Maciej Samcik's Blog, page 3
September 10, 2018
Sprzedawca prądu ogłosił, że... z dnia na dzień zwija działalność. Co się stało? I co z klientami?
„Nie możemy prowadzić działalności. Zaprzestajemy sprzedaży energii elektrycznej” – taki lakoniczny komunikat podała Energia dla Firm – jeden z większych alternatywnych sprzedawców prądu. Prawdopodobnie spółka nie wytrzymała wzrostu cen prądu. Kilka miesięcy temu podwyższyła klientom ceny, ale – jak się okazuje – to nie wystarczyło. Czy inni niezależni od koncernów energetycznych sprzedawcy prądu też mogą znaleźć się pod ścianą? I co to dla nas oznacza?
Tegoroczna jesień zapowiada się bardzo gorąco. Nie minęło kilka miesięcy odkąd opisaliśmy jak sprzedawcy prądu z powodu wzrost cen energii wypowiadają umowy swoim klientom, a tu gruchnęła jeszcze gorsza wiadomość.
Jeden z większych, mający 25.000 klientów, alternatywny sprzedawca prądu Energia dla Firm poinformował, że 6 września wstrzymuje świadczenie swojej flagowej usługi – sprzedaży prądu.
Co to oznacza? Choć pismo brzmi dramatycznie, to klientom firmy nie grozi brak prądu. Od piątku, od północy dostawy przejął sprzedawca rezerwowy. Dla klientów ta zmiana jest niezauważalna i odbywa się zgodnie z prawem energetycznym. Kto to jest sprzedawca rezerwowy?:
firma określona w umowie (np. inny alternatywny sprzedawca prądu, pod warunkiem, że ma on podpisaną umowę z dystrybutorem)
sprzedawca z urzędu – czyli spółka z tej samej grupy, która jest dystrybutorem prądu – czyli właścicielem „drutów” na danym terenie. Na przykład sprzedawcą rezerwowym dla klientów Energi Operator jest Energa Obrót. Dla klientów PGE Dystrybucja – PGE Obrót. Dla klientów Innogy Polska – Innogy Stoen Operator.
Jakie jeszcze konsekwencje może mieć ta sytuacja? Z czego wynika? Czy klienci innych firm sprzedających prąd też mogą czuć się zagrożeni? Czytaj w pełnej wersji artykułu na stronie www.subiektywnieofinansach.pl. Tutaj bezpośredni link do tego tekstu
Czytaj też: Zmiana taryf na prąd to tylko kwestia czasu. Zdradzamy sposoby, jak się bronić przed podwyżkami!
September 5, 2018
Kartownik Samcika (4): Jak szybko, bezpiecznie i na raty zapłacić kartą w internecie?
September 3, 2018
Myślisz o samochodzie? Pieniądze (nie) są już najważniejsze. Nowe spojrzenie na cztery koła
Dziś chciałbym Was namówić, byście na posiadanie i używanie samochodu spojrzeli nowocześniej. Tak, jak patrzy jeszcze niewielu z nas, ale zapewniam, że nasze dzieci już nie będą znały innego podejścia. Dzięki temu nowemu spojrzeniu transakcje „samochodowe” będą mniej stresujące, będziecie bardziej zadowoleni ze swoich samochodów, czekać Was będzie mniej bolesnych kompromisów, zyskacie finansowe bezpieczeństwo.
Czytaj też: Przerażają cię wysokie ceny paliw? Oto pięć sposobów, żeby w długiej trasie zaoszczędzić niemałe pieniądze
Czytaj też: Jak obniżyć składki za ubezpieczenie naszych samochodów? Jest kilka pomysłów, ale…
Myślisz o samochodzie? Pieniądze (nie) są najważniejsze
To nowe podejście polega na tym, że nie pieniądze są w jeżdżeniu samochodem najważniejsze, lecz komfort życia wynikający z używania czterech kółek. Samochód nie jest inwestycją finansową sensu stricte. Owszem, płaci się zań pieniądze, które trzeba skądś wziąć, ale celem Waszej „motoryzacyjnej aktywności” powinno być to, by samochód był swego rodzaju narzędziem – pomagał efektywnie wykorzystywać czas, poprawiał komfort życia, zapewniał dobre warunki przemieszczania się, dawał luz psychiczny i poczucie korzystania z najnowszych, najbezpieczniejszych technologii.
