Klaudyna Maciąg's Blog, page 35
January 15, 2017
"Gdybym mógł prosić o śmierć, to o zwyczajną. Nie czarnobylską"
Wydawnictwo: Czarne • Rok wydania: 2012 • Stron: 417Kiedy kilka tygodni temu natrafiłam na recenzję Czarnobylskiej modlitwy u Kasi z bloga Kącik z książką, wiedziałam, że muszę wreszcie zapoznać się z twórczością niezwykle cenionej w Polsce Noblistki - pochodzącej z Białorusi Swietłany Aleksijewicz. Reportaż czarnobylski skusił mnie od razu, bo od kilku lat interesuję się działalnością ekipy Napromieniowani.pl i coraz intensywniej zgłębiam temat katastrofy elektrowni jądrowej z kwietnia 1986 roku oraz tego, jakie przyniosła ona skutki. Nie przypuszczałam nawet, że reportaż Aleksijewicz tak brutalnie otworzy mi oczy i tak mocno wedrze się do mojego umysłu...
Ludzie, którzy pracowali przy reaktorze, którzy walczyli ze skutkami katastrofy, którzy żyli w okolicy elektrowni, którzy musieli przymusowo pracować na tych terenach i ci, którzy z tych terenów zostali wysiedleni - oni wszyscy stali się rozmówcami Swietłany Aleksijewicz. Żołnierze, robotnicy, strażacy i ich żony, matki, siostry, córki. Dzieci, które urodziły się w '86 i później. Dzieci, które widziały śmierć rodziców i kolegów. Starsi ludzie, którzy siłą nie dali wyrwać się z czarnobylskiej ziemi. Wiele głosów, jeden ból.
Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek wcześniej książka zadawała mi fizyczny ból. Czytałam Czarnobylską modlitwę z ogromnym zainteresowaniem, ale jednocześnie co kilka stron musiałam odwracać wzrok, zaciskać zęby, odkładać czytnik i nabierać głęboko powietrza. Nie da się tej książki pochłonąć za jednym zamachem, nie da się przebiec przez nią wzrokiem i przerzucać kartkę za kartką. Chłonie się ją pomalutku, cierpliwie, z grymasem bólu pojawiającym się na twarzy.
Ale jest to dobry ból. Ból, który pokazuje, że czytelnik żyje, że ma uczucia.
Obraz, jaki pozostawiły po sobie wydarzenia z roku '86 jest wstrząsający, krwawy, brudny, niełatwy w odbiorze. Aleksijewicz opisuje prawdę z dbałością o detale - pozwala swoim rozmówcom na wiele - epatowanie cierpieniem, silne emocje, bolesne wspomnienia z przeszłości. Nie ma tu łzawych historyjek, choć podczas lektury ma się ochotę wyć - z rozpaczy, z bólu, z przerażenia.
Co boli najbardziej to to, że na cierpienie ofiar czarnobylskiej katastrofy największy wpływ mieli inni ludzie. Można by ich tłumaczyć niewiedzą, ale nawet kiedy wielkie umysły radziły, walczyły, starały się coś zmienić - nie były dopuszczane do głosu. Od setek lat nie zmienia się jedno - że to ludzie ludziom gotują taki los.
Świadectwa ludzi, którzy najbardziej odczuli na sobie skutki katastrofy z kwietnia '86 na długo pozostaną w mojej głowie. Książka Aleksijewicz nie jest zwyczajnym reportażem dla ciekawych świata - to wstrząsający dokument, który każdy powinien poznać. Bo zbyt długo wokół Czarnobyla unosiła się aura tajemnicy i niewiedzy. Warto wiedzieć więcej, warto poznać prawdę o tym, co dzieje się wokół nas. Bo właściwie sami nie możemy mieć pewności, czy śladów tamtej tragedii nie mamy w zasięgu wzroku.
Moja ocena: 10/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'WyPożyczone', 'WielkoBukowe Wyzwanie 2017', 'Łów Słów' oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Reportaż).
Przeczytaj również:
recenzja książki Umysł w ogniurecenzja książki Invictus. Igrając z wrogiem
Published on January 15, 2017 06:29
January 13, 2017
Dlaczego młode matki kochają centra handlowe - czyli parę słów o książce laureatki Paszportów "Polityki"
Wydawnictwo: Wielka Litera • Rok wydania: 2016 • Stron: 287 Ależ mnie ta książka wkurzyła!
Naprawdę. Odkąd wczoraj do niej przysiadłam chodzę nabuzowana, rzucam gniewne spojrzenia i zaciskam mocno zęby. Taka to jest wkurzająca książka!
Tym, że jestem wiecznie zmęczona. Tym, że nie mam życia. Tym, że gadam wyłącznie z dzieckiem. Tym, że jestem jak robot do obsługiwania innych. Tym, że jedną z niewielu rozrywek są dla mnie wizyty w dyskontach. Tym, że jestem jedną z wielu współczesnych młodych matek, którym pluje się pod nogi i wciska teksty w stylu: "inni mają gorzej' albo "dawniej to sobie baby ze wszystkim radziły".
No i ja też sobie radzę, oczywiście. Tak jak i bohaterka książki Fiedorczuk. Ona co prawda potrzebuje do tego psychotropów, a ja sama nie wiem, co mnie utrzymuje na powierzchni, ale jakoś funkcjonuję i staram się żyć.
Mimo tego płaczę czasem w kącie nad tym wszystkim. Bo od dwóch lat nie byłam nigdzie z mężem, poza comiesięcznym wyrwaniem się do wiejskiej Biedronki podczas wizyt u rodziców. Kino? Raz na pół roku. Oczywiście osobno. Rocznica ślubu, urodziny? Marzę o pójściu do restauracji, o dobrej kolacji przy pięknie zastawionym stole, o chwili intymności, typowej randce z mężem. Bez szans. Nic dziwnego, że tyle par rozstaje się po urodzeniu dziecka, skoro nikt nie przygotował ich na to, że przestają być kobietą i mężczyzną.
Od roku ktoś drepcze za mną, ilekroć idę do toalety, wybieram się pod prysznic, próbuję coś ugotować lub przeczytać książkę. Moje dziecię potrafi godzinę zająć się sobą samo, ale jeśli tylko matka przemknie do kuchni lub łazienki, jakaś wewnętrzna siła każe mu podążać w ślad za nią.
