Marcin Napiórkowski's Blog, page 2
July 3, 2020
Rasizm 2.0. Jak pobić czarnego i czuć się z tym świetnie
Na początek przeczytajcie tego tweeta (z przedwczoraj) i rzućcie okiem na to wideo:
Samica i samiec. Współpraca i podział ról, gwarantem udanego i bezpiecznego związku. Wyznawcom #LGBT #gender polecam. pic.twitter.com/aE92K8Vxc8
— Rafał Otoka Frąckiewicz (@rafalhubert) July 1, 2020
A teraz wspólnie poczytajmy komentarze:
Co tu się wydarzyło?
Zacznijmy od początku. Wideo krąży po sieci od roku 2011, udostępniane jako rzekoma bójka w USA, a także atak migrantów na parę w Niemczech, Włoszech czy Francji. Zwykle filmowi towarzyszą antyimigranckie i rasistowskie hasła, a także magiczna fraza „instant justice” (natychmiastowa sprawiedliwość), do której jeszcze wrócimy.
W rzeczywistości klip przedstawia wyreżyserowany pokaz sztuk walki w Szanghaju. „Zaczepiona” para to trener sztuk walki i jego partnerka, „napastnikami” są ich współpracownicy. Być może komentujących tak bardzo zainteresowanych rasowym aspektem całej sprawy zainteresuje fakt, że chłopak demonstrujący ciosy kung fu jest Chińczykiem, a nie „prawdziwym białym twardzielem”.
Ten mechanizm powtarza się dziś każdego dnia na dziesiątkach portali internetowych. Zmanipulowane lub wyrwane z kontekstu wideo dostarcza okazji do skomplikowanego społecznego rytuału. Jego istotą jest ustawienie napastnika w roli ofiary. Chodzi o to, żeby udowodnić, że to „oni” (inni, obcy, czarni, imigranci, LGBT albo ktokolwiek, kogo akurat nie lubimy) zaatakowali nas pierwsi. A więc nasza agresja – ta przedstawiona na ekranie i ta wyrażona w komentarzach – jest tylko obroną. Dzięki temu możemy delektować się przemocą wobec Innego w pełni i bez wyrzutów sumienia.
Przyjrzyjmy się kolejnym przykładom, rozkładając to doświadczenie na części pierwsze. Zobaczmy, jak połączenie mitu oblężonej twierdzy i idei instant justice pozwala stosować przemoc wobec Obcego i jeszcze czuć się z tym wspaniale.
Mit oblężonej choinki
Pierwsza składowa bierze się stąd, że „ich” jest więcej, napadają nas, przejawiają agresję, osaczają.
Świetną ilustracją takiej manipulacji jest ta wizualna opowieść o „muzułmanach atakujących i niszczących choinkę”:
Oto „obcy” w nieludzkiej, nierozróżnialnej masie atakują już nie tylko nasze granice, lecz także nasz święty symbol rodzinnego spokoju i ciepła. Komentarze pod licznymi udostępnieniami tego wideo, rzekomo dziejącego się w różnych miastach USA, Sztokholmie, czy którejś z innych Europejskich stolic, otwarcie namawiają do „rozprawienia się” z „napastnikami”, odczłowieczają ich, zachęcają do przemocy.
Tymczasem w rzeczywistości wideo przedstawia konkurs w centrum handlowym w Kairze, w ramach którego ojcowie wspinali się na specjalnie przygotowaną choinkę i zbierali bombki, żeby wygrać prezenty dla swoich dzieci.
Idea instant justice
A teraz złoto prosto od Janusza Korwin-Mikkego:
Jak to dobrze, że tam mają kamerki dobrej jakości. A spluwę to ma tam prawie każdy. I dlatego w Nowym Jorku, gdzie pistoletów mieć nie wolno (za to co najmniej 2 lata!!) jest dużo napadów z bronią w ręku – a w Arizonie i Teksasie praktycznie nie ma…
Widać: dlaczego! https://t.co/50PSp6rmsz
— Janusz.Korwin.Mikke (@JkmMikke) June 22, 2020
To fantazja o prywatyzacji przemocy. O tym, że na każdy atak będziemy odpowiadać natychmiast, sami, bez pośrednictwa sądów czy państwa. Że każdy z nas powinien wymierzać samodzielnie, jak na dzikim zachodzie. Tylko wówczas poczujemy się bezpiecznie.
Otóż wideo nie pochodzi nawet z Teksasu tylko z Brazylii. I także krąży po internecie w różnych wersjach. Co ciekawe, komentujący częściej zwracają uwagę na rasę „napastników” niż obrońcy.
Nie muszę chyba dodawać, że statystyki podane w tweecie Korwin-Mikkego są – jak zwykle – kompletnie wyssane z palca? Wystarczy 5 minut żeby sprawdzić, Teksasie jest więcej napadów z bronią w ręku niż w Nowym Jorku, w Arizonie – minimalnie mniej.
Ta sama idea „instant justice” przyświeca licznym postującym i komentującym antyimigranckie i rasistowskie treści:
WATCH: Migrant gang harass woman in a nightclub but suffer INSTANT justice from her BOXER… https://t.co/KF3kbeK8Zq pic.twitter.com/WMHOhgNQnG
— Censored News UK
June 18, 2020
Jest ryzyko, musi być wybór. Brzmi dobrze, ale to nieprawda
Wczoraj, na fali goryczy po antyszczepionkowych wątkach w debacie prezydenckiej, wrzuciłem na FB zdjęcie skóry osoby cierpiącej na ospę prawdziwą.
Nie jest to miły widok. Ale tak właśnie wyglądał świat z epoki przed szczepieniami. Zbyt łatwo o tym zapominamy.
Dobre hasło nie jest złe
Mój post najwyraźniej dotarł do zainteresowanych, bo komentarzem zaszczyciła mnie sama Justyna Socha oraz wiele innych zwolenniczek i zwolenników STOP NOP. Znaczna część z nich w ramach wyjaśniania swoich racji przywoływała hasło „jest ryzyko, musi być wybór”.
I dzisiaj chciałbym kilka zdań o tym haśle napisać.
Zajmuję się czasami analizą marek i produktów i potrafię uczciwie przyznać, że z punktu widzenia semiotyki komercyjnej to jest naprawdę świetny slogan. Krótki, sugestywny, zapadający w pamięć i dający do myślenia. Mogę się nie zgadzać, ale muszę docenić.
To hasło jest jak opery Wagnera. Brzmi potężnie, ale gdy przyjrzeć się uważnie, okazuje się, że to seria tanich sztuczek opartych na bardzo niepokojących przesłankach.
Sekrety implikacji
Hasło widniejące dziś na sztandarach STOP NOP zbudowane jest w postaci implikacji (jeżeli X, to Y), z usunięciem wszystkich niepotrzebnych elementów.
To kolejny przykład retoryki, która podszywa się pod logikę. Cały problem z hasłami opartymi na implikacji polega na łatwości, z jaką przyjmujemy, że implikacja sugeruje logiczne wynikanie. Wcale tak być nie musi:
„Jeżeli dziś piątek, to osoba czytająca te słowa jest kawałkiem sera.”
„Jeżeli lubisz truskawki, polubisz także książki Janusza Bieszka.”
To schemat, dzięki któremu łatwo wciągnąć odbiorcę w uznanie za prawdziwy następnika tylko dlatego, że prawdziwy jest poprzednik:
„Jeżeli zależy ci na Polsce, to musisz głosować na Iksińskiego.”
„Jeżeli zdrowie jest dla ciebie ważne, przeczytaj Ukryte terapie.”
Najciekawsze przypadki takiej manipulacji to te hasła, w których pierwszy człon implikacji jest zawsze prawdziwy lub zawsze fałszywy:
„Jeżeli suma kątów trójkąta wynosi 180 stopni, to korzystanie z Facebooka powoduje łysienie.”
„Jeżeli reptilianie przejęli władzę nad rządem, to powinniśmy dokładnie myć ręce.”
Hasło STOP NOP należy do właśnie do tej kategorii. Otóż pierwsza część implikacji jest zawsze prawdziwa. (A przy tym mylnie sugeruje, że szczepienia wiążą się z jakimś szczególnie wysokim, lecz nieokreślonym ryzykiem.)
Absolutnie każda czynność związana jest z jakimś ryzykiem. Można odwalić kitę oglądając Netflixa na kanapie, biorąc kąpiel albo idąc ulicą. W każdej chwili cegła może spaść nam na głowę z drewnianego kościoła. Dlatego absurdalne jest żądanie całkowitego bezpieczeństwa (albo obiecywanie tegoż). Sensowne jest natomiast obliczanie i porównywanie ryzyka, by wybrać te rozwiązania, które łączą się z mniejszym niebezpieczeństwem.
Jednemu wola, stu niedola
Skoro ryzyko jest zawsze, hasło STOP NOP można zredukować po prostu do „Musi być wybór”. Poprzednik („Jeżeli jest ryzyko”) jest zawsze prawdziwy i został dodany tylko dla retorycznego efektu.
Ale to wciąż jest naprawdę dobre pytanie. Czy zawsze musi być wybór?
To pytanie o sytuacje, w których wolność jednostki może albo powinna zostać ograniczona. „Ile wolności, a ile bezpieczeństwa?” „Jakim prawem mówicie mi, co mam robić ze swoim życiem?” Słyszeliście to pewnie tysiąc razy.
Dziś proponuję spojrzeć na to inaczej niż zwykle. W pytaniu o wolność nigdy nie chodzi o jednostkę. Bo żadna jednostka nie jest samotną wyspą. Jeżeli chcemy być uczciwi, musimy zawsze patrzeć na sumę wielu jednostkowych wolności. Rozszerzenie czyjegoś pola wyboru zazwyczaj wiąże się bowiem z ograniczeniem możliwości kogoś innego.
Zakaz wywalania toksycznych odpadów gdzie popadnie oraz spuszczania ścieków do rzek jest bez wątpienia ograniczeniem wolności przedsiębiorców z branży chemicznej. I przez lata tak właśnie argumentowali oni swój opór przeciw jakimkolwiek regulacjom środowiskowym.
Z punktu widzenia białych plantatorów ograniczeniem wolności było niewątpliwie zniesienie niewolnictwa. Złota szlachecka wolność ucierpiała na zniesieniu pańszczyzny. Emancypacja kobiet odbyła się kosztem pewnego ograniczenia wolności mężczyzn (wynikającego choćby z bardziej partnerskiego podziału obowiązków domowych).
To, co wydawało się po prostu wolnością jednostki, przy bliższym spojrzeniu okazuje się ufundowane na niewoli, niedoli lub poświęceniu kogoś innego. W dodatku często jest to gra o sumie niezerowej. Niewielka swoboda jednego realizuje się kosztem poważnego ograniczenia wolności wielu.
Spróbujmy w ten sam sposób spojrzeć na kwestię szczepień.