Łatwo powiedzieć: żeby osiągnięcie tych celów było możliwe, musi być spełnionych kilka warunków: samochód nie może kosztować fortuny już na starcie (z pomocą przychodzi leasing, najem długoterminowy i inne formy używania samochodów bez konieczności ich kupowania), wejście w jego posiadanie musi być tak łatwe, jak internetowe zakupy (można już zamawiać auta przez internet!), serwisowanie powinno być niemal „na sygnał w aplikacji”, wymiana samochodu na inny nie może wyjmować całych tygodni z życiorysu (coraz częściej można w rozliczeniu oddać stare auto), a koszty używania auta powinny być zawarte w miesięcznym abonamencie.
Są już w Polsce narzędzia, produkty finansowe, rozwiązania technologiczne, które umożliwiają takie właśnie „zarządzanie” samochodem. Być może jeszcze o nich nie wiecie, ale właśnie dlatego czytacie ten tekst – i mam nadzieję, że przeczytacie kolejne z tego cyklu – żeby poznać nowe możliwości, które się przed nami otwierają.
Zapraszam do artykułu. Kliknij link i przeczytaj!
Zostańcie ze mną przez cały najbliższy rok i cykl „Motofinanse: portfel nowoczesnego kierowcy” , w którym będę opowiadał o własnych doświadczeniach „finansowych” z samochodami. A także o tym jak wybierać najlepszy dla siebie sposób finansowania czterech kółek, jakie są nowe alternatywy dla tradycyjnego zakupu auta, czego można oczekiwać od porządnego dealera, jak zdjąć sobie z głowy kwestie związane z eksploatacją auta, jak je korzystnie zamienić na nowe. Jak oszczędnie używać samochodu i jak dzięki czterem kółkom żyć wygodniej. Moim Partnerem w tym cyklu artykułów edukacyjnych jest Toyota Bank Polska oraz Toyota Leasing Polska, oferujące rozwiązania finansowe dla „konsumentów” samochodów
Jak będą wyglądały zakupy przyszłości? Jedno jest pewne: będą zajmowały dużo mniej czasu
Organizacja płatnicza Visa pokazała w Berlinie wybranym dziennikarzom i influencerom z całej Europy rozwiązania, które już testuje wspólnie ze swoimi partnerami i które najpewniej wkrótce będziemy mogli sami wypróbować.
Tym co je łączy jest samoobsługowość i mobilność. Będziemy kupowali szybciej, tracili mniej czasu na stanie w kolejkach, czekanie przy kasie, odbieranie zakupów. Dzięki smartfonom i aplikacjom sprzężonym z kartami płacenie będzie się odbywało „w tle”, kompletnie nas nie absorbując.
Czytaj też: Zakaz handlu w niedzielę? Tych zakupowych innowacji nikt nie ukatrupi
Jednym z najważniejszych pól dla nowoczesnych płatności jest nasze podróżowanie z pracy i do pracy. Przemieszczając się spędzamy kilka godzin dziennie i spece od handlu i płatności cały czas kombinują jak zrobić, by ten czas nie był stracony. Niedawno pisałem o tym, że kolejna wojna na rynku płatności rozegra się w naszych samochodach. Ale rozegra się też w metrze, autobusie i kolejce podmiejskiej.
Czytaj też: Kolejna bitwa na rynku płatności odbędzie się w… naszych samochodach
Tym, co może spiąć wszystkie potrzebne do tego elementy są miejskie aplikacje transportowe współpracujące z organizacjami płatniczymi. Visa pokazuje jak to może wyglądać. Otóż mam w smartfonie aplikację transportową, w której kupuję i przechowuję bilety oraz planuję trasę przejazdu (na podstawie geolokalizacji aplikacja podpowiada trasy i informuje o rozkładach jazdy). Zamawiam w niej zakupy i jestem informowany, że już są do odebrania.
Jak to będzie wyglądało w praktyce? I jakie będą pozostałe trendy w kupowaniu? Czytaj o tym w pełnej wersji tekstu na www.subiektywnieofinansach.pl. Tutaj bezpośredni link.
Partner cyklu tekstów „O wygodnym płaceniu, czyli poradnik nowoczesnego konsumenta”
August 31, 2018
Które banki najlepiej traktują stałych klientów-ciułaczy? Ile można maksymalnie wycisnąć?
