Klaudyna Maciąg's Blog, page 25
July 13, 2017
100 najlepszych kryminałów wszech czasów

W kolejnej odsłonie cyklu rankingów książkowych mam dla Was listę stu najlepszych "crime and mystery books" wybranych przez użytkowników największego na świecie portalu czytelniczego, o którym opowiadałam we wpisie Goodreads, najlepszy zakątek dla książkolubnych - jak z niego korzystać i co to w ogóle za miejsce. Aby odpocząć nieco od najbardziej modnych książek, jakie poznaliście w poprzednich światowych rankingach książkowych, dziś mam dla Was nieco mroczniejszą porcję inspiracji i mam nadzieję, że na proponowanej liście znajdziecie tytuły, które Was zaintrygują. Zapraszam do lektury!
Mała uwaga na początek: pamiętajcie, że "crime and mystery" ma nieco szersze znaczenie niż polski "kryminał", więc na liście możecie spotkać też klasyczne powieści z dreszczykiem, które nie do końca umieścilibyśmy na półce ze zwykłymi kryminałami.
Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, Stieg Larsson
Published on July 13, 2017 13:00
July 10, 2017
Nauka języków przez zabawę - angielski w domu, cz. 1

W ramach cyklu "Nauka języków przez zabawę" opowiadałam Wam już o tym, dlaczego oswajanie dzieci z językami jest tak ważne oraz podpowiadałam, jak umilić dziecku dłużącą się podróż dzięki pomysłowi na angielski w podróży, natomiast dziś przedstawię Wam pierwszy sposób na zabawę i naukę w domu - i to taką, która rozwija umiejętności dziecka na wielu różnych płaszczyznach. Zapraszam!
Wiecie dlaczego jako kilkulatka nauczyłam się grać w kanastę? Bo widziałam, jak rodzice grali w nią z przyjaciółmi. Dlaczego lubię Dżem, Grechutę i Budkę Suflera? Bo w naszym domu były ich kasety i płyty. Dlaczego kocham piłkę nożną, mam kilka złych nawyków i pęd do pomagania zwierzętom? To wszystko przejęłam od rodziców. I tak jak w sobie widzę wiele z nich, tak i w Zosi widzę wiele z siebie. Taka jest naturalna kolej rzeczy - że dzieci naśladują dorosłych i przejmują pewne schematy ich zachowań. Prawdopodobnie właśnie dlatego zabawka, którą Wam dzisiaj przedstawię, cieszy się taką sympatią dzieci - bo związana jest ona z naśladowaniem dorosłych, a to jest coś, co maluchy lubią najbardziej.
Przy okazji jest to przykład kolejnej mądrej, dwujęzycznej zabawki, która bawi ucząc i uczy bawiąc, a do tego dostarcza dzieciom mnóstwa frajdy.

Chicco: Pchacz Wesołe Zakupy PL/EN
Pchacz Wesołe Zakupy jest zabawką o wielu właściwościach. W pierwszej kolejności spełnia swoją podstawową rolę, a więc ułatwia stawianie pierwszych samodzielnych kroków. Jednak doskonale przyda się on także maluchom, które już chodzą, ponieważ jego wyjątkowość kryje się w czymś innym, mianowicie w tym, że pchacz ten zaprojektowano jako wózek sklepowy. I to nie byle jaki - dizajnerski, wypasiony i dobrze wyposażony wózek sklepowy.

Pchacz Wesołe Zakupy posiada sorter, który pozwala na umieszczenie w koszyku trzech przedmiotów o różnych kształtach i kolorach. Ale żeby nie było nudno, do zestawu dołączony jest dwujęzyczny skaner produktów, który pika (dzieci to uwielbiają!) i mówi, jaki przedmiot skanujemy (np. "pomidor", "koło", "pomidor jest czerwony", "cheese", "triangle", "the cheese is yellow" itd.), a oprócz tego wygrywa wesołe melodie i piosenkę o literkach. Dodatkowo wózek wyposażony jest w kolorowe elementy ruchome oraz podajnik na monetę.
Krótko mówiąc - dzieciak może dzięki tej zabawce poczuć się jak na prawdziwych zakupach.

Pchacz Wesołe Zakupy ujął mnie tym, że dzięki niemu nie tylko dziecko uczy się stawiać kroki czy sortować kształty, ale też poznaje język angielski i uczy się pewnych zachowań społecznych. Podczas zakupów w markecie maluchy zazwyczaj są wożone od regału do regału i jedyne, o czym mogą pomarzyć, to zrzucenie czegoś z półki albo wrzucenie do wózka rodziców kolejnej tabliczki czekolady. Dzięki tej zabawce dzieci mogą wejść do świata zarezerwowanego dla dorosłych i naśladować to, co robią ich rodzice. To niezwykle ważne dla ich rozwoju, a wprowadzenie elementu dwujęzyczności dodatkowo podkreśla walor edukacyjny tej zabawki.


Nie mogę też nie zwrócić uwagi na to, jak estetyczna i przyjazna jest to zabawka. Sympatyczna buzia na przedzie, duże oczy, szeroki uśmiech, soczyste kolory, solidnie wykonane elementy - takie zabawki zwracają uwagę i cieszą przez długi czas. Gdybym miała wskazać na jakikolwiek jej mankament, to chciałabym, by elementów do sortowania było więcej, ale domyślam się, że z uwagi na wielkość wózka oraz wymaganą minimalną wielkość przedmiotów do niego wkładanych, nie było szans na dołożenie do zestawu choćby jednego elementu więcej.

Pchacz Wesołe Zakupy jest kolejną mądrą zabawką edukacyjną, która wspiera rozwój dziecka i pozwala na przyjazne oswajanie go z językiem angielskim. Należy pamiętać, że na tym etapie dzieci mogą przyswajać język obcy w sposób równie naturalny, co język ojczysty i tylko od nas zależy, czy ułatwimy swoim pociechom start w dorosłe życie - dziś, kiedy znajomość języków obcych jest jednym z podstawowych wymagań w szkole i pracy. A czy jest na to lepszy sposób, niż pokazanie dziecku, że poznawanie angielskiego może być przede wszystkim świetną zabawą? Nie sądzę!
A jakie jest Wasze zdanie w tej kwestii?
Przeczytaj również:
Nauka języków przez zabawę - start projektuNauka języków przez zabawę - angielski w podróży

Wpis komercyjny, napisany zgodnie z etyką blogvertisingu.

Published on July 10, 2017 00:25
July 8, 2017
Językowe łowy Kreatywy - miesiąc ze szwedzkim

Językowe szaleństwo trwa! Po dwóch miesiącach przerwy od nauki, która spowodowana była w dużej mierze rozkręcaniem mojej firmy przyszedł czas na zanurzenie się w kolejnym nieznanym mi języku. Po tym, jak spędziłam miesiące z nauką czeskiego , nauką hiszpańskiego oraz nauką francuskiego nadeszła pora na tygodnie zapoznawcze z językiem szwedzkim. Oj, łatwo nie było!
Dla mnie jeszcze zanim zacznie się nauka, ważne jest poznanie melodii języka, którego zamierzam się uczyć. Ponieważ szwedzkie zespoły, jakie znam i lubię - Roxette i ABBĘ - kojarzę tylko z językiem angielskim, po inspirację udałam się do autorki mojego ukochanego bloga językowego i nie zawiodłam się. Natalia Kołaczek ma na Szwecjoblogu całą serię poświęconą muzyce, dzięki której poznałam wielu ciekawych artystów, którzy odkryli przede mną brzmienie tego pięknego języka.
Po tych pierwszych kontaktach mogłam już przejść do nauki.