Podobnie jak bohaterka Fiedorczuk - ukradkiem jem ukryta za lodówką, zastanawiam się, czy nie lepiej by było, gdyby mnie w ogóle nie było i potrafię tygodniami nie rozmawiać z nikim twarzą w twarz. Nie licząc, rzecz jasna, dwulatki i zazwyczaj milczącego męża.
Tak jak ona spotykam się z tym, że pod pojęciem "rodzice" kryje się tylko matka. Dziecko jest niegrzeczne? "Geny matki" albo "wychowanie matki". Dziecko nie może zjeść czekolady przed obiadem? "Matka zabroniła". Dziecku coś się przytrafiło pod opieką ojca? "A gdzie była wtedy matka?" itd.
No i jeszcze te tytułowe centra handlowe, te sklepy, markety, dyskonty. Drżę z ekscytacji, jeśli raz na dwa tygodnie uda mi się wyskoczyć samej do Biedronki i przez te 30 minut być tylko z sobą i swoimi myślami. Bezcenne.
Tak więc, mimo że do galerii handlowych nie chadzam, jestem jak ta bohaterka współczesnej prozy - pokochałam sklepy, bo tylko one dają mi namiastkę kontaktu z realnym światem i chwilę sam na sam ze sobą.
Bo, wiecie, można kochać swoje dziecko do szaleństwa, ale kiedy spędza się z nim dwa lata niemal 24 godziny na dobę, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, naprawdę można zacząć wariować.
Jak pokochać centra handloweOkładka tej książki przykuła moją uwagę kilka tygodni temu. Zachęcona wyróżnieniem Natalii Fiedorczuk Paszportem "Polityki" postanowiłam przyjrzeć się powieści tej bliżej. Nie jest ona typowa, trochę wyłamuje się schematom. Przypomina raczej blogowe wynurzenia, pisane w pierwszej osobie, chaotyczne. Główna bohaterka przeskakuje z tematu na temat, opisuje życie na przedmieściach Warszawy, czasem wspomina przeszłość. Opowiada o małżeństwie, rodzicielstwie, dorastaniu do roli matki. Stara się też poruszyć temat depresji poporodowej, ale raczej łagodnie, bez zagłębiania się w szczegóły. Bez wnikania w umysł kobiety, która czasem ma ochotę skoczyć z okna, a czasem z tego okna wyrzucić swoje potomstwo.
Tekst podszyty jest ironią, ale we wszystkim tym kryje się brutalna prawda. Prawda, o której nie pisze się na pięknych blogach parentingowych. Prawda, z której chętniej zwierzamy się na forach niż w cztery oczy z przyjaciółką. Prawda, która boli, ale która też stanowi dowód na to, że jest nas więcej. Że normalne matki z problemami istnieją, tylko chowają się po kątach. No bo jak to tak? Poskarż się, a zaraz usłyszysz, że nie kochasz dziecka, że w głowie ci się przewraca, że twoja babcia/ciocia/teściowa wychowała piątkę dzieci sama i nie użalała się nad sobą.
Jesteś matką. Matką-Polką, cholera jasna. Masz być twarda, zagryzać zęby, umartwiać się i godzić na wszystko. Masz zrezygnować z siebie, poświęcić się całkowicie rodzinie, zapomnieć, że masz uczucia. Robotem masz się stać - ot co.
Ujęła mnie książka Natalii Fiedorczuk. Mimo że to niewielki objętościowo tekst, prawda w nim ukryta przemawia do mnie i trafia do mojego serca. Lubię też taki styl pisania - trochę chaotyczny, trochę zgryźliwy, potoczny. Skojarzyło mi się to z prozą Masłowskiej, Gretkowskiej, Papużanki, czyli czymś, co naprawdę lubię. Dlatego właśnie będę polecać tę książkę innym - szczególnie wszystkim młodym matkom - bo dobrze się ją czyta i chociaż czasem wkurza, bo taka jest prawdziwa, to warto się z nią zmierzyć i skonfrontować swoje przeżycia z przeżyciami głównej bohaterki.
Chociaż czasem prowadzi to do raczej smutnych refleksji...
Moja ocena: 9/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'WyPożyczone', 'WielkoBukowe Wyzwanie 2017', 'Czytamy nowości' oraz 'Czytelnicze Wyzwanie 2017' (kategoria: Książka, której akcja dzieje się w polskim mieście).
Przeczytaj również:
Mam dość bycia Złą MatkąPierwszy rok z życia matkiCiemniejsza strona macierzyństwa
Published on January 13, 2017 10:13
January 11, 2017
O dziewczynie, którą kiedyś kochałeś...
Wydawnictwo: Między słowami • Rok wydania: 2017 • Stron: 544 Fakt, iż Jojo Moyes mocno zawiodła mnie powieścią Kiedy odszedłeś , nie zmienia tego, że wciąż pozostaje ona jedną z moich ulubionych pisarek, po tym jak przed laty zachwyciła mnie Zanim się pojawiłeś , a potem Razem będzie lepiej jej autorstwa. Mało która autorka jest w stanie przyciągnąć mnie do książki na dziesięć godzin nieustannego czytania - jej się to udało. Znów.
I - och! - jakże piękne to było czytanie!
Czymże więc mam Was zachęcić? Może tym, że powieść Moyes jest zajmująca, lekko napisana i totalnie pochłaniająca? Może tym, że porusza wiele trudnych tematów - tęsknotę i stratę, wojenne reparacje, miłość i ból? Może tym, że nie ma tu całusków, maślanych oczek i rozpadania się na milion kawałków, a i tak wiemy, że w tym wszystkim kryje się miłość i namiętność?
Powieść Moyes jest do bólu życiowa. Pokazuje relacje międzyludzkie bez cienia fałszu. Dosadnie przedstawia dylematy ludzi, którym przyszło mierzyć się z realiami wojennymi. Jest w tym wszystkim odrobina naiwności, bo wiele zdarzeń nie miałoby miejsca bez zdumiewających zbiegów okoliczności, ale warto przymknąć na to oko, jeśli styka się z tak dobrą, głęboko poruszającą prozą.
To, co udało się Jojo Moyes w Dziewczynie, którą kochałeś najlepiej, to z pewnością naszkicowane przez nią portrety postaci kobiecych. Silne i twarde na zewnątrz, kruche i wrażliwe w środku. Zawsze nieprzejednane, zawsze walczące o to, co dla nich ważne, inspirujące i fascynujące. Tak właśnie powinno portretować się kobiety - wyraziście, grubą kreską, prawdziwie. Za postaci Sophie i Liv, a także Mo, Helene i Liliane, biję przed autorką pokłony. Mało kto potrafi kobietom nadać tyle charakteru i sprawić, że będą się czytelnikom śnić po nocach.
