawie wszystko - zapłacimy. Najwięcej ci biedni, bo to im najłatwiej podnieść ceny usług. Tyle, że rząd ograbia nas w białych rękawiczkach, wciskając kit, że dobrze rządzi, bo kasy do podziału jest więcej, a podatki osobiste nam nie rosną. W tym konkretnym przypadku rząd "podnosi" nam jednak ceny czegoś, czego bardzo potrzebujemy, czyli kredytów hipotecznych. I to jest strasznie głupie.



CZY BANKOM SPADNIE "ZDOLNOŚĆ KREDYTOWA"? To, że na koniec każdy podatek nakładany na firmy, w których robimy zakupy, jest wliczany w ceny to jedno. Ale czy rzeczywiście grozi nam scenariusz węgierski, w którym nawet mając pieniądze na ten droższy kredyt hipoteczny, nie będziemy mogli go wziąć? Czy banki mogą zwinąć akcję kredytową, wpuszczając gospodarkę w korkociąg? Na zdrowy rozum tak być nie powinno.  Rację mają ci, którzy twierdzą, że każdy bank żyje z udzielania kredytów, więc nie będzie sobie strzelał w stopę . Sęk w tym, że podatek od aktywów jest nieporęcznym narzędziem, bo przypomina trochę podatek obrotowy - nie jest odnoszony do rentowności, tylko do skali działalności poszczególnych banków. W przypadku najmniej rentownych banków może więc oznaczać ich wejście w straty. Każda firma czasem generuje straty, więc to nic dziwnego, ale... gdy bank ma straty, to może to mieć przełożenie na jego "zdolność kredytową", czyli na możliwości udzielania kredytów . Jeśli jakiś bank tę zdolność straci, to nie ma znaczenia jak bardzo podwyższyłby ceny kredytów - on ich po prostu nie będzie mógł udzielić.  



Co się musi stać, żeby jakiś bank stracił "zdolność kredytową"? W szczegółach wyjaśniałem to we wpisie o potworze z Loch Ness, który może wyjść z głębin i wszystkich zjeść . Teraz tylko pokrótce przypomnę, że każdy bank musi mieć odpowiedni procent własnego kapitału, żeby prowadzić bezpieczną działalność . W Polsce minimalny wymóg ustawowy to 9% własnego kapitału w odniesieniu do skali działalności. Ale Komisja Nadzoru Finansowego domaga się od banków posiadania 12%, A od banków, które mają dużo kredytów frankowych - nawet ponad 13%. Na koniec zeszłego roku średni współczynnik wypłacalności w polskich bankach wynosił 15,3%. Dopóki bank zarabia pieniądze i nie przeznacza ich wszystkich na dywidendę - a banki w Polsce większość zarobionych pieniędzy w ostatnich latach zostawiały u siebie - to wzmacnia swój kapitał i zwiększa zdolność do udzielania kredytów. Z grubsza 1 zł wzrostu własnego kapitału to możliwość udzielenia 8-9 zł nowego kredytu. Jeśli bank ma straty, to "zjada" kapitał i jego zdolność do udzielania kredytu spada - nawet do zera. Podatek bankowy od aktywów spowoduje, że część banków tylko straci część zysków, ale niektóre będą musiały oddać go w całości.



podatek_bankowy 



Skoro banki mają wysoki współczynnik własnego kapitału, to mogą zwiększać portfele kredytów nawet mimo ewentualnych strat i spadku własnego kapitału. Niedawno, patrząc na konsekwencje ustawy frankowej szacowałem, że  Polska branża bankowa mogłaby udzielić jeszcze 150-200 mld zł kredytów bez zwiększania własnego kapitału, w koszt zjadania "tłuszczyku" kapitałowego . Choć, niestety, odbywałoby się to kosztem coraz mniejszego bezpieczeństwa depozytów (bo niższy współczynnik wypłacalności oznacza, że bankowi szybciej skończy się kasa gdyby nastąpiły jakieś niepokoje i klienci przyszli po pieniądze). Ale jest jeszcze drugi problem: ta "zdolność kredytowa" jest w bankach bardzo różna. Taki np. Getin, czy BPH mają podwyższone wymogi kapitałowe przez KNF (a więc im "zdolność kredytowa" skończy się szybciej). Jeśli po samym tylko podatku bankowym banki wchodzą w straty, to co będzie po zapłaceniu składki na fundusz pomocy kredytobiorcom (ustawa uchwalona jeszcze przez rząd PO, ma kosztować banki 600 mln zł), składkę na Bankowy Fundusz Gwarancyjny (2,2 mld zł dla całej branży) oraz uzupełnić dziurę po wypłacie pieniędzy klientom upadłego SK Banku (kolejne 2,1 mld zł)? Skalę tego ostatniego obciążenia pokazuję tutaj:



BGFSKbankszacunek



Każda złotówka strat pokryta z własnego kapitału powoduje, że bank traci możliwość pożyczenia klientom 8-9 zł, a więc delewarowanie "zjada" możliwości udzielania kredytów bardzo szybko. Owszem, częściowo rolę banków, które nie mają już "zdolności kredytowej" będą mogły odegrać te, które mają jej dużo (np. PKO BP), ale trzeba pamiętać, że obok własnego kapitału (czyli tej "zdolności kredytowej") banki do udzielania kredytów potrzebują też depozytów klientów. Na razie jest ich od dostatkiem, ale czy nie zaczną odpływać jeśli coraz więcej giełdowych banków zacznie wykazywać straty?



CO BY BYŁO, GDYBY BANKOM SPADŁA "ZDOLNOŚĆ"? Patrząc na 16 mld zl zysków branży w zeszłym roku można byłoby machnąć na to wszystko ręką - zarabiają krocie, to niech płacą - ale biorąc pod uwagę koszty związane ze składkami na BFG, ustawą o pomocy kredytobiorcom w tarapatach, kosztami budowy funduszu tzw. resolution (wymóg unijny, będzie kosztował 15 mld zł w ciągu ośmiu lat), być może też w przyszłości z kosztami upadłości kolejnych SKOK-ów i ustawą antyfrankową, rząd powinien działać rozważnie. I przedstawić dokładne wyliczenia dotyczące tego w ilu bankach skończy się "zdolność kredytowa".  Im więcej banków wyląduje w stratach, tym większe będzie ryzyko, że pozostałe nie będą w stanie zrekompensować spadku akcji kredytowej u "słabeuszy".  Im więcej banków wpadnie w straty i będzie je pokazywać w raportach dla akcjonariuszy, tym tym bardziej prawdopodobne, że klienci "na wszelki wypadek" zaczną wybierać pieniądze z najmniej wiarygodnych, ich zdaniem, banków . Oczywiście - żadna z tych rzeczy nie musi się zdarzyć, być może w efekcie podatku od aktywów nastąpi tylko powolne "spalanie tłuszczyku kapitałowego" branży bankowej. Ale wolałbym to wiedzieć na pewno, na twardych danych. Gdyby wycofywanie pieniędzy z niektórych banków przybrało na sile, to... strach pomyśleć. W Bankowym Funduszu Gwarancyjnym jest teraz 13 mld zł, a w średniej wielkości banku jest 30-60 mld zł depozytów. Jeden fałszywy ruch i buuuum - zapłacimy za depozyty klientów banku, który się przekręci, z własnych podatków.



PIĘĆ POMYSŁÓW NA OGOLENIE BANKÓW.   PLUS JEDEN DLA MASOCHISTÓW :-). Na wszelki wypadek, gdyby decydentom brakowało wyobraźni, podrzucam kilka pomysłów na takie opodatkowanie banków, które nie biłoby szczególnie w kredyty hipoteczne i ograniczałoby ryzyko, że banki będą zmuszone zwijać akcję kredytową. Oczywiście żaden z tych wariantów nie ogranicza ryzyka, że to my zapłacimy za podatek bankowy, ale na ten feler, niestety, nie ma lekarstwa. 



1. PODATEK OD AKTYWÓW, ALE PROGRESYWNY. Jeśli podatek będzie dla wszystkich aktywów taki sam, to będzie zachęcał banki do ścinania jedynego rodzaju kredytu, który jest "dobry" dla konsumenta, czyli długoterminowego, hipotecznego. Jest on też dobry dla gospodarki, bo ma efekty mnożnikowe (jak ktoś kupuje mieszkanie na kredyt to potem je urządza i napędza swoimi wydatkami pięć innych branż gospodarki). Podatek mógłby więc być niższy dla aktywów długoterminowych (kredyty hipoteczne) i wyższy dla aktywów krótkoterminowych (a więc kredytów na wyuzdaną konsumpcję). Prof. Leszek Pawłowicz z Gdańskiej Akademii Bankowej mówi, żeby wyższy podatek płaciły instytucje mające bardziej ryzykowny rodzaj działalności, a mniejszy - te bezpieczne. To też jest pomysł.



2. PODATEK OD AKTYWÓW, ALE NIE HIPOTECZNYCH. Inną opcją mogłoby być wyłączenie z opodatkowania aktywów, które są kredytami hipotecznymi lub np. banków hipotecznych, które emitują listy zastawne (takie długoterminowe, np. ośmioletnie obligacje o stałej stopie procentowej) i w ten sposób mają pieniądze na udzielanie kredytów na mieszkania. Wyłączenie banków hipotecznych z podatku od aktywów byłoby o tyle dobre, że dawałoby sygnał: "popieramy kredyty o stałej stopie". Banki hipoteczne powstały po to, żeby oferować kredyty na mieszkanie o stałym oprocentowaniu. Mniej ryzykowne, trochę droższe od tych zmiennoprocentowych, ale fajne dla wszystkich stron dealu, bo stabilne. Gdyby rząd podszedł preferencyjnie do banków hipotecznych, to kredyty hipoteczne o stałej stopie procentowej byłyby tańsze, a te o zmiennej - droższe (bo opodatkowane). I to by miało w sobie kawałek sensu.