Książka jest bardzo ciekawa, zawiera zagadnienia gramatyczne oraz przydatne słownictwo i jestem pewna, że gdyby to nie był tylko miesiąc zapoznawczy z językiem, spędziłabym nad nią więcej czasu i wiele z jej treści wyniosła.
Szwedzki z Fiszkoteką
Jak zapewne pamiętacie, patronem akcji Językowe łowy Kreatywy jest Fiszkoteka , która udostępniła mi na potrzeby tego cyklu swoje kursy. W serwisie tym znajdziecie pięć kursów do nauki szwedzkiego:

Szwedzki w 1 Dzień (za darmo)Szwedzki: Dzień Drugi1000 najważniejszych rzeczowników po szwedzku300 najważniejszych określeń po szwedzku500 najważniejszych czasowników po szwedzku
W czasie miesiąca zapoznawczego przerobiłam cały kurs Szwedzki w jeden dzień. Tak prezentują się statystyki z tego czasu:

Wrażenia po miesiącu ze szwedzkim
Szczerze muszę przyznać, że poznanie języka szwedzkiego od dawna było jednym z moich marzeń. Fascynowała mnie sama "egzotyka" języków skandynawskich i zawsze byłam pełna podziwu dla osób, które je znają. Jednak podczas tego miesiąca zapoznawczego uświadomiłam sobie przede wszystkim, że nie jestem gotowa na tak duże wyzwanie, jakim jest nauka tego języka. O ile gramatyka szwedzka nie wydaje mi się - przynajmniej na początkowych etapach - bardzo skomplikowana, o tyle prawidłowa wymowa sprawiała mi ogromny problem. Nie znalazłam też w sobie tego radosnego zapału do nauki, który budzi się we mnie, kiedy tylko zaczynam lekcje esperanta albo naukę hiszpańskiego .
Wciąż muszę pozostać więc na etapie podziwiania tych, którzy okiełznali języki skandynawskie. Was jednak zachęcam do zapoznawania się ze szwedzkim - to bardzo ciekawy język, którego znajomość pozwoli Wam ze spokojem podróżować po tym niebywale pięknym kraju oraz czytać w oryginale dzieła Henninga Mankella, Camilli Läckberg czy Astrid Lindgren.
Miesiąc ze słowackim
W lipcu poznawać będę język słowacki. Fiszkoteka dysponuje trzema kursami w tym języku - niestety, bez nagrań audio. Na szczęście miałam kiedyś małą styczność z tym językiem i wiem, że jest dużo bardziej podobny do polskiego niż czeski, więc liczę na to, że mimo braku nagrań dźwiękowych poradzę sobie z okiełznaniem go.
Warte przeczytania:
15 sprawdzonych sposobów na włączenie języka obcego do życia codziennegoWakacje z językamiZagraniczne kursy językowe
Mieliście kiedyś styczność z językiem szwedzkim? Jakie wrażenie na Was zrobił?

Published on July 08, 2017 08:55
July 7, 2017
A na starość kto Ci szklankę wody poda? Czyli o tym, po co nam dzieci

Myślałam, że rozprawiają o tym tylko ludzie dojrzali, starsi, ludzie w wieku naszych rodziców. Ci, których boli, że ich dzieci wyfruwają z gniazda. Ci, dla których sens życia zaczął i skończył się na dzieciach. Ci, dla których wizja starości jest już boleśnie bliska. Ale nie. Okazuje się, że już dwudziestolatki rzucają innym tym argumentem w twarz. Że już oni brutalnie kalkulują. Bo życie nauczyło ich, że wszystko ma przynosić korzyści. Nawet dzieci.
To niezwykle mądre zdanie wypowiedziała kiedyś jedna z moich wykładowczyń, kiedy podczas luźnej rozmowy po zajęciach jedna ze studentek skarżyła się, że zarówno jej rodzice, jak i rodzice narzeczonego nie akceptują ich decyzji o wyprowadzce. Bo i jedni rodzice, i drudzy liczyli na to, że ktoś będzie "zajmował się nimi do starości". Nieśmiertelny argument o "podaniu szklanki wody" również się pojawił. Dziewczyna robiła sobie wyrzuty, koniecznie chciała zadowolić wszystkich dookoła i czuła, że wspólne zamieszkanie z narzeczonym, w dodatku przed ślubem i w trakcie studiów, zrujnuje jej kontakty z obiema rodzinami. Dr B. powiedziała jej wówczas wprost: "Dziecko to nie inwestycja! Nie mamy obowiązku całe życie spłacać długu wdzięczności za to, że nas wychowano". Zgodziłam się z tym wtedy, zgadzam się z tym wciąż. Na szczęście u koleżanki skończyło się dobrze - po studiach wzięli ślub, rodziny zbliżyły się do siebie i wydaje się, że wszyscy już pogodzili się z tym, że naturalną koleją rzeczy jest, że dorosłe dziecko wyprowadza się, zakłada rodzinę i w swoim dawnym domu jest już tylko gościem.
Nie wszyscy zdają się to jednak rozumieć.
Trafiłam ostatnio na dyskusję dotyczącą programu Mieszkanie dla Młodych. Jak to w Internecie - pod reklamą akcji pojawiły się tysiące komentarzy osób zainteresowanych i niezainteresowanych tematem. Klasyka - single bijące pianę, że pary mają lepiej; pary jęczące, że najlepiej to mają dzieciaci. Poziom dyskusji - żenujący. Słowne przepychanki, wyzywanie na "pińcet plus", opluwanie się nawzajem. W całym tym zalewie jadu wiele razy przewijały się żale niedzieciatych i głupawe odpowiedzi tych, którzy dzieci mają.
"Przegrałaś swoje życie"
W narożniku niebieskim - ludzie bez dzieci. "Mogę jeździć po świecie i żyć bez zobowiązań, a wy sobie siedźcie, głupie kury domowe, ze swoimi gówniakami", "Mam świetną pracę, nie mam potrzeby być Matką Polką, która przegrała swoje życie i tonie w pieluchach", "Trzeba być mocno ograniczoną, żeby decydować się na bachora, zamiast korzystać z życia", "Wolę mieć koty niż dzieciory".
W narożniku czerwonym - ludzie dzieciaci. "Kiedyś zapragniesz mieć dzieci i będzie za późno. Będziesz stara i samotna", "To sobie miej świetną pracę, ona ci szklanki wody na starość nie poda", "W dupie mam twoje światowe wakacje, ja przynajmniej mam rodzinę, która nie rozpadnie się tak łatwo", "Na kota 500+ nie dostaniesz, idiotko, haha".
Oczywiście, smutkiem napawa to, jak o dzieciach potrafią wypowiadać się ludzie, którzy nigdy ich nie mieli. Jak brutalnie mogą oceniać matki. Bo przecież niemożliwe jest, by nie mieli oni w swoim otoczeniu żadnych par z dziećmi. Jak więc mogą spokojnie patrzeć w oczy koleżankom, które mają za ograniczone i głupie? Jak więc mogą przebywać w towarzystwie dzieci swoich kuzynek, skoro tak bardzo im one przeszkadzają? Nie uważam, że każdy powinien dążyć do posiadania licznej rodziny. Ba! Uważam wręcz, że niektórym przydałoby się nigdy nie rozmnożyć. Szanuję wybory tych, którzy szanują moje. Pozostałych wolę zignorować, bo szkoda tracić czas na rozmyślanie o ich umysłowych ograniczeniach.
"Żeby spotkać idealnego mężczyznę, trzeba go sobie urodzić"
Drugi narożnik interesuje mnie już jednak nieco bardziej. To, jakie argumenty wyciągają ludzie posiadający dzieci, młodzi ludzie, napawa szczerym przerażeniem. Już pomińmy tych wszystkich, których wciąż jeszcze podnieca 500+, bo trudno byłoby zmienić myślenie człowieka zamroczonego kasą. Ale reszta? Skąd przekonanie, że posiadanie dzieci gwarantuje stabilność rodziny? Skąd pewność, że jak po ślubie, to już facet nie zostawi? Skąd pragnienie, by dziecko było inwestycją, która koniecznie musi się zwrócić? Ludzie, macie po dwadzieścia parę lat, przed chwilą walczyliście z rodzicami o to, by pozwolili Wam dorosnąć, a teraz sami głosicie poglądy, że dzieci potrzebne są Wam do spełniania Waszych zachcianek? Do dotrzymywania Wam towarzystwa? Do zapewniania Wam sensu istnienia?
Zawsze śmiałam się z głupiego "Żeby spotkać idealnego mężczyznę, trzeba go sobie urodzić" i nie wierzyłam, że ktokolwiek traktuje to poważnie, ale oczywiście nie miałam racji. Nie tylko widzę laski chodzące w koszulkach z tym cytatem. Nie tylko czytam takie teksty w sieci. Nawet moje koleżanki wydają się być wyznawczyniami tego hasła!
Serio? Sprowadzasz własnego syna do roli samca, który ma spełnić Twoje pragnienia o posiadaniu wokół siebie ideału? Ciekawe, która z zakochanych w swoich syneczkach rzeczywiście urodziła taki cud natury. Nie znam matki, która nie uroniłaby ani jednej łzy z powodu swojego dziecka. Bo takie jest życie - dalekie od słodkopierdzącego obrazu kreowanego wokół. A ideały to chory mit, który przekuty na własne dzieci może okazać się szalenie niebezpieczny.
Ja ideału nie urodziłam
Urodziłam córkę. Śliczną jak z obrazka. Ujmującą. Sprytną. Mądrą. Odważną. Rozpływam się, kiedy widzę jak tańczy i śpiewa. Rozczula mnie jej głośny śmiech. Ale - do cholery! - ideału to ja nie urodziłam. Nazywam Zośkę Fochową Księżniczką. Tupie nóżką, obraża się, piszczy i krzyczy, bywa złośliwa i bezwzględna. Ma ciężki charakter. Bynajmniej nie po ojcu. Potrafi wyprowadzić mnie z równowagi i wykończyć fizycznie i psychicznie. Idealna była tylko przez tę pierwszą minutę, kiedy leżała na mojej nagiej piersi zaraz po urodzeniu. Potem przyszło życie.
Kocham tę małą istotę, fascynuje mnie obserwowanie jak dorasta, jak się zmienia, jak uwidaczniają się w niej cechy Marcina i moje. Nie wiem, czy macierzyństwo to najpiękniejsze, czego doświadczyłam w życiu. Nie wiem, czy można nazywać urodzenie dziecka cudem. Wiem natomiast, że kiedy ostatnio widziałam grafikę z napisem: "Dziecko nie jest zabawką/przeszkodą/problemem/czymśtam. Dziecko jest cudem", odpowiedziałam, że dla mnie dziecko przede wszystkim jest człowiekiem.
I ja moje dziecko traktuję jak człowieka. Nie jak anioła, wcielenie boskości, cud ofiarowany z nieba czy cholera jeszcze wie co. Po prostu jak człowieka. Człowieka, który zasługuje na szacunek, własną przestrzeń, miłość i życzliwość. Wiem, że któregoś dnia nas zostawi. Wierzę, że pójdzie w świat przygotowana na to, co ją czeka. Nie włożę jej do złotej klatki, nie będę głaskać po głowie i powtarzać: "jesteś idealną królewną mamusi". Nie urodziłam jej po to, by do końca życia była moją wierną towarzyszką. Nie uważam, że powinna mi kiedyś odpłacić za to, że ją wychowałam. To nie ona podjęła decyzję o tym, że się narodzi - tę decyzję podjęliśmy za nią my. Jeżeli więc rodzic uważa, że dziecko powinno być mu wdzięczne za to, że w ogóle się urodziło, to ma trochę nie po kolei w głowie.
Co da Ci dziecko?
Według internetowych dyskutantów dzieci mają gwarantować to, że nie będziemy samotni. Mają się nami do końca życia opiekować. Mają zapewniać stabilność naszej rodziny. Czy to aby nie za duże wymogi? Kiepskie relacje rozsypią się tak czy siak, dziecko niczego nie cementuje. Co najwyżej scementować może problemy, które po jego urodzeniu jeszcze się nawarstwią i sprawią, że jedna strona zostanie samotną matką, druga niedzielnym tatusiem.
Czy dziecko ma obowiązek zajmować się nami do końca życia? Jako córka powiem - nie czuję takiego obowiązku, ale wiem, że będę przy rodzicach zawsze - tak jak oni zawsze są dla mnie. Natomiast jako matka myślę, że nie chciałabym, aby córka stała się kiedyś moją opiekunką. Mam jednak tylko trzy dychy na karku i nie mogę odpowiadać za to, czego będzie pragnęła osiemdziesięcioletnia Klaudyna. Wierzę jednak, że jeżeli kiedykolwiek Zośka będzie chciała zająć się rodzicami, to będzie to wyłącznie jej decyzja.
A czy dziecko daje gwarancję, że nie będziemy samotni? Wiara w to jest szalenie naiwna. Rodziny się rozpadają. Rodziny rozjeżdżają się po świecie. Rodziny wpadają w konflikty. Nie masz pewności, że skoro urodzisz sobie dziecko, to już zawsze będziesz miała wierne towarzystwo. Może za dwadzieścia lat staniesz się zaborczą mamunią, która nie umie pogodzić się z tym, że dziecko dorosło? Może za trzydzieści lat obrazisz się, że dzieci wyjechały do Kanady? A może Twój ideał wstąpi na tak złą ścieżkę, że będziesz się za niego do końca życia wstydzić? Takie sytuacje przydarzają się każdemu. W "normalnych" rodzinach pojawiają się problemy i choćbyśmy się starali najlepiej jak możemy, niczego nie przewidzimy.
Dlatego nie stawiajmy dzieciom niemożliwych do wykonania wymagań. Nie oczekujmy, że będą "takie a takie", że zrobią "to i to", że "to i tamto" nam zapewnią. Zamiast myśleć o korzyściach, których możemy nigdy nie doczekać, cieszmy się tym, co jest teraz. Wychowujmy dzieci najlepiej, jak potrafimy. Uczmy je samodzielności, żeby radziły sobie bez nas. I tej samodzielności uczmy też siebie samych. Bo nie ma nic gorszego niż rodzic, który sens swojego istnienia sprowadza do dzieci, który całkowicie zapomina o sobie i który myśli, że rodzicielstwo wymaga stuprocentowego poświęcenia kosztem własnych pragnień, marzeń i zainteresowań. Taki właśnie rodzic kiedyś stanie się frustratem, który nie będzie umiał cieszyć się szczęściem własnego dziecka i który będzie wpędzał je w poczucie winy, że dorosło. I, wierzcie mi, taki rodzic może się tej "szklanki wody na starość" nie doczekać.
Przeczytaj również:
O tym, dlaczego mąż nie pomaga mi ani w domu, ani przy dzieckuCiemniejsza strona macierzyństwaNie jestem kobietą, nie jestem kibicem ani blogerem. Jestem MATKĄ!
Spodobał Ci się ten wpis? Polub Kreatywę na Facebooku:

Published on July 07, 2017 03:34
July 6, 2017
Zajrzyj do fabryki robotów albo zapoluj na orzeszki - o propozycjach planszówkowych wydawnictwa Nasza Księgarnia

Przybywam dziś do Was z kolejną porcją planszówkowych inspiracji - tym razem od wydawnictwa Nasza Księgarnia . W dzisiejszym wpisie znajdą coś dla siebie zarówno fani rozgrywek wśród znajomych, jak i miłośnicy rodzinnego grania. Będzie wesoło, kolorowo i ciekawie. Zapraszam!

Rewelacyjna gra rodzinna, która uczy logicznego myślenia i sprawia, że zwyczajna rodzinna rozgrywka może zamienić się w niezłą batalię! Co ważne, jest to jedna z tych gier, którą pokochają i dzieciaki, i dorośli. Z powodzeniem można więc grać w nią w rodzinnym gronie albo na wieczornej posiadówie ze znajomymi - rozgrywka jest świetna w każdym gronie, niezależnie od wieku graczy.
Podstawowe info:
Liczba graczy: 2-4Długość partii: 15-20 minutWydawca: Nasza Księgarnia
W środku znajdują się...
dwustronna plansza60 żetonów z orzechami4 pionki wiewiórekpłócienny woreczek do przechowywania elementówinstrukcja

A robi się to tak...Na planszy rozkładamy żetony z orzechami. W zależności od liczby graczy będzie tych żetonów mniej lub więcej - jedna strona planszy zarezerwowana jest dla rozgrywek dwuosobowych, druga - dla trzy- i czteroosobowych. Z niewiadomych przyczyn liczba orzechów - kluczowy element żetonu - wydrukowana jest tylko na jednej stronie, dlatego samo rozkładanie i odwracanie zajmuje trochę czasu.
Pionki graczy - o kształcie uroczych wiewiórek - rozstawiamy na polach z cyfrą "1" i zaczynamy rozgrywkę.

Zadaniem graczy jest skakanie po drzewie i zdobywanie orzechów. Możliwe są dwie opcje ruchu: przeskoczenie z orzecha na orzech lub na puste pole (liczba na żetonie mówi nam, o ile pól mamy się przesunąć) albo odpoczynek i przeczekanie swojej kolejki. Ta druga opcja jest niezbędna szczególnie wtedy, gdy któryś z rywali zablokuje nam drogę.

Wydaje się proste? Wcale takie nie jest! Jeżeli stoisz na pustym polu lub czekasz kolejkę, aby się ruszyć, musisz oddać któryś z żetonów. Tutaj należy włączyć myślenie taktyczne. Nie zawsze dobrze jest zbierać same wysokie "nominały", nie zawsze dobrze jest pozbywać się tylko najmniej wartościowych żetonów. Różnorodność w zbiorach jest wskazana, inaczej możemy bardzo szybko wyeliminować się z rozgrywki.

