Rafał Kosik's Blog, page 6

December 7, 2020

Narzepki


Parę osób pytało o narzepki (moral patches) z logiem serii FNiN. Zrobiliśmy je i są już dostępne w sklepie internetowym Powergraphu. Zresztą jest tam też trochę innych gadżetów. Także, częstujcie się :)

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on December 07, 2020 10:22

November 17, 2020

Sztuka przekonywania

Sztuka przekonywania, jak każda inna, może służyć celom tak „dobrym”, jak i „złym”. Tutaj, rzecz jasna, ocena będzie zależna od poglądów oceniającego, nie ma więc sensu teraz się tym zajmować. Znacznie ciekawsze są motywacje, które za tym stoją. I to, czy przekonujesz kogoś, czy może wyłącznie sam siebie.


Kapitan okrętu wojennego nie może mówić „nie wiem”. Kapitan zawsze albo musi mieć gotowe rozwiązanie, albo chociaż sprawiać wrażenie, że je ma. A jeśli kapitan naprawdę nie wie, co robić? – patrz drugie „albo”. Ma to pewien sens, bo podstawą przetrwania i sukcesu załogi okrętu jest działanie jak jeden organizm. Tego nie da się osiągnąć bez charyzmatycznego dowódcy, który nie musi nikogo przekonywać do swoich racji ani przeprowadzać demokratycznego głosowania w chwili, gdy o życiu i śmierci decydują sekundy. Wystarczy, że powie, co trzeba robić, a reszta powinna polecenie wykonać bez intelektualnej analizy. Sytuacja jasna i klarowna.


Właśnie dlatego ja nie nadaję się na żołnierza.


Efekt charyzmy może wyglądać różnorako i przyszły mi do głowy trzy różne typy. Może na przykład kryć czysto egoistyczne pobudki i tutaj przykładów będzie wiele. Politycy, czy nawet zwykli ludzie, wykorzystują naturalny dar perswazji do banalnego wykorzystywania innych. Przy czym zmieniają własne poglądy wedle aktualnej koniunktury. Chyba każdy potrafiłby rzucić solidną listą takich dwulicowych kabotynów, mniej lub bardziej znanych.


Czasy polityków, którzy zasługują na miano męża stanu, prawdopodobnie się skończyły, jak era dinozaurów albo samochodów z porządnymi silnikami. Z pewnością kiedyś było ich więcej i gros swojej energii poświęcali na coś więcej niż utrzymanie się na stołku. Cóż, prawa rynku. Franklin Delano Roosevelt, trzydziesty drugi prezydent Stanów Zjednoczonych, przez lata był zwolennikiem izolacjonizmu USA. Zmienił zdanie, i to diametralnie, dopiero widząc, że nie ma szans na pokojowe powstrzymanie państw Osi. Nie tylko sam zmienił zdanie, ale też zdołał do niego przekonać własnych obywateli, wcześniej zasadniczo przeciwnych wojnie. Bez tego udział Stanów w drugiej wojnie światowej byłby z pewnością zdecydowanie skromniejszy, a po wojnie zabrakło by silnej przeciwwagi dla Związku Radzieckiego.

Roosevelt z pewnością należał do ludzi charyzmatycznych, a do jego wielkich zasług należy również zaliczyć zniesienie prohibicji, jako głównej przyczyny korupcji i przestępczości. Wspominam o tym na marginesie, żebyście cieplej o nim myśleli.


Trzeci typ jest chyba najciekawszy, bo dotyczy charyzmy przypadkowej, by nie rzec – zbędnej. Istnieje cała kategoria ludzi, którzy na wszystkim się znają (we własnym mniemaniu), każdemu potrafią doradzić (czy tego chce, czy nie), wcinają się w cudze sprawy (co gorsza, sądząc po pozorach) i wreszcie zawsze muszą postawić na swoim, bo w ten sposób budują swoją pozycję. Każde inne rozwiązanie traktują jako osobistą porażkę.