Polecam Wam tę powieść, jeśli lubicie niegłupie, poruszające i mądre książki z nurtu literatury kobiecej. Często tego rodzaju literaturze przypina się łatkę mało ambitnej, niezobowiązującej, lekkiej i głupawej, tymczasem Jojo Moyes udowadnia, że nawet proza obyczajowa skierowana do kobiet potrafi poruszać tematy trudne i poważne, bez patosu i melodramatu. To dobra książka. Taka, której się nie zapomina...
Moja ocena: 9/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'WielkoBukowe wyzwanie 2017', 'Czytamy nowości' oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Książka, której akcja dzieje się we Francji).
Published on January 11, 2017 11:38
January 10, 2017
Jak wygląda życie z progenią?
Jeślibym miała zgromadzić jakieś statystyki dotyczące tematów, jakie poruszacie w mailach wysyłanych do mnie, kwestia mojego wyglądu i radzenia sobie z poważną wadą zgryzu jest jedną z najczęściej poruszanych. Bo choć z jednej strony wydaje się to błahostką - ot, niedoskonałość, jakich wiele, to tak naprawdę progenia nie tylko wywołuje ciekawskie spojrzenia i krzywe teksty otoczenia, ale również w codziennym egzystowaniu jest straszną - za przeproszeniem - suką. Dlaczego? Pomyślmy...
Nie możesz normalnie gryźćPodczas gdy zęby większości ludzi stykają się ze sobą i idealnie ze sobą współgrają, zęby progenika układają się jak chcą i ani myślą ze sobą współpracować. Wydaje Ci się, że ugryzienie kanapki to nic nadzwyczajnego? Że progenik krojący kromki na pół to wariat, który zapomniał, że z przedszkola wyszedł dawno temu? Ha, śmiej się dalej. Dla mnie każdy kontakt z kanapką jest jak walka, w której muszę rozszarpywać przeciwnika, bo pojęcie "normalnego gryzienia" w świecie wad zgryzu nie występuje. Chcesz się przekonać jak to jest? Wysuń żuchwę i bierz się za burgera. Powodzenia!Nie możesz normalnie oddychaćJest to uciążliwe szczególnie nocą, kiedy wielka, przerośnięta, odstraszająca ludzi żuchwa otwiera się sama z siebie i zmusza Cię do oddychania ustami. Budzisz się z gardłem suchym jak chleb po niedzieli, z nosem zapchanym cholera wie czym i łapczywie wypijasz szklankę wody czekającą w zasięgu ręki. Dzięki temu częściej od innych możesz spotykać się z panią anginą i innymi choróbskami gardła, masz też większą podatność na próchnicę.
Szybciej stracisz zębyTak, tak - jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze grozi Ci przedwczesna paradontoza. Podobno wstawienie sztucznych zębów u progeników bywa trudne lub niemożliwe, więc nie dość, że się człowiek całe życie użera z nieciekawymi zębami, to jeszcze może je przed czterdziestką stracić i zostać z pustką za ustami.
Masz problemy z wyraźnym mówieniemSkarży się na to wielu progeników, zresztą sprawa "rzuca się w uszy", jak tylko rozmawia się z taką osobą. Natomiast na szczęście nie jest to problem wszystkich, co - moim zdaniem - może być kwestią ćwiczeń. Ja nigdy z wymową problemów nie miałam, bo odkąd tylko nauczyłam się czytać bardzo dużo czytałam na głos - zarówno w domu, jak i w szkole. Zawsze byłam pierwszą chętną, gdy tylko nauczyciel prosił o odczytanie czegoś na głos. Nie lubię słuchać swojego głosu i czasem mam wrażenie, że lekko seplenię, ale podobno to moje urojenia. Nie pierwsze zresztą.
Twoje stawy skroniowo-żuchwowe cierpią i cierpienie wywołująKiedy przeciętny człowiek otwiera szeroko usta, nie dzieje się nic szczególnego (chyba że dawno zębów nie mył i znajduje się zbyt blisko innych), natomiast u progenika stawy strzelają tak, jakby coś w środku pękało. Mogą się w tym miejscu wdawać stany zapalne, może powstawać ból. Migreny i zawroty głowy to też "normalka", szczególnie w późniejszym wieku, kiedy wada się pogłębia i staje jeszcze bardziej upierdliwa.
Ciągle zarzucają Ci, że "robisz głupie miny"Bo to oczywiście celowe jest. Progenik to taka menda, co rodzicom i nauczycielom lubi na złość robić i dlatego przybiera wiecznie nieodpowiedni wyraz twarzy. Naprawdę, wierzcie mi, od przedszkolaka marzyłam, aby zawsze i wszędzie wyglądać na potężne wkur*ioną i do dziś się tym swoim wizerunkiem, ekhem, zachwycam.
Progenię można wyleczyćOperacja progenii jest możliwa. Ba, jest nawet refundowana przez NFZ. Potrzeba tylko mocnych nerwów, silnej psychiki i paru tysięcy na kilkuletnie przygotowanie ortodontyczne. W skrócie wygląda to tak: tną Ci czaszkę na kilka części, wycinają fragmenty kości, wstawiają tytanowe płytki i zszywają. Przez parę tygodni jesz przez rurkę i wyglądasz jak chomik na sterydach, ale efekt "po" jest powalający - zyskujesz nie tylko nowy uśmiech, ale też nowe rysy twarzy i, właściwie, nowy nos. Ludzie nie poznają Cię na ulicy, sam się ze zdziwieniem swojemu obliczu przyglądasz.
O ile, oczywiście, przeżyjesz, bo - jak to w przypadku tak poważnych ingerencji bywa - trzeba liczyć się z tym, że nie wszystko skończy się dobrze. Niestety, mieliśmy w ostatnich latach kilka przypadków śmierci lub śpiączki młodych ludzi, którzy chcieli po prostu lepiej wyglądać i zdrowiej żyć, ale coś poszło nie tak.
Poznałam kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt osób po operacji. Większość z nich nie pozbyła się kompleksów, mimo że wygląda dużo lepiej, większość też nie odzyskała czucia w dolnej części twarzy. Chętniej się uśmiechają, ale też każda z nich mówi, że drugi raz na tak inwazyjną operację by się nie zdecydowała. Bo choć efekt jest tego wart, bo choć poprawienie komfortu życia jest nie do przecenienia, to okupione jest to niemożliwym bólem.