Gra kończy się w momencie, w którym z planszy zniknęły wszystkie orzechy albo gdy wszystkie wiewiórki zdecydowały się na odpoczynek. Zwycięstwo należy do tego z graczy, który zgromadził największą liczbę orzechów.

Komu? Komu?Gra - jak już wspominałam - sprawdzi się zarówno w gronie dorosłych, jak i dzieci. Można w nią zaangażować całą rodzinę i spędzić razem czas bardzo miło, można też zaproponować partyjkę samym dorosłym. Rozgrywka dostarcza mnóstwa śmiechu, ale wymaga też myślenia i logicznego rozumowania, a ponieważ każda partia różni się od poprzedniej, trudno jest się tutaj znudzić. Twardy orzech do zgryzienia wciąga tak, że aż chce się po jednej rozgrywce rozpocząć kolejną. I kolejną...
Co ważne, planszówka ta świetnie sprawdza się w gronie dwuosobowym, choć przy czterech graczach - jak to zwykle bywa - jest nieco więcej emocji i wyzwań.

A na koniec...W pierwszej kolejności Twardy orzech do zgryzienia zachwyca jakością wykonania, estetyką poszczególnych elementów i bardzo ładną kolorystyką. Gra zachwyci i małych, i dużych, choć naprawdę nie zaszkodziłoby, gdyby żetony były z obu stron zadrukowane orzechami.
Zasady gry nie są skomplikowane i grać w nią mogą już sześciolatki (choć wydawca jako minimalny podaje wiek 8 lat). Oczywiście, najmłodsi gracze będą traktować rozgrywkę bardziej rozrywkowo, ale i one z czasem załapią, że przed każdym kolejnym ruchem warto się chwilę zastanowić.
Myślę, że Twardy orzech do zgryzienia przez długi czas pozostanie jedną z naszych ulubionych gier!
Podsumowanie:
Dynamika: 5/5Złożoność: 3/5Ciekawość: 5/5
Grę Twardy orzech do zgryzienia można znaleźć na stronie nk.com.pl
Fabryka robotów

Gra zręcznościowa w poręcznym pudełku, której partia nie trwa długo i która dostarcza mnóstwa radości, śmiechu i... adrenaliny. Świetna na imprezy, równie dobra w gronie rodzinnym, ładnie wykonana. Poznajcie bliżej Fabrykę robotów!
Podstawowe info:
Liczba graczy: 2-6Długość partii: 15-20 minutWydawca: Nasza Księgarnia
W środku znajdują się...
5 kart startowych50 kart robotówprzycisk STOPinstrukcja

A robi się to tak...Na płaskiej powierzchni rozkładamy karty startowe - które od teraz będą stanowić taśmę produkcyjną - oraz przycisk STOP. Obok szeregu kart startowych kładziemy stos kart robotów. Rozgrywka polega na odkrywaniu po jednej karcie ze stosu i wyszukiwaniu robotów o danych parametrach na taśmie produkcyjnej.

Parametry są trzy - kolor robota, kolor taśmy i kształt robota. Np. w poniższym przypadku szukamy żółtego robota, bo odkryliśmy kartę z robotem żółtym, a rewers karty leżącej na stosie wskazuje nam, że parametrem jest kolor.

Ten, kto najszybciej wskaże właściwego robota - zgarnia go, a odkrytą kartę dokłada do taśmy produkcyjnej. Jeżeli żaden z robotów nie spełnia wymogów, gracze muszą nacisnąć STOP. Ten, kto zrobi to jako ostatni - traci jedną ze swoich kart.

Rozgrywka kończy się, gdy w stosie nie ma już żadnej karty. Wygrywa ten, kto zgromadził większą liczbę robotów.
Uwaga! Istnieje możliwość rozegrania krótszej partii, jeżeli do początkowej rozgrywki weźmie się mniej kart.

Komu? Komu?Początkowo byłam pewna, że Fabryka robotów to karcianka typowo imprezowa - dynamiczna, wymagająca refleksu i dobrej koordynacji wzrokowo-ruchowej. Szybko odkryłam jednak, że w gronie dzieciaków gra sprawdza się równie dobrze, bo nieskomplikowane zasady łatwo wchodzą im do głowy, a sama rozgrywka dostarcza mnóstwa śmiechu i emocji. Przy okazji zabawy dzieciaki trenują refleks i koncentrację, co jeszcze lepiej świadczy o samej grze.
Niestety, jej wadą jest to, że przy dwóch graczach jest raczej mało ekscytująca. Im więcej osób do gry, tym weselej!

A na koniec...Polecam Wam tę grę, jeżeli szukacie czegoś dynamicznego i nieskomplikowanego, co przy okazji cieszy oko estetyką wykonania i doborem kolorów. Mechanika Fabryki robotów nie jest specjalnie rewolucyjna, nie ma w tej karciance niczego odkrywczego, ale doceniam uroczy pomysł i jakość wykonania. Bywa, że producenci gier karcianych nie przywiązują wagi do jakości - tym razem jest inaczej. Karty są na tyle solidne, że nawet podkręceni adrenaliną gracze nie są w stanie ich łatwo zniszczyć. I tak właśnie powinno być!
Podsumowanie:
Dynamika: 5/5Złożoność: 2/5Ciekawość: 4/5
Grę Fabryka robotów można znaleźć na stronie nk.com.pl
Przeczytaj również:
Recenzja gier kooperacyjnych od EgmontuRecenzja gry Kieszonkowy bystrzakKolekcja edukacyjnych kart od Trefla
Gry do testów podarowało wydawnictwo Nasza Księgarnia

Published on July 06, 2017 10:05
July 4, 2017
100 najlepszych powieści Young Adult

W serii cyklów przedstawiających ciekawe rankingi książkowe mówiłam już o książkach, które każdy powinien przeczytać i o najlepszych książkach pierwszej dekady XXI wieku. Dziś - opierając się na rankingach Goodreads - przedstawię Wam sto najlepszych powieści nurtu Young Adult. Ta lista z pewnością Was zadziwi, bo czytelnicy zestawiają w niej ze sobą zarówno Johna Greena i Stephenie Meyer, jak i Jane Austen czy Neila Gaimana. Zapraszam do lektury!
Książki Young Adult skierowane są do tzw. "młodych dorosłych", czyli osób w wieku 12-17 lat. Tematyka takich powieści skupia się na przyjaźni i problemach z rówieśnikami, pierwszych miłościach i pierwszych doświadczeniach erotycznych oraz - ogólnie - problemach typowych dla danego wieku.
Na poniższej liście z pewnością znajdziecie tytuły, których sami do YA byście nie przypisali. Pamiętajmy więc, że wyboru książek do rankingu dokonują użytkownicy z całego świata i - jak to zwykle w takich przypadkach bywa - nie zawsze muszą myśleć zgodnie z naszymi przekonaniami.

Sto najlepszych powieści Young Adult
Published on July 04, 2017 07:24
July 3, 2017
Nauka języków przez zabawę - angielski w podróży

Podróże kształcą, podróże bawią i uczą, podróże rozwijają i zbliżają ludzi. Jest tylko jeden problem - kiedy podróżujesz z dzieckiem, przejazd z punktu "A" do punktu "B" może być prawdziwą mordęgą. Dziś przedstawię Wam uroczego Misia Podróżnika, który jest lekarstwem na nudę w podróży, a przy okazji uczy i bawi, sprawiając, że czas w samochodzie, pociągu czy samolocie mija szybciej i jest świetnie wykorzystany. Nie wierzycie? Sami sprawdźcie!

