Klaudyna Maciąg's Blog, page 31
March 20, 2017
"Silver magic ships you carry. Jumpers, coke, sweet mary jane" i tak dalej...
Wydawnictwo: Novae Res • Rok wydania: 2017 • Stron: 136Im mniej wiecie o tej książce, tym lepiej. Serio. Powiem tylko, że jeśli jesteście grzecznymi dziewczynkami, powinnyście się trzymać od niej z daleka.
Bo wiecie, ja już wiem, jakie zarzuty będą mieli w zanadrzu niektórzy recenzenci: "za dużo przekleństw", "co to takie krótkie?", "autor pewnie za dużo bierze", "nie kumam przekazu", "czemu on tyle przeklina?", "ale o co chodzi?", "ależ to wulgarne!" itd. I rzeczywiście - kur*y wylatują tutaj z co drugiego zdania, ale tego - wnioskując po opisie i okładce - można było się po książce Orła spodziewać. Że jest krótka? Cóż z tego? Lepiej krótko i konkretnie niż długo i o niczym. Że jest niełatwa? To właśnie dodaje jej pikanterii.
Jest sobie dwudziestoparolatek, który przegrał swoje życie i jest Kraków, który stanowi piękne tło dla pijackich kontemplacji, mordobicia i korzystania z życia. Jest też Malta, słoneczna i kusząca. Są dziwni ludzie - prawdziwi i wyimaginowani. Są zdarzenia, które u grzecznych dziewczynek wywołają rumieńce i okrzyki zgorszenia. Taka właśnie jest ta książka.
Językowo - tak jak lubię! Z pazurem, bez zbędnej kwiecistości w opisach, z dynamiką w dialogach. Jedyny problem mam z mieszaniem czasów, którego bardzo nie lubię - źle czyta się teksty, w których narrator w jednym zdaniu miesza czas teraźniejszy z przeszłym. I niby w tym wypadku można by to podciągnąć pod koncepcję książki, ale powiedziałabym, że to jednak niedopatrzenie a nie celowy zabieg.
Fabularnie - całkiem nieźle. Książka ta ma swoje lepsze i gorsze momenty, czasem akcja wyhamowuje zbyt ostro na zbyt długo, ale od historii tego rodzaju nie oczekiwałabym żadnego zawrotnego tempa czy pędzącej na łeb na szyję akcji. Tutaj atmosfera ma być nieco senna i rzeczywiście taka jest.
Tym, co mnie zaskoczyło w debiucie Wiktora Orła, jest moja sympatia do głównego bohatera. Niby niesympatyczny, niby wiecznie nagrzany, a jednak w momencie, w którym przywdziewa różnokolorowe trampki, zaczynam czuć z nim jakąś więź. Ciekawa postać z tego Karola - wielobarwna, nietuzinkowa, kryjąca w sobie jakąś tajemnicę. Orzeł stworzył naprawdę zapadającego w pamięć bohatera. I jeśli założymy, że nie jest on alter ego autora, pozostanie nam przed Wiktorem Orłem bić pokłony, że tak wspaniale odmalował autentyczny i złożony portret młodego chłopaka, któremu nieźle miesza się w głowie.
I tak dalej jest historią, która Was zaskoczy, która ma w sobie drugie (a może nawet i trzecie?) dno, która przyciąga specyficznym klimatem, niebanalnymi portretami postaci i mocnym osadzeniem w dzisiejszych realiach. Jest inna, wyłamuje się wszelkim schematom i uwiedzie wszystkich, którzy kochają się w oniryzmie i surrealizmie i którzy szukają lektur pełnych smaczków i nietuzinkowych rozwiązań. Kiedy skończyłam czytać, miałam poczucie, że autor puścił do mnie oczko i że trochę sobie ze mną pogrywał. Bardzo lubię autorów, którzy mają do czegoś takiego odwagę.
Moja ocena: 7,5/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'Czytamy nowości', 'Łów Słów' oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Książka, która ma mniej niż 160 stron).
Published on March 20, 2017 13:17
March 19, 2017
Kreatywne Inspiracje od ART Egmont: jak stworzyć domowy teatrzyk cieni i jak nauczyć się kaligrafii
Dziś będzie inspirująco, artystycznie, kreatywnie i smakowicie. Krótko mówiąc - najlepiej! Opowiem Wam o nowościach ART Egmont wśród których znajdą coś dla siebie wszystkie artystyczne dusze, pomysłowi rodzice, kreatywne dzieciaki oraz miłośnicy metody Bullet Journal . Brzmi kusząco? Mam nadzieję!

Czy kiedykolwiek bawiliście się w teatr cieni? Bo dla mnie to znak dzieciństwa! Nigdy nie przygotowywałam gotowych szablonów, ale za to za pomocą samych tylko dłoni udawało mi się wyczarowywać wspaniałe spektakle na ścianie. W ostatnich tygodniach mogłam do tej kreatywnej zabawy powrócić i zafascynować nią swoją córkę. A wszystko to dzięki zestawowi od ART Egmont, którego elementami są: zeszyt z gotowymi kształtami do wycięcia oraz "podręcznik" podpowiadający, jak układać dłonie i jak wykorzystywać niepozorne gotowe elementy, by wyczarowywać postaci zwierząt i ludzi.



Poza rzucaniem cieni dłońmi, można także wykorzystać wycięte elementy, przykleić je do patyczków, słomek lub kredek i bawić się w prawdziwy teatrzyk.


Przede wszystkim jednak warto zwrócić uwagę na książkę Chińskie cienie, która objaśnia, jak odpowiednio układać dłonie, by rzucać ciekawe cienie. W środku znajdują się także wierszyki i rymowanki opowiadające o przedstawianych postaciach...



...a także gotowe elementy do wycięcia oraz puste strony do wykorzystania według własnych preferencji:


Dzięki nim cały ten zestaw można uznać za kompletny. Jest to świetny pomysł na prezent dla dzieciaków, ponieważ rozbudza on wyobraźnię, rozwija umiejętności manualne, zachęca do zabawy z dala od komputera czy smartfona i dostarcza mnóstwa frajdy - zarówno dużym jak i małym.
Co? Jak? Napisać

Mam wrażenie, że w ostatnim czasie zapanowała prawdziwa moda na naukę kaligrafii. Sama starannym pisaniem zainteresowałam się głównie dzięki metodzie Bullet Journal, kiedy zapragnęłam nieco urozmaicić swój organizer. O BuJo przeczytacie we wpisach poniżej:
Bullet Journal - organizuj się i planuj! Bullet Journal - jak zacząć? Fakty i mity na temat prowadzenia BuJo Bullet Journal - pomysły na kolekcje
Przez kilka miesięcy starałam się ćwiczyć pisanie przy wykorzystaniu materiałów z Internetu, ale okazywały się one mało przydatne i niezbyt wygodne w użyciu. Dlatego właśnie z wielkim zainteresowaniem nabyłam zeszyt ćwiczeń oraz podręcznik Co? Jak? Napisać J.H. Cromwella, które pomagają opanować umiejętność kaligrafowania.