3. PODATEK OD PASYWÓW. W większości krajów, w których banki były niegrzeczne i zostały dodatkowo opodatkowane płacą podatek nie od aktywów (bo mądrzy ludzie zauważyli, że taki podatek ścina akcję kredytową ze specjalnym uwzględnieniem tej "dobrej", hipotecznej), tylko od pasywów. A więc jeśli bank chce wyemitować obligacje, żeby mieć większą zdolność do udzielania kredytów - płaci od tej emisji podatek. Jeśli pożyczy kasę od banku-matki, też płaci podatek. Jeśli wyemituje akcje - płaci podatek. Ale jeśli podwyższy kapitał własny - już nie płaci. W ten sposób władza wspiera tych bankowców, którzy finansują działalność nie z zewnątrz, ale własnymi pieniędzmi, wzmacniając swoje instytucje finansowe. Jeśli chcemy mieć jeszcze silniejsze banki, to opodatkujmy pasywa. Jeśli chcemy mieć jak najsłabsze i potem składać się na spłacanie klientów jakichś upadłych trupów - miejmy podatek od aktywów.



4. PODATEK OD TRANSAKCJI SPEKULACYJNYCH. Banki często handlują między sobą jakimiś papierami wartościowymi, instrumentami pochodnymi (opcjami, kontraktami terminowymi). Z tego handlu nic nie wynika, to gra o sumie zerowej, czysta spekulacja. Można ją opodatkować. I tak w wielu krajach się robi. W Polsce to byłby słabo profitujący pomysł, bo u nas nie ma banków inwestycyjnych, które żywią się przelewaniem z pustego w próżne setek miliardów złotych aktywów. W Polsce banki zajmują się przyjmowaniem depozytów u udzielaniem kredytów, więc kasy by z tego nie było. Ale przynajmniej nie byłoby też skutków ubocznych.



5. EKSTRA-PODATEK DOCHODOWY. Zarówno podatek od aktywów, jak i od pasywów, mają jedną, zasadniczą wadę - mogą zabić zyskowność banków i zdestabilizować system (a wtedy wszyscy za to zapłacimy). Jeśli jakiś bank jest źle zarządzany i ma niską rentowność, to po wrzuceniu mu podatku od aktywów lub pasywów wchodzi w straty i staje na krawędzi niewypłacalności. Bezpieczniejszym pomysłem jest podatek od dochodów. Dziś banki płacą standardowy podatek od firm, ale gdyby się uprzeć, można byłoby dodatkowo opodatkować ich zyski. Jasne, wtedy też odbiłyby to sobie na klientach, ale przynajmniej: a) żaden by się od tego nie przekręcił (żaden podatek od zysków - poza 100%-owym - nie zjada całych zysków), b) przerzucanie podatku na klientów byłoby "proporcjonalne", a nie - tak jak w obecnej propozycji - z przegięciem w kierunku podwyższenia cen "dobrych" kredytów hipotecznych.



6. VAT OD KREDYTÓW. Jest taka sprawa, że banki nie płacą podatku VAT. No, po prostu od usług finansowych nie jest naliczany, żeby usługi te były tańsze, bardziej dostępne, bla, bla, bla. Oczywiście nie są od tego ani tańsze, ani łatwej dostępne, ale za to klienci nie zrzędzą, że jeśli kupują w sklepie o-VAT-owaną parówkę, to przynajmniej wiedzą za co zapłacili, a w o-VAT-owany kredyt to tylko pieniądz. Co prawda to prawda, "kupowanie" pieniądza, czyli instrumentu do zakupu czegoś, co można byłoby o-VAT-ować, nie powinno być o-VAT-owane. Ale skoro już rząd obiecał emerytom darmowe leki, matkom i ojcom 500 zł na dziecko, a wszystkim wyższą kwotę wolną od podatku, to może po prostu trzeba "odwiesić" ten VAT i niech klienci sprawiedliwie i według "zasług" (czyli w zależności od tego ile pieniądza "kupią" od banku) zrzucają się na realizację obietnic? Słabość polega na tym, że wtedy już wszyscy na bank by się zorientowali, że rząd realizuje obietnice wyborcze z ich pieniędzy :-). A opodatkowując aktywa banków można wciskać ludziom kit, że to banki ten podatek płacą, zaś "ceny usług finansowych nie wzrosną".



Pomysłów na czochranie banków jest, jak widzicie, do wyboru, do koloru - trochę głupszych, trochę mądrzejszych... Nawet największy nienawistnik, frankowicz i członek stowarzyszeń antybanksterskich znajdzie wśród nich coś dla siebie, nie mówiąc już o premierze rządu. Nie śmiem nawet pomyśleć, że pieniądze z jakiegoś "mniej głupiego" podatku mogłyby pójść na jakiś fundusz stabilizacyjny sektora finansowego, a rząd - zamiast rozdawać te pieniądze - mógłby pomyśleć o ograniczeniu długów Polski. 



Jak inwestować i pomnażać KUP MĄDRY PREZENT POD CHOINKĘ!  Nie wiesz co kupić najbliższym w prezencie na Boże Narodzenie? Czasy są takie, że nie ma lepszego upominku, niż wiedza o tym jak obchodzić się z pieniędzmi. Jak je zacząć mieć, a jeśli je już masz, to jak je sensownie ulokować? Jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci? Kup na prezent gwiazdkowy poradnik   "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania, Maciej_Samcikokladkapierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka   "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową"  to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. To też fajny, użyteczny pomysł na prezent. Na taki prezent, który nie będzie leżał i się kurzył, tylko często będzie w użyciu Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku. Wspaniałych Świąt!



JAK MIEĆ PIENIĄDZE NA OSZCZĘDZANIE? Jak z małych pieniędzy zbudować swój finansowy spadochron? Jak lokować pieniądze w erze niskich stóp procentowych? Jak uszyć pierwszy plan systematycznego oszczędzania i nie dać nabić się w butelkę przez pośredników? Osiem pomysłów dla twojego portfela podanych w lekkostrawnej formule obejrzyj na moim kanale w YouTube.





Poniżej wybrane odcinki cyklu, ale oczywiście polecam wszystkie! Sukskrybuj też mój kanał na Youtube, żeby być na bieżąco z kolejnymi klipami









SUBIEKTYWNIE O SPRAWACH WAŻNYCH DLA CIEBIE. W programie "Minęła dwudziesta" w TVP Info miałem przyjemność powiedzieć kilka zdań m.in. o sytuacji na warszawskiej giełdzie i namawiać wicepremier Mateusza Morawieckiego, żeby przestał być paprotką. Z kolei w "Panoramie" w TVP 2 miałem złe przeczucia co do realizacji obietnic wyborczych złożonych przez prezydenta frankowiczom.



tvpinfominela91215



Miałem też okazję komentować sprawę podatku bankowego w programie "Biznes dla ludzi" w TVN 24 BiŚ. A kilka dni wcześniej korespondencyjnie polemizowałem z panią premier, wyrażając pewne rozczarowanie, że wciąż obiecuje więcej, niż ma pieniędzy (i niż może mieć).



bankiipremier20151119_131343413_iOS



Miałem też okazję dyskutować w programie "Świat się kręci" na temat m.in. podatku bankowego, ale i szans na wprowadzenie 500 zł dodatku na każde dziecko. Zapraszam do obejrzenia. Jako uzupełnienie powinniście zaś przeczytać poradnik początkującego Robin Hooda.



swiatsieturla1

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 13, 2015 23:43

Pierwszy polski bank rozszerza rzeczywistość: skanujesz obrazek, oglądasz film i...

Bankowcy nie śpią dniami i nocami, żeby nakłonić nas do częstego używania aplikacji mobilnych w smartfonach. Smartfon ma bowiem ogromną przewagę nad kartą płatniczą: jest genialnym narzędziem do marketingu i nagradzania klienta za zakupy, na których bankowi zależy i na których bank zarabia. Dzięki geolokalizacji, personalizacji, kredytom online i powiadomieniom wyświetlanym na ekranie smartfona bank może prowadzać klienta ze smartfonem i aplikacją bankową na krótkiej smyczy. Na razie sukcesy w tym prowadzaniu bankowcy mają umiarkowane. Apek używamy przede wszystkim do sprawdzania salda na koncie, a potem je zamykamy. Przelewy wygodniej wykonuje się z komputera (no, może z wyjątkiem płatności za rachunki poprzez skanowanie kodu paskowego lub fotografowanie QR kodu), a do płacenia za zakupy większość smartfonów albo nie nadaje się najlepiej.



Powód? Albo smartfony nie mają funkcji płatności zbliżeniowych (w grę wchodzi więc co najwyżej używanie aplikacji typu IKO, czy BLIK, co na pewno nie jest wygodniejsze, niż płacenie zbliżeniami), albo wymagają dużej gimnastyki (wymiana karty SIM w telefonie). Tylko ten, kto ma telefon z możliwością zbliżania, obsługiwany przez system Android, a jego bank wdrożył technologię HCE (nie wymagającą wymiany karty SIM), może łatwo płacić prawie tak, jak kartą. A i tak nie jest to takie fantastyczne, bo żeby zapłacić trzeba najpierw telefon odblokować i uruchomić aplikację bankową. Karta zbliżeniowa jest bez dwóch zdań wygodniejsza.