Byłem parę lat temu na szkoleniu survivalowym, gdzie jednym z zadań grupowych było zbudowanie szałasu. Nie jestem specjalistą od budowy szałasów, właściwie to nigdy wcześniej żadnego nie zbudowałem, ale umiem oprzeć o siebie trzy patyki tak, żeby się nie przewróciły. Tylko niestety nie potrafiłem do mojej koncepcji przekonać innych. Większość tych innych też nigdy wcześniej nie zbudowała szałasu, ale co gorsza nie potrafiła nawet oprzeć o siebie trzech patyków.

Na szkoleniu trafił mi się typ trzeci, ten nieuświadomiony. Przedstawiał swoje pomysły i je forsował, a szałas wciąż nie chciał stać. W końcu, mimo zamieszania, jakie wywoływał, część osób z jakimiś tam zdolnościami technicznymi postawiła ten szałas. Był daleki od ideału, ale stał. Dzięki temu nie spaliśmy pod gołym niebem w deszczu, wspólnie z charyzmatycznym nieświadomym sabotażystą.


Wnioski. Nie zawsze opłaca się używać charyzmy i nie zawsze warto podejmować próbę przekonywania kogoś do swojej racji. Rozpolitykowanego wujka przy wigilijnym stole nie przekonasz, bo on się kłóci dla sportu. A dokładniej to on nie zna innej formy rozmowy po wódce. Przekonywanie fanatyka też nie ma sensu, bo on już jest więźniem swoich idei. Przekonywanie kogoś do racji, których nie jesteśmy pewni, najbardziej może zaszkodzić nam samym. Jeśli nie masz pojęcia o budowie szałasu, to twoja perswazja skończy się tym, że będziesz spał pod gołym niebem. No chyba że przekonujesz zdalnie, sprzed kominka swojej przytulnej willi. Wtedy tylko ci, którzy ci uwierzą, zmokną i zmarzną.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on November 17, 2020 13:07

November 3, 2020

October 11, 2020

Poglądy

Dawno, dawno temu odkryłem, że część ludzi, których bardzo sobie ceniłem, ma inne poglądy niż ja. Chodziło głównie o kwestie ustroju społecznego i gospodarczego. Zdziwiłem się, wręcz oburzyłem, no bo przecież wszyscy „dobrzy” ludzie powinni mieć takie poglądy jak ja. Logiczne, prawda? Ja jestem dobry domyślnie. Wcześniej ci ludzie wydawali się tacy mądrzy, a tu się okazało, że tkwią w głębokim błędzie. Na szczęście pozostali, których wcześniej też bardzo sobie ceniłem, mieli poglądy takie same jak ja. Od tego czasu tylko oni byli tymi „dobrymi”.


A potem poczytałem trochę, zrozumiałem lepiej świat i poglądy mi się odwróciły niemal o 180 stopni. Zdziwiłem się, wręcz oburzyłem, że ci „dobrzy” nie zmienili poglądów wraz ze mną. Nieważne, że oni przecież nie mieli nawet pojęcia o moim istnieniu. Powinni zmienić poglądy dokładnie w tym samym momencie, co ja. Bo ten mój nowy ogląd świata od teraz był jedynym słusznym, a każdy, kto myśli inaczej, tkwi w głębokim błędzie. „Dobrzy” stali się „złymi” i odwrotnie.


I właściwie tu mógłbym się zatrzymać, bo to całkiem wygodna wizja świata zasiedlonego przez „dobrych” ludzi, którzy myślą jak ja, i „złych”, którzy myślą inaczej. Tylko jak wyprzeć z pamięci fakt, że ja sam całkiem niedawno byłem tym „złym”? Analizowanie samego siebie i wynajdywanie sprzeczności we własnych poglądach jest zdecydowanie trudniejsze niż wypieranie i unikanie myślenia. Ale też znacznie ciekawsze.


Czasem warto zadać sobie pytanie, czy to ja mam poglądy, czy poglądy mają mnie?

2 likes ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on October 11, 2020 17:00

October 6, 2020

September 23, 2020

September 21, 2020

Przydasie

Pamiętam mieszkanie moich dziadków na Grochowie, z antresolami i schowkami zawalonymi rzeczami, które kiedyś może się przydadzą. Nie przydały się. Pamiętam też szafę u moich rodziców, gdzie ukryte były rzeczy na specjalną okazję. Ta nie nadeszła. Drogie flamastry z Zachodu, których nie wolno było używać, wyschły; ręczniki frotte, luksus z głębokiego PRL-u, dziś wyglądają żenująco nawet przy tych najtańszych z najtańszego sklepu.