Które banki najbardziej szanują swoich lojalnych klientów? Jeśli masz konto w banku i jakieś oszczędności, to koniecznie zobacz ten ranking. Policzyliśmy ile maksymalnie można wycisnąć z kont oszczędnościowych i lokat mając 20.000 zł lub 100.000 zł oszczędności, nie będąc "nowym klientem" i wyciskając maksimum z promocji dostępnych dla stałych klientów. Jak wypada Twój bank? I czy wyciskasz z niego tyle, ile mógłbyś?
Ile zatem da się wycisnąć przez rok z lokaty w banku, w którym macie już np. konto osobiste? Najbardziej doceniają „swoich” mniejsze instytucje – Idea Bank i Nest Bank. Na rocznych lokatach terminowych (jeden produkt) płacą 2,6% odsetek. Po roku czysty zysk z 20.000 zł wyniesie 421 zł.
Ale powodów do narzekań nie powinni mieć też klienci „dużego” Banku Zachodniego WBK (wkrótce będziemy pisać „Santander”). Na koncie oszczędnościowym bank płaci 2,7%, ale podwyższone oprocentowanie obowiązuje tylko do 29 czerwca 2019 r. Jeśli ktoś założy takie konto z początkiem września, to taką stawkę ma zagwarantowaną przez 10 miesięcy. Potem oprocentowanie spada do 1,5%. W ciągu roku z 20.000 zł można wycisnąć 408 zł. Jest jednak warunek. Lepsza stawka obejmuje klientów, którzy co miesiąc wpłacają na to konto co najmniej 20 zł.
Podium zamyka oferta Alior Banku, który proponuje obecnym klientom roczną lokatę z oprocentowaniem 2,2%. Zysk po roku to 356 zł. Ale bank też stawia warunek. To depozyt na tzw. nowe środki. Chodzi o to, że bank premiuje nadwyżkę ponad to, co do tej pory zgromadziliście w banku na koncie osobistym, oszczędnościowym czy na innych lokatach. Niestety, podobny warunek stawia obecnym klientom większość banków. W ten sposób chronią się przed przerzuceniem środków z nieoprocentowanego ROR na oprocentowaną lokatę.
Jak wypada Twój bank? O ile więcej mógłbyś z niego wycisnąć, gdybyś wykorzystał wszystkie możliwości oferowane przez Twój bank? Zobacz pełną wersję rankingu z tabelami i przewodnikiem o tym jak lokować pieniądze w każdym z banków, żeby osiągnąć jak najwyższy wynik. Kliknij ten link i zapoznaj się z rankingiem
---------------------------------------------------------------------------
Uwaga: na tej stronie ukazują się tylko skrócone wersje niektórych artykułów powstających w ramach projektu "Subiektywnie o finansach". Wszystkie teksty w pełnych wersjach - od jednego do trzech artykułów dziennie - ukazują się na mojej nowej stronie www.subiektywnieofinansach.pl Dopisz ten adres do ulubionych w swojej wyszukiwarce i zaglądaj codziennie. Na mojej nowej stronie znajdziesz rady dotyczące lokowania oszczędności, wychodzenia z tarapatów i ostrzeżenia jak nie wpaść w pułapkę.
Jeśli masz konto na Facebooku, to koniecznie zapisz się do obserwowania fan-page'u "Subiektywnie o finansach". Tam wrzucam nie tylko zajawki własnych tekstów, ale też komentuję różne wydarzenia i nowości z branży finansowej. Żeby zostać fanem subiektywności kliknij tutaj i zostań fanem.
Zapisz się na mój newsletter i odbierz zestaw praktycznych poradników, w tym przegląd najlepszych kont bankowych ułatwiających oszczędzanie
August 29, 2018
Bankomaty też działają na zbliżenia. I warto z tej opcji skorzystać z jednego, prostego powodu
O ile w sklepowych terminalach liczba transakcji zbliżeniowych rośnie lawinowo, to bankomaty jeszcze kilka lat temu pracowały w tzw. trybie stykowym. Aby wypłacić gotówkę trzeba było zawsze włożyć plastik do urządzenia. Teraz to się szybko zmienia. Coraz więcej bankomatów – oraz banków, które dogadują się w tej sprawie z właścicielami sieci bankomatowych – oferuje możliwość wypłat nie wymagających bezpośredniej interakcji z czytnikiem.