Nie widać więc zbyt wielu korzyści, które mogłyby skłonić nas do do częstego odpalania aplikacji bankowej. Chyba, że... mając bank w smartfonie dostanę coś więcej, niż tylko możliwość sprawdzania salda. Niespodzianki, rabaty, prezenty, bonusy, które klient może zassać wyłącznie z użyciem aplikacji. Gdyby bank w smartfonie miał w sobie finansową wartość dodaną, łatwą do skonsumowania poprzez jedno kliknięcie, to kto wie... Banki nad takimi pomysłami ostro dumają. W tym tygodniu Bank Millennium, bodaj jako pierwszy w kraju, uruchomił w swojej aplikacji bankowej na smartfony technologię tzw. rozszerzonej rzeczywistości. Polega ona na tym, że najeżdżając smartfonem na określony obrazek (czy to w gazecie, na billboardzie, czy w komputerze) uruchamiamy trójwymiarową grafikę wyświetlającą się na ekranie telefonu. Finałem grafiki jest oferta promocyjna, z której można skorzystać jednym kliknięciem.



mobilnamille



Bank Millennium jest pionierem - nie po raz pierwszy, bo w jego aplikacji mobilnej jest kilka bardzo fajnych innowacji - ale zaczyna bardzo skromnie. Augmented reality zastosował na jednym tylko, skromnym bannerku na swojej stronie internetowej. Klient, który ów banner znajdzie, uruchomi aplikację mobilną, a w niej opcję "rozszerzona rzeczywistość", zobaczy na ekranie rozpakowujący się pakunek i zaproszenie do skorzystania z wyżej oprocentowanej lokaty. Potem wystarczy już tylko kliknąć ikonę "załóż lokatę" i wypełnić krótki formularz (ile pieniędzy lokujemy i na jaki okres). Promocja jest skromna, bo tylko trzymiesięczna, a dodatkowe oprocentowanie to 0,5% (punktu procentowego). To oznacza, że za pomocą smartfona i rozszerzonej rzeczywistości można ulokować pieniądze na kwartał na 3-3,5%. Zakładam, że to pierwsze koty za płoty i docelowo technologia rozszerzonej rzeczywistości będzie stosowana z większym rozmachem.



Bank mógłby np. zastosować tę technologię do swoich billboardów, albo plakatów rozlepionych w witrynach placówek, a nawet - dlaczego by nie - do reklam telewizyjnych. Korzyści zaszyte w filmach uruchamiających się w smartfonach klientów też mogłyby być bardziej konkretne - np. premiowy money-back, albo rabaty na zakupy w sklepach internetowych. Można też sobie wyobrazić stosowanie tego instrumentu w centrach handlowych - przechodzisz obok sklepu z ciuchami, uruchamiasz aplikację mobilną i oglądasz promocyjną ofertę obowiązującą przy płatności telefonem (Bank Millennium jest członkiem systemu BLIK). Słabą stroną jest tylko fakt, że aby móc cokolwiek oglądać w rozszerzonej rzeczywistości trzeba "odpalać" apkę mobilną i jeszcze znaleźć w niej odpowiednią fiszkę. Jeśli to ma zadziałać, musi działać automatycznie, a więc aktywować się bez konieczności wykonywania przez klienta żadnych czynności. A to już nie lada wyzwanie technologiczne.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 13, 2015 11:22

Testują nową technologię: skanujesz obrazek, oglądasz film, zgarniasz rabat od banku

Bankowcy nie śpią dniami i nocami, żeby nakłonić nas do częstego używania aplikacji mobilnych w smartfonach. Smartfon ma bowiem ogromną przewagę nad kartą płatniczą: jest genialnym narzędziem do marketingu i nagradzania klienta za zakupy, na których bankowi zależy i na których bank zarabia. Dzięki geolokalizacji, personalizacji, kredytom online i powiadomieniom wyświetlanym na ekranie smartfona bank może prowadzać klienta ze smartfonem i aplikacją bankową na krótkiej smyczy. Na razie sukcesy w tym prowadzaniu bankowcy mają umiarkowane. Apek używamy przede wszystkim do sprawdzania salda na koncie, a potem je zamykamy. Przelewy wygodniej wykonuje się z komputera (no, może z wyjątkiem płatności za rachunki poprzez skanowanie kodu paskowego lub fotografowanie QR kodu), a do płacenia za zakupy większość smartfonów albo nie nadaje się najlepiej.



Powód? Albo smartfony nie mają funkcji płatności zbliżeniowych (w grę wchodzi więc co najwyżej używanie aplikacji typu IKO, czy BLIK, co na pewno nie jest wygodniejsze, niż płacenie zbliżeniami), albo wymagają dużej gimnastyki (wymiana karty SIM w telefonie). Tylko ten, kto ma telefon z możliwością zbliżania, obsługiwany przez system Android, a jego bank wdrożył technologię HCE (nie wymagającą wymiany karty SIM), może łatwo płacić prawie tak, jak kartą. A i tak nie jest to takie fantastyczne, bo żeby zapłacić trzeba najpierw telefon odblokować i uruchomić aplikację bankową. Karta zbliżeniowa jest bez dwóch zdań wygodniejsza.



Nie widać więc zbyt wielu korzyści, które mogłyby skłonić nas do do częstego odpalania aplikacji bankowej. Chyba, że... mając bank w smartfonie dostanę coś więcej, niż tylko możliwość sprawdzania salda. Niespodzianki, rabaty, prezenty, bonusy, które klient może zassać wyłącznie z użyciem aplikacji. Gdyby bank w smartfonie miał w sobie finansową wartość dodaną, łatwą do skonsumowania poprzez jedno kliknięcie, to kto wie... Banki nad takimi pomysłami ostro dumają. W tym tygodniu Bank Millennium, bodaj jako pierwszy w kraju, uruchomił w swojej aplikacji bankowej na smartfony technologię tzw. rozszerzonej rzeczywistości. Polega ona na tym, że najeżdżając smartfonem na określony obrazek (czy to w gazecie, na billboardzie, czy w komputerze) uruchamiamy trójwymiarową grafikę wyświetlającą się na ekranie telefonu. Finałem grafiki jest oferta promocyjna, z której można skorzystać jednym kliknięciem.



mobilnamille



Bank Millennium jest pionierem - nie po raz pierwszy, bo w jego aplikacji mobilnej jest kilka bardzo fajnych innowacji - ale zaczyna bardzo skromnie. Augmented reality zastosował na jednym tylko, skromnym bannerku na swojej stronie internetowej. Klient, który ów banner znajdzie, uruchomi aplikację mobilną, a w niej opcję "rozszerzona rzeczywistość", zobaczy na ekranie rozpakowujący się pakunek i zaproszenie do skorzystania z wyżej oprocentowanej lokaty. Potem wystarczy już tylko kliknąć ikonę "załóż lokatę" i wypełnić krótki formularz (ile pieniędzy lokujemy i na jaki okres). Promocja jest skromna, bo tylko trzymiesięczna, a dodatkowe oprocentowanie to 0,5% (punktu procentowego). To oznacza, że za pomocą smartfona i rozszerzonej rzeczywistości można ulokować pieniądze na kwartał na 3-3,5%. Zakładam, że to pierwsze koty za płoty i docelowo technologia rozszerzonej rzeczywistości będzie stosowana z większym rozmachem.



Bank mógłby np. zastosować tę technologię do swoich billboardów, albo plakatów rozlepionych w witrynach placówek, a nawet - dlaczego by nie - do reklam telewizyjnych. Korzyści zaszyte w filmach uruchamiających się w smartfonach klientów też mogłyby być bardziej konkretne - np. premiowy money-back, albo rabaty na zakupy w sklepach internetowych. Można też sobie wyobrazić stosowanie tego instrumentu w centrach handlowych - przechodzisz obok sklepu z ciuchami, uruchamiasz aplikację mobilną i oglądasz promocyjną ofertę obowiązującą przy płatności telefonem (Bank Millennium jest członkiem systemu BLIK). Słabą stroną jest tylko fakt, że aby móc cokolwiek oglądać w rozszerzonej rzeczywistości trzeba "odpalać" apkę mobilną i jeszcze znaleźć w niej odpowiednią fiszkę. Jeśli to ma zadziałać, musi działać automatycznie, a więc aktywować się bez konieczności wykonywania przez klienta żadnych czynności. A to już nie lada wyzwanie technologiczne.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 13, 2015 11:22

December 12, 2015

Sąd Najwyższy znów zrobił nam kuku, czyli wąskie spojrzenie na "lewe" zapisy. Na szczęście...

Kilkanaście dni temu Sąd Najwyższy zajmował się dość ważną dla nas, konsumentów, sprawą. A mianowicie nad tym czy rejestr klauzul niedozwolonych, prowadzony przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, ma w ogóle jakiś sens :-). To oczywiście uproszczona interpretacja problemu, bo pisząc dokładniej chodzi o ustalenie czy jeśli np. klauzula zawarta w umowie z bankiem X zostanie uznana za niedozwoloną, to czy klient, który ma identyczną klauzulę wpisaną przez bank Y też może uznać, że został okantowany. Na logikę tak to właśnie powinno działać, bo przecież zapis to zapis - jeśli w jednej umowie jest osadzony bezprawnie, to dlaczego by nie uznać, że jeśli znajdę go gdzieś indziej, to nagle staje się zgodny z prawem? Takie spojrzenie na sprawę to tzw. rozszerzona prawomocność. Gdyby uznać, że w przypadku klauzul abuzywnych ona nie występuje, to cały rejestr można by spokojnie wyrzucić do kosza, bo jego sens polega właśnie na tym, że zaglądam tak i sprawdzam czy któryś z passusów zawartych w mojej umowie nie został już kiedyś zakwestionowany w sporze klienta z moją albo inną instytucją finansową. A jeśli został, to piszę reklamację i grzecznie proszę o zmianę umowy i zadośćuczynienie.



