Michał R. Wiśniewski's Blog, page 3
August 20, 2014
Nie mam na to hashtaga
Kiedy wstaję i podchodzę do pierwszych drzwi, akurat całe 10% mózgu mam pochłonięte rozmyślaniem nad faktem, że zwrotka piosenki „A Little Party Never Killed Nobody” z soundtracku „Wielkiego Gatsby’ego” w ogóle nie ma związku z refrenem, chwytam się rurki i zstępuję na schodek, i wtedy motornicza się obraca w moją stronę i coś mówi, ale ja nie słyszę co, bo Fergie właśnie próbuje przekonać swojego „sweet baby”, że mała prywatka? impreza? (myślę sobie na odpowiednim polskim słowem) jeszcze nikogo nie zabiła, więc dopiero po ułamku sekundy wpadam w poczucie winy i próbuję zrozumieć co przeskrobałem, że jest do mnie mówione, drzwi raczej działają, wsiadałem nimi, czy nie wolno za rurkę łapać, czy stać na schodku, bez sensu, dziwię się, a ona znów coś mówi, więc wyciągam słuchawkę i wyciągam szyję w stronę kabiny, żeby lepiej usłyszeć, ale zamiast tego lepiej widzę — słuchawkę i kabelek z mikrofonem ginący w kieszeni, gdzie jest podłączony do telefonu, przez który z kimś rozmawia, w ogóle nie zwracając na mnie uwagi, tramwaj staje, ja wysiadam, Fergie śpiewa, ale jej już nie słucham, pochłonięty myślami nad cyfrowymi murami oddzielającymi człowieka od człowieka.
August 12, 2014
Śmiej się, pajacu
Gdy tylko zweryfikowałem, było już po północy, akurat pisałem jakiś artykuł, prawdziwość informacji o śmierci Robina Williamsa (duże portale, komunikat policyjny, wreszcie — wątek żałobny na 4chanie: nikt nie trolluje trolli), jedyne, co mi przyszło do głowy, to stara anegdota uwieczniona przez Alana Moore’a w „Strażnikach”.
„Ale doktorze, to ja jestem Pagliaci”. Tym nazwiskiem Moore nawiązuje oczywiście do najlepszej opery w historii (to moja osobista opinia, nie znam się zbytnio na operze, ale wiem co mi się podoba):
Śmiej się, pajacu, choć bolejesz niezmiernie!
Przeczytałem dziś też dyskusję o tym, że polska literatura powinna być bardziej radosna i afirmacyjna. To faktycznie ciekawa kwestia. Czemu pajace się nie chcą śmiać?
Robina Williamsa lubiłem najbardziej jako kosmitę Morka z sitcomu „Mork and Mindy”. Pajac nie musi się śmiać, kiedy program nagrywany jest z publicznością.
August 4, 2014
Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie
„Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie.”
Dopiero od znajomej dowiedziałem się, że kiedy w „Miłości w czasach nienawiści” Chrome patrzy na miasto i myśli, że kiedyś będzie należeć do niej, jest to nawiązanie do Świetlickiego.
Może znałem i zapomniałem? A może stworzyłem bohaterkę, która postawiona w takiej sytuacji nie mogła pomyśleć niczego innego, może każdy patrząc na nocne miasto i myśląć o przyszłości musi pomyśleć „Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie.”
Ta chwila przychodzi w sobotę o poranku. Moje odbicie miga w witrynie zamkniętego sklepu, całe w czerni, poza różowymi conversami, kiedy pędzę ścieżką rowerową, i nagle słyszę w głowie głos „to miasto należy do mnie”, ale tylko dlatego, że jestem w nim sam, to nieprawda, nie jestem w nim sam, spotykam jeszcze parę osób, rowerzystów i psiarzy, ale czuję się, jakbym był sam, i myślę sobie o Świetlickim i o Chrome, i że w ogóle coś dużo myślę, a kiedy wjeżdżam w las Arkoński to jakbym się wbił w chmarę myśli, nagle szaleją mi idee, zdania, akapity, obrazy, kody, notki, aż nie wiem za co się najpierw złapać, aż wreszcie uświadamiam sobie, że ten cały czas, co nie jeździłem, bo miałem popsuty rower, to wcale nie byłem durny, tylko niedotleniony.
