Sąd uznał, że fragment umowy kredytowej jest... sprzeczny z Prawem bankowym. Co to oznacza?

Nie wiadomo jeszcze czy będzie jakaś ustawa, która odgórnie rozwiąże sprawę kredytów frankowych, czy też ich posiadacze - a przynajmniej ta część frankowiczów, która według stanu na dziś ten zakład przegrywa, a więc ma za złe - będą skazani na ewentualne szukanie sprawiedliwości w sądzie. Mam niejasne przeczucie, że ustawy żadnej nie będzie, bo rząd ma ambicję raczej banki doić, nie zaś je zarzynać (a do tego sprowadzałyby się prawdopodobnie wszelkie opcje przewalutowania kredytów frankowych po preferencyjnym kursie). A droga sądowa? Tu frankowicze mają na koncie pewne sukcesy, choć duże bitwy na razie przegrywają. Tomaszowi Sadlikowi, jednemu z liderów frankowych protestów, nie udało się przekonać sędziów, że został wprowadzony przez sprzedawcę w błąd co do ważnych warunków umowy kredytowej (nie powiedziano mu, że frank może się aż tak wahać). To najdalej idący argument frankowiczów - że całe umowy trzeba unieważnić, bo bank w żadnych symulacjach nie uprzedzał klienta, że kredyt będzie aż tak ryzykowny.



Nie udała się też teoria, że kredyt frankowy w istocie nie jest kredytem, lecz kredytoinwestycją. Sprawa ta była rozpatrywana przez unijny Trybunał Sprawiedliwości i ogłoszono w końcu, że kredyt frankowy też jest kredytem, nie zaś zawoalowaną opcją walutową. W ten sposób odpadła druga z dróg żądania co najmniej odszkodowań, jeśli nie unieważnienia umów. Z kolei w ramach precedensowego pozwu zbiorowego słynni "Nabici w mBank" nie zdołali - choć byli już na ostatniej prostej - doprowadzić do definitywnego wyrzucenia z ich umów klauzuli mówiącej o tym, że oprocentowanie kredytu zależy od widzimisię banku. Sąd zgodził się ją wyrzucić, ale teraz zastanawia się co zrobić, żeby efektem nie było uprzywilejowanie kredytobiorców i pokrzywdzenie banku. A to oznacza, że sąd ma wątpliwości nawet co do tego, że jeśli w umowie jest abuzywna, niewiążąca klienta klauzula, to należałoby  tę sytuację interpretować na korzyść klienta (a więc nie honorować klauzuli bez względu na konsekwencje).



Nie oznacza to, że frankowicze nic w sądach nie wygrywają. Są wyroki w sprawach indywidualnych - np. dotyczących "Nabitych w mBank" - w których sądy zażądały od banków rozliczenia na nowo spłaconych do tej pory rat i usunięcia spreadu walutowego. Są blokowane bankowe tytuły egzekucyjne, bo sądy nie zgodziły się na przeliczenie długów klienta na złote po ustalanym w niejasny sposób kursie bankowym (niestety - nie powiedziały też po jakim kursie te wierzytelności liczyć). Jest nawet kilka wyroków unieważniających kredyt walutowy, ale nie z powodu nieprecyzyjnej klauzuli przeliczeniowej, lecz z powodu błędów w umowie (np. podania niewłaściwego kosztu kredytu). Ten sposób na utrącenie "walutowości" kredytu frankowego jest najskuteczniejszy - znaleźć w umowie coś, co można uznać za wprowadzające klienta w błąd i jednocześnie dotyczy kluczowych aspektów kredytu (ważniejszych, niż możliwość wahania się kursu franka).



Ale patent, jaki ostatnio zastosował sąd w dwóch sprawach dotyczących frankowiczów, jest chyba dość nietypowy. Zasadza się nie tylko na przepisie z prawa cywilnego, że klauzula, która jest nieprecyzyjna, nie wiąże konsumenta (art. 385), lecz również na... zapisach prawa bankowego. A to już nie są przelewki, bo o ile w tym pierwszym przypadku można wywalczyć co najwyżej abuzywność klauzuli (czyli to, że nie wiąże ona klienta), o tyle w drugim stawką jest jej nieważność. Ale po kolei. Szefami zadymy są w tej sprawie dwa małżeństwa, które zaciągnęły w 2003 r. kredyty hipoteczne. Jeden opiewał na niecałe 95.000 zł przy oprocentowaniu 3,8% i 20-letnim okresie spłaty, zaś drugi był 30-letnim kredytem na 265.000 zł oprocentowanym na 2,15%. W obu wypadkach w umowach były klauzule uprawniające bank do zmiany oprocentowania w określonych - dość nieprecyzyjnie opisanych - okolicznościach. Droga powinna być więc taka: udowodnić, że zapis o zmiennym oprocentowaniu nie wiąże klienta, gdyż nie jest jasno sformułowany.