Jak wiadomo, banki i firmy ubezpieczeniowe interpretują sprawę zupełnie inaczej i uważają, że nielegalna klauzula zawarta w umowie z jedną instytucją nie ma żadnego przełożenia na relację z klientem innej. Zaś automatyczne uznanie, że jakaś klauzula jest abuzywna tylko dlatego, że jest abuzywna, godziłoby w prawo do obrony interesów przed sądem. Bo przecież w konkretnej umowie z konkretnym klientem mogą być zawarte jakieś ustalenia lub zapisy, które zmieniają kontekst i każą inaczej patrzeć na tę umowę. Najważniejszymi z abuzywnych klauzul, które są przedmiotem takich przepychanek są te, które dotyczą zasad ustalania rat frankowych kredytów hipotecznych (dowolności w ustalaniu przez bank kursu wymiany walut) oraz te opisujące kary dla klientów, którzy chcą przedwcześnie uciec z tzw. polis inwestycyjnych (bo np. zorientowali się, że opłaty pochłaniają większość wypracowywanych zysków).



Sytuacja stała się tak męcząca, że sama Prezes Sądu Najwyższego skierowała w litym 2015 r. pytanie do swoich kolegów o ocenę skutków wpisu klauzuli abuzywnej do rejestru klauzul niedozwolonych: czy obowiązuje on także innych przedsiębiorców, stosujących wzorce o podobnej treści, czy też konsekwencje ponosi wyłącznie firma, wobec której sąd wydał orzeczenie i której klauzulę wpisał do rejestru? Za tą pierwszą opcją, korzystniejszą dla konsumentów i konsekwentnie ignorowaną przez bankowców i ubezpieczeniowców, przemawia art. 479 Kodeksu postępowania cywilnego, stanowiący, że wyrok prawomocny ma skutek wobec osób trzecich będących "ofiarami" uznanego za niedozwolone postanowienia wzorca umowy. Sąd Najwyższy zaś stawał w tej sprawie w bolesnym rozkroku. W wyrokach II SK 7/2006 lub III SZP 3/2006 przyjmował, iż uznanie danej klauzuli za niedozwoloną i wpisanie jej w rejestrze działa wobec wszystkich, ale w wyrokach III CZP 80/2008 lub II CSK 708/2012 wykluczał sytuację, iż moc wiążąca wyroku może dotyczyć podobnych lub identycznych klauzul stosowanych przez innego przedsiębiorcę w innej umowie. Jak żyć? 20 listopada Sąd Najwyższy wziął się z tym za bary. I ogłosił:





"Prawomocność materialna wyroku uznającego postanowienie wzorca umowy za niedozwolone - także po wpisaniu tego postanowienia do rejestru - nie wyłącza powództwa o uznanie za niedozwolone postanowienia tej samej treści normatywnej, stosowanego przez przedsiębiorcę niebędącego pozwanym w sprawie, w której wydano ten wyrok"





Jest to totalna chińszczyzna, ale , że " to samo sformułowanie (wpisane do rejestru) wykorzystywane przez innego przedsiębiorcę może być zaskarżone, co nie oznacza, że będzie również klauzulą abuzywną ". I dodaje, że " podjęta uchwała składu powiększonego Sądu Najwyższego (nie posiadająca waloru zasady prawnej) formalnie nie wiąże innych sądów powszechnych, tym niemniej należy liczyć się z faktem, że pogląd przyjęty w uchwale, znajdzie akceptację w praktyce obrotu prawnego ". A pisząc jeszcze bardziej po polsku: orzeczenie opisujące klauzulę jako abuzywną wiąże tylko firmę, która była przedmiotem sporu, nie wiąże natomiast innych firm. Specjalny komentarz w tej sprawie wydała Konferencja Przedsiębiorstw Finansowych ustami swojego głównego prawnika, mec. Marcina Czugana. Wali nam od prawdę między oczy:





"W końcu nastąpiło ostateczne przesądzenie o konsekwencjach wpisu postanowienia niedozwolonego do rejestru klauzul abuzywnych. Do tej pory, orzecznictwo, w tym Sądu Najwyższego, było niejednolite. Rozstrzygnięcie jest właściwe, bowiem wyrok sądu w jednej sprawie nie może kształtować sytuacji prawnej wszystkich podmiotów, w szczególności tych nie będących stroną postępowania. Taka funkcja zarezerwowana jest dla norm prawnych o charakterze generalnym i abstrakcyjnym, uchwalanym przez ustawodawcę"





Rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego w pewnym sensie jest i tak musztardą po obiedzie, bo w tzw. międzyczasie poprzedni Sejm - na skutek namów szefa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów - doszedł do wniosku, że trzeba obejść cały problem szerokim łukiem i uchwalił ustawę zmieniającą sposób postępowania wobec gagatków, którzy wpisują nam do umów różne "lewizny". Po wejściu ustawy w życie - ma to nastąpić w marcu 2016 r. - to szef UOKiK będzie wydawał postanowienie, że taka a taka klauzula narusza zbiorowe prawa konsumentów, co oznacza, że nie wolno jej stosować. Takie postanowienie będzie dotyczyło wszystkich firm działających na rynku. A jak jakiejś firmie się to nie będzie podobało, to będzie mogła pójść do sądu. Sytuacja będzie więc odwrócona: "domyślnie" uznany za abuzywny zapis będzie ogólnie zabroniony i to firma, która go stosuje będzie musiała wywalczyć dla siebie "wyłączenie" z tej interpretacji. Tak długo, jak długo sądy nie zaczną stawać po stronie takich gagatków, tak długo nasza, konsumentów, sytuacja będzie lepsza, niż jest dziś, zwłaszcza po lewym sierpowym w postaci listopadowego wyroku Sądu Najwyższego.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 12, 2015 02:19

December 10, 2015

Świetna lokata na chwilę, kasa do odbioru tylko w oddziale... Jak oszczędzać bez kantów?

Kiedy niedawno francuski gigant BNP Paribas przejmował od Holendrów pakiet kontrolny Banku BGŻ zastanawiałem się co to oznacza dla marki BGŻ Optima, czyli uruchomionego w 2011 r. internetowego banku BGŻ służącego wyłącznie do oszczędzania. Naturalną koleją rzeczy byłoby włączenie Optimy do systemu bankowości internetowej BNP Paribas (tak samo, jak zostali włączeni do niej klienci samego BGŻ) oraz "ubranie" jej użytkowników w konta osobiste francuskiego banku. Wygląda jednak na to, że Francuzi nie zamierzają rozwalać ciekawego konceptu i BGŻ Optima będzie nadal jedynym w Polsce bankiem służącym wyłącznie do oszczędzania pieniędzy. Od takiego pomysłu - przyciągania depozytów klientów wysokim procentem - zaczynał każdy z wirtualnych banków działających na naszym rynku - i mBank i Inteligo. Tyle, że każdy z nich w końcu "wymiękł" i przekształcił się w "normalny" bank, w którym są nie tylko lokaty, ale i konta, karty płatnicze oraz produkty kredytowe. Tymczasem BGŻ Optima ma już cztery lata i wciąż jest wyłącznie bankiem oszczędnościowym.



Czy to ma sens? Patrząc na liczby można powiedzieć, że BGŻ Optima jest wciąż niszowym banczkiem: pozyskanie 180.000 klientów w cztery lata to nie jest jakoś szczególnie duży "urobek". Inna sprawa, że są to klienci z najwyższej półki - zaliczający się to 10-15% Polaków mających wysokie dochody i systematycznie oszczędzających pieniądze. Dość powiedzieć, że te 180.000 osób ma w BGŻ Optima 6 mld zł oszczędności. Na każdego klienta przypada niecałe 35.000 zł "osadu" oszczędnościowego (dla porównania: 3 mln klientów SKOK-ów zgromadziło raptem dwa razy większe oszczędności). Trzeba przyznać, że BGŻ Optima ma kilka cech, które mogą się podobać komuś, kto ma kasę i chce ją gdzieś ulokować. Oprocentowanie oszczędności nie należy do najwyższych na rynku, ale zawsze mieści się w górnej połówce - np. teraz w standardzie bank płaci 2%, za nowe środki starego klienta - 2,8%, a nowemu klientowi - 3,2% na "Lokacie bezkarnej".



bgzoptimagrubaner



Po drugie BGŻ Optima nie przegina z wkładaniem na swoje półki wielu produktów, co w innych bankach wywołuje chaos w głowach klientów - tu jest dosłownie kilka rodzajów depozytów, konto oszczędnościowe, fundusze zmiksowane z lokatami oraz fundusze solo i produkty strukturyzowane. I wystarczy. Trzecia dobra rzecz to dwustopniowy system zabezpieczeń - żeby się zalogować do konta trzeba wpisać login i hasło oraz hasło SMS-owe przesłane na smartfona zarejestrowanego w banku. Słabe strony? Przy całej "elitarności" klientów BGŻ Optima nie zachowują się jak klienci zamożni, bo tacy nie tylko trzymają pieniądze na depozytach i kontach oszczędnościowych, ale i inwestują je w akcje, obligacje, fundusze i w inne aktywa. Pod tym względem BGŻ Optima nie odstaje od konkurencji - z 6 mld zł oszczędności jakieś 300 mln jest zainwestowane na rynku kapitałowym.



Oferta inwestycyjna BGŻ Optima jest - podobnie jak depozytowa - prosta i nieprzeciążona nadmiarem wyboru, ale czy atrakcyjna? Funduszy inwestycyjnych bank ma w ofercie prawie 70 i każdy coś dla siebie znajdzie. Ale dla osób, które boją się samodzielnych inwestycji w fundusze BGŻ Optima nie ma nic powalającego na kolana (dwa programy Optima Duo oraz Optima Saver, fundusz z lokatą i "struktury"). Przydałoby się coś, co by wyznaczało nową jakość na rynku (np. taki fundusz oszczędnościowy, jaki ostatnio wprowadziła do sprzedaży Aviva albo takie konto funduszowe, które wymyślili w ING). Po tego typu banku oczekiwałbym też jakiejś porządnej platformy do zarządzania oszczędnościami - żebym mógł np. sprawdzić czy moja alokacja pieniędzy jest odpowiednia i porównać ją z innymi wariantami. Widać też, że BGŻ Optima nie może się zdecydować czy zejść na ziemię, czy jednak nie. Powstał w Warszawie jeden oddział, w którym można się spotkać z doradcami, ale dalszy rozwój sieci na razie został zatrzymany.



