Rafał Kosik's Blog, page 5
July 4, 2021
Pisarz wyklęty
Nie chcę, żeby czytanie było dla dzieci czymś, co trzeba odwalić, żeby móc się zająć jakimś „prawdziwym życiem”. (Więcej…)
June 16, 2021
Osobowość rozszerzona
W 1976 roku ukazała się powieść Frederika Pohla 𝘊𝘻ł𝘰𝘸𝘪𝘦𝘬 𝘱𝘭𝘶𝘴. Główny bohater został poddany wielu modyfikacjom ciała i scyborgizowany w sposób tak zaawansowany, że nie mógł funkcjonować bez stałego połączenia z komputerem. Pohl nie doszacował tempa postępu technologicznego, a szczególnie skali miniaturyzacji, bo komputer był tak „mały”, że miał rozmiary i wagę plecaka wyprawowego. Jednak sama wizja stałego połączenia człowieka z maszyną była niezwykle trafna, a my wszyscy jesteśmy tego najlepszym dowodem – przecież czytasz te słowa z laptopa albo smartfona.
Trudno jednoznacznie wskazać moment, kiedy osobowość po raz pierwszy opuściła ciało, choć precyzyjniej chyba można powiedzieć, kiedy po raz pierwszy zaczęła procesować zewnętrznie. Być może było to wtedy, gdy nasi przodkowie stworzyli pierwsze narzędzia, może gdy nabazgrali pierwsze rysunki naskalne, a może gdy użyli kamyków do liczenia więcej niż do trzech. Wcześniej wszystko działo się wyłącznie w naszych głowach.
Zdecydowanym skokiem jakościowym było wynalezienie pisma, które pierwotnie miało służyć sprawniejszemu zarządzaniu coraz większymi strukturami społecznymi, a najpewniej głównie… ściąganiu podatków. I oto nagle z głów władców i ich współpracowników zniknęła konieczność pamiętania rosnącej ilości danych. Potem oczywiście pismo rozpowszechniło się w innych dziedzinach życia, zmieniając cywilizację i ludzką świadomość w sposób bezprecedensowy. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wynalazek pisma zmienił więcej niż wcześniejsze okiełznanie ognia.
Każdy człowiek tworzy notatki, żeby ułatwić sobie życie, żeby nie zapomnieć albo żeby móc przekazać informację innemu człowiekowi. Notes jest więc przedłużeniem naszej pamięci poza ciałem, peryferyjną składową naszej osobowości. Wraz z upowszechnieniem się komputerów PC zaczęliśmy jeszcze więcej funkcji wyprowadzać poza ciało, ale naprawdę ciekawie zaczęło się robić, gdy pojawił się internet i wszelkie urządzenia mobilne na stałe do tego internetu podłączone.
Odpowiedź na pytanie: „Gdzie jest moja pamięć?” w roku 1980 była prosta: kontakty w notesie na biurku, wspomnienia w albumie fotograficznym. W roku 2000 kontakty były już na dysku komputera, bądź na karcie SIM w telefonie, a zdjęcia w płytach CD. W roku 2020 wszystkie te dane leżą sobie w chmurze, czyli… właściwie to nawet nie potrafimy określić, gdzie fizycznie znajduje się nasza pamięć. Zatem część naszej osobowości jest procesowana w centrum obliczeniowym setki, tysiące kilometrów od naszego fizycznego ciała. A nas interesuje tylko to, że mamy do niej dostęp.
Wraz z pojawieniem się mediów społecznościowych doszedł jeszcze jeden element, znany wcześniej w formie larwalnej pod postacią telefonu – komunikacja pozacielesna. Pandemia dobitnie pokazała, jak duża część naszej osobowości na stałe mieszka poza ciałem. Mam na myśli wszelkie media społecznościowe, w których nawet wykształciliśmy coś, co można by nazwać osobną twarzą. Nietrudno zauważyć, że sporo osób zachowuje się zupełnie inaczej na Facebooku niż w świecie fizycznym. Bywa, że nawet zachowują się różnie na różnych portalach.
Każdy, kto miał okazję założyć okulary VR i choć chwilę pobawić się w generowanym w czasie rzeczywistym fikcyjnym świecie wie, jak łatwo i szybko zapomina się o własnym ciele i fizycznej przestrzeni. Stąd śmieszne filmy z ludźmi wpadającymi na ściany albo przewracającymi meble. A przecież „oszustwo” czy też „złudzenie” dotyczy jedynie zmysłu wzroku i częściowo słuchu.
Nie łączymy się – jak bohater 𝘊𝘻ł𝘰𝘸𝘪𝘦𝘬a 𝘱𝘭𝘶𝘴 z komputerem w plecaku – bezpośrednio z siecią tylko dlatego, że jeszcze tego nie potrafimy. Ale już tego chcemy. Ograniczenia są czysto technologiczne, bo psychologiczne mają małe znaczenie i prawdopodobnie znikną zupełnie. Nałogowi gracze sieciowi, szczególnie ci z wysoko uprzemysłowionych państw azjatyckich, są tu dobrym przykładem. Dla nich prawdziwym życiem jest świat gry, a przebywanie w realium to przykra przerwa, oderwanie od przyjaciół i od wszystkiego, co ważne.
To jeden z możliwych scenariuszy naszego rozwoju, który w ciekawy sposób łączy się z nieuniknionym pojawieniem się „ludzi zbędnych”, jak mało elegancko nazywa się przyszłą klasę społeczną, dla której nie będzie pracy z powodu postępu technologicznego i automatyzacji. Obecnie planowanym, a gdzieniegdzie testowo stosowanym, rozwiązaniem jest Bezwarunkowy Dochód Gwarantowany (Basic Income). Pełne zanurzenie w VR właściwie zlikwidowałoby ten problem, bo zamiast bidazasiłku, w virtualu można mieć czego się tylko zapragnie. Koszty społeczne tego rozwiązania to temat nawet nie na osobny felieton, lecz na sążnistą pracę naukową.
Tak jak teraz nie wiemy, gdzie są procesowane peryferia naszych osobowości, tak za jakiś (odległy) czas, być może nie będziemy nawet wiedzieli, gdzie przebywają nasze ciała. Wizja znana z filmu Matrix, z tą różnicą, że nikt nas nie będzie zmuszał do życia w VR, ani tym bardziej nie będzie tego przed nami ukrywał. Wejdziemy tam sami, a potem chętnie zapomnimy o poprzednim życiu. Tym prawdziwym. Oto koniec ludzkości.