Czy na pewno chcemy takiej wolności?
STOP NOP chce się cieszyć wolnością, ale na cudzy koszt. To nie jest logika demokracji i wolności. To logika budowniczych piramid.
Żyjąc w zamożnym kraju, z dobrym dostępem do ochrony zdrowia i zaszczepioną w znacznej większości populacją, mogą pozwolić sobie na luksus ucieczki przed niepożądanymi odczynami poszczepiennymi za wszelką cenę. Z ich perspektywy to całkiem logiczne. Dla nich radykalne ograniczenie, czy nawet eradykacja pewnych chorób nie musi być priorytetem.
Ale powiedzmy to wprost: wolność nieszczepienia jest przywilejem, którym wybrani spryciarze chcą cieszyć się kosztem poświęcenia innych. „Wy weźcie na siebie ryzyko (szczepień), a my za darmo będziemy się cieszyć światem bez chorób.” Tak powinno brzmieć prawdziwe hasło ruchów antyszczepionkowych (czy też „opowiadających się za wolnością wyboru”).
Czarna ospa już nie wróci. Dostatecznie długo męczyliśmy się z ograniczeniami, by teraz już zawsze cieszyć się wolnością od tej straszliwej choroby. Jednak przyszłość wcale nie musi być różowa.
Warto zatrzymać się i pomyśleć, jakie byłyby konsekwencje wprowadzenia w życie hasła „Jest ryzyko, musi być wybór”. Jeżeli nagle wszyscy w społeczeństwie postanowią „skorzystać ze swojej wolności”, dzieci naszych dzieci będą cieszyć się pełną swobodą, masowo chorując przy tym na odrę, polio czy krztusiec.
Cóż, przynajmniej umrą wolne.
P.S. Kochani „zwolennicy wyboru”! Możecie już przestać wysyłać mi opisy rzekomych i prawdziwych odczynów poszczepiennych. Każda choroba czy śmierć dziecka to tragedia. Naprawdę ciężko mi te rzeczy czytać. Ale jednocześnie wiem, że na szali przeciw nim trzeba położyć rzesze dzieci, które dzięki szczepieniom nie zachorowały i nie umarły. Ich tragedii nie widzicie, bo się nie wydarzyły.
Rozumiem wasz argument, że system zgłaszania NOP-ów kuleje. Ale chyba nie uważacie, że rząd ukrywa każdego roku dziesiątki tysięcy przypadków? Bo o takich liczbach mówilibyśmy, gdyby w Polsce wciąż, jak przed wprowadzeniem szczepień, szalały ospa, odra, polio, krztusiec, tężec i wiele innych chorób, których nazwy znacie dziś tylko ze znienawidzonego kalendarza szczepień.
Natomiast jeżeli wierzycie w taki wielki, światowy spisek, to nie mam więcej argumentów. Mogę tylko zachęcić do zajrzenia do tekstów poświęconych Wielkiej Lechii albo płaskiej Ziemi. Powinno wam się spodobać!
Artykuł Jest ryzyko, musi być wybór. Brzmi dobrze, ale to nieprawda pochodzi z serwisu Mitologia współczesna.
June 16, 2020
List wójta Tuszowa w sprawie LGBT
A więc sprawdziło się. Mamy w Polsce pierwszą strefę szariatu, dokładnie tak, jak wielokrotnie ostrzegali nas Jarosław Kaczyński i inni politycy prawicy.
Kilka godzin temu pracująca w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich Anna Błaszczak-Banasiak udostępniła list, jaki do Rzecznika wysłał Wójt niewielkiej gminy Tuszów Narodowy w woj. Podkarpackim:
Dedykuję wszystkim, którzy w ostatnich dniach utrzymywali, że Polska to otwarty i tolerancyjny kraj, w którym nikt nie dyskryminuje gejów. Być może, ale nie w Tuszowie (notabene) Narodowym. pic.twitter.com/cpcC9nXIBj
— A.Błaszczak-Banasiak (@Anna_Blaszczak) June 16, 2020
Wójt przekonuje o wyższości prawa bożego nad stanowionym i wyklucza ze wspólnoty wszystkich, którzy „odrzucili Boga”, bo odrzucili tym samym wszelkie wartości, na których opiera się nasza kultura. Zamiast konstytucji powinien obowiązywać Dekalog ( „jak w Izraelu” – wyjaśnia wójt). Instytucje unijne „znajdujące się pod wpływem masonów” chcą nam narzucić „wyparcie się Boga”, a nie takie były przecież warunki, gdy do Unii wstępowaliśmy.
Nie będę w tym miejscu dokonywał analizy podobnej do tych, jakie niedawno publikowałem w związku z przemówieniami i listem Jarosława Kaczyńskiego. To tylko jeden wójt, niewielkiej gminy. Oczywiście nie należy na jego podstawie oceniać całej zróżnicowanej formacji ideowej.
W języku tego listu, jego strukturze, doborze pojęć i środków retorycznych odbija się jednak jak w lustrze język znacznie wyżej postawionych polityków i publicystów.
To ich język, tyle że odarty z subtelności maskujących przekaz. To język wszystkich tych goszczonych w telewizji posłów i „ekspertów”, których słowa wcześniej tak niecnie „wyrwano z kontekstu”.
Ten list to ważny dowód rzeczowy w poważnej sprawie. Otóż na jego przykładzie widać doskonale, jak właściwie „zwykli odbiorcy” rozumieją te subtelne rozróżnienia między „ludźmi” a „ideologią”. Otóż – nie rozumieją. Nawet jeżeli cała ta wysublimowana logika faktycznie istniała w wyobraźni posła Żalka, wojewody Czarnka czy prezydenta Dudy, to tam właśnie pozostała. Nie przebiła się nie tylko do nieprzychylnych im komentatorów, którym łatwo zarzucić stronniczość i manipulację, lecz także do najlojalniejszego elektoratu prawicy.
Panowie, gratulacje! Dzięki wam wójt Tuszowa Narodowego żyje w świecie żywcem wyjętym z wyobraźni krzyżowców. Jest głęboko przekonany, że nadeszły czasy apokalipsy, świat doświadcza ostatecznego starcia dobra ze złem, a poza katolicyzmem rozciąga się ziejąca przepaść nihilizmu, który jest światem antywartości. Jego wyobrażenie o każdym, kto doświadcza świata odmiennie, budowane jest przez proste odwrócenie wszystkiego co kocha. My lubimy piękno? Oni z pewnością wolą brzydotę. My kochamy ojczyznę? Oni na pewno są antypolscy, bo „człowiek, który odrzucił Boga, może innych obdarowywać tylko własną głupotą i złem piekła, co widać na przykładzie ideologii LGBT i z wypowiedzi kandydatów na prezydenta ze strony opozycji, szczególnie z wypowiedzi Prezydenta Warszawy.”
Właśnie w ten sposób wychowuje się fanatyków.
Artykuł List wójta Tuszowa w sprawie LGBT pochodzi z serwisu Mitologia współczesna.
June 9, 2020
Manicheizm stosowany. Analiza listu Jarosława Kaczyńskiego
A jednak warto rzucić okiem na ten dokument. Jest to bowiem wezwanie bojowe, pisane – jak stwierdza sam Kaczyński – w momencie „kryzysu” i „alertu”. Zawiera ono w sobie esencję bardzo specyficznego obrazu świata – zespołu wierzeń doskonale znanego badaczom mitów.
System manichejski:
istotą świata jest odwieczny i wieczny, całkowicie binarny konflikt dobra i zła;
rzeczywistość, w której żyjemy jest iluzją;
tylko nieliczni wybrani znają prawdę;
z tyrani iluzji może nas wyzwolić tylko gnoza – poznanie prawdy o sobie i świecie.
Ta ta sama mitologia, na której opierają się teorie spiskowe, wiara w Wielką Lechię czy „Ukryte terapie” Jerzego Zięby.
1. Binarny konflikt
Głównym bohaterem tekstu nie jest wcale dobra zmiana, lecz złowrogi „stary system”, któremu poświęcono większość listu. „Nasz” obóz charakteryzowany jest niemal wyłącznie negatywnie – jako odrzucenie „ich” systemu.
System natomiast opisany jest niezwykle szczegółowo. Jest „głęboko niesprawiedliwy, godzący w interesy milionów Obywateli, prowadzący do bezrobocia, niskich płac i niskich świadczeń społecznych”, a jednocześnie „nieefektywny, niezdolny do podejmowania wielkich przedsięwzięć zbiorowych, jak np. wielkich inwestycji […]. Obciążony wielką korupcją i pozwalający na wyprowadzenie z Polski wielkich środków za granicę.”
System jest czystym złem. Rządy PO to był czas trwonienia zysków z lat 2005-07 oraz „okradania państwa na wielką skalę”, „łamania praw obywatelskich”, a nawet „przetrzymywania w więzieniach – by tak rzec – «osobistych więźniów» Donalda Tuska”. W dodatku jego „ważną cechą było prowadzenie nieustannych działań zmierzających do dezintegracji społecznej, tworzenia i umacniania poczucia niższości, demoralizacji”.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że system nie ma twarzy, a Donald Tusk jest jego jedynym przedstawicielem wymienionym z imienia i nazwiska. Tego zaszczytu nie dostąpił ani Rafał Trzaskowski, przeciwko któremu mobilizować ma list, ani też żaden przedstawiciel obcych mocarstw czy obcego kapitału, o których Jarosław Kaczyński wspomina nieustannie. Słudzy zła ukrywają się w cieniu. Nie mają twarzy ani imion. Są wszystkim i nikim. No i Donaldem Tuskiem, oczywiście.
2. Rzeczywistość iluzji
Skoro PiS jest dobrem, a jego przeciwnicy – złem, to czemu w ogóle ktoś głosuje na opozycję? Czemu ludzie wybierają ciemność zamiast światła? Otóż dlatego, że na straży naszego świata stoją, jak w wielu wersjach mitologii gnostyckiej, potężni strażnicy iluzji zwani Archontami.
„Opowieści o demokracji i o państwie prawa, politycznym pluralizmie były w tym systemie jednym wielkim oszustwem, a jedynym naprawdę obowiązującym prawem było prawo silniejszego i to zarówno z naszego kraju, jak i zewnętrznego.”
To taka polityczna wersja Matrixa, albo, jeżeli kto woli, znanego z ludowej wyobraźni „świata na opak”, w którym dobro nazywane jest złem, a zło – dobrem. Istotą iluzji rozsnutej przez system jest, jak pisze Kaczyński, „całkowite przeinaczanie znaczeń słów”, a nawet „zbudowanie przez media swoistej kontr-rzeczywistości, świata wirtualnego, nie mającego praktycznie żadnego związku z faktami.”