Z pierwszego wpisu z cyklu "Nauka języków przez zabawę" dowiedzieliście się, że oswajanie z językiem obcym powinno się zacząć już w pierwszych latach życia dziecka. Językiem, z którym my zapoznajemy Zosię jest język angielski. Staramy się to robić naturalnie - śpiewamy piosenki, słuchamy muzyki, czasem też oglądamy bajki, jednak najmilszym i najłatwiejszym sposobem na zapoznawanie dziecka z obcym językiem jest zaopatrzenie go w dwujęzyczne zabawki, dzięki którym maluch nawet nie zauważa, kiedy się uczy, ponieważ jego głównym zajęciem jest... zabawa.
Pierwszą zabawką, którą Wam przedstawimy, jest Miś Podróżnik marki Chicco, który towarzyszył nam w majowej podróży na warszawskie Targi Książki, a od tamtego czasu jest z nami zawsze, ilekroć wybieramy się w dłuższą trasę. Oczywiście jego obecność nie ogranicza się jedynie do umilania czasu w samochodzie - Misia Podróżnika z powodzeniem nazwać możemy już członkiem naszej rodziny albo współlokatorem Zosi:

Chicco: Miś Podróżnik PL/EN
Gdy przesuwasz włącznik, wybierając polską lub angielską wersję językową, zaczyna dziać się magia! Miś Podróżnik porusza pyszczkiem i zaczyna snuć swoje opowieści - w zależności od tego, którą kasetkę z historyjkami umieścisz między jego łapkami, możesz wybrać się na wiejską wyprawę, polecieć samolotem, przepłynąć się statkiem, przejechać pociągiem albo przespacerować po biegunie północnym. Towarzyszyć Ci w tym będą radosne pingwiny, chrumkające świnki czy wesołe rybki. No i Miś, oczywiście, który zachęci Cię do śpiewania uroczych piosenek i wpadających w ucho rymowanek.

Niewykorzystywane w danej chwili kasetki łatwo nie zginą - świetnym miejscem do przechowywania jest plecak umieszczony na ramionach naszego uroczego podróżnika:

Jednak nie tylko kasetki z historyjkami sprawiają, że Miś Podróżnik jest zabawką wyjątkową i ciekawą. Naciśnięcie na którąś z łapek misia przywołuje radosne piosenki, natomiast jego buciki odpowiadają za cyfry i litery. Dzięki temu dziecko uczy się nie tylko zapamiętywać krótkie rymowanki i wesołe piosenki, ale też poznaje alfabet, nazwy kolorów i części ciała, nazwy zwierząt i kształtów, a także opanowuje umiejętność liczenia.
A wszystko to w dwóch wersjach językowych - polskiej i angielskiej.

Co ujęło mnie w tej zabawce, to przede wszystkim jakość jej wykonania. Miś wykonany jest z materiałów wysokiej jakości, piosenki są nie tylko wyraźnie zaśpiewane, ale też przygotowane przez osoby o miłych głosach, co jest bardzo ważne, bo łatwo wpadają w ucho i zachęcają dziecko do zabawy.
Kiedy decydowałam się na tę zabawkę, ważne było dla mnie również to, by miała ona dostępne dwie wersje językowe. Nie przekonują mnie zabawki wyłącznie anglojęzyczne, ponieważ uważam, że łatwiej jest dziecku zrozumieć tekst angielski, jeśli może odsłuchać go również po polsku. Poza tym dobrze dać dziecku wybór, czy akurat chce liczyć i śpiewać w języku ojczystym, czy jednak w obcym, z którym jest oswajane.

Choć najczęściej obdarowuję swoje dziecko i dzieci znajomych książeczkami, bywa że ofiarowuję im również zabawki i wtedy zawsze stawiam na te, które mają charakter edukacyjny i przynoszą dziecku coś więcej niż tylko pustą rozrywkę. Stymulowanie rozwoju od pierwszych miesięcy życia jest szalenie istotne, dlatego też myślę, że warto stawiać na takie zabawki, które uczą bawiąc i bawią ucząc. Nie tylko nie wylądują one za pięć minut w kącie, ale przede wszystkim przez długi czas zapewniać będą zarówno dobrą zabawę, jak i rozrywkę umysłową.
W przypadku Misia Podróżnika atutem jest także to, że zabawkę można zabrać ze sobą w podróż, dzięki czemu czas spędzony w samolocie czy samochodzie nie będzie czasem straconym, a dziecku nie będzie grozić nuda. A przecież każdy rodzic wie, że nuda to jedno z największych utrapień dnia codziennego, czyż nie?
Przeczytaj również:
Nauka języków przez zabawę

Wpis komercyjny, napisany zgodnie z etyką blogvertisingu.

Published on July 03, 2017 00:53
July 2, 2017
15 sprawdzonych sposobów na włączenie języka obcego do życia codziennego

Zastanawiasz się, jak znaleźć czas na naukę języka? Wydaje Ci się, że każdego dnia robisz za mało i marnujesz czas, który mógłbyś poświęcić na rozwój? A może jest odwrotnie - wydaje Ci się, że na nic nie masz czasu i że na naukę języka "na pewno, ale to na pewno" nie znajdziesz ani chwili? Dziś podpowiem Ci, jak możesz otaczać się językami w życiu codziennym. Będą to sposoby proste, ale skuteczne, a wprowadzenie choćby części z nich w życie pozwoli Ci na zanurzenie się w języku i rozwijanie swoich kompetencji. Zapraszam!
Wszystkim nam się wydaje, że jeżeli już mamy wprowadzać zmiany w swojej codzienności, to muszą być to zmiany rewolucyjne. Jak chudnąć, to 30 kg. Jak iść na siłownię, to z rocznym karnetem. Jak wysprzątać mieszanie, to całe na jeden raz. Ludzie rzadko zaczynają od małych kroków, rzadko stawiają na subtelne zmiany. Tymczasem rzucanie się na głęboką wodę sprawia, że szybko się zniechęcamy, czujemy przytłoczeni i ostatecznie szybko niknie nasz zapał do danego działania.
A gdyby tak ruszyć ostrożnie? Wprowadzać niewielkie zmiany? Działać powoli, ale systematycznie? Czy nie przyniosłoby to lepszego efektu? Spróbujcie i przekonajcie się sami, że metodą małych kroczków można wypracować w sobie zdrowe nawyki, które ostatecznie przyczynią się do rewolucji w naszym życiu.
Moją propozycją jest wprowadzanie do codzienności nauki języków obcych.

Jak otaczać się językiem na co dzień?
Zebrałam dla Was 15 sprawdzonych sposobów na włączenie języka obcego do życia codziennego, które pozwolą Wam w sposób przyjazny i "bezinwazyjny" otaczać się językami na co dzień, bez wyjeżdżania za granicę czy płacenia za drogie kursy. Wprowadzenie już kilku z nich powinno dać zauważalne efekty. Warto spróbować!
1. Przeprogramuj sprzęty i aplikacjeChoć brzmi to może groźnie, mam tutaj na myśli zmianę języka na wszelkich możliwych urządzeniach, z których korzystasz. Telefon, laptop, tablet, czytnik ebooków, Facebook, Twitter, program pocztowy, telewizor, konsola, forum internetowe - niemal wszystkie sprzęty i aplikacje umożliwiają zmianę języka interfejsu. To subtelna modyfikacja, która daje naprawdę wiele, ponieważ zmusza nas do myślenia w obcym języku i korzystania z niego na każdym kroku.
2. Mów do siebieMówienie w języku obcym jest jednym z największych problemów osób uczących się języków. Wynika to z tego, że rzadko mamy możliwość rozwijać tę umiejętność, szkoły specjalnie na nią nie stawiają, a poza tym blokuje nas brak pewności siebie. Obawiamy się błędnej wymowy, fatalnego akcentu, źle skonstruowanych zdań, nie wierzymy, że znamy wystarczającą ilość słownictwa i krępujemy się braków w swojej wiedzy. Dlatego też zanim zaczniesz mówić do innych, spróbuj mówić najpierw do siebie. Oswoisz się ze swoim głosem posługującym się innym językiem, nauczysz się myślenia w nim i przyzwyczaisz do samego mówienia.
O czym mówić i kiedy mówić? Kiedy tylko możesz! Podczas gotowania, sprzątania, brania prysznica, ubierania czy robienia makijażu. Opisuj, co robisz, opowiadaj o swoim dniu i o tym, co planujesz. Wyobraź sobie, że masz przed sobą widownię, którą szalenie interesuje każdy Twój krok. Otwórz się i nie wahaj mówić. To naprawdę zaprocentuje!
A co, jeśli zabraknie Ci słów? Tym lepiej, ponieważ skłoni Cię to do zajrzenia do słownika i poszerzania wiedzy. W tym układzie nie da się być przegranym.
3. Czytaj, co się daTo jeden z banalniejszych pomysłów, który na pewno każdemu przyszedłby do głowy, ale zdecydowanie warto o nim wspomnieć. Czytanie pozwala na oswajanie się z językiem we własnym tempie, przy jednoczesnym zwracaniu uwagi na pisownię czy składnię. Nawet przy słabej znajomości języka warto czytać książki, artykuły, newsy czy teksty z opakowań produktów - nie trzeba rozumieć wszystkich pojedynczych słów, aby domyślić się znaczenia całych zdań z kontekstu. Skupianie się na każdym wyrazie jest wręcz niewskazane, ponieważ zaburza płynność czytania.
Podczas lektury warto ołówkiem zaznaczać ciekawe konstrukcje, nieznane słówka czy niezrozumiałe połączenia i odnajdywać ich znaczenie już po lekturze.