Podziwiam każdą z tych osób, bo choć chciałabym wyglądać jak normalny człowiek, nie podołałabym psychicznie, by przez to wszystko przejść.
A jak reagują ludzie?
Wydaje Ci się, że moja progenia jest tylko moją sprawą? Znów jesteś w błędzie. Cały świat uważa, że ma prawo się o niej wypowiadać. Żarciki w stylu: "uważaj, bo ci deszcz napada" albo "nie domknęłaś szuflady" wydają się niektórym pewnie bardzo wyszukane, ale wypowiedziane z czterdziestych ust nie brzmią już zbyt szczególnie. Każdy uważa, że nastolatce może powiedzieć wszystko. Że powinna zdechnąć, że "gdzie była aborcja?", że psuje widok. Teraz, kiedy dobiegam trzydziestki, raczej takich uwag już nie słyszę, ale to, co przeżyłam i to co usłyszałam w czasach nastoletnich zostanie w mojej głowie już na zawsze.Staram się pielęgnować w sobie przekonanie, że na swoje odbicie w lustrze wpływu nie miałam, za to cham i prostak jest chamem i prostakiem, bo takiego dokonał wyboru. Czy to mnie pociesza? W dobrych momentach - bardzo. W gorszych - nieszczególnie. Nawet udane życie uczuciowe, nawet urodzenie prześlicznego dziecka niewiele daje, bo każda rana zadana przez drugiego człowieka zostawia po sobie ślad. Z roku na rok te ślady mają coraz mniejszy wpływ na mnie, na moje życie, na mój sposób postrzegania samej siebie, ale wiem, że nigdy nie będzie idealnie. Dlatego właśnie tak wielu ludzi po zoperowaniu progenii wciąż ma problemy z samoakceptacją. Możesz naprawić warstwę wierzchnią, ale to, co zepsute w środku, zepsute pozostanie.
Nie będę jednak tego tematu specjalnie rozwijać. Odeślę Was do trzech tekstów, jakie "popełniłam" w przeszłości:
Korzyści płynące z bycia... brzyduląSpokojnie, z bycia "ostatnią brzydulą" się wyrasta...Najdziwniejsze sytuacje wynikające z bycia brzydulą
Mam nadzieję, że wielka zagadka "jak wygląda życie z progenią" została rozwiązana. Teraz już wiecie, że wada zgryzu to nie tylko fatalny wygląd, ale cały szereg skutków ubocznych, które jeszcze bardziej uprzykrzają życie. Na szczęście żyć się z tym da - ja żyję i jestem szczęśliwa.
Published on January 10, 2017 05:22
January 9, 2017
Czego nauczyłam się od Fridy Kahlo z powieści inspirowanej jej losami?
Wydawnictwo: Marginesy • Rok wydania: 2015 • Stron: 448Z czym kojarzyłam Fridę Kahlo przed sięgnięciem po powieść Bárbary Mujicy? Z poruszającymi autoportretami, z kalectwem, ze słynnym wypadkiem, w którym poręcz przebiła jej miednicę. Z moją artystycznie uzdolnioną koleżanką Elą, która od zawsze miała we Fridzie swoją idolkę. Z "dyskusyjną" urodą, lekkim wąsikiem i ogromnymi brwiami. Kim jest dla mnie Frida Kahlo, teraz, po bliższym poznaniu jej biografii? Kimś, od kogo odebrałam cenną lekcję życia.
Oczywiście, podkoloryzowana biografia Fridy Kahlo sama w sobie jest czymś, od czego trudno się oderwać, ale naprawdę warte wyróżnienia jest to, że Bárbara Mujica zrealizowała bardzo ciekawy pomysł na książkę i nie uraczyła nas suchą, schematyczną biografią, jakich wiele.
W tej książce jest wszystko - przepych i biedota, sztuka i polityka, seks i jeszcze więcej seksu. Jest wiele dramatów i bólu, są zdrady i niezwykłe opisy życia artystycznej bohemy. Gdzieś w tle, choć mocno wyrazisty, pozostaje Meksyk czasów rewolucji. No i są ludzie - ci prości, zwyczajni i ci, którzy latami byli na ustach wszystkich - słynny komunista Lew Trocki, wielki artysta Diego Rivera, hollywoodzka piękność Paulette Goddard, a także inni - artyści, gwiazdy, poeci, myśliciele. No i sama Frida, rzecz jasna - melodramatyczna, wyniosła, kontrowersyjna, cierpiąca. Frida, postać barwna, niezwykła i trudna do upchnięcia w jakiekolwiek ramy.
Powieść amerykańskiej pisarki porusza i zachwyca, bo poruszająca i zachwycająca jest jej główna bohaterka. Niezwykłe były jej losy, niezwykli ludzie wokół niej. I choć to wszystko - choroba, wypadek, poronienia, złamane serce - wywołuje przede wszystkim smutek, jest to ten rodzaj smutku, z którym czytelnik godzi się ze spokojem. Bo bez całej tej melodramatycznej otoczki Frida nie byłaby Fridą. A przecież ona kochała momenty, w których wszyscy skakali wokół niej, jak wokół maleńkiego dziecka...
Czego nauczyłam się od Fridy?
instagram.com/kreatywaWytykano ją palcami, wyśmiewano i opluwano. Nie była pięknością (choć wiele surowego piękna w sobie miała), od dziecka kulała, życie dostarczało jej wiele cierpienia. A jednak kochała samą siebie i potrafiła z podniesionym czołem stawać do walki z każdym, kto kwestionował jej atrakcyjność. Była niezwykła, mocno narcystyczna, ogromnie zafascynowana własną osobą i potrafiła każdego owinąć sobie wokół palca.Lektura beletryzowanej biografii Fridy Kahlo sprawiła, że nabrałam dystansu do siebie. Pewnie wydawało Wam się, że ten dystans już mam, skoro pisałam o korzyściach płynących z bycia brzydulą czy o tym, że z bycia "ostatnią brzydulą" się wyrasta, ale prawda jest taka, że wciąż wolałam się skrywać, maskować, prezentować tak, by ukrywać to, co najbardziej niedoskonałe. Tymczasem Frida i jej epatowanie brzydotą, jej zamiłowanie do samej siebie, jej bezwzględna wiara we własne możliwości pokazały mi, że można żyć inaczej. Że maskowanie się jest zbędne, że trzeba być tym, kim się jest i trzeba kochać siebie bez względu na wszystko.
Odebrałam od Fridy Kahlo cenną lekcję i wiem, że na tej jednej powieści moja znajomość z tą artystką się nie zakończy.