July 29, 2014
Brązowe koszule i niebieskie marynarki
W kwietniu 2006 roku miałem 27 lat. Do Polski przyjechał David Mitchell, który a) jest jednym z moich ulubionych pisarzy b) jest starszy ode mnie o 10 lat. Gdy wychodził „Widmopis” („Ghost written”), miał trzydzieści. W kwietniu 2006 roku miałem 27 lat i patrzyłem na debiut Mitchella jak na kamień milowy, do którego sam się zbliżam. Jakiś czas później zacząłem pisać pierwszą, porzuconą wersję „Jetlaga”.
Przeprowadziłem wtedy z Davidem wywiad dla „Esensji”, starając się wyciągnąć z niego jak najwięcej dla siebie.
MRW: Co dzisiejszy David Mitchell chciałby powiedzieć Davidowi Mitchellowi piszącemu „Widmopis”?
DM: Wspaniałe pytanie. W przyszłym miesiącu spotykam się z holenderskim pisarzem Ceesem Nooteboomem, który napisał „The Following Story”. Piękna książka. Szkoda, że nie jest znany poza Holandią i Niemcami. I to jest pytanie, które mam zamiar mu zadać: „Co byś powiedział swojemu 37-letniemu ja?”.
W każdym razie powiedziałbym, że małżeństwo z Keiko to dobry pomysł. Powiedziałbym: najważniejsi są ludzie, pamiętaj, aby skupiać się na ludziach, nie na strukturze ani pomysłach, ale na ludziach. Rozpoczynaj po początku i kończ na chwilę przez zakończeniem. Pomyśl o pisaniu biografii postaci. Powiedziałbym: jeśli masz problem, wyraź ten problem słowami. Jak najjaśniej i najdokładniej jak potrafisz. A kiedy wyrazisz ten problem słowami, rozwiązanie stanie się oczywiste. Sprawdza się to w pisarstwie i sądzę, że również w życiu. Ale musisz być szczery, nawet gdy cię to rani – szczerość to klucz do – klik klak – drzwi problemu. Brązowe koszule i niebieskie marynarki nie pasują do siebie. Brązowy i niebieski to jest pomysł kiepski. Nie martw się. Postaw dużą kasę na Chelsea podczas mistrzostw w 2004 i 2005. Arogancja jest wrogiem, który cię zatrzymuje, odcina od ludzkich opowieści. Nie pobłażaj sobie. To, że możesz coś zrobić, nie znaczy, że powinieneś to robić – w sensie artystycznym.
July 25, 2014
„Czerstwe”
Kiedy zaczyna literatura?
Czy jak siadasz do klawiatury i stukasz, stukasz, stukasz, aż jest wystukane?
A może kiedy wpadasz na pomysł i ten pomysł tak rośnie, rośnie, i nosisz go w głowie?
A może kiedy do tego pomysłu zaczynają przyklejać słowa i zdania, i nagle eksplodują w gotowe akapity?
A może jak wchodzisz do tramwaju i widzisz np. chłopaka, i po krótkim przeskanowaniu wiesz już wszystko o jego życiu, skąd się wziął i dokąd zmierza?
Nie, literatura zaczyna się wtedy, kiedy przychodzi plik .doc z włączoną rejestracją zmian albo gruba koperta z wydrukiem, w której znajdujesz np. słowo „czerstwe” napisane na marginesie, przez chwilę toczysz wewnętrzną walkę z urażoną dumą, a potem zgadzasz się i pokornie wywalasz czerstwe zdanie.
I do końca życia czujesz wdzięczność za każdą „bezlitosną” uwagę redaktorki.
July 23, 2014
Wojna się nie zmienia
Jak patrzę na wymianę zdań między redakcją reaktywowanego „Secret Service” i redaktorami z portali o grach to jest mi smutno i straszno. Z lat 90. pamiętam te wszystkie podsrywki między różnymi tytułami, śmieszne, że nic się nie zmieniło i trochę cieszę się, że skończył się mój krótki romans z dziennikarstwem growym.
Przypomina mi się taka historyjka.
Nie byłem związany z żadnym pismem o grach, poza okazjonalnym wysłaniem listu. Do Gamblera o nawiązaniach do prozy Douglasa Adamsa we „Frontier”, do Secret Service z żartem do „Superów” („Wsiada Turrican do windy i woła 1UP”; redakcja przekręciła na „Turricane”) itp.