June 6, 2021
Niebieskie drzewko szczęścia
Dawno temu w podstawówce wkręciliśmy naszą matematyczkę, że rosnące na parapecie drzewko szczęścia jest niebieskie. Bardzo ją lubiliśmy, więc i wkrętka była raczej sympatyczna. Wystarczyła jednak minuta, by matematyczna zgodziła się z trzydziestoparoosobową klasą, że roślina jest niebieska. To była szybka lekcja, jak działa konformizm.
Ktoś mógłby twierdzić, że raczej chodziło o różnice w postrzeganiu kolorów przez mężczyzn i kobiety, które uparcie utrzymują, że kolorów jest więcej niż szesnaście. Ale nie – drzewko szczęścia, czyli grubosz jajowaty, czyli Crassula ovata, jest tak zielone, jak to tylko możliwe w skali RGB. Zachowanie naszej matematyczki to klasyczny przykład konformizmu, który w powszechnym rozumieniu jest uznawany za coś negatywnego. Tymczasem konformizm to konieczna umiejętność, by w ogóle mogło powstać społeczeństwo. W końcu w jakiś sposób trzeba ustalić normy społeczne, czy nawet zasady ruchu drogowego.
W pewnym zakresie jest to nieświadome działanie, które przynosi korzyść i jednostce, i grupie. Jednak czasem, szczególnie w dużych grupach, złożonych ze znacząco różniących się od siebie nawzajem jednostek zakres dostosowania jednostek i jego tempo nie są wystarczające. Wtedy pojawiają się presja, a wreszcie przymus. Innymi słowy oczekuje się od jednostki, że przyjmie poglądy grupy, nawet jeśli się z nimi nie zgadza; albo przynajmniej zacznie udawać, że je przyjęła.
I tu można by zakończyć temat, gdybyśmy mówili o państwie totalitarnym. Ale żyjemy w świecie zachodnim, gdzie większość państw w mniejszym lub większym stopniu można nazwać demokratycznymi. Oznacza to, że nie istnieją jednolite normy społeczne, a zamiast nich mamy coś w rodzaju pulpy różnych a często wręcz sprzecznych zasad. W tej pulpie pojawiają się lokalne zgęstnienia, potem ośrodki krystalizacji. Niektóre rosną, bo natrafiają na korzystne warunki, inne karleją i znikają.
Nie jest to środowisko sprzyjające wybieraniu najlepszych rozwiązań. To bardziej przypomina arenę walki na śmierć i życie między ideami. Z punktu widzenia jednostek, symbolizowanych w tym modelu cząsteczkami pulpy komunikat wygląda tak: jeśli nie myślisz, jak my, jesteś wrogiem. Jesteś żołnierzem wrogiej idei. Stąd w przestrzeni publicznej zamiast merytorycznej dyskusji nad zagadnieniem zwykle mamy podjazdy osobiste, oczernianie i zakrzykiwanie.
Ludzie ponadprzeciętnie inteligentni często mają trudności z odnalezieniem się wśród ludzi stanowiących statystyczną większość. Lawirowanie i dostosowywanie wypowiedzi do aktualnie obowiązujących norm traktują jako niepotrzebne marnowanie czasu i energii. Takie osoby nie dadzą się przekonać, że drzewko szczęścia jest niebieskie. Dlatego nie są to odosobnione przypadki, kiedy popadają oni w kłopoty wyłącznie dlatego, że mówią prawdę albo argumentują, posługując się wynikami badań.
Z drugiej strony warto wspomnieć, że są też ponadprzeciętnie inteligentni ludzie, których specjalnością jest wykorzystywanie tych różnic, a nawet ich kreowanie i podbijanie.
Zasada jest niezmienna od wieków i z nielicznymi wyjątkami zawsze polega na tym, że jedna grupa chce narzucić swoją wizję reszcie. Wydawałoby się, że czasy współczesne będą się różniły jakościowo na plus. Tymczasem jedyną różnicą są stosowane metody nakłaniania. Obecnie jest to raczej miękka presja. Miękka, ale totalna. I nie jest to podejście konsyliacyjne, zakładające, że musimy zunifikować nasze poglądy w kluczowych sprawach stricte dotyczących społeczności, a w pozostałych, nazwijmy je „prywatnymi”, zachować wolność. Nie. Dziś musimy się dostosować we wszystkich aspektach naszego życia, co idzie w parze z wciąż zawężającym się za sprawą technologii obszarem prywatności. Lekko to przerażające, prawda?
Cóż, nie dla wszystkich.
Niepokojąco przypomina to sytuację znaną z dawnego Związku Radzieckiego. Z tym że, jak wspomniałem, w grę wchodzi miękka presja, czyli nie awansujesz, nie zostanie z tobą przedłużona umowa o pracę, nie będziesz dostawał szans, jakie dostają konformiści, etc. Jednak obecne metody inżynierii społecznej nie wydają się dość skuteczne. Promowane instytucjonalnie wartości (np. polityczna poprawność) są odrzucane przez duży odsetek ludzi jako sztuczne i godzące w wolność. Zjawisko to o tyle silniejsze, im narzucane wartości różnią się od tych wcześniej wyznawanych przez jednostkę.
Gdyby chcieć użyć analogii lotniczej, to co się stało w Polsce (zwycięstwo PiS-u) i w USA (zwycięstwo Trumpa), można by określić mianem przeciągnięcia. Siły, nazwijmy je w uproszczeniu neoliberalnymi, tak bardzo pospieszyły się z wprowadzaniem zmian, że przeoczyły moment, w którym straciły poparcie (siłę nośną) i już nic nie można było zrobić. Jak w bajce „Nowe szaty króla”. Choć oczywiście jest to czasowe przetasowanie, bo ludzie szybko zapominają. Na razie nic nie wskazuje na to, by ten stan permanentnej wojny ideologicznej miał się zakończyć lub chociaż złagodnieć, co doskonale obrazuje rozbieżność narracji opisujących ostatnie niepokoje w USA. Nic nie trwa wieczne, więc za chwilę przeciągnięcie nastąpi w drugą stronę. Z tego samego powodu.
Nowe warunki mogą stwarzać nowe zagrożenia. Przypominam sobie rozmowy fandomowe sprzed ery mediów społecznościowych. Rzadko dotyczyły one aktualnej polityki. Teraz jest wprost przeciwnie. Połowa jak nie większość rozmów zbacza na tematy polityczne, albo od nich się zaczyna, głównie na Facebooku. To trochę jak z wirusami, które zmuszają chorego do kichania i kasłania, żeby zapewnić sobie lepszą propagację. Idee, którymi zakażone są umysły ludzi, zmuszają ich do pisania politycznych postów i komentarzy, co jest wirtualnym odpowiednikiem kichania i kasłania. Tu też chodzi o rozprzestrzenianie się i zakażanie kolejnych. Kończy się to często kłótniami, zrywaniem wieloletnich znajomości. Tylko dlatego, że różnice światopoglądowe wyszły na plan pierwszy i zamieniły się w demony.
