Kopia zapasowa dla cywilizacji
Dawno, dawno temu, za czasów studenckich, koledzy, którzy mieszkali w akademiku, opowiedzieli mi pewną zabawną i przykrą zarazem historię. Otóż postanowili naprawić gniazdko elektryczne w pokoju. By spełnić elementarne wymogi BHP i nie zakwalifikować się do finału nagrody Darwina, wyszli na korytarz i wykręcili bezpiecznik wspólny dla kilku pokoi. Szkoda, że nie uprzedzili nikogo o swoich zamiarach. W sekundę później zza drzwi w końcu korytarza wybiegło rozczochrane coś w powyciąganych dresach i z przekrwionymi oczami. To coś było studentką, która wstała o czwartej rano, żeby napisać pracę zaliczeniową na następny dzień. Wydarzenie miało miejsce około siódmej wieczorem, więc owa dziewczyna miała za sobą kilkanaście godzin pracy przerywanej tylko zaparzaniem kolejnych kaw. Jej złość wzięła się z tego, że od samego początku pracy ani razu nie nacisnęła CTRL + S.
Światem rządzi przypadek, który tak naprawdę nie jest przypadkiem, bo przecież przypadek nie istnieje poza skalą kwantową. To tylko ciąg przyczynowo-skutkowy, którego nie potrafimy ogarnąć umysłem, więc wymyśliliśmy słowo zapchajdziurę „przypadek”. Pewnej niedzieli, parę lat temu około godziny osiemnastej strzelił dysk mojego laptopa. Przypadkiem, oczywiście, chociaż lojalnie stukał i prukał od miesiąca. Pozytywną stroną tej sytuacji była rzecz nie do przecenienia, czyli ostateczne pożegnanie się z systemem operacyjnym Windows Vista. Minusem - dwa dni w plecy w pracy nad powieścią.
Jedną z ważniejszych umiejętności w życiu jest umiejętność przewidywania błędów. Błędów własnych i błędów cudzych. Dotyczy to zarówno prowadzenia samochodu, jak i każdej innej czynności, łącznie z krojeniem marchewki. Awaria dysku cofnęła mnie z pracą raptem dwa dni, a co ciekawe, odtworzony z pamięci rozdział był lepszy od pierwowzoru.
To nie pierwszy padnięty dysk w moim komputerze. Poprzedni komputer tak mnie zeźlił padem dysku, że po wymianie owego dysku i płyty głównej, wciąż służy tworzeniu literatury, ale już nie mojej, tylko pisarza Orbitowskiego. Oczywiście można problemowi zaradzić na wiele sposobów, czyli np. zainstalować matrycę dyskową lub co chwila słać kopię zapasową na serwer. Jest gdzieś granica rozsądku takich zabezpieczeń. W przypadku stosunkowo małych plików tekstowych nie ma to wielkiego znaczenia, ale już przy pracy z plikami graficznymi czy filmami trzeba już wybierać pomiędzy bezpieczeństwem a kosztami.
W miarę wzrostu skali, rosną koszty, aż dochodzimy do punktu, w którym tworzenie kopii zapasowej przekracza możliwości inwestora. Mówię teraz o naprawdę dużej skali, nie o dużych plikach w internecie, lecz o samym internecie. Uzależniliśmy się w takim stopniu od zdalnego procesowania informacji, że np. kilkuminutowy pad samych tylko serwisów Google oznacza straty dla firm na całym świecie liczone w miliardach dolarów. Przed tym nie mamy jak się bronić, bo tworzenie zapasowego serwisu na wypadek, gdyby pierwszy padł, zazwyczaj nie ma ekonomicznego sensu. To jakby kupować dwa takie same samochody, z których drugi miałby stać w garażu i czekać na moment, w którym pierwszy się zepsuje (szczerze mówiąc, zrobiłem coś takiego dawno temu, gdy posiadałem Syrenę, ale to nie jest adekwatny przykład).
Tu już nawet nie chodzi o zabezpieczenia danych, lecz o cały model współczesnej cywilizacji. To niezwykle skomplikowany układ wzajemnych zależności oparty na niezastępowalnych elementach. Gdyby chcieć stworzyć obrazowy model naszej cywilizacji, byłby to pracujący na najwyższych obrotach silnik bez części zamiennych i z zapasem wytrzymałości liczonym w pojedynczych procentach. Wystarczyło kilka kichnięć islandzkiego wulkanu o niewymawialnej nazwie, byśmy się przekonali, jak może wyglądać świat bez transportu lotniczego. Nie ma alternatywy dla lotów transatlantyckich, bo żaden armator nie trzyma w dokach gotowych na wszelki wypadek statków pasażerskich. Rzecz jasna po kilku(nastu) latach bez samolotów powstałaby flota takich statków, wodolotów wręcz, jednak do tego czasu wyprawa za ocean byłaby niezwykle droga i czasochłonna. W efekcie decydowałby się na nią jeden na tysiąc.
Samoloty samolotami, ale tak jest w każdej dziedzinie. Nie mamy realnej alternatywy dla elektrowni węglowych, dla pojazdów napędzanych benzyną, dla nawozów fosforowych etc. Wszystko, co robimy, robimy z minimalnym zapasem bezpieczeństwa. Nowe rozwiązanie zastępuje i wypiera poprzednie na chwilę przed przeciążeniem. Wiele krajów rozważa np. całkowitą rezygnację z fizycznych pieniędzy na rzecz elektronicznych. Tymczasem o tym że nie należy wierzyć reklamom kart kredytowych, przekonali się nowojorczycy podczas ostatniego blackoutu. Bo cóż z tego, że masz na koncie milion dolarów, skoro z kieszeni nie wysupłasz ani centa? Umrzesz z głodu, będąc milionerem.
Każdy przełom technologiczny oznacza wejście w uliczkę, której końca nie znamy. Może być uliczką bez wyjścia, a może doprowadzi nas do następnej uliczki, tamta do kolejnej i dopiero wtedy trafimy na mur? A cofnąć się po tym labiryncie nie ma jak. Nasza cywilizacja bez przerwy pisze swoją historię i zapomina naciskać CRTL + S.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