Ale w 1999 pisałem już do Kawaii, które było redakcją i wydawcą związane z CD Action. Na konwencie mangowym „First Impact” miała miejsce tradycyjna konferencja prasowa, która wyglądała tak, że przedstawiciele prasy i wydawców odpowiadali na pytania fanów. Jednym z „pytających fanów” był ówczesny współpracownik „Secret Service”, który zaczął ostrzał redakcji „Kawaii” jakimiś wyjętymi z dupy zarzutami na temat rubryczki o grach. Obserwowałem to z widowni. Nie pamiętam szczegółów, pamiętam uczucie strasznego zażenowania.
I to jest jedno z moich ostatnich wspomnień związanych z magazynem SS, którego przestałem jakiś czas później kupować. Pewnego dnia zorientowałem się po prostu, że zbliża się koniec miesiąca, a ja wciąż nie kupiłem. I że w ogóle mnie to nie rusza.
1999. Jesteśmy młodzi i się kochamy. Ale zegar tyka.
Najgorsze z tego wszystkiego było to, że ludzie wychowani na tych wojenkach nie potrafili już potem inaczej. Kiedy w 2003 rozstały się drogi moje i ówczesnego naczelnego „Kawaii”, dałem się wciągnąć w taką napierdalankę. I zajęło mi trochę czasu, żeby to z siebie strząsnąć. Zresztą, czy gdzieś indziej było lepiej? Nowa Fantastyka napierdzieła się z Fenixem, a Gazeta Wyborcza — z Dziennikiem.
Życzę sukcesu staro-nowej ekipie „Secret Service” i trzymam kciuki — każdy papierowy tytuł w tych czasach upadku jest na wagę złota. I radzę tylko, żeby nie wdawali się w głupie internetowe przepychanki. Jest 2014, wszyscy mieliśmy dość czasu, żeby dorosnąć.
July 22, 2014
Ego
Gdy w 2007 zacząłem pisać książkę, która z „Jetlagiem” ma wspólny jedynie tytuł i autora, jednym z wielu problemów na jakie natrafiłem (poza tym, że — patrząc z dzisiejszej perspektywy — byłem za młody i za głupi), było oddzielenie autora od dzieła. Wiadomo, że moja książka jest i tak pełna mnie, ale wtedy przekroczyłem granicę, za bardzo się odsłoniłem: napisałem prawdę o sobie, a tego się nie robi. Cieszę się, że porzuciłem tamten projekt po kilkunastu tysiącach znaków.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem pisząc teraz, było wyjęcie mojego ego z równania.
Tak sobie o tym jakoś przypomniałem na koncercie Arcade Fire, kiedy zagrali piękną piosenkę „The Suburbs”, z płyty pod tym samym tytułem.
W jednej zwrotce — mojej ulubionej — Win Butler śpiewa: „Czy rozumiesz, dlaczego chcę mieć córkę póki jestem młody? Chciałbym ją trzymać za rękę i pokazać jej trochę piękna, zanim zostanie zniszczone. Ale jeśli proszę o zbyt wiele, ześlij mi syna.”
Piosenka pochodzi z 2010; w kwietniu 2013 współzałożycielka AF i żona Butlera, Régine Chassagne, urodziła syna. Ironiczne, nie?
A w czerwcu 2014 usłyszałem na własne uszy, jak Win Butler wykonując „The Suburbs” w Berlinie zamiast „send me a son” zaśpiewał „send me a perfect son”; wzruszyłem się.
July 21, 2014
Aśka i Ceśka
„Mikrogorzkieżale – jak się leży nie mogąc zasnąć, ale zamiast rozpaczać na zmarnowanym życiem rozpacza się na zmarnowanym weekendem”. Leżę sobie w łóżku, jest koło pierwszej, i wymyślam taki bonmocik, bo nie mogę zasnąć i rozpaczam nad zmarnowanym weekendem. Ale nie tylko ja mam problem z zaśnięciem.
– Śpisz?
– No skąd.
– Bo ci zapomniałam opowiedzieć, jak wracałam wtedy, siadłam z tyłu, za trzecimi drzwiami, a na tym poczwórnym siedziało dwóch typków, i jeden drugiemu opowiadał, na przykład, że wraca do domu, a tam żona z dwoma facetami.
– I to już jest puenta? Ale że co, że w łóżku, czy libację mieli?
– No właśnie bez szczegółów opowiadał, a tamten w ogóle się nie przejął, ale chyba w łóżku.
– No może tacy wyluzowani są.
– A potem opowiadał, że jak jeszcze żył „nasz papież”…
– „Nasz papież”.