Sąd jednak postanowił spojrzeć na sprawę szerzej. I uznał, że niektóre zapisy dwóch umów kredytowych są... niezgodne z Prawem bankowym. Jego przepisy mówią bowiem, że "zasady oprocentowania kredytu określa umowa kredytu, z tym, że w razie stosowania stopy zmiennej należy: 1) określić w umowie kredytowej warunki zmiany stopy procentowej kredytu, 2) powiadomić w sposób określony w umowie kredytobiorcę o każdej zmianie stopy oprocentowania". Chodzi o to, żeby "ewentualna zmiana wysokości oprocentowania dokonywana była według kryteriów obiektywnych, jednoznacznych i znanych kredytobiorcy w chwili zawarcia umowy".





" Nie jest wystarczające dla wykonania dyspozycji art. 76 Prawa bankowego posłużenie się w umowie pojęciem ogólnym i nieścisłym, którego interpretacji będzie dokonywać wyłącznie zarząd banku. (...) Konsument, zawierając umowę, nie ma pewności, jakimi kryteriami kierował będzie się bank przy dokonywaniu zmian oprocentowania, jakie wskaźniki ekonomiczne będzie brał pod uwagę, a w razie zmiany kilku różnych parametrów, które z nich będą traktowane jako mniej lub bardziej istotne. Pozwany nawet w toku niniejszego procesu nie był w stanie wyjaśnić, jakimi konkretnie parametrami rynku kierował się podejmując decyzje o zmianie lub braku zmiany wysokości oprocentowania"





- powiedział sąd i stwierdził - w dwóch instancjach, gdyż wyrok jest już prawomocny - że zapis mówiący o zmianach oprocentowania jest nie tylko niezgodny z art. 385 Kodeksu cywilnego, ale też niewystarczająco wypełnia art. 76 Prawa bankowego. A więc jest nieważny. Nieważność to większy "grzech", niż abuzywność. Jeśli jakiś zapis w umowie zostanie uznany za abuzywny, to nie obowiązuje, ale cała umowa jest nadal ważna. Natomiast nieważność jakiejś części umowy ma już konsekwencje znacznie głębsze - z możliwością unieważnienia całej umowy. W tym konkretnym przypadku skończyło się znacznie łagodniej - sąd zasądził na rzecz jednego z małżeństw 2000 zł, a na rzecz drugiego 9500 zł z tytułu zwrotu nadpłat, jakich dokonali w całym okresie spłaty kredytu (od 2003 r.), a wynikających z naliczania przez bank innego oprocentowania, niż startowe. Kwoty nie są duże, bo owo startowe oprocentowanie jest wyższe, niż to, które dziś obowiązuje dla kredytów ze zmienną stopą oprocentowania, opartych na stawce LIBOR i marży banku. Można więc powiedzieć, że zwycięstwo klientów jest w jakimś sensie pyrrusowe.



Tym niemniej na kanwie tej sprawy muszę zauważyć, że sędziowie rozpatrujący spory frankowivczów zapędzają się w coraz ciekawsze rewiry. Na razie dotyczy to "tylko" kwestii dokładności zapisów umowy, ale kto wie, czy jakiś sąd nie zrobi jeszcze jednego kroku naprzód - nie zacznie badać zgodności z Prawem bankowym istoty kredytu walutowego. Najbardziej radykalni frankowicze podsuwają ten właśnie argument - z Prawa bankowego wynika, że kredyt to postawiona do dyspozycji klienta określona suma pieniędzy. A tymczasem w kredytach frankowych dług klienta się zmienia, czasem w sposób niezależny od wartości zapłaconych rat. Jest stanowczo zbyt wcześnie, żeby wyrażać pogląd, że taką argumentację sąd mógłby podzielić - i, czysto hipotetycznie, wydaje się, że wchodziłoby to grę wyłącznie dla kredytów indeksowanych do franka, nie zaś denominowanych w tej walucie - ale sam fakt, że sąd doszedł do wniosku, że warunki zawarte w umowie kredytowej są niezgodne nie tylko z Kodeksem cywilnym, ale i z Prawem bankowym, jest chyba małym przełomikiem.



SUBIEKTYWNIE O FRANKACH W "CZARNO NA BIAŁYM". O tym jak frankowicze wygrywają i przegrywają w sądach procesy dotyczące swoich kredytów (ze szczególnym uwzględnieniem procesów zbiorowych) było w środę w TVN 24, w programie "Czarno na białym". A ja dołożyłem swoją, subiektywną cegiełkę.



tvnczarnebiale2101

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 21, 2016 00:09
No comments have been added yet.


Maciej Samcik's Blog

Maciej Samcik
Maciej Samcik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Maciej Samcik's blog with rss.