Czytaj też: Jak korzystać z „bankomatu na odwrót”? Przewodnik po wpłatomatach
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na newsletter i odbierz zestaw praktycznych poradników, w tym przegląd najlepszych kont bankowych ułatwiających oszczędzanie
Warto spróbować wypłaty zbliżeniowej. Złodzieje będą niepocieszeni
Czy to przełom? Tak, bo automatycznie znika ryzyko skopiowania danych z karty przez bankomatowych złodziei. Instalują oni specjalne nakładki w bankomatowych szczelinach, do których klient wsuwa kartę i kopiują jej pasek magnetyczny (niestety, takie coś wciąż jest w naszych kartach, choć 99% terminali płatniczych w Polsce odczytuje dane z czipów umieszczonych na kartach). Jednocześnie za pomocą mikrokamery podpatrują PIN do karty.
Tego rodzaju „klonowanie” kart jest wciąż wypróbowanym sposobem działania zorganizowanych grup przestępczych z krajów bałkańskich i ze Wschodu. Oczywiście: w żadnym polskim bankomacie ani terminalu sklepowym „sklonowanie” paska magnetycznego karty nie pozwoli ukraść ani złotówki, ale są na świecie miejsca, w których np. sieci bankomatowe wciąż wykorzystują pasek magnetyczny do weryfikacji karty.
Dane o „sklonowanych” paskach magnetycznych są więc przez złodziei przesyłane do takich miejsc, a tam już ich wspólnicy próbują wypłacać nie swoje pieniądze z bankomatów.
Oczywiście: dużą część takich fraudów udaje się uniemożliwić, bo bankomaty są coraz lepiej monitorowane, a systemy zapobiegające kopiowaniu dość szybko blokują transakcje polskimi kartami dokonywane w egzotycznych miejscach. Ale prawdziwym końcem złodziei „klonujących” nasze karty zwiastuje zastosowanie technologii zbliżeniowej w tych urządzeniach.
Jak działają wypłaty zbliżeniowe i czy są bezpieczne? Przeczytaj w pełnej wersji tekstu na www.subiektywnieofinansach.pl. Zapraszam do odwiedzania mojego nowego serwisu, zaś tutaj link do artykułu.
Artykuł powstał w ramach Partnerstwa serwisu „Subiektywnie o finansach” z Euronet Polska. Zapraszam do odwiedzenia rubryki #cashlovers na www.subiektywnieofinansach.pl
August 23, 2018
Jak płacić kartą za granicą? Jakie są potencjalne koszty? I jak je zgrabnie ominąć?

Zamiast z kartą złotową, za granicę bardziej opłaci się wybrać z kartą walutową, czyli taką, której walutą rozliczeniową jest euro, dolar, czy funt brytyjski. Albo z kartą wielowalutową, czyli taką, która jednocześnie jest „podpięta” do możliwości płacenia w wielu walutach bez prowizji, ani przewalutowań.
Zacznijmy od zwykłej karty walutowej. Żeby mieć taką kartę, trzeba też otworzyć w polskim banku subkonto w danej walucie. Zwykle otwarcie takiego konta odbywa się przez internet, jednym klikiem. W niektórych bankach jest ono prowadzone za darmo, w innych kosztuje np. 1 euro lub 1 dolara miesięcznie.
Takie konto będziesz widział w swojej bankowości elektronicznej tak samo, jak ROR. Do konta np. w euro wydawana jest karta w euro (przyjdzie do Ciebie pocztą w ciągu kilku dni od momentu zawnioskowania).
Żeby móc płacić za granicą bezpośrednio w euro subkonto walutowe trzeba zasilić tą walutą, czyli np. kupić 1000 euro i wpłacić na subkonto. Można to zrobić na wiele sposobów, np. wpłacić w oddziale euro kupione w kantorze. Coraz więcej banków oferuje specjalną usługę wymiany walut przez internet po bardzo dobrych kursach. Wtedy zasilanie subkonta walutowego jest megawygodne i ogranicza się do kilku kliknięć.
Więcej na ten temat: We wszystkich największych bankach możesz już kupować waluty przez internet. I zasilać nimi subkonta walutowe. To bardzo ułatwia bezprowizyjne płacenie za granicą!