Moja ocena: 9/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 'Grunt to okładka', 'WyPożyczone', WielkoBukowe wyzwanie 2017' (kategoria: Latynoski szał) oraz 'Czytelnicze wyzwanie 2017' (kategoria: Książka, której akcja dzieje się w latach 30-tych).
Published on January 09, 2017 13:09
January 5, 2017
Goodreads, najlepszy zakątek dla książkolubnych - jak z niego korzystać i co to w ogóle za miejsce
Są miejsca, które mole książkowe powinny znać. Szczególnie, jeśli czytają dużo, lubią dyskutować o literaturze, chcą katalogować swoje zbiory i prowadzić książkowe spisy. Takich miejsc w sieci jest całkiem niemało, natomiast jeszcze nie znalazłam takiego, który przebijałby stronę goodreads.com. Dlaczego? Bardzo chętnie Wam o tym opowiem.
Mój profil: goodreads.com/FutbolowaDefinitywnie postawiłam na GR w momencie, w którym straciłam cierpliwość do naszego rodzimego Lubimy Czytać. Nieustanne problemy z logowaniem, ciągłe awarie, coraz gorsze pomysły na "poprawę" wyglądu serwisu, przeładowanie reklamami - to wszystko sprawiło, że wolałam postawić na portal anglojęzyczny, od którego te nasze polskie miejsca mogłyby się uczyć.
Już dawno żadna strona nie dała mi takiej radochy.
Jak korzystać z GoodreadsNa początek - zakładanie konta. Wpisujemy imię, podajemy hasło i adres mailowy, ewentualnie rejestrujemy się za pomocą ikon mediów społecznościowych:
Następnie przechodzimy przez kolejne kroki rejestracji:
• Łączenie z innymi kanałami (social media, poczta), które pozwala na znalezienie znajomych w serwisie. Ten punkt można pominąć, klikając na "skip this step".
• Dołączenie do wyzwania, czyli zadeklarowanie, ile książek chce się przeczytać w danym roku. Ten krok także można pominąć.
• Zaznaczenie ulubionych gatunków. Dzięki temu serwis udostępni dla nas bardziej dopasowane rekomendacje książek.
• Przejrzenie proponowanych książek. Można od razu ocenić te, które się zna albo kliknąć "I'm finished rating" i zająć się tym później.
Uzupełnianie profilu w GoodreadsKiedy przejdziemy do zakładki my profile - edit profile możemy zająć się uzupełnieniem swojego profilu. Można tam wpisać m.in. imię, nazwisko, nick, datę urodzenia, płeć, miasto, parę słów na swój temat czy zainteresowania oraz dodać swoje zdjęcie.
W ustawieniach konta można znaleźć też całkiem sporo ciekawych opcji, np:
Settings - tutaj zmieniamy ustawienia prywatności, modyfikujemy - w razie potrzeby - hasło lub email, zaznaczamy, kto może widzieć nasze recenzje, wysyłać wiadomości itd.Feeds - ustawiamy, jakie aktualizacje mają pojawiać się na naszej tablicy.Apps - konfigurujemy powiązania z innymi aplikacjami (np. facebookiem).Widgets - tworzymy widgety np. na bloga. Możliwości ich modyfikacji są przeogromne!
Baza książekBaza książek jest oczywiście przeogromna, bo do każdego wydanego na świecie tytułu można dołożyć jego inne wydania, w tym oczywiście wydania polskie, więc na naszej półce wcale nie musi gościć The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society, tylko konkretne wydanie o tytule Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. A jeśli dana książka pojawiła się w Polsce w kilku wydaniach, w kilku wersjach i różnych okładkach, możemy wybrać właśnie to, które mamy u siebie.
Książki można wyszukiwać np. na podstawie tytułu, nazwiska autora lub numeru ISBN. Ta ostatnia opcja jest wygodna, kiedy chce się znaleźć konkretne polskie wydanie jakiejś książki spośród naprawdę wielu. Bo o i ile znalezienie jej wśród kilkudziesięciu zagranicznych edycji jest łatwe:
O tyle wśród ponad 1000 już nieszczególnie, a wpisanie samego tłumaczenia tytułu w wyszukiwarkę niewiele da, bo wyskoczy nam tylko jedno polskie wydanie:
Jeżeli natomiast jakiejś książki lub jej polskiego wydania nie ma w bazie, można dodać ją samodzielnie, o ile - w łatwy sposób - uzyska się status bibliotekarza.
Uwaga! Niezależnie od tego, czy przeczytałeś wydanie polskie z 2010, ktoś inny angielskie z 2012, a ktoś jeszcze inny polskie z tego roku - Wasze oceny wystawiane są de facto jednej książce, więc na ocenę danego tytułu składają się głosy wszystkich użytkowników, niezależnie od tego, czy czytają po rosyjsku czy po włosku, słuchają audiobooka lub stawiają na ebooka.
Własne półki w GoodreadsNajfantastyczniejszą częścią prywatnego profilu na Goodreads jest oczywiście zakładka "My Books". To właśnie tutaj zgromadzone są wszystkie nasze książki. Docelowo każdą z książek w bazie można dodać na którąś z trzech głównych półek: read - przeczytane, currently-reading - aktualnie czytane oraz to-read - do przeczytania.
Oprócz tego istnieje możliwość stworzenia setek innych półek i przypisania do nich książek. Możemy w ten sposób dzielić bazę na przeróżne sposoby - gatunkami, motywami, ulubionymi bohaterami i właściwie wszystkim, co przyjdzie nam do głowy.
Tą opcją "bawię się" dopiero od niedawna, więc jeszcze wiele półek tutaj powstanie, ale już teraz możecie zobaczyć, które książki poznałam w wersji audio, które otrzymałam w prezencie, które wypożyczyłam z biblioteki, które lubię najbardziej albo które pojawiły się i pojawią w ofercie wydawnictwa, dla którego pracuję (ale ciii, bo nasz plan wydawniczy oficjalnie jeszcze nigdzie podany nie został).
Nareszcie będę mogła zgromadzić w jednym miejscu wszystkie książki, w których natrafiam na wspominki o Manchesterze United. Zawsze się uśmiecham, gdy na takie fragmenty trafiam (np. u Mhairi Mcfarlane czy Yrsy Sigurðardóttir), ale nigdy nie miałam pomysłu, gdzie te tytuły zapisywać. Teraz już wiem, że dla tego konkretnego motywu - i całego mnóstwa innych - mogę stworzyć specjalną półkę na GR.