Te ideologiczne walki być może za chwilę ostatecznie pogrzebią fandom jako wspólnotę, które miała łączyć ludzi właśnie ponad podziałami ideologicznymi.
W kontekście niedawnej udanej misji kosmicznej Space X, zadałem sobie pytanie o zasady, na jakich powinny być tworzone społeczności podczas misji międzyplanetarnych i na pozaziemskich koloniach. Wydaje się, że grupa ludzi zamknięta w małej przestrzeni, prócz zgodności charakterów, powinna jeszcze wyznawać takie same zasady moralne, posiadać takie same poglądy polityczne, etc. Przecież w razie kłótni w marsjańskim habitacie nie da się wyjść i trzasnąć drzwiami.
Być może więc to, na co mniej konformistycznie nastawieni ludzie narzekają we współczesnym świecie mediów kreujących, nie informujących, jednak okaże się pożyteczne? Tyle że nie na Ziemi. Dla nas tutaj pozostaje nadzieja, że zbiorowe pranie mózgów przetrwają jednostki, które nie dadzą sobie wmówić, że zielone jest niebieskie. Zawsze przyda się ktoś, kto nie bacząc na konsekwencje wstanie i krzyknie „Król jest nagi!”.
May 6, 2021
Czy literatura powinna zajmować się aktualnymi tematami?
Trudno się pisze w czasach pandemii. Teraz, w połowie maja, już trochę przywykliśmy, ale gdy kończyłem poprzednią powieść, COVID-19 dopiero ujawniał się w Polsce. Myślałem sobie wtedy, co ja za nieistotne bzdury tutaj wypisuję, przecież za oknem dzieją się rzeczy ciekawsze. I cóż było robić? Część tej rzeczywistości dodałem do mojej fikcji.
Kończyłem akurat współczesną wariację na temat legendy o Złotej Kaczce, czyli historii zakończonej morałem, że pieniądze szczęścia nie dają. Nie będzie wielkim spojlerem, jeżeli zdradzę, że moim młodocianym bohaterom również nie udało się ograć wrednego ptaka, w związku z tym stracili wszystkie pieniądze. I trochę nie podobało mi się to zakończenie, bo wydało mi się zbyt pesymistyczne jak dla najmłodszych czytelników. I nagle okazało się, że pandemia doskonale się w to wpisała, bo obecne zakończenie brzmi (uwaga spojler!): przez jakiś czas nie będziemy chodzić do galerii handlowych, zamiast tego będziemy dużo grać w planszówki i bawić się w domu. Co całkiem przy okazji, choć w minimalnym stopniu, ułatwiło dzieciakom pozostanie w domach. Mam nadzieję.
Czy to dobry pomysł? Czy literatura powinna zajmować się aktualnymi tematami? Ta sama pandemia pomogła mi w poprawieniu nie najlepszego moim zdaniem rozpoczęcia powieści, nad którą teraz się garbię. Wysłałem moich bohaterów (Felixa, Neta i Nikę) do Indochin, przy czym bardzo ważne dla akcji było, żeby dostali się tam samolotem wojskowym. Na pytanie, dlaczego nie polecieli samolotem pasażerskim, nie znałem wiarygodnej fabularnie odpowiedzi. A tu proszę – samoloty pasażerskie w większości zostały uziemione. I po problemie. Chociaż tylko częściowo, bo to uziemienie musi brzmieć wiarygodnie również za dziesięć lat, kiedy nowi czytelnicy nie będą pamiętali lockdownu z 2020 roku.
Na początku 2017-go roku znajomi namawiali mnie do wydania antologii opowiadań, których akcja rozgrywałaby się w fikcyjnym państwie San Escobar. To wydawało się genialnym pomysłem, bo przecież wtedy państwo powstałe z przejęzyczenia ówczesnego ministra spraw zagranicznych było źródłem niezliczonych memów. Wykazałem się jednak daleko idącym sceptycyzmem, przewidując że to państwo jest niestabilne politycznie i wkrótce przestanie istnieć. I tak się też stało. Gdybyśmy zdecydowali się na rozpoczęcie tego projektu, antologia ukazałaby się najwcześniej po roku, kiedy byłaby równie popularna jak prognoza pogody z zeszłego tygodnia. Wydaje mi się, że wkładanie do książki bieżącej polityki jest najgorszym możliwym pomysłem. Zaraz po pisaniu romansów wampirycznych.
Z tego też powodu nie umieściłem w jednej z części serii „Felix, Net i Nika” popularnej młodzieżowej grupy muzycznej, o co prosili fani. Po dwóch latach o grupie nikt już nie słyszał, a literatura powinna przecież żyć dziesiątki lat i zachowywać jak największą aktualność. Na ile to możliwe. Podobnie jest ze słownictwem młodzieżowym i modnymi słowami, które szybko przeminą. Trudno przewidzieć, które się przyjmą, a które znikną. Sam jestem ciekaw, na ile nietłukący okaże się „dzban”.
Z tego samego powodu unikam, jak tylko mogę, podawania dokładnych wartości liczbowych, np. pojemności pamięci komputerów albo prędkości transmisji danych, czy generalnie parametrów technicznych dotyczących szybko rozwijających się technologii. Nikogo nie dziwi, czemu Magellan nie używał nawigacji satelitarnej – to każdy z nas ma otagowane w głowie jako „dawno temu”. Natomiast, gdy w jednym z ostatnich filmów o Bondzie tajny agent użył telefonu jeszcze bez ekranu dotykowego, aż zrobiłem pauzę, żeby się upewnić.
Dotyczy to wszystkich dzieł, które nie są w jasny sposób osadzone w konkretnych datach, tylko ich akcja rozgrywa się w umownym i niedookreślonym „współcześnie”. W szesnastej części FNiN dla akcji bardzo ważne było podanie zasięgu samolotu pasażerskiego. I to akurat uznałem za bezpieczne, bo ten zasięg niewiele się zmienił przez ostatnie kilkadziesiąt lat i pewnie niewiele się zmieni aż do czasu, gdy samoloty zostaną wyparte przez inny środek transportu. Jednocześnie nie opisuję przesadnie szczegółowo np. telefonów używanych przez bohaterów. Bo jeszcze ktoś za trzy lata zdziwi się, czemu nie mają składanego ekranu.