Obie publikacje warto zakupić w zestawie, ale zdecydowanie ważniejsza jest część podręcznikowa, która prezentuje dużo większą liczbę krojów pisma, a przy okazji posiada także strony z ćwiczeniami:


Zeszyt stanowi dużo cieńszy dodatek do publikacji głównej, ale jest o tyle przydatny, że trochę łatwiej ćwiczyć w nim pisanie, szczególnie, jeśli w pobliżu umieści się właśnie wspomniany wcześniej podręcznik. Taką pracę uważam za najbardziej efektywną i wygodną.

Warto wiedzieć, że trenowanie pisania jest w tym zestawie o tyle ułatwione, że strony z ćwiczeniami zawierają rzędy kropek, linie ciągłe i kratki, dzięki którym bardzo prosto można odwzorowywać proponowane kroje pism i nabrać wprawy w kaligrafowaniu. To dobry pomysł dla osób początkujących, którym ćwiczenia na czystych kartach lub zwykłym papierze w linie, kropki czy kratę mogłoby sprawiać problemy.

Polecam Wam zestaw Co? Jak? Napisać, jeżeli interesuje Was staranne pisanie, jeśli chcecie rozwijać umiejętności manualne lub jeżeli marzy Wam się piękne ozdabianie pisanych listów, dzienników czy prowadzonych organizerów. Znajdziecie tu mnóstwo inspiracji przy wyborze kroju pisma, zyskacie możliwość wygodnego trenowania kaligrafowania i nabierzecie wprawy w pięknym pisaniu. Naprawdę warto!
Przeczytaj również:
Dziennik snów - jak i po co go prowadzić?Kreatywny niezbędnik - narzędzia, bez których nie wyobrażam sobie pracy (i życia!)Trello - organizacyjne cudeńko
Published on March 19, 2017 08:51
March 18, 2017
Blogerze, załóż konto na Twitterze! Jak zrozumieć i pokochać Twittera? Jakich błędów unikać? Po co w ogóle blogerowi Twitter?
Są takie miejsca, które powinno się znać, szczególnie, jeśli jest się osobą aktywną w sieci, prowadzącą biznes lub bloga, aktywnie uczestniczącą w internetowych dyskusjach i w Internecie się promującą. Znamy Facebooka, znamy Instagrama, niektórzy ogarniają też Tumblra, Pinteresta i Snapchata. Ale czy znamy Twittera? Czy potrafimy z niego korzystać? Czy w ogóle wiemy, do czego on służy? Dzisiaj postaram się to wspaniałe miejsce Wam przybliżyć, zachęcając do tego, byście dali mu szansę.
I wszyscy oni są na wyciągnięcie wirtualnej ręki.
Komentujesz na Twitterze odcinki ulubionych seriali? Ich twórcy mogą wdać się z Tobą w dyskusję! Zachwycasz się ukochaną książką? Jej autor może Ci za to podziękować! Chcesz pokonwersować z nielubianym politykiem, ukochanym sportowcem, cenionym dziennikarzem albo ulubioną aktorką? Na Twitterze jest to tak proste, jak nigdzie indziej!
Pod tym linkiem możecie śledzić aktywności ponad 50 polskich wydawnictw!Twitter tętni życiem 24 godziny na dobę. Możesz mieć pewność, że gdy o 21:00 w poniedziałek wyszukasz hasztag #mjakmilosc, setki ludzi będą na bieżąco komentować to, co dzieje się na ekranie. Przegapiłeś bramkę w oglądanym meczu? Za chwilę wśród dyskusji tysięcy kibiców, dziennikarzy i sportowców na pewno ją znajdziesz! Na świecie wydarzyło się coś istotnego? Będziesz wiedział o tym szybciej niż Twoja babcia regularnie śledząca czerwone paski na kanałach informacyjnych. Czekasz na relację z porodu Beyonce? I o tym dowiesz się najpierw z Twittera. Albo o tym, że J.K. Rowling szykuje nową powieść.
Brzmi nieźle, prawda?
Po co blogerowi Twitter?Wiesz już, mniej więcej, po co warto być użytkownikiem Twittera i jak korzystać z oferowanych tam treści. Ale jak zostać aktywnym członkiem tej społeczności, promując siebie i swojego bloga? Jak przebić się w tym nawale treści? Po prostu - będąc sobą!
Myli się ten, kto myśli, że Twitter pozwoli mu na promowanie wpisów blogowych. Że wystarczy minuta dziennie i już ruch na blogu zrobi się sam. Myli się ten, kto uważa, że skoro ma Facebooka, nie ma po co konta na Twitterze zakładać. Myli się ten, który wyobraża sobie, że promocja w tym miejscu "zrobi się sama". TT jest łatwy w obsłudze, przyjazny i inspirujący, ale trzeba mieć na niego pomysł. Farma linków i zalew hasztagów na pewno nie wystarczą.
Na Twitterze trzeba przede wszystkim po prostu być. Nawet pięć minut dziennie, ale być. Wrzucać własne treści, odpowiadać na cudze wpisy, dyskutować, pokazywać się. Wiedzą o tym blogerzy z całego świata i powoli dojrzewają do tego również blogerzy w Polsce (z miesiąca na miesiąc jest ich tam coraz więcej). W przeciwieństwie do Facebooka nie trzeba tutaj wiecznie jęczeć: "dajcie serduszko, bo inaczej FB tnie zasięgi", "polubcie ten wpis, żebym zobaczył, czy dotrze on do 2% czy może do 4% obserwatorów". Na Twitterze jesteś widoczny - kiedy piszesz, kiedy odpowiadasz na cudze wpisy, kiedy kogoś cytujesz lub ktoś cytuje Ciebie albo kiedy zostałeś dopisany do listy, którą śledzą inni. Nie dostaniesz tutaj dołującego komunikatu: "Twój wpis dotarł do 5 z 5000 obserwatorów, wpłać daninę na rzecz FB a zobaczy ją 25 osób!". Za to dzięki hasztagom i oznaczaniu użytkowników możesz zostać zauważony dużo łatwiej niż w innych kanałach social media. To też brzmi nieźle, prawda?
Lista "blogerzy" pozwala mi w jednym miejscu obserwować aktywności blogerów.Zauważ jednak, że cały czas wspominam tu o Tobie, nie o Twoim blogu. Bo Twitter w pierwszej kolejności ma być miejscem do promocji Twojej osoby i Twojej własnej marki. Możesz dać się poznać swoim czytelnikom, możesz wejść w interakcję z tymi, którzy Cię śledzą albo z tymi, których śledzisz Ty. Nie musisz stresować się zasięgami, analizami, o której godzinie najwięcej osób zobaczy Twój wpis, nie musisz dowiadywać się czy lepszy zasięg będzie miał wpis z linkiem, link z hasztagiem, zdjęcie z opisem czy filmik. Twitter od Facebooka jest dużo bardziej przyjazny. I bardziej dynamiczny, co jest jego ogromna zaletą.
A jeśli zainteresujesz innych swoją osobą, możesz być pewny, że i Twój blog wzbudzi ich ciekawość. Przy okazji nawiążesz nowe znajomości, poznasz inspirujących ludzi i znajdziesz partnerów do dyskusji na fascynujące Cię tematy.
Czego na Twitterze nie robić?Choć w ostatnim czasie coraz więcej blogerów przekonuje się do Twittera, wielu z nich wciąż nie potrafi umiejętnie z niego korzystać. Oto najgorsze, co możesz zrobić po założeniu konta na TT:
Dublowanie treści z pozostałych kanałów social media.
Musisz pamiętać, że każdy z kanałów za pośrednictwem których komunikujesz się z czytelnikami swojego bloga, służy do czegoś innego. Na każde z tych miejsc musisz mieć inny pomysł i nie ma sensu, byś na Twittera wrzucał treści z Facebooka, na Facebooka treści z Instagrama itd. Po co ktoś miałby śledzić Twoje konto na TT, skoro to samo zaoferowałeś mu już gdzie indziej?
Automatyczne dublowanie treści z pozostałych kanałów social media.
O ile zabiegi opisane w punkcie pierwszym nie zaszkodzą Ci, jeśli popełnisz je od czasu do czasu, o tyle grzech automatycznego powielania jest grzechem najcięższym. Czy wiesz, jak wygląda wpis z Facebooka, który automat wrzuca na Twittera po tym jak połączyłeś ze sobą te dwa konta? Ucięty nagle fragment tekstu + link. A Twoje piękne zdjęcie z Instagrama udostępnione z automatu? Kawałek tekstu, jakiś zabłąkany hasztag + link. Po kilku dniach działalności na Facebooku i Instagramie Twój połączony z nimi profil na Twitterze przypomina bezwartościową farmę linków. Czy naprawdę tak chcesz się promować? Czy naprawdę myślisz, że ktokolwiek będzie zainteresowany takimi treściami?
Drogi Świecie Książki, TT nie służy do odsyłania do Facebooka!Nadużywanie hasztagów
Widuję na TT wpisy #złożone #wyłącznie #z #hasztagów albo nimi przesycone. Używanie hasztagów to świetny pomysł na podpięcie się do dyskusji na dany temat, ale należy z nich korzystać umiejętnie. Jeżeli ich nie używamy - nasze wpisy docierają tylko do naszych obserwatorów. Jeżeli używamy ich nieumiejętnie - nasze wpisy i tak przechodzą bez echa. Albo wzbudzają drwiący śmiech. Zastanówmy się więc, czy warto przesadzać w którąkolwiek ze stron.