System posługuję się „socjotechniką opartą o ciągłe powtarzanie kłamstw”. Ostatni przykład to próba przekonania wyborców, że pewien anonimowy kandydat KO na prezydenta jest „katolikiem i kontynuatorem ‚Solidarności'”, podczas gdy w rzeczywistości jest to „przedstawiciel skrajnej lewicy” i „zwolennik ideologii LGBT” . „Wszystko to może budzić śmiech – podsumowuje Kaczyński – ale w obliczu siły medialnej obozu naszych przeciwników jest bardzo groźne.”
Takie działanie staje się możliwe „tylko dzięki istnieniu faktycznego monopolu medialnego sił broniących społecznego zła”. Heroicznym celem dobrej zmiany staje się więc: „Wygranie wyborów wbrew fali kłamstw, wbrew całej machinie, która wmawia naszym Rodakom, że dobro jest złem, a zło – dobrem.”
W ten sposób płynnie przechodzimy do kolejnego kluczowego elementu mitologii manichejskiej.
3. Tylko wybrani znają prawdę
Zasada konformizmu sprawia, że chętnie kibicujemy zwycięskim drużynom. Zwykle unikamy otwartego prezentowania poglądów, które są w mniejszości. Dlatego zazwyczaj opłacalne jest przedstawianie się jako faworyta. Wyjątkiem jest sytuacja, w której cała atrakcyjność danej tożsamości opiera się właśnie na obietnicy buntowniczej elitarności. Prezes PiS proponuje w swoim liście taką właśnie narrację – opowieść o rebeliantach stawiających czoło potężnemu imperium. Oto bowiem przeciw dobrej zmianie od lat działa potężny front.
„Zdecydowana przewaga wciąż należy do zwolenników starego systemu” – przypomina wielokrotnie Jarosław Kaczyński. Opozycja wprawdzie poniosła ostatnio wiele porażek, ale „ciągle ma bardzo duże możliwości i jest w stanie szkodzić nie tylko Prawu i Sprawiedliwości, ale przede wszystkim Polsce.”
To kluczowy dla retoryki PiS zabieg pozwalający politykom tej formacji sprawować pełnię władzy, nie zmieniając opozycyjnej retoryki walki z przeważającymi siłami wroga. W kraju ukształtowanym przez zabory, drugą wojnę światową i PRL to naprawdę ważne.
System wciąż utrzymuje się przy władzy, a dobra zmiana jest blokowana ze względu na istnienie patologicznego zjawiska, jakim jest… opozycja. Byłoby łatwiej, gdyby istniała zgoda – ubolewa Kaczyński.
Co interesujące, za wzór obiera tu państwa Zachodu, gdzie taka zgoda „panowała w latach 1946-1973”. 1973? Skąd ta zaskakująca data? Otóż faktycznie, według wielu badaczy historii idei jest to kluczowy punkt upadku powojennej narracji opartej na kolektywizmie na rzecz indywidualizmu wiązanego z jednej strony z rewolucją kulturalną, z drugiej zaś – ze stopniowym rozwojem ideologii neoliberalnej. 1973 to rok kryzysu naftowego i puczu Pinocheta w Chile. Ten zakres dat jest być może najbardziej interesującym punktem całego listu, pokazuje bowiem, że za tą bardzo uproszczoną, manichejską wizją świata kryć się może ciekawa refleksja nad przemianami społecznymi ostatniego stulecia oraz deklarowana chęć rozbratu z kultem indywidualizmu i minimalistycznego państwa organizującym debatę publiczną przez ostatnie kilka dekad.
Ale wróćmy do tekstu.
„Demokracja musi jednak obejmować sferę porozumienia, w tym zgodę na przestrzeganie prawa, honorowanie wyniku wyborów i elementarnej lojalności wobec narodu i państwa. Kto te zasady odrzuca, staje się siłą antydemokratyczną, antypaństwową, antykonstytucyjną i w istocie zewnętrzną.”
Oto jeden z ulubionych chwytów Kaczyńskiego – wykluczenie ze wspólnoty tych, którzy się z nami nie zgadzają. To ważny element ideologii manichejskiej, o którym warto pamiętać. Ci, którzy nie doznali oświecenia, pozostają w zniewoleniu i nie mają pełni człowieczeństwa. Jak wrogowie w Matriksie.
4. Wyzwoli nas poznanie
Dobra zmiana to przede wszystkim odrzucenie systemu. Z listu nie dowiadujemy się wiele o projektach gospodarczych czy społecznych PiS. Na wzmiankę nie zasłużyła żadna z wielkich inwestycji. Ekonomia służy wyłącznie jako odskocznia do polityki kulturalnej, w szczególności zaś polityki pamięci. Bo prawdziwa dobra zmiana nie dokonuje się najpierw w fabrykach i portfelach, lecz w zbiorowej wyobraźni. Tylko uwalniając z okowów dusze Polaków będziemy w stanie odczynić klątwę pętającą wszelkie inne obszary życia.
Nawet gdy Kaczyński pisze o „zapewnieniu bezpieczeństwa”, trzy słowa (dosłownie) poświęca sile militarnej i gospodarczej, a następnie jego uwagę zajmuje siła społeczna „wyrastająca z poczucia przynależności do Polskiej(!) wspólnoty, z patriotyzmu, z poczucia własnej wartości, z pozbycia się kompleksów oraz z odrzucenia systemu […]”
W ten sposób kluczowym środkiem do zbudowania w Polsce dobrobytu okazuje się obrona prawdy o historii Polski „przeciwdziałanie haniebnym i bezpodstawnym oskarżeniom rzucanym na nasz Naród od dziesięcioleci […] a nawet stuleci.”
„Polacy muszą zbudować poczucie własnej wysokiej wartości, by móc korzystać z tego wszystkiego, co w życiu człowieka dobre i piękne, twórcze i pozytywne.”
Oto esencja listu Kaczyńskiego. Jeżeli podążymy, za jego radą, czeka nas:
„Polska szczęśliwych, godnych oraz mających poczucie sensu i znaczenia swego życia Polaków.”
Czego sobie i Państwu życzę.
Syndrom oblężonej zmiany
Na koniec powtórzę raz jeszcze. To nie był najlepszy tekst Kaczyńskiego. W esencjonalny sposób pokazywał wprawdzie to, co w narracji PiS atrakcyjne, obnażył jednak przy tym istotne luki w argumentacji.
Osadzając swoje wezwanie bojowe w manichejskiej strukturze, Kaczyński tworzy paradoksalną konstrukcję „oblężonej zmiany”. Można oczekiwać wroga w Okopie św. Trójcy, można odważnie atakować. Nie można robić obydwu tych rzeczy na raz.
Kaczyński miesza w liście toposy pochodu i konduktu – kroczenia w przyszłość i skupienia na przeszłości. Nie można ogłaszać zmiany, budując całą retorykę na powrocie do tego, co dawne. Nie można kroczyć ku przeszłości tyłem, bo to grozi bolesnym upadkiem. Nieustanne powtarzanie, że Polacy powinni się pozbyć kompleksów, jest niczym innym, jak komicznym dowodem kompleksu.
Problem z tym listem jest zatem taki, że w tej strukturze lider PiS sytuuje się jednak po stronie trwania, niebezpiecznie utożsamiając się z systemem, któremu poświęca tyle uwagi. Co zresztą prowadzi do interesującej Freudowskiej niezręczności.
W jednym z akapitów Kaczyński opisuje system obciążony korupcją, w którym rzekomy pluralizm jest jednym wielkim oszustwem, system, w którym panuje bezwzględne prawo silniejszego, żeby na koniec dodać „całe to ogromne przedsięwzięcie wciąż jeszcze jest w toku i wymaga kontynuacji przez wiele lat”.
Ups.
Artykuł Manicheizm stosowany. Analiza listu Jarosława Kaczyńskiego pochodzi z serwisu Mitologia współczesna.
June 5, 2020
Postępująca anadiploza Jarosława Kaczyńskiego

Oto sekret PiS. Tajemnica sukcesów tej partii, ale też potencjalny słaby punkt.
„Silna może być tylko wspólnota, a wspólnota musi być osadzona w przeszłości. Bez przeszłości, bez wspólnej przeszłości, bez świadomości tej przeszłości nie ma wspólnoty.”
(Konwencja PiS w Olsztynie, wrzesień 2018)
Widzicie to?
Przemówienie prowadzi słuchacza krok po kroku, wymuszając na nim wiarę w logiczne wynikanie. Wspomnienie o wspólnocie wiedzie ku przeszłości, przeszłość musi być wspólna, zjednoczeni przeszłością stajemy się silni…
To przemówienie było dla mnie punktem zwrotnym. Usłyszawszy je po raz pierwszy, zacząłem zupełnie inaczej patrzeć zarówno na Jarosława Kaczyńskiego, jak i na politykę uprawianą przez jego partię. (Piszę o tym szerzej w książce Turbopatriotyzm.)
W tych dwóch rozbudowanych, pięknie wyważonych zdaniach zawiera się esencja programu PiS oraz jego stylu uprawiania polityki. Co więcej, te dwa zdania pozwalają nam zrozumieć, że program PiS i jego styl retoryczny są nierozerwalnie związane.
Ale jak to właściwie jest zrobione?
Dlaczego Jarosław Kaczyński się powtarza?
Styl Jarosława Kaczyńskiego ma wiele cech charakterystycznych. Bogate słownictwo, wtrącana nieustannie apostrofa „szanowni państwo!”, budowanie wiarygodności na historycznej erudycji…
Jednak prawdziwą wizytówką prezesa Prawa i Sprawiedliwości jest wirtuozeria w posługiwaniu się różnymi formami powtórzeń. Nawet w półimprowizowanych przemówieniach Kaczyński z łatwością radzi sobie z rozbudowanymi strukturami opartymi na anaforach (wielokrotne powtarzanie początków zdań i fraz), paralelizmach składniowych i poliptotonach, czyli powtórzeniach tego samego wyrazu w różnych formach gramatycznych („kto mieczem wojuje, od miecza ginie”).
Zobaczmy chociażby następujący przykład, przemówienie poświęcone pamięci Lecha Kaczyńskiego:
„Bez niego nie byłoby także dobrej zmiany, nie byłoby próby uczynienia polskiego państwa sprawiedliwym, bardziej efektywnym, dobrze się rozwijającym, podmiotowym i dlatego powinien mieć pomnik, powinien mieć pomniki, powinien mieć muzeum, bo dobrze, bardzo dobrze zasłużył się Ojczyźnie.”
(Przemówienie z 10 listopada 2018)
To jedno zdanie! Bardzo rozbudowane zdanie, które stanowi prawdziwy katalog wszelkich form powtórzeń. Dosłownych, z różnymi formami wariacji, wykorzystujących gradację (pomnik – pomniki – muzeum), a nawet metanoję, czyli poprawienie właśnie wypowiedzianych słów („dobrze, bardzo dobrze”),
Kaczyński jest też mistrzem list. Choć w polskiej polityce królują listy zestawiane po trzy („kościół, szkoła, strzelnica”), prezes PiS często sięga po enumeracje złożone z czterech elementów o zmiennej długości, wykorzystujące asyndeton, czyli pominięcie spójnika (podkreślony fragment powyższego cytatu).