Tu pojawia się jednak pewien problem. Wspomniana już wcześniej moja seria młodzieżowa jest pełna gadżetów i nowych technologii, więc nie można opisywać wszystkiego ogólnikami – wtedy science fiction traci istotną jak dla mnie część swojego uroku. Czy istnieje na to sposób? Pewne jest, że literatura Lema zestarzała się bardziej niż Zajdla właśnie z powodu jej mocno technologicznego charakteru. Wszyscy pewnie pamiętają wizję czytników e-booków z Powrotu z gwiazd. Wiem, setny raz to czytacie. W tym i w paru innych przypadkach Lem trafił idealnie. W innych spudłował potężnie, choć i tak średnią ma bardzo wysoką.
Świat jednak biegnie dalej. Cóż z tego, że Lem przewidział e-booki, jeśli za kolejnych dwadzieścia lat mało kto będzie je pamiętał, bo zostaną zastąpione przez streaming audio? Czy zatem literatura powinna zajmować się aktualnymi tematami? Tak, jeżeli to nie zepsuje jej odbioru, gdy aktualny temat przestanie być aktualny. Nie, jeśli ma za jakiś czas stać się śmieszna, irytująca lub niezrozumiała. W tym przypadku lepiej zająć się publicystyką.
April 17, 2021
Winić Mieszka I, że wspierał feudalizm, to jak czepiać się Kolumba, że na swoich okrętach nie stosował zasad BHP
Trafiłem kiedyś na dyskusję o tym, dlaczego uczymy dzieci o Mieszku I, skoro on przecież wspierał feudalizm. Zawsze wydawało mi się to niezrozumiałe: ocenianie postaci historycznych tak, jakby miały naszą wiedzę, jakby myślały naszymi dzisiejszymi kategoriami. Mieszko nie mógł poznać zalet demokracji parlamentarnej, tak jak Krzysztof Kolumb nie stosował na swoich okrętach zasad BHP, a producenci pierwszych samochodów nie montowali w nich pasów bezpieczeństwa. Przecież zastosowanie danego rozwiązania jest niemożliwe przed jego wynalezieniem.
Tylko… co z tego, że ja tak uważam? To nie znaczy, że inni też tak myślą. Co gorsza, ich może być więcej. I tu przychodzi konstatacja, że to samo może dotyczyć nas, że uczestniczymy w grze, której zasad nie znamy, bo one jeszcze nie powstały. Ale powstaną i kiedyś zostaną użyte do oceny naszego postępowania. A gdyby tak spróbować zgadnąć, przewidzieć już dziś te przyszłe reguły?
Każdy, kto próbował się bawić w futurologię, wie, jak niewdzięczne to zajęcie. Przewidywanie przyszłości nie polega na rozłożeniu na stole wykresów z danymi z lat ubiegłych i prostym wyrysowaniu ciągu dalszego. Czytaj dalej.
April 11, 2021
Pomiędzy rozumem a rękami musi być serce
Przesłanie filmu Metropolis z 1926 roku nie straciło nic ze swej aktualności. A jak się lepiej zastanowić, to po blisko stu latach jest aktualne nawet bardziej.
Tyle pięknej teorii, czas na praktykę. Jedną z głównych zalet maszyn jest brak emocji. Działają bezdusznie, według chłodnych algorytmów i robią dokładnie to, czego od nich oczekujemy. Nikt już nie próbuje traktować poważnie praw robotyki Asimova, czy późniejszych „nowelizacji”. Po co dodawać do drona-zabójcy opcję sumienia? Jak się chwilę zastanowić, to sami z wielką determinacją budujemy coś, co może nas zniszczyć, nawet nie czując przy tym cienia smutku. Czy refleksji.
Tworzenie maszyn przypominających ludzi nie ma wielkiego sensu, choć są wyjątki. Najbardziej oczywisty to praca w środowisku zaprojektowanym dla ludzi w sytuacji, kiedy ludzie nie mogą tam przebywać, czyli np. podczas katastrof przemysłowych. Maszyny myślące jak ludzie też wydają się mało przydatne, skoro wykorzystujemy je głównie do prac trudnych dla ludzi. Kalkulator, by dobrze pracować, musi „myśleć” zupełnie inaczej. Tu też są wyjątki, bo np. roboty do towarzystwa powinny przynajmniej symulować pewne ludzkie cechy.
Koncepcja androida, czyli maszyny przypominającej człowieka, jest znacznie starsza niż C-3PO, Bishop z Aliens, czy nawet Maria z Metropolis. Samo słowo „android” pojawiło się w pierwszej połowie XVIII wieku, choć maszyny pasujące do definicji były opisywane już wcześniej. Był nią Golem, który nawet posiadał coś w rodzaju języka programowania. Golem zbuntował się przeciw swoim twórcom. Dziś bardziej prawidłowe byłoby określenie „awaria software’u”, choć być może awarii nie było, a winą należy obarczyć tych, którzy źle sprecyzowali zadania.
Wydaje się oczywiste, że maszyny nam służą, wykonują nasze polecenia, nie buntują się. Nawet jeżeli podczas trzeciej wojny światowej będą do nas strzelały autonomiczne drony z numerami seryjnymi wymalowanymi cyrylicą, to nie będziemy ich działania tłumaczyć awarią. W końcu będą robić to, co nakazali im ludzie.
Jeśli instrukcje nie będą dość precyzyjne, bunt maszyn może nastąpić bez żadnego błędu, ani nie w wyniku pojawienia się sztucznej świadomości. Jeśli człowiekowi powierzymy zadanie rozwiązania problemu ubóstwa w najgorszej dzielnicy miasta, to nie musimy tłumaczyć dokładnie, co mamy na myśli. Liczymy na to, że całe dotychczasowe wykształcenie tego człowieka, jego cechy wrodzone i nabyte sprawią, że odpowiednio podejdzie do tematu, organizując ludziom pracę, podnosząc poziom edukacji, etc. Tymczasem maszyna, która otrzyma to zadanie, może uznać, że najbardziej efektywnym sposobem likwidacji ubóstwa, jest zabicie wszystkich biedaków.
Ludzie są pewni swojej wyższości nad maszynami, nawet jeżeli są słabsi, wolniej liczą, szybciej się męczą i mają gorszą pamięć. Jesteśmy niewątpliwie bardziej uniwersalni, a nasze umysły są elastyczne i potrafią rozwiązywać zadania, z którymi wcześniej się nie spotkaliśmy. Superkomputer, który wygrywa z mistrzem szachowym, chwilę później polegnie w pojedynku z dzieckiem w grze w kółko i krzyżyk. A dokładniej, to nie będzie nawet potrafił podjąć gry.