Jak bardzo ciekawie można półki wykorzystywać, zobaczycie np. na profilu Joanny z bloga Zakładka do Przyszłości:
Profil Cassin '89I o to właśnie mi chodzi! Chyba nie ma czytelniejszego sposobu na podzielenie książek według wymyślonych przez siebie kluczy. I jeszcze jedno - choć serwis jest dostępny w języku angielskim, te dodatkowe półki możecie nazywać po polsku.
Czytanie i ocenianieW Goodreads możemy zaznaczyć dzień, w którym zaczynamy czytać daną książkę, a w kolejnych dniach aktualizować informację, na której znajdujemy się stronie. W tzw. "międzyczasie" możemy też dzielić się wrażeniami z lektury ze swoimi znajomymi i obserwatorami. Kiedy już książkę przeczytamy, możemy zaznaczyć dzień zakończenia lektury, wystawić ocenę i napisać recenzję.
Skala ocen zawiera się w pięciu gwiazdkach, co dla mnie jest odrobinę uciążliwe (na blogu oceniam w skali 1-10), ale przyjęłam system, że książki z oceną 1-2 otrzymują jedną gwiazdkę, 3-4 - dwie gwiazdki, 5-6 - trzy itd.
Społeczność GoodreadsOgromną siłą Goodreads jest społeczność tego portalu. Możemy dodawać innych do znajomych lub do obserwowanych, a wśród obserwowanych mogą być także pisarze. Aktualizacje znajomych i obserwowanych możemy znaleźć na swojej stronie głównej, która mocno przypomina typowy serwis społecznościowy:
W ustawieniach możemy wybrać, jaki rodzaj aktywności chcemy widzieć. Docelowo są to wszystkie działania w serwisie, czyli widzimy, gdy ktoś napisze recenzję, doda książkę na którąś z głównych półek, wypowie się na czymś profilu itd. Każdą z aktywności możemy polubić lub skomentować, a za pomocą jednego kliknięcia - dodać czyjąś książkę na własną półkę (np. "do przeczytania").
Jeżeli łakniemy kontaktu z innymi, możemy także dołączyć do którejś z licznych grup. Warta uwagi jest np. grupa Polska/Poland:
Mało? Zalet i ciekawostek jest jeszcze więcej!Za co jeszcze pokochacie Goodreads i co wyróżnia to miejsce od wielu innych?
• Możliwość dyskutowania pod czyimiś recenzjami i na stronach konkretnych książek:
Dla przykładu - recenzja Olgi z Wielkiego Buka• Opcja "zadaj pytanie autorowi":
• Funkcja "compare books", która pozwala porównać naszą biblioteczkę z czyjąś:
• Książkowe rozdania:
• Roczne podsumowania:
• Dostęp do szczegółowych statystyk:
• Rekomendacje ze strony Goodreads, dopasowane do każdej z półek:
• Bardzo dobra aplikacja mobilna, która pozwala m.in. na szybkie dodawanie książek na półkę poprzez wbudowany moduł skanowania:
• Możliwość sprawdzenia się w książkowym quizie albo stworzenia własnego:
• Pamiętacie wpis 100 książek, które każdy powinien przeczytać? Wspomniana w nim lista powstała na podstawie głosów użytkowników GR. Każdy może stworzyć swoją listę, oddać głosy w już istniejącej i porównać swoje typy z typami znajomych:
Uff! Aż trudno uwierzyć, że kiedyś wolałam korzystać z polskich, baaardzo ubogich serwisów, które nie mają nawet 1/3 opcji dostępnych na Goodreads. Jeżeli nie znacie angielskiego - nie zrażajcie się. Korzystanie z GR jest bardzo intuicyjne i nawet bez znajomości języka łatwo się w tym wszystkim odnaleźć.
Mam nadzieję, że Was zachęciłam. Jeśli dołączycie do serwisu lub już w nim jesteście, zapraszam, śmiało możecie dodawać mnie do znajomych - goodreads.com/Futbolowa:
Dajcie znać, co myślicie o Goodreads i innych tego typu miejscach. A jeśli macie pytania lub wątpliwości - piszcie!
Warte przeczytania:
NETFLIX - co to jest i dlaczego się w nim zakochałam?
Published on January 05, 2017 07:39
January 3, 2017
KKD#25: O zdrajcach, co ebooki czytają i tych prawdziwych czytelnikach, co wierni papierowi pozostają
Spośród wielu jałowych dyskusji, jakie toczą ze sobą blogerzy książkowi i czytelnicy w ogóle, niezmiennie najzabawniejszą jest dla mnie ta, dotycząca wyższości książki papierowej nad elektroniczną. No, bo wiecie - to jest zdrada czytać te książki, co nie walą farbą drukarską, nie szeleszczą, nie zaginają się i nie są odpowiednio ciężkie. Prawdziwy miłośnik literatury jest wyznawcą papieru, a nie jakimś tam niewolnikiem nowych technologii!
I czy naprawdę z tego powodu ktoś zyskuje prawo, by nazywać mnie zdrajcą? By mówić, że żaden ze mnie prawdziwy czytelnik? Że rasowy miłośnik książek nie wyrzeka się papieru? No przepraszam ja Was bardzo, ale to są takie żenujące bzdury, że aż nie wiem, czy tu trzeba śmiać się czy może jednak płakać.
Dlaczego wolę ebooki?Zainwestowałam w czytnik z wygody. Jest lekki, mogę w nim zmieścić tysiące książek, dużo łatwiej jest mi znaleźć odpowiednią pozycję do czytania. Książka papierowa wymaga doskonałych warunków oświetleniowych, jest mniej wygodna podczas czytania i przemieszczania się i nigdy nie dostosowuje się do mnie i moich potrzeb. Wersję elektroniczną mogę dopasować do siebie w stu procentach - zmniejszam i zwiększam czcionki, reguluję odstępy i marginesy, mogę poprawić kontrast albo lepiej podświetlić ekran.
Dzięki czytnikowi czytam więcej. Bo sam ten proces jest dla mnie dużo łatwiejszy. Książki papierowe muszę ratować przed ciekawskimi rączkami córki, z kolei inkBook nieszczególnie ją interesuje. Bez problemu mogę zabrać czytnik wszędzie, dokąd idę i nie czuję się z jego powodu jak wielbłąd. A musicie wiedzieć, że jak człowiek przemieszcza się gdzieś z dzieckiem, to targa ze sobą jeszcze 5 kilo innych rzeczy - wodę, przekąskę, chusteczki, pieluchy, zabawki i inne bardzo niezbędne badziewia. Kiedy masz dorzucić do tego jeszcze ciężką knigę albo leciutki czytnik - wybór jest prosty.