To właśnie nieustanne powtórzenia sprawiają, że styl Kaczyńskiego jest tak gęsty, zogniskowany zawsze wokół kilku wyraźnie zaznaczonych punktów ciężkości. Ciągłe powtarzanie tych samych słów sprawia zarazem – nieco paradoksalnie – że stają się one bardziej rozmyte, a przez to bardziej uniwersalne. Kolejne powtórzenia nie zawężają bowiem znaczenia, lecz raczej dodają kolejne warstwy.
To ze strony Kaczyńskiego bardzo dobry wybór. Wiele badań z zakresu psychologii pokazuje, że powtórzenie jest „matką wszystkich figur retorycznych”:
Zwiększajac ekspozycję, powtórzenie oswaja nas z pojęciem, buduje jego psychologiczną dostępność, a także sympatię, bo od czasu przełomowych eksperymentów Roberta Zajonca wiemy, że ludzie lubią to, co znają. Znane bodźce (choćby tak abstrakcyjne jak chińskie znaki) są uznawane za „ładniejsze” i „przyjemniejsze” od nieznanych.
Powtórzenie nadaje frazom rytm i podnosi wartość estetyczną.
I najważniejsze: rozumienie świata odbywa się poprzez struktury antycypacji (oczekiwania) i spełnienia, więc mowa nasycona powtórzeniami wydaje nam się po prostu logiczna.
Wielka moc, jaką daje powtórzenie, nie przychodzi jednak za darmo. Zbyt częste powtarzanie prowadzi najpierw do habituacji (przyzwyczajenia się do bodźca i ignorowania go), a potem do irytacji.
Na to również Kaczyński znalazł sposób. Ale o tym za chwilę. Najpierw krótka dygresja.
Polityka jako retoryka
Lubimy oddzielać politykę od retoryki. Mówimy „to tylko słowa” i szukamy pod warstwą języka dodatkowej, ukrytej treści. Czasem taka strategia się sprawdza (np. kiedy zderzamy deklaracje polityków z rzeczywistymi wydatkami państwa czy uchwalanymi ustawami). Często jednak ignorowanie retoryki sprawia, że tracimy z oczu samą esencję polityki. Słowa są podstawowym narzędziem pracy polityka. Tworzywem idei. Odrywanie polityki od słów jest równie absurdalne jak rozmawianie o drogach bez asfaltu, maszyn albo samochodów.
Podążając za Kennethem Burke’m (A Grammar of Motives), badacze skupiają się zwykle na wykorzystaniu czterech głównych tropów: metafory, metonimii, synekdochy i ironii. Ale katalog figur retorycznych jest znacznie, znacznie bogatszy. Obejmuje setki (to nie hiperbola!) zabiegów językowych starannie poklasyfikowanych przez pokolenia badaczy – od nobliwych starożytnych retorów aż po całkiem współczesnych autorów podręczników dla prawników, polityków i samozwańczych królów sprzedaży.
Warto sięgnąć poza metaforę czy metonimię, ku mniej popularnym figurom mowy i wyobraźni. Bo to właśnie one decydują o specyfice stylu konkretnych polityków czy partii. To one stanowią sekretną mieszankę ziół i przypraw, nadającą niepowtarzalny smak partiom i ich liderom. (Innych, z kolei, właśnie ich brak czyni mdłymi).
Anadiploza
Niewątpliwie najważniejszą figurą jest dla lidera PiS bardzo szczególna forma powtórzenia, jaką jest anadiploza, czyli powtórzenie końcówki jednego zdania jako początku kolejnego. Dokładnie tak, jak we fragmencie otwierającym niniejszy tekst.
Przyjrzyjmy się kolejnemu, jeszcze bardziej spektakularnemu przykładowi:
„I domagamy się także innego prawa. Prawa do tego by móc czcić tych których czcić chcemy, tych którzy weszli do naszej historii, którzy dobrze służyli ojczyźnie i którzy tak nagle zginęli, którzy polegli pod Smoleńskiem. Mamy do tego prawo. Mamy do tego prawo jako obywatele, jako Polacy, jako w większości katolicy. I to prawo jest nam dzisiaj odbierane. Jest nam odbierane przez tych, którzy nie potrafią się wznieść ponad swoje małostkowe interesy, drobne gry.”
(przemówienie podczas miesięcznicy smoleńskiej, 10 października 2010)
W tym króciutkim fragmencie Jarosław Kaczyński aż trzykrotnie posłużył się anadiplozą (zaznaczona podkreśleniem). Taka „postępująca” anadiploza umyka z pułapki powtórzenia, tworząc szereg retoryczny udający szereg logiczny. W starożytnych podręcznikach retoryki i poezji barokowej zaleca się, by szeregi takie (gradatio) porządkować według ważności lub stopnia ogólności, lecz Kaczyński sugeruje raczej porządek wynikania. Co więcej, anadiploza połączona zostaje z innymi formami powtórzeń i paralelizmami składniowymi (w powyższym cytacie zaznaczone pogrubieniem).
Jeszcze wyraźniej widać to w innym przemówieniu lidera PiS:
„Ale powtarzam, to jest ten pierwszy krok. Pierwszy krok, który musi budować sprawiedliwość i musi budować wiarygodność. Bo ta wiarygodność, jest nam potrzebna. Jest nam potrzebna dlatego, że przebudowa naszego kraju, przebudowa i naprawa tego wszystkiego co jest złe, to będzie z całą pewnością proces, któremu inni się sprzeciwią. Sprzeciwiać się nam będą. Tak, proszę państwa, będą się sprzeciwiać. I wtedy potrzebne jest społeczne poparcie. Bezpośrednie, społeczne poparcie. Ktoś zapyta: a któż będzie się sprzeciwiał?”
(6 października 2015, konwencja w kinie „Wisła” w Warszawie)
W tym przykładzie niezwykle gęste powtórzenia (pogrubione) układają się w prostą dychotomię. Budowanie (w różnych formach powtórzone aż cztery razy) zrównoważone zostaje sprzeciwianiem (również cztery razy), tworząc wyraźny podział na „my” (budujący, rozwijający) oraz „oni” (siły destruktywne). Postępująca anadiploza tymczasem (podkreślona) służy za rodzaj retorycznego szwu, w ramach którego pierwszy krok prowadzi nas do wiarygodności, wiarygodność jest potrzebna, potrzebna, bo przyjdzie sprzeciw, sprzeciw zaś jest nieunikniony. W ten sposób „pierwszy krok” staje się nieunikniony, bo wynika z samej struktury pola politycznego, w którym naprzeciw siebie stają siły dobra i zła.
Ploke: żeby Polska była Polską
Ciąg dalszy tego samego wystąpienia przynosi kolejny szereg anadiploz i gęstych powtórzeń:
„I tym bardziej nie interesami zewnętrznymi, bo niestety wiele decyzji w Polsce zapada w imię interesów zewnętrznych. Zewnętrznych korporacji, różnego rodzaju podmiotów oraz państw obcych, które mają tu interesy. To jest niedopuszczalne, polska władza musi bronić polskich interesów, kapitału. Ten kapitał powinien się rozwijać. Coraz więcej Polski musi być polskie!”
(6 października 2015, konwencja w kinie „Wisła” w Warszawie)
Anadiploza (podkreślona) zostaje tu zestawiona z jej bliźniaczą figurą – ploke (gr. πλοκή), w ramach którego powtórzone słowo ma raz znaczenie szersze, raz – węższe i zostaje przypisane samo do siebie. Jak wówczas, gdy Bacon nazwał czas „twórcą twórców” albo gdy Joyce mówił o tych, co chcą być „bardziej irlandzcy od Irlandczyków” („more Irish than the Irish”). Najsłynniejszym rodzimym przykładem tej figury jest niewątpliwie „żeby Polska była Polską”.
To genialna figura, pozwalająca włączać do wspólnoty lub wykluczać z niej, stopniować prawdziwość polskości, katolickości czy irlandzkości.
Powtórzenie na zakończenie (czyli epistrofa)
Forma polityki jest jej treścią. Mówienie o „pustej retoryce” jest więc nieporozumieniem.
Każdy znaczący polityk, każda partia i każda ideologia rozpinają swój obraz świata na kilku powracających chwytach retorycznych. Dotyczy to w równym stopniu najgorszych tyranów i zbrodniarzy, jak i polityków, których wspominamy jako wspaniałych, charyzmatycznych przywódców.
Najważniejsza zaś okazuje się często nie ta retoryka, która przyciąga naszą uwagę pomysłowością i kwiecistością stylu, lecz właśnie ta, która stała się tak oczywista, że aż przezroczysta. To właśnie ona najsilniej kształtuje zbiorową wyobraźnię.
Język Jarosława Kaczyńskiego buduje świat oparty na szeregach powtórzeń, a więc na figurze koła i wiecznego powrotu. To idealna retoryczna forma dla opowieści o świecie, w którym wszelkie istotne wydarzenia są tylko kolejnymi odsłonami odwiecznej walki dobra ze złem. Ta logika powtórzeń organizuje program gospodarczy i społeczny PiS, jego politykę historyczną i spojrzenie na przyszłość. Na rusztowaniu postępującej anadiplozy rozpięte są opowieści o „kolejnych pokoleniach” żołnierzy wyklętych i ubeków, o nieufności wobec Niemiec i wiecznym powrocie komuny. Powracające ploki pozwalają z kolei formułować pytanie o to, ile jest dzisiaj Polski w Polsce.
Kto by chciał skutecznie pokonać Kaczyńskiego (albo skutecznie go wesprzeć), musi zacząć od zrozumienia go. Nie ma mowy o rozumieniu bez uważnego słuchania. Słuchanie to oczywiście tylko pierwszy krok na długie drodze. Ale każda, nawet najdłuższa i zuchwała podróż, musi się rozpocząć jakimś pierwszym krokiem.
Podejście retoryczne jest dobrze reprezentowane we współczesnej humanistyce. W jakimś stopniu wywodzą się z niego wszystkie popularne ostatnio spory o „narracje” czy „dyskursy”.