– Tak, to ważne dla historii, bo to było jak jeszcze „nasz papież” żył i przyjechał do Krakowa. A pod Krakowem mieszkał jakiś facet i jego żona chciała zobaczyć papieża i pojechała do tego Krakowa, a facet został. I tak siedzi w domu, nagle słyszy pukanie, a tam papież! Na herbatę wpadł. I facet zaczyna się śmiać, a papież pyta dlaczego, a on „a bo żona pojechała do Krakowa zobaczyć, a papież sam do niego przyszedł”.
– Dwóch facetów bez żony. E, zmyślone.
– Pewnie miejska legenda. A potem na Basenie ten typek pyta „To Ceśka?” „Nie, Aśka”, „A to wysiadamy, bo ja do Dąbia jadę”.
– Aśka i Ceśka. Na „B” pewnie mówią „Baśka”.
– Aha.
– Czemu jak jeżdżę autobusem to mi się nic takiego nie przytrafia? Same nudy.
– Może w złych godzinach jeździsz.
– Uhm. Ale wiesz, jak ten koleś żyje w świecie, w którym papieże wpadają na herbaty, to nic dziwnego, że żona z dwoma facetami go nie rusza.
Dobranoc.
July 16, 2014
Blackhole black
Pod zdjęciem „Jetlaga” na półce z książkami Gibsona i Couplanda fejsonauta napisał: „jakieś sci-fi byś napisał, a nie”, na co inny odpisał mu „To jest sf, tylko nikomu nie mów!”
Cóż mogę rzec, unikając analizowania własnej książki? Między fantastyką i prozą realistyczną przebiega dziś bardzo cienka linia. Oto ubrałem postać w „najmodniejszy odcień czerni”, który nazwałem — żeby ładnie brzmiał i robił wrażenie, że jest tak czarny, że aż pochłania światło — „blackhole black”. To czysto postcyberpunkowy gadżet.
I proszę, ktoś to już produkuje.
July 15, 2014
Jestem na to w akuratnym wieku
Albo jak się trzeba spotkać i porozmawiać o rzeczach, które „to nie jest rozmowa na fejsa”, w odpowiedzi na pytanie „to gdzie?” z głupia rzucam „a może by zobaczyć czy jest coś fajnego na deptaku Bogusława, a najwyżej jak nie będzie to pójdziemy do Hormona”.
Ale na deptaku jest strasznie, ok, to piątkowy wieczór, ale i tak jest strasznie, każdy lokal pełny, nabity, że (jakby mógł napisać ktoś stosujący bardziej barokowe metafory) nie ma jak chuja wcisnąć, i to zarówno w środku, jak i w ogródkach, chociaż aura nie sprzyja; jeden lokal w ogóle poszedł na całość i udostępnił ogródek piętrowy. Mijamy dwie dziewczyny z różowymi parasolkami, ale żadna nas nie zaczepia.
Więc idziemy, jak zwykle, do Hormona, który o tej porze okazuje się prawie pusty. Piwo przy barze, z papierosem trzeba do palarni, dwa kroki stąd. Siedzi w niej dwóch chłopaków, jeden strasznie narzeka, że nie ma lokali dla palaczy.
„Haha”, mówię, „ile on ma lat?” „Pewnie 22″. Zobaczymy. Podchodzę i pytam.
„Przepraszam, ale ile masz lat?”
„23″ odpowiada.
„Pomyłka się o rok, haha!” wołam i kontynuuję „Pewnie zatem nie pamiętasz, jak wyglądał Hormon przed zakazem palenia?”
„No nie.”
„Haha, człowieku, dym wszędzie, wracałeś i wszystko śmierdziało, masakra” opowiadamy młodzieńcom o starych niedobrych czasach. Młody nie poddaje się.
„Ale ja bym po prostu chciał otworzyć lokal dla palących i nie mogę!”
„A ja bym chciał lokal z walkami psów i też nie mogę” odpowiadam.
Kończymy fajki i wracamy do baru, przeżuwając myśl, że przychodzą tu ludzie, którzy nie pamiętają jak nie było zakazu palenia. Jeszcze nie wiemy, że zaraz poznamy dziewczynę, która miała roczek, kiedy na Polsacie premierę miała „Czarodziejka z Księżyca”.
Ale wcale nie czuję się na to wszystko za stary, wręcz przeciwnie, czuję się, jakbym był w akuratnym wieku.