4. Słuchaj, czego się daTen punkt w dużej mierze wiąże się z punktem poprzednim. Chodzi o dokładnie to samo, tyle że w wersji audio - słuchanie audiobooków, podcastów czy wiadomości w obcym języku, które pozwolą na osłuchiwanie się z językiem. Więcej na ten temat przeczytasz we wpisie Jak osłuchać się z językiem obcym? (na przykładzie języka angielskiego) .
5. Oglądaj nagrania w języku obcymSeriale i filmy warto oglądać w oryginale - na początek z angielskimi/hiszpańskimi/niemieckimi itd. napisami, potem bez napisów w ogóle. Oprócz tego dobrze jest znaleźć interesujące zagraniczne kanały na YouTube i uruchamiać je podczas codziennych czynności (takich jak prasowanie czy gotowanie) albo znajdywać specjalnie dla nich choćby 10 minut w trakcie jazdy autobusem czy czekania w kolejce do lekarza. Niby niewiele, a jednak już po kilku tygodniach daje rewelacyjne efekty!
Jeżeli potrzebujesz małej inspiracji w tym temacie, przeczytaj wpis: Najlepsze seriale do nauki języka angielskiego - jak je znaleźć i jak się dzięki nim uczyć, co oglądać i gdzie .
6. Prowadź pamiętnik/dziennik/Bullet JournalJeżeli nieczęsto masz okazję pisać w języku obcym, znajdź dla siebie taką formę przekazu, która pozwoli Ci każdego dnia zapisać choćby kilka zdań. To może być klasyczny pamiętnik, kalendarz, dziennik czy Bullet Journal . Nieważne, które z tych źródeł wybierzesz - liczy się efekt. Możesz nawet wysyłać codziennie maila do samego siebie, przedstawiając w nim w kilku zdaniach wydarzenia mijającego dnia. Forma jest sprawą drugorzędną - najważniejsze, to znaleźć wygodny sposób, który będzie zachęcał Cię do tego, by każdego dnia posłużyć się językiem obcym na piśmie.

7. Zapisz się na forum dyskusyjneNic nie sprawia takiej przyjemności, jak wypowiadanie się na tematy, które się zna i lubi. Poszukaj for internetowych czy grup na Facebooku związanych z Twoimi zainteresowaniami i bierz czynny udział w ich życiu - czytaj, komentuj, pisz, dziel się przemyśleniami. Na forach możesz pozostać anonimowy i wypowiadać się bez kompleksów, na Facebooku już anonimowy nie będziesz, ale to i tak dobre miejsce na trenowanie umiejętności językowych. Nawet z drobnymi błędami.
8. Znajdź nowe hobbyRozwijanie zainteresowań w języku obcym może dostarczyć mnóstwa satysfakcji, nawet jeśli początkowo będzie sprawiało pewne problemy. Ze swojej strony mogę zachęcić Cię do poszerzania wiedzy na zagranicznych kursach online (o czym przeczytasz we wpisie Jak wylądowałam na University of Rochester ) oraz do przyjrzenia się bliżej idei Postcrossingu (zagadnieniu temu poświęciłam swoją pracę magisterską, a wiąże się ono z międzynarodową wymianą pocztówek).
Znajdź coś, co Cię zainteresuje - wypróbowuj przepisy amerykańskich blogerów, ucz się nowej techniki haftu od australijskiej youtuberki albo sprawdź, czy nauczysz się czegoś od angielskiego magika prezentującego swoje sztuczki w sieci. W Internecie można znaleźć wszystko, z pewnością znajdzie się tam również Twoja nowa pasja.
9. Znajdź rozmówcę albo korespondencyjnego przyjacielaWarto wypróbować portale wymiany językowej, takie jak polyglotclub.com , anonimowe czaty (np. omegle.com ) czy serwisy umożliwiające znalezienie korespondencyjnego przyjaciela (dla przykładu - penpalworld.com ). Również na forach językowych można rozejrzeć się za kimś, kto będzie szukał rozmówcy na Skype lub samemu dać takie ogłoszenie. Dzięki takim formom nawiązywania znajomości można trenować mówienie lub pisanie w języku obcym, a przy okazji poznawać obce kultury i nawiązywać międzynarodowe przyjaźnie.

10. Graj w gry w języku obcymZ jednej strony można tu wykorzystać punkt mówiący o zmianie języka interfejsu (dla dowolnej gry komputerowej czy konsolowej), ale z drugiej - celowo można rozglądać się za grami w języku obcym, które wymagają sporo czytania i słuchania. W pierwszej kolejności z całego serca polecam gry w stylu Life is Strange , dzięki którym można poznać żywy język i przy okazji przyswoić sporo materiału do przeczytania, jak i odsłuchania.
Poza tym - nauka języków przez zabawę to wspaniała sprawa. A gry przecież dostarczają niesamowitej rozrywki!
11. Śpiewaj (i tłumacz) piosenkiŚpiewanie sprawia, że używanie języka kojarzy nam się z przyjemnością, a przy okazji dzięki niemu w łatwy sposób zapamiętujemy całe zdania. Warto też piosenki tłumaczyć - znam osoby, które właśnie dzięki fascynacji utworami danego zespołu zafascynowały się tłumaczeniami i nauką języka. Już w czasach szkolnych osoby te mogły imponować niesamowitą znajomością języków obcych, a dziś trudno byłoby Wam odróżnić ich od native speakerów.
Drobną niedogodnością w przypadku tej metody jest fakt, iż tak jak polskie piosenki pełne są bzdur i błędów, tak i w zagranicznych kawałkach można się z tym spotkać. Trzeba po prostu na to uważać.
12. Prowadź dziennik słówek nieznanychPrzy okazji wpisu Wakacje z językami opowiadałam Wam o językowym zeszycie wspomnień, który można uznać za połączenie dziennika, o którym mówiłam wyżej w punkcie szóstym z dziennikiem słówek, który mam na myśli tutaj. Założeniem dziennika słówek jest codzienne notowanie słówek, których znaczenia nie znamy, tłumaczenie ich na wieczór każdego dnia i próba zapamiętania ich znaczenia.
Kiedy podczas dzisiejszego przygotowywania kolacji albo podczas jutrzejszego spaceru zorientujesz się, że nie wiesz, jak w języku, którego się uczysz powiedzieć "bakłażan", "rzodkiewka", "kosz na śmieci" albo "krawężnik", zapisz to w swoim dzienniku słówek nieznanych (możesz w tym celu użyć małego notatnika albo aplikacji w komórce), a potem znajdź znaczenie tego słówka w słowniku. Kiedy następnym razem zobaczysz rzodkiewkę albo krawężnik, będzie Ci dużo łatwiej przypomnieć sobie znaczenie tego słowa.

13. Ucz się na bieżąco tego, czego nie wieszTa metoda może stanowić uzupełnienie opisywanego wyżej dziennika słówek nieznanych, przy czym tutaj nie chodzi o wyłapywanie słówek, których nie znamy, ale o świadomość tego, czego jeszcze nie wiemy. Kiedy podczas oglądania serialu, rozmowy na czacie czy czytania książki uświadomisz sobie, że nie rozumiesz któregoś z zagadnień gramatycznych, że nie wiesz, jak konstruować zdania w stronie biernej, że nie potrafisz zrozumieć akcentu Australijczyka, zapisz to sobie i spróbuj się tego nauczyć przy najbliżej okazji. Taka świadomość własnych braków pozwoli Ci uczyć się tego, czego naprawdę potrzebujesz.
14. Zainstaluj aplikację albo śledź profil z codziennymi informacjami czy ciekawostkami na temat języka Arlena Witt każdego dnia wrzuca na Instastories nowe słówko w ramach cyklu "słowo na dziś", podając wymowę i znaczenie widocznego na zdjęciu wyrazu. Na stronie słownika Diki codziennie można znaleźć nowe słówko dnia . Słówko dnia, wraz z przykładami użycia oraz definicją można otrzymać także na maila w ramach subskrypcji ang.pl . To tylko kilka przykładów dla jednego języka, ale takich stron, aplikacji i profili w mediach społecznościowych jest całe mnóstwo - warto znaleźć coś idealnego dla siebie, by każdego dnia móc spędzić choć chwilę z językiem.
15. Noś ze sobą fiszkiFiszki to małe karteczki zawierające słówka, które można wyciągnąć w każdej dowolnej chwili i powtarzać to, czego nie wiemy albo z czym mamy problem. Można zrobić je samodzielnie, można kupić gotowca, można też zainstalować fiszkową apkę na komórkę. Aby wybrać najlepszą metodę dla siebie, przeczytaj napisane przeze mnie artykuły poświęcone fiszkom .