Dwa lata temu wymieniali u nas rury, a jedna z nich przebiegała dokładnie nad moim biurkiem. Musiałem w dwie godziny zapewnić dostęp. Zebrałem więc co delikatniejsze przedmioty, a resztę zgarnąłem do dwóch sporych pudeł. I biurko zostało puste i czarne jak w tych filmach o technokratach z dalekiej przyszłości roku 2017.


Dwa lata później większość przedmiotów nadal leżała w tych pudłach, a ja nie odczuwałem ich braku. Nie potrzebowałem ich zatem. Najprościej wyrzucić, ale…


Aleksander Głowacki, autor jednej z wydanych przez nas książek (Alkaloid), powiedział mi kiedyś, że kluczem do wolności we własnym domu jest bezlitosne pozbywanie się przedmiotów zbędnych. Inaczej cię przygniotą i zdominują twoje życie swoją niepotrzebnością, czy też kiedyś-może-teoretycznie-przydatnością. Co w sumie na jedno wychodzi.


… ale choć fotografii z dzieciństwa niby nie potrzebujesz, to jednak miło byłoby ją zachować. No więc zabrałem się za te pudła i segregowanie. Rezultat był taki, że po kilku godzinach kichania od kurzu i pieszczenia się nad rzeczami typu „pamiątkowy identyfikator z Polconu sprzed dwunastu lat”, wprowadziłem nową metodę: wszystko ląduje w śmieciach (segregowanych potem), a dopiero z nich wyciągam, co warto wyciągnąć.


Selekcja rzeczy na potrzebne/sentymentalne vs. zbędne dała wynik mniej więcej 1:9. Po co mi kabel i przejściówki do urządzeń w standardzie SCSI, skoro na 99.9% nigdy ich nie użyję? A jeśli będę ich potrzebował, to na pewno znajdzie się ktoś, kto nie czytał Aleksandra Głowackiego, i wciąż będzie miał kable SCSI.


Z jednej strony jest więc we mnie ta dziecięca pamięć czasów socjalizmu, gdzie wszystkiego brakowało i gromadzenie „na zaś” wynikało z instynktu przetrwania; z drugiej ogromna niechęć do produktów jednorazowych czasów hiperkonsumpcjonizmu, czyli gigantycznego marnotrawstwa.


Żyję w cywilizacji nadmiaru, gdzie gromadzenie „przydasiek” nie ma najmniejszego sensu. Jestem też preper(s)em (softowym), więc jednak ostatecznie akurat te kable SCSI zostawiłem. Może komuś się przydadzą. Może…

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 21, 2020 13:03

August 20, 2020

Gazpacho

Gazpacho to hiszpańska zupa do jedzenia na zimno. Czyli jest to chłodnik do przygotowania raczej latem, choć znane są przypadki jedzenia tej zupy również na ciepło. Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale zrobicie, jak będziecie chcieli. Samo przygotowanie gazpacho nie jest trudne, jednak warto pamiętać, że o ostatecznym efekcie decyduje jakość składników.


Warto tutaj zaznaczyć, że jak zwykle w moim przypadku, jest to przepis nieco zmodyfikowany pod mój gust. Pewnie to wiecie, ale na wszelki wypadek przypomnę, że nazwę tej zupy wymawia się „gaspaczo”.



Składniki na 4 porcje:
kilogram dobrych pomidorów (nie polecam z puszki)
ogórek
mała cebula
trochę czosnku
papryka
chleb pszenny (może być nawet czerstwawy)
oliwa
ocet balsamiczny
limonka (lub cytryna)

Przyprawy: sól, pieprz, chili, i być może cukier.


Czas przygotowania: 30 minut + czas na chłodzenie.


Zaczynamy od chleba. Kroimy lub rwiemy go na drobne kawałki i dzielimy na dwie frakcje: ze skórką i bez.



Obieramy i kroimy czosnek.



Chleb bez skórki wraz z czosnkiem zalewamy niewielką ilością oliwy.