Źródłem nowoczesnej analizy retorycznej jest krytyczna refleksja nad historią. Guru podejścia narratywistycznego, Frank Ankersmit, wprost opisuje historię jako „sztukę opowiadania historii [a więc] domenę retoryki stosowanej”. Z kolei Hayden White pisał, że „treści dyskursu historycznego nie da się odróżnić od jego dyskursywnej formy”. Oznacza to, że dla historyka metafory, hiperbole czy anafory nie są ozdobnikami, lecz fundamentalnym narzędziem pracy polegającej na porządkowaniu przeszłych faktów. To za ich pomocą przeszłym wydarzeniom nadawany jest sens. Np. logika metafory sprawia, że Piłsusdski po bitwie warszawskiej 1920 staje się „nowym Sobieskim”. Synekdocha (część za całość np. „przeciw Persom prowadził 300 włóczni”) buduje struktury reprezentacji, w ramach których np. chrzest Mieszka staje się Chrztem Polski, a orężne zwycięstwa Chrobrego utożsamione zostają ze zwycięstwami współczesnego narodu polskiego.
Podobnie rzecz się ma z polityką. Tyle, że tutaj porządkujemy nie tylko przeszłość, lecz także teraźniejszość i przyszłość.
Artykuł Postępująca anadiploza Jarosława Kaczyńskiego pochodzi z serwisu Mitologia współczesna.
May 29, 2020
Zawstydzamy Redutę! Crowdsourcingowy raport o znakach polskości w filmach i serialach
[STRONA AKTUALIZOWANA NA BIEŻĄCO. NOWE ZNALEZISKA DODAWANE NA DOLE]
Drodzy Czytelnicy,
zawstydźmy Redutę. Zróbmy crowdsourcingowo raport, który pokaże znaki polskości w zagranicznych filmach i serialach na naprawdę szerokim materiale.
Po wczorajszym wpisie dotyczącym raportu na temat „kodów polskości” na Netfliksie wszelkie możliwe skrzynki zawalone mam kolejnymi donosami o filmach i serialach, w których pojawiają się polscy bohaterowie, pączki, kiełbasy i inne rzeczy, których wolałbym nie wiedzieć…
Kilkoro czytelników wprost sformułowało propozycję, żebyśmy wspólnie zrobili lepszy raport.
Ponieważ wygląda na to, że jedynym sposobem pozbycia się z mojej skrzynki wszystkich tych kiełbas jest przekierowanie tej aktywności na jakiś sensowny tor – oświadczam, że oficjalnie przyjmuję wyzwanie.
Nadsyłajcie. Ja będę, w miarę możliwości, na bieżąco wrzucał na tę stronę, a potem złożę w całość. Już po kilku(nastu) pierwszych wiadomościach widzę, że to są naprawdę ciekawe znaleziska.
Oficjalny adres akcji: zawstydzamyredute@gmail.com
Żeby było łatwiej i bardziej systematycznie, zalecam posłużenie się poniższą prostą formatką:
Do dzieła! Polska Was potrzebuje!
„Wybór Zofii”, za który Meryl Streep dostała Oscara (imigracja polska w USA to jest kod, na którym bym się tu skupił, ale jeżeli państwo z Reduty wolą – są też wątki holocaustowe)
„Forest of Piano” – anime, którego młodzi bohaterowie walczą o uczestnictwo w Konkursie Chopinowskim (niezła faza, nie wiem, czy polecam, jeżeli tak – raczej nie z dziećmi)
W serialu „Dwie spłukane dziewczyny” jedną z głównych postaci jest Sophie Kaczyński (zachęcam do przeanalizowania jej kodów – mieszanki resentymentu, Polish jokes, ale też pomysłowości, historii o „american dream” i pomocnej natury)
„The Immigrant” z Marion Cotillard w roli Ewy Cybulski niby nie łapie się w wyznaczone przez autorów raportu ramy czasowe („po 1939”), ale historyczny wymiar imigracji jest naprawdę istotny. „Kody kulturowe” Włochów czy Irlandczyków w USA, że o Żydach nie wspomnę, na tym właśnie są zbudowane.
Kowalski ze Znikającego punktu (jedna z najważniejszych postaci nurtu „wyzwolonego buntownika”) jest z pochodzenia Polakiem.
Podejrzewam, że Kowalski z „Pingwinów z Madagaskaru” też ma polskie korzenie [image error]
May 28, 2020
Reduta Netfliksa. Mocne i słabe strony raportu
Jak wielu komentatorów, spodziewałem się raczej treści zabawnych. Pomysł monitorowania Netfliksa w poszukiwaniu treści szkalujących Polskę („wadliwych kodów kulturowych”) wydał mi się śmieszny. A nie powinien.
1. Plus za pomysł
Liczne badania potwierdzają wpływ ekranowej rzeczywistości na poglądy i zachowania widzów. Dlatego poszukiwanie świadomie lub nieświadomie przemycanych kodów dyskryminujących ze względu na płeć, orientację seksualną, rasę, klasę, pochodzenie etniczne czy narodowość nie jest w świetle współczesnych ustaleń naukowych niczym dziwacznym. Są nawet ciekawe badania pokazujące związek palenia przez bohaterów filmowych na tytoniowe wybory młodzieży.
Tak więc jeżeli ktoś uważa za wart wyśmiania sam koncept oglądania dużego korpusu filmów i analizy pod kątem przenoszonych stereotypów, to powinien się nad sobą zastanowić.
To częsty efekt. Kiedy prawica pożycza narzędzia popularne wśród liberałów i lewicy – odruchowo próbujemy to wyśmiać. Biję się w piersi, bo sam popełniłem w tym przypadku błąd, przed którym wielokrotnie przestrzegałem. W samym pomyśle nie ma nic szczególnie śmiesznego.
2. Minus za wykonanie
Tyle, że wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Z naukowego punktu widzenia raport jest niestety dość nieudolną próbą naśladowania pracy badawczej. Wszystko tu jest uznaniowe. Nie mamy podanych precyzyjnych kryteriów doboru badanego materiału, ani też ich oceny pod kątem „poprawności” kodów.
Stare filmy zmieszane z nowymi. Brak rozróżnienia produkcji przygotowanych specjalnie dla platform streamingowych od tych, które po prostu tam są. Brak śledzenia zmiany w czasie. Brak rozróżnienia filmów i seriali. Brak uwzględnienia, jak istotne były kody związane z Polską w poszczególnych produkcjach.
W zasadzie wszystkie rozpoznane przekłamania dotyczyły jednego gatunku – seriali dokumentalnych poświęconych historii. Tym bardziej razi wplecenie między nie kilku całkowicie arbitralnych analiz fikcji, np. pojedynczego serialu anime, gdzie w którymś tam odcinku jedna z postaci opowiada dowcip o Polakach. Z całego HBO odnalazła się w analizie się jedna wzmianka o Polsce – z serialu „Czarnobyl”. Widać akurat ktoś miał ochotę obejrzeć.
W świetle tematyki raportu razi sprowadzenie serialu „1983” do dwóch króciutkich wzmianek na marginesie. Czy to był wzór dobrej prezentacji polskiego kodu? Złej? Raport sporządzono kilka miesięcy temu, więc recepcji Netfliksowego „Wiedźmina” nie sposób było w nim uwzględnić. Ale nie wspomnieć o nadchodzącej, budzącej wielkie emocje premierze to jednak poważny błąd w sztuce.
Jest za to dziwaczna wzmianka o szkalowaniu polskiego miodu w serialu dokumentalnym „Rotten”:
[…] w momencie kulminacyjnym wyjawienia jednej z największych afer związanych z dostarczaniem miodu do USA, polski miód jest przedstawiony jako „czarny charakter”.
To ciekawe odkrycie. Ale zamiast przypadkowego znaleziska, zobaczyłbym raczej dobry raport na temat polskich produktów umieszczanych w różnych kontekstach w zagranicznych produkcjach.

Wykres z raportu
Jeżeli mogę coś podpowiedzieć… Poszukując naprawdę istotnych kodów, skupiłbym się znacznie mniej na historycznych mapach, a znacznie bardziej na figurach polskich imigrantów w USA.
„557 filmów fabularnych analizowanych na potrzeby raportu, 18 zawierało wzmianki o Polsce […] tylko w jednym filmie znaleziono pozytywną wzmiankę na temat Polski”. Oznacza to, że poszukując trzecioplanowych postaci i żartów wypowiedzianych w 17 minucie 32 odcinka twórcy raportu zapewne przegapili takie produkcje jak:
„Wybór Zofii”, za który Meryl Streep dostała Oscara (imigracja polska w USA to jest kod, na którym bym się tu skupił, ale jeżeli państwo z Reduty wolą – są też wątki holocaustowe)
„Forest of Piano” – anime, którego młodzi bohaterowie walczą o uczestnictwo w Konkursie Chopinowskim (niezła faza, nie wiem, czy polecam, jeżeli tak – raczej nie z dziećmi)
W serialu „Dwie spłukane dziewczyny” jedną z głównych postaci jest Sophie Kaczyński (zachęcam do przeanalizowania jej kodów – mieszanki resentymentu, Polish jokes, ale też pomysłowości, historii o „american dream” i pomocnej natury)
„The Immigrant” z Marion Cotillard w roli Ewy Cybulski niby nie łapie się w wyznaczone przez autorów raportu ramy czasowe („po 1939”), ale historyczny wymiar imigracji jest naprawdę istotny. „Kody kulturowe” Włochów czy Irlandczyków w USA, że o Żydach nie wspomnę, na tym właśnie są zbudowane.
Kowalski ze Znikającego punktu (jedna z najważniejszych postaci nurtu „wyzwolonego buntownika”) jest z pochodzenia Polakiem.
Podejrzewam, że Kowalski z „Pingwinów z Madagaskaru” też ma polskie korzenie

May 22, 2020
Dlaczego nie interesuje mnie walka o media wolne od PiS
To, co się wydarzyło w Trójce, to jest skandal. Z podziwem i szacunkiem patrzę na dziennikarzy walczących dla siebie i dla nas o prawo do normalności. Dziękuję!
Mam zarazem nadzieję, że ich protest nie zostanie przez odbiorców i polityków sprowadzony do międzypartyjnego konfliktu. Gra toczy się o znacznie wyższą stawkę!
Dlatego, mimo temperatury bieżącego sporu, warto spojrzeć na sprawę strategicznie, z dystansu. Nie wbrew dziennikarzom i słuchaczom, którzy słusznie dziś upominają się o swoją godność, lecz właśnie przez szacunek dla nich.
Ode mnie cztery konkretne propozycje przygotowane w oparciu o własne doświadczenia i przegląd literatury naukowej: (1) silni dziennikarze, (2) słabsze gwiazdy, (3) skupienie uwagi i (4) rozproszenie mediów.
1. Silni dziennikarze
Nie będzie silnych mediów bez silnych dziennikarzy. Dobrze opłacanych, zatrudnianych na stabilnych i czytelnych warunkach. Obrona praw pracowniczych dziennikarzy, ich niezależności i godności jest najważniejszym elementem walki o lepsze media. Jako publiczność mamy obowiązek piętnowania mobbingu i nacisków niezależnie od tego, czy przychodzą od polityków, reklamodawców czy zamożnych właścicieli. Potrzebni nam dziennikarze niezależni i kropka, a nie tylko niezależni od polityków, których akurat nie lubimy.
