Robb Maciąg's Blog, page 13
March 30, 2014
Tyle godzin warsztatów a dzieciaki nie do zdarcia
… dokładnie :)
Dokładnie wczoraj, we Wrocławiu, w ramach Festiwalu Zdrowia, zajęliśmy się dzieciakami by ich rodzice (głównie mamy) mogły zająć się sobą.
Dzieciaki były wspaniałe i tak wytrwałe, że gdy przed godziną 19, po 10 godzinach tego aktywnego „przedszkola” Robb miał już dosyć ona wciąż świetnie się bawiły.
Były warsztaty chińskie (noworoczne plakaty, nauka jedzenia pałeczkami, „podrabianie” chińskiej porcelany), indyjskie (ozdoby Diwali, krótki mecz krykieta, joga), o smakach i przyprawach (indyjska herbatka i malowanie wyjątkowych obrazów … przyprawami) oraz na koniec – wykład o wielkich odkrywcach i rysowanie wszelkich map.
Najbliższy festiwal już za pół roku i już zdążyliśmy się wprosić z kolejnymi warsztatami. O dziwo, nikt nie oponował :)

Warsztaty Chińskie – robimy koperty na pałeczki

W tworzeniu plakatów na chiński nowy rok próbowali swoich sił nawet dorośli

Gdybyśmy umieli malować henną to zrobili byśmy to właśnie tak …

Stopy Lakszmi czyli tradycyjne ozdoby diwali

Do malowania używaliśmy pięciu różnych przypraw i okazało się, że cynamon słabo się do tego nadaje, ale kurkuma …
March 16, 2014
Aukcja dla Jharkot na Trzech Żywiołach!
W koszyku aukcyjnym znajdziecie takie oto skarby i, gdyby ktoś miał jakieś obawy – pamiętajcie WSZYSTKO 100% zebranych pieniędzy idzie na stypendium. Gwarantuje Wam to statut fundacji Szkoły Na Końcu Świata i ja sam czyli Robb.
No to mamy listę wspaniałych dobroczyńców. Teraz to tylko trzeba kupić za maksymalną cenę i komuś w Jharkot zmienimy życie na lepsze – wyślemy tego kogoś do szkoły :)
A co!
Pamiętajcie – niedziela, 23 marca, około godziny 21, w ramach festiwalu Trzy Żywioły.
***
Od festiwalu TRZY ŻYWIOŁY: książka Pojechane Podróże 2 z autografami niemal wszystkich (I TO JAKICH!) autorów!
Cena wywoławcza – tylko 50 zł
***
Od Adama Bieleckiego: Wielka, piękna sweetfocia, wydrukowana na pleksie, którą Adam z`robił sobie po zejściu z pierwszego zimowego wejścia na Gaszerbrum. (zdjęcie otrzymaliśmy od wspaniałych dziewczyn z Gorzowa)
Cena wywoławcza – 150 zł [dla chłopaków i 1500 dla dziewczyn :) ]
***
Od Oli Dzik:
„naturalna kredka do oczu, używana przez kobiety w Wachanie, a także przez starsze pokolenie Pamirek po tadżyckiej stronie granicy.”
Cena wywoławcza – 50 zł
***
Od Moniki Witkowskiej: talerzyk-tacka z Algierii,z symbolem tamtejszych Tuaregów – stylizowanym Krzyżem Południa.
Nówka-sztuka, jeszcze w folii, co jak się przypatrzymy, na zdjęciu widać . Przywiozłam go kilka lat temu z mojej którejś tam podróży do Algierii, kraju który wyjątkowo lubię. Konkretnie był to prezent od rodziny którą ponałam w jednej z saharyjskich wiosek,do której trafiłam autostopem z lokalsami wracającymi z targu.
oraz figurka Ganeszy,
mojego ulubionego bóstwa w religii hinduistycznej.Związana z nim jest ciekawa legenda – zainteresowanych odsyłam choćby do internetu. Tego Ganeszkę przywiozłam z Nepalu, z mojej ostatniej wyprawy na Everest. Kupiłam go jeszcze przed wyruszeniem w góry,żeby przynosił mi szczęście, ale był zbyt ciężki by go tachać w plecaku, więc czekał na mnie prawie dwa miesiące w hotelowym depozycie w Katmandu.
Cena wywoławcza - 100 zł od sztuki
***
Od Marcina Zaborowskiego: Fotografię birmańskiego rybaka. Profesjonalnie oprawione, na profesjonalnym papierze, limitowana edycja. [Biała rama]
Cena wywoławcza, sugerowana przez Marcina to 200 zł [W galerii wisi za 750!]
***
Od Bartka Sabeli: Bransoletka damska przywieziona z obozów uchodźców Sahrawi znajdujących się na terenie Algierii, koło miasta Tindouf.