Czytanie jest też dużo łatwiejsze z tego względu, że doskonałe światło nie jest już koniecznością. Mogę nocą czuwać przy dziecku i czytać, mogę też czytać, kiedy mąż obok robi coś innego. Dawniej niezbędne było dla mnie zapalenie górnego światła, które wieczorami utrudnia drugiej osobie korzystanie z telewizora albo spanie.
Sam proces nabycia książki, choć może mniej magiczny, jest też dzięki czytnikowi dużo łatwiejszy. Klikam, płacę, ściągam. Albo nie płacę wcale, bo darmowych ebooków jest całe mnóstwo, a inwestycja w abonament
Tak, wiem - molom książkowym nie wypada odwracać się od literatury wydawanej na papierze. Mole książkowe powinny przede wszystkim kultywować tradycję i podniecać się samym kontaktem z szeleszczącym papierem, zapachem farby drukarskiej (a raczej kleju...) i dotykiem okładki. Moja definicja uwielbienia wobec książek jednak poza takie sztywne ramy wychodzi - bardzo cenię sobie literaturę samą w sobie, nawet jeśli przedstawiona jest w formie elektronicznej czy audio. Bo ebook czy audiobook to książka jak każda inna - być może porusza inne bodźce, ale przede wszystkim dostarcza tych samych wrażeń, co klasyczne wydanie papierowe. W końcu o słowo przede wszystkim tutaj chodzi, nieprawdaż?
Zmniejszam swoje kurzące się zbiory i nigdy nie rozstanę się z niektórymi drukowanymi książkami, ale kocham czytanie na czytniku i kochać tego nie przestanę. Nie interesuje mnie, czy to zdrada, czy gwałt na duszy literatury i nawet jeśli ktoś wypisze mnie z wyimaginowanego Klubu Prawdziwych Miłośników Książki, to mam to, za przeproszeniem, w dupie, bo czytam dla siebie i czytam tak, by mi było dobrze, a nie dla popisu, pokazu czy etykietki lepszego i wierniejszego mola książkowego. Ja tam nikomu nie mówię, że jest konserwą albo ma myślenie przedpotopowe, bo czytnika nawet nie dotknął, a z góry zakłada, że jest do kitu. Niech sobie każdy robi co chce i co lubi, nikomu nic do tego.
Ludzie kochający literaturę stanowią w społeczeństwie drastyczną mniejszość, dlaczego więc tworzymy podziały i kłócimy się o to, kto lepszy, kto wierniejszy, kto bardziej książce oddany? Kiedy wyłączę czytnik, a Ty odłożysz książkę na półkę, i tak dyskutować będziemy o tym, co ukryte w słowach. No bo przepraszam bardzo, ale jak żyję, nie zdarzyło mi się jeszcze z nikim mówić o tym, czyje wydanie Dumy i uprzedzenia pachnie lepiej.
A Tobie?
Przeczytaj również:
Published on January 03, 2017 05:54
January 2, 2017
Czytaj i baw się z Zosią #14 - pierwsze gry dla maluchów i książka, przy której się tańczy i śpiewa (po angielsku!)
W czternastej odsłonie cyklu poświęconego czytaniu i zabawie z dzieckiem, opowiemy Wam z Zosią o samych fajnych tytułach - będzie książka, przy której się śpiewa i będą gry dla dwulatków. A wszystko to w towarzystwie radosnego Kapitana Nauki. Zapraszamy!
Ten tytuł z pewnością pozytywnie Was zaskoczy. W zestawie dostępna jest bardzo ładnie wydana książka z pięknymi ilustracjami Poli Augustynowicz oraz płyta CD z nagraniami piosenek, a także z samymi liniami melodycznymi, gdyby ktoś chciał spróbować zabawy w karaoke (do czego z całego serca zachęcam!).
Ujmujące są ilustracje zdobiące książkę, ale ciekawym dodatkiem są także zapisy nutowe, które starszym dzieciom pozwolą wygrywać melodie na instrumentach (kiedy ja byłam w podstawówce, uczono nas gry na flecie i cymbałkach). Oprócz tego każdy z tekstów ma tłumaczenie na język polski, co ułatwi zrozumienie śpiewanego tekstu.
Wśród proponowanych utworów znajdują się takie klasyki piosenki dziecięcej, jak: Old MacDonald, Twinkle, Twinkle, Little Star, If you're happy and you know it czy The bus song, które nie tylko uczą angielskiego, ale też zachęcają do wspólnej zabawy i wygłupów z dzieckiem.
Jeżeli chcemy oswajać dziecko z językiem obcym już od najmłodszych lat, warto sięgać po takie właśnie publikacje, bo kojarzą się one z rozrywką i śmiechem, a nie z nudną nauką i ślęczeniem nad podręcznikami. Przy okazji również nam dostarczą one mnóstwa zabawy!
Gry Lotto Zwierzęta oraz Gra Lotto Kolory, 2+
Choć mamy w domu cały regał wypchany planszówkami, jeszcze nie trafiliśmy na taką, która nadawałaby się dla dzieci poniżej trzeciego roku życia. Dlatego sporym zaskoczeniem było dla mnie, kiedy odkryłam, że w ofercie Kapitana Nauki znajdują się gry dla dwulatków. Na początek zamówiłam dwie - Lotto Zwierzęta oraz Lotto Kolory, z czego ta pierwsza sprawdza się u nas bardzo dobrze, natomiast druga jest odrobinę bardziej skomplikowana i będzie jeszcze musiała poczekać na lepszy moment.
Obie gry mają podobne elementy - po sześć plansz i po 36 żetonów - wszystkie utrzymane w prześlicznej stylistyce! Tym, co je różni jest to, że obrazki na żetonach i planszach ze zwierzętami są identyczne, natomiast żetony w grze z kolorami zawierają uproszczone wersje obrazków zaprezentowanych na planszach.
Możecie tę subtelną różnicę dostrzec na zdjęciach:
Zośce - póki co - lepiej idzie dopasowywanie tych identycznych obrazków ze zwierzętami, ale i z wieloma elementami z gry Lotto Kolory radzi sobie całkiem nieźle.
