Robb Maciąg's Blog, page 10

January 4, 2017

Aszura 2016 (z Olympusem w tle)

To nie jest zwykłe święto religijne. To coś więcej. To modlitwa przez działanie co mnie, człowieka niereligijnego, fascynuje.


Był październik 2016, po raz kolejny byłem w Iranie i po raz kolejny jako pilot i do tego w Jazd. jedynym takim mieście na świecie. W rękach miałem Olympusa OM-D E-M5 Mark II, wypożyczonego od Olympus Polska i nie mogłem się nadziwić z jaką łatwością fotografowało mi się tak niewielkim aparatem. Tak, po latach analogowych i cyfrowych lustrzanek, przesiadłem się na bezlusterkowe maleństwo. Nagle ISO 2500 było czarne i bez szumu, autofokus, ultraszybki autofokus, dostępny był jak w smartfonie – z poziomu dotykowego ekranu co na ulicy świetnie zdawało egzamin. Mogłem, po raz pierwszy w moim życiu, obsługiwać aparat telefonem robiąc zdjęcia na długiej ekspozycji fotografując biczujących się Irańczyków w półciemnym meczecie.


To już nie był kolejny aparat jaki znałem, w którym zmieniła się ilość pikseli i szybkość autofokusa. To już była zupełnie nowa jakość. Zupełnie nowe, ultraszybkie, niewielkie i bardzo wygodne narzędzie.


Jedyne czego musiałem się nauczyć od nowa, to ergonomia, ale po dwóch tygodniach znałem już każdy przycisk bez odrywania oczu od wizjera.


I tak, po cichu, zostałem kolejnym ambasadorem Olympusa. No kto by pomyślał :)


OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 04, 2017 03:26

October 30, 2016

„Azja slow, Azja deep” czyli kolejna recenzja

Dostałem recenzję. Co prawda od koleżanki, ale takiej niemal internetowej (widzieliśmy się na oczy raz, 9 lat temu, i od tamtego czasu podglądamy się na fejsie), więc prawie jak od „obcej”. (Dziękuję Ci Ewo. Nawet nie umiem napisać jak bardzo)


Recenzja mnie wzruszyła, bo ktoś wyczytał z książki coś co chciałem w niej przemycić. Czyli – udało mi się!


„„Azja slow, Azja deep”;) Robert, wielkie dzięki. Przypominasz, że nadal są dobre książki w morzu wszelkich kiczowatych „jak żyć” i „co zobaczyłem i z kim wypiłem” i tych wszystkich którzy jeźdżą do Azji i mówią jak to się da przeżyć za jednego dolara i trzeba dążyć do perfekcyjnego wyczyszczenia piecyka (darując sobie oczywiście także wypowiedzi osób, którzy uważają sie za „mistrzów i przewodników” i wciskają wszem i wobec hasła typu „jesteś zwyciężcą”).


Wiesz, generalnie, czytając średnio 2-3 książki tygodniowo, mam często chwile refleksji: czego jeszcze chcę od literatury? czego szukam? czy nie jest tego za dużo? Przeciez mam już tyle treści w sobie…treść, treść, treść, słowa, słowa, słowa, wiedza… I wiesz co? po przeczytaniu kilku zdań z „Tuk, tuk cinema” wiedziałam: to jest to czego szukałam: dojrzałości autora/autorki. Równowagi(bo Twoje opisy sa dobre: jest pięknie i nie jest TYLKO pięknie: to znacznie bardziej złożone, zauważasz, co mnie bardzo cieszy, że nie ma, mówiąc najprościej, jednego koloru), uczciwości(przede wszystkim wobec samego siebie, a co idzie za tym w dalszej kolejności wobec czytelnika). Niewiedzy (tak! nie-wiedzy, przyznania się przed samym sobą: jestem człowiekiem, jestem omylny/omylna, popełniam błędy). To jest tak niby cholernie oczywiste (a tak mało spotykane w literaturze, że aż boli) i dlatego wciąż na nowo, trzeba o tym pisać i mówić.