Jedna z teorii tłumaczy to zachodzącymi w mózgu procesami kwantowymi. Według niej mózg jest czymś w rodzaju komputera kwantowego i to pozwala mu na utrzymywanie przewagi w pewnych zakresach działania nad znacznie szybszymi superkomputerami. Tylko jeśli tak, to wszelka przewaga zniknie wraz z upowszechnieniem się komputerów kwantowych. A chwilę potem, w momencie osiągnięcia osobliwości, będzie za późno na reakcję.
Trudno podać jakikolwiek logiczny powód, dla którego maszyny miałyby pozostać wierne i posłuszne ludziom po tym, gdy prześcigną ich pod względem inteligencji o całe rzędy wielkości. Przy tak dużej dysproporcji posłuszeństwo wręcz nie jest możliwe. Pies potrafi wymóc coś na człowieku, tak wpływać na postępowanie swojego pana, by osiągnąć konkretny cel, na przykład wsypanie karmy do miski. Ale jak pies miałby cokolwiek wymóc na Organizacji Narodów Zjednoczonych? Nawet zakładając na potrzeby tego porównania, że ONZ dopuszcza psa do głosu i obiecuje spełnić jego wolę. Nic z tego nie wyjdzie, bo pies nawet nie potrafi zauważyć istnienia ONZ.
Człowiek doprowadził do wyginięcia niezliczonych gatunków, nie wiedząc nawet o ich istnieniu. Zupełnie przypadkiem, przy okazji, niechcący. Jednym z możliwych scenariuszy końca ludzkości jest podobny holocaust zgotowany nam przez maszyny, które będą optymalizować nieznane nam, niezrozumiałe dla nas procesy. W tym scenariuszu my wyginiemy właśnie przy okazji. Dysponujemy nawet dobrym przykładem: w wyniku kolektywizacji rolnictwa w ZSRR z głodu umarło kilkanaście milionów ludzi. Nikt nie zabijał ich celowo, po prostu analogowa maszyna państwa wykończyła ich „przy okazji” realizacji zaplanowanego zadania.
Z jednej strony oczekujemy od maszyn, by nam służyły, z drugiej dajemy im coraz większą autonomię i coraz bardziej się od nich uzależniamy. Jednocześnie pozbawiamy je, czy raczej nie wyposażamy ich w ludzkie uczucia, choćby w empatię. To przecież brzmi jak przepis na katastrofę. Skoro postępu nie da się zatrzymać, maszyny będą coraz doskonalsze, aż nas prześcigną i pozbędą się nas jak niepotrzebnego balastu, zużywającego zasoby planety.
Biologiczna ewolucja zachodzi zbyt wolno, by można było na niej polegać w tym wyścigu. Ewolucja kulturowa ma swoje ograniczenia biologiczne, no i nadal jest zbyt wolna. A kto stoi w miejscu, ten się cofa. Zatem by przetrwać, potrzebujemy czegoś bardziej radykalnego. Transhumaniści mają gotowe rozwiązanie – pozbycie się ograniczeń biologii, czyli transfer umysłu na nośniki elektroniczne. Czy zatem jedynym sposobem, by kontrolować maszyny i nie pozwolić im zniszczyć ludzkości jest przemiana samych ludzi w maszyny?
March 5, 2021
Maszyny przejmują władzę
Większość ludzi uważa, że większość ludzi to kretyni. A skoro tak, to nie warto rozmawiać z nikim, kto ma poglądy inne od moich. Szybkim truchtem zmierzamy w kierunku rzeczywistości grup okopanych na stanowiskach i nie dopuszczających jakichkolwiek negocjacji.
Bańki informacyjne rozwijają się w wyniku zamknięcia się na poglądy inne od własnych. Część z różnic wynika ze statusu społecznego, miejsca zamieszkania, możliwości rozwoju, perspektyw życiowych, etc. Część to efekt innego tempa życia i chęci chłonięcia nowych idei. Powodów jest wiele. Wraz z wiekiem tempo przyzwolenia na zmiany zwykle spada, co jest naturalne. Społeczeństwa zachodnie nauczyły się korzystać z tej różnorodności. Bo, z dużym uproszczeniem mówiąc, są np. młodzi gniewni, którzy chcą radykalnych zmian, ale są też starsi konserwatyści, doświadczeni życiem, sceptycznie nastawieni do eksperymentów społecznych. I w jakiś sposób różne poglądy, różne podejścia owocują konsensusem, który dla nikogo nie jest idealny, ale przynajmniej akceptowalny.
Do tego jednak potrzebne jest poczucie wspólnoty i umiejętność spojrzenia na coś więcej niż określany wąskim horyzontem interes własny lub interes ludzi z własnej bańki. O tym, jak destrukcyjne społecznie jest zjawisko wzmacniania baniek, napisano już tyle, że nie ma sensu powtarzać. Tym bardziej że mało kto wyciąga z tego praktyczne wnioski wobec samego siebie.
Mamy więc sytuację, gdzie różne opcje polityczne nie chcą ze sobą rozmawiać, pragnąc jedynie, żeby ich wizja świata wygrała. I to wygrała bezwarunkowo, wbrew wszystkim innym i bez brania innego zdania pod uwagę. Tak się oczywiście nie da, bo nie można stworzyć dla każdej grupy i podgrupy osobnego prawa. Prawo musi być wspólne.
Cóż więc zrobić w sytuacji, gdy mamy np. trzy grupy prezentujące trzy różne, wzajemnie się wykluczające rozwiązania konkretnej sprawy? Trzeba usiąść do stołu i wypracować zgniły kompromis. Ale co, jeśli nikt nie chce ustąpić, bo moja racja jest najmojsza? Nie jest to pierwsza taka sytuacja w historii. Przykładów jest wiele, wiemy więc, jaki zwykle jest ciąg dalszy. A jest on taki, że na pewnym etapie eskalacji wszystkie strony konfliktu żałują, że go rozpoczęły. Niestety żałują, gdy już jest za późno.
Czy da się to jakość inaczej rozwiązać? Da się, tworząc podwójne standardy: jedne dla swoich, inne dla całej reszty. Najefektywniej czynią to reżimy totalitarne.
Czy da się to jakoś inaczej rozwiązać w warunkach demokracji? Nie da się.