I zostawiamy na trochę niech się moczy.



Pomidory parzymy przez chwilę wrzątkiem, żeby łatwiej usunąć skórkę.



No i usuwamy tę skórkę.



Pomidory i cebulę kroimy. Nie musi być starannie, bo i tak to będziemy miksować.



Ogórki obieramy.



Papryki nie obieramy, za to usuwamy pestki i te białe części ze środka.



Paprykę i ogórek kroimy w kostkę. Tym razem staranniej. Wielkość, jak kto lubi.



Chleb (ten z oliwą i czosnkiem) trafia do garnka. Jak się lepiej zastanowić, to można go było od razu tu wrzucić, żeby nie brudzić miski. No ale na to za późno, bo już pobrudziliście.



Do garnka trafiają też pomidory i cebula. Można też dorzucić trochę ogórków, jeśli ktoś chce.



Dolewamy trochę wody. Tylko tyle, żeby ułatwić miksowanie.



No i dokładnie miksujemy.



… a raczej orientujemy się, że mikser jest zepsuty, a w zasięgu wzroku nie ma ani blendera, ani malaksera. Ale jakoś trzeba sobie radzić - młynek do kawy to przecież taki jakby mikroblender, prawda?



Paprykę i ogórek wrzucamy do zmiksowanej (w tym wypadku zmłynkowanej) zupy.



Dodajemy przyprawy, ocet balsamiczny i sok z limonki (polecam próbowanie w trakcie tej operacji) i wstawiamy do lodówki do schłodzenia. Wystarczą dwie godziny, ale smak będzie lepszy następnego dnia.



Chleb ze skórką podsmażamy na oliwie. Można dodać nieco czosnku, lub tylko uprażyć chleb bez oliwy. Rzecz gustu.



Po przestudzeniu grzanek posypujemy nimi zupę bezpośrednio przed spożyciem, żeby nie namokły. Można dodać bazylię, można fetę, ale i bez tego będzie nieźle smakowało.



Wystarczy jeszcze umyć ten młynek do kawy i można jeść. Smacznego!

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on August 20, 2020 09:10

July 9, 2020

Internet rozpada się na dwie części

Zajęci codziennymi sprawami i nieistotnymi wydarzeniami rozdmuchiwanymi przez media i soszialowych trolli, zapominamy, że za Odrą, Bugiem, Tatrami i Bałtykiem nie kończy się obszar Płaskiej Polski. Tam dzieją sprawy nieco nawet dla nas ważniejsze.


Internet przestał być jednym wspólnym dobrem już lata temu, choć w Europie tego nie zauważyliśmy. Wszyscy karnie wprowadzili te przeszkadzacze do klikania, że się zgadzasz na cookies, a jak nie, to jazda na disney.com. W wielu państwach arabskich nie wejdziesz na strony prezentujące treści niezgodne z prawem Szariatu. Ale to jeszcze mały pikuś, bo w Chinach nie działa większość aplikacji Google (w tym mapy i gmail), nie działają apki Facebooka (w tym Instagram, Messenger i Whatsap), nie działa większość usług Apple. I wiele innych niechińskich serwisów. Czy działa Wirtualna Polska – nie sprawdzałem.


Zachód na razie nie banuje aplikacji chińskich, takich jak choćby WeChat. Rosja próbuje tworzyć własny ekosystem internetowy, jednak liczba użytkowników o rząd wielkości za mała raczej wieszczy tu porażkę.


Pęknięcie istnieje od dawna, jednak wiele wskazuje na to, że sprawa rozstrzygnie się w ciągu miesięcy, jeśli nie tygodni. W Hong Kongu. Otóż Chiny chcą przyspieszyć „integrację” Hong Kongu, który w świetle umowy z Brytyjczykami do roku 2047 miał posiadać sporą autonomię. No ale jest rok 2020, a my nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi? Przecież jasne jest, że zajęta Brexitem, Covidem i generalnym kryzysem tożsamości Wielka Brytania nie wróci tam na swoich okrętach, by egzekwować tę umowę. Choć oczywiście co bardziej naiwni mieszkańcy HK na to liczą.