Media publiczne powinny tu pełnić ważną rolę, wyznaczając standardy i ustanawiając wzorzec utrudniający psucie rynku. (Czyli odwrotnie niż jest teraz.)
2. Słabsze gwiazdy
Większy prestiż dla wszystkich dziennikarzy nie jest możliwy bez mniejszego kult gwiazd. Media publiczne powinny premiować model oparty na treści, nie na osobowościach.
Nie wiem, czy 600 000 zł, jakie podobno zarabia rocznie popularna dziennikarka TVP, powinno nas oburzać. Na pewno powinno nam dać do myślenia. Czy programy prowadzone przez gwiazdy są lepsze? Z mojego doświadczenia jako widza (problem dotyczy głównie TV), słuchacza, a sporadycznie gościa wynika coś wręcz przeciwnego. Z kultem gwiazd wiąże się przyzwolenie na lenistwo, agresja udająca niepokorność, narcyzm i powierzchowność. Zapraszamy gościa do studia, a dalej jakoś to pójdzie. I tak nasze pytania i riposty są ciekawsze od odpowiedzi eksperta. Albo jeszcze lepiej – zaprośmy dwóch polityków, niech się pokłócą.
Zamiast gwiazd media publiczne mogłyby, nareszcie, należycie docenić dziennikarzy branżowych i lokalnych. Ludzi, którzy lata życia poświęcili na to, żeby zrozumieć układ słoneczny, przetwórstwo rolne albo powiat ełcki i naprawdę wiedzą, o czym mówią.
Nie będę tu rzucał nazwiskami, żeby niechcący nie zrobić komuś Niedźwieckiej przysługi, ale myślę w tym momencie na przykład o dwójce genialnych dziennikarzy specjalizujących się w energetyce. Dzięki czytaniu ich, co dzień dowiaduję się nowych rzeczy o węglu i atomie. Każde z nich nie tylko wzbogaciło moją wiedzę, ale też zmieniło moje zdanie w istotnych kwestiach! Marzą mi się media publiczne, które eksponują, promują i sowicie opłacają takich właśnie dziennikarzy.
W mediach publicznych potrzebujemy też więcej reporterów, a mniej publicystów. Tylko przykładając ucho do ziemi możemy zatrzymać niebezpieczne dryfowanie mediów od rzeczywistości ku narcystycznym bańkom.
3. Skupienie uwagi
Potrzebne nam wolne media. Wolne, to znaczy – niespieszne (slow journalism). Niegoniące za tym, co głośne. Sięgające głębiej. Uwolnione od tyranii doraźności.
Brzmi to paradoksalnie, ale współczesne media właśnie przez swój pośpiech kompletnie nie nadążają za zmieniającym się światem. Komu za bardzo zależy na tym, żeby opisać dziś i jutro, traci z pola widzenia rzeczy naprawdę istotne – to, co za rok, dekadę, pokolenie.
Takiej perspektywy nie dadzą nam media prywatne, uzależnione od reklamodawców i rocznych sprawozdań finansowych. Dlatego walcząc o publiczne media, walczymy też o przestrzeń wyłączoną spod reguł krótkoterminowej konkurencji o uwagę.
Media publiczne powinny stać się przestrzenią innowacji. Nie badać, jak inni, co chcą oglądać ludzie, lecz odważnie wprowadzać nowe tematy, o których respondenci w grupach fokusowych nawet jeszcze nie pomyśleli. W ten sposób wyznaczałyby trendy, za którymi podążają potem inni. Na tym polega prawdziwa innowacja, która rodzi się nie w przestrzeni bezwzględnej konkurencji, lecz w tam, gdzie umożliwiono bezpieczne eksperymentowanie.
To ważne, bo bez zmiany ekonomii uwagi nie poradzimy sobie z systemowymi wyzwaniami przyszłości, takimi jak zmiany klimatu. Jest to zadanie, które można traktować jako misję w służbie państwa, bo, jak przypominają badacze, „pogłębione rozumienie świata (scientific literacy) jest podstawową cnotą obywatelską” i kluczem do demokracji.
4. Rozproszenie mediów
W Polsce o mediach publicznych myślimy i mówimy jako o molochu. Używamy do ich opisu tej samej metaforyki, którą przykładamy do wszystkiego, co państwowe. Wyobrażamy sobie media wielkie, ociężałe, nienowoczesne, w nieefektywny sposób dysponujące gargantuicznymi budżetami.
A gdyby tak porzucić to myślenie? Media publiczne przyszłości to media rozproszone. Pora zaszczepić w naszej debacie koncept „mediów publicznych 2.0”. To media wielokanałowe i wieloplatformowe, rozproszone, oparte na szerokiej, oddolnej sieci dziennikarstwa, w znacznie większym stopniu angażujące i aktywizujące odbiorców…
Nowoczesne media publiczne to także internet. Ile tu jest do zrobienia! Od wiarygodnych, robionych porządnie serwisów fact-checkingowych, po platformy kulturalne takie jak „Dwutygodnik” (tak, pamiętam, przez co niedawno przechodził…). Myślę też o wielkim potencjale docierania do nisz, jakim są obdarzone kanały video czy podcasty.
Operacja „Szkoła TVP” okazała się klapą. Ale powinna nam uświadomić, jak wielka robota jest do zrobienia w tym zakresie. Potrzebujemy mediów publicznych, których istotnym zadaniem będzie tworzenie najwyższej jakości materiałów edukacyjnych; mediów, które ściśle współpracują i ze szkołami, i z uniwersytetami, których misją (niczym pamiętnej „Ulicy Sezamkowej”) byłoby dotrzeć do tych, którzy do szkoły mają pod górkę.
Na koniec, czyli na nowy początek
Ostatecznie wrogiem mediów publicznych nie jest konkretna partia ani konkretni ludzie – żałośni w swojej małostkowości i niezgrabności. Prawdziwym wrogiem jest polityka.
Bieżąca partyjna polityka podporządkowuje sobie media na znacznie głębszym poziomie, niż zdajemy sobie z tego sprawę. Jej dynamika wyznacza obszary tego, o czym się mówi i milczy na długo przed tym, nim pojawi się cenzura, wazeliniarstwo i tandetna propaganda. To, co nie ma politycznego wymiaru, jest spychane na margines. Może oprócz sportu i reality show z jurorami-celebrytami. Ale one akurat zdobywają popularność dzięki analogicznym zasadom: sprowadzenie (choć na chwilę) świata do prostych reguł i gra o sumie zerowej, gdzie zwycięstwo jednego jest porażką drugiego. Kultura, żeby się przebić, musi stać się polityczna. Historia zmienia się w pamięć podporządkowaną bieżącym interesom. Nauka w ogóle ma niewielkie szanse.
Dlatego nie powinna nas interesować walka o media wolne od PiS. Powinniśmy żądać więcej – mediów wolnych od polityki. Mediów zabezpieczonych nie tylko przed dyktaturą konkretnej partii, ale również przed znacznie głębszą i bardziej podstępną tyranią doraźnej walki między frakcjami.
Działanie w myśl zasady „najpierw wyrzućmy PiS, a potem jakoś się ułoży” stworzy próżnię, która natychmiast zassie kolejnych funkcjonariuszy. Nie głosowałem na PiS, więc z mojego punktu widzenia zapewne będą lepsi. (Nie jestem symetrystą, nie jest mi wszystko jedno.) Ale warto wykroczyć poza doraźną walkę i zrozumieć, że to nadal będą media podporządkowane polityce. Na dłuższą metę stracimy na tym wszyscy, niezależnie od partyjnych sympatii.
* * *
W demokratycznym społeczeństwie jest miejsce na media polityczne, a nawet partyjne. Potrzebne nam telewizje, radiostacje i gazety, które mają swoją ideologię i otwarcie ją głoszą. Ale potrzebne nam też media publiczne jako miejsce, gdzie ideologia nie jest najważniejsza.
Od mediów publicznych często żąda się pluralizmu. Sądzę, że pluralizm to o wiele za mało. Potrzebne nam nie tylko media publiczne, które nie faworyzują jednego ugrupowania, ale też takie, które odważnie wydzielają przestrzeń wolną od partyjnej polityki w ogóle.
Jak takie media zbudować? Nie mam prostej, gotowej odpowiedzi.
Nie jestem ani dziennikarzem, ani nawet medioznawcą. Patrzę na sytuację ze swojej perspektywy badacza obiegów komunikacyjnych. Możliwe, że formułując te pomysły przegapiłem wiele rzeczy, które dla moich kolegów insiderów są sprawami oczywistymi.
Ale mam też odpowiedź dla tych, którzy od razu pomyśleli: „fajne, ale naiwne, bo przecież sprawy zaszły za daleko a Jarosław Kaczyński to straszliwy potwór pożerający bezbronne mediusia”. Otóż Polska nie jest jedynym krajem na świecie, a polskie partie – najbardziej żarłocznymi. Nim przesądzimy, że się nie da, warto wykroczyć poza „tu i teraz” i przyjrzeć się, co się w tych kwestiach dzieje w różnych miejscach. Czasem po to, żeby się zainspirować. Innym razem – żeby zobaczyć, o ile będzie gorzej, jeżeli czegoś nie zrobimy.
Dlatego jak zwykle ostatecznie moja propozycja jest taka: kierujmy się badaniami (evidence-based policy). Eksperci z różnych miejsc świata od dawna proponują konkretne narzędzia, które mogą wprowadzić media na właściwą drogę. Wspomniane już rozproszenie, długofalowe, stabilne finansowanie, prawo gwarantujące niezależność, podporządkowanie niepolitycznym radom. To na początek.
Ta walka jest do wygrania. Także dlatego, że sprzyjają nam czasy. Media publiczne jako propagandowy dinozaur i tak nie wytrzymają zderzenia z nadlatującą błyskawicznie asteroidą z napisem „XXI wiek”. Komu się wydaje inaczej, ten sam jest brontozaur.
Przypisy
W Polsce regularnie przypomina o tym OZZ IP z prężnie działającą Komisją Dziennikarek i Dziennikarzy; O zmieniającej się percepcji zawodu dziennikarza, prekaryzacji i jej wpływie na standardy można przeczytać m.in. w tym raporcie: Robert G. Picard, „Journalists’ perceptions of the future of journalistic work.” Reuters Institute for the Study of Journalism (2015). ; Tutaj z kolei pouczające studium-przestroga przykładu greckiego. Warto zwrócić uwagę na kryzys jako narzędzie transformacji rynku pracy: E. Siapera, i in. „Post-crisis journalism: Critique and renewal in Greek journalism.” Journalism Studies 16.3 (2015): 449-465.