Cena wywoławcza – 100 zł
***
Od Izy: Jedyny taki pasek na aparat fotograficzny na świecie. Ręczna robota, prosto z Gorzowa.
Cena wywoławcza – 100 zł
***
Od Agi Doberschuetz: Torba ‚RecyBags’ - ręcznie wykonana na Filipinach z recyklingowanych worków na ryż, w ramach programu pomocy najuboższym. Nie ma drugiej takiej torby na całym świecie :)
Cena wywoławcza [rynkowa] – 150 zł
***
Od Tomka Grzywaczewskiego: taki jeden but :) {info już niedługo}
***
Od Robb’a Maciąga: wielki agat, prosto z Krainy Wygasłych Wulkanów czyli Gór Kaczawskich.
Cena wywoławcza [rynkowa] – 150 zł
***
Od Barbary Radwańskiej: mamy aż 4, wyjątkowe rzeczy :)
1. Mięciutkie siedzonko- poduszka z karnawału w Rio 2012, na którym siedziałam niemal całą paradę szkół samby :-)
2. Piórko z przebrania karnawałowego Rio 2012 – na pewno miała go na sobie jakaś ognista tancerka :-P
3. opaska z Rajdu Dakar, wstęp do salonu dla VIP na odcinek rozpoczęcia w Buenos Aires
4. chustka ze słynnych biegów byków w Pampelunie, która miałam założoną, gdy zwiewałam przed bykiem :-P
Cena wywoławcza każdej pamiątki to 50 zł
***
Od Dominika i Sylwii Zawadzkich: płaskorzeźba – głowa Buddy. Prosto ze Sri Lanki. Zakupiona u lokalnego artysty w miejscowości Unawatuna. Jakieś 30×20 cm.
Cena wywoławcza – 100 zł
***
Od Kasi i Rafała Siudowskich: parasolka, prosto z Birmy!
Cena wywoławcza – 100 zł (no mniej nie można ;))
___
Pozdrawiam, Robb
January 20, 2014
Henryka Sytnera Wakacje na Dwóch Kółkach
Zbieranie materiałów i samo pisanie zajęło mi ponad 9 miesięcy.
9 długich miesięcy katorżniczej pracy, która głównie polegała na poszukiwaniu laureatów tego konkursu, namawianie ich na wywiad, wysupływanie z tych wywiadów historii, legend, przygód i osobistych przeżyć. Życiowych zmian.
Zdarzyło mi się już napisać książkę na podstawie wywiadów, ale nigdy wcześniej nie robiłem tego na taką skalę.
Książka za kilka chwil znajdzie się w drukarni i od połowy marca będzie w księgarniach.
Nie powiem Wam jak się zaczyna, ale mogę Wam opowiedzieć jak się kończy.
A kończy się tak …
„TRUDNO UWIERZYĆ, ALE HENRYK NIGDY NIE KOLEKCJONOWAŁ żadnych pamiątek. Zwyczajnie parł do przodu z następnym projektem, z następnym radiowym wyda- rzeniem. Zanim udało mi się go namówić do napisania tej książki, ponoć odmówił już innym wydawnictwom. Ale my już się trochę znaliśmy. Byłem gościem w jego au- dycjach z racji mojej rowerowej pasji, która zaprowadziła mnie nie tylko do Indii czy Chin, ale pchnęła w stronę pisania. Nie wiedziałem jednak, czy to wystarczy, by namówić Henryka na opowiedzenie o sobie i swoim życiu. Wspomnienia z Wakacji mogłem wyciągnąć od innych, ale życie Henryka było tylko jego i tylko on mógł mi je opowiedzieć.
Po krótkiej rozmowie w studiu M5 przy Myśliwieckiej zgodził się na książkę, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze — chciał ją przeczytać jako pierwszy, po drugie — Henryk miał sobie przypominać, a to ja miałem wszystko spisać. On nie miał czasu i ochoty, żeby ślęczeć nad kartką i spisywać swoje wspomnienia — to miała być moja czarna robota.
Bardzo szybko okazało się, że z tym przypominaniem nie będzie łatwo.
O ile dotyczyło to jego życia — wszystko szło powoli i w dobrym kierunku, ale 50 lat pracy w radiu przyćmiło wiele wspomnień.
Musiałem zabawić się w detektywa. Odszukiwać ludzi, którzy nawet nie wie- dzieli, że taki ktoś jak ja ich poszukuje. Ludzi, którzy ponad 30 lat wcześniej wzięli udział w wakacyjnej przygodzie, a dziś byli dorosłymi, często znanymi osobami.
A ja nawet nie znałem ich imion i nazwisk.