I teraz Chiny wjeżdżają z dyrektywą, która okaże się ultimatum dla zachodnich firm IT: albo wycofujecie swoje usługi z Hong Kongu, albo my was wycofamy z całych kontynentalnych Chin (ponad miliard potencjalnych użytkowników). Bezprecedensowy ruch, za chwilę się okaże, na ile to bluff, a na ile poważna „oferta”. Przypomnę, że dotyczy to również płatności G-pay, MasterCard, Visa, PayPal, etc.

BTW Wielka Brytania przygotowuje się do przyjęcia trzech milionów uchodźców z Hong Kongu.


Jednocześnie Indie po niedawnym konflikcie granicznym z Chinami (rozegranym bronią konwencjonalną i humanitarną, czyli kijami i kamieniami) bez zawahania z miejsca zbanowały chyba wszystkie aplikacje chińskie, w tym np. TikToka. A Indie to również jest ponad miliard potencjalnych użytkowników.


Pytanie, jak słabe i oparte na procedurach rządy zachodnie na to zareagują. Zapewne jak zwykle, czyli albo wcale, albo każdy inaczej. Tak więc jeśli chcieliście zobaczyć, jak światowy internet rozpada się na dwie części, to dzieje się to właśnie teraz.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 09, 2020 05:09

June 27, 2020

Plastik to zło a recycling to zbawienie. Nie.

Zbliżamy się do trzeciej dekady XXI wieku, a przesądy i zabobony mają się doskonale, jakbyśmy żyli w ciemnych czasach Średniowiecza. Tyle że teraz przesądy ubiera się w ciuszki naukowe albo raczej pseudonaukowe. Skupię się na jednym przykładzie masowej paniki moralnej, którą można by określić „plastik to zło a recycling to zbawienie”. Całe szczęście, metodologia naukowa póki co nadal pozwala na obalanie dogmatów.


Rozmawiałem jakiś czas temu z pewnym „proekologicznym” znajomym. Chciałem być miły, więc się pochwaliłem, że noszę w plecaku dwie torby, reklamówki z grubej folii, żeby w sklepie nie brać nowych. On się na to oburzył, że używam plastikowych toreb. I na nic zdały się moje tłumaczenia, że tych toreb użyłem już ze dwadzieścia razy, czyli dziewiętnaście razy nie wziąłem nowych. Nic z tego, facet się zafiksował na „używasz plastikowych toreb”. Co ciekawe, zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że mój plecak też jest z nylonu, czyli plastiku.


Gdy robiłem zakupy na święta, bardzo rozbawiła mnie informacja w moim sklepie mięsnym, że na życzenie klienta sprzedawca może zapakować zakupy w papierową torbę. Wyobraziłem sobie kilogram mielonego zapakowanego w papier, ale przez ciekawość poprosiłem. Po krótkich poszukiwaniach papierowa torba się znalazła, ale mięso zostało i tak zapakowane w torbę plastikową, a dopiero ona w papierową. Nie rozczarowałem się kreatywnym bezsensem tego rozwiązania. Oto proekologiczne działanie skutkuje po prostu zmarnowaniem parunastu gramów celulozy, by lepiej wyglądać przed sąsiadami. A co, jeśli cała nasza świadomość ekologiczna tak wygląda?


Po raz kolejny powtórzę, że podróże kształcą. Bez przekonania się na własne oczy i uszy, jak wygląda życie gdzieś daleko stąd, jesteśmy skazani na przekaz pośredników. A skoro praktyką większości mediów i liderów opinii jest zakłamywanie obrazu świata lub choćby manipulowanie nim, to nie ma szans na poznanie prawdy. Część pośredników robi to dla zysków, cześć dla sławy, a część dla idei. Czytam potem i oglądam różne „dokumenty” i reportaże o miejscach, w których byłem i się zastanawiam, czy przypadkiem nie mam problemów z pamięcią.


