Robb Maciąg's Blog, page 9
August 29, 2017
Lendż – stara stocznia na wyspie Keszm
W stoczni nie było nikogo. Nie było szkutników, nie hałasowała ani piła ani młotki ani nic co dodawało by życia temu miejscu. Tylko pan Ali, który pilnował wysokiej na 2 piętra drabiny, siedział nieruchomo czekając na nas i na opłatę „co łaska” za wpuszczenie nas na łódź.
Miejsce było wymarłe bo ponoć zbankrutowało bo nikt już nie potrzebuje drewnianych łodzi, którymi setki lat temu podróżowano nawet do Indonezji. Metalowe były tańsze. Szybsze.
Drewniane były drogie. Każda lendż kosztowała nawet 500.000 Euro bo robione były ręcznie. Z drogiego drewna. W dodatku przez Pakistańczyków, którzy wyjechali do domu bo nie było tu dla nich pracy.
Nie jestem typem wodniaka. Raz w życiu, mając 15 lat, pływałem przez kilka dni na Omedze więc żeglowanie i wszystko co do tego podobne mnie nie rusza, ale fascynuje mnie praca człowieka. Ręczna.Rzemieślnicza.
To co stało pod nami, ogromna łódź, która wszystkim przypominała Arkę Noego, przytłaczała swym ogromem. Te belki, te gwoździe, te dłuuuuugie deski, wygładzone ręcznymi heblami zapierały dech w piersi.
Niemal słyszałem uderzające o nią fale i wiedziałem, że walka z żywiołem, falami, sztormem i prądami to nie mój świat.
Co innego pan Ali.
On był moim światem.
Jego twarz, przekrwione oczy i głębokie zmarszczki.
Tak, to był mój świat.
[Lenj – Qehsm Island, Iran]
August 11, 2017
Rowerową drezyną w Szwecji
Będąc w czerwcu w Szwecji (na zaproszenie www.visitsweden.pl ) spędziliśmy pół niedzieli na drezynie :)
Niedaleko miasteczka Tomellila, niejaki Stefan, stworzył bardzo fajną atrakcję turystyczną – rowerowe drezyny.
Dystans wydaje się niedaleki. „Ledwo” 9km w jedną i 9km w drugą stronę, ale to w zupełności wystarczy przy przeżyć wspaniały dzień z rodziną.
Więcej na www.dressin.se
Jeszcze byśmy pojeździli. Z resztą – sami zobaczcie!
June 17, 2017
Trelleborgen czyli warownia Wikingów w Skani
Warownia Trelleborgen powstała „na nowo”, gdy 1980 roku, w miejscu starej cegielni miało powstać osiedle mieszkaniowe.
Nagle, w miękkiej ziemi, odkryto doły po „trelleborg” czyli specjalnie ustawionych palach. (od rodzaju warowni nazwę przejęło dzisiejsze miasto)
Dziś warownie leży w samym sercu osiedla co dodaje wszystkiemu smaczku, patrząc na mury otoczone blokami mieszkalnymi.
Dziś to bardzo fajne miejsce prowadzone przez strasznie pozytywnych ludzi.
May 21, 2017
[recenzja] Wielcy Odkrywcy
Z tłumu odkrywców jacy przewinęli się przez historię eksploracji, znamy tylko tych, którzy wrócili cali i zdrowi do domu oraz tych, o których opowiedzieli ich kompani. Wszyscy inni przepadli. Tak samo w historii jak i dosłownie – bez światków i bez słowa.
O tych, którzy wrócili do domu by opowiedzieć o swoich odkryciach wydano właśnie pięknie ilustrowaną książkę, której autorem są Marcin Jamkowski (tekst) i Karol Banach (ilustracje).
Książkę otwiera nie byle kto, bo sam Benedykt Polak. Polski mnich, który na ćwierć wieku przed Marco Polo dotarł do Mongolii, a którego postać przybliżył nam kilka lat temu Łukasz Wierzbicki w swojej książce „Wyprawa niesłychana Benedykta i Jana” . Dalej, obok postaci tak oczywistych jak Kolumb, Da Gama czy Cook, w książce odkryjemy Harrera, Nowaka, Zhew He, Livingstona (jak sądzę) i kilku innych, niespokojnych duchów, którzy uparcie dążyli do odkrycia tego co kryje się za horyzontem.
Marcin Jamkowski podzielił świat wielkich odkrywców ze względu na przestrzeń w jakiej działali dlatego mamy tu takie rozdziały jak Ziemia (wyżej wymienieni i kilku innych), Lód (Amundsen, Scott, Perry i Schakelton), Woda (Heyerdahl, Welsh, Piccard, Ballard, ale i Chmieliński jako odkrywca źródeł Amazonki) oraz Powietrze, w którym umieścił Earharta, Gagarina, Piccarda i Armstronga zostawiając ostatnią stronę książki dla Aleksandra Wolszczana – odkrywcy pierwszych planet poza Układem Słonecznym.


Książka nie była by tak wciągająca gdyby nie ilustracje Karola Banacha. Są duże (w końcu to rodzaj albumu, a nie kieszonkowej książeczki), kolorowe, dużo w nich charakterystycznych dla każdego z odkrywców szczegółów, ale i zabawnych drobiazgów, których odkrywanie będzie niezłą zabawą. Ilustracje statku Zhang He, Kazimierza Nowaka i jego załadowanego po brzegi roweru czy Welsha i Piccarda lądujących na dnie Rowu Mariańskiego działają na wyobraźnie tak samo jak tekst Marcina Jamkowskiego a zorza polarna malująca niebo nad głową Perrego zapiera dech.
W tym świecie sukcesów i kolorowych „pocztówek z podróży” jest i illustracja pozostająca na zawsze w pamięci, jako przypomnienie ciemnej strony eksploracji.
To leżący na śniegu, płaczący Robert Scott, z niewielkim namiotem i norweską flagą w tle.
Wielcy Odkrywcy, Marcin Jamkowski i Karol Banach. Wydawnictwo :Dwukropek, 120 stron, cena okładkowa 49,99zł. Dla dzieci 7+
>> Nasz wykład dla dzieci i młodzieży o Wielkich Odkrywcach <<

May 12, 2017
[RECENZJA KSIĄŻKI] Bolek i Lolek zwiedzają Polskę
„ – Nazywam się Bolek, a to jej Lolek.
Bardzo mi miło. Ja jestem Halima.
A nie Halina? – zdziwił się Bolek.
Nie – kobieta uśmiechnęła się. – Jestem Tatarką i nasze imiona są trochę inne niż Polskie.”
Historia wydaje się bardzo prosta – Bolek i Lolek jadą na wakacje do Krakowa. Nie przyglądają się za bardzo ani Staremu Miastu ani Wawelowi bo jedyne o czym marzą to spotkanie z Wawelskim Smokiem. Jakże wielkie jest ich rozczarowanie, gdy smok okazuje się tylko legendą i żelazną figurą ustawioną przy wejściu do pieczary, zrozumie każdy, kto będąc dzieckiem też chciał go spotkać.
A jednak, coś z tej legendy musi być prawdziwego, gdyż przy wejściu do smoczej jamy chłopcy znajdują mapę ze słowami „Tu byłem. Wawelski” i niewiele myśląc ruszają na poszukiwana smoka, które prowadzą ich, krok po kroku, przez całą Polskę.
Zuzanna Kiełbasińska, odpowiedzialna za treść literacką i Anna Nowacka, jako autorka przepięknych, kolorowych ilustracji, tworząc tę przepięknie wydaną książkę wyszły poza standardowe „zwiedzanie Polski” jakiego można by się spodziewać i chwała im za to. Zwłaszcza dziś, w czasach, gdy niektóre media i ruchy społeczne, próbują nas przekonać, że prawdziwym Polakiem jest jedynie katolik, Bolek i Lolek wędrują do prawosławnej Grabarki i muzułmańskich Kruszynian. Poznają synagogę w Ostrowcu Wielkopolskim, „w której spotykają się Żydzi. Kiedyś mieszkało ich w Polsce bardzo dużo – opowiadał Bolek.”