Czy w dzisiejszych czasach bank tego typu - służący wyłącznie oszczędzaniu pieniędzy, a więc wąsko wyspecjalizowany - ma szansę na przetrwanie? Z jednej strony tak, bo coraz więcej ludzi w Polsce ma oszczędności i szuka uczciwego banku, w którym można na dłużej włożyć pieniądze bez konieczności zastanawiania się "kiedy w końcu zrobią mnie w trąbę i ściągną oprocentowanie do zera, licząc, że nie zauważę"? Te wszystkie lokaty na 5% przez trzy miesiące (potem przedłużane na 0,5%), te wszystkie promocyjne depozyty, które można odzyskać tylko odwiedzając osobiście placówkę... W BGŻ Optima jest spokojnie i bez takich skoków ciśnienia. Bank podaje, że 80-90% jego klientów dopłacało nowe pieniądze, co oznacza, że nie poczuli się kantowani ofertą Optimy . Z szefów banku udało mi się wycisnąć informację, że ich plan zakłada wzrost wartości ulokowanych przez klientów pieniędzy o miliard złotych rocznie . To dużo, ale ten sam plan zakłada, że 40% tej kwoty przyniosą obecni klienci, przenoszący coraz więcej oszczędności z innych banków.



Zła wiadomość jest taka, że z pozyskiwaniem nowych klientów BGŻ Optima będzie miała coraz trudniej. W erze internetu i bankowości mobilnej banki tzw. pierwszego wyboru - czyli te, w których mamy ROR-y, karty debetowe i z których płacimy domowe rachunki - mają coraz więcej możliwości, żeby precyzyjnie zbadać nasze potrzeby, zaatakować nas celowaną, precyzyjnie zaadresowaną ofertą i nie dopuścić do tego, byśmy zabrali od nich oszczędności. Zakładam, że tę robotę bankowcy będą wykonywali coraz lepiej, a to oznacza, że posiadacze oszczędności będą musieli wykazać się znacznie większą determinacją, żeby urwać się ze smyczy i przejść do Optimy. Wyścig o klienta wygrywać będą te banki, które będą o kliencie wiedziały najwięcej, a bank służący tylko do oszczędzania z definicji wie o swoich klientach niewiele. Dlatego BGŻ Optima musi walczyć świetnym marketingiem, wyróżniającymi się produktami, uczciwym podejściem do klienta, nowoczesną platformą transakcyjną (podobno nad taką pracują), być może też rozszerzeniem oferty i platformą do obsługi oszczędności i inwestycji z poziomu smartfona. No i być może odważniejszym zaznaczaniem, że to nie jest jakiś-tam SK Bank, który raz płaci 6% na lokacie, a innym razem bankrutuje, lecz bank należący do największej grupy finansowej w Europie.



JAK MIEĆ PIENIĄDZE NA OSZCZĘDZANIE? Jak z małych pieniędzy zbudować swój finansowy spadochron? Jak lokować pieniądze w erze niskich stóp procentowych? Jak uszyć pierwszy plan systematycznego oszczędzania i nie dać nabić się w butelkę przez pośredników? Osiem pomysłów dla twojego portfela podanych w lekkostrawnej formule obejrzyj na moim kanale w YouTube.





 



 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 10, 2015 23:29

Wzruszające oświadczenie w sprawie podatku bankowego. Prawie płakałem, jak czytałem

SKOK_owiadczenieWzruszający list opublikował Andrzej Sosnowski, prezes SKOK-u Stefczyka. W odruchu solidarności z konsumentami, obciążanymi przez banki komercyjne coraz wyższymi kosztami - związanymi z wprowadzanym przez PiS podatkiem bankowym - szef największego SKOK-u ogłosił, iż kierowana przez niego instytucja finansowa żadnych podwyżek nie planuje, a nawet wręcz przeciwnie. " Oświadczam, iż nasza instytucja nie podniesie w związku z podatkiem bankowym prowizji czy innych opłat uiszczanych przez członków Kasy. Przeciwnie, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom społecznym, rozważamy ich obniżenie " - napisał prezes Sosnowski. Od razu zrobiło mi się lżej na duszy - konsumenci, nękani i prześladowani przez bankowców komercyjnych, będą mogli schronić się pod przyjaznym dachem. Prezes Sosnowski popiera ideę podatku bankowego pojmując go jako " próbę uporządkowania polskiej gospodarki " oraz " zatrzymania w kraju części środków wypracowanych przez banki będące w sporej części własnością zagranicznych korporacji". Bohaterskie i brawurowe. Choć jeśli wnikniemy w liczby i sprawdzimy ile Stefczyk może zapłacić podatku, to nimb bohaterskości nieco opada. O ile prawidłowo czytam projekt ustawy o podatku bankowym, to uwzględniając aktywa Stefczyka (7 mld zł), odejmując od nich "kwotę wolną" w wysokości 4 mld zł oraz kapitały własne przekraczające 420 mln zł, to od powstałej w ten sposób podstawy opodatkowania (0,39%) wyjdzie jakieś 10,5 mln zł podatku do zapłacenia. . 



" Kasa Stefczyka jest polską instytucją finansową. Rozumiemy czym są polskie obowiązki. (...) Płacimy w Polsce podatki, zapłacimy więc również podatek bankowy. Zapraszamy do naszych placówek wszystkich tych, dla których liczy się dobra, uczciwa oferta, a pojęcie patriotyzmu gospodarczego nie jest pustym frazesem" - kończy patetycznie swój list prezes Sosnowski. Cóż, SKOK-i są konkurencyjną w stosunku do banków komercyjnych instytucją finansową, więc trudno się dziwić, że chcą skorzystać z okazji, żeby się pozytywnie wyróżnić. Co prawda większość z nich - te, które mają aktywa poniżej 4 mld zł - podatkiem bankowym i tak nie będzie objęta, ale największy SKOK Stefczyka najpewniej go zapłaci. A jeśli nie podniesie mimo tego opłat i prowizji za konta, karty i kredyty, to chwała mu za to. Inna sprawa, że Stefczyk - o czym prezes Sosnowski już nie pisze - jest w innej sytuacji, niż banki komercyjne, gdyż nie udziela długoterminowych kredytów hipotecznych o niskiej marży. A to właśnie takie kredyty przestaną być dla banków opłacalne po wprowadzeniu nowego podatku. I tylko ich ceny w związku z tym wzrosły (przynajmniej na razie). Stefczyk chwali się więc, że nie podniósł ceny tego, czego nie ma w ogóle w ofercie. 



stefczyk_rzis2014 Najbardziej rozczulający jest jednak ten fragment listu, w którym prezes Sosnowski pisze: " płacimy w Polsce podatki, zapłacimy więc również podatek bankowy". Zerknąłem do sprawozdań finansowych Stefczyka za 2014 r., żeby cieszyć się tą dumą z płaconych przez SKOK podatków i z zasilania przez spółdzielców budżetu państwa. W rubryce "podatek dochodowy" zobaczyłem kwotę co prawda wysoką (47 mln zł), ale z... minusem z przodu. Przy aktywach 7 mld zł, przy przychodach z podstawowej działalności sięgających miliarda złotych, przy zysku brutto w okolicach 33,4 mln zł wygląda na to, że SKOK Stefczyka za zeszły rok prawdopodobnie nie zapłacił ani złotówki podatku dochodowego. Bo gdyby zapłacił, to obciążyłby on, a nie powiększył zysk netto. "Prawdopodobnie", bo Stefczyk nie opublikował na swojej stronie internetowej pełnego sprawozdania z notami objaśniającymi, które tłumaczyłyby co działo się w poszczególnych rubrykach sprawozdania finansowego.



Z tymi SKOK-owymi podatkami to zresztą jest większe zjawisko, bo przecież pamiętamy, jak w patriotycznym uniesieniu Grzegorz Bierecki, były już prezes Krajowej SKOK, postanowił przenieść część SKOK-owych aktywów do Luksemburga, tworząc tam spółkę SKOK Holding. Czy wówczas prezes Sosnowski też pisał listy nawołujące do " zatrzymania w kraju wypracowanych środków"? Nie zauważyłem. Zerknąłem też na GUS-owskie i KNF-owe dane dotyczące opodatkowania SKOK-ów i banków w ostatnich latach. Od 2002 do 2014 r. SKOK-i zapłaciły łącznie 266 mln zł podatku CIT (np. w 2013 r. oddały do budżetu niecałe 3 mln zł, choć podobno prężnie się rozwijały, a w 2014 r. - zasiliły kasę skarbówek 10,6 mln zł). Banki w tym czasie odprowadziły do "skarbówki" 35,1 mld zł (ostatnio po 3,5-4 mld zł rocznie). Owszem, 266 mln zł to też góra kasy, lecz przecież zrefundowanie strat deponentom dwóch upadłych w tym roku SKOK-ów kosztowało ponad 3,2 mld zł. Bilans jest, jakby to powiedzieć, słaby. 



Cieszę się, że prezes Sosnowski wspiera patriotyzm gospodarczy. Nawet jeśli ostatnio wspiera go głównie dobrym słowem :-). Chciałbym tylko, żeby nie rozpędzał się zbytnio z deklaracjami dotyczącymi obniżania prowizji. Nie mam nic przeciwko temu, żeby spółdzielcze kasy wywierały na pazerne banki presję w postaci niższych opłat pobieranych od członków. Ale priorytetem powinno być postawienie całego systemu na nogi, żebyśmy wreszcie nie musieli do niego dopłacać. Bo przecież SKOK-i strukturalnie popadły już kiedyś w dobroczynność i zaczęły rozdawać pieniądze na prawo i lewo w formie "niezwracalnych" kredytów. Skończyło się to tak, że cały system SKOK-ów trzeba było podłączyć do państwowego respiratora gwarancji - zbudowanego zresztą z pieniędzy krytykowanych przez prezesa Sosnowskiego banków - bo inaczej by się rozpadł. Gdyby chociaż miał rozpaść się z nadmiaru zapłaconych podatków, to przynajmniej byłyby w tym jakieś okruchy patriotyzmu. Ale one akurat chyba wyjechały, razem z kasą, do Luksemburga :-).