Moje poszukiwania nie były zresztą niczym wyjątkowym w historii Wakacji. Henryk także nieraz poszukiwał swoich laureatów. Telegraficznie, telefonicznie, przez zakłady pracy czy sołtysów. Nie tylko w latach 70. czy 80., ale nawet w 2000 roku, gdy Michał Siejko „nie podał w albumie swojego adresu i numeru telefonu. Redaktorzy radia dotarli do firmy z Lipska, a następnie do sąsiadki, która opiekowała się domem. Pani Dąbrowska przypadkowo odnalazła zapisany w kalendarzu nu- mer telefonu na Słowację”, gdzie Michał spędzał z rodziną wakacje.
Dziewiętnaście lat wcześniej Mirka Koprowskiego Henryk szukał nie tylko przez szkołę i ZHP, ale nawet przez milicję. Gdy Mirek wrócił z wakacji do domu, w hufcu ZHP czekał już na niego wypełniony wniosek paszportowy i samochód gotowy, by zawieźć go do Jeleniej Góry. Trzeba się było śpieszyć, a ktoś pod jego nie- obecność wszystko przygotował. Cały sztab ludzi pracował tylko nad tym, by nie przepadł mu wyjazd do Bułgarii.
Zatem moje obdzwanianie sołtysów czy domów dziecka nie było niczym nad- zwyczajnym. Wpisywało się idealnie w historię.
W archiwach Trójki znalazłem ocalałą pracę z 1979 roku, a w niej nie tylko zdjęcia pewnych dwóch dziewczyn, ich datę urodzin, ale nawet domowe adresy. Począt- kowo bardzo mnie to ucieszyło, ale bardzo szybko uświadomiłem sobie, że będzie mi trudno pojechać do Sochaczewa. Nikogo też tam nie znałem i nie mogłem poprosić o przysługę, by poszedł i sprawdził, kto tam teraz mieszka. Wpadłem jednak na zu- pełnie inny pomysł, jak odnaleźć te dziewczyny. Z „Panoramy Firm” dowiedziałem się, że w tej samej kamienicy mieści się kwiaciarnia, i — nie zastanawiając się dwa razy — zadzwoniłem do zupełnie obcych mi osób, by wyłuszczyć, o co mi chodzi. Nie spodziewałem się cudów, w końcu byłem tylko głosem w słuchawce, ale pani Agnieszka Wachnik mi zaufała. Podesłałem jej zdjęcie pracy konkursowej z fotografią dziewczyn, a ona za kilka minut zadzwoniła do mnie z numerami telefonów do obu.
Wiedziałem, że szczęście mi sprzyja. Kilka dni później Małgorzata Charazińska opowiadała mi o wydarzeniach z 1979 roku.
Spośród ponad 500 laureatów dwóch znałem osobiście. Cała reszta była dla mnie tajemnicą. Wspomnienia pierwszych uczestników i laureatów pochłonęła czarna dziura historii i czasu. Dziś najmłodsi z nich dobiegają sześćdziesiątki, a ja miałem ich odnaleźć na podstawie poukrywanych w prasie notatek i list laureatów. Miałem nazwiska, czasem nawet stare adresy, ale nie wiedziałem, w jaki sposób mógłbym do nich dotrzeć. Dziewczyny zmieniły nazwiska na nazwiska mężów, a chłopaki, o ile nie byli kimś ważnym (czyt. nie zaistnieli w internecie), umknęli moim poszukiwaniom.
Z czasem poznałem lekarzy, architektów, aktorów, fotografów, ludzi ambitnych i wytrwałych. Ludzi, których Wakacje pchnęły do dalszego działania. Ludzi, w któ- rych życiu Wakacje były ważną cegiełką i pierwszym sukcesem. Był tylko jeden szkopuł. Nie mogłem ich odnaleźć, dopóki nie wiedziałem, że byli laureatami, a na pamięć Henryka nie mogłem liczyć. Na notatki też nie liczyłem, bo zwyczajnie nie istniały. Oczywistym źródłem wydawał się internet, ale jak szukać ludzi, którzy nie mają ani imienia, ani nazwiska, a kobiety i tak zdążyły już je zmienić. Więc jak szukać czegoś, gdy nie wie się, czego się szuka? ”
Pozdrawiam :)
December 19, 2013
Trzy Żywioły, Jharkot i co ma jedno do drugiego …
Drodzy :)
Piszemy do Was w imieniu własnym i fundacji Szkoły Na Końcu Świata (www.szkolynakoncuswiata.org) w której się udzielamy.
Nie, nie chodzi o pieniądze ;)
W marcu, na festiwalu Trzy Żywioły, chcemy przeprowadzić aukcję prezentów od podróżników. Nie tylko od naszych znajomych, ale na przykład … od K. Wielickiego, A. Doby, M. Kamińskiego … albo R. Messnera ;) Czemu nie :)