Czytam o Twojej wyprawie do Indii, śmieję się, uczę, dziwię (ślub z drzewem? ciekawe), zdaję sobie sprawę z tego jak wiele mam. Tak po prostu, wiesz? Jak kurde wiele szczęścia mamy żyjąc tu i teraz. Jak wiele możemy. To jest, myślę, książka przede wszystkim o możliwościach właśnie, o wybieraniu drogi,bądź rezygnowaniu z niej czasem, o poszerzaniu perspektyw, o tym, że można zobaczyć głębiej, próbowac rozumieć albo i nie, może czasem zwyczajnie przyjmować stan rzeczy. Dla mnie jest dużo zdań-kluczy w Twoim tekście. Chyba najbardziej podoba mi się rzeka: ta związana z Twoim urodzeniem i ta, wzdłuż której podążasz na skuterze. Z wielką przyjemnością szukałam opisów Gangi i jej różnorodności. To piękne jak zauważasz, że czasem ta święta, wielka, dająca życie milionom, jest też.. zwyczajna.Płynie swoim spokojnym rytmem.


Przy okazji „Tuk Tuk cinema” myślę też o marzeniach. Że bez nich jest się żywym trupem. Pustką. Bez marzeń nie ma mowy o dążeniu do bycia lepszym dla siebie i innych, do bycia lepszym człowiekiem. W marzeniach człowiek może pozwolić sobie przecież na dokładnie wszystko. Marzenia to wewnętrzna wolność. Dają siłę, karmią wyobraźnię, i dopóki się marzy i dąży do realizacji, czasem choć w części, dba się o to co wewnątrz, pielegnując zdziwienie codziennymi drobiazgami, to jest po prostu.. pełnia.

Fajnie czytać o realizacji marzeń, takiej prawdziwej, z wysiłkiem, z tysiącem pytań, i jednocześnie z uśmiechem, czasem ze łzami w oczach. Tym kurde wszystkim, tym czym jest prawdziwe, złożone i… bogate życie.

I tak sobie myślę Robert, wiesz, że dobrze, że jest nas (coraz) więcej, osób, które mają niestandardowe cele do realizacji. Miłe uczucie.”


tuktukcinema2


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on October 30, 2016 13:11

September 20, 2016

TukTukCinema czyli moja najważniejsza książka …

betukt-okladka-webTo niby czwarta, czysto podróżnicza moja książka, ale tak jak każda poprzednia – jest najważniejsza.


Jak każda inna – powstała w określonym czasie i przestrzeni. W określonym momencie życia, sposobie myślenia, sytuacji która akurat mnie otacza i wielu innych drobiazgów, które podpowiadały mi słowa.


Tuk Tuk Cinema powstała półtora roku po indyjskiej podróży, kiedy to poznawałem świat leżący nad Gangesem jeżdżąc moim malutkim, objazdowym kinem w którym królował Bolek, Lolek, Reksio i dziecięcy śmiech. Inna to była podróż bo miała w sobie określony cel. Wszystkie poprzednie były szwendaniem się po drogach tego świata, a ta była inna. Ta była bardziej zaplanowana. Miała punkt startowy, zadanie i metę.


Od dziś, Tuk Tuk Cinema jest do dostania w księgarniach online, a już za kilka dni powinna być na księgarnianych półkach. I znów, jak zawsze, jestem lekko zdenerwowany. Inny język, inne historie, inny świat. Co powiedzą na to moi czytelnicy?


Zobaczymy za kilka chwil …


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 20, 2016 12:17

July 25, 2016

Nasze nowe książki

… ale tu było ciasno. Czasu niewiele, pracy całe mnóstwo i blog, zwykły blog, sam i naturalne poszedł do szuflady.

Ale znów ożywa. Musi ;)

Jest koniec lipca, a nam udało się wydać po raz drugi, odświeżony i rozszerzony Podręcznik Przygody Rowerowej. Tak tak, niby ten sam co kilka lat temu, ale zmieniliśmy wszystkie inspirujące opowiadania, dodaliśmy jedną nową trasę i dodaliśmy rozdziały o dzieciach, przyczepkach, psach i kobietach. Na stronie tytułowej zebrało się 50 autorów! Od takich, którzy napisali opowiadanie do takich, którzy partycypowali małym zdjęciem. 50 osób dzieliło się swoim doświadczeniem i swoją pasją.

Podręcznik, jak zawsze, do kupienia na stronie wydawnictwa Bezdroża.