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 10, 2015 03:22

Co oznacza załamanie cen akcji? Jeśli te spółki się przyłączą, każdego Polaka zaboli

To już pewne: warszawska giełda przeżywa najgorszy rok od załamania notowań, które nastąpiło wskutek globalnego kryzysu w 2008 r. Indeks największych spółek WIG20 od początku roku spadł o 23,5% , a przecież do Sylwestra jeszcze trochę czasu. Dziś na szczęście mamy odbicie, ale nie wiadomo czy to już dno, czy tylko przerwa w spadkach. W końcu po spadku z piątego piętra nawet zdechły koń się dobije :-). Stracić w kilkanaście miesięcy prawie jedną czwartą pieniędzy to rzecz, którą trudno znieść nawet najbardziej doświadczonemu inwestorowi. A ponieść taką stratę w czasie, gdy w gospodarce nie dzieje się nic złego, bezrobocie spada, PKB rośnie, a stopy procentowe są najniższe w historii ( więc kapitał powinien płynąć szerokim strumieniem z depozytów do funduszy, choćby tych relatywnie bezpiecznych) - to już jest wręcz irracjonalne. Zwłaszcza, że na innych rynkach nie widać ewakuacji inwestorów - ich pieniądze płyną nawet tam, gdzie istnieje ryzyko, że krajem rządzą ludzie nieobliczalni (Węgry).



dwie_giedy



W posiadaniu akcji - kawałka rafinerii, firmy budującej osiedla, koncernu dostarczającego energię, sieci supermarketów, banku, czy firmy ubezpieczeniowej - nie ma nic dziwnego. Jeden ma w banku lokatę, a drugi jest współwłaścicielem kawałeczka firmy i dostaje dywidendę, czyli część wypracowanego przez firmę zysku. Jeden pożycza bankowi pieniądze, a bank się "pasie" na tych pieniądzach, a drugi inwestuje je przekazując spółce w zamian za kawałek własności, dzięki czemu ta firma może się rozwijać i nie potrzebuje do tego bankowych kredytów. Dlaczego więc na giełdzie porządne firmy, zarabiające miliardy i wypłacające do tej pory sute dywidendy, są wyceniane o 20-30% niżej, niż rok temu? I czy to oznacza, że trzeba podkulić ogon i wracać do banku? 



PO PIERWSZE: NIE CAŁA GIEŁDA TONIE. Jeśli przestaniemy ograniczać się do tego, co widać na pierwszy rzut oka (czyli WIG-u 20) i zerkniemy na indeksy spółek z różnych branż, to dostrzeżemy, że nie cała giełda spadła o 25%. W dół idą - i to bardzo szybko - banki, firmy energetyczne i paliwowe, ale już branża budowlana, farmaceutyczna, odzieżowa, czy handel wcale nie straciły w tym roku na wartości. Tak się składa, że przedstawiciele tych branż nie należą do największych spółek, więc ich wzrostu nie widać tak, jak spadających wielkich firm finansowych i energetycznych. To pocieszenie: są jednak spółki, których "kawałki" są przedmiotem pożądania inwestorów polskich i zagranicznych. Na fioletowo i brązowo oczywiście tegoroczne notowania banków i firm energetycznych. Na zielono, niebiesko i granatowo średnie zmiany notowań firm farmaceutycznych, odzieżowych i handlowych, a na samej górze - budowlanych.



gpw2015b



PO DRUGIE: WIELKIE FIRMY TONĄ, BO MUSZĄ. Przez lata słuchaliśmy opowieści liberałów o tym, że trzeba sprzedać cały niestrategiczny majątek państwa i zrobić z tego fundusz na nasze przyszłe emerytury. Norwegowie mają taki fundusz ze sprzedaży ropy, my mielibyśmy z prywatyzacji. Nikt jednak nie lubi oddawać miejsc w zarządach, więc państwo wciąż ma udziały w największych firmach. Najpierw zarobiło na wprowadzaniu ich na giełdę i sprzedaniu inwestorom 60-70% akcji Orlenu, KGHM, PKO, PZU, firm energetycznych, a potem "czesało" kasę z dywidendy. Tyle, że zawsze kiedyś nadchodzi dzień, w którym jakiś rząd woli wstawić do zarządów - zamiast kumatych menedżerów - partyjnych kumpli. A potem kazać tym firmom robić głupie rzeczy (np. ratować górnictwo). Jeśli prezes spółki ma realizować politykę ministerstwa zamiast maksymalizować zysk dla akcjonariuszy, to wiadomo, że przedsiębiorstwo będzie mniej dochodowe. No i wygląda na to, że ten dzień właśnie nadszedł. Inwestorzy nie ufają nowej ekipie rządzącej i to widać w cenach akcji firm mających cokolwiek wspólnego z polityką. 



Właśnie z takich spółek jest w dużej części zbudowana nasza giełda papierów wartościowych. Nie mamy tu wielu dużych, prywatnych firm, których największymi udziałowcami byliby najbogatsi Polacy, fundusze emerytalne, fundusze inwestycyjne. CCC, LPP, CD Projekt.. . inwestorzy z całego świata je kochają i wysoko wyceniają. Ale większość liderów giełdy to firmy z gatunku PKO BP, KGHM, PKN Orlen, PZU, PGE. Drugą dużą część giełdy stanowią firmy finansowe, które nic nie produkują, nie sprzedają, nie eksportują, a tylko handlują pieniądzem. Przez 20 lat żyliśmy mirażem, że mamy taką wspaniały, rozwinięty rynek kapitałowy. A tak naprawdę to mamy protezę na państwowym respiratorze. Wystarczyło odciąć zasilanie, zabierając pieniądze OFE, by okazało się, że nie tylko spółki mamy państwowe, ale i popyt na akcje też był w dużej części "państwowy".



PO TRZECIE: TO OKAZJA, CZY PRZEDSMAK KRACHU? Tak, jak wielu czytelników blogu, mam pieniądze ulokowane częściowo w funduszach inwestycyjnych. Na szczęście nie tylko w polskich, ale i zagranicznych (tych drugich jest nawet większość). Domyślam się, że zarządzający "moimi" polskimi funduszami mają problem, bo nawet jeśli sprzedadzą akcje największych, państwowych i finansowych koncernów, to nie mają w co zainwestować - porządne, prywatne firmy są drogie i jest ich mało. Chociaż być może da się znaleźć w setkach funduszy inwestycyjnych taki, który inwestowałby wyłącznie w polskie, prywatne spółki produkcyjne, nastawione na eksport? Wchodzę w to jak w masło :-). Poniżej notowania LPP, CCC i WIG20 (to ten na samym dnie :-))



GPW2015d



Nie jestem w stanie ocenić czy nowa władza bardzo "zepsuje" giełdowe spółki, w których ma duże udziały, czy tylko troszkę. I czy rzeczywiście będą mniej zarabiały przez to, że będą słabo zarządzane. Od tego zależy ocena sytuacji: czy obecnie niskie ceny są okazją inwestycyjną, czy też częściowo państwowe oraz finansowe (też będące pod butem państwowego regulatora) spółki będą już tylko tańsze, przynajmniej aż do kolejnej zmiany władzy w Polsce? W Rosji też akcje są średnio pięć razy tańsze, niż w Europie Zachodniej, a wciąż mało kto je chce kupować. Jest też pytanie czy zmiana otoczenia może wpłynąć na spółki nie mające nic wspólnego z polityką - one też ostatnio zaczęły spadać, choć w ich finansach nie dzieje się nic niedobrego.



PO CZWARTE: UWAGA NA ZŁOTEGO. Rynkiem kapitałowym interesuje się w Polsce niewielkie grono posiadaczy oszczędności. Ale warto pamiętać, że giełda akcji to barometr nastrojów światowych inwestorów wobec polskiej gospodarki. Kogoś, kto nie lokuje pieniędzy poza bankiem mogłoby nie interesować czy akcje polskich firm są notowane nisko, czy wysoko. Sęk w tym, że gdyby świat stracił zaufanie do polskich spółek - nie tylko tych częściowo państwowych, ale i tych prywatnych, "gwiazd" ostatnich lat, które też zaczęły w ostatnich tygodniach słabować -  to w kolejnym kroku mogliby też stracić chęć do kupowania polskich obligacji. Wzrost kosztów obsługi długu może spowodować turbulencje w budżecie państwa i rząd - jeśli nie będzie skłony ciąć wydatków - zostanie zmuszony do zwiększenia zadłużenia. Państwo bardziej zadłużone jest z reguły mniej wiarygodne (chyba, że nazywa się USA), a więc jego waluta staje się mniej warta. Spadek złotego to droższe wakacje, droższe telewizory, telefony, lodówki - większość nowoczesnych technologii, które mamy w domu, kupujemy za euro i dolary. Nie ma się więc co śmiać z tego, że polska giełda leci w dół i drobna grupa Polaków ma mniej warte oszczędności. Jeśli to się nie zatrzyma, to przepoczwarzy się we wstęp do procesu, na którym ucierpi każdy, bez wyjątku, obywatel, który kupuje w sklepie cokolwiek poza chlebem, serem, jabłkami i pomidorami.