W instrukcjach dołączonych do gier (obie są identyczne) znajdziemy cztery warianty rozgrywek - dla maluchów, które dopiero poznają gry, jak i dla starszych dzieci, które potrzebują nieco urozmaicenia. Są to gry dla "gracza pełzacza", "gracza wymiatacza", "graczy zapamiętywaczy" oraz "graczy rozrabiaczy". Pierwsze dwie opcje to gry indywidualne, zaś trzecia i czwarta to już propozycje rozgrywek dla 2-6 uczestników.
Proponowane gry mają bajecznie proste zasady, które można streścić w kilku zdaniach, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by wymyślać własne. Elementy gier są tak urocze i tak ciekawe, że można używać ich nawet do zwykłej zabawy albo obmyślać własne rozgrywki. Ogranicza nas tutaj wyłącznie wyobraźnia!
Jeżeli szukacie gier, książek, puzzli i innych ciekawych produktów dla maluchów, zaglądajcie na stronę kapitannauka.pl albo jezykiobce.pl.
Przeczytaj również:
Kapitan Nauka: Karty obrazkowe. Poznaję światKapitan Nauka: Karty obrazkowe. OrtografiaKapitan Nauka: Karty obrazkowe. Angielski dla malucha
Published on January 02, 2017 08:23
"Dziecko wspomnień" Steeny Holmes - książka o matczynej miłości i zawiłościach ludzkiego umysłu
Wydawnictwo: Kobiece • Rok wydania: 2016 • Stron: 240Gdyby nie recenzja Sylwii z bloga nieperfekcyjnie.pl, pewnie nigdy nie zwróciłabym uwagi na powieść nieznanej mi autorki Steeny Holmes. Okładka Dziecka wspomnień mignęła mi gdzieś na
A to zasługa jednej kwestii...
Akcja w Dziecku wspomnień biegnie dwutorowo. Z jednej strony widzimy współczesne wydarzenia opisywane z perspektywy Diany - świeżo upieczonej matki. Z drugiej - poznajemy zdarzenia z przeszłości, które stanowią uzupełnienie historii bohaterki. Musimy bowiem odkryć, co doprowadziło do tego, że w życiu kobiety dzieje się tyle niespotykanych wydarzeń.
I to jest właśnie najsłabszy punkt programu.
No bo wiecie - osią powieści Holmes ma być naprawdę wielka tajemnica. Tajemnica, której rozwiązania domyśliłam się już na samym początku tej historii i tylko wyczekiwałam potwierdzenia swoich przypuszczeń. To, co wstrząsa innymi czytelnikami, mnie nie zaskoczyło zupełnie, przez co często podczas lektury czułam zwyczajne znużenie.
Nie zmienia to jednak faktu, że książka jest tak po prostu dobra - interesująca, sprawnie napisana, złożona. Właściwie dobre wrażenie może popsuć jedynie niezbyt staranna korekta - książka jest usiana błędami, na które trudno byłoby nie zwrócić uwagi.
Poza tymi mankamentami - naprawdę warto Dziecko wspomnień docenić.
Do przemyślenia - dziecko vs karieraPowieść Steeny Holmes dotyka wielu tematów - traum z dzieciństwa, problemów psychicznych czy trudów macierzyństwa, ale tak naprawdę najważniejszym problemem poruszanym przez autorkę jest kwestia dylematów współczesnych kobiet, które odkładają macierzyństwo w nieskończoność, ponieważ muszą dokonać wyboru pomiędzy pracą a dzieckiem. To w życiu kobiety dokonuje się największa rewolucja, to ona musi w stu procentach podporządkować swoje życie dziecku i to ona musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chce poświęcić karierę i dotychczasowe życie dla macierzyństwa.
Diana, główna bohaterka Dziecka wspomnień, jest typową karierowiczką, dla której wizja ciąży jest co najmniej niewygodna, a w rzeczywistości wręcz koszmarna. Choć wpływa na to wiele kwestii, to właśnie pragnienie realizowania się jest głównym powodem, dla którego bohaterka regularnie odmawia wypełnienia postanowienia, jakie dali sobie z mężem. Tutaj pojawia się pewna słabość tej historii, bo jak ktoś tak bardzo nie chce mieć dziecka, to przecież wie, jak ciąży uniknąć, ale ten detal już pomińmy.
Nasza bohaterka rozważa aborcję, ale tej kwestii Steena Holmes nie poświęca zbyt wiele uwagi. Natomiast dość wiarygodnie kreśli ona portret współczesnej kobiety - z jej lękami, pragnieniami i oczekiwaniami. Wiele czytelniczek będzie się mogło z Dianą utożsamiać, bo jej problemy są tak naprawdę problemami wielu z nas.
Dziecko wspomnień napełnia smutkiem i nostalgią, ale mocnym punktem tej powieści jest to, jak bardzo jest ona prawdziwa i jak dobrze osadzona we współczesnych realiach. Polecać ją będę wielu kobietom, bo wiem, że do nich przemówi ona najbardziej.
Moja ocena: 7/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: "WyPożyczone", "Czytamy nowości" oraz "Czytelnicze wyzwanie 2017" (kategoria: Książka o stracie).
Published on January 02, 2017 00:00
January 1, 2017
Kreatywne podsumowanie 2016 roku
Choć nie lubię robić tego, co wszyscy, akurat podsumowywanie mijającego roku uważam za dość ważne, szczególnie w blogosferze. Dlatego właśnie dziś opowiem Wam o najlepszych i najgorszych filmach, książkach i serialach minionego roku, przedstawię szczegółowe statystyki i ranking najlepszych wpisów z bloga. Zapraszam do lektury!
Książka roku: Krótka historia siedmiu zabójstw Młodzieżowa książka roku: Simon oraz inni homo sapiens Najlepsza książka dla dzieci: Pajęczyna Charlotty Najlepszy poradnik: Sekrety urody Koreanek Najlepsza książka rozwojowa: The Book of You
Przygotowałam też dziesięć wyróżnień dla książek, które również zrobiły na mnie ogromne wrażenie:
Kolejno, są to: Audrey w domu , Księżyc nad Bretanią , Fortuna i namiętności. Zemsta , Calm , Królowe przeklęte , Porwanie Heinekena , Czarna książka. Antologia opowiadań żużlowych , Galeria dzikich zwierząt. Północ , Siedem lat później oraz Przez stany POPświadomości .
Najgorsze książki przeczytane w 2016
Absolutnie najgorszą książką, jaką przeczytałam w minionym roku była Dziewczyna z pociągu - totalna szmira, przereklamowany produkt marketingowy, wokół którego było stanowczo zbyt wiele niezasłużonego szumu.
Pozostałe gnioty, to: Lolo , Grey ,
Published on January 01, 2017 05:59