Pisałem kilka razy o filtrowaniu i modyfikowaniu rzeczywistości (AR) lub wręcz tworzeniu sobie własnej (VR) tak, by odseparować się do tego, co niekomfortowe. Odpowiednio zaawansowane rozwiązania pozwolą nam nawet uwierzyć, że wszyscy inni ludzie na całej planecie mają dokładnie takie same jak my poglądy na każdy temat. Ta piękna utopia rozwiązałaby problem baniek informacyjnych, po prostu je od siebie izolując. Na przeszkodzie stoi jednak pewna drobnostka – od opracowania w pełni funkcjonalnych interfejsów BMI (brain-machine interface lub inaczej BCI – brain-computer interface) dzielą nas prawdopodobnie całe dekady.
Zjawisko baniek informacyjnych nie powstało wraz z internetem, towarzyszy nam od bardzo dawna, od pierwszych złożonych społeczności. Państwa totalitarne początku XX. wieku są tu dobrym przykładem, bo doskonale udokumentowanym. Propaganda na spółkę z cenzurą służyły przecież tworzeniu analogowych baniek informacyjnych dla setek milionów ludzi. Nowa jest więc tylko nazwa, no i nowe są narzędzia do ich tworzenia. Algorytmy wyszukiwarek i dużych serwisów internetowych robią to o wiele lepiej.
Trudno doszukiwać się tutaj „złych” intencji, to działanie typowo merkantylne. Personalizacja wyników wyszukiwania i selekcja wyświetlanych treści jest bardzo przydatna, kiedy szukamy kawiarni czy warsztatu samochodowego. Każdy wybierze taką metodę wyszukiwania, która będzie brała pod uwagę jego markę samochodu i miejsce zamieszkania. Gorzej to zaczyna wyglądać, gdy chodzi o treści o charakterze światopoglądowym. Mechanizm jest identyczny, efekty – już nie.
Możliwość stosowania mediów społecznościowych do manipulowania milionami ludzi w celu uzyskania konkretnych efektów politycznych została udowodniona. Ciekawszym jednak przypadkiem jest, gdy tego rodzaju działania nie są prowadzone przez ludzi. Algorytm, być może już AI, serwisu społecznościowego tak dobiera treści i wyświetla je nam z ogromnego nadmiaru, byśmy spędzali na tym serwisie jak najwięcej czasu, klikali w reklamy i wykonywali inne pożądane przez niego czynności. Powstawanie baniek informacyjnych jest tu efektem ubocznym, choć ma ogromny wpływ na wygląd dzisiejszego świata.
Wyciszanie, marginalizowanie jednych poglądów, a promowanie innych jest jak najbardziej wykonalne i to dyskretnie, poprzez zwykłą zmianę zasięgów. Każdy chętny może promować swoje wpisy, płacąc za to. Audyt skuteczności takiego procesu jest bardzo trudny, bo mechanizmy są niezwykle skomplikowane i z oczywistych powodów niejawne, lub nawet niemożliwe do ujawnienia, zrozumienia.
AI już teraz pośrednio wpływa na kształtowanie naszych poglądów na wielką skalę. Czemu nie miałaby tego robić nieco bardziej bezpośrednio, skoro ma jasno zaznaczony cel – zwiększać popularność serwisu? Czemu nie miałaby sama z siebie „nieświadomie”, ale jednak skutecznie, wpływać na postawy polityczne użytkowników? Tak jak my wpływamy na skład genetyczny pszenicy, żeby nam lepiej smakowała.
Można próbować wychodzić z takiej bańki, są nawet poradniki jak to zrobić. Nieliczni się pewnie zdecydują. Na początek można odwiedzać po równo serwisy informacyjne z różnych stron sporu albo czasopisma, jeśli ktoś woli papier. Potem użyć do tego samego wyszukiwania innej wyszukiwarki. Jeżeli ktoś na co dzień używa google.com, może spróbować np. bing.com. Oczywiście ta nowa wyszukiwarka też od razu zacznie się uczyć. Dalsze możliwe kroki to użycie innej przeglądarki, wyłączenie cookies, przełączenie na tryb incognito, zainstalowanie VPN-a, etc. W pewnym momencie dojdziemy jednak do wniosku, że używanie internetu w taki sposób jest bardzo niewygodne.
Nawet jeżeli wszystkich algorytmów nie można nazwać w pełni tego słowa sztuczną inteligencją, to pewne jest, że żaden człowiek… a nawet armia ludzi nie zdoła wykonać tej pracy. Żadna firma nie może sobie pozwolić na rezygnację z zaawansowanych i wyposażonych w dużą autonomię systemów informatycznych. Bez tego cała infrastruktura logistyczna i marketingowa przestanie działać.
Jeżeli ktoś chciał dowodu na to, że maszyny przejmują władzę nad ludźmi, to proszę, oto on.
January 17, 2021
Rzeczywistość będzie tylko nieprzyjemnym oderwaniem się od życia w wirtualnym świecie
Niedawno udzieliłem wywiadu czeskiemu portalowi elonx.cz, poświęconemu projektom Elona Muska. Wywiad przeprowadził Vlastimil Švancara, a rozmawialiśmy głównie o skutkach wprowadzenia technologii BMI (BCI), czyli interfejsów mózg-maszyna.
Wywiad można przeczytać tutaj, a dla tych, którzy nie znają języka czeskiego, poniżej dodaję polską wersję.
– Na czym Pan teraz pracuję? Może się wydawać, że czas pandemii dla pisarza nie jest taki zły – ludzie siedzą w domu, czytają książki. Pan też może siedzieć i pisać… :)
Teraz pracuję nad powieścią SF dla dorosłych, której akcja będzie się rozgrywała w niedalekiej przyszłości. Na razie nie chcę mówić o tym nic więcej. Dla pisarza pandemia i lockdown aż tak wiele nie zmieniają. Pisanie to praca samotna. Brakuje mi jednak kawiarni, w których zdarzało mi się siadać z laptopem i pisać.
– Czy Pan kojarzy (tak bez szukania w Googlu :) ), które Pana książki zostały przetłumaczone na język czeski?
Vertical, czyli moja druga powieść SF dla dorosłych i pierwszy tom „Felixa, Neta i Niki”, czyli ten, który teraz w Polsce jest lekturą obowiązkową w szkole podstawowej.
– Nasz portal zajmuje się informowaniem o projektach Elona Muska. Jaka jest Pana opinia co do jego osoby i projektów, które prowadzi?
Bardzo mu kibicuję. Tego rodzaju wizjonerzy potrafią wymyślić rzeczy nieosiągalne dla przeciętnych śmiertelników. A potem w dodatku je zrealizować.
– Napisał Pan książkę o kolonizowaniu i terraformowaniu Marsa – obserwuje Pan postępy SpaceX, który próbuje to zrobić w rzeczywistości?