Zdaję sobie sprawę z tego, że literatura naukowa jest nudna. Nie oczekuję, że ktoś, kto zaprasza mnie do studia program przeczyta moją książkę. Ale, do cholery, spodziewam się, że będzie przynajmniej miał chociaż bardzo ogólne pojęcie pojęcie, kim w ogóle jest tem, a nie sondował grunt losowymi pytaniami, w nadziei, że uda się jakoś zahaczyć. Doskonale znam tę strategię! Mam problem z zapamiętywaniem twarzy i w ten sam sposób staram się wybrnąć z kłopotu, gdy nagle w zagaduje mnie ktoś, kogo za nic nie mogę rozpoznać. Co uchodzi w autobusie, nie powinno mieć miejsca w telewizyjnym studio.
Co ciekawe, wspomniana dwójka, na ile się orientuję, reprezentuje mocno odmienne światopoglądy i ma odmienne polityczne sympatie. W dziennikarstwie wiedzionym treścią, nie osobowościami, nie ma to znaczenia. To może być ważna wskazówka. W prawdziwej walce o odpolitycznienie mediów sojusznikami okazują się dziennikarze „przeciwnej opcji”, którym zależy na treści, niż „nasi”, dla których najważniejsza jest polityka.
M. Le Masurier,. „What is slow journalism?.” Journalism practice 9.2 (2015): 138-152.
https://humanetech.com/wp-content/upl...
S. Ungar,. „Knowledge, ignorance and the popular culture: climate change versus the ozone hole.” Public Understanding of Science 9.3 (2000): 297-312.
J. Clark, Public Media 2.0: Dynamic, Engaged Publics (https://cmsimpact.org/resource/public...), 2009; Goodman, Ellen P., Public Media 2.0 (August 1, 2008). Available at SSRN: https://ssrn.com/abstract=1299685 or http://dx.doi.org/10.2139/ssrn.1299685
R, Benson, M. Powers. „Public media and political independence.” Lessons for the Future of Journalism from Around the World. New York: New York University (2011).
Artykuł Dlaczego nie interesuje mnie walka o media wolne od PiS pochodzi z serwisu Mitologia współczesna.
May 15, 2020
Kto zarabia na Hot16Challenge?
Elo!
Na początek chciałbym wyjaśnić kilka nieporozumień.
Otóż dobry rap szanuję jak Hołownia Konstytucję. Absolutnie nie utożsamiam się z tymi, co w komentarzach chwalą się, że żadnego kawałka z Hot16 nie wysłuchali, bo w tym czasie lepiej poczytać Prousta (w oryginale).
Obejrzałem sporo różnych 16-ek. Nie tylko z badawczej ciekawości. Wiele wykonań dostarczyło mi radości. Czytelnicy, którzy po poprzednim wpisie zwracali uwagę, że ta radość jest teraz wyjątkowo potrzebna, mieli oczywiście pełną rację. (Kto nie widział, jak Cezik wybrnął z zadania, niech czym prędzej nadrobi, zwłaszcza jeżeli ma dzieci.)
Zdaję sobie sprawę, że początek mojego poprzedniego wpisu można było odebrać zupełnie inaczej i biorę za to pełną odpowiedzialność. Niby napisałem, że wyliczenia dotyczące spędzonych na oglądaniu godzin i lat były dla żartu, ale w takim razie – to zasadna uwaga – po co je w ogóle publikowałem? Przyjmuję z pokorą. Czasem się napisze coś mądrego, czasem coś mniej mądrego.
Więc dla porządku: dla ludzi kultury – pełen szacunek. Nie uważam, żeby czas przeznaczony na obcowanie z kulturą był czasem straconym, i nie jestem zwolennikiem przeliczania wszystkiego na roboczogodziny lub dolarometry. Mam nadzieję, że każdy, kto zagląda na „Mitologię” regularnie, nie ma co do tego wątpliwości.
Tak więc biję się w piersi, przepraszam z malkontenctwo i obiecuję nieco poprawy.
Co powiedziawszy, jeszcze troszeczkę ponarzekam. Dobrze?
Oczko mu się odlepiło
Mówcie co chcecie, ale ta zabawa jednak wymknęła się spod kontroli!
Teraz challenge przejęły maskotki marek.
Bard z reklam Lecha nominował Berlinki, Mały Głód, zebrę z reklam Wedla i Plusha.
Co gorsza, Mały Głód wyzwanie przyjął i radośnie rapował o swoim szacunku dla służby zdrowia.
Powiem wam, że już wolę słuchać o cieniu mgły. Naprawdę mam nadzieję, że Berlinki odmówią. Choć znając ich dotychczasowe dokonania, spotkanie ze śpiewającymi parówkami jest właściwe nie do uniknięcia.
Wyzwanie podjął też miś Plush
Sepleniąca, nieco wyliniała maskotka śpiewa tak:
„Dla służby zdrowia wpłacajcie kaszkę
żeby mogli założyć czystą maszkę”
Kapitalizm daje nam każdego dnia wiele pięknych rzeczy.
To nie jest jedna z nich.
Podziwiam pomysłowość. Rozumiem, że marki stały się dziś podmiotami, które spotykamy na co dzień, i z którymi nawiązujemy coraz silniejsze, emocjonalne więzi. Ale nie na taką społeczną odpowiedzialność biznesu czekaliśmy…
Jakby kto pytał, mimo dołączenia kolejnych wielkich firm, na koncie akcji nadal nieco ponad dwa miliony.
To naprawdę robi się odpowiednik balu charytatywnego na rzecz sierot i wdów, na który przyjeżdża się limuzynami długimi jak expose premiera, pije całą noc szampana w futrach i na koniec zbiera 2000 zł.
Ale to jeszcze nie jest najgorsze.
Złowrogi cień
Rapujący raperzy to normalna sprawa. Rapujący muzycy innych proweniencji zwykle dają radę. Rapujących aktorów ratuje poczucie humoru. Rapujących obrońców Konstytucji mogę po prostu nie słuchać. (Albo poczekać, aż znowu zaczną mówić prozą…) Rapujący youtuberzy nie istnieją, więc nie mogą mnie skrzywdzić.
Ale politycy rapujący o tym, żeby grosik dać medykowi, to naprawdę jest patologia gorsza od misia Plusza. Od polityków powinniśmy oczekiwać rozwiązywania problemów, a nie rapowania o nich.
Ktoś powie, że politycy po prostu przykleili się do świetnej inicjatywy. Może tak. (W końcu to samo można by powiedzieć o demokracji…) Ale oni nie tylko skupiają na sobie uwagę. Jeżeli uważnie wsłuchacie się w teksty coraz liczniejszej rzeszy wykonawców, dostrzeżecie z łatwością, że bieżąca polityka przejmuje i pochłania cały challenge. I nie chodzi tylko o obowiązkowe już w ramach gatunku nawiązanie do cienia mgły. Personalna, międzypartyjna nawalanka staje się istotniejszym motywem kolejnych rapów niż wirus i lekarze…
W ramach samej akcji pojawiają się już zresztą trzeźwe głosy sprzeciwu (Organek).
Szacunek także dla Władysława Kosiniaka-Kamysza, który nagrał swój filmik o tym, że nie będzie rapował, bo właśnie jest zajęty składaniem projektu ustawy.
Jest jeszcze jedna sprawa.
Długi ogon
Rozkład wyświetleń na YouTube dobrze ilustruje sytuację w dzisiejszej branży kulturalnej i rozrywkowej. Nieliczna grupa najlepszych/najpopularniejszych zgarnia większość uwagi.
Dlatego Hot16Challenge2 może tworzyć jeszcze jedno niebezpieczne złudzenie. Iluzję, że oto zaglądamy za kulisy i widzimy, co teraz robią ludzie kultury i jak sobie radzą.
Otóż nie dla każdego kilka miesięcy obowiązkowego zamknięcia kultury jest po prostu okazją, żeby trochę odpocząć, naładować akumulatory i podjąć jakiś fajny czelendż. Największe gwiazdy pewnie poradzą sobie i bez możliwości koncertowania przez kilka miesięcy.
A co z tymi, którzy stanowią „długi ogon” kultury? Na hasło „challenge” wyskakują gdzieś na piętnastej stronie wyników na YouTube albo w ogóle nie biorą w nim udziału? Nie mają dochodów z nagranych albumów, nie mają fanklubów, kontraktów sponsorskich. Często nie mają także umowy o pracę.
Co z animatorami z muzeów, aktorami teatralnymi, muzykami z orkiestr, dźwiękowcami, oświetleniowcami i rzeszami ludzi, dzięki którym kultura kręci się na co dzień, dzięki którym możliwe są koncerty, edukacja artystyczna, dzięki którym w ogóle działają instytucje?
Cieszmy się pomysłowością naszych ulubionych gwiazd biorących udział w Challenge’u i okazją, by podejrzeć ich z nowej strony. Ale pamiętajmy, że kultura to nie tylko najpopularniejsi wykonawcy.
Rozliczajmy rapujących i nierapujących polityków także z tego, czy o tym pamiętali.
Wyzwanie trwa!
Internetowe wyzwania to zwierciadło, w którym odbijają się media społecznościowe i ich użytkownicy. Ci zwyczajni i ci niezwykli – gwiazdy, marki, politycy. Łatwo dostrzec w nich to, co najlepsze w mediach społecznościowych (zdolność błyskawicznej mobilizacji, szybkie nawiązywanie więzi, mnóstwo dobrej zabawy), ale też to, co niebezpieczne – emocje dominujące nad faktami, instynkt stadny, niejasne przepływy uwagi i pieniędzy, w ramach których może się ostatecznie okazać, że na akcji najbardziej korzystają wcale nie ci, z myślą o których została stworzona.
To zasada działania każdego medium: pozwala pewnym ideom czy osobom wybić się na pierwszy plan, zasłaniając zarazem inne. Ktoś staje się bardziej wyeksponowany, kto inny – bardziej niewidzialny.
Bawmy się dobrze, ale bądźmy uważnymi obserwatorami. Czujność też może być świetną zabawą!
* * *
Nie zapomnijcie podać dalej i nominować wkręconych w challenge znajomych.
Artykuł Kto zarabia na Hot16Challenge? pochodzi z serwisu Mitologia współczesna.
May 14, 2020
Ukryte koszty rapowania
Elo!
Hot16Challenge to epidemia groźniejsza niż COVID-19. Przede wszystkim rozprzestrzenia się znacznie szybciej. Jeżeli każdy raper nominuje 5 kolejnych osób, a czas na wykonanie zadania wynosi 72 godziny, to mamy do czynienia z następującą sytuacją:
(Chciałem zamieścić wykres ze skalą logarytmiczną, ale ostatnie dwa miesiące słuchania ludzi opowiadających o Szwecji, lockdownie i spłaszczaniu krzywych przekonały mnie, że to może nie być najlepszy pomysł…)
Pierwsza osoba nominuje 5 kolejnych, po drugiej rundzie mamy już 25 nominowanych, w trzeciej – 125… Po miesiącu liczba raperów wynosi 10 milionów, a w kolejnej iteracji wszyscy w Polsce są już zainfekowani rapem i wirus, w poszukiwaniu nowych ofiar, zaczyna rozprzestrzeniać się na cały świat.