Jak włączyć języki obce do życia codziennego?
Jeżeli naprawdę zależy Ci na przyswojeniu języka obcego, z pewnością robisz już coś w tym kierunku albo masz to w planach. Powyższe pomysły powinieneś traktować jako dodatki do regularnej pracy nad językami. Są to proste metody, które pozwolą Ci na zanurzenie się w języku, ale mogą nie wystarczyć, jeśli chciałbyś doskonalić akcent czy wiedzę gramatyczną.
Ponieważ jednak nie zawsze mamy czas na to, by ślęczeć nad podręcznikami czy przerabiać kursy online, warto każdego dnia wypełnić choć jeden lub dwa z przedstawionych przeze mnie pomysłów, by nie wypaść z rytmu i by ciągle mieć w głowie świadomość, że chce się rozwijać umiejętności językowe.
A jak wcielić powyższe pomysły w życie? Większość z nich da się robić "przy okazji" - kiedy prasujesz, myjesz zęby, stoisz w kolejce, siedzisz na przystanku, spacerujesz, zmywasz albo zamiatasz. Od Ciebie zależy, czy takie niewymagające wielkiego zaangażowania czynności wzbogacisz o element edukacyjny czy jednak podczas prasowania będziesz myśleć o niebieskich migdałach albo gapić się w podłogę. Wprowadź małe zmiany, aby osiągnąć wymarzony efekt - szybko zobaczysz, że daje to dużo więcej niż bezczynne siedzenie.
Masz inne pomysły na otaczanie się językami każdego dnia? Napisz o nich w komentarzu i zainspiruj moich Czytelników i mnie!
Przeczytaj również:
Samodzielna nauka angielskiego, cz. 1 - platformy i kursy. Czy angielskiego w ogóle warto uczyć się samodzielnie?Samodzielna nauka angielskiego, cz. 2 - programy i aplikacje do nauki słówek i zwrotów, aplikacje z fiszkamiZagraniczne kursy językowe
Spodobał Ci się ten wpis? Polub Kreatywę na Facebooku:

Published on July 02, 2017 06:46
June 29, 2017
Czytaj z Zosią #26

Minął miesiąc, odkąd ostatni raz zaglądaliśmy do biblioteczki Zosi. W tym czasie w jej zbiorach pojawiło się sporo nowych tytułów. Dziś przedstawimy trzy najciekawsze, wydane przez wydawnictwo Nasza Księgarnia . Zapraszam!

Mieliśmy Rok w lesie i Rok w mieście , spędziliśmy Rok w przedszkolu , a teraz przenosimy się na przepiękną polską wieś. Znów czekają nas przygody, znów poznamy mnóstwo ciekawych osób.

Seria "Rok w..." jest jedną z moich ulubionych w biblioteczce Zosi i młoda też bardzo chętnie do tych książek zagląda, ale obu nam najbardziej podobała się bardzo wyraziście narysowana opowieść o przedszkolu. Rok na wsi utrzymany jest już w innej stylistyce i choć nadal jest uroczo, to już nie tak atrakcyjnie dla oka dziecka.

Oczywiście, wydawnictwo i tym razem zadbało o wysoki standard publikacji - ilustracje są utrzymane w pięknych, żywych kolorach, kartonowe strony są grube i solidne, a treść książki idealnie oddaje charakter życia na wsi na przestrzeni dwunastu miesięcy roku.

Dzięki książce tej dziecko może dowiedzieć się, jakie zwierzęta żyją na wsi, jakie obyczaje tam rządzą, jak wygląda codzienność między polem a oborą albo kim jest rolnik. To niezwykle sympatyczna i pouczająca publikacja, z której można czerpać wiedzę i podczas przeglądania której można dobrze się bawić.

Jak zwykle jestem zachwycona tym, jak w serii tej pięknie oddane są szczegóły otoczenia. Każda strona pełna jest barw, postaci i detali. Gdzie nie spojrzysz - tam dojrzysz coś ciekawego. Dziecko może trenować dzięki tej książce wyobraźnię i spostrzegawczość, a - przy wsparciu opiekuna - dowie się z niej wiele ciekawego. Choć tekstu mamy tutaj niewiele, to i tak Rok na wsi może być pretekstem do interesujących rozmów o życiu na wsi i przyrodzie nas otaczającej.

Polecam Wam zarówno tę konkretną książkę, jak i poprzednie części serii. Nie tylko dzieci wspaniale bawią się podczas obcowania z nimi. Również do rodziców powinna przemówić taka wizja poznawania świata wokół nas.
Książkę Rok na wsi kupisz na stronie nk.com.pl
Wplątany w labirynty, Aleksandra Artymowska

Książka przeznaczona dla dzieci w wieku 0-10, ale ja polecałabym ją maluchom 3+, a nawet odrobinę starszym, ponieważ jej kartki są dość cienkie, nietypowy format niezbyt przystosowany do najmłodszych, a i sama "treść" przeznaczona jest dla nieco starszych umysłów.

Wplątany w labirynty to opowieść, której maleńki bohater wyrusza w podróż przez labirynty, by dotrzeć do swoich bliskich. Zaskakujące jest tutaj to, że choć w książce nie pojawia się nawet jedno słowo, to potrafi ona wzruszyć i chwycić za serce. Prawdopodobnie dzieje się tak z powodu przecudnych, subtelnych ilustracji Aleksandry Artymowskiej, które błyskawicznie podbijają serce.

Dzięki tej książce możemy odkryć, że nie potrzeba słów, aby opowiedzieć piękną historię. Możemy dzięki niej przekonać się, że prawdę o świecie da się ukryć w symbolach. Możemy też tak po prostu dobrze się bawić, próbując znaleźć ścieżki, jakimi powinien podążać nasz zagubiony chłopczyk.

Odnajdywanie tras w licznych labiryntach to wspaniały trening dla oka. Dziecko musi analizować swoje kolejne kroki, badać szczegóły i wypróbowywać różne drogi, aby ostatecznie odnaleźć tę właściwą. Gdyby miało z tym problem - na końcu podane są rozwiązania. Ale że zagadki te dostosowane są do możliwości maluchów, raczej zaglądanie tam nie powinno być konieczne.

Jeżeli macie nieco starsze dzieci, możecie namówić je, by podczas przeglądania książki dopowiadały historię do widzianych obrazów. Każdy labirynt jest inny - jeden wymaga skakania z łódki na łódkę, inny wymaga wspinania się po drzewach, jeszcze inny - lawirowania między kaktusami. W sumie znajdziemy tu czternaście rozkładówek, z których każda może być pretekstem do pobudzania wyobraźni i snucia historii.

Koniecznie zaopatrzcie się w tę książkę, jeżeli chcielibyście wzbogacić biblioteczkę dziecka o pozycję niezwykłą, klimatyczną i ujmującą w swojej prostocie. Polecamy!
Książkę Wplątany w labirynty kupisz na stronie nk.com.pl
Jak to działa? Zwierzęta, Nikola Kucharska

Nikola Kucharska, która odpowiada za wiele cudownych książek, m.in. Opowiem ci, mamo, co robią koty , Mity greckie dla dzieci w obrazkach czy Podróż dookoła świata znów zachwyca, tym razem odkrywając przed nami osobliwy świat zwierząt. A raczej... w osobliwy sposób go przedstawiając.

Czy wiecie, które części ciała odpowiadają za śpiochowatość u chomików, niechęć do urządzeń buczących u kotów czy zmysł architektoniczny u kretów? Albo gdzie kryje się centrum puszystości ogona u wiewiórek, futerkonapuszacz u lisów albo transformator żywności w nawóz u krów? Jeżeli zajrzycie do tej książki, odkryjecie te i wiele innych niecodziennych informacji.