Pamiętacie kampanie przeciwko stosowaniu plastikowych nakładek do łączenia kilku puszek napojów? Takich, że potem się duszą pelikany? Zniknęły ze sklepów kilkanaście lat temu. A dokładniej… zniknęły z polskich sklepów. W Europie Zachodniej takie opakowania nadal funkcjonują. Trwa odwrót od plastikowych słomek, bo to szkodzi żółwiom, i ponoć Polska jest zakałą świata, bo u nas ten odwrót trwa za wolno. Tymczasem w Azji, gdzie w przeciwieństwie do Polski żyją odpowiednio duże żółwie, plastikowe słomki są powszechne. Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność. Prawdziwy świat wygląda inaczej, niż próbuje nam się wmówić.


A co jeśli powiem, że zużyte opakowania spożywcze nie tylko nie zanieczyszczają środowiska, ale mogą nawet być sposobem na spowolnienie zmian klimatycznych? Wiem, ryzykowne stwierdzenie, ale spróbuję je obronić.


Jeśli nie jesteś zakażony dogmatem „plastik to zło”, to pewnie jeszcze nie rzuciłeś tym tekstem o ścianę i czytasz dalej. Specjalnie dla Ciebie tłumaczę, o co chodzi. Próbujemy zatrzymać zmiany klimatyczne, ograniczając emisję gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla i metanu. Robimy to, uprzykrzając sobie życie na wiele sposobów, a efekty są zerowe. Pora przyznać, że to nie działa. Nie potrafimy zmniejszyć emisji u siebie (mam na myśli Zachód), a cała reszta świata emituje z roku na rok coraz więcej. Naprawdę trzeba być niezłym naiwniakiem, żeby wierzyć, że uda się cokolwiek zdziałać demonstracjami i oburzonymi statusami na Facebooku.


Istnieją pomysły na łapanie dwutlenku węgla i pompowanie go pod ziemię, na przykład do opuszczonych kopalni. Szczerze mówiąc, nie użyłbym tak nierealnego sposobu nawet w powieści SF. Nie istnieje nawet zarys technologii, która miałaby to umożliwić. A co to ma wspólnego z plastikiem? Bardzo dużo. I nie, nie chcę pompować plastikowych butelek dwutlenkiem węgla i wrzucać ich do kopalni.


Gdy w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, proekologiczny obywatel będzie się kładł do snu, użyte przez niego biodegradowalne produkty rozpoczną to, do czego zostały zaprojektowane – zaczną się rozkładać, a proces ten potrwa wiele miesięcy. Jeśli zostaną poddane prawidłowemu kompostowaniu, to… UWAGA! UWAGA! zawarty w nich węgiel pod postacią CO2 zostanie uwolniony do atmosfery, wzmagając efekt cieplarniany. Chociaż… mało prawdopodobne, że tak się stanie, bo śmiecie raczej trafią na wysypisko. Tam, kilka metrów pod powierzchnią, w warunkach beztlenowych powstanie metan, czyli gaz kilkadziesiąt razy bardziej „skuteczny” od CO2 w podgrzewaniu planety.


Tymczasem zwykły plastik, taki np. z jednorazowych butelek czy toreb, będzie sobie leżał w niezmienionej postaci, jeżeli oczywiście ktoś nie wpadnie na pomysł, by go spalić. Albo znaleźć bakterie, które go rozłożą. Pomijając nieistotne domieszki, popularna butelka po wodzie składa się z węgla, tlenu i wodoru, połączonych w termoplastyczny polimer z grupy poliestrów zwany PET. Nas interesuje głównie to, że zawiera węgiel i to bardzo mocno związany chemicznie. Takie butelki nie zanieczyszczają środowiska, zajmują jedynie przestrzeń. Jeśli więc sprasujemy je i zgromadzimy w bezpiecznym miejscu, to trwale uwięzimy cały zawarty w nich węgiel. Na stulecia.


Jest w tym jednak pewien haczyk. By w ten sposób „odessać” węgiel z atmosfery, butelki powinny być wyprodukowane z bioplastiku, który powstał z przetworzenia roślin, co dziś jest nieco drogie i niełatwe technologicznie. I pod żadnym pozorem nie wolno ich po użyciu recyklować! Jeśli zakopiemy taką butelkę, to o całym zawartym w niej węglu możemy zapomnieć na co najmniej pół tysiąca lat. A co potem? Przez ten czas albo coś wymyślimy, albo nie będzie już komu wymyślać.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 27, 2020 16:49

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.