42 dni od pierwszego nagrania na YouTube będzie już 6 miliardów nagrań, trzy dni później – 30 miliardów, co oznacza, że każdy od niemowlaka w Sierra Leone do starca w Katarze nagrał już cztery fristajle o tym, jak ceni polskich lekarzy.
Ale to dopiero przed nami. Na razie jest 14 maja i wydaje się, że sytuacja jest jeszcze pod kontrolą.
Czy na pewno?
Ukryte koszty rapowania
Przeprowadziłem obliczenia dla 100 najpopularniejszych utworów z Hot16Challenge. Okazuje się, że Polacy zdążyli je odtworzyć już ponad 150 milionów razy, co przy średnim czasie nieco ponad dwóch minut na nagranie daje astronomiczne 300 milionów minut, 5,2 miliona godzin czyli 216 tysięcy dni albo 592 lata.
Przyjmując, że przeciętnemu Polakowi zostało mniej niż 40 lat życia (różnica między średnim wiekiem a oczekiwaną długością życia), można powiedzieć, że Hot16Challenge, bezpowrotnie drenując prawie 600 lat życia, ma już na koncie 15 ofiar śmiertelnych. Zgodnie z tym, co napisałem powyżej, ta liczba będzie rosła i to szybko.
Ale można na to spojrzeć jeszcze inaczej. W ciągu kilkunastu dni oglądaliśmy mniej lub bardziej udane peany na cześć lekarzy przez 5,2 miliona godzin. To czas, w którym można było zajmować się czym innym – pracą, sprzątaniem, opieką nad dziećmi, nauką matematyki albo wolontariatem. W ekonomii nazywa się to kosztem alternatywnym. Gdyby obliczyć go choćby po minimalnej stawce godzinowej za pracę, która w roku 2020 wynosi 17 zł, otrzymujemy niebagatelną kwotę 88 milionów złotych. To łączny koszt alternatywny akcji.
Ile w tym czasie zebrało się na koncie zbiórki?
W momencie pisania tego tekstu jest to 1,9 miliona.
Jeżeli uwzględnimy ukryty koszt alternatywny, rzeczywisty bilans akcji wynosi zatem -86 000 000 zł (86 milionów straty).
Oczywiście w tym samym czasie rapowanie o tym, jak kochamy ochronę zdrowia, wygenerowało olbrzymie zyski. Dla YouTube’a i jego reklamodawców, dla wykonawców i celebrytów, którzy zrobili sobie publicity, dla polityków, którzy darmowy czas antenowy sprytnie wykorzystali do promowania swoich poglądów na kwestie zacienienia, zamglenia lub wieszania komunistów. Rozproszone, niewidzialne zyski trafiły do wielu kieszeni, ale jedno jest pewne – raczej nie zasiliły szpitali..
Oczywiście wszystkie powyższe wyliczenia należy traktować z przymrużeniem oka. Każdy może robić ze swoim czasem co mu się podoba – nawet dukać z tableta o ostrym cieniu mgły. Byle by mu się przy tym nie wydawało, że umie rapować albo że komukolwiek pomaga.
Co ukrywają liczniki wyświetleń?
Dlaczego o tym piszę? Otóż kryje się za tym głębsza przyczyna niż tylko moja skłonność do psucia innym zabawy.
Od początku epidemii, w ramach swoich obowiązków naukowych, systematycznie monitoruję spore korpusy danych z mediów społecznościowych, skupiając się na pytaniu: czego w sytuacji kryzysu ludzie oczekują od państwa i jego instytucji? (A także od Unii Europejskiej, samorządów…)
Z analizy danych wyłania się kilka dobrze znanych narracji. Jedni postrzegają państwo jako Lewiatana, którego głównym zadaniem jest ochrona przed chaosem. Inni uważają, że państwo nie powinno się wtrącać. Jeszcze inni kreślą obraz państwa-smoka, które ma przede wszystkim gromadzić strategiczne zasoby.
Jednym z najbardziej rozpowszechnionych modeli poznawczych, z którego siły i zasięgu nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jest ten, który mówi, że państwo od dawna nie istnieje, bo wszystko i tak robią obywatele za pomocą zrzutek. Badanie wypowiedzi w przestrzeni publicznej pokazało wyraźnie, że mnóstwo Polaków jest szczerze przekonanych, że służba zdrowia istnieje wyłącznie dzięki zbiórkom WOŚP, a wszyscy pacjenci onkologiczni w kraju zostali wyleczeni dzięki zrzutkom. Instytucje państwa tylko przeszkadzają w dobrej robocie.
Jest to oczywista nieprawda. W dodatku szkodliwa, odwraca bowiem nasza uwagę od istotnej prawdy. Problemy systemowe można rozwiązywać wyłącznie w sposób systemowy. Rozwiązaniem może okazać się zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, być może podniesienie składki zdrowotnej, gruntowne reformy. Niewątpliwie nie obędzie się też bez podniesienia wynagrodzeń lekarzy i ponownego poważnego przemyślenia postulatów rezydentów z niedawnych strajków.
Musimy też zmienić społeczne postrzeganie lekarzy, pielęgniarek, ratowników i wielu innych niewidzialnych profesji medycznych, ale raczej nie poprzez czynienie ich „bohaterami” i „docenianie ich poświęcenia”, bo to tylko normalizuje patologie. Nie powinniśmy być dumni z tego, że lekarze się narażają i przemęczają, lecz w sposób systemowy zmniejszać stopień ich przemęczenia i narażania. Może w tym pomóc zmiana procedur, infrastruktury, lepsze wsparcie administracyjne (sekretarze/sekretarki) i zwiększenie wynagrodzeń. Nie może w tym pomóc klaskanie, rapowanie, murale, memy ani inne dziwaczne formy hołdu.
A najgorsze jest to, że Hot16Challenge tworzy złudne poczucie wspólnotowości, podczas gdy w rzeczywistości zwiększa izolację, zastępując systemowe zmiany znikomymi, jednorazowymi transferami kapitału i uwagi.
Znowu słomkowy zapał
Hot16Challenge to po prostu nowa odsłona zbierania nakrętek albo odrzucania plastikowych słomek. Miliony wyświetleń na YouTubie ukrywają prawdziwe problemy i dają nam złudne poczucie, że coś robimy, że wzięliśmy sprawy w swoje ręce.
Dobre akcje w przestrzeni publicznej to te, które sprawiają, ze dostrzegamy pewne problemy, których wcześniej nie widzieliśmy. Złe akcje to te, które zasłaniają i rozmywają problemy, dając złudne poczucie kontroli i wspólnotowości.
Patrząc z punktu widzenia ekonomii pieniądza i ekonomii uwagi Hot16Challenge to zła akcja. Festiwal narcyzmu, który zamiast prowadzić do poprawy sytuacji patologicznej, normalizuje ją i zamienia w rozrywkę.
* * *
To tyle z mojej strony. Dzięki za nominację! Sam nominuję Maxa Rosera ze strony Ourworldindata.org oraz wspaniałą ekipę Gampinder.org. Jeżeli już macie gdzieś spędzać miliony godzin, to właśnie tam!
I nie zapominajcie, że na czas pandemii zmiana klimatu, nierówności społeczne i destabilizacja w Afryce i na Bliskim Wschodzie nie poszły do lodówki. One dalej tam są, czekają sobie na was, rosnąc w siłę. A Facebook i YouTube dalej są głównymi rozsiewaczami fake newsów, zarabiającym fortunę na teoriach spiskowych, a nie naszymi dzielnymi sojusznikami w walce z nimi.
Podawajcie dalej i nie zapomnijcie nominować 5 kolejnych osób do przeczytania tego tekstu.
_ _ _ _ _
Lista 100 najpopularniejszych Hot16Challenge wraz z liczbą wyświetleń
(stan na 14 maja 2020, godz. 10:00)
Szpaku
10000000
Taconafide
6600000
Andrzej Duda
5600000
MATA
5400000
Janusz Korwin-Mikke
5100000
Dawid Podsiadło
4900000
Bedoes
4700000
Tata Maty
4600000
FRIZ
4600000
Taco Hemingway
4500000
Białas
2900000
PALUCH
2900000
KALI
2600000
YOUNG IGI
2600000
Klocuch
2400000
WHITE 2115
2300000
SOLAR
2100000
Margaret
2000000
BORIXON
1800000
KęKę
1700000
Natalia Szroeder
1700000
Peja
1700000
Mini Majk
1700000
Słoń
1500000
Żabson
1400000
Pezet
1400000
TEDE
1400000
Barciś i Żak
1400000
Norbi
1300000
Paweł Domagała
1300000
Young Multi
1300000
WIP BROS
1300000
MURCIX
1200000
PIORUN
1200000
Lotek
1200000
Kizo
1200000
Artur Andrus
1200000
Kuban
1200000
Sebastian Fabijański
1200000
Ks. Jakub Bartczak
1200000
Guzior
1200000
Rafał Pacześ
1200000
Cleo
1100000
Kartky
1100000
Major SPZ
1100000
SPEJSON
1100000
O.S.T.R.
1100000
Ronnie Ferrari
1100000
Sokół
1100000
POCZCIWY KRZYCHU
1100000
SARIUS
1000000
Zbigniew Stonoga
1000000
Filipek
1000000
Mr Polska
1000000
QRY
1000000
Rap Battle
1000000
Tymek
1000000
Roksana Węgiel
1000000
Brodka
900000
Popek
900000
Kamerzysta
900000
Grubson
900000
CeZik
900000
Lanek
900000
GargamelVlog
900000
Arab
800000
Zeus
800000
Kubańczyk
800000
Jan Rapowanie
800000
Krzysztof Zalewski
800000
Nosowska
800000
GEDZ
800000
Schafter
800000
Boxder
800000
Daria Zawiałow
800000
RETO
800000
Michał Karmowski
800000
Krzy Krzysztof
800000
Blacha 2115
700000
Kayah
700000
Gonciarz
700000
Łona
700000
Sanah
700000
B.R.O.
700000
Don Guralesko
700000
Vito Bambino
700000
Gimper
600000
Wojciech Gola
600000
Magda Gereda
600000
Quebonafide (freestyle)
600000
Yahu
600000
Zbuku
600000
Sentino
600000
Young David
600000
Kwiat Jabłoni
600000
Olszakumpel
500000
Merghani
500000
Wojciech Mann
500000
Gracjan Roztocki
500000
OKI
500000
Artykuł Ukryte koszty rapowania pochodzi z serwisu Mitologia współczesna.
Marcin Napiórkowski's Blog
- Marcin Napiórkowski's profile
- 45 followers