PO CZWARTE: JAK ŻYĆ? Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: nie udało się zachęcić dużych, prywatnych spółek (takich, jak Pesa, czy Solaris, że wymienię tylko kilka przykładów pierwszych z brzegu), by pomogły swoją obecnością rozwijać rynek kapitałowy. I nie udało się zachęcić zwykłych Polaków do tego, żeby chcieli być właścicielami kawałków firm. W długim terminie przychody z dywidend stanową większość dochodu z posiadania akcji i szkoda, że ludzie odpowiedzialni za rozwój rynku kapitałowego nie potrafili tego wytłumaczyć zjadaczom bułek, a politycy w tym nie pomogli, lecz zaszkodzili. Pewnie da się jeszcze te błędy naprawić, ale potrzebni będą naprawdę solidni macherzy od gospodarki, finansów i rynków kapitałowych. Nie wystarczą tacy, którzy będą odróżniali aktywa od pasywów.



SUBIEKTYWNIE O FRANKACH I PAPROTKACH. We wtorkowym wydaniu programu "Minęła dwudziesta" w TVP Info miałem przyjemność powiedzieć kilka zdań m.in. o sytuacji na warszawskiej giełdzie i namawiać wicepremier Mateusza Morawieckiego, żeby przestał być paprotką. Z kolei w środowej "Panoramie" w TVP 2 miałem złe przeczucia co do realizacji obietnic wyborczych złożonych przez prezydenta frankowiczom.



tvpinfominela91215



 panorama_tvp_912151

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 10, 2015 00:54

December 9, 2015

To nie żart: "Wnioski kredytowe cofnięte, będzie aktualizacja marż". Klienci zapłacą za podatek?

Szykuje się bardzo gorąca końcówka roku na rynku kredytów hipotecznych. Nie dość, że sporo kredytobiorców chce zdążyć z podpisaniem umów kredytowych przed końcem roku, gdy wzrosną wymogi dotyczące wkładu własnego, to jeszcze w niektórych bankach klienci muszą się liczyć z nagłymi podwyżkami marż. W poniedziałek informowałem Was o tym, że w Deutsche Banku podnoszą marże o 0,65% (jak na ten bank jest to podwyżka drastyczna, bo do tej pory można było mieć tam kredyt z marżą nawet 1,1%) . We wtorek po południu dotarła do mnie równie smutna decyzja zarządu mBanku, że ze skutkiem natychmiastowym marże kredytów hipotecznych rosną tam o 0,4% (pkt. proc.). To już nie jest śmieszne. mBank jest jednym z największych hipotecznych kredytodawców w kraju. Z łącznej "produkcji" nowych kredytów hipotecznych w branży bankowej na poziomie 10 mld zł w ostatnim kwartale mBank pożyczył 1,3 mld zł (większy "urobek" miały chyba tylko Pekao i PKO BP - ten ostatni udzielił w drugim kwartale kredytów hipotecznych za 2,3 mld zł)



mbanksprzedakrd



mBank oficjalnie nie komentuje powodów podwyżki marż, mówi tylko, że jest to "decyzja biznesowa", ale nie ma dwóch zdań, że pretekst do tego nieprzyjaznego posunięcia względem klientów są plany wprowadzenia podatku bankowego. Jak wiecie, PiS skierował do Sejmu projekt podatku pobieranego od aktywów banku, co de facto oznacza opodatkowanie akcji kredytowej. Banki ograniczają więc "produkcję" w najmniej rentownych liniach biznesowych, a tak się składa,że należą do nich kredyty hipoteczne. Najgorsze jest to, że decyzje wchodzą w życie natychmiast, co oznacza, że klienci, których wnioski kredytowe są już na ostatniej prostej, nagle dostają "strzał" - dowiadują się, że kredyt będzie, ale na dużo mniej korzystnych zasadach. Bezpieczni są tylko ci, którzy mają już w ręku podpisaną przez bank umowę. Jeden z moich czytelników dostał od swojego pośrednika finansowego taką oto informację:





"W związku z planowanym wprowadzeniem podatku bankowego zostaje wprowadzona nowa siatka marż dla wniosków składanych od dnia 09.12.2015 r. Dodatkowo dla wszystkich wniosków, dla których nie została podpisana umowa kredytowa marża zostanie podwyższona o 0,4 pkt. proc. Wszystkie wnioski zostaną ręcznie cofnięte przez pracowników centrali do zmiany decyzji kredytowej, aby zaktualizować parametry cenowe i przesłać do klienta decyzję kredytową wraz ze standardowym formularzem informacyjnym i harmonogramem. Prosimy o poinformowanie Klientów, że w najbliższych dniach dostaną nową decyzję kredytową z aktualnymi warunkami. Zarówno mBank jak i mBanku Hipoteczny zaprzestają negocjacji cenowych"





Nie można wykluczyć, że banki i tak planowały jakieś podwyżki marż, żeby poprawić rentowność portfeli kredytów hipotecznych i powetować sobie straty związane ze zrzutką dla klientów SK Banku , ale na pewno nie w takiej skali i nie na zasadzie "wszystkim po równo". Jeśli od marży kredytowej trzeba odjąć oprócz kosztów ryzyka (czyli nie spłaconych w terminie kredytów), koszty sprzedaży i pośredników, a potem jeszcze 0,39% podatku bankowego, to interes rzeczywiście może robić się nierentowny albo na tyle nisko rentowny, że bank woli podwyższyć ceny nawet kosztem mniejszej liczby obsłużonych klientów.



mareamron2015



Szkoda tylko, że wszystko się dzieje na zasadzie wbijania noża w plecy klientom, którzy są już w procesie rozpatrywania wniosków - tego typu podwyżki powinny dotyczyć tylko klientów, którzy złożą wniosek kredytowy po dacie podwyżki marż.





"Jeśli będzie miał Pan okazję, to proszę podziękować kolegom-PIS-iorkom za to, że możemy finansować ich obietnice wyborcze. W moim przypadku podwyżka marży oznacza 30.000 zł w skali całego czasu spłaty kredytu. Jasne, to żaden koszt, przecież dostanę 500 zł na dziecko"





- pisze gorzko mój czytelnik, pan Maciej, jeden z tych, którzy we wtorek dowiedzieli się, że warunki wynegocjowane z bankiem są nieaktualne. Do tej pory mBank udzielał kredytów hipotecznych przy marży 1,5-1,8%, co oznacza, że teraz nie mając wysokiego wkładu własnego nie ma co liczyć na kredyt z marżą poniżej 2%. Słono. Wygląda na to, że podwyżki marż obejmą większość banków, o ile nie wszystkie. Ciekawe jak zachowa się należący w jednej czwartej do państwa bank PKO BP. Formalnie nie ma powodu, dla którego ten jeden bank miałby nie wrzucać w koszty przyszłego podatku bankowego, ale przecież obecny minister finansów, gdy jeszcze nim nie był, zgłosił taki pomysł, żeby PKO BP cen nie podnosił i zapraszał klientów do siebie. Gdyby okazało się, że wszystkie banki podnoszą marżę przeciętnie o 0,5% (pkt. proc.), to oznaczałoby, że przeciętny kredytobiorca zostanie obciążony dodatkowo co miesiąc kwotą raty o 50-70 zł wyższą. Jeśli załapie się na dodatek 500 zł na dziecko, to przynajmniej wyjdzie na zero, a jeśli nie, to... przynajmniej zapłaci na jakieś inne dziecko. W końcu wszystkie dzieci nasze są.



Czytaj: Dobrze negocjował, postawił bank pod ścianą i zaoszczędził na kredycie 70.000 zł



Zassij też: Cztery zmiany, które odczujesz po wprowadzeniu podatku bankowego



Co robić? Jeśli w najbliższym czasie macie zamiar wziąć kredyt hipoteczny, to proponuję nie wykonywać teraz żadnych nerwowych ruchów i po prostu czekać na rozwój sytuacji. Niech to się wszystko ustoi. Tak, jak się spodziewałem, nadmiernie ugryzione przez rząd i regulatorów banki zaczynają same kąsić, bo jest już im wszystko jedno. Ale być może podatek bankowy będzie wyglądał ostatecznie trochę inaczej, niż dziś się na to zanosi, być może banki, ochłonąwszy po pierwszym szoku, też zaczną się zachowywać mniej nerwowo . I nawet jeśli nie obniżą marż, to przynajmniej się uelastycznią dla klientów mających wyższy od minimalnego wkład własny. Kredyt hipoteczny to zobowiązanie na kilkadziesiąt lat i nie warto zaciągać go w niestabilnej sytuacji, fiksując sobie długoterminowe obciążenie na poziomie wynikającym z odruchu paniki w jednym lub drugim banku. A do rządzących mam prośbę: zastanówcie się czy aby na pewno mamy aż taką bańkę spekulacyjną na nieruchomościach, że zależy Wam na spadku sprzedaży kredytów hipotecznych, co przełoży się na spadek popytu na meble, farby, podłogi, łazienki, telewizory, usługi budowlane...