***


tuktukcinema-okladkaDruga sprawa, to druga książka :) Nareszcie, po miesiącach bezproduktywnej ciszy i braku czasu, udało mi się przysiąść, przeczytać jakieś 30 książek o Indiach i napisać moją przygodową książkę. książkę o Indiach pozytywnych, kolorowych, pełnych dobrej energii i walki z uprzedzeniami i nędzą. Udało mi się napisać moje Tuk Tuk Cinema!


Właśnie jest w składzie i za kilka dni wjeżdża do drukarni. A potem jeszcze tylko wyschnie, obklei się wszystko przepiękną okładką, którą znów zrobiła nam Natalia Oprowska. Jest moc!

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 25, 2016 10:19

April 13, 2016

Godzina Prawdy w Trójce

Kiedy Michał Olszański zapytał mnie czy miałbym czas by wpaść do Trójki i porozmawiać z nim w audycji Godzina Prawdy … nie mogłem do końca uwierzyć. Przez jakiś czas miałem z Trójką dużo wspólnego, bo i audycja z Michałem Nogasiem o książce Tysiąc Szklanek Herbaty, bo i książka o Henryku Sytnerze i częste wizyty w Trójce … ale Godzina Prawdy to było coś co powodowało, że ego rosło mi pod niebo :)

Ja .. Robb Maciąg, miałem wystąpić w kultowej audycji ;)


No to wystąpiłem. Audycja ukazała się w piątek po Bożym Ciele, czyli niemal rok temu.


Pozdrawiam

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on April 13, 2016 06:29

March 22, 2016

Medicine Baba

Gapiłem się na starszego pana, który żywym i raźnym krokiem, w bardzo krótkich spodenkach i grubym swetrze pędził gdzieś w nieznane. Ręce założył za plecami, głowę podniósł wysoko i jakby podśpiewując, dreptał przed siebie nie widząc niczego i nikogo. Wydawało mi się, że mogę coś o nim wiedzieć. Że jestem już taki mądry, że widzę dziadka i wiem, że to dziadek. Może nawet bezdomny, albo żebrak. No bo kim by miał byś skoro to są Indie, a on mizernie ubrany.

Szufladkowanie samo się wciskało do głowy.


Może to był ktoś taki jak Omkarnath Sharma, emerytowany pracownik banku krwi w Delhi. Człowiek, który już od lat chodzi, od drzwi do drzwi po bogatych dzielnicach i zbiera od ludzi resztki lekarstw. Lekarstw, które tylko zalegają półki, leżą niewykorzystane, niewybrane do końca zamiast pomagać innym. Medicine Baba, jak nazywają go ludzie w Delhi, zbiera te lekarstwa właśnie dla innych. Chciałby stworzyć „Obwoźny Bank Lekarstw Dla Biednych” na pomysł którego wpadł już 2008 roku, gdy zawaliła się, nieskończona wtedy stacja metra Laxmi Nagar. Ranni leżeli w szpitalach i niemal dosłownie wylizywali się z ran gdy w tym samym czasie, śmietniki w bogatych dzielnicach pełne były niepotrzebnych resztek lekarstw.

Omkarnath, codziennie wyrusza na łowy. Jeździ autobusem do bogatszych dzielnic, a tam gdzie nie może dojechać, idzie na pieszo. Wszystko co z bierze, jest potem skrupulatnie katalogowane – nazwa leku, producent, data przydatności oraz imię i adres darczyńcy. Dla niektórych NGO i niektórych szpitali Medicine Baba stał się takim samy dostawą leków jak oficjalni dystrybutorzy.

Omkarnath Sharma, ma dziś 80 lat, jest niepełnosprawny, ma 44 letniego, chorego syna i niewiele pieniędzy, ale nie wyobraża sobie by miał przestać robić coś na co liczy tak wielu.


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 22, 2016 10:36

March 15, 2016

Lot Do Nikąd

Na peryferiach Delhi stoi wyjątkowy samolot. Nie dość, że pod dachem i między budynkami, to nie ma ani skrzydeł, ani silników a mino to, i tak, odwiedza go codziennie setki ludzi. A dokładnie – dzieciaków.
Wszyscy dookoła znają ten samolot, jako Flight To Nowhere czyli Lot Donikąd. Miejsce, w którym uczniowie delhijskich szkół, za równowartość jednego amerykańskiego dolara (jeżeli go mają) lub zupełnie za darmo (jeżeli muszą), mogą wsiąść do prawdziwego samolotu i poczuć się przez chwilę jak w … podróży donikąd.
Wszystko jest jak najbardziej prawdziwe – samolot, stewardessy, karty pokładowe, pokaz o maskach z tlenem i kamizelkach ratunkowych. Co bardziej wytrwali, mogą nawet wsiąść z prawdziwym, choć emerytowanym pilotem, do kokpitu i prawie wszystkiego po dotykać.