Co ważne - obok zabawnych ciekawostek i oryginalnych nazw, znajdziecie tutaj także prawdziwe wiadomości na temat życia i budowy ciała poszczególnych zwierząt. A jest ich tutaj sporo - od tych domowych, jak pies i kot, przez wiejskie kury i kozy, po niedźwiedzie, dziki i zające. To świetne kompendium wiedzy na temat zwierząt, które dzięki swojej lekkiej formie ujmie niejednego dzieciaka i zaszczepi w nim zamiłowanie do zwierząt.

Uwielbiam takie rozbudzające ciekawość i rozwijające książki, ponieważ uważam, że potrafią jednocześnie pełnić rolę dydaktyczną i bawić, a ich naukowy charakter jest wplątany w zabawne i inspirujące treści, dzięki czemu dziecko nawet nie wie, jak wiele się przy tej pozycji uczy. W momencie, w którym dzieciak wkracza w wiek szkolny, nauka przestaje mu się kojarzyć z zabawą, więc dobrze jest podsuwać mu tego typu materiały i edukować niejako "przy okazji".

Ważnym punktem Jak to działa? Zwierzęta jest - obok ciekawej treści - także warstwa graficzna. Pod tym względem Nikola Kucharska nigdy nie zawodzi. Mamy kilka jej książek i wszystkie są ilustrowane z dbałością o detale i po prostu estetycznie. Niewielu ilustratorów książek dla dzieci przemawia do mnie właśnie jak ta - szalenie zdolna! - osoba.

Spośród trzech przedstawionych dzisiaj książek ta jest - na ten moment - numerem jeden w sercu Zosi. Fascynacja zwierzętami robi swoje i nawet jeśli młoda nie może jeszcze docenić uroku takich określeń jak "zew gryzienia butów", "detektor dżdżownic" czy "centrum śliskości i śluzowatości", to i tak zakochała się w rysunkach wnętrzności zwierząt.
Książkę Jak to działa? Zwierzęta kupisz na stronie nk.com.pl
Przeczytaj pozostałe wpisy z cyklu Czytaj z Zosią.

Published on June 29, 2017 10:06
June 27, 2017
Jak prowadzę Bullet Journal w segregatorze?

Wiecie już co to jest Bullet Journal i znacie najważniejsze fakty i mity dotyczące prowadzenia BuJo . Jeżeli udzielacie się w grupie Bullet Journal Polska , na pewno macie też głowy wypełnione inspiracjami. Dziś postanowiłam zainspirować Was do czegoś nowego - do prowadzenia BuJo w segregatorze. Okazuje się, że u mnie system ten sprawdził się znakomicie, może więc i u Was okaże się być rewolucyjny.
Prowadziłam BuJo w zeszycie w kratkę rozmiaru A4, w notatniku eksperymentalnym stworzonym specjalnie na potrzeby tej metody oraz w kołonotatniku w linie. Żaden z tych wyborów nie okazał się doskonały. Bullet Journaling kojarzyć ma się z elastycznością i dowolnością działania, którą jako pierwszy i jedyny zagwarantował mi segregator.
W segregatorze podziały nie są sztywne - mogę przekładać poszczególne kartki gdzie chcę i kiedy chcę. Dziś mogę kolekcje mieć z przodu, jutro mogę mieć z tyłu, pojutrze wymieszane z dniówką. Nie ogranicza mnie zupełnie nic. Kiedy mam taką potrzebę - dowolną kartkę (np. z kalendarzem) mogę wyciągnąć i zabrać ze sobą. Nigdy też nie czułam się tak swobodnie podczas wypełniania swojego planera - kołonotatnik ma uwierającą w rękę spiralę, gruby notatnik wymaga podłożenia książki czy innego zeszytu, żeby dało się go prosto wypełniać. A segregator? Segregator nie stawia mi żadnych wymagań i w niczym mi nie przeszkadza.
Dla tego komfortu warto rozważyć prowadzenie BuJo trochę mniej klasycznie.

Jak wygląda Bullet Journal w segregatorze?
Moje ostatnie BuJo w dużej mierze zostało przygotowane metodą DIY. Jego wnętrze składa się ze wszystkiego, co miałam pod ręką, a co nie wymagało ode mnie kupowania drogich wkładów czy przekładek.
Tę prześliczną pomarańczową okładkę zakupiłam na Allegro za - uwaga! - 2 zł. Choć zdjęcie z aukcji nie wygląda kusząco, musicie wiedzieć, że to etui wygląda równie dobrze, co wszystkie modne, drogie i wypasione polskie plannery. W tej chwili aukcję znajdziecie tutaj , ale po jej zakończeniu sprzedawca pewnie wystawi ją ponownie. Na tę chwilę dostępny jest tylko kolor pomarańczowy, wcześniej możliwy był zakup także okładki oliwkowej i niebieskiej.

Dzięki kieszonkom w okładce, mogę mieć zawsze pod ręką kilka przydatnych rzeczy - naklejki, zakładki, karteczki samoprzylepne, linijkę z szablonami, spinacze, klipsa i wizytówki.

Do zrobienia przekładek wykorzystałam okładki mojego wcześniejszego BuJo w linie - są sztywne i mają intensywny różowy kolor, idealnie pasujący do okładki:

Na początku mojego Bullet Journala znajduje się roczny kalendarz, do którego wpisuję ważne daty - urodziny, rocznice, mecze Manchesteru United - oraz wszelkie zdarzenia zaplanowane z wyprzedzeniem (tzw. future log):


Dalej znajduje się kolejna przekładka. Wykorzystuję ją do przyklejania kartek samoprzylepnych z listami zakupów:

Najważniejsza część BuJo zaczyna się w tym miejscu. To tutaj rozpisuję swoje codzienne zadania. Kartki - które wyciągnęłam z kupionego przed laty kołonotatnika - na bieżąco usuwam, dlatego ostatnie dni zawsze znajdują się na początku:

Zaraz za kartkami przeznaczonymi na dniówki znajdują się kolekcje (przypominam wpis: Bullet Journal - pomysły na kolekcje ). Do stworzenia ich wykorzystałam puste kartki z mojego poprzedniego BuJo, którego nie wypełniłam do końca:


Za kolekcjami znajdują się trzy bardzo ważne strefy segregatora - działy poświęcone firmie (przypominam: Otworzyłam firmę na siódme urodziny bloga! ), blogowi oraz pracy dla wydawnictwa. Oddzieliłam je przekładkami wyciętymi z kart kalendarza ściennego:


W tych działach rozpisuję swoje pomysły, notuję ważne terminy związane z danymi strefami mojego życia i planuję:

Bullet Journal w segregatorze
Jak widać, mój Bullet Journal w segregatorze ma na co dzień raczej minimalistyczny charakter. Używam w nim co prawda kolorowych długopisów, ale nie rysuję, nie naklejam i nie przyozdabiam. Nie chcę żeby prowadzenie BuJo wymagało ode mnie wielkich nakładów czasu i energii. Jego głównym celem jest pomoc w zarządzaniu czasem i ogarnianiu rzeczywistości i nie mam zamiaru stosować w nim zbędnych rozpraszaczy. O ile na samym początku przygody z Bullet Journalem sprawiało mi to jakąś frajdę, obecnie uważam, że najważniejsze jest sensowne działanie i wypełnianie narzuconych sobie zadań, zamiast tracenia czasu na szlaczki i gwiazdki.

Chciałabym w ten sposób pokazać wszystkim, że BuJo ma być funkcjonalne i dostosowane do naszych preferencji, umiejętności i możliwości, nie musi być więc na każdym kroku przyozdabiane. Uwielbiam przeglądać cudze Bullet Journale - te piękne, kolorowe, oklejone i zarysowane małe dzieła sztuki, ale sama rysować nie umiem i nie mam czasu się tego nauczyć, nie daje mi to też żadnej radości. A właśnie na tym ma polegać praca z BuJo - jeśli kogoś relaksuje rysowanie mandali - fantastycznie. Jeśli kogoś cieszy rozpisanie dwudziestu zadań na dzień - wspaniale. Jeśli ktoś chce mieć pokreślone, "brzydkie", koślawe BuJo - rewelacja. Najważniejsze to znaleźć swoją metodę i wykorzystywać Bullet Journal tak, jak się chce i się lubi. To jest w tej metodzie najlepsze - że ona dopasuje się do każdego.
A już w wersji segregatorowej jest to maksymalnie ułatwione. Polecam!
Przeczytaj również:
145 sprawdzonych artykułów biurowych z Aliexpress - notatniki, długopisy, pieczątki, naklejki, zakładki, taśmy washi i wiele innych

Published on June 27, 2017 08:42