Można też założyć konto w zewnętrznym kantorze internetowym (Cinkciarz.pl, Walutomat.pl to największe, ale są też dziesiątki innych). Takie kantory działają w prosty sposób: wpłacasz na swoje konto w kantorze złotówki, podajesz kwotę waluty, którą chcesz kupić, zatwierdzasz kurs i informujesz e-kantor na jaki numer konta walutowego w Twoim banku ma przelać pieniądze po wymianie.
A potem pozostaje już tylko używać takiej karty za granicą i w miarę potrzeb „dolewać” obcej waluty do konta (saldo subkonta walutowego, tak samo jak ROR-u, możesz w każdej chwili sprawdzić w bankowości elektronicznej lub w aplikacji mobilnej swojego banku). Płacąc np. kartą eurową w krajach strefy euro odpadnie nam koszt związany z przewalutowaniem i ewentualną prowizją banku. Jeśli w Paryżu płacimy 20 euro, to tylko tyle zniknie z naszego konta.
W przypadku wypłat z bankomatów jest podobnie, ale możemy zostać obciążeni prowizją za wypłatę. Polski bank lub sieć bankomatów za granicą mogą pobierać prowizje – warto więc przed wyjazdem zapoznać się w swoim banku z zasadami wypłat kartą walutową za granicą oraz czytać uważnie komunikaty podawane przez bankomat (o każdej dodatkowej prowizji ma obowiązek uprzedzić).
Przeczytaj też: Porównałem „na żywo” kilka kart płacąc nimi za granicą. Kolosalne różnice w kosztach! Jak nie dać się nabić w prowizje?
Jeszcze tylko jedna sprawa: może się zdarzyć, że bankomat lub terminal w sklepie, restauracji, hotelu czy w innym miejscu, w którym płacicie kartą, zapyta Was czy ma na miejscu wymienić pieniądze na polskie złotówki. O co chodzi? Przecież płacisz kartą walutową w walucie „domowej” danego sklepu. Otóż terminale i bankomaty mogą „czytać” kartę jako polską i zakładać, że jest to karta w złotych. Płacąc kartą walutową odrzucajmy wszelkie propozycje przewalutowań. Po to właśnie mamy takie karty, byśmy nie musieli nic przewalutowywać.
Jeszcze więcej o tym: Płacił za zakupy kartą walutową, by uniknąć przewalutowań. Zorientował się, że i tak tną go na spreadach. Chciał się wycofać i… zapłacił 1700 zł prowizji.
Pod powyższymi linkami znajdziecie przygody klientów, którzy niechcący „nadziali się” na przewalutowania, bo zagraniczne terminale płatnicze potraktowały ich karty walutowe jak „polskie” złotowe, a klienci dali się namówić na przewalutowanie na miejscu. W przygniatającej większości przypadków żeby uniknąć podwójnego przewalutowania wystarczy odmawiać jakichkolwiek operacji walutowych przy zagraniczym terminalu lub bankomacie.
Samcikowe przygody z kartami: Znajdziesz je na stronie cyklu tekstów poświęconych „plastikowym pieniądzom” – „O wygodnym oszczędzaniu, czyli niezbędnik nowoczesnego konsumenta”
Jak płacić kartą i oszczędzać? Zobacz szczegóły programu Visa Oferty. Rejestrujesz kartę, wybierasz promocje, z których chcesz skorzystać i… gotowe
Jeden plastik zamiast kilku, czyli karta wielowalutowa
Ale można jeszcze prościej. Jednym z najświeższych bankowych wynalazków są karty wielowalutowe. Mamy po prostu jeden plastik w portfelu. Jeśli płacimy w Polsce, karta rozliczana jest w złotówkach, jeśli jedziemy np. do Niemiec, wystarczy przełączyć ją na tryb „euro”. Niektóre karty same rozpoznają, gdzie jesteśmy i przełączają się na odpowiednią walutę, inne trzeba przełączyć „ręcznie” (to już rzadkość).
Przy wyrabianiu karty wielowalutowej (zwykle rozliczana jest w euro, złotych, dolarach i funtach brytyjskich), bank otworzy nam subkonta walutowe, które powinniśmy zasilić odpowiednimi walutami (najlepiej za pośrednictwem kantoru internetowego naszego banku – było o tym wyżej) albo będzie obciążał wyłącznie nasz ROR w złotych, przewalutowując transakcje po kursie Visa lub MasterCard (z bardzo niskim spreadem).
Trzeba jednak uważać na jedną rzecz. W niektórych kartach wielowalutowych – tych, które wymagają, żeby na subkoncie w danej walucie był osad – jest tak, że gdy na koncie w euro mamy np. 50 euro, a rachunek za kolację wyniesie np. 55 euro, wówczas cała płatność zostanie pokryta z konta złotowego, a to oznaczać może koszty przewalutowania.
Węcej informacji znajdziesz w pełnej wersji tekstu, która jest tutaj
August 22, 2018
Inwestujesz? Przestrzeganie tych zasad uchroni cię przed utratą wszystkich oszczędności
Oto pięć check-pointów przez które trzeba przejść zanim zaczniemy inwestować własne pieniądze. Najważniejsze jest to, byśmy stosowali je niezależnie od tego czy mamy jakiegoś doradcę czy też decyzje podejmujemy samodzielnie – to mają być nasze, wewnętrzne procedury. Coś jakby check-lista którą piloci odbywają przed startem samolotu.
Coraz więcej konsumentów jest świadomych, że ich pieniądze realnie tracą na wartości, ale jeśli już gdzieś je zabierają, to na rynek nieruchomości, który ma znacznie lepszą reputację, niż rynek kapitałowy (czyli akcje, obligacje i inne papiery wartościowe). No i uchodzi za znacznie trudniejszy do okiełznania. Przeciętnemu konsumentowi wydaje się, że znacznie łatwiej zarabiać na wynajmie, niż na dywidendzie. I to jest problem, bo w gruncie rzeczy nieruchomości w długim terminie wcale nie są inwestycją bez ryzyka.
Dziś – gdy emocje ludzi rozpala afera Getbacku i ponad 3 mld zł, które „wyparowały” z obligacji spółki reklamowanej jako bezpieczna alternatywa dla bankowych depozytów – trudno mieć nadzieję, że problem braku zaufania ludzi do rynku kapitałowego nagle sam się rozwiąże. A jak można mu pomóc?
[image error]
Zasada pierwsza – sprawdź czy produkt jest regulowany
Aby sprawdzić, czy produkt oraz firma są regulowane, wystarczy wejść na stronę Komisji Nadzoru Finansowego. Jeśli oferowany nam produkt tam nie figuruje, nie warto poświęcać mu czasu, a tym bardziej pieniędzy.
Zasada druga – inwestuj tylko w płynne aktywa
Inwestorzy nie lubią zmienności. Tymczasem, niestety, polskie przepisy dopuszczają tworzenie produktów, które zmienności nie ujawniają (klientowi się wydaje, że produkt rośnie przez cały czas, bo są stosowane w jego przypadku metody wyceny, które to ułatwiają). Jeśli dostajemy do ręki prospekt jakiejś obligacji, produktu strukturyzowanego albo indeksu, którego wykres jest podejrzanie „spokojny”, to warto powzięć podejrzenia.
Zmienność odzwierciedla rzeczywistą rynkową wycenę produktu. Na zmienność wpływa kondycja emitenta danego papieru wartościowego, jak i prawo popytu i podaży. Jeśli to wszystko nie jest wyceniane, to inwestor powinien takiego produktu unikać. Bo jeśli nie ma zmienności, to być może nie ma też rynku na ten produkt. A jeśli tak, to istnieje zagrożenie, że produktu nie będzie można sprzedać.
Zasada trzecia – oceniaj zysk kontra ryzyko
Ryzyko ma swoją cenę, co oznacza, że nie można mieć produktu, który daje 9% prognozowanego zysku za taką samą cenę, jak produktu z prognozowaną 2-procentową stopą zysku. Im większa prognozowana stopa zwrotu, tym ryzyko większe. Zawsze. Nie istnieje żaden produkt finansowy, w przypadku którego ta zasada by nie obowiązywała, nawet jeśli sprzedawcy twierdzą inaczej i obiecują „zysk bez ryzyka”.
Zasada czwarta – patrz na koszty
Nauczyliśmy się liczyć koszty produktów kredytowych, w wypadku inwestycyjnych nadal jesteśmy na początku drogi. Tymczasem koszty mają dla inwestycji znaczenie fundamentalne i to one w ogromnym stopniu decydują o wysokości realnej stopy zwrotu. Przyjęło się twierdzenie, że dobre buty muszą być drogie, bo tanie po prosu szybko się rozpadają. Ta zasada w odniesieniu do inwestycji nie jest tak oczywista. A działa tak samo. W jednym z kolejnych tekstów opowiemy dokładnie jak to działa i pokażemy na konkretnych przykładach.
Zasada piąta – zadbaj o różnorodność
Część swoich pieniędzy można zainwestować w ryzykowne produkty, obiecujące wysoką stopę zwrotu. Nie ma w tym nic złego. Ale nie można na duże ryzyko wystawiać wszystkich swoich pieniędzy, bo to przypomina grę w rosyjską ruletkę z wykorzystaniem w pełni naładowanego rewolweru. Swoje oszczędności podzielmy między kilka funduszy.
Wielu sprzedawców produktów inwestycyjnych, w tym również instytucjonalnych, goni za szybkim zyskiem. To podcinanie gałęzi, na której siedzą, bo jeśli wcisną klientowi zły produkt, to on już kolejnych pieniędzy u nich nie zainwestuje. W tym biznesie ważne są długoterminowe relacje, a takie buduje wyłącznie zadowolenie klienta
Jeśli jesteście początkującymi inwestorami i chcecie ulokować część oszczędności poza bankiem, to zapraszam Was do przetestowania – na początek na małych pieniądzach – jednej z wielu platform sprzedających fundusze online. Czasem są „przypięte” do banków (mBank, Deutsche Bank), czasem do samych towarzystw funduszy inwestycyjnych, a czasem występują samodzielnie. Spróbujcie którejkolwiek z nich, a nie będziecie chcieli już kupować funduszy inaczej. Jest wygodnie i taniej, niż w tradycyjnych kanałach sprzedaży.
Akurat w ramach tej akcji artykułów edukacyjnych współpracuję z platformą F-Trust . W przeszłości zdarzało mi się kupować fundusze inwestycyjne również z jej pomocą (korzystam z kilku tego typu platform). W ramach współpracy edukacyjnej z F-Trust mam dla Was kupony umożliwiające inwestowanie pieniędzy bez opłaty manipulacyjnej. Należy kliknąć ten link, a potem wpisać kod promocyjny ULTSMA. Zapłacicie tylko wliczaną w wartość jednostek uczetnictwa opłatę za zarządzanie funduszem (jej ominąć się, niestety, nie da).
Jeśli macie pytania dotyczące tego sposobu kupowania funduszy albo chcielibyście o coś dopytać (np. jak się za to zabrać) – jestem pod maciej.samcik@subiektywnieofinansach.pl i spróbuję doradzić. Jak część z Was być może wie, od ponad 20 lat inwestuję swoje prywatne pieniądze m.in. w fundusze inwestycyjne. Nie jestem alfą i omegą, ale zawsze służę Wam radą.
Czytaj też: Śpię spokojnie i wykręcam trzy razy więcej, niż na lokacie bankowej. Jak to robię?
Niniejszy artykuł jest częścią partnerstwa edukacyjnego F-Trust i „Subiektywnie o finansach”. W ramach Partnerstwa raz w miesiącu będziemy prezentowali Wam artykuły edukacyjne, które pomogą Wam mądrze, rozsądnie i zyskownie lokować własne oszczędności.
August 20, 2018
Kartownik Samcika (3): Jak bezpiecznie bankować przez smartfona i nie dać się okraść?
August 19, 2018
Czy warto dziś wykupić prąd z gwarancją ceny na najbliższe dwa-trzy lata?
Jest w Polsce grupa osób, która nie czekając na podwyżki już od kilku lat kupuje prąd od innej firmy, niż ta, do której została geograficznie przyporządkowana.
Na zmianę sprzedawcy prądu zdecydowało się 573 tys. osób. Niewiele jak na 14,5 mln odbiorców. Skoro miesięcznie i tak na prąd wydajemy średnio ok. 130 zł, to nie chcemy sobie zawracać głowy kilku złotowymi oszczędnościami.
To prawda, ale w marketingu decydują emocje. I gdy media zaczną trąbić o podwyżkach, wielu sprzedawców zwietrzy na tym okazję do przyciągnięcia nowych klientów. Nie oznacza to, że z góry będą to złe oferty, a le to znak, że powinniśmy podwoić czujność.