To Bahadur Gupta, były pilot, który za 30 tysięcy złotych, w 2003 roku, kupił starego AirBusa 300. A wszystko przez to, że chciał dzieciakom sprawić przyjemność.


Kapitan pochodzi z małej wsi leżącej w stanie Haryana czyli gdzieś niedaleko Delhi. Gdy w 1980 został pilotem wcale go nie dziwiło, że ludzie z jego wsi chcieli zobaczyć jak wygląda samolot. Nikt nie rozumiał, że to nie takie proste jak pokazać komuś autobus czy nawet pociąg, ale Gupta bardzo chciał zrobić dla swoich coś miłego i raz nawet zaprosił kogoś do samolotu. Problem leżał jedynie w tym, że ten ktoś, kogo nie chce zdradzić z imienia, miał się nie odzywać tylko iść za Guptą jak gdyby nigdy nic. Sprawa się oczywiście rypła, Gupta miał poważne problemy, ale to właśnie wtedy, zrozumiał, że nic go chyba tak w życiu nie ucieszy, jak posiadanie własnego samolotu by dzielić się nim z innymi.

Gupta zna dzieci dobrze i wie co podoba im się najbardziej. Nie, wcale nie karty pokładowe czy rozdawane wszystkim cukierki a „awaryjne lądowanie”. To właśnie wtedy, na koniec wizyty, dzieci i ich opiekunowie, wysiadają z samolotu po ślizgawce. Wszyscy się śmieją, niektórzy popiskują, a potem wracają znów do szkoły, do domu, lub do slamsu. W 2003, sprzedał trochę ziemi by zebrać pieniądze a samolot stał po prostu u niego na podwórku. Dziś, dookoła ich domu stoją dziesiątki innych domów, a samolot stoi pod dachem. Gdy go kupował i brał się za remont, wydał na to wszystkie oszczędności – dziś linie lotnicze wykorzystują jego samolot jako atrapę treningową prawdziwego AirBusa i nawet mu za to płacą.


Na dobrą karmę trzeba przecież dobrze zapracować.


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 15, 2016 04:43

March 8, 2016

Mur Mani

Wolno go obchodzić tylko zgodnie ze wskazówkami zegara. Tak już jest i nieważne czy w to wnikasz czy też nie, ale tak robisz .. .bo tak trzeba ….


Jest niewysoki, sięga ci najwyżej do szyi i bardziej przypomina prostokątną, długą rampę niż rzeczywisty mur, ale tak to ktoś kiedyś przetłumaczył i tak już zostało …


Wolno Ci dołożyć do niego kamień z wyrytą mantrą, ale nie wolno Ci takiego kamienia zabrać. Choć korci … choć chciałbyś mieć taką mantrę w domu … anie nie jesteś wandalem i postkolonialnym gnojkiem więc nie dotykasz …. najwyżej fotografujesz …


Te kawałki poniżej … to Mani w Ladakhu, w dolinie Nubry … miejscy wciśniętym pomiędzy pogranicze pakistańskie i tybetańskie … miejscu, które przypomina co to znaczy życie z dala od nie-życia …


maciag-ladakh-tybet-mani-wall-01 maciag-ladakh-tybet-mani-wall-02 maciag-ladakh-tybet-mani-wall-03 maciag-ladakh-tybet-mani-wall-04 maciag-ladakh-tybet-mani-wall-05 maciag-ladakh-tybet-mani-wall-06 maciag-ladakh-tybet-mani-wall-07 maciag-ladakh-tybet-mani-wall-08

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on March 08, 2016 13:04

February 11, 2016

Wąwóz Myśliborski czyli Wielkie Odkrycia Małego Człowieka #1

Patrzy człowiek przez okna i sam już nie wie jaka to pora roku. W kalendarzu luty, za oknem początek kwietnia a dookoła halny.


Od dłuższego czasu popadliśmy z Anią w przekładanie. Robimy warsztaty, ja kończę nawą książkę i ciągle mamy powody by „coś przełożyć” więc gdy dziś wpadliśmy na pomysł spaceru wiedziałem, że albo szybko wyjdziemy z domu, albo nic z tego nie będzie.