No, ale większości z tych Wielkich ludzi, nie znamy osobiście, a niektórzy z Was … już tak :)
No i tutaj zaczyna się Wasza misja. Wasze 5 gr dla dzieciaków z Jharkot, dzięki którym uda nam się (za zebrane z aukcji pieniądze) ufundować kolejne stypendium.
Każdy rok nauki w szkole w Kathmandu to ok. 3000 złotych polskich. Dużo gdy się ich nie ma, ale „do zdobycia” gdy weźmie się za to kilka osób.
Bolek i Lolek w Himalajach from Robb Maciąg on Vimeo.
Jeżeli znacie kogoś kto chciałby wspomóc szkołę w Jharkot jakąś pamiątką, którą mogli byśmy sprzedać w ramach aukcji to bardzo niecierpliwie czekamy na Waszego maila.
Zadzwonimi do kogo trzeba i opowiemy raz jeszcze po co to wszystko.
Aukcję będzie prowadził fundacyjny gaduła i wodzirej czyli Robb, a 100% pieniędzy idzie na stypendia. Fundacja Szkoły Na Końcu Świata nie zatrzymuje nawet 1 gr z pieniędzy, które wpływają na konto.
Pozdrawiamy serdecznie i czekamy niecierpliwie :)
Ania i Robb Maciąg
October 30, 2013
Piotrek – taki współczesny Kazimierz Nowak
Piotrek Strzeżysz ma wielkie serce i bardzo ciekawie poukładaną głowę.
W dodatku nikt nie pisze tak jak on. Nikt nie potrafi przelać tych myśli, które targają każdym kto podróżuje rowerem tak jak on. Tych tęsknot, prostoty, uniesień. A wszystko bez patosu i zbędnych przymiotników. Miodzio .. jak mawiają i to z najwyższej półki.
Mógłbym tak go czytać godzinami jak literackie wyrzuty sumienia, bo to co i jak pisze Piotrek jest tym jak sam kiedyś pisywałem. (Gdy byłem w drodze sam :)) Uwielbiam tę jego wrażliwość i zdolność obserwacji. Można się w niej pławić godzinami i jakoś się nie nudzi.
Wstaję więc co rano, bladym świtem, w gęstej mgle przypatrując się pojawiającym się kształtom, rodzącym się zarysom starzejącej się niespodziewanie szybko jesieni. A potem jadę przez miasteczka i wioski, spotykając ludzi, zaczepiany, zagadywany, zapraszany, ciągle obdarowywany, na przykład opowieściami hipisów z miasteczka Carnation. Henley Henhouse i Nick Salvino dopadli mnie z rana pod monopolowym. Nie, nie zamierzałem wliquor store uzupełniać zapasów na drogę, ale tak się akurat złożyło, że wpadliśmy na siebie właśnie tam. Henley, czyli Captain Chicken, kapitan kurczak, okazał się być amerykańskim weteranem, z zamiłowania zawodowym hipisem, zapuszczającym brodę od czasu wakacji w Kabulu, które spędzał w 1968 roku. Mieszkał w domu, w którym Johny Deep stawiał pierwsze filmowe kroki. Nick Salvino wyglądał jak Leon Zawodowiec i co chwilę powtarzał, że szkoda, że nie przyjechałem dwa dni wcześniej, bo załapałbym się na urodzinową imprezę – Kapitan Kurczak kończył siedemdziesiąt lat. Stałem i słuchałem opowieści z urodzin, które na dobrą sprawę ciągle trwały, ale jakoś nie dałem się namówić na kontynuowanie znajomości na przedmieściach miasteczka.
Ala, znana jako Nunu, narysowała Piotrkowi, najpiękniejszy rowerowy obrazek świata. Obrazek, który zaoszczędza godziny tłumaczeń gdy ktoś, nieostrożnie zapyta co nas tak wszystkich kręci w rowerach.
Ala jest piotrkową ukochaną, więc łatwo jej pewnie było to narysować. Siedzi w Wielkim Mieście, tęskni i czeka. Przy okazji pięknie i genialnie trafnie rysuje.
Piotrka poczytajcie sobie tutaj, a Nunu po podglądajcie TUTAJ
October 26, 2013
Co się działo przez ostatnie miesiące?
Działo się dużo. Bardzo dużo. I w życiu i zawodowo. Wiadomo.
Głównie za sprawą etnowarsztatów i … nowej książki. Od stycznia, Robb poszukiwał w laureatów konkursu Wakacje Na Dwóch Kółkach, przeprowadzał z nimi wywiady, zbierał od nich zdjęcia i pisał, pisał i pisał.
Wszystko po to, by razem z Henrykiem Sytnerem napisać książkę o historii i legendzie trójkowego konkursu.
W kwietniu premiera książki i zobaczymy co z tego wyszło tak na prawdę. Z tych godzin przesiedzianych na telefonach, z tych podróży do laureatów, z grzebania w bibliotekach i z godzin spędzonym z Henrykiem Sytnerem, w jego maleńkim biurze przy Myśliwieckiej 3/5/7
Tak się złożyło, że 25 października byłem w Łodzi, a w Łodzi, 50 lat temu mieszkał Henryk. Nie mogłem się powstrzymać i poszedłem poszukać jego starego domu. Trudno nie było. Dziś w jego starym mieszkaniu jest biuro nieruchomości, nikt nie wie kim jest Henryk bo to nie Trójka rozbrzmiewa z biurowego radia.
Ale … można spotkać kilka starszych osób, w wieku Henryka, które ponoć pamiętają jego mamę.
Nie wiem czy to prawda, ale mi, ich wspomnienia, zrobiły dobrze.
fotki robiła Marta Rybicka
October 17, 2013
Stypendium w świątecznym prezencie
(Do Świąt jest jeszcze dużo czasu, ale coś nam mówi, że czas już zacząć)
Jest taka szkoła, w Jharkot w Mustangu, w której dzieciaki uczą się tradycji tybetańskiej.
Aby ta tradycja przetrwała, muszą iść do szkoły w Kathmandu lub w Varanasi. Rok takiej szkoły „z dala od domu” kosztuje około 3000 złotych.
Razem, możemy ufundować stypendium choć dla jednego z nich, a jest ich już sześcioro Ich koledzy i koleżanki ze szkoły w Jharkot, przygotowali dla nas małe, niepozorne upominki.
Są to przepiękne pocztówki, na których możecie zobaczyć, z lotu ptaka, ich klasztor i szkołę. Z tyłu każdej z nich, znajdziecie krótką wiadomość. Specjalnie dla Was, napisaną przez jednego z uczniów.
A kartek mamy 25 więc mamy szansę na co najmniej 1 stypendium – wszystko zależy od Was.
A gdyby ktoś chciał pomóc bez aukcji pocztówek to zapraszamy TUTAJ
Cokolwiek zbierzemy, idzie dla nich: www.szkolynakoncuswiata.org/nasi-stypendysci/
Pozdrawiamy
Ania i Robb Maciąg
October 11, 2013
Syria – był kiedyś taki kraj
Syria, wśród podróżujących zawsze stawała w szranki z Turcją i Iranem o miano najbardziej gościnnego kraju. Wśród rowerzystów była wręcz legendarna. Wszystkie te zaproszenia do domu, na herbatę, obiad, kawę czy zwykłą rozmowę.
Trudno było szybko podróżować po syryjskiej prowincji – ciągle ktoś chciał spędzić z nami chwilę, która kończyła się dwugodzinną biesiadą i zaproszeniem do kolejnego domu.
Ludzie byli uśmiechnięci, weseli, skorzy do wygłupów. Syryjczycy wydawali się szczęśliwi. Zadowoleni. Beztroscy.
Przynajmniej Ci we wsiach i miasteczkach, bo ci w wielkich miastach przypominali wszystkich innych ludzi z wielkich miast – byli częściej zabiegani i interesowni.
A teraz, to już zupełnie inny kraj.
September 30, 2013
Wycieczka nad morze
Tak, po 14 miesiącach z kawałkiem, od operacji kolana … ruszyłem na szybką wycieczkę nad morze. Pogoda była … jak na zdjęciach ;) czyli była. Są tacy, którzy powiedzą, że była urocza, ale chyba jednak większość ludzkości powie, że było odwrotnie ;)
Ruszyłem w poniedziałek rano i ku mojemu zadowoleniu, mój organizm nie zapomniał co to jazda na rowerze. Kolano, to naprawiane, zachowywało się cudownie i kolejne kilometry znikały pode mną. Morda mi się śmiała a krople deszczu leciały mi do oczu. Czyli, że było przygodowo i jednym słowem … bosko. Za cel obrałem sobie morze nasze bałtyckie z odwiedzinami o rodziny Miłoszewskich w Szczecinie. Dobry to był plan. Wyśmienity. Choćby dlatego, że DRUGIE kolano odmówiło współpracy dnia trzeciego o kolega Marek przyjechał po mnie „Rumcajsem” ratując mi życie ;)
Cóż, do Szczecina wjechałem samochodem ;) Zdarza się.
Co ja tam będę ględził. Pokażę Wam kilka fotek i nawet je podpiszę. Acha . .te słabszej jakości robione były telefonem. Czasem żal mi było wyciągać aparat. Niby uszczelniany, ale …

Nad Bobrem. Gdzieś pomiędzy Wleniem a Lwówkiem.

Jedni mają na samochodzie naklejkę Trójki, a inni …

Na Dolnym Śląsku wszystko jest historią. Każdy dom, płotek, pomnik.

Drogi w okolicach Zielonej Góry różne mają oblicze …

… zwłaszcza po deszczu …

Podobnie mostki na Bobrze. [Gorzupia Dolna]

Wyjazd z Gryżyc. Domy dwa, w tym jeden to elektrownia, ale teren zabudowany ;)

A to już droga nr 138. Wjazd do Trzebiechowa …

… i przejazd przez Trzebiechów.

Debrznica. Z tym miejscem wiąże się historia pewnym panów „podsklepowych”, którą jeszcze opowiem ;)

A to mój przypadkowy kompan. Biegł za mną prawie 20 km. Prawie wziąłem go do domu. Mam nadzieję, że ten kto go wyrzucił z samochodu (?) będzie tego żałował po nocach.

Ta po lewej – 99gr. Ta po prawej – 70gr. Wycieczka na bogato ;)

Mgły, na rowerze, mają w sobie coś pięknego. Niczego innego się w nich nie doszukałem.

Leśni ludzie też wysyłają pocztówki na Święta. (?)

… gdy tylko wyszło słońce … [okolice Turska]

A to już Sulęcin i jego stare kino ….

… oraz fontanna.

Mój kolega zbiera takie fotki ;)

Lasy w okolicach Tarnowa były ciemne … i pod górkę ;)

? Tarnów?

Po kanapowaniu przez 1 dzień w Szczecinie, trzeba było jechać dalej …

… uśmiechnąć się do słońca …

i odwiedzić, choćby Wierzchosław.

Gdyby mech był trochę bujniejszy mogła by to być Dania :)

Ale i tak, najważniejsze było miganie się przed ulewami …

co nie było takie łatwe …

… choć się udawało!

No bo się udało :) Po 400+ kilometrach (jechałem bez licznika więc dokładnie nie wiem) zajechałem na plażę! Uśmiechnięty od ucha do ucha!

Powrót do Szczecina nie był bynajmniej nudny.

Goleniów. Połączenie kościoła z XV wieku z architekturą PRL i reklamami III RP. Bezcenne.
No i przyszedł czas na powrót. Nocny PKS do Jeleniej Góry i … tydzień zleciał jakby go nigdy nie było :/
September 16, 2013
Siergiej Prokudin Gorskii
150 lat temu, urodził się pewien jegomość, dzięki któremu poznaliśmy trochę świata w kolorze.
Wymyślił metodę fotografowania na dagerotypach z użyciem 3 podstawowych filtrów. Po nałożeniu na siebie tych dagerotypów otrzymujemy kolorowe fotografie. Sprzed ponad 100 lat.
Nie kolorowane bibułką, nie komputerem, ale najprawdziwsze z prawdziwych. Świat w kolorze sprzed 100 lat.
Opowiadamy o nim w trakcie opowieści z Jedwabnego Szlaku.
W tym samym czasie, pewien Polak, Tadeusz Rząca fotografował Kraków. Też w kolorze, ale zupełnie inną techniką. O nim będzie kiedy indziej ;)
Panie i panowie, dziś mini galeria z Azji Środkowej w wykonaniu Siergieja Prokudina Gorskiego.
Robb Maciąg's Blog