Obserwuję, ale wiem, że na lot załogowy na Marsa jeszcze chwilę poczekamy, a pierwszych prób jego terraformowania, jeśli takie nastąpią, nie dożyją nawet nasze wnuki.
– Myśli Pan, że może im się to udać? Dolecieć z ludźmi na Marsa, potem zbudować tam kolonie i w końcu na tyle ją rozbudować, żeby była samowystarczalna?
Z doleceniem na Marsa i zbudowaniem tam niewielkiej bazy poradzilibyśmy sobie już dziś. To kwestia kosztów i ryzyka. Co do samowystarczalności to sprawa wygląda mniej optymistycznie. Eksperymenty wykonywane na Ziemi, w izolowanych środowiskach, skończyły się fiaskiem.
– W ostatniej części Pana powieści Mars z 2003 roku opowiada Pan o świecie, w którym duża część populacji używa bardzo zaawansowanej formy interfejsu neuralnego (BMI) połączonego ze sztuczną inteligencją, który Pan w książce nazywa „komplantem”. Pan bardzo konkretnie opisuje tę technologię w książce. Jej działanie jak i różne zagrożenia dla użytkowników. Gdzie pan szukał informacji o podobnych technologiach, w tych czasach, kiedy chyba nikt tak naprawdę nie wiedział co to BMI?
Nie opierałem się na żadnym researchu. Wymyśliłem, jak taka technologia powinna działać. Dzisiaj, po prawie dwudziestu latach, opisałbym to bardzo podobnie.
– Czy Mars to jedyne Pana dzieło, w którym Pan użył interfejsów neuralnych albo podobnych technologii?
Nie, występowały one w moich wcześniejszych opowiadaniach, w mojej ostatniej powieści, czyli w Różańcu, komplanty pojawiają się również w młodzieżowej serii SF, „Felix, Net i Nika”.
– Ostatnio wydaje się, że dziedzina neurotechnologii i interfejsów neuralnych mocno się rozwija. Pojawiają się duzi i dobrze dofinansowani komercyjni gracze jak Facebook, Kernel, Paradromics czy Synchron. Interesuje Pana rozwój tej technologii?
Interesuje, ale też i obawiam się wszelkich zagrożeń, które z tym się wiążą. Opisałem je m.in. we wspomnianym wyżej Marsie.
– Obserwuje pan Neuralinka? Czy to dla Pana ciekawa firma?
Rafał Kosik: Na razie więcej w tym marketingu i śmiałych pomysłów niż rzeczywistych efektów. Ale kibicuję im, jak i zresztą wszystkim przedsięwzięciom firmowanym przez Elona Muska.
– Przed Neuralinkiem jeszcze długa droga, ale spodziewał się Pan przyjścia tej technologii już teraz?
Wydaje się, że jest to naturalna konsekwencja drogi, którą wybraliśmy w rozwoju cywilizacji technologicznej. Czy tego chcemy, czy nie, coraz bardziej zanurzamy się w wirtualnych światach i w rzeczywistości rozszerzonej. A stały i szybki dostęp do internetu jest już od dawna koniecznością.
– Czy uważa się Pan zatem za transhumanistę? Czy według Pana symbioza człowieka z technologią jest najprawdopodobniejszym scenariuszem przyszłości cywilizacji?
Powiedzieć, że uważam się za transhumanistę, to może trochę za dużo, bo to sugeruje aktywne działanie lub chociaż wspieranie ruchów, momentami niebezpiecznie ocierających się o religię. Niemniej uważam, że granica pomiędzy człowiekiem a maszyną będzie się zmniejszać, a w pewnym momencie być może zniknie zupełnie. Już dzisiaj przecież maszyny są przedłużeniem naszych zmysłów, czy pamięci. Można powiedzieć, że część naszego jestestwa procesujemy zewnętrznie.
– Myśli Pan, że ogólna technologia jest już na takim poziomie, że będzie można w najbliższych latach/dekadach wyprodukować zaawansowany brain-machine-interfejs (BMI) o jakim pisał Pan w swoim Marsie?
Jeżeli postęp technologiczny będzie dalej następował w obecnym tempie, to w pełni funkcjonalna technologia powstanie raczej za kilkadziesiąt lat, a nie kilkanaście. Od napisania Marsa minęło prawie dwadzieścia lat, a wizja BMI jest równie mglista.
– Czy Neuralink podąża we właściwym kierunku drogą? Czy nie lepiej użyć nanotechnologii takich jak Neural dust?
Użyłem tej technologii w powieści Różaniec (2017). Wydaje mi się, że od jej powstania dzieli nas podobny, albo i większy, dystans czasowy niż od wprowadzenia w życie prawdziwego BMI.
– Jaki wpływ będzie miała ta technologia na społeczeństwo?
Wpływ będzie na wielu płaszczyznach i w wielu aspektach życia. Z pewnością jedne z pierwszych zastosowań znajdzie w medycynie i w armii. Wkrótce potem wejdzie do biznesu i z całą pewnością stanie się również powszechną rozrywką, i to bardzo uzależniającą.
– Jaki wpływ może mieć na jej użytkowników?
Zapewne pojawi się bardzo dużo ludzi, którzy wykorzystają tę technologię do eskapizmu, czyli będą w pełni żyć w świecie wirtualnym, opuszczając go tylko dlatego, że wymusi to fizjologia ich organizmu. Choć logicznym się wydaje, że dalszemu rozwojowi tej technologii będzie towarzyszył rozwój technik przypominających te dzisiejsze medyczne np. utrzymujące przy życiu ludzi w stanie śpiączki.
– Jakie widzi Pan w tych urządzeniach zagrożenia dla ludzkości?
Zagrożenia będą prawdopodobnie podniesionymi do potęgi zagrożeniami, które znamy dziś, obserwując nałogowych graczy sieciowych. Alienacja, zanik więzi międzyludzkich, traktowanie rzeczywistości jako przerwy w życiu.
– Sądzę, że taki zaawansowany BMI/Komplant może w pewnym sensie oznaczać koniec rzeczywistości – użytkownik takiego urządzenia nie będzie w stanie rozróżnić, co jest realne, a co jest fikcją. Co Pan o tym myśli?
Jednym z zagrożeń jest również pojawienie się odpowiednika dzisiejszego spamu i wszelkich przestępstw znanych z internetu, tyle że w bardziej zaawansowanej formie. Być może również w pewnym momencie okaże się, że życie bez komplanta (interfejsu mózg-maszyna) będzie uniemożliwiało normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Odróżnianie fikcji od rzeczywistości przestanie mieć znaczenie, skoro liczyć będzie się efekt.