Czytaj też: Prąd z pomocą lekarza, psychologa, a nawet pranie, gotowanie i sprzątanie. Awangardowa oferta Energi
Najprostszym wabikiem jest oferta z gwarancję cen prądu. Brzmi jak oferta doskonała – idą podwyżki, więc zawrę z firmą coś na kształt zakładu – umawiamy się na stałą cenę przez 3 lata. Jeśli stawki wzrosną – ja wygrywam, firma musi brać je na siebie. Jeśli spadną, to cóż, ja jestem tym przegranym.
Taryfy dla gospodarstw domowych zatwierdza pod koniec każdego roku na rok następny Urząd Regulacji Energetyki. Wcześniej firmy PGE, Enea, Tauron i Energa (a także jedyna w pełni prywatna firma w tym gronie, Innogy w przypadku taryfy dystrybucyjnej) muszą przekazać mu swoje propozycje cenowe.
Innogy na przestrzeni lat wywalczyła sobie możliwość nie podpadaniu pod rygor przedstawiania taryf sprzedażowych.
Dystrybucja to inna historia, bo każda z firm jest na przydzielonym sobie terenie naturalnym monopolistą (należy do niej infrastruktura) więc państwo zostawiło sobie furtkę do kontroli cen.
Czytaj też:Czy opłaca się wziąć nocną taryfę na prąd? Case study
Czytaj też: Oni odetną prąd car-sharingowi? Warszawę i kraj zaleją… skutery na minuty. Ja już jeździłem
Składniki rachunku za prąd rozkładają się mniej więcej po połowie jeśli chodzi o koszty dystrybucji i przesyłu. W ostatnich latach rosły głównie stawki za dystrybucję, bo pieniądze szły na rozbudowę przestarzałej infrastruktury. W tym roku dla odbiorców grupy taryfowej G, czyli gospodarstw domowych u czterech największych sprzedawców energii elektrycznej wzrost cen wyniósł ok. 0,5%.
Nieduże, trzyosobowe gospodarstwo domowe, które korzysta z taryfy całodobowej, płaci miesięcznie: w Enei o 13 gr mniej, w Enerdze 29 gr mniej, w PGE od 7 gr mniej do 1,16 zł więcej, a w Tauronie od 0,17 gr mniej do 68 gr więcej – różnice wynikają ze zróżnicowania cen i stawek opłat w poszczególnych obszarach działania jednej firmy.
Działająca na terenie Warszawy grupa Innogy nie przedkłada taryf za sprzedaż prądu, ale tylko za dystrybucję. W tym przypadku opłaty spadły o 73 gr miesięcznie.
Teraz możemy doznać szarpnięcia w taryfach sprzedażowych – i to tych opłat może dotyczyć gwarancja.
Czy warto zmienić sprzedawcę prądu? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Niedawno wymieniliśmy kilka warunków, pod którymi opłaca się zmienić sprzedawcę:
a) mamy duże roczne zużycie, np. powyżej 2500 kWh rocznie
b) zależy nam na dodatkowych bonusach takich jak ubezpieczenie assistance, pomoc fachowców, czy nawet pakiet zdrowotny
c) nasz nowy sprzedawca oferuje kilka umów w jednym, np. prąd i gaz, albo prąd, gaz, ubezpieczenie telefon i kablówkę.
d) nowy sprzedawca ma nie tylko tańszy prąd, ale i niską opłatę handlową. To w niej zaszyte są wszelkie opcje dodatkowe. Jej stawka może się wahać o kilku do kilkudziesięciu złotych miesięcznie
Więcej rad i pomysłów jak oszczędzać na domowych rachunkach znajdziecie w pełnej wersji niniejszego tekstu, która jest pod tym linkiem
Partnerem porad dla czytelników „Subiektywnie o finansach” w sferze oszczędzania na domowych rachunkach jest fiński dostawca prądu i gazu Fortum, który oferuje m.in. prąd w stałym abonamencie (tutaj szczegóły) oraz „Włącz prąd zawsze 20% taniej”, czyli taryfę z gwarancją ceny o 20% niższej od najtańszej na rynku (tutaj szczegóły).
Maciej Samcik's Blog
- Maciej Samcik's profile
- 3 followers

