Selfie makaka
Historia być może zabawna, ale na pewno nie dla Davida Slatera, brytyjskiego fotografa, który kilka lat temu robił zdjęcia indonezyjskim makakom. Jedna z małp zabrała mu aparat i bawiąc się nim, zrobiła setki zdjęć, w tym dwa autoportrety. I tu pojawia się pytanie, kto ma prawa autorskie do zdjęcia wykonanego przez makaka?
Wikipedia, która rozpowszechnia te zdjęcia za darmo, twierdzi, że na pewno nie fotograf, bo zdjęcie zrobiła przecież małpa. W tym momencie chodzi już o całkiem spore pieniądze, bo zdjęcia stały się bardzo popularne, a tymczasem fotograf nie ma z nich ani grosza. W pierwszym momencie można się zgodzić z interpretacją Wikipedii, bo taki np. właściciel wypożyczalni sprzętu fotograficznego nie ma żadnych praw do zdjęć wykonanych pożyczonym od niego aparatem. Jeżeli już rozpatrujemy kwestie prawne, to wypada jednak przyznać, że fotograf ani nie pożyczył małpie aparatu, ani nie prosił jej o robienie tych zdjęć. Małpa aparat ukradła, więc posługiwała się nim zamiast fotografa hm… „nielegalnie”. Niby tak, więc kto ma prawa do zdjęć zrobionych np. skradzionym smartfonem? Prawowity właściciel aparatu czy złodziej? A może nikt i takie zdjęcia powinny być własnością publiczną?
Jeżeli jednak uznamy, że mimo wszystko istotny dla kwestii praw autorskich jest właściciel palca wciskającego spust migawki, to kto będzie autorem zdjęcia wykonanego samowyzwalaczem? Chip sterujący otwarciem migawki? Jeszcze ciekawiej może być przy okazji zdjęć wykonywanych przy użyciu czujnika ruchu - wówczas autorem powinna być osoba, która przypadkowo wejdzie w kard. To z kolei prowadzi nas do konstatacji, że autorami zdjęć z przydrożnych fotoradarów są kierowcy, więc to oni powinni czerpać wszelkie zyski z wykorzystania tych zdjęć, czyli mandaty powinny płacić samym sobie. Logiczne, prawda?
Sprowadzanie do absurdu to dobre ćwiczenie umysłowe, bo co dziś jest absurdem, jutro może być naszą normalnością. Prawa autorskie należą do bardziej drażliwych kwestii, a to głównie za sprawą uniezależnienia treści od nośnika w przypadku większości form twórczości i coraz to nowych form eksploatacji. Nagle nieoczywiste stały się takie określenia jak np. „kradzież”, „współautorstwo” czy „emisja”. Bo czy z emisją mamy do czynienia w momencie umieszczenie treści na serverze, czy w momencie, gdy treść ta zostaje wywołana przez końcowego użytkownika i wysłana na jego komputer? A może dopiero wtedy, gdy ów użytkownik odtworzy tę treść?
Ma to swoje odzwierciedlenie w stopniu skomplikowania umów z dziedziny praw autorskich, na przykład dotyczących ekranizacji powieści czy opowiadania. Przeciętny człowiek, nawet znający się nieco na branżach wydawniczej i filmowej, nie tylko nie może tej umowy skonstruować, ale nawet nie potrafi jej kluczowych zagadnień zrozumieć. Konieczne jest tłumaczenie z polskiego na polski. Sama umowa ma objętość średniej długości opowiadania i jako dzieło jest warta wielokrotnie więcej niż wynosi stawka autorska za publikację opowiadania. Dziwny jest ten świat.
Na koniec warto wspomnieć o pomijanym notorycznie detalu towarzyszącym wręczaniu Oscarów za zdjęcia filmowe. Operator, który otrzymuje nagrodę Akademii Filmowej, prawie nigdy osobiście nie obsługuje żadnej kamery - zajmują się tym szwenkierzy.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