Nordic Cab wylądował w samochodzie (w Skodzie Roomster mieści się bez składania, wystarczy zdjąć koła i dziwnym zbiegiem okoliczności jest niemal tak duży jak nasz bagażnik), Pola w nieodzownym kombinezonie DucksDay, w foteliku a my ruszyliśmy na wycieczkę do Wąwozu Myśliborskiego. Całe 18 km od domu, choć zawsze wydaje się, że wąwóz jest dużo, dużo bliżej.


Nordic Cab jeszcze nie jest nasz, czekamy na dostawę modelu 2016, ale przemili Asia i Darek, ze sklepu BikeOVO pożyczyli nam wcześniejszy model byśmy nie musieli czekać i świetnie się bawić.


A bawimy się świetnie, bo Pola od razu polubiła przyczepę. Zwłaszcza, że w niej nie wieje, można się wygodnie przespać (bo siedzenie można rozłożyć i mała śpi jak anioł) no i koła są zamontowane na takich dobrych piastach, że można to wszystko pchać jednym palcem (pomijam fakt, że Ania sama to wszystko składa, pakuje do auta, wypakowuje i rozkłada).


nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-01


Droga była wygodna, szeroka, leśna. W sam raz dla małego odkrywcy, który ni usiedział długo w Nordic Cab’ie. Mała wyrwała się od razu na spacer i wszystko było w zasięgu jej oczu. Fajnie patrzeć jak dorosły mało widzi i jak maluch mu ciągle o tym przypomina wołając co chwilę „o! rzeczka!”, „o! liści nie ma” itd itd itp.


nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-02 nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-03


Minęliśmy rozdarte, hałaśliwe dzieciaki, które przyjechały do Wąwozu na wycieczkę w ramach półkolonii (tak, zwróciłem paniom uwagę, że to rezerwat. Próbowały tłumaczyć, że „dzieci przecież zawsze hałasują”, ale jakoś się dogadaliśmy), minęliśmy kolejne mostki i fantastyczne skały. Pola była w siódmym niebie pokazując co chwilę coś palcem.nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-06 nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-07 nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-09


Przyłapaliśmy się na tym, że ciągle wspominamy Małej, że woda w rzeczce jest bardzo zimna, ale jakoś nikt z nas nie wpadł na pomysł by zwyczajnie pójść to sprawdzić. Takie to .. rodzicielskie gadanie zamiast próbowania. No, zdarza się. Na szczęście udało nam się to naprawić …nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-13


Poprószył zmrożony śnieg, wiatr ucichł gdzieś w koronach drzew a my doszliśmy do połowy szlaku i nagle zrobiło się jeszcze bardziej przygodowo. Jak dla nas, przyczepkowych nowicjuszy, trochę za bardzo offroad więc zawróciliśmy. No, może gdyby przyczepa była nasza, to … kto wie …

nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-10


nordic-cab-ku-sloncu-maciag-wawoz-mysliborski-11

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on February 11, 2016 09:46

February 9, 2016

O tym jak Ganges zamieszkał na Ziemi …

Ganges spadł z Nieba na Ziemię i to wystarczy by był święty. Właściwie to to jest ona, kobieta, rzeka i jest święta ponad wszelką świętość. I nikt nie jest godzien by o tym dyskutować i by się nad tym zastanawiać. Nawet wtedy, gdy stoi w wielkim mieście Kanpur i patrzy na dziesiątki garbarni wylewających ścieki prosto do tej Świętości. Nawet wtedy gdy wie, że ponad 100 miast, leżących nad nią, nie ma oczyszczalni ścieków.


IMG_0184


Zanim tak się stało, zanim w Kalkucie, woda przekroczyła wszelkie normy norm i nie nadaje się nawet do mycia, Ganga płynęła sobie beztrosko po Niebie. Nie myślała ani o ludziach ani o tym podłym świecie, tam w dole, niegodnym jej obecności. I była tak przez całą wieczność i wszystkim było dobrze, ale nie – trzeba było namieszać i ściągnąć ją na Ziemię.