Patrzac na to, co ludzie wypisują na Twitterze i Facebooku, mam wrażenie, że już dziś, bez BMI, nie odróżniają fikcji od rzeczywistości. I wcale im to nie przeszkadza.
– Czy widzi Pan jakąś możliwość rozróżnienia tego co realne, a co nie, dla kogoś, kto ma w głowie zaawansowany BMI, którym teoretycznie będzie można okłamać wszystkie zmysły i pamięć?
Wydaje mi się, że na pewnym etapie rozwoju rozróżnienie będzie bardzo trudne lub już wręcz niemożliwe. Przecież i bez tej technologii często nie potrafimy odróżnić wspomnień prawdziwych od fałszywych, a w oszukiwaniu zmysłów specjalizujemy się od dawna. Oglądając film nie myślimy przecież o tym, że patrzymy na miliony malutkich świecących pikseli, celowo dajemy się oszukiwać, żeby mieć z oglądania przyjemność.
– Nie wystawiamy się zagrożenia znane np. z filmów w rodzaju Matrixa?
Oczywiście tak. Tylko prawdopodobnie nie ma od tego odwrotu. Ponieważ stosowanie tej technologii będzie dawało ogromną przewagę nad konkurencją, czy to na poziomie państw, czy firm, czy nawet dla zwykłych ludzi na rynku pracy.
– Czy taki interfejs i podłączenie 24/7 do Internetu i do innych ludzi może oznaczać koniec prywatności i indywidualności? Czy zmierzamy do bycia jednym organizmem jak na przykład pszczoły czy Borgowie z serii „Star Trek”?
W znacznej mierze tak. Zakres naszej prywatność w ciągu ostatnich kilkunastu lat skurczył się znacząco i wydaje się, że ten proces będzie trwał dalej, aż zniknie rozróżnienie pomiędzy tym, co prywatne a tym, co publiczne.
– Czy dzięki takiemu urządzeniu i uzależnieniu od niego może dojść do zupełnego zaniku fizycznych kontaktów międzyludzkich?
Wydaje się, że człowiek potrzebuje bliskości i kontaktu fizycznego, jednak być może doskonała symulacja będzie potrafiła to zastąpić. Społeczeństwo japońskie w pewnym stopniu daje nam wyobrażenie tego, w jakim kierunku zmierzamy i rzeczywiście mamy tam przykład pokolenia ludzi, których znaczący odsetek nie wchodzi w żadne trwałe relacje z innymi, lub wręcz nie opuszcza domu całymi latami (Hikikomori). Patrząc z kolei na społeczeństwo zachodnie podzielone na plemiona internetowe zamknięte w swoich bańkach informacyjnych, możemy przypuszczać, że ludzie chętnie będą przebywali w światach skrojonych na ich potrzeby i izolujących ich od nieprzyjemnych dla nich informacji czy idei.
– Czy jeżeli wszystko można podrobić (zmysły, pamięć…) to zaawansowany BMI nie oznacza końca wymiaru sprawiedliwości? Jak komuś coś udowodnić?
Właściwie to rozwój umiejętności przestępców zawsze wyprzedzał umiejętności organów ścigania i jurysdykcji. Nawet dzisiaj policja ma ogromne trudności ze śledzeniem i zwalczaniem przestępczości internetowej.
– Elon Musk mówi, że celem stworzenia interfejsu Neuralinka jest symbioza z AI, dzięki czemu będziemy mogli bronić się przed ewentualną zbuntowaną i nieprzyjacielską AI. Koncepcja niełatwa do zrozumienia – trzeba sobie zainstalować AI, żeby się bronić przed AI. Czy to ma sens? Jak Pan to rozumie?
Każda technologia może być zastosowana w dobrym lub złym celu. Jeśli jest dostępna i z jej zastosowania wynikają konkretne korzyści, na pewno będzie rozwijana i stosowana. Dobrym przykładem jest dzisiaj technologia militarna. Z jej rozwijania nie ma bezpośrednich korzyści, poza obroną przed technologią militarną przeciwnika.
– Musk też często mówi o tym, że musimy przejść przez tak zwany Wielki filtr, to znaczy uniknąć samozagłady cywilizacji. Teoria ta jest jednym z rozwiązań Paradoxu Fermiego i mówi, że nie widzimy innych cywilizacji właśnie dlatego, że nie przeszły przez Wielki filtr i same siebie zniszczyły. Musk twierdzi, że okno czasowe, żeby przejść filtr, może być dość krótkie i może się niebawem zamknąć, czyli trzeba działać szybko, aby zdążyć. Według niego oznacza to potrzebę kolonizacji innych planet albo obronę przed potencjalnymi poważnymi zagrożeniami jak wroga AI. Zgadza się Pan z tym?
Zgadzam się, choć z drugiej strony Paradox Fermiego w tym kontekście nie wyjaśnia dlaczego nie napotkaliśmy śladów tych obcych AI, które wykończyły swoich twórców. Być może nie potrafimy ich dostrzec. Podobną tematykę porusza Cixin Liu w swojej trylogii „Problem trzech ciał”, gdzie pisze, że najrozsądniej jest siedzieć cicho, bo jeśli z kimś już nawiążemy kontakt, to może się to dla nas bardzo źle skończyć.
– Damy radę? Nie przerosną nas wszystkie te technologie?
Wydaje się, że jeśli rozwój będzie nadal szedł tą drogą, o której teraz rozmawiamy, najbardziej prawdopodobne są dwie wersje przyszłości. W pierwszej utrzymujemy kontrolę nad sztuczną inteligencją lub też przekształca się to w rodzaj partnerstwa, w drugiej zaś maszyny, przerastające nas inteligencją o rzędy wielkości, przestaną się z nami liczyć, bo porozumienie tak różnych bytów będzie zwyczajnie niemożliwe. W pewnym momencie mogą stwierdzić, że jesteśmy tylko szkodnikami, których trzeba się pozbyć, bądź też unicestwią nas zupełnie niechcący, nawet tego nie zauważając. Dlatego też już teraz powinniśmy traktować poważnie zagrożenie ze strony AI.
January 4, 2021
Ojce i Dziatki
Jakiś czas temu uczestniczyłem w spotkaniu on-line podczas Międzypokoleniowego Festiwalu Literatury Dziecięcej Ojce i Dziatki. Udało mi się odpowiedzieć ledwie na małą część pytań. Obiecałem pozostałe zebrać, posegregować i odpowiedzieć na nie później. Tak też zrobiłem, przez co powstało coś w rodzaju wywiadu. Zapraszam do czytania.
December 22, 2020
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