Chłopcy, wędrują oczywiście do tak oczywistych perełek jak Wieliczka, Gdańsk, Wrocław, Poznań i kilka innych, ale w trakcie swej wędrówki poznają miejsca, o których nie słyszało wielu dorosłych a co dopiero dzieci.
W tej krótkiej wędrówce po Polsce, która zajmuje 61 stron, po dwie strony na każde odwiedzone miejsce, z czego 3/4 zajmuje ilustracja pełna detali i nieoczywistych ciekawostek (ninja w Malborku? hmmmm?) spotykamy postaci z każdego zakątka Polski. Od Krzywego Lasu w Gryfinie, przez Czartowe Pole, Bieszczady, Kaszuby i Kaplicę Czaszek w Czermnej.
Jestem pewien, że książka „Bolek i Lolek zwiedzają Polskę” to dopiero początek całej serii pytań na które muszą przygotować się rodzice. Ciekawe jak sobie poradzą z tłumaczeniem kim jest golem, Nikifor, gryf czy kaszubski stolem.
Jak kończą się poszukiwania?
Oczywiście dobrze, ale w którym miejscu Polski dokładnie to już musicie doczytać sami.
Wystarczająco dużo „spojlerów” jak na jedną krótką recenzję.
Dodam jedynie, że na końcu książki czeka na wszystkich niespodzianka warta dobrego detektywa.
„Grabarka była nie-sa-mo-wi-ta. Źródło, cerkwie, ikony i mnóstwo krzyży. (…)
Proszę pani, dlaczego tutaj są te wstążeczki? – zapytał Lolek.
Ludzie zawiązują je, gdy im na czymś zależy. Dzięki temu lepiej pamiętają, po co tu przyjechali.”
***
Bolek i Lolek zwiedzają Polskę Oprawa twarda, Liczba stron: 64, Wydawnictwo: Znak, Rok wydania: 2016, cena okładkowa 34,90. Dla dzieci 8+
***
ps. Oczywiście, że jako człowiek, który z Bolkiem i Lolkiem objechał kawał Indii musiałem tę książkę przeczytać. Przecież to, tak jakby, oczywiste ;)
[RECENZJA KSIĄŻKI] Legenda o Sally Jones
„Ta opowieść ma swój początek w tropikalną burzową noc przed stu laty. Wtedy to, głęboko w afrykańskiej dżungli, urodziła się gorylica. Tamtej nocy nie świeciły ani gwiazdy, ani księżyc. Dlatego nestor stada wywróżył, że małpę dotknie w przyszłości wiele nieszczęść.”
Wydawało by się, że to będzie zwykła książka o gorylu, złapanym w afrykańskiej dżungli. Ot taka historyjka, jak to goryl „przechodzi z rąk do rąk, z cyrku do cyrku” i tak dalej i tak dalej.
Tymczasem, oczywiście, ale wcale tak nie jest.
Wszystko przez to, że Jakob Wegelius, nadał Sally cechy tak bardzo ludzkie, że tylko człowiek bez serca i empatii nie straci dla niej serca.
Tyle tylko, że tacy ludzie chyba rzadko czytają książki, więc zakładam, że każdemu kto po tę książkę skradnie ona serce już po pierwszych kilku stronach.
Widzimy tu ludzi okiem gorylicy, która traktowana jest jak prezent, zabawka, narzędzie zbrodni, cyrkowy rekwizyt, ale i sprzątaczka, kierowca, kucharka a nawet mechanik okrętowy.
We wszystkich tych sytuacjach, wszystkich z wyjątkiem pewnej bardzo bliskiej przyjaźni z mechanikiem okrętowych, Sully traktowana jest przedmiotowo. Jak niewolnik.
Jak jeden z setek tysięcy ludzi, porwanych, jak ona, z afrykańskiej dżungli, obwożonych po świecie dla przyjemności lub zysku innych ludzi.
Jest tu miejsce na miłość, złamane serce, oszustwo, ale i na wierną przyjaźń, która pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, gdy wszelką nadzieję ogranicza gruby żelazny łańcuch przypięty do obroży.
Czy ta książka ma jakiś happy end?
To już musicie sprawdzić sami, bo tak jak wiele, na prawdę wiele tematów poruszonych w tej książce jest potraktowane w nieoczywisty sposób tak i zakończenie nie wydaje się czarno-białe.
Tak czy inaczej – polecamy z całego serca.
Książka na pewno zamąci Wam w głowie i każe spojrzeć na zwierzęta trochę innym okiem a ilustracje pozostaną Wam w głowie na długo.
Książka definitywnie do wspólnego czytania. Jest trudna, zmusza do zastanowienia, ale chyba właśnie o to chodzi – by dziecko uczyło się od nas, dorosłych, co jest dobre, a co złe, co jest w porządku, co nie i czego możemy się spodziewać od innych ludzi – nie tylko miłości, ale i oszustwa i wszystkiego co mroczne i niesprawiedliwe.
„Pewnego wieczora stało się to, co stać się musiało. Kaspar Meyer pił cały dzień i zachciało mu się sprawić Sally Jones porządne lanie. Ale tym razem rzeczy potoczyły się inaczej niż zwykle ….”
***
Legenda o Sally Jones, tekst i ilustracje Jakob Wegelius, wydawnictwo Zakamarki 2015, dla dzieci 6+
May 9, 2017
[REZENZJA KSIĄŻKI] Żywiciel, opowieść o Afganistanie
Żywiciel, napisany przez Deborę Ellis to książka nie tylko dla dzieci (wiek 9+), ale i dla dorosłych.
Zwłaszcza w czasach, gdy słowo „muzułmanin” nabrało negatywnego znaczenia podsycanego strachem i internetową propagandą „fejsbukowych talibów” – ludzi, którzy brak podstawowej wiedzy i strach zastępują agresją.
Deborah Ellis nie próbuje przedstawić nam rzeczywistości pod rządami afgańskich talibów w jakiś wydumany sposób. Wykorzystuje do tego codzienne czynności, które wszyscy znamy a które w świecie talibów nabierają innych znaczeń. Nagle sąsiad nie musi być przyjacielem na którym można polegać i trzeba się go bać jako potencjalnego donosiciela.
Zwykłe okno przez które każdy z nas bezwiednie wygląda w ciągu dnia w Afganistanie musi być zamalowane, by nikt z ulicy nie widział mieszkających wewnątrz kobiet. Dla ojca Parvany, ich własne, niezamalowane okno jest symbolem buntu i wolności.
Książki muszą być albo spalone, ale dobrze ukryte a ich czytanie grozi aresztowaniem, pobiciem, lub karą śmierci.
Stadion piłkarski, na który, trochę przypadkiem dostaje się Parvana, okazuje się miejscem egzekucji, a nie miejscem sportu i radości.
Parvana dla talibów jest „tylko dzieckiem” dzięki czemu może w miarę swobodnie wychodzić z domu. Pomaga ojcu w jego codziennej pracy – czytaniu i pisaniu listów ludzim, którzy nie potrafią ani jednego ani drugiego. Jej starsza siostra i matka, nie mogą wychodzić z domu bez opieki mężczyzny, więc to na jej barkach leży codzienne przynoszenie sześciu wiader wody i drobne zakupy.
Pewnego wieczoru, jej ojciec zostaje brutalnie aresztowany. Kiedyś był nauczycielem historii, w dodatku kształcił się za granicą. By matka mogła pójść do wiezienia i dowiedzieć się o jego los, Parvana pisze jej kartkę, na której „mąż wyraził zgodę na wyjście z domu” i przypinaj ją mamie agrafką do burki. Nie musi się za bardzo martwić czy ktoś im uwierzy w autentyczność kartki czy nie, bo nikt za strażników i tak nie będzie umiał czytać.
Gdy ojciec nie wraca do domu, matka, pobita w wiezieniu i załamana nie wstaje przez kilka dni z łóżka, a w domu nie ma niczego do jedzenia Parvana ścina włosy.
Dzięki temu będzie udawała chłopca.
Od tego dnia to ona czyta i pisze ludziem listy.
Zostaje tytułowym żywicielem swojej kilkuosobowej rodziny choć ma tylko 11 lat.
***
Żywiciel to pierwsza część przetłumaczonej na 25 języków trylogii o Parvanie i jej rodzinie. Deborah Ellis to kanadyjska pisarka i działaczka na rzecz pokoju. Laureatka jednego z najważniejszych wyróżnień w świecie literatury dziecięcej – Sweden’s Peter Pan Prize. Dochody z trylogii przekazuje na pomoc mieszkańcom terenów objętych kryzysem.
Deborah Ellis, Żywiciel, wydawnictwo Mamania, tłumaczenie Grażyna Chamielec. 144 strony. Dla dzieci 9+
May 3, 2017
Wystawa „Aszura – Dzień Pamięci”
„Aszura – Dzień Pamięci” to moja pierwsza wystawa fotograficzna, która przy okazji, przepięknie zamyka 20 lat moich podróży.
Nie są to podróże częste, ale na ogół długie i zawsze zbliżające mnie do ludzi.
Wystawa powstała przy okazji mojego zeszłorocznego wyjazdu do Iranu, który był moim ósmym wyjazdem do tego kraju a drugim w okresie aszury. Zdjęcia powstały w ciągu dwóch dni, w mieście Jazd (Yazd) w środkowym Iranie.
Już 28 kwietnia, wystawa zawiśnie w >>Kinie Nowe Horyzonty<< we Wrocławiu i powisi tam przez dwa kolejne tygodnie.
15 maja wystawa zawisa w Poznaniu, w restauracji >>Wspólny Stół<< i powisi tam przez kolejne dwa tygodnie zanim pojedzie do Trójmiasta
Potem będzie Trójmiasto, Lublin, Katowice, Wałbrzych i Warszawa.
Po zakończeniu wystawy, w grudniu 2017, wszystkie fotografie zostaną zlicytowane
na rzecz Fundacji Hospicyjnej i Fundacji „Metropolia Dzieci” z Trójmiasta
Zapraszam
Wystawa to 24, duże, czarno-białe fotografie, w produkcję których zaangażował się Olympus Polska (jako producent sprzętu fotograficznego), Epson (jako sponsor papieru), Fotosilesia (jako drukarnia) i ITO Design (jako sponsor pokrywający wszelkie koszty produkcji wystawy).
Za co wszystkim im bardzo dziękuję.
Słowa, zwłaszcza takie na ekranie komputera, nie są wstanie oddać tego jak jest mi miło.
Wystawie patronują: Magazyn Kontynenty oraz portal Etnosystem.pl
January 27, 2017
Zasady są przyprawą życia … czyli noc na pakistańskiej pustyni.
Zasady są przyprawą życia.
Powiedz to piętnastolatkowi, to cię oczywiście wyśmieje i może nawet pożałuje. Ale czym byłoby życie, gdyby wszystko było nam wolno? Gdybyśmy nie mieli pewnego kodeksu zasad? Nawet tego dobrowolnego. Życie bez zasad też jest przecież zasadą!
Czy zasady, zakazy i przykazy nie pozwalają nam lepiej docenić tego, co mamy, tego, co możemy, tego, co nam wolno?
Czym innym jest na przykład Ramadan, jeżeli nie próbą wyhamowania naszego zwyczajnego życia i pokazania nam, jakie jest wspaniałe? Pokażcie mi człowieka, który, będąc muzułmaninem, raz do roku pości od świtu do zmroku przez cztery tygodnie i nie cieszy się z codziennego obiadu.
Pokażcie mi człowieka, który ma i może „wszystko”, i wciąż się z tego cieszy, wciąż czyni go to szczęśliwym i ekscytuje.
Rozbiliśmy namiot przy bunkrze-posterunku policji jeszcze przed zachodem słońca i musieliśmy poczekać z kolacją. Z szacunku do tych przemiłych policjantów, którzy ciągle nam powtarzali:
– Nie ma problemu, WY możecie jeść.
A jak ja mam jeść i zachwycać się czymś, czego inni, na których patrzę i z którymi rozmawiam, sobie odmawiają? Bo tego od nich wymaga religia i tradycja.
I którzy tak mocno w to wierzą, że nawet gdy słońce już zaszło za sąsiadujące z nami góry, wciąż czekali na dokładną godzinę „oficjalnego zachodu słońca, bo teraz jeść, to by było oszukiwanie”.
Rozmawialiśmy o wszystkim, by jakoś zabić czas. O rodzinach, o Pakistanie, cały ten zestaw pytań, ale jakoś bliżej i bardziej osobowo niż zwykle. Nie obeszło się oczywiście bez wspólnych zdjęć i uśmiechów, i zabawy przerzutkami. Udało im się nas nawet przekonać, byśmy pozwolili im pojeździć na „takich rowerach”.
I pojechali na nich.
I nie wracali przez pół godziny.
I zmęczyli się okrutnie, bo zrzucić przerzutki potrafili, ale podciągnąć już nie, i jechali na najcięższym przełożeniu.
Już po zmroku zebrali się w pary, zabrali karabiny, latarki i rozeszli się na swoje posterunki. Swoim „wy w nocy nie chodzić, my w nocy pilnować, ktoś chodzić – my strzelać” wygonili nas do szybkiego mycia i do śpiworów. Zapadła noc tak czarna, jak to tylko możliwe na pustyni, rozświetlana tylko setkami migających światełek na mijających nas ciężarówkach.
Już za chwilę, ukaże się coś starego … ale na nowo. Z okazji 10 lat ten naszej pierwszej wspólnej podróży.
Trzymajcie kciuki ;)
January 9, 2017
Dlaczego na Sylwestra odpalamy fajerwerki?
… no właśnie. Choć każdy z nas je zna, niejeden odpala co roku z okazji nadejścia kolejnego roku, ilu z nas (Was) wie, jak narodziła się ta wyjątkowo głośna i huczna tradycja.
Oczywiście z Chin, ale po kolei.
Dawno, dawno temu, gdy Chińczycy świętowali koniec roku przez dwa (DWA!) tygodnie, spotykali się całymi rodzinami przy stole i zajadali się różnymi, świątecznymi smakołykami, nawiedzał ich ogromny stwór Nian i niszczył, palił i zabijał wszystko i każdego kto stanął mu na drodze. Nian był dość pancerny i na prawdę ogromny i ludzie niewiele mogli mu zrobić.
Pewnego razu, ludzie odkryli, że Nian boi się hałasu i zaczęli używać bębnów by go odstraszyć, ale wciąż było to za mały hałas by ich uratować. Zaczęli więc palić bambus, który, gdy płonie, pęka z trzaskiem przypominającym strzał petardy. Hałas był już większy, trzymał Niana dłużej z dala od ich wiosek, ale wciąż za mały by ich uratować.
I tak, krok po kroku, Nowy Rok po Nowym Roku, wymyślili wreszcie fajerwerki, których huk i błysk trzyma Niana z dala od ich domów po dziś dzień. Tradycja rozeszła się po całym świecie i dzień nie ma już miejsca, gdzie nadejście Nowego Roku nie było by świętowane petardami i fajerwerkami.
Jedyną różnicą jest tylko to, że Chińczycy przeganiali Stary Rok (czyli legendarnego Niana) a my, tym samym hałasem witamy Nowy. Ot, taka niewielka różnica. najważniejsze, że od kiedy wymyślono fajerwerki, nikt już Niana nie widział. Pewnie siedzi skulony w jakiejś jaskini lub na dnie morza i pozwala nam zapomnieć o wszystkich porażkach i niepowodzeniach minionego roku.
O Nianie, tradycjach noworocznych i innych rzeczach dotyczących Chin, możecie się nauczyć na naszych warsztatach chińskich. Chiński Nowy Rok, już 28 stycznia. Doskonały powód by spotkać się warsztatach.
Robb Maciąg's Blog