Dzięki hasztagom można wylądować w kilku różnych miejscach.Innymi grzeszkami są np. nieregularna aktywność, brak zdjęcia, brak opisu czy niewłączanie się do dyskusji, ale ich wyjaśniać szerzej nie trzeba. Bloger przecież wie, jak porządny profil w mediach społecznościowych wyglądać powinien, prawda?
Kreatywa na Twitterze
Na Twitterze funkcjonuję jako Futbolowa. Zachęcam do obserwowania mojego profilu, jeśli interesuje Was kulturalny misz-masz pomieszany z moimi prywatnymi wynurzeniami.
Jesteś na Twitterze? Podrzuć link do siebie!
Wciąż nie jesteś przekonany do TT? Napisz dlaczego!
Published on March 18, 2017 08:48
March 17, 2017
Share Week 2017 - Twórcy polecają twórców
Jak co roku o tej porze, Andrzej Tucholski organizuje największą w polskiej blogosferze akcję wzajemnego polecania blogów (i vlogów), dzięki której możemy udowodnić, że blogerzy się lubią, że blogerzy czytają cudze blogi i że tworzą społeczność, która lubi dzielić się tym, co wartościowe. Podobnie jak w zeszłym roku, ja polecać będę blogi książkowe, ponieważ uważam, że są one niezbyt docenianym kawałkiem blogosfery i wszystkich Was namawiam do tego, byście poszli moim śladem.
Kogo wyróżniam w Share Week 2017?Na początek przypomnę mój zeszłoroczny wpis . Wciąż bardzo cenię polecanych tam blogerów książkowych, ale dziś postanowiłam polecić kolejnych, żeby nie powtarzać tego, co napisałam już przed rokiem. Oto moje tegoroczne typy:
Autorka tego bloga imponuje mi swoją wrażliwością, swoim niezwykłym spojrzeniem na świat, ciekawym doborem lektur oraz tym, że ewidentnie przeczy wizerunkowi typowego blogera książkowego. Jej teksty są złożone, analityczne, pełne osobistych wspominek, mądre i interesujące. Ich uzupełnieniem są przecudne zdjęcia, które zapierają dech i zachwycają.
W blogosferze książkowej działam już siedem lat i tak wyjątkowego bloga jeszcze w tej naszej przestrzeni nie spotkałam. Również nie spotkałam tutaj drugiego takiego blogera - Agata jest wspaniałą dyskutantką, dobrą duszą i bystrą obserwatorką i każda konwersacja z nią dostarcza mi mnóstwa wrażeń. Musicie poznać ją i jej niezwykłego bloga.
Blog Myśli i słowa wiatrem niesione stanowi dowód na to, że wciąż można należeć do tzw. "starej gwardii" i wyznawać te same ideały co na początku, a przy okazji wspaniale się rozwijać. Uwielbiam to miejsce za to, że przywołuje we mnie wspomnienia związane z tym, jak blogosfera książkowa wyglądała dawniej - gdzie blogerzy prezentowali zapowiedzi książkowe i stosiki, a oprócz tego recenzowali mnóstwo dobrej literatury.
Ania wkłada w tworzenie swojej przestrzeni mnóstwo serca i zapału i przy okazji robi dużo więcej niż przeciętny bloger książkowy - bywa na festiwalach i spotkaniach literackich, promuje ważne wydarzenia, rozmawia z autorami. Żyje tym i szalenie mi imponuje, bo takich ludzi z prawdziwą pasją do literatury nie ma już w blogosferze wielu.
Ekruda tworzy bloga, który spokojnie można nazwać blogiem z najwyższej półki. Jego autorka wyróżnia się tym, że nie recenzuje modnej sieczki, promuje literaturę faktu i tworzy bardzo ciekawe autorskie cykle, z których najbardziej znana jest, rzecz jasna, Trójka Ekrudy. Moje serce jednak podbił nowy pomysł na cykl wpisów przedstawiających muzykę z książek. Takich smaczków chciałabym więcej! Takich pomysłów chciałabym więcej!
Jestem pod wielkim wrażeniem tego, że są jeszcze w tej naszej blogosferze ludzie, którzy potrafią robić coś niezwykłego i promować literaturę w sposób inny, ciekawy, niebanalny, wyłamujący się schematom. Tego właśnie przez lata bardzo mi w blogosferze książkowej brakowało.
Tak oto prezentuje się moja "złota trójka", którą z przyjemnością promuję w tegorocznej edycji Share Week i mam wielką nadzieję, że i Wy zapragniecie promować ulubione blogi, w tym blogi książkowe. Akcja trwa do 26 marca, zachęcam do udziału!
Published on March 17, 2017 03:00
March 16, 2017
Przegląd Czytelniczy #6 - o trudnych ludziach, życiu codziennym w ZSRR i podwyższaniu kwalifikacji
Dzisiejszy Przegląd Czytelniczy w całości poświęcony będzie publikacjom wydawnictwa PWN, wśród których znajduje się jedna szalenie interesująca książka historyczna oraz dwa poradniki - jeden psychologiczny, drugi informatyczny. W tak różnorodnym zbiorze na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Zapraszam do lektury!
Rok wydania: 2017 • Stron: 176
Gill Hasson, która ma duże doświadczenie w pracy z ludźmi, opublikowała krótki, acz bogaty w treść poradnik dotyczący radzenia sobie z trudnymi ludźmi - wrednymi teściowymi, wymagającymi rodzicami, niemiłymi szefami, leniwymi współpracownikami, krytycznymi partnerami czy niezdecydowanymi przyjaciółmi. Biorąc pod uwagę przekrój omawianych problemów, myślę, że każdy znalazłby w tej książce coś dla siebie.
Co ujęło mnie w poradniku Jak radzić sobie z trudnymi ludźmi to to, iż autorka nie rozwleka swoich wywodów, podaje same konkrety, przywołuje życiowe sytuacje i szczegółowo je omawia. Czytelnik, który rzeczywiście styka się z którymś z omawianych problemów, znajdzie tutaj porady, jak z problemowymi ludźmi rozmawiać, jak reagować na ich zachowanie i jak nie dać się wciągnąć w spiralę zbędnych dyskusji, wzajemnych oskarżeń czy agresji.
Znalazło się również w książce miejsce dla osób, które są niereformowalne. Autorka nazywa je "osobami niemożliwymi". Rozdział im poświęcony bardzo mi się przydał, ponieważ sama mam z takowymi kontakt i staram się wcielać w życie porady Hasson, tj. ograniczam kontakty do niezbędnego minimum, nie wdaję się w dyskusje i nie biorę do siebie tego, co mówią. Dzięki temu czuję się zdrowsza i spokojniejsza, przestałam też mieć poczucie osaczenia i wyrzuciłam negatywne myśli ze swojej głowy.
Bo nawet specjaliści wiedzą, że z niektórymi "po prostu się nie da".
Polecam Wam ten poradnik, jeśli macie wokół siebie ludzi, którzy w jakiś sposób uprzykrzają Wam życie. Możecie nauczyć się postępowania z nimi, a możecie też zakupić im książkę w prezencie. O ile nie należą do grona tych niereformowalnych, być może wyciągną z lektury jakieś wnioski i życie wszystkich wokół stanie się piękniejsze.
Moja ocena: brak
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'Czytamy nowości' oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Książka o rodzinie).
Rok wydania: 2017 • Stron: 296Nigdy nie byłam wielką pasjonatką historii, ale ilekroć trafiam na książki poświęcone Korei Północnej czy ZSRR, czytam je z wielkim zainteresowaniem. Dlatego też kiedy tylko odkryłam, iż PWN wydał książkę Grażdanin N.N. Życie codzienne w ZSRR, od razu zapragnęłam ją przeczytać. I - wierzcie mi! - była to naprawdę interesująca i pouczająca lektura.
Autorami książki są Marta Panas-Goworska oraz Andrzej Goworski, którzy dotarli do mnóstwa źródeł - książek, artykułów, filmów i wspomnień - omawiających życie codzienne mieszkańców ZSRR. Ich wizja zakładała stworzenie książki, która opowiadałaby o życiu bezimiennego mieszkańca Związku Radzieckiego - od czasu dzieciństwa po kres życia.
Bohaterów jest tutaj wielu i każdy z nich przeżył swoją barwną historię - niektórzy za dzieciaka, inni we wczesnej młodości, jeszcze inni na starość. Intrygujące są to historie, bo ważnym ich elementem jest to, jak wyglądało życie codzienne w tamtych rejonach, w tamtych latach. Choć bywało sielsko i zabawnie, całość ma wymowę raczej poważną, nostalgiczną, miejscami bardzo smutną. Takie to było życie - pełne rozczarowań i lęków, ciężkiej pracy i obaw o przyszłość. Taki to był świat - świat, którym rządziły propaganda, manipulacja i inwigilacja.
A ile z tego świata zostało do dziś? O tym też dowiecie się z lektury Grażdanina N.N.
Publikacja państwa Goworskich to książka, która powinna zainteresować każdego, kto pamięta czasy Związku Radzieckiego, ale przyda się także osobom młodym, które nie miały okazji bliżej poznać socjalistycznej rzeczywistości i tego szalenie istotnego dla całego świata fragmentu historii. Tym bardziej warto, że autorzy piszą barwnie i zajmująco, czyli zupełnie inaczej niż autorzy podręczników do historii.