Na ziemiach przez które dziś płynie Ganga i jej dopływy, istniała odwieczna tradycja ashvameda. Król, by wymasować sobie ego i by pokazać wszystkim dookoła, że jest szefem szefów wysyłał na wędrówkę po okolicznych ziemiach swojego najpiękniejszego ogiera. Koń musiał być bezwarunkowo piękny i silny jak piękne i silne było królestwo. Za każdym razem kiedy wrócił był oznaką władzy nad całym światem i by nikt nie miał co do tego wątpliwości był składany już po wszystkim w ofierze.


King Sagar, potomek samego Ramy, tego od uwolnienia królowej Sity, bitwy na Sri Lance i święta Diwali wypuszczał konia 99 razy a ten 99 razy wracał cały i zdrowy a co najważniejsze – zadbany. Bo konia trzeba było karmić, myć i chronić by nic mu się niestało i by król nie wpadł na pomysł, że skoro koń zdechł i to i poddani życzą tego samego królowi. Król Sagar wypuścił więc po raz setny pięknego konia, lecz tym razem, Indra, król  bogów, miał dosyć ciszy i spokoju i postanowił trochę zamieszać w stosunkach międzyludzkich. Konia nie zabił, ale ukrył w świętym mieście Ayodya w pustelni niejakiego Kapila Muni. Człowiek był to święty, w medytacji głęboko pogrążony i przez to nieświadom intrygi. Powoli minął rok, a ogier nie wracał.


IMG_0035


Jakimiś tajnymi kanałami rozeszła się wreszcie wiadomość, że Kapila Minu maczał palce w zniknięciu konia i że go więz co oznaczało tyle, żer ma gdzieś królewską władzę i że trzeba by go za to ukarać. 60 tysięcy książąt postanowiło napaść na pustelnika, konia odebrać a zuchwalca w mękach zgładzić, jednak ten nie był w czoło bity i w jednej, szybkiej i decydującej walce spalił ich wszystkich magiczną sztuczką o której słowa wyjaśnienia nie ma w żadnej legendzie.


W królestwie zapanował szok i lament. Król padł na kolana i zamiast szukać pomsty w niebie, spotkał się z Munim. Błagał o pomoc, jakieś pocieszenie, ukojenie zbolałego serca. Muni nie po to medytował tak dużo by nie mieć pomysłu co robić. Bo musicie wiedzieć, że, oczywiście,  nikt nie mógł wskrzesić książąt, ale dopóki ich popioły walały się to tu to tam, ich dusze nie mogły znaleźć spokoju i to nie dawało królowi ulgi. Coś musiało je zmyć do oceanu i Muni wymyślił co.


Kazał królowi modlić się do boga Brahmy, by ten, wzruszony tragedią wyrosła z intrygi i Indry, zlitował się nad duszami niewinnych książąt i zesłał potężną Gangę na Ziemię. Ganga ani myślała opuszczać Niebo. Buntowała się, wzburzała, strzelała fochy, ale Brahma już podjął decyzję i nie było odwrotu. Skoro tak, pomyślała wściekłą Ganga, skoro Brahma chce bym zeszła na Zimie, to niech patrzy jak moja potęga ją niszczy. Ruszyła z impetem w dół, wyrwała się wodospadem wprost w Himalaje i już, już miała je sobą miażdżyć i kruszyć gdy jej nurt trafił we włosy Śiwi. Poproszony przez Brahmę, rozpuścił swoje loki i przyjął na siebie jej siłę a ta wpadła już w kompletną furię i tym bardziej zła, chciała go utopić. Śiwa stał jednak twardo i rozdzielił ją na siedem strumieni.


Ganga, pozbawiona swojej siły, uspokoiła się dość szybko i gdy tylko znów połączyła się w jeden nurt, ruszyła spokojnie  w piękną dolinę, którą miała od teraz zamieszkiwać. Popłynęła wprost do ziem, gdzie czekały na nią popioły książąt, które zabrała do oceanu.


Od tego czasu, Ganga wciąż jeszcze miota się i strzela fochy, ale ludzie nauczyli się jej humorów i żyją na jej brzegach w miarę bezpiecznie. Żyje ich tam dużo. Bardzo dużo. Niektóre liczby sugerują, że w całym dorzeczu żyje co dziesiąty człowiek na świecie.


IMG_0014


… i taka jest, ta legenda o Gangesie …


 


 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on February 09, 2016 12:30

Robb Maciąg's Blog

Robb Maciąg
Robb Maciąg isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Robb Maciąg's blog with rss.