 







OBEJRZYJ CYKL WIDEOPORADNIKÓW O OSZCZĘDZANIU. Jak z małych pieniędzy zbudować swój finansowy spadochron? Jak lokować pieniądze w erze niskich stóp procentowych? Jak uszyć pierwszy plan systematycznego oszczędzania i nie dać nabić się w butelkę przez pośredników? Osiem pomysłów dla twojego portfela podanych w lekkostrawnej formule. Poniżej wybrane odcinki cyklu, ale oczywiście polecam wszystkie! Sukskrybuj też mój kanał na Youtube, żeby być na bieżąco z kolejnymi klipami











 
 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 09, 2015 00:11

December 8, 2015

Ganiał się z duchem molocha, wysłał nas do lekarza, chciał ro(z)bić bank. I go pogonili

lLfcoWDl_400x4001 Kto ma polisę PZU powinien dziś wychylić kielonek - np. z sokiem marchewkowym :-) - w intencji swojego ubezpieczyciela (no, chyba, że nie dostał odszkodowania lub dostał za niskie, to zwalnia z wychylania kielonka :-)), bo w tej firmie kończy się pewna era. Na prośbę Ministra Skarbu rezygnację z zarządzania nią złożył Andrzej Klesyk, człowiek który przez osiem lat trzymał stery największego koncernu ubezpieczeniowego w naszej części Europy . Tak długie panowanie to rzadkość w polskich firmach, a w największych koncernach z udziałem Skarbu Państwo to już w ogóle. Należy się więc panu prezesowi kilka słów subiektywnego podsumowania jego rządów. Kiedy obejmował władzę w PZU, firma była gigantem, który rocznie zbiera 15,5 mld zł składki i zarabiała 3,2-3,6 mld zł rocznie. Wartość zarządzanych przez firmę aktywów wynosiła 53 mld zł, a z każdej złotówki zainwestowanego przez akcjonariuszy kapitału firma wyciskała 25-30% zwrotu (tzw. wskaźnik ROE). Trudno więc, by za czasów prezesa Klesyka gabaryty firmy mogły urosnąć o rząd wielkości, ale... Wartość zbieranej rocznie składki zwiększyła się do jakichś 17 mld zł, zaś zarządzane przez firmę aktywa wynoszą prawie 68 mld zł. Firma więc przez te osiem lat trochę urosła przy zachowaniu podobnej rentowności ROE (w zeszłym roku była w okolicach 24%).



To plus dla Klesyka, bo w usługach finansowych - i w ogóle w biznesie - panuje zasada "bij mistrza" i każdy z konkurentów to właśnie odbicie klienteli największemu, najbardziej nieruchawemu graczowi stawia sobie za cel. A PZU po ośmiu latach rządów prezesa Klesyka co najmniej obronił swoją pozycję na rynku ubezpieczeń. Dziś firma ma 33% rynku ubezpieczeń majątkowych (drugie miejsce ma Talanx, właściciel Warty, z udziałem 17% oraz Hestia z 13-procentowym udziałem) oraz 43% rynku ubezpieczeń na życie (drugie miejsce ma Aviva z udziałem 10% i Nationale Nederlanden mające 8%). To od PZU zaczęła się w Polsce era bezpośredniej likwidacji szkód . Ale  trzeba też zauważyć, że w zeszłym roku zysk netto wyprowadzony przez PZU spadł o jedną trzecią do 2,5 mld zł, co częściowo można tłumaczyć niskimi stopami procentowymi (firma inwestuje własne rezerwy i składki klientów m.in. w obligacje) oraz kosztami realizacji mocarstwowej strategii.



z11698428WStareinowelogoPZU Ale największym dzieła prezesa Klesyka to unowocześnienie firmy oraz jej ekspansja - zarówno w nowe obszary w kraju, jak i w branży ubezpieczeniowej za granicą. Ekipa Klesyka kilka lat temu podjęła szalenie ryzykowną próbę rebrandingu - zamiast nobliwego "starego" logo z ozdobnikami pojawiła się "opona", która wzbudziła kontrowersje, ale chyba ostatecznie się przyjęła . Za kadencji Klesyka pracę straciło jakieś 5.000 pracowników PZU, ale "duch molocha", opętujący PZU przez lata, chyba udało się zwalczyć. Dziś największa polska firma ubezpieczeniowa nie kojarzy się już z urzędem i zeszła z pierwszych pozycji w rankingu firm, na które klienci się najbardziej skarżą. Pojawiło się trochę dobrego humoru i marketingu z luzem w... biodrach.





Prezes też miał luz na konferencjach prasowych: na jednej opowiadał, że wynik finansowy firmy rośnie, bo "ludzie nie pukają się na ulicach". Równie kolorowo jak Klesyk wypowiadał się - przynajmniej wśród finansistów - na konferencjach prasowych tylko prezes NBP Marek Belka (chociaż w jego przypadku i tak nic nie przebije imprezy przy ośmiorniczkach :-)). W wywiadach ostrzegał przed idiotami i prosił ministra, żeby i jego nie zastępował jednym z półgłówków :-)



Klesykowi chwali się to, że mógłby leżeć do góry brzuchem i patrzeć jak interes sam się kręci - bo PZU, zwłaszcza po odchudzeniu o rebrandingu w jakimś sensie jest maszynką do robienia pieniędzy. Tymczasem szefowie PZU ciągle coś mącili w strategii. Po pierwsze zaczęli mocno inwestować w przychodnie i szpitale. Polska jest krajem coraz bogatszym i o ile dziś prywatne leczenie jest jeszcze luksusem zarezerwowanym dla najlepiej zarabiających, to za 3-5 lat być może będzie na nie stać większość rodzin. Klesyk zaczął przygotowywać firmę do tego, żeby zarabiała nie tylko na ubezpieczaniu klientów od chorób, ale i na leczeniu ich. To może być albo wielki sukces, albo spektakularna porażka, bo inwestycje w służbę zdrowia są potwornie drogie. Jeśli Klesyk się nie pomylił, to pomógł swojej firmie uchronić się przed losem wielu innych przedsiębiorstw, które dały sobie zabrać łańcuch usług otaczających podstawową działalność. Np. sieci hotelowe dały sobie zabrać biznes rezerwacyjny i teraz chodzą na pasku portali typu Booking.com.



W zeszłym roku przychody PZU z działalności na rynku ochrony zdrowia wyniosły 180 mln zł, więc jeszcze niewiele, ale w 2020 r. mają wynieść 650 mln zł. Tyle. że do tego czasu firma musi zainwestować w ten biznes... 800 mln zł, więc o zarabianiu wielkich pieniędzy na leczeniu możemy mówić dopiero za jakiś czas. Ale, do cholery, przecież Polska będzie się nie tylko bogaciła, ale i starzała. Kto wie czy Klesyk za 20 lat nie będzie miał pomnika w centrali firmy. Poza "wszczepieniem" w DNA PZU komponentu w postaci działalności na rynku ochrony zdrowia prezes Klesyk pokazał się też jako rynkowy drapieżnik. W Polsce kupił Link4 (swoją drogą dziwię się, że UOKiK pozwolił mu na konsolidację rynku przy takich gabarytach) i Alior Bank. Kilka miesięcy temu prezes zeznawał, że chętnie kupiłby też Raiffeisena i BPH, tworząc z trzech banków instytucję numer pięć na polskim rynku bankowym. Nie wiadomo czy Klesyk sam wpadł na to, czy też udział PZU w tzw. repolonizacji banków był ceną, jaką musiał zapłacić za utrzymanie się na stołku. Pomysł na budowanie "banku PZU" był mocno kontrowersyjny, zwłaszcza że zaczął się od zakupu Alior Banku za koszmarnie duże pieniądze.



pzuudzialrynek



O ile idea kupowania i łączenia banków nie wygląda na sensowną (a w obecnych okolicznościach wygląda wręcz na totalnie głupią), o tyle ekspansja zagraniczna na rynku ubezpieczeniowym się prezesowi Klesykowi udała. Po przejęciu kilku zagranicznych ubezpieczycieli PZU jest dziś największą firmą na Litwie i Łotwie i ma solidny (14%) udział w rynku estońskim . To, czego nie osiągnął PKO BP, który nie dał rady wychylić nosa z kraju (nie licząc nieudanej, starszej od żółwia inwestycji na Ukrainie), prezes Klesyk może prezentować jako swój sukces - polska firma ubezpieczeniowa jest dominatorem nie tylko u nas, ale i na sąsiednich rynkach. Pewnie,że lepiej byłoby mieć udziały w rynku niemieckim, czeskim, słowackim, węgierskim, czy austriackim, ale pierwszy krok został zrobiony. Po stronie minusów Klesykowi trzeba zapisać nieudaną ekspansję na rynku funduszy inwestycyjnych. Dziś TFI PZU - jeśli chodzi o zarządzanie pieniędzmi innymi, niż te ze składek - np. prywatnymi oszczędnościami Polaków, którzy samodzielnie lokują swoje pieniądze poza bankiem - nie ma więcej, niż 5% rynku. Jak na firmę, która ma potężne doświadczenie w zarządzaniu aktywami,dużą sieć dystrybucji, znaną markę, jest to dość żenujący udział w rynku.



Co by jednak nie mówić, prezes Klesyk, wprowadzając PZU na giełdę, pokazał jak się dostarcza akcjonariuszom wartość.Kto na początku giełdowej kariery PZU zaufał tej firmie i kupił jej akcje, może być zadowolony zarówno ze wzrostu cen tychże akcji jak i - a może przede wszystkim - z dochodu z corocznych dywidend. PZU pod rządami Klesyka był firmą idealną dla drobnego inwestora - stabilną, rosnącą i płacącą dywidendę. W ciągu pięciu lat kariery giełdowej akcje PZU podrożały o jakieś 25%, ale w tym czasie firma wypłaciła 175 zł dywidendy na każdą akcję, wartą na początku 2010 r. nieco ponad 300 zł.



pzukursdiv



Biorąc pod uwagę wzrost cen akcji i dywidendę akcjonariusze PZU "zaliczyli" wzrost wartości swoich pieniędzy o 80% w ciągu pięciu lat. Oby następca mógł się za pięć lat pochwalić podobnym wynikiem. Po ośmiu latach rządów zmiana na stanowisku prezesa PZU nie jest czymś kontrowersyjnym, ale wolałbym dowiedzieć się co nie pasuje ministrowi skarbu w sposobie pracy prezesa Klesyka, skoro poprosił o dymisję. Z szacunku do pozostałych akcjonariuszy przydałoby się mocniejsze uzasadnienie niż "potrzebujemy stołka dla naszego człowieka". Jeśli tak się to ma skończyć, to kto wie,czy wygoniony przez Klesyka duch molocha nie wróci... Jego następcą ma być "zote dziecko PiS", Michał Krupiński, który jednakże ducha nie przypomina :-)



 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 08, 2015 09:42

Maciej Samcik's Blog

Maciej Samcik
Maciej Samcik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Maciej Samcik's blog with rss.