Moja ocena: 9/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'Czytamy nowości' oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Książka historyczna).
Rok wydania: 2017 • Stron: 288Wśród publikacji wydawnictwa PWN znajdziemy sporo interesujących książek dla osób zajmujących się e-marketingiem. Jedną z nich jest książka Krzysztofa Marca i Tomasza Trzósły - AdWords i Analytics. Zostań certyfikowanym specjalistą, która stanowi rzetelne źródło informacji na temat omawianych dziedzin i przydatna będzie dla osób, które chcą zdobyć stosowny certyfikat Google albo po prostu rozwinąć swoje umiejętności. Jej grupą docelową są marketingowcy, menedżerowie, przedsiębiorcy, a także blogerzy i wszyscy, których praca wiąże się z prowadzeniem stron internetowych czy e-commerce.
Książka podpowiada, jak podwyższyć swoje kwalifikacje i jak podejść do egzaminów:
Google AdWords - na poziomie podstawowym i zaawansowanym,Zakupy Google - na poziomie zaawansowanym,Google Analytics - na poziomie zaawansowanym.
Jest to publikacja rzeczowa, która w konkretny sposób wyłuszcza, jakie wymagania należy spełnić, aby podejść do wspomnianych egzaminów i jak egzaminy te dokładnie wyglądają. Dla blogerów szczególnie interesujący będzie rozdział poświęcony Google Analytics - jednemu z najważniejszych narzędzi, z jakimi się w blogosferze pracuje.
Polecam Wam tę książkę, jeżeli myślicie o podnoszeniu kwalifikacji i rozwijaniu swoich biznesów. Z pewnością bardzo Wam się przyda.
Moja ocena: brak
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'Czytamy nowości' oraz 'Gra w kolory' (przeczytana w lutym).
Przeczytaj również:
Recenzja książki Tak się kręciło. Na planie 10 kultowych filmów PRLRecenzja książki Siła duetówRecenzja książki Niepewność przekleństwem kobiet
Published on March 16, 2017 11:56
March 15, 2017
Wróć do krainy marzeń, gdzie zawsze wiosna trwa... - słów kilka o "Silver. Trzeciej księdze snów" Kerstin Gier
Wydawnictwo: Media Rodzina • Rok wydania: 2017 • Stron: 456Pisanie o literaturze młodzieżowej, kiedy ma się trzy dychy na karku, nie jest może uznawane za specjalnie poważne, ale ja wciąż pielęgnuję nastolatkę w sobie i z radością sięgam co jakiś czas po ciekawe propozycje wydawnicze skierowane do młodszego czytelnika. Kerstin Gier, autorkę omawianej dziś książki, znam od kilku lat, dlatego postanowiłam sprawdzić, jak poradzi sobie z nowymi wyzwaniami. Trzecia księga snów to zwieńczenie młodzieżowej sagi, która w ciekawy sposób opowiada o niesamowicie intrygującej krainie snów. Krainie, w której z wielką chęcią sama bym się znalazła. I, wiecie, może i jestem za stara na taką literaturę, ale cieszę się, że dałam jej szansę, bo po ciekawym otwarciu i fatalnej kontynuacji, Trylogię Snów zamyka naprawdę przyjemna i absorbująca część trzecia.
Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z Trylogią Snów byłam pod dużym wrażeniem wizji świata wykreowanej przez niemiecką pisarkę. Nie było to zresztą dużym zaskoczeniem - jej Trylogia Czasu (w skład której wchodzą: Czerwień Rubinu , Błękit Szafiru i Zieleń Szmaragdu ) to jedna z najbardziej oryginalnych młodzieżowych serii, jakie czytałam.
Dużym zaskoczeniem był za to fakt, że kontynuacja Silver. Pierwszej księgi snów okazała się takim infantylnym gniotem. Miałam w związku z tym pewne obawy odnośnie do części trzeciej, ale okazuje się, że Silver. Trzecia księga snów to naprawdę dobra powieść. I podczas gdy Druga księga snów nie wniosła do tej serii niczego nowego, część trzecia nadrobiła to z nawiązką.
W ostatnim tomie przygód nastoletniej Liv i jej przyjaciół poznajemy odpowiedzi na pytania, kim jest słynny demon, jaka jest geneza wszystkich złych zdarzeń opisanych w poprzednich tomach oraz - nareszcie! - odkrywamy tożsamość Secrecy - tutejszego odpowiednika słynnej Gossip Girl.
Jedynym wciąż niewyjaśnionym zagadnieniem pozostaje kwestia wędrowania po krainie snów. Autorka poszła na łatwiznę i ustami swoich bohaterów mówi, iż sama nie umie w logiczny sposób wyjaśnić tego wątku. I choć z jednej strony jest to trochę słabe, to z drugiej wyobraźnia czytelnika zyskuje pole do popisu. A to przecież jest szalenie ważne w prozie młodzieżowej.
Czytając Trzecią księgę snów cieszyłam się, że główna bohaterka nieco dojrzała i historia ta przestała kojarzyć mi się wyłącznie z dziecinnymi bzdurami. To jednak przyniosło inny problem - zupełnie nie umiem określić docelowej grupy odbiorców tej książki. Bo o ile dotąd byłam przekonana, że nada się ona głównie dla dwunasto-, trzynastolatek, o tyle kiedy do historii wkracza tematyka seksualna, mam już co do tego wieku wątpliwości. Mówi się, że pierwsi czytelnicy Harry'ego Pottera dojrzewali wraz ze słynnym małym czarodziejem. Może podobnie powinniśmy traktować tę serię?
Trylogię Snów Kerstin Gier zapamiętam przede wszystkim jako serię książek dla młodych czytelniczek o dużej wyobraźni. Cudownie, że można wątki oniryczne przemycać już w powieściach młodzieżowych. Żałuję tylko, że niemiecka pisarka kreuje bohaterów, z którymi trudno byłoby się komukolwiek identyfikować. Mam wrażenie, że ich problemy są wydumane a portrety psychologiczne mało wiarygodne.Czytałam wiele książek fantastycznych i przywykłam do tego, że niezależnie od tego, czy bohaterowie żyją w krainie czarów czy są potomkami elfów, w ich losach kryje się uniwersalny przekaz. Tutaj tego nie ma - nie doświadczamy mocy przyjaźni, nie odkrywamy, jak ważna jest miłość czy odwaga. Bez wątków onirycznych i parapsychologicznych zagadek powieść ta pozostałaby tylko zabawną opowiastką o nastolatkach, które martwią się o chłopaków, dobór odpowiednich szminek i ciuchów na imprezę. Krótko mówiąc - nie byłoby tu niczego specjalnego.
Dobrze więc, że te wątki fantastyczne są silnie zarysowane - przez to cała Trylogia Snów ma w sobie coś oryginalnego i kuszącego.
Na pewno gdybym była młodsza, znalazłabym w tej historii dla siebie coś więcej. Jednak i bez tego uważam, że to przykład naprawdę dobrej literatury młodzieżowej, a główny wątek na długo pozostanie jednym z moich ulubionych. Ma w sobie bowiem coś, co sprawia, że trudno pozbyć się go z głowy i przestać o nim śnić.
Moja ocena: 7/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'Czytamy nowości' oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Książka, której akcja dzieje się w Londynie).
Published on March 15, 2017 06:53
March 13, 2017
Co kryją jej oczy? Tego nie zgadniesz nigdy!
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka • Rok wydania: 2017 • Stron: 400O tej książce się mówi. Mówi dużo. Jeszcze nie miała miejsca jej oficjalna premiera, a już docierają do czytelników głosy, że oto pojawiła się w Polsce historia, której zakończenie komentuje cały świat. Co takiego ma w sobie powieść Co kryją jej oczy, że każdy jest zaskoczony jej zakończeniem? Pozwólcie, że Wam o tym opowiem. Bo i ja należę do grona tych, którzy nie przewidzieli końca tej historii. Ale nie świadczy to bynajmniej o tym, że Sarah Pinborough jest mistrzynią intrygi. Ona po prostu - za przeproszeniem - ciśnie taki kit, że trudno by było wpaść na to, że można czytelnikowi zaserwować aż takie głupoty. Ot, cały sekret.
Do pewnego momentu Co kryją jej oczy trzyma w napięciu, intryguje i wciąga. Dość szybko jednak można domyślić się rozwiązania paru kluczowych zagadek i właściwie tylko jedna kwestia pozostaje niewyjaśniona aż do słynnego końca. Ów koniec zwala z nóg. Niektórych zachwyca i wbija w fotel, mnie zaś odrzucił i wprawił w zażenowanie. Kiedy sięgam po thriller, oczekuję thrillera, a nie marnej fantastyki. Tymczasem tutaj ewidentnie dostaję to drugie. I jestem tym mocno zniesmaczona.

Mimo tego uważam powieść Pinborough za całkiem dobrą. Jest ciekawie napisana, intrygująca i zajmująca. Trudno było mi oderwać się od lektury, wciąż gorączkowo chłonęłam tekst, chcąc dowiedzieć się, co wydarzy się dalej. Akcja biegnie dynamicznie i tylko ostatnich kilkadziesiąt stron zaczyna nudzić, wciąż zwalniającym tempem. Do czasu finału jest jednak przyzwoicie. Dopiero zakończenie historii psuje całkiem dobre wrażenie i sprawia, że po lekturze pozostaje się z poczuciem niedosytu i rozczarowania.
Rozczarowujące okazują się też dość schematyczne portrety postaci. Jak to zwykle w takich opowieściach bywa, otrzymujemy trójkąt: przystojny facet + piękna, zachwycająca żona + rozwiedziona gruba kochanka. Naprawdę faceci uciekają od seksownych żoneczek do zapijaczonych, zaniedbanych frustratek? Nie umiem sobie tego wyobrazić. Czy te kochanki nie mogłyby być chociaż odrobinę normalniejsze? Czy te wszystkie współczesne pisarki leczą jakieś kompleksy kreując tego typu trójkąty? Nie umiem wytłumaczyć tego dziwnego trendu w inny sposób.
Trzeba przyznać, że Sarah Pinborough miała oryginalny pomysł i pewnie wielu czytelników tą swoją wizją zachwyciła i "kupiła". Widać, że pisze nieźle, że ma potencjał i pomysły, że dobrze jej idzie budowanie napięcia. Szkoda tylko, że w to wszystko wkrada się tyle bzdur. Chciałabym być pod wrażeniem jej literackiego kunsztu, tymczasem jedyne, co mogę powiedzieć o szeroko komentowanym zakończeniu tej historii, to że jest ono po prostu... śmieszne.
Będę Was jednak namawiać do sięgnięcia po tę powieść, gdyż warto przekonać się na własnej skórze, o co świat literatury robi tyle szumu. Nikt Wam przecież zakończenia nie zdradzi, a chyba macie ochotę dowiedzieć się, co kryją jej oczy, prawda?
Moja ocena: 6/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'Bezsenne wyzwanie 2017', 'Czytamy nowości', 'Łów Słów' oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Książka o tajemnicy).
Przeczytaj również:
Recenzja powieści Stasi i dziecko (8/10)Recenzja powieści Prawda o dziewczynie (2/10)Recenzja powieści Kostuszka (8/10)Recenzja powieści Dziewczyna z sąsiedztwa (8/10)
Published on March 13, 2017 09:21
March 12, 2017
TZAAR - znakomita roz(g)rywka umysłowa dla miłośników klasycznych gier planszowych
Opowiem Wam dziś o wyjątkowej grze. Prostej i inteligentnej. Ciekawej i ładnie wykonanej. O grze, która przypomni Wam o najlepszych klasykach gatunku. O grze, która od pierwszej sekundy podbiła moje serce. Przed Wami kolejna - obok GIPF i YINSH - gra logiczna z serii GIPF.
Liczba graczy: 2Długość partii: 30-50 minutWydawca: Rebel
W środku znajdują się...
plansza30 białych pionków: 6 Tzaarów, 9 Tzarr oraz 15 Tottów30 czarnych pionków: 6 Tzaarów, 9 Tzarr oraz 15 Tottówworeczek na pionyinstrukcja

A robi się to tak...Na planszy rozkładamy w sposób losowy wszystkie dostępne piony. Gracze losują, który z nich będzie operował białymi, a który czarnymi i rozpoczynają rozgrywkę. Każdy z nich dysponuje trzema rodzajami pionów - Tzaar, Tzarra i Tott:

Piony mają jednakową wartość, ale ważne jest, by podczas rozgrywki gracz miał na planszy co najmniej jeden pion każdego rodzaju. Jeżeli w którymś momencie jeden z rodzajów pionów zniknie z planszy - gracz przegrywa.

Jeżeli gracze nie chcą opierać się na losowym ułożeniu pionów, mogą zdecydować się na rozlokowanie ich według zaproponowanego schematu:

Gra polega na przejmowaniu pionów przeciwnika. W każdej turze gracz ma do wykonania dwa ruchy - pierwszym jest obowiązkowe przejęcie któregoś z pionów rywala, zaś drugim - kolejne przejęcie, wzmocnienie swojego pionka albo spasowanie. Piony na planszy przesuwają się wyłącznie w linii prostej - początkowo z reguły na sąsiednie pole, ale w miarę upływu gry - również na te dalsze. Niemożliwe jest za to skierowanie piona na puste pole.

Jeżeli w ramach drugiego ruchu zamierzamy wzmocnić naszego piona, musimy ustawić go na innym swoim pionku. Wieżę składającą się z dwóch/trzech/czterech itd. pionów może przejąć wyłącznie wieża z tą samą liczbą elementów (lub wyższą).

Gra kończy się w momencie, gdy jeden z zawodników nie może dokonać obowiązkowego przejęcia lub nie zachował na planszy któregoś z rodzajów pionów (w przypadku wieży liczy się tylko typ pionka znajdujący się na jej szczycie).

Komu? Komu?Gra spodoba się wszystkim miłośnikom takich klasyków, jak szachy, warcaby czy go. TZAAR zawiera bardzo ładne elementy i wyjątkowo cieszy oko, ale przede wszystkim jest to rozrywka inteligentna i zajmująca, żadna partia nie jest podobna do drugiej i ciężko byłoby się tą grą znudzić.
Zasady rozgrywki nie są trudne, można więc rozgrywać partie z dziećmi, choć tego rodzaju rozrywka zapewne bardziej przekona nieco starszych miłośników gier planszowych i wszystkich tych, którzy - nawet jeśli zazwyczaj w planszówki nie grają - mieli kiedykolwiek styczność chociażby z szachami czy warcabami i szukają czegoś nowego w podobnych klimatach.

A na koniec...Jako dziecko należałam do koła szachowego i reprezentacji szkoły w warcabach, dlatego ilekroć myślę o TZAAR, czuję ekscytację i przyspieszone bicie serca. To wspaniała, inteligentna i zajmująca gra, która dostarcza mnóstwa emocji, a przy okazji pozwala nieco rozruszać szare komórki. Każda rozgrywka zmusza do wysiłku umysłowego, skłania do taktycznego myślenia, trenuje spostrzegawczość i umiejętność planowania ruchów z wyprzedzeniem.
To jedna z najciekawszych gier, jakie posiadam i jedna z moich ulubionych. Mogę lubić karcianki czy planszówki z pięknymi, kolorowymi elementami i ciekawymi zasadami, ale nic nie przebije mojej miłości do klasycznych, prostych i inteligentnych gier, do jakich zaliczyć można TZAAR, polecam więc ją z całego serca!

Podsumowanie:
Dynamika: 5/5Złożoność: 3/5Ciekawość: 5/5
Grę TZAAR można kupić na stronie rebel.pl, polecam!
Przeczytaj również:
Recenzja gry DobbleRecenzja gry Boss MonsterRecenzja gry Zombie 15'
Published on March 12, 2017 09:12
March 9, 2017
Czytaj z Zosią #19
Razem z Zosią mamy dla Was kolejną porcję czytelniczych inspiracji, tym razem w całości opierających się na książkach i książeczkach wydawnictwa Skrzat. Zapraszamy dużych i małych, każdy znajdzie dziś coś dla siebie.

Trzy książeczki sztywnostronicowe, opowiadające o świecie wokół nas:
Bocianie gniazdo Kuba i jego pies Co się dzieje w stawie

Wszystkie trzy tytuły wchodzą w skład serii Bajki dla malucha. Wiersze współczesne, która przeznaczona jest dla najmłodszych dzieci (te konkretne tytuły mają oznaczenie 1-3, inne 2-5).
Pierwszym, co zwraca uwagę, jest bardzo dobra jakość wydania. Strony są grube i sztywne, druk intensywnie kolorowy. Nie ma szans, by dziecko łatwo je zniszczyło. Nie ma też szans, by łatwo je przegapiło.


Wewnątrz znajdziemy morze ładnych i radosnych ilustracji (odpowiada za nie Marta Ostrowska), sympatycznych bohaterów i ciekawe miejsca oraz wpadające w ucho wierszyki. Ich teksty są proste i zabawne, ich brzmienie przyjemne, a poprzez częste czytanie łatwo je zapamiętać


Książeczki tego typu pozwalają rozwijać dziecięcą wyobraźnię, uczą, bawią, uwrażliwiają na świat, pokazują piękno języka polskiego. Dzięki przedstawionym w nich historyjkom, dziecko obcuje z dobrze znanym sobie światem - zwierzętami, naturą, okolicą. Opisane sytuacje są zabawne i życiowe, skłaniają do rozmów na temat tego, co nas otacza, na temat codziennych obowiązków, a także interesowania się przyrodą.


Z całej trójki książeczek Mariusza Niemyckiego Zosia najbardziej polubiła Kubę i jego psa, co jest dla mnie całkiem zrozumiałe - historyjka jest przeurocza i znajduje pewne odzwierciedlenie w naszym życiu, ponieważ sami mamy psa, który jest wiernym towarzyszem Młodej. Poza tym, Zońka jest jednym z tych dzieci, które przepadają za śniegiem, więc każdorazowe otworzenie książeczki kończy się wybuchem jej entuzjazmu.

Polecam Wam te książeczki, jeśli macie w swoim otoczeniu dzieciaki w wieku Zosi. Oczywiście, również siedmiolatkowi przyda się czasem przeczytać wpadające w ucho rymowane opowiastki, ale jestem pewna, że najbardziej publikacje te podbiją serca malutkich dzieci. I ich rodziców!
O Zuzi, która nie wierzyła w dobre wróżki

Ależ ta książka jest śliczna! Nie sposób oprzeć się tej uroczej buzi na okładce, prawda? Bez zagłębiania się w opis zdecydowałam się na tę książeczkę, zachwycona jej bajeczną oprawą. Ilustracje dla opowiastki o Zuzi przygotowała Agnieszka Filipowska, zaś autorką tekstu jest Anna Potyra, która napisała już kontynuację losów małej rezolutnej dziewczynki - Zuzia na tropie dobrych wróżek.

Przygody Zuzi i ekipy zaprzyjaźnionych ze sobą wróżek mają w sobie wiele z baśniowości, ale tak naprawdę morał tej historii znajduje odzwierciedlenie również w naszej codzienności, w której wiara, nadzieja i życzliwość powinny być najbardziej pielęgnowanymi z wartości. Książeczka w piękny sposób mówi o przyjaźni i sile i nawet jeśli momentami wydaje się mocno infantylna (nawet jak na opowiastkę dla dzieci), to kryje się w niej tyle uroku, że nawet na małe głupotki można przymknąć oko.

Przeglądając książeczkę Anny Potyry nie sposób nie zwrócić uwagi na przepiękne, przeurocze i przepełnione słodyczą ilustracje Agnieszki Filipowskiej. Nawet jeśli komuś nie przypadnie do gustu fabuła, z pewnością zachwyci się warstwą graficzną przygód Zuzi. Ilustracje są śliczne, barwne i urocze i doskonale oddają rzeczywistość opisaną w książce.
Sama Zuzia to z kolei bardzo fajna bohaterka - trochę zadziorna, trochę niegrzeczna, zabawna i - tak po dziecięcemu - rozkoszna. Z pewnością niejedna niesforna Zuzia (albo Zosia!) zobaczy w niej swoje odbicie.

Polecam tę książkę wszystkim dziewczynkom, które nie są zbyt poważne. Wydawca określa przedział wiekowy odbiorców na 3-6 lat i jest to rozsądnie wyznaczona granica. Na pewno młodsze dzieci, takie jak moja Zosia, dadzą się oczarować samym wydaniem, ale ponieważ jest to książeczka w grubej oprawie, ale na cienkim papierze, warto mieć malucha na oku, aby jej nie zniszczył, szczególnie, że przy tak dużym formacie mogą pojawić się problemy ze sprawnym przerzucaniem kartek.
Ale to tylko drobne niedogodności dla dzieci bardzo małych. Starsze poradzą sobie z tą uroczą książeczką bez większych problemów.
Rymowane opowieści o niezwykle śmiesznej treści

Rymowane opowiastki dla dzieci w wieku 4+, które - jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa - z powodzeniem podbiją serca również rodziców i starszych czytających. Ich autorką jest Danuta Zawadzka, którą kojarzyć możecie z seriami Piosenki dla przedszkolaka czy Bartek Koniczyna. Tym razem autorka postawiła na nieco inną konwencję i stworzyła zbiór tekstów pisanych rymowaną prozą.

Rymowane opowieści o niezwykle śmiesznej treści to nieco absurdalne opowiastki o świecie wokół nas, w którym kot może domagać się zmiany właściciela a dom... dać drapaka. Choć całość należy traktować z przymrużeniem oka, to jednak można w tych tekstach znaleźć wartościowy przekaz. No i humor na naprawdę wysokim poziomie, oczywiście!

Książkę ilustrowała Agnieszka Semaniszyn-Konat i chociaż jej estetyka jest zupełnie inna od tej przedstawionej w opisywanych wcześniej książeczkach, to Rymowane opowieści przyciągają oko barwami, prostotą i urokiem. Ta prostota zresztą idealnie współgra z treścią książki i nie wyobrażam sobie, że te ilustracje mogłyby wyglądać inaczej. Uśmiecham się do nich, tak jak uśmiecham się czytając teksty Zawadzkiej. To naprawdę świetne połączenie!
Po lewej - wróżki, w środku i po prawej - rymowanki.Rymowane opowieści o niezwykle śmiesznej treści to zabawny zbiór tekstów, które podbiją serca dzieciaków i ich opiekunów. Polecam, bo sama wracałam już do nich kilka razy i zawsze działają na mnie tak samo dobrze!
Przeczytaj pozostałe wpisy z cyklu Czytaj z Zosią.
Mam nadzieję, że w dzisiejszym wpisie znaleźliście coś interesującego dla Was i dla maluchów z Waszego otoczenia.
Published on March 09, 2017 12:40
March 5, 2017
Ćwiczenia dla każdego, kto potrzebuje motywującego kopniaka
Wydawnictwo: Moondrive • Rok wydania: 2017 • Stron: 160 Choć wróżono książkom kreatywnym , że moda na nie zniknie tak szybko, jak się pojawiła, na rynku wciąż pojawiają się nowe pozycje z tego gatunku. To zaskakujące, ale miałam do czynienia już z kilkoma takimi książkami i żadna nie jest identyczna z drugą, każda ma do zaoferowania coś innego, każda czymś zaskakuje. Po prostu zacznij, na przykład, wyróżnia się tym, że przewiduje zadania nie tylko z zakresu rysowania czy wycinania, ale także pisania dłuższych tekstów. A to już jest propozycja dla mnie doskonała!

W objaśnieniu dostępnym w książce, Lee Crutchley opowiada o tym, że jesteśmy przyzwyczajeni do bierności wynikającej ze strachu przed rezultatami naszych działań. Przygotowane przez niego zadania, które powinno się wykonywać bezwiednie, mają nauczyć nas podejmowania zdecydowanych działań, bez zbędnego analizowania ich i wiecznego odkładania w czasie. Trochę mnie ta idea nie przekonuje - jeżeli mam coś do zrobienia, to z pewnością możliwość pobazgrania sobie albo powycinania nagłówków z gazet nie zmotywuje mnie do działania. Wręcz przeciwnie - książka będzie stanowiła dobry pretekst do dalszej bierności. Ostatecznie to nią się zajmę, a nie robotą, prawda?

Myślę więc, że problemem tej książki są jej główne założenia, które - w moim odczuciu - nie do końca mają sens.
Za to jeżeli chodzi o samą zawartość Po prostu zacznij, uważam, że jest to pozycja, po którą zdecydowanie warto sięgnąć.

W książce znajdziemy kilkadziesiąt ćwiczeń. Niektóre z nich wymagają rysowania, inne pisania, jeszcze inne łączenia punktów czy wycinania. Są też zadania zmuszające nas do wyjścia z domu, co okazuje się miłym zaskoczeniem, bo rzadko książki tego typu koncentrują się na czymś więcej, niż tylko na pracy z nimi.

Moimi ulubionymi zadaniami z Po prostu zacznij były te związane z pisaniem, bo - jak pokazują poniższe zdjęcia - rysunkowe obnażyły moje słabości. Ale też nie przejmuję się tym za bardzo, bo i tak wykonywanie tych zadań dostarczyło mi mnóstwa frajdy, a w tym wszystkim przecież chodzi o dobrą zabawę i pozbycie się zbędnych blokad:



Co dała mi książka Po prostu zacznij?Uważam, że - nawet jeśli nie spełnia ona swoich głównych zamierzeń - książka ta niesamowicie pobudza kreatywność i wyobraźnię, odpręża i pozwala oderwać myśli od problemów dnia codziennego. Kryje się w niej sporo humoru i potężna dawka inspiracji. Spędziłam z nią kilka tygodni i były to naprawdę twórcze i ciekawie spędzone tygodnie, podczas których wiele razy robiłam rzeczy, których normalnie nie robię - bo czy codziennie układamy wiersze z nagłówków wyciętych z gazet albo analizujemy, na co wydalibyśmy niewyobrażalnie duże pieniądze?

Po prostu zacznij to niezwykle inspirująca pozycja, dlatego też pilnie ją studiowałam i testowałam, które rozwiązania się u mnie sprawdzają, a które nie. Okazuje się, że przy bezwiednym bazgraniu za dużo myślę i analizuję, więc na pewno nie będę tego powtarzać. Za to zadania pisarskie, choćby to polegające na stworzeniu historyjki w oparciu o przypadkowe pierwsze i ostatnie zdanie - rewelacja! Co prawda jego efekt pokazuje, że ewidentnie nie jestem zbyt normalna, ale będę z tego ćwiczenia korzystać regularnie, bo dawno nic nie podkręciło mojej wyobraźni tak, jak właśnie ono:

Miło było także na moment przenieść się wyobraźnią do czasów dzieciństwa i przypomnieć sobie, jak wyglądać miał mój wymarzony dom. Gdybym przyjęła dzisiejszą perspektywę, z pewnością zaprezentowałabym stodołę przerobioną na nowoczesny dom, ulokowaną w sąsiedztwie moich rodziców. Ponieważ jednak jako dziecko nie mogłam takiej wizji mieć, przypomniałam sobie, że zawsze chciałam mieć dom w Bullerbyn i przez okno wysyłać listy do przyjaciółki mieszkającej obok (co zresztą zainspirowało mnie do przesyłania korespondencji na nitce do sąsiadki piętro niżej, która po dziś dzień pozostaje mi bliska):

Jedno z ćwiczeń w Po prostu zacznij ujęło mnie szczególnie. Odkąd wykonałam je przy wykorzystaniu przestrzeni w książce, wykonuję je na co dzień używając do tego celu pustych kartek. Temat nie jest mi obcy, bo pisałam o nim przy okazji recenzji książki Mapologia i korzystam z niego na co dzień, ucząc się języków, ale dopiero teraz odkryłam, że tworzenie map myśli w doskonały sposób odzwierciedla to, co siedzi w naszych głowach i może bardzo pomóc w codziennej pracy nad sobą:

Tak jak zalecał Lee Crutchley, każde z zadań wykonywałam bez zastanowienia, po prostu spontanicznie działając zgodnie z tym, co w danej sekundzie czułam. Powyższa mapa uświadomiła mi, że ważnym elementem mojej codzienności jest tęsknota - uczucie, które tłumię gdzieś w sobie, a które ujawniło się dopiero tutaj. Na co dzień nie myślę o tym, że chciałabym zobaczyć przyjaciółki, które wybyły do Wielkiej Brytanii, czy ciocię i wujka mieszkających w Stanach. Tymczasem kiedy bez zastanowienia kreślę siatkę skojarzeń - okazuje się, że to właśnie do nich wszystko się sprowadza. No i, oczywiście, do marzeń, które wciąż we mnie siedzą oraz do miłości. I, wierzcie mi, niezależnie od jakiego słowa zacznę tworzenie mapy myśli, moje serce zawsze pokieruje mnie do tych kilku najbardziej istotnych dla mnie kwestii.

Ostatnią propozycją autora jest stworzenie listy rzeczy, jakich chcemy dokonać nim "kopniemy w kalendarz". Na potrzeby książki nie tworzyłam nowej listy tego typu, ale jeśli to zagadnienie Was interesuje, zachęcam do lektury wpisu: lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią .
Miło było móc pracować z Po prostu zacznij. Myślę, że dzięki książce tej bardzo dobrze zaczęłam ten rok i cieszę się, że trafiła do mnie w momencie, w którym jej potrzebowałam. Polecam Wam sięgnięcie po nią, bo naprawdę potrafi rozruszać, rozbawić i zainspirować.
Przeczytaj również:
Recenzja książki CalmRecenzja książki i aplikacji YouRecenzja książki Zacznij od dziś
Published on March 05, 2